- Hydepark: Pisarskie bolączki

Hydepark:

inne

Pisarskie bolączki

Czy mieliście taki problem, że piszecie sobie opowiadanie, macie różne pomysły jak to się mówi “puszczacie wodze fantazji” i w końcu trzeba to jakoś zakończyć a nie wiecie jak? Wiem, że są takie konkursy “na zakończenie”. Znany pisarz pisze opowiadanie a czytelnicy mają skończyć. Jest to taki jakby sprawdzian na wyobraźnię.

 

W ogóle proponuję zapoczątkować wątek o problemach które nękają amatorów pisania :)

Komentarze

obserwuj

Myślę, że w takiej sytuacji trzeba traktować tworzone opowiadanie jak osobny organizm. Czyli trzeba dać mu dojrzeć. Można wymyślać zakończenie na siłę ale lepiej jest to zostawić na jakiś czas, kiedy wena bardziej da o sobie znać. Wszystko zależy tak naprawdę od kreatywności. Szkielet opowiadania, które aktualnie piszę powstał w styczniu ale dopiero tydzień – dwa tygodnie temu akcja i bohaterowie wyklarowali się na poziomie, który mnie zadowala.

Co w międzyczasie? Można zbierać pomysły na inne opowiadania i czytać, by mieć świeższe spojrzenie.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Odłożenie opowiadania na jakiś czas zwykle pomaga. Zakończenie w pewnym momencie się w głowie pojawi.

Ja mam czasem trochę inny problem – więcej niż jedno zakończenie do wyboru. Wtedy zwykle albo zapisuję jedno albo obydwa. Odkładam. Za jakiś czas czytam i decyduję. Czasami nawet pojawia się trzecia opcja, lub miks wcześniejszych. wink

 

Zdarza się tak, że jakieś zdarzenie, drobiazg, coś, co zobaczysz lub usłyszysz gdzieś przypadkiem sprawi, że nagle zdasz sobie sprawę, jak chcesz opowiadanie zakończyć.

 

Jak wspomniał Sagitt, ważne, żebyś się nie zablokował na tym jednym tekście. Odłóż go i zabierz się za coś innego.

Podobno Stephen King lubi nie wiedzieć, jak opowieść się skończy, zanim jej nie napisze do końca ;) Ale, o ile pamiętam (ninedin, popraw mnie!), ostrzega też przed totalnymi manowcami, jeśli nie zna się zakończenia – że można zostać w szczerym polu i musieć wyrzucić cały tekst. To pewnie zależy od osoby: King może sobie pozwolić na nieznanie zakończenia, bo świetnie umie w fabuły i bohaterów – nie musi planować, żeby pozbierać akcję i napięcie do kupy, nawet jeśli po drodze polezą gdzie indziej, niż zakładał.

Jeśli się tego nie umie, istnieje duże ryzyko, że fabuła się porozłazi na wszystkie strony, a autor nie zdoła jej pozbierać i nadać jej sensu i celu.

 

<przerwa na reklamy>

I TO JEST JEDEN Z POWODÓW, DLA KTÓRYCH NIE LUBIMY TU NA PORTALU FRAGMENTÓW!!!

</przerwa na reklamy>

 

Są ludzie, którzy dokładnie planują teksty i piszą wg planu – i ponoć nawet go realizują. Ja osobiście zazwyczaj piszę przed siebie, czasem mając mgliste pojęcie, w jakim kierunku to zmierza, czasem go nie mając i dając wydarzeniom rozwijać się swobodnie, czasem wiedząc bardzo dokładnie, co będzie na koniec, ale puszczając fabułę dość na żywioł pośrodku, żeby się sama wyklarowała (tak było z “Mysterium cosmographicum”, które wygrało Retrowizje). Niestety bohaterowie czasem narzucają mi rozwiązania ;)

Teraz piszę powieść, w której z początku nie miałam prawie nic w sensie fabuły – tylko ogólny pomysł – a następnie wybór pierwszego punktu widzenia i pierwszej sceny ustawił mnóstwo rzeczy, potem zaś kolejni bohaterowie zaczęli się domagać głosu i wątków i tak w sumie w jednej trzeciej akcji było już na tyle “mięcha”, żeby musieć je nieco uporządkować w notatkach. A i tak pewne rzeczy, które mi się narzucają, wciąż mnie zaskakują... Do większych form robię notatki, ale nie plan wydarzeń, tylko raczej ważne punkty, ważne cechy jakiejś postaci, kluczowe sceny, które w odpowiednim momencie wplotę w akcję, powiązania, chronologię itp.

 

Odkładania tekstów nie lubię, bo zazwyczaj mam problem z zanurzeniem się po jakimś czasie z powrotem w ich atmosferę, w odczucia bohaterów – ostatnio większość publikowanych opowiadań piszę w jeden dzień, jednym ciągiem... Niemniej udało mi się przezwyciężyć ten opór i pracuję również nad rzeczami przerwanymi (potrzebuję nieco czasu, żeby wejść w klimat i przypomnieć sobie te mgliste plany na bezpośredni dalszy ciąg) i takimi, które wymagają przeróbek.

http://altronapoleone.home.blog

Ja odkryłam, że pomagają mi ograniczenia co do długości. Dzięki nim nie piszę rozwlekle, nawet jeśli przekroczę ten limit (jak było z “Zabawami z ogniem i mieczem”). Z zakończeniami raczej nie mam problemów, bo zwykle mi klarują w trakcie pisania. W jednym tylko przypadku ostatnio musiałam uciąć końcową scenę i zakończyć opowiadanie wcześniej, bo wyszłaby tylko niepotrzebna dłużyzna.

Dla mnie większy problem stanowi wiarygodne przedstawienie bohaterów, zwłaszcza kobiecych. Mam teraz na warsztacie opko z bohaterką w dość trudnej sytuacji, co do której powinna zająć pewne stanowisko. Do innego, na razie planowanego, początkowo będącego tylko z perspektywy bohatera, hm, męskiego, postanowiłam dodać także POV istotnej bohaterki kobiecej, żeby ta nie wyszła niekorzystnie na te tego drugiego.

Ja tak nie mam. Nie zaczynam pisać, dopóki nie mam wszystkiego przemyślanego od a do z.

U mnie z zakończeniami różnie bywa. Czasami mając pomysł na opowiadanie mam i zakończenie. Ale na przykład do ostatniego konkursu mitologii zakończenie nie do końca chciało się wyklarować, a kiedy w końcu je miałam, to zmieniłam o sto osiemdziesiąt stopni:).  Ale akurat tu gonił czas bo i termin konkursu się zbliża.

Drakaina napisała kilka ciekawych rzeczy. Jak się tak nad tym zastanowiłam, to mam podobnie – nie robię planu, tylko luźne notatki. Coś zobaczę, albo zmywam a tu nagle jakiś szczegół opowiadania przychodzi do głowy lub nawet większy fragment. Natomiast ja muszę zostawić skończone opowiadanie na co najmniej tydzień (a najlepiej dłużej). Wtedy przychodzi ten dystans do tekstu i okazuje się, że niektóre zdania mi nie leżą, lub są w ogóle niepotrzebne albo pewne wyjaśnienia nie są spójne.

Natomiast wiele pomysłów lub elementów opisowych, ubarwiających opowieść (może to również odnosić się do zakończenia) przychodzi mi podczas researchu. A robię go bardzo często nawet do bajek, które piszę np. aby oddać epokę lub po prostu nie wprowadzić czytelnika w błąd. Przy okazji natrafiam często na ciekawostki, które później wplatam w tekst.

Bolączek mam wiele, ale to głównie przyczyna sporych braków warsztatowych. Pomijam fakt, że generalnie mam problem z pomysłami i dość praktyczny umysł trzyma fantazję na wodzy.

Parę lat temu zacząłem pisać powieść i wysłałem bohatera w drogę. Narysowałem mapę świata. Zaznaczyłem i nazwałem miasta, rzeki, itd. Wiedziałem dlaczego wysyłam Ernesta w drogę i wyznaczyłem mu szlak. Po około 80k zzs skończyły mi się pomysły na sceny i dotarło do mnie, że ani ja, ani bohater nie wiemy, po jaką cholerę wybraliśmy punkt B na mapie. Dlaczego idzie wiemy, ale po co, już nie.  Naturalnie, pomysł czeka na lepsze czasy. :-) 

Zatem, skoro zdałem sobie sprawę, że płodnej wyobraźni nie posiadam, pokornie przyjąłem do wiadomości słowa  Kinga, że plan jest ostatnią deską ratunku.

Planowałem. 

Z natury jestem dość niecierpliwy, więc planowanie ograniczało się do maksymalnie 20k zzs. I o dziwo, powstały historie mające początek i koniec. Nawet w środku coś się działo ciekawego. Pojawiło się trochę “achów” i “ochów” zaliczyłem, ale wybrzmiały też “echy”. i przeciągłe “u”. Zapomniałem o niezwykle istotnej kwestii. O bohaterze. Czyniłem zeń postać do wykonywania określonych czynności. Równie dobrze, mógłbym poruszać taboretem i efekt byłyby identyczny. Pif, paf, zadanie wykonane. Trafiłem szczęśliwie na człowieka, który palcem pokazał i wtłoczył do głowy, że wypadałoby uwzględniać motywację bohatera i ją pokazać.

Pojawił się nowy problem. 

Nie śmiejcie się teraz. Ktoś mi powiedział, że piszę jak Szymborska. W zasadzie powinienem się zachwycić, ale mam dość samokrytyki, by spokojnie poczekać na objaśnienie. I dowiedziałem się, że trzeba się postarać, aby zrozumieć, co chciałem przekazać i tekst trzeba nieustannie interpretować. Przy czym akurat u Szymborskiej jest to możliwe, u mnie jest to znacznie utrudnione. Na odchodne otrzymałem na zachętę, bym mimo wszystko czytał Szymborską, co z kolei ma wpłynąć na zgrabność opisów i metafor. :-)

Mając jednak świadomość, że każdy najlepszy nawet produkt przechodzi fazę prototypów udało mi wyjść poza magiczne 20k zzs i zatrzymać na 50k, tchnąć życie w bohatera i ułożyć fabułę tak, by trzymała się jako tako od początku do końca.  Nawet gdzieś się ukaże. W sumie sukces. Ale...

Wczorajsza rozmowa z betą.

– Po co te dwa początki? – Czytam na Messengerze.

– No, chciałem pokazać cofnięcie w czasie.

– Aha. no dobrze, a kiedy odczytuje swoje imię i nazwisko na karteczce, to znaczy, że kolejne zadanie będzie dotyczyć jego samego?

– Nie. – Czuję, że mocniej uderzam w klawisze klawiatury. – To było trzysta lat wcześniej. On był zadaniem, a nie będzie.

– Aha, teraz rozumiem.

Koniec aktu pierwszego.

Kurtyna.

Podobno Stephen King lubi nie wiedzieć, jak opowieść się skończy, zanim jej nie napisze do końca ;)

W ,,Misery” Kinga protagonista ukuł bardzo ładną metaforę. Kiedy psychopatyczna Annie nagabywała go o jego warsztat, odparł, że pisanie książki to jak wystrzelenie rakiety w cel, który znajduje się na innym kontynencie: wiadomo więc w którym kierunku ma lecieć i w co uderzyć, ale co wydarzy się po drodze i jak daleko od założonego miejsca ten pocisk spadnie – niepodobna przewidzieć.

 

Ja odkryłam, że pomagają mi ograniczenia co do długości.

Coś mi się nasunęło, też z Kinga – w ,,Pamiętniku rzemieślnika” napisał, że tekst należy skracać. Zawsze. Z czego pamiętam, ujął to dość kategorycznie. Nieważne kim jesteś i co piszesz. Skończyłeś – tniesz, bo z całą pewnością napisałeś za dużo. Korzystam z tej rady.

 

U mnie, w 99% przypadków wydarzenia zmierzają do celu, który obrałem na samym początku, ale co się dzieje po drodze, to wolna amerykanka – jasne, że mam w głowie punkty kulminacyjne i masę konkretnych scen, ale często sam nie wiem, jak dana postać się zachowa. Daję się temu ponieść, muszę tylko pamiętać, by z rozpędu nie wykroczyć poza kontury postaci, tak by nie straciły one na wiarygodności.

 

 

U mnie, w 99% przypadków wydarzenia zmierzają do celu, który obrałem na samym początku, ale co się dzieje po drodze, to wolna amerykanka – jasne, że mam w głowie punkty kulminacyjne i masę konkretnych scen, ale często sam nie wiem, jak dana postać się zachowa.

To ja mam podobnie. Gdybym miał sztywny plan od początku do końca, to przepisanie tego w formie opowiadania nie sprawiałoby mi żadnej przyjemności. Ja przynajmniej nie lubię wszystkiego wiedzieć, ale zarys jakiś oczywiście jest. 

Co do bolączek amatora:

Ja lubię rysować, zatem szkicuję sobie jakiś obraz, który zazwyczaj w mojej głowie przeradza się w krótką scenkę – no i problem polega na tym, aby z tego rysunku/scenki stworzyć fabułę, która będzie trzymać się kupy.

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Ja lubię rysować, zatem szkicuję sobie jakiś obraz, który zazwyczaj w mojej głowie przeradza się w krótką scenkę – no i problem polega na tym, aby z tego rysunku/scenki stworzyć fabułę, która będzie trzymać się kupy.

NearDeath – też to próbowałem, by do pojedynczej sceny dołożyć resztę fabuły, ale za dużo niewiadomych powstawało mi na samym początku i zacząłem się zniechęcać.

Zmieniłem więc taktykę i jak przyjdzie wena na konkretną scenę/postać/miejsce/element fabularny/cokolwiek to robię z tego notatki, rozpisuję to i zostawiam, jeśli nie mam w głowie nic więcej. Zbieram to w jednym miejscu i mogę z tego coś dobierać na zasadzie brakujących części. Jakiś czas temu wpadł mi do głowy pomysł na fabułę, to wziąłem do niego postać z notatek, bo akurat mi tam pasowała.

Mając więcej puzzli w układance lepiej było dobierać/tworzyć resztę i udało się owo opowiadanie wstępnie skończyć i dać do betowania.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt

 

też to próbowałem, by do pojedynczej sceny dołożyć resztę fabuły, ale za dużo niewiadomych powstawało mi na samym początku i zacząłem się zniechęcać.

No można się zniechęcić, fakt. W tym roku dopiero pod koniec kwietnia dodałem opowiadanko, ale wena przyszła jak dostałem rysunek od brata ;p

Piszę tylko w ten sposób (rysunki), a jak nie mam sensownego obrazu – nie piszę, bo wszystko co stworzę w głowie bez jakiejś inspiracji, okazuje się być niezłym chłamem i kończę pisanie po kilkunastu zdaniach.

Mając więcej puzzli w układance lepiej było dobierać/tworzyć resztę i udało się owo opowiadanie wstępnie skończyć i dać do betowania.

A no to super. Wpadnę jak się ukaże, ale faktycznie – to jak puzzle. 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

A co z alkoholem? :) jest sobotni wieczór, więc można chyba zadać takie pytanie.

Pomaga wam, czy przeszkadza? U  mnie zasadniczo, dla procesu twórczego jedno piwo jest OK, później wolę dać z spokój z pisaniem. Zdaje się że wokalista TSA kiedyś powiedział, że popijając różne rzeczy świetnie mu się pisało piosenki, problem był na drugi dzień, bo po przeczytaniu tekstów okazywało się, że wszystko nadaje się do wywalenia :)

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Mi piwkowanie raczej może pomóc jedynie w wyszukiwaniu pomysłów ;) Jeśli chodzi o pisanie:

Zdaje się że wokalista TSA kiedyś powiedział, że popijając różne rzeczy świetnie mu się pisało piosenki, problem był na drugi dzień, bo po przeczytaniu tekstów okazywało się, że wszystko nadaje się do wywalenia

→ Dokładnie tak to się skończyło. 

Do pisania, bardziej mi służy jednak kawa i nieprzespane noce, jeśli tylko mogę sobie na to pozwolić ;p

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

A co z alkoholem? :)

Mi niewielkie ilości pomagają na każdym etapie procesu, nawet korekta tekstu idzie sprawniej. Ale im bardziej skrupulatna degustacja, tym gorzej.  Od pewnego momentu faktycznie lepiej sobie odpuścić. 

 

Zdaje się że wokalista TSA kiedyś powiedział, że popijając różne rzeczy świetnie mu się pisało piosenki, problem był na drugi dzień, bo po przeczytaniu tekstów okazywało się, że wszystko nadaje się do wywalenia :)

Coś w tym jest ;)

 

Kiedy chcesz napisać opowiadanie na ok. 80 000 znaków, ale wychodzi Ci materiał na mini powieść z prologiem, epilogiem i podzielonymi na części rozdziałami... Ugh.

Dobrze Cię rozumiem, Ajzan. Moje teksty też mają skłonność do puchnięcia, co jest jednym z powodów, dla których trudno mi cokolwiek ukończyć. Mówiąc o “puchnięciu” nie mam na myśli tego, że dodaję coraz to nowe wątki, sceny i postacie w miarę pisania, ale to, że – tak jak Ty, jak mniemam – na ogół zwyczajnie niedoszacowuję objętości produktu końcowego. A w tym nie ma przecież nic złego, o ile nie jest się ograniczonym przez konkursowe zasady i deadlajny. Każda historia powinna mieć długość wystarczającą do jej opowiedzenia w sposób pełny i satysfakcjonujący, i nie zawsze da się ją wtłoczyć w z góry założoną liczbę znaków.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Z puchnięciem tekstów ponad limit konkursowy jest ten problem, że kiedy potem próbuje wcisnąć się go w zadane ramy poprzez ucinanie najmniej potrzebnych fragmentów lub słów, to efekt końcowy przypomina puzzle, w których brakuje kilku kawałków. Niby po ułożeniu pozostałych fragmentów widać, co obrazek przedstawia, ale dziury są widoczne.

Raz miałam tak, że zrezygnowałam z konkursu zupełnie i skończyłam opko już poza, ponieważ fabuła ucierpiałaby poważnie z powodu niskiego limitu.

No i to jest, uważam, zdrowe i słuszne podejście. Masz wizję, to ją realizujesz tak, jak na to zasługuje, a nie podcinasz jej skrzydła, bo konkurs, albo dlatego, że Stephen King czy inny mądrala tak każe.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Mam pomysł, żeby zmienić jednej z bohaterek opka imię na takie, które w połączeniu z imieniem innej miałoby charakter symboliczny. Problem w tym, że nie ważne, jaką formę tego imienia wybiorę, brzmi zbyt podobnie do imienia tej drugiej.

Tolkien jakoś nie miał problemu, żeby nazwać czarne charaktery odpowiednio “Sauron” i “Saruman”, przez co casuale notorycznie ich mylą. Podobnie jak Bolka z Lolkiem.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

U mnie te dwa imiona bohaterek to Fri i Freya. To są inne formy imion bogiń, odpowiednio, Frigg i Freji. Chciałam w ten sposób nawiązać do teorii/hipotezy, jakoby pierwotnie obie były jedną boginią.

Jak dla mnie te imiona nie są bardziej podobne do siebie niż wspomnianego Saurona i Sarumana albo Bolka i Lolka. Ale moja opinia i tak nie powinna Cię przesadnie obchodzić, bo jestem casualem niemającym pojęcia o mitologii skandynawskiej. Twoja grupa docelowa, czyli – jak mniemam – miłośnicy wspomnianej mitologii, z pewnością nie będzie mieć problemu z rozróżnieniem obydwu bogiń i właściwie odczyta aluzję.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Tylko, że ja piszę to opko na konkurs portalowy, a tu niewielu zna mitologię skandynawską. :-)

To może jakiś miks? Friggya? Freygga?

Known some call is air am

Ajzan – to napisz (wreszcie) coś niezwiązanego z mitologią skandynawską. Zakładam, że potrafisz. ;-)

 

Outta – mam wrażenie, że nie zrozumiałeś, na czym polega dylemat Ajzan.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

I słuszne masz wrażenie, Bolly, bo dopiero teraz zaskoczyłem o co kaman. I jednocześnie przestałem rozumieć istotę dylematu, bo co z tego, że ich imiona są podobne a całośc osadzona jest w mitologii skandynawskiej, skoro to nadal dwa różne imiona? To już łatwiej Freyę z Freyem pomylić, albo Tyra z Thorem ;)

Known some call is air am

Moim zdaniem te dwa imiona się wystarczająco różnią 

Tylko, że ja piszę to opko na konkurs portalowy, a tu niewielu zna mitologię skandynawską. :-)

Hmm. Mam wrażenie, że wśród fantastów jest to akurat jedna z popularniejszych mitologii. A na poziomie Freyi i Friggi, jakkolwiek zapisać ich imiona i jakiekolwiek antropologiczno-religioznawcze teorie aplikować, to chyba jednak wiedza dość powszechna ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ugh. Zabrałam się za pisanie rozszerzonej wersji “Co skarbem dla smoka...”. Na chwilę obecną utknęłam na pierwszej części/ prologu i co chwila natrafiam na problemy związane z umiejscowieniem w tekście istotnych na dany moment informacji.

Czy wy również mieliście sytuacje, kiedy  ujawnienie jakiegoś szczegółu dobrze wyglądałoby później w fabule, ale równocześnie znacznie ułatwiłoby pisanie ujawnienie tego detalu wcześniej?

Owszem. Próbuję pisać powieść low fantasy, ale początek (najważniejsza część powieści wg mnie) jakoś nie chce się ułożyć. Z jednej strony trzeba wprowadzić choć trochę w świat i pokazać motywację bohatera, z drugiej ekspozycja to alkohol – łatwo przeszarżować. Nie wiem, w którym momencie zacząć.

Informacja z przeszłości bohatera usprawiedliwiałaby jego położenie, ale nie da się jej wyjaśnić jednym zdaniem. 

Więc owszem, mam taką sytuację ;)

Ja z kolei mam taką sytuację:

1. Prolog z założenia miał przedstawić w oszczędnych szczegółach przeszłość jednej z głównych bohaterek oryginalnego opowiadania, pomijając między innymi jej imię.

2. Powód dla pominięcia imienia jest taki, że chciałam zachować późniejszą scenę z oryginału kiedy bohaterka przedstawia się przy pomocy języka migowego. 

3. Na potem zaplanowałam ważną scenę z drugim dnem, które miałoby stać się zrozumiałe jeszcze później.

4. Jeszcze później bowiem miałoby się okazać, że imię tejże bohaterki jest zdrobnieniem a znaczenie tego pełnego imienia nadaje właśnie drugie dno wcześniej scenie.

 

Niestety,  wygląda na to, że muszę pozmieniać, bo prolog mi się rozrasta a nie mogę na dłuższą metę opisywać POV bezimiennej bohaterki.

Oprócz jednego wyjątku, piszę zawsze z planem, który uwzględnia “pójście w bok” w niektórych miejscach i nie planuję ani plot-twistu (ten powinien jakoś wyniknąć z akcji) ani epilogu (te ostatnie – uwielbiam).

Jedynie “Bajka nie dla dzieci” powstała jako coś w rodzaju “puszczenia wodzy fantazji” w znanym mi świecie. Jakkolwiek pisałem od środka (nie zakładałem, tak wyszło). Przyczyną było zainspirowanie się poradami Kinga, oczywiście.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ciekawe. Tyle problemów u doświadczonych autorów. Miś nie ma doświadczenia w pisaniu, ale znalazł sposób na uniknięcie takich rozterek. Pisze co najwyżej droubble. 

Od długiego już czasu doświadczam problemu polegającego na  tym, że zadowalam się odgrywaniem wymyślonych przez siebie historii w swojej głowie i nie czuję potrzeby ich spisywania. To trochę tak, jakbym sobie odpalał film ma ekranie wyobraźni – odrobina rozrywki przy zerowym wysiłku, a pisanie za bardzo przypomina pracę.

Do tego dochodzi jeszcze inny, aczkolwiek sprzężony z powyższym problem, z którym zmagam się praktycznie od początku swojej przygody z pisaniem. Podobno gdy programista poprawia jeden błąd w kodzie, w pobliżu pojawia się dziesięć nowych. Ja często tak mam, gdy redaguję swoje teksty – usunięcie jednego powtórzenia albo jakiejś niezręczności językowej prowadzi do pojawienia się innych usterek, aż całość sypie się jak domek z kart, a kiedy próbuję napisać problematyczny fragment zupełnie od nowa, zaczyna on brzmieć sztucznie i zatraca sens tego, co chciałem przekazać. W rezultacie boję się tykać to, co już napisałem, i coraz częściej zamykam się ze swoimi bohaterami we własnym wewnętrznym świecie, gdzie bezpiecznie przeżywam wraz z nimi ich przygody.

Czy ktoś z Was ma podobnie? Macie może jakieś rady, jak się ogarnąć i zmotywować do dalszego pisania?

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

@Bolly – a ja myślałem, że to tylko ja jestem potentrges :) A tak serio, toś mi brat, bo moje pisanie zaczęło się od właśnie chęci przelania na papier tego, co odgrywałem w swojej głowie z wymyślanymi przez lata historiami. I kiedy przelałem już ich trochę, w głowie zrobiło się miejsce i ta chęć nieco przygasła, ponieważ odgrywanie kolejnych nie przywiedzie mi na myśl którejś z poprzednich, każąc odegrać ją raz jeszcze, może uzupełnić, rozwinąć, coś zmienić; nie przywiedzie bo tamte są już spisane, możesz do nich wrócić w każdej chwili i rozegrają się już zawsze tak samo, skonkretyzowane w formie napisanej historii. I teraz gdy mam to miejsce w głowie znów bawi mnie wymyślanie ich i mielenie, obracanie w każdą stronę. Aktualnie czekam na kolejne przepełnienie i powrót chęci ;P

Known some call is air am

Znalazłem w anglojęzycznym Internecie trzy etapy pisania opowieści wyróżnione ze względu na stosunek autora do swojego dzieła:

1) Przed pisaniem – kochasz swoją opowieść.

2) Podczas pisania – nienawidzisz swojej opowieści.

3) Po napisaniu – kochasz swoją opowieść.

 

Sama prawda, przynajmniej w moim przypadku.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Hmm. Ja tam je kocham i nienawidzę jednocześnie i dość przez cały czas ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ja na razie jestem na etapie pisania powieści lepszej od poprzedniej. Piszę trzecią i faktycznie, w miarę obiektywnie, wygląda, że jest lepsza od drugiej, która była lepsza od pierwszej. Pytanie, ile ich stworzyć, żeby wreszcie jakaś była na tyle dobra, by ją ktoś wydrukował ? :)

Czytając fajne opowiadania na tym portalu, nigdy bym nie pomyślał, że “tutejsi”, z takim piórem, mogą mieć takie problemy w pisaniu powieści. Ale jeśli mi się udało napisać dwie, to każdy jest w stanie napisać. Zaś chwilowe braki weny zdarzają się najlepszym ,więc należy je tylko przeczekać

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Ja mam trzy powieści “prawie skończone”. Jednej brakuje tak mniej więcej 10%, drugiej 5%, trzeciej – max 20k znaków. I nie mogę skończyć. Czwarta ma ok. 20% napisane, a piąta ok. 40%. Druga, która chwilowo jest pet project i ma chętnego wydawcę, jest po jednym betareadingu, więc trochę pary poszło w niewielkie poprawki, trzecia to chałtura, na której mi nie zależy, a i tak nie mogę skończyć. Pierwsza jest do remontu, bo zaczęłam ją pisać przed treningiem portalowym. W czwartej trochę się pogubiłam z pomysłami na fabułę. No i okropnie nie lubię podejmować decyzji, a skończenie powieści to same decyzje :P

http://altronapoleone.home.blog

Znalazłem w anglojęzycznym Internecie trzy etapy pisania opowieści

Pewnie jest różnie, Bolly. Za pisarza się nie uważam, w żadnym razie, ale najbardziej kocham trzy fazy: kiedy zaczynam pisać, potem chodzę, spaceruję i obmyślam, a dalej już nic nie pamiętam, ponieważ “siedzę w bohaterach i rozgrywam sytuacje/wymyślam je i poprawiam już istniejące”. Gdy postawię kropkę jestem przeszczęśliwa i zapominam, co mnie jeszcze czeka, bo jest już mniej przyjemne, choć nadal interesujące. 

Sczytuję to, co napisałam i szukam błędów merytorycznych i logicznych, prawdopodobieństwa oraz sprawdzam, sprawdzam. Ten moment jest fajny, ponieważ czasami wywracam do góry nogami wszystko, dalej jest łatwe, ponieważ już wiem, o co mi chodzi i czy moim zdaniem przejawia się. 

A dalej jest już męka: interpunkcja, wybory, zdania, które nie chcą się układać podług mojej myśli. Najczęściej wtedy odkładam (powoli uczę się tego, też od Was, że czas weryfikuje mój ogląd) lub kasuję (ciagle jeszcze przeważa, bo: nie cierpię mieć wielu kopii tego samego; wariantów, do których już nie zajrzę; brakuje mi cierpliwości do cyzelowania).

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ja na razie jestem na etapie pisania powieści lepszej od poprzedniej. Piszę trzecią i faktycznie, w miarę obiektywnie, wygląda, że jest lepsza od drugiej, która była lepsza od pierwszej. Pytanie, ile ich stworzyć, żeby wreszcie jakaś była na tyle dobra, by ją ktoś wydrukował ? :)

Mogę Ci powiedzieć z własnego doświadczenia – znalazłam wydawcę na powieść numer cztery.

Znalazłam naprawdę dużego, dobrego, fajnego wydawcę – na powieść numer osiem. I było warto pisać i czekać ;)

 

A progres naprawdę widać z powieści na powieść.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Drakaino, jestem pełne podziwu, gdybym miał tyle otwartych tematów, na 100% nie skończyłbym żadnego :)

Poza jakimiś szkicami innych powieści i rozgrzebanymi opowiadaniami skupiam się na jednym dużym tekście, żeby była szansa na napisanie w miarę rozsądnym przedziale czasowym.

 

Kam_mod, mam cichą nadzieję, że 4, może 5 kogoś zainteresuje, żeby tylko mi się nie odechciało :) Na razie pisanie sprawia mi frajdę i oby tak zostało

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Eh. Zabrałam się za rozwijanie jednego opowiadania. Chcę, żeby fabuła z oryginału pozostała rdzeniem nowej wersji, ale natworzyłam tyle szczegółów tła, że właściwie schodzi ona na dalszy plan.

Ajzan, w takich momentach rewiduję fabułę i tyle. Zawsze pewne pomysły można wrzucić w notatki/fragmenty na poczet przyszłych tekstów, choć póki co zauważam, że drugie wersje zawsze są lepsze niż pierwsze, nawet, jeśli zachodzą bardzo poważne zmiany i historia idzie w innym kierunku. 

Choć ogólnie to może być trudne bo to przecież TEN pomysł. :P

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Na razie plan mam taki, aby przez większą część historii teraźniejszość (rdzeń, oryginalne opowiadanie), mieszała się z flashabackami powoli naprowadzającymi do tego, dlaczego główna bohaterka znalazła się w takiej a nie innej sytuacji.

Nowa Fantastyka