- Hydepark: Fantastyka dnia paskudnego

Hydepark:

inne

Fantastyka dnia paskudnego

Macie w sekretnym CV wydarzenia fantastycznie absurdalne, które chcielibyście wykasować z pamięci? Ja mam, nawet w sporym nadmiarze. Dziś zaliczyłam kolejne. Dobrze, że to wtorek, nie poniedziałek, bo cały tydzień miałabym przegwizdany.

 

 

 

Zostawiłam samochód przed garażem, żeby rano zyskać dodatkowe sześć minut snu. W nocy nastąpiło zlodowacenie wtórne, więc o 6.50 zamiast bryki ujrzałam kopkę śniegu oblanego zamarzniętą politurą. Wejście do środka, włączenie ogrzewania i wydobycie skrobaczki okazało się utopią, więc przy pomocy nieaktualnej karty bankomatowej wydłubałam nieduży wizjer na szybie przed kierowcą, a potem plastikową szufelką zaczęłam podważać brzeg drzwi w nadziei, że może się jednak odkleją od uszczelki. Nie odkleiły się, za to w drzazgi poszła i szufelka i dwa z moich świeżo zrobionych paznokci. Spocona i wściekła, ale nadal pełna ducha walki, wróciłam do domu po przedłużacz oraz suszarkę do włosów – urządzenie wielce przydatne, jeśli chodzi o odmrażanie samochodu. Z czterdzieści minut zajęło mi szukanie rzeczonego przedłużacza, powtórne ablucje i poprawianie rozbabranego makijażu. Kiedy wylazłam z domu, wyposażona w sprzęt marki Remington 2000W z dyfuzorem i cudem znaleziony w piwnicy kręciołek z kablem, okazało się, że z podziemia na świat boży wypełzła odwilż i wszystko co białe, samoczynnie zaczęło zjeżdżać z karoserii! No, ludzie kochani, myślałam, że mnie ciężki szlag trafi! Po kiego się było wykazywać twórczym myśleniem, paznokcie przy tym tracąc, skoro wystarczyło poczekać!

 

 

 

Porzuciłam zbędne mi już AGD, odpaliłam gablotę i ruszyłam co tchu na niezwykle oficjalne, niezwykle pilne i niezwykle służbowe spotkanie. Oczywiście ubrana byłam niezwykle oficjalnie, niezwykle pięknie i niezwykle służbowo. Tak mi się w każdym razie wydawało, dopóki po dotarciu do celu, wysiadając, nie wystawiłam z samochodu nóg. Rajstopy były spoko – świeżutki zakup z nowej kolekcji Gatty, ale, cholera jasna, końcówki miałam obute w wiekuiste, obskubane glany, których używam wyprowadzając psa na bezdroża lub wykonując prace ciężkie! W amoku odmrażania kompletnie wyszło mi z głowy, że bezwzględnie powinnam je była zmienić przed wyjazdem.

 

 

 

Po kilkugodzinnej naradzie, którą przesiedziałam z odnóżami splecionymi w precelek i starannie wepchniętymi pod krzesło, wraz z kilkoma osobami poszłam na kawę. Od rana była ona już trzecią, więc naturalną koleją rzeczy zapragnęłam odwiedzić toaletę. Czyściutką, pachnącą i klaustrofobicznie maciupeńką! A ja właśnie, amatorsko, cierpię na klaustrofobię. Taką szczególną – wybiórczą! Absolutnie zawsze, korzystając z publicznych przybytków, skupiam się nie na celu, w jakim do nich przybywam, lecz obmyślaniu metod ewakuacji w przypadku, gdyby drzwi nieodwracalnie się zatrzasnęły. Z przyzwyczajenia i tym razem zaczęłam analizować wnętrze. Skonstatowałam (nie po raz pierwszy zresztą, bo w kawiarni tej bywam często), że nie ma żadnej innej drogi ucieczki oprócz drzwi. Okien zero! Były to jednak spostrzeżenia rutynowe, więc odfajkowawszy je, obróciłam pokrętełko zamka, aby wyjść na wolność. Obróciłam? A duże gucio! Po raz drugi tego samego dnia poczułam, jak oblewa mnie zimny pot desperacji. Spróbowałam otworzyć drzwi bez odmykania blokady, licząc na jeden z cudów, jakie ponoć się zdarzają. Może to i prawda, ale niestety, tym razem okazała się być bez pokrycia. Najczarniejszy z czarnych scenariuszy, opowiadający o powolnej, samotnej, upokarzającej śmierci w publicznej toalecie stawał się ciałem! Zatrzasnęłam się na amen! Co robić? Krzyczeć? Ale co krzyczeć? Pali się? Złodzieje? Na pomoc? Help me? Otwórzcie, q, te drzwi? Nie mogąc się zdecydować ani na zdanie, ani na jego równoważnik, postanowiłam pukać. Najpierw metodą standardową, ale szybko zaczęły mnie boleć kostki palców, toteż trachnęłam parę razy w szybkę samochodowym pilotem, szczęśliwie znalezionym w kieszeni. Przypomniałam sobie jednak, ile zapłaciłam za jego wymianę po katastrofie, której uległ, więc zastąpiłam go zapalniczką. Zwiększyłam także częstotliwość uderzeń. I nic! No żesz w mordę! Wszyscy goście tudzież personel są głusi, czy mają pęcherze pojemniejsze od mojego? Nikt nie słyszy mojego S.O.S.? Nikt nie potrzebuje zrobić siusiu? Paniczna cholera mną zatrzęsła, więc gratulując sobie w duchu, że zapomniałam rano zmienić obuwie na subtelniejsze, pociągnęłam z glana w dolną część drzwi. Łomot jaki się rozległ, zerwałby na nogi nawet siedmiu braci śpiących, więc podziałał i na ułomny zmysł słuchu kelnerki. Wparowała do części „umywalkowej” toalety, zadała mi idiotyczne pytanie: „Zatrzasnęła się pani?”, po czym natychmiast gdzieściś wypruła. Po chwili wróciła prowadząc ze sobą czterech (!) gości, którzy w nadziei zdobycia unikalnej sprawności rycerza ratującego księżniczkę zamkniętą w wieży, porzucili filiżanki kawy „Muu” i wyposażeni w jeden nóż stołowy, przybyli, aby wspólnymi siłami przekręcić od zewnątrz zamykadełko. Zanim przystąpili do tego wiekopomnego dzieła, jeden z nich – Rycerz Ani Chybi Jajogłowy – zapytał mnie, czy aby na pewno mają otworzyć te nieszczęsne wrota! Bardzo to przezorne, że się upewnił. Bardzo! Ostatecznie jako Jajogłowy miał prawo podejrzewać, że nadal wiszę nad klopem w pozycji jednoznacznej, na wabia grzmocę w drzwi z buta, a w rzeczywistości nieprzystojnie dybię na ich skromność, honor i śluby czystości! Phhh! Mimo wszystko, gdy już przestałam czuć się zapuszkowana i odzyskałam podstawowe zasoby stabilności emocjonalnej, udało mi się wycedzić w kierunku mojego bohatera zwięzłe „dziękuję”. Wolność, to piękna sprawa, więc warta jest pewnych ofiar!

Komentarze

obserwuj

Owszem --- wracałem z Krakowa do Gdańska i miałem wątpliwą przyjemność jechać PKP ze stadem kiboli cracovii. Do Warszawy jechało z nami dwóch panów w okolicach 50. roku życia, którzy --- zdaje się --- zawodowo parali się kulturystyką i klepaniem mich. Niemniej byli bardzo kulturalni, rozmawialiśmy sobie o sporcie, a gdy któryś z kiboli na korytarzu zaczął skakać jak małpa, jeden z panów kulturystów wyszedł na korytarz i kulturalnym "czy ty jesteś popierdolony?" go uciszył, czym przywrócił kulturę. Przynajmniej w okolicy naszego przedziału.

Panowie kulturyści niestety we wspomnianej Warszawie wysiedli, wobec czego zaproponowałem dziewczynie, abyśmy i my się przemieścili --- do innego wagonu. NIE, TERAZ ONA BĘDZIE WALCZYĆ O KULTURĘ, BO ONA JEST STANOWCZA, BO 8 LAT KUNG-FU UCZY CHARAKTERU I TAK DALEJ... Dodam tylko, że ja z kolei przez 5 lat trenowałem biegi, więc  w danej sytuacji widziałem tylko jedną opcję. Dresiarnia naturalnie --- jak pałeczki salmonelli --- w mig zasiedliła nasz przedział i zaczęła się pyskówa, bo palili, bo klęli, bo któryś chciał się odlać na fotel.

Nagle okazało się, że jeden z dresiarzy jest kozak i wyskoczył z kosą. W tym momencie skończyły się żarty i pyskówy i urządziliśmy najszybszą spierdolkę w historii --- ja z dwoma plecakami podróżnymi i płaszczem w zębach, dziewczyna torowała drogę. Na szczęście koleżkowie kozaka go przyhamowali, więc ewakuacja przebiegła pomyślnie.

Ulokowaliśmy się następnie w przedziale kilka wagonów dalej, ja naturalnie wkurwiony, bo dużo wcześniej proponowałem się wynieść. Moja dziewczyna, uniesiona --- za przeproszeniem, chuj wie czym --- postanowiła zawezwać kierownika składu i nakazać mu podjąć odpowiednie czynności. Z góry wiadomo było, jaka będzie reakcja, ale --- że moja dziewczyna, o czym już wspominałem 8 lat ćwiczyła kung-fu --- to szła w zaparte, jak z tamtą dresiarnią.

W międzyczasie dodam, że legioniści w białych kaskach zabiezpieczali pociąg --- na trasie Warszawa Wschodnia-Warszawa Zachodnia (albo odwrotnie) i się wynieśli.

Kierownik składu --- jak się okazało kolejny mistrz --- przylazł i wypalił takim tekstem:

--- Eee, to ja mogę państwu, no, w Ciechanowie wezwać patrol i, eee, państwo panom policjantom wskażą kto i co...

--- Tak, tak --- ja na to --- z Ciechanowa do Gdańska jest 6 godzin. Doskonały pomysł. Jak nie potraficie zorganizować przejazdu, to nie organizujcie.

Morał? Od tamtego czasu to wyłącznie ja decyduję, kiedy robimy wyjazd z imprezy.

pozdrawiam

I po co to było?

Ja mam historię bez morału, ale również z PKP.

Jechaliśmy kiedyś pociągiem do Augustowa. Ja z mężem startowałam z Krakowa, moje dwie znajome - z Gliwic. Składy miały się połączyć w Warszawie. Ale że była noc, pusto i wygodnie, to nie szukaliśmy się. Koło 5. nad ranem dzwoni do mnie koleżanka Olka i pyta, czy wie, gdzie one są. Ja mówię - no, z tyłu, w pociągu. A ona, że nie, że na jakimś zadupiu godzinę od Warszawy, bo kolejarzom się coś pomyliło i przyłączyli ich wagony do jakiegoś innego pociągu. Ludzie się zorientowali, zatrzymali pociąg, to im panowie z PKP kazali wysiadać i czekać na jakiś inny pociąg z powrotem. Ludzie się wściekli, kolejarze zamknęli się w przedziale i zadzwonili po policję. Policja przyjechała, powiedziała, że chyba zwariowali, i że mają załatwić jakiś transport. Jakoś się to w końcu udało, z kilkugodzinnym opóźnieniem wszyscy wylądowali w punkcie wyjścia.

A najlepsze, że ja wyszłam sobie z przedziału już niemal pod Augustowem i pytam pana pekapowca, że podobno zgubili 3 wagony. Ten zrobił wielkie oczy, więc opowiadam mu historię. No to pan woła do kolegi: "Heniek, ile mamy wagonów?". A Heniek na to: "pięć". "A ile mieliśmy mieć?". "Osiem". I obaj w śmiech.

Kurde, mieli mieć 8 wagonów, mieli pięć, i zero refleksji. 

Wybacz, ale pisownia nazw własnych z małej litery nie jest oznaką kultury w jakimkolwiek stopniu wyższej niż wspomniani kibole.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Ja rokrocznie dostaję niespodzianki w PKP. Prócz dresów z posta wyżej:

--- Jechałem do Budapesztu. Trafili się skinheadzi, którzy akurat jechali na Węgry, żeby tam się zjednoczyć z lokalnymi bojówkami i uderzyć potem do Pragi na paradę równości,

--- jechałem do Wawy, trafiłem na dzień, w którym po przysiędzie wojsko puściło ostatni pobór do domów. Po jednego koleżkę przyjechała matka, przywożąc ze sobą 2x krowę wódki,

--- wracałem innym razem z Krakowa. Bodaj w Toruniu był dzień puszczana na przepustkę pensjonariuszy zakładu karnego,

--- wracałem zimą z Krakowa. Wywaliło w PKP ogrzewanie. Miałem na sobie 2x koszulę, 2x sweter, polar, płaszcz zimowy i firmową firankę. Zaś na szybie --- od wewnętrznej strony --- było prawie 10 cm lodu,

--- wracałem z Berlina. Ze względu na jakieś różnice napięcia między trakcją naszą i germańską, wywaliło klimę. Temperatura 38*c.

pozdrawiam

I po co to było?

Wybacz, ale pisownia nazw własnych z małej litery nie jest oznaką kultury

No, musisz mi wybaczyć. Napaść z użyciem niebezpiecznego narzędzia stoi w moim rachunku sumienia znacznie wyżej w hierachii grzechów niż nieposzanowanie pisowni nazwy własnej ;  )

pozdrawiam

I po co to było?

Jeśli chodzi o wydarzenia fantastyczno-absurdalne, to też mam kilka takich w kolekcji, ale jedno jest szczególne.

Dawno temu, na randce. Siedzimy sobie i ćwierkamy w pizzerii. I nagle słychać takie jakby głuche uderzenie, na które nawet nieszczególnie zwróciłam uwagę. Po jakichś dwóch minutach podchodzi absolutnie opanowany kelner i pyta, czy chcemy zmienić stolik. Ja uroczo odowiadam, że nie, nic nam nie przeszkadza, wszystko jest absolutnie w porządku. Kelner nalega. Ja grzecznie odmawiam. Kelner nalega. Ja, poirytowana, idę w zaparte. I nagle podnoszę głowę znad pizzy i... cała krew odpłynęła mi z twarzy, bo okazało się, że ten głuchy huk to było uderzenie ciała spadającego o ziemię. Jakiś facet wyskoczył z dziesiątego piętra i rozplaśkał się niedaleko naszego stolika...

"... Dodam tylko, że ja z kolei przez 5 lat trenowałem biegi, więc  w danej sytuacji widziałem tylko jedną opcję."

Prawie spadłem z krzesła ;D

Swoją drogą kung-fu w ciasnym wagonie to naprawdę nie jest dobry pomysł, więc całe szczęście, że się ewakuowaliście. Ogólnie kung-fu - czy coś podobnego - przeciwko grupie dresów nie jest zbyt szczęśliwym rozwiązaniem, wbrew temu co serwuje nam czasem kino. Także trenowanie biegów, to chyba dobra koncepcja. ;)

 

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Najciekawsze i najgorsze zarazem, że to, co wyżej, to nie fantastyka, to życie...  

Brat, kiedy jeszcze "bawił się" we własną minidrukarnię, w przyspieszonym tempie dorobił się osiemnastu nowych siwych włosów nad lewą skronią --- a raczej jemu dorobiono, co sam widziałem, bo rzecz działa się podczas mojej urlopowej wizyty w rodzinnym mieście.  

--- Nie pomógł byś? --- spytał podstępnie a retorycznie kochający brat. --- Zaraz przywiozą blachy, mi cholernie na czasie zależy, a ty jeszcze nie zapomniałeś, jak się to robi, to do tej drugiej byś stanął... Zajęczałem w duchu, zdławiłem chęci odparcia, że darmowego frajera niech sobie szuka pod PUP-em, przytaknąłem, przebrałem się, przygotowałem się i maszynerię do działania... W samą porę, bo gościu z paczuszką blach już przekraczał próg. (Blachy to, na pół gwarowo, coś takiego naprawdę blaszanego, z czego się drukuje, więc poprawnie nazywają się formami drukowymi.) Zakładamy blachy na cylindry, ja na swojej, brat na swojej maglownicy, i w duecie puszczamy wiąchę --- niedowołane, brudne, złom! Następne. Wiącha. Trzeci raz... Telefon z reklamacją. Czekanie na gościa, czekanie na powtórne wykonanie form --- są wreszcie, ale wadliwie spozycjonowane! Gościu zrobił dziwną minę, ale nic nie powiedział, zabrał swoje złomy, zniknął, wrócił za półtorej godziny z ponownie wykonanymi blachami --- a nam ręce opadły, nie wiedzieliśmy, śmiać się czy płakać, bo rysunek był lustrzany. Tak wydrukowane obrazki można obejrzeć, ale teksty czytać to się raczej mało komu uda... Sekret złotej serii? Ponaglanie nowego pracownika, jeszcze słabo, jak to na początku, sobie radzącego. A rozsądek to gdzie, panie szefie?

Pamiętam jak obudziłem się w śpiworze przy stacji benzynowej w Kórniku, koło 3 w nocy, wracając autostopem z Przystanku Woodstock, a tu nade mną stoi czterech dresiarzy i się gapią. No i pierwsza moja myśl - "Wisła, spierdalam". A tu się okazało, że jeden kupił mi ciepłą herbatę, drugi hamburgera, trzeci poleciał po browary dla wszystkich a czwarty wręczył 10 zł żebym miał co zjeść następnego dnia i jeszcze numer telefonu, żebym dał znać jak bezpiecznie dojadę. W ten sposób moich czterech jeźdźców apokalipsy przebiło trzech króli. A i w ogóle to z Rogalina byli, więc jeszcze się nasłuchałem legendy o Lechu, Czechu i Rusie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Wybacz, ale pisownia nazw własnych z małej litery


Wybacz, ale pisanie "z małej litery", zamiast poprawnie "małą literą" też oznaką wyższej kultury nie jest : )

 

Ja jeżdżę pociągami właściwie 2 razy w tygodniu, czasem PKSami. Zatem też mi się trochę tych historii uzbierało, ale chyba nigdy nie jechałem z kibolami czy skinheadami - współczuję : )
Syfie, a nie boisz się, że dziewczyna tu zajrzy, przeczyta, i się wścieknie na to co pisałeś?
No, a poza tym, jak Ci nie wstyd! Kobieta się nie bała, a Ty tak! ; P Szczęście, że w moim przypadku to by było niemożliwe.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Wspaniałomyślnie wybaczam i zapisuję sobie w notatniku. :)

Moja dawna kiedyś zajrzała nie na to forum literackie co trzeba i odkryła, że pewne dość pieprzne opowiadanie wcale nie jest o niej, tylko o innej... to dopiero była awantura.

 

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

"Szczęście, że w moim przypadku to by było niemożliwe."

 

Złośliwcze, Ty...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No właśnie, najwyższa pora wrócić na treningi ; PPP

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka