Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

Staruch

W walce o głos dżokera, czyli strzały w Atlancie

{
Cóż za pewność siebie. Wydaje mu się, że jest bogiem. Ale bogów już nie ma. Są tylko ludzie, choć niektórzy z nich dysponują mocą tak potężną, że śmiertelnicy nie mogą jej używać bezpiecznie.

Nadeszła kolej na szóste spotkanie ze światem „dzikiej karty” – „powieść mozaikową” „Ukryty as” (poprzednie tomy cyklu to: „Dzikie Karty”, „Wieża asów”, „Szalejący dżokerzy”, „Wyprawa asów” i „Brudne gry”).  

„Powieść mozaikowa” to termin ukuty przez George’a R.R. Martina, który jest redaktorem i współtwórcą cyklu. Bo „powieść mozaikowa” to po prostu opowieść o spójnej fabule pisana przez kilku różnych autorów. W „Ukrytym asie” termin „spójna fabuła” nabiera dodatkowego znaczenia, bo akcja powieści dzieje się podczas 8 dni lipca 1988 roku w Atlancie, podczas konwencji amerykańskiej Partii Demokratycznej, zachowując klasyczne pojęcie „jedności czasu, miejsca i akcji”. Głównym wątkiem powieści jest ostateczna rozprawa ze złowrogim Lalkarzem. I jeszcze jedno krótkie wyjaśnienie dla tych, którzy poprzednich tomów nie znają (aczkolwiek gorąco odradzam zaczynanie cyklu „od środka”) – akcja powieści dzieje się w świecie podobnym do naszego, gdzie wskutek zarażenia części populacji Ziemi ksenowirusem „dzikiej karty” przez obcą cywilizację, u znikomego procenta zarażonych ujawniły się supermoce (to tak zwani asowie), a u części – potworne deformacje (to dżokerzy).

Ale wróćmy do „Ukrytego asa” – Lalkarzowi, obdarzonemu mocą wpływania na uczucia innych, pomagać (świadomie lub nie) lub przeciwstawiać się będą, znani z poprzednich tomów: Jack „Złoty Chłopiec” Braun, Detlev „Mackie Majcher” MacHeath, Sara Morgenstern, James „Zgon” Spector oraz doktor Tachion. W rolach drugoplanowych pojawią się m.in. Hiram Worchester, Jay „Rzutnik” Ackroyd czy wnuk Tachiona, Blaise. Ich przygody opisali: Walter Jon Williams, Stephen Leigh, Victor Milan, Walton Simons i Melinda M. Snodgrass. I o ile w poprzednich tomach mieliśmy wyraźne zróżnicowanie opowieści pisanych przez różnych autorów poprzez podział na samodzielne opowiadania, tu akcja skacze od bohatera do bohatera bez zająknięć i praktycznie bez zmiany stylu (ale może to zasługa tłumacza?). Naprawdę sprawnie napisane i zredagowane! A walka o władzę przebiegać będzie równolegle z walką o zdobycie nominacji Partii Demokratycznej do startu w wyborach prezydenckich. Tu postacie fikcyjne (Gregg Hartmann, Leo Barnett), mieszają się z postaciami realnymi (pastor Jesse Jackson, Michael Dukakis, migną znani nam skądinąd Al Gore i Joe Biden). I tu kolej na pierwsze uczucie niesmaku – jak cieszyłem się z powrotu serii do Nowego Jorku w „Brudnych grach”, tak tu skupienie się na realiach amerykańskiej walki o władzę to strzał w stopę autorów. Kogo dziś interesują zachowania delegatów Kalifornii czy Ohio, manewry Dukakisa czy Jacksona, lub też ciągnąca się jak dla mnie stanowczo za długo walka o przegłosowanie zasady 9c. Te tematy, budzące może żywe reakcje Amerykanów w roku 1990 (roku wydania oryginału), dla polskiego czytelnika są dziś równie interesujące, co kulisy dojścia do władzy Zulusa Czaki. Stąd, wypełnione politycznymi szczególikami i drobnostkami, pierwsze kilkaset stron ciągnie się jak awangardowy koncert Warszawskiej Jesieni. Sytuacji nie poprawia tu prowadzenie akcji z udziałem głównych bohaterów, którzy snują się po Atlancie bez celu i bez sensu. A do furii wręcz doprowadzał mnie doktor Tachion, który momentami zachowywał się jak nastolatek na dopalaczach – co chwila wybuchał płaczem, biegał za każdą ujrzaną spódniczką, a w jego poczynaniach sensu można szukać… i nie znaleźć. Ten niesmak pozostaje w głowie czytelnika na długo.

Na szczęście nie jest jednak tak całkowicie źle – rozprawa z Lalkarzem przedstawiona jest już bardziej w stylu poprzednich części cyklu, bardziej komiksowo. Trup ściele się gęsto, moce Asów są często i gęsto (nad)używane. Ale te ostatnie bodaj sto stron nie rekompensuje niestety wcześniejszej nudy.

Na koniec refleksja – moim zdaniem cyklowi szkodzi oddalanie się od „growych”, komiksowo przerysowanych początków. Im autorzy bardziej starają się zająć nas poważnymi, aktualnymi problemami (nietolerancja, alienacja elit, rosnąca przestępczość) tym cykl staje się… coraz bardziej nudny. Czy pisarzom brakuje tu iskry bożej (w co wątpię), czy tematyka taka nie przystaje do komiksowego, przerysowanego świata (co wydaje mi się bliższe prawdy), nie mnie oceniać. Ale chciałoby się powtórzyć za klasykiem: George’u R.R. Martinie, nie idź tą drogą!

 

PS. Okładka tego tomu jest, moim zdaniem, niestety najgorsza z dotychczasowych. A pisownia tytułów kolejnych tomów przyprawia o ból głowy – nawet na stronie wydawcy jest raz „Wieża Asów”, a raz „Wieża asów”. Zunifikowałem to do pisowni z małej litery, jak „Ukryty as”, ale mam wątpliwości.

PS2. Przy okazji lektury pozwolę sobie na małą dygresję – chcąc czy nie chcąc, Martin et consortes (którzy się zresztą z sympatią do Demokratów nie kryją – Reagan to niemal diabeł wcielony), ukazują ciekawe podejście do polityki prominentnych postaci Partii Demokratycznej. Jej przedstawicielom, tak hojnie szafującym hasłami „tolerancja”, „równość” czy „szacunek dla odmienności”, równie łatwo przychodzi wypowiadać słowa: „będziemy mieli przez cztery kolejne lata prawicowego głąba w Białym Domu”, „oni bardzo wierzą w wartości rodzinne i takie tam rzeczy”, „nasze opinie są bez porównania lepsze niż bredzenie szaleńca, który nam zagraża…”. Dlatego można użyć mocy, by zmienić czyjeś przekonania, by nieuczciwie wpłynąć na wynik wyborów, bo przecież – my mamy rację. Nieważny koszt, ważne, żeby nasze było na wierzchu. Dla zwycięstwa zasady możemy łamać, ale kiedy już wygramy, wtedy święcie będziemy ich przestrzegać. 

Nowa Fantastyka