- Hydepark: Publikacja książki

Hydepark:

książki

Publikacja książki

 

Witajcie!

 

Każdy z Nas jest tutaj po to, by się rozwijać – czy to pomagając w tym innym, czy to samemu sprawdzając się na forum. Zazwyczaj i jedno i drugie. Każde słowo stawiamy z nadzieją na publikację... Dlatego po tym krótkim wstępie nie chciałbym owijać w bawełnę, a przejść do sedna sprawy, która mnie interesuje. Jako, że są wśród Was ludzie z publikacjami (może wydanymi książkami?), chcę zadać parę pytań.

 

Czy są jakieś niedopowiedziane publicznie standardy, jakimi trzeba się kierować pisząc tekst? Konieczny jest przykładowo Times New Roman, 12? Albo akapity, odstęp 1 cm? Albo robić akapity spacjami zamiast tabulatorami? Pisać z opcją "dziel wyrazy", czy też nie? W jakim formacie wysyłać (jeśli na przykład: nie jest wskazane)?

 

Mam zamiar także zawrzeć w swoim tekście ilustracje mojego autorstwa. Powinienem dodać je jako osobny załącznik, czy też właśnie wepchnąc w tekst tam, gdzie ich pragnę? A możę jedno i drugie? To samo z tym całym "Od autora" itp – umieścić to na początku tekstu, czy też dodać jako osobny załącznik w osobnym dokumencie?

 

 

 

 

 

Dziękuję za pomoc :)

 

Myślę, że przyda się to nie tylko mnie...

Komentarze

obserwuj

Stargate, pytasz o sprawy, określane przez każdego wydawcę w informacjach dla autorów nadsyłanych tekstów. A że każdy może wykazywać inne preferencje, odpowiedzi szukaj w tych właśnie informacjach.  

W przypadku NF odpowiedź w temacie przyklejonym w opowiadaniach, FAQ redaktorskiego zen, Michała Cetnarowskiego.  

I jeszcze taka sprawa: zanim zaczniesz pisać, opanuj technikalia edytora. Wcięcia tabulatorem? Spacjami? Jeżu kolczasty... Do tego służą ustawienia w stylach. W nich określa się wszystko: krój, stopień, wartość wcięć, interlinii...

Większość wydawców akceptuje to, co się przyśle. Większość tez nie odpowiada. Chyba, że autor dorzuca się do wydania finansowo, lub sam finansuje. Cena- od 3.5 tys. Za trzysta sztuk, więc to żaden nakład. Oczywiście wszystko zależy od tego, co chce autor osiągnąć.  Przynajmniej ja tak miałem. Do Zysku trzeba słać wydruk, interlinia 1,5. Nie wiem jak traktują interpunkcję, bo spora część osoób z tego portalu zarzuca mi jej nieznajomość, ale jak dotychczas w druku opowiadań to nie było żadną przeszkodą. Aczkolwiek lepiej pewnie, by tekst był idealny. Jeśli Word nie ma dysleksji odpada problem z ortografami. Słać trzeba wszędzie, gdzie się da. Dla ciekawskich - za strone opowiadania w miesieczniku wychodzi około 70 zł. Czy to dużo? Jak ktoś mieszka w Chinach, to sporo. W Anglii to dwie godziny pracy, za najniższą krajową.

Książka "50 twarzy Greya" w Polsce w roku ubiegłym rozeszła się w 300 tys. egzemplarzach. Jeśli wierzyc reklamom wydawcy, Achaję pokochało milion czytelników.

Notkę od autora najlepiej wrzucić w oddzielny plik. O ilustracjach nie wiem nic.

Zyczę powodzenia

Dziękuję Wam :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Czcionka, interlinia itp to rzeczy trzeciorzędne. Napisz dobry tekst, i tyle.

"Jeśli wierzyc reklamom wydawcy, Achaję pokochało milion czytelników."

Nie wiem, skąd to wzięli - na pewno nie sprzedali miliona egz. IMHO bliżej 30-50 tys.

Napisz dobry tekst, i tyle.  

Wymagania na granicy niemożliwego...

Ale jak siosty, bracia, kuzyni i pociotki czytali jeden egzemplarz, to może się ten milion uzbierał :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Jakby sprzedali milion egzemplarzy, odliczając dzieci i zakładając większą dostępność takich książek w miastach niż na wsi, znaczyłoby to, że co 10 mój znajomy czytał Achaję. Bez przesady. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Może Achaja jest dobrem eksportowym? Albo liczą pojedyncze książki, nie cykle, więc jeśli przeczytałeś 4 książki z tego świata, to liczysz się jako 4 osoby :p

Znam jedną Bułgarkę, która czytała Achaję, ale ona studiuje polonistykę. Nawet jak doliczyć wszystkich zagranicznych studentów, to się nie uzbiera. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Malakh - napisanie dobrego tekstu też nie wszystko zapewnia. Z dwóch wydawnictw - niestety nie związanych z  fantasy - dostałam odpowiedź, bardzo dobra, ble, ble, ble, ale nie ich profil. I co z tego wynika. Nic. Żadne wydawnictwo nawet nie odpowiedziało, choćby w stylu - plan wydawniczy mamy zamknięty na najbliższe sto lat.  Po prostu nie zawracają sobie głowy nieznanymi nazwiskami. Najlepsza droga to chyba konkursy. Taką przynajmniej mam nadzieję.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nie chcę się kłócić, ale 50 twarzy Greya to wyjątkowo marna rzecz.

Ale rozreklamowana. Czytałam tylko fragmenty, bo na więcej szkoda czasu

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przy wysyłaniu tekstu do wydawcy doradzam właśnie informowanie o ewentualnych publikacjach, powody tego podała bemik. Sprawa formatu jest mało istotna. Polecam zajrzeć :P

http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Poradnik:Jak_napisa%C4%87_fantastyczn%C4%85_ksi%C4%85%C5%BCk%C4%99_fantasy

I tu jest być może sedno problemu. Nie ma potrzeby pisać dobrej książki, trzeba znaleźć dobrego wydawcę.

StargateFan, wszystko przed Tobą.

Jak się ma wiarę we własny tekst, to wydać samemu i tyle. Skoro tekst jest taki dobry, to czytelnicy się znajdą. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy Internet załatwia darmową promocję.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Brajt, a skąd wziąć  na to kasę jak się ma dom i rodzinę na głowie? Ja przynajmniej nie dysponuję takimi zaskórniakami i nie jestem w stanie zebrać, bo w omim przypadku to jakieś 5-8 tysięcy. Jak coś uzbieram to się zaraz koazkuje, że drzwi trzeba wymienić, albo dach przecieka. Jak się mieszka w starym domu...

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Odwieczny problem tej strony: "co zrobić, żeby mnie wydali".

Przecież na to nie ma recepty. Gdyby była, gdzie podziałaby się cała zabawa? Trzeba pisać, rozwijać się, kształcić, podejmować -- we własnym mniemaniu -- interesujące tematy, próbować w czasopismach, e-zinach, konkursach.. I słać do wydawnictw. Przy odrobinie szczęścia może się uda. :)

A skąd wydawca ma wziąć kasę na każdego debiutanta, który przyjdzie z ulicy nawet z najlepszej jakości książką? Takie czasy i nie ma co narzekać, że ciężko się wydać. Wydać się całkiem łatwo, tylko pieniędzy brak. A na 10 debiutantów może jedna książka się zwróci. Takie wyliczenie na oko, ale myślę, że bliskie prawdy.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Cóż, ja najbardziej lubię Hard SF (trudno) naszpikowane opisami pokroju Lema lub Grzędowicza (ciężko), a do tego porośnięte refleksją i nutką poetyzmu (niemal niewykonalne). Takie lubię - takie chcę pisać. Boję się jednak, że czytelników na to nie będzie: dzisiaj ludzie lubią prosto, łatwo i kolorowo, Jar-Jar Binks puknął Galadrielę, ta wyznała miłość Vuko Drakkainenowi, parę błysków laserów, gwizd robota, kępka niezwykłych krzewów z obcej planety, które to są paprotnikiem kolczastym (tylko, że niebieskim), ponadto trochę tandeciarskich rozmów o miłości i męstwie, no i wielkie bada-boom. Wymiotuję już tą zmierzcho-gwiezdnowojnową generacją czytelników.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Masz rację Brajt. Oczywiśćie, że na wszystko trzeba kasy, a wydawca myśli w kategoriach biznesu. Ale tak fajnie byłoby ujrzeć własną książke na półkach księgarni. Ech...

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jendakowoż nikt nie odpowiedział na dwa pytania --- czy pisać z "dziel wyrazy" czy nie? I jak to jest z tymi ilustracjami...

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

> dzisiaj ludzie lubią prosto, łatwo i kolorowo, Jar-Jar Binks... (...)

Właśnie za to lubię Stargate. :P

 

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Dzielenie wyrazów nie wpływa pod względem technicznym absolutnie na nic, w redakcji mogą to sobie dowolnie włączyć i wyłączyć.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Bez dzielenia. Jeśli ksiażka będzie tego wymagała, skład podzieli bardziej profesjonalnie niż Word. Co do ilustracji -- myślę, że jeśli w wydawnictwie książka się spodoba, będziesz mógł o to pytać. Na obecnym etapie martwiłbym się raczej o samą treść. :)

Stargate ma wyjątkowo dużo realizmu i logiki jak na taką starą, dobrą myśl sf. Zwłaszcza Stargate: Universe; wytłumaczą jak co działa, czemu tak, a nie inaczej. Jest surowo, dziwnie, wszystko trwa w niedopowiedzeniu. Przynajmniej ja to tak odbieram... A Gwiezdne Wojny świecą się już jak psu jajca --- według mojej opinii :P

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Okay --- dzięki wszystkim raz jeszcze :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

GW to space opera, a nie SF, gwoli ścisłości.

Space Opera jest podgatunkiem Science Fiction czyż nie?

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

I tak i nie. GW jest space operą ciągnącą raczej w stronę fantasy, niż SF. Bardziej rozsądne wydaje się przez to porówywanie GW to LotR, niż Stargate.

No dobrze. Skoro już pozyskałem atencję sporej grupy użytkowników, skorzystam i może pozwolę sobie zadać takie pytanie, które to nurtuje mnie dość długo... Przyznałby się ktoś, czy wydał już książkę? Może wpisał tytuł? Chętnie bym pozyskał, obczaił :D...

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Terebka wydał, po czym Hyde Park wydał mu wojnę, że jak on śmiał. 

 

Stargate też ciągnie bardziej w stronę fantasy, szczególnie Atlantyda. Do tego wszystkie wątki komediowe, niektóre postaci w całości (zwłaszcza Vala), są nastawione na przeciętnego odbiorcę, nie na fana hard SF.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Terebka wydał w Radwanie. Więc, sorry, 3,5tys. za trzysta sztuk?

Oj, w żadnym razie nie twierdziłem, że tylko hard SF i nic więcej. Mówiłem, że to najbardziej mnie pociąga. Każdy potrzebuje przemielić mózg przez różne cuda tego świata, tako z "Edenu" Lema płynnie przechodzę do meczu piłkarskiego i grającego umysłową impotencję Busquetsa. I czasem gniot jest przyjemny, prosta rozrywka odpręża --- pewnie :) Poza tym, jak pisałem wyżej, najciekawsze jest chyba SG:U, to już zakrawa o hard SF. Atlantyda --- za kolorowa. Pisząc o tej generacji czytelniczej, jak to tam nazwałem, miałem na myśli niezwykłą i przytłaczającą mnogość takich gniotów. A jeśli czegoś jest tak, tak dużo, to znaczy, że jest lubiane i daje to pewne zwierciadło dla umysłów czytelników.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Co nie znaczy, że nie zrobił więcej, niż 99% użytkowników zrobi kiedykolwiek w celu odniesienia pisarskiego sukcesu.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Pewnie dlatego SG:U zawiesili tak szybko. Jedyny serial w jakimś stopniu hard SF który się w miarę sprzedał to chyba Eureka. Nie ma rynku na takie rzeczy. Podobnie było w środowisku RPG - systemy hard SF, choć niektóre były genialne, ginęły z braku masowego odbiorcy.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

gwidon, lepiej wydać te trzysta sztuk własnym nakładem, rozreklamować sobie i dowiedzieć się, czy ksiażka faktycznie się przyjęła, niż cały czas narzkać, że nikt wydać nie chce, a debiutanci są niedoceniani i niechciani, nie sądzisz?

@brajt, jak to kiedyś usłyszałem --- jeśli nie ma na coś rynku, a ma wartość, to trzeba sobie ten rynek stworzyć :) Ja wiem, że to strasznie optymistycznie i w ogóle, no ale... Komuś w końcu musi się udać przetrzeć ten szlak. Zmierzamy w stronę coraz wyższej inteligencji (po ślimaczemu, ale zawsze), przez otwarty, globalnie połączony świat rośnie wyobraźnia, ambicje, znajomość odmienności i kultur --- w tym, uważam, w końcu musi się znaleźć miejsce dla ciężkich tematów.

 

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Znów z innej beczki: Jeśli mam tę książkę, 200 stron A4, i tak dalej, i postanowiłbym wstawić tutaj 15 str fragment? Czy wydawca, w momencie gdy ta książka nie jest jeszcze wydana, węszy za tym? Czy to ją skreśli?

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

exturio -  rzeczywiście był czas, że o tym myslałem, ale juz mi przeszło. Poprostu kiepski ze mnie pisarz i tyle. Ale Ty możesz spróbować.

Ja chętnie spróbuję. Tylko mi się pisać nie chce, więc nie ma czego wydawać. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Gwidon, dziękuję za sugestię, ale piszę raczej rekreacyjnie. Cieszy mnie publikowanie na tej stronie.

A ja znowu poddałem maturę i znajomych, żeby kiedyś coś w aspekcie pisarskim osiągnąć...

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Moja skromna osoba uważa że jak nikt nie chce wydać w Polsce, to trzeba przetłumaczyć i próbować za granicą. I nie chodzi mi tu tylko o książki. Jest bardzo dużo portali anglojęzycznych gdzie jest duże wsparcie dla początkujących pisarzy wszystkiego: shortów, drabbli, krótkich i długich opowiadań, odcinkowych serii, wierszy. Nawet okładkowe grafiki.
Np. eFiction jest magazynem podzielonym na różne sekcje, od klasycznych fantasy i sci-fi, do raczej mniej popularnych steampunka i noir. Można do nich słać do oporu.
Albo The Fiction Forum, gdzie zawsze jest kilka ogłoszeń ludzi redagujących mniejsze lub większe serwisy i czasopisma fantastyczne, którzy poszukują dobrych opowiadań i akceptują praktycznie wszystko.
Poza tym na zachodzie jest ogólnie łatwiej wydać cokolwiek, choć nie mówię tego z doświadczenia, a raczej z relacji innych. :) 

"Malakh - napisanie dobrego tekstu też nie wszystko zapewnia. Z dwóch wydawnictw - niestety nie związanych z fantasy - dostałam odpowiedź, bardzo dobra, ble, ble, ble, ale nie ich profil. I co z tego wynika."

Żeś niezbyt mądry, młody autorze. Sam piszesz, że były to wydawnictwa nie mające w swojej ofercie fantasy. To po kiego grzyba słałeś im tekst? To tak jakby do miesięcznika "Mama i ja" wysłać opowiadanie i liczyć, że puszczą, no bo dobre.

Ludzie, logiki trochę.

"Jak się ma wiarę we własny tekst, to wydać samemu i tyle. Skoro tekst jest taki dobry, to czytelnicy się znajdą. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy Internet załatwia darmową promocję."

Napiszę dostanie - bullshit. 300% naiwności w naiwności. W Polsce co roku wydaje się kilka tysięcy książek, sam Prószyński ma ok. 200 tytułów. Wydrukowanie własnym sumptem 500 egz. i wystawienie ich w księgarniach internetwych nic nie da! I błagam, nie piszcie bzdur typu "internet załatwia darmową promocję" - gdyby tak było, reklama prasowa by upadła.

Jeżeli chcecie dotrzeć do kogoś spoza grona rodziny i znajomych, przyda się wsparcie wydawcy.

"Oczywiśćie, że na wszystko trzeba kasy, a wydawca myśli w kategoriach biznesu."

A w jakich ma myśleć? Nie mylcie, proszę, wydawcy z Caritasem.

"gwidon, lepiej wydać te trzysta sztuk własnym nakładem, rozreklamować sobie i dowiedzieć się, czy ksiażka faktycznie się przyjęła, niż cały czas narzkać, że nikt wydać nie chce, a debiutanci są niedoceniani i niechciani, nie sądzisz?"

Proszę o wskazanie mi placem, na którego spośród drukujących w ten sposób autorów, nie znajomych, sami trafiliście? Kto do was dotarł tą mityczną reklamą w internecie? Znacie kogoś, kto tak wydał i miał choćby najmniejszy dodruk?

Spróbujcie inaczej - wydajcie powieść jako ebooka i sprzedawajcie w necie za 1zł. To pokaże wam skalę i siłę promocji.

Malakh, po plantach w Krakowie chodzi taki student, który własnym sumptem wydał książkę pod tytułem "Teofil Zraszacz ha ha ha". Dzieło literacko nie jest najwyższych lotów, ale autor kasuje za nie po 10zł i czerpie całkiem niezłe zyski.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A ze znajomymi - kwestia zakręcenia się. Znajomy mojego znajomego jest moim znajomym. Ale tu już trzeba mieć talent do marketingu, nie do literatury.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Jakiś wydawca w tej Polsce chyba inwestuje w nieznane nazwiska... Nie wierzę, że to jest tak, że ktoś z żyłką do biznesu pozostaje obojętny na nieznane nazwisko z niezłym tekstem.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Malakh, w mojej wypowiedzi chodziło o bardzo konkretny przykład człowieka, który miał kasę, więc wydał, zamiast marudzić, że nikt inny zrobić tego nie chce. Bez kontekstu i w ujęciu ogólnym nie ma to najmniejszego sensu.

 

Co zaś do pana Lektornego i jego "Teofila Zraszacza ha ha ha", nazwanie tego książką jest nieporozumieniem, podobnie jak mówienie, że literacko nie jest to dzieło najwyższych lotów. To koszmar jest.

Jednak jakoś debiutanci się pojawiają? Więc ktoś tam w wydawnictwach czyta nadesłane propozycje i decyduje się na wydanie kogoś nowego.

 

Wydanie książki samemu:
Idziesz, płacisz 2000-5000 albo i więcej, wydają Ci książkę w nakładzie 300-500 egzemplarzy. Za korektę i redakcję trzeba dopłacić, niezła okładka - jeśli zrobisz samemu, kładą Ci w głowę, że mają ogólnopolską dystrybucję (czyli Internet), że książka będzie w Empiku (może 5 egzemplarzy) i jak się wszystko sprzeda to dodrukują nawet i do 10000.

Potem wchodzę na stronę takiego wydawnictwa, zaglądam do listy autorów i widzę dziesiątki, jeśli nie setki ludzi, którzy wydali JEDNĄ KSIĄŻKĘ. Na każdej "wydawca" zarobił odpowiednio.

"Wydawcy" w systemie selfpublishing nie zarabiają na sprzedawaniu książek debiutantów a na wydawaniu książek debiutantów. Siła parcia na papier jest ogromna.

Oczywiście autor ma satysfakcję, że wydał książkę - ale niech się nie łudzi, że w ten sposób zaistnieje na rynku książki. Brutalna prawda, ale jak napisał malakh: znacie ludzi, którzy wydali książkę w ten sposób. Znacie kogokolwiek, kto się sprzedał i miał dodruk?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nie wierzę, że to jest tak, że ktoś z żyłką do biznesu pozostaje obojętny na nieznane nazwisko z niezłym tekstem.

O, ucięło mi cały komentarz... Chciałem powiedzieć, w odniesieniu do powyżej zacytowanego, że pewnie gdyby Polacy więcej debiutantów czytali, to i by się ich więcej drukowało. A tak -- tylko tych, którym z dużym prawdopodobieństwem uda się przebić do większego grona odbiorców. To ma sens, biorąc pod uwagę koszty reklamy.

Znacie kogokolwiek, kto się sprzedał i miał dodruk?

Pozostając przy Krakowie, choćby Orwellsky i jego książki z serii "Kod Władzy". Autor ma świetne pomysły na promocję i w pełni z nich korzysta.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Jeżeli 20 wydawców nie chce wydać książki, to może zwyczajnie nie nadaje się ona do druku? No bo jaka jest szansa, że będzie to coś ala Potter, co ma szansę namieszać, tylko wydawcy tego nie dostrzegają? Skoro ktoś jest w stanie napisać hiciora w postaci książki, to jest zapewne zdolny napisać również kilka świetnych krótkich tekstów. I tymi zrobić zamieszanie. Jak zamkną drzwi przed nosem, wleźć oknem. Gdyby choć część samowydających się osób zastanowiła się nad tym, DLACZEGO nie chcą wydać jego utworu, to z pewnością mielibyśmy w tej chwili mniej gniotów. Jestem wrogiem samowydawania się. Sorry, ale pierwszą myślą po odrzuceniu tekstu przez wydawcę powinna być myśl: co z tym tekstem jest nie tak? Tymczasem ciągle słychać: wydawcy są be, nie chcą wydawać debiutantów, nie chcą ryzykować, nie znają się etc. Tylko ja i mój utwór są cacy. Jak ktoś ma talent, to w końcu wyda, nie ma bata. Nie u tego wydawcy, to u drugiego. Nie tą książką zadebiutuje, to drugą, albo trzecią. A jak napisał takiego hiciora, to wydawcy sami mu do szuflady zajrzą, co tam jeszcze ma. I jeszcze jedno. Fakt, że ktoś napisał dobrą, poprawną książkę, którą da się czytać, wcale nie musi oznaczać, że zaraz powinna być wydana. Wydaje mi się, że wydawcy mają na pęczki takich dobrze napisanych i zupełnie przeciętnych książek. Więc, niestety, ale pisać dobrze i mieć fajne pomysły, to nie wszystko. Nie chcę też, żeby ktoś pomyślał, iż jestem po stronie wydawców. Na rynku jest zbyt dużo książek, które nigdy nie powinny być wydane. Żeby było jasne - mówię tylko i wyłącznie w kontekście samowydawania się. I żeby nie było - też mnie zrzucali ze schodów z maszynopisami, więc nie cwaniakuję, bo nigdy kopa nie dostałam i nie wiem, jak to jest, jak wydać nie chcą.

Harry'ego Pottera puszczono do druku dopiero po roku od napisania i dwunastu odmowach u różnych wydawców :)

Ale się udało?

A nie wiem, chyba tak.
Po prostu chodzi mi o to że trzeba wierzyć w to co się napisało, i próbować aż do skutku. Zresztą, ten Harry Potter jest dobrym przykładem - mimo wielkiego sukcesu dalej znajdą się i czytelnicy, i wydawcy którzy będą narzekać jaki to ten Potter nie jest słaby, źle napisany i w ogóle be.
I może do pewnego stopnia mają rację, ale kto by ich teraz słuchał? :)

Trzeba wierzyć i próbować. Prawda. Problem w tym, że niektórzy wierzą ZA BARDZO. W końcu jak mocno trzeba wierzyć w to, że się napisało świetną rzecz wartą wydania, nawet wówczas, kiedy... nikt tego wydać nie chce? ;)

A ja jestem wrogiem deprecjonowania autorów, którzy zdecydowali się na samowydawanie się. A to tutaj swego czasu miało miejsce.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

 Myślę, że jak ktoś dostanie same odmowy, to w którejś z nich ktoś się nad nim zlituje i szczerze wytłumaczy dlaczego nikt  tego nie chce. A jak ktoś jest tak bardzo ślepy, że uważa swoje dzieło za szczyt możliwości i arcydzieło gatunku, to niech sobie wysyła dalej. Przynajmniej zajęcie będzie miał :)

To znaczy tak. Jeżeli mam w ręku książkę wydaną przez kogoś własnym sumptem, to nie uważam jej z góry za gorszą, czyli nie wydaję sądów póki nie przeczytam. Bo różnie może być. To jeżeli chodzi o książkę. Natomiast jeżeli chodzi o osobę autora, któremu sił nie starczyło, aby zawalczyć, tylko zwyczajnie się poddał, to tak: jest to dla mnie ktoś gorszego charakteru. Jeszcze gorzej, jeżeli ktoś napisze 30 książek i nie wyda. Po 15 latach powie: próbowałem, walczyłem! Dwadzieścia par butów zdarłem na schodach u wydawców. Nie udało się - teraz wydaję się sam. Sorry, ale nie sięgnę po książkę takiego autora. owszem, szkoda 30 powieści. Albo nie szkoda. Jest internet, gdzie można opublikować swe dzięłła za darmo. A jak ktoś łoży kasę, bo nie przyjęli mu jednego maszynopisu, tak świetnego przecież, a przynajmniej nadającego się wedle autora do czytania...

brajt 2013-02-04  13:33
A ja jestem wrogiem deprecjonowania autorów, którzy zdecydowali się na samowydawanie się. A to tutaj swego czasu miało miejsce.

 

brajcie, nikt tu nie deprecjonuje autorów - nie mamy do tego prawa, nie zapoznawszy się wcześniej z publikacją.

Za to deprecjonujemy, z doświadczenia, taki system, który żeruje na autorach, którzy mają parcie na druk. Ośmielę się twiedzić, że jeśli Harry Potter zostałby wydany w systemie selfpub to nie byłby takim sukcesem, bo autor by wydał w 500 egzemplarzach, sprzedałoby się 100 i byłby wewnętrznie spełniony, że wydał.

A tak dobija się do wydawców aż ktoś to docenił. Bo, z całym szacunkiem dla innych autorów, Harry Potter tom I to bardzo dobrze napisana książka. A to, że jest bestsellerem to się dopiero potem okazało.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dju drogi, odnoszę się do dawno zapomnianego już tematu, w którym jeden z naszych autorów przyznał się, że wydał w ten sposób książkę. Został potraktowany bardzo niesmacznie, stąd moja uwaga.

Dodatkowo dla mnie co innego "wydawnictwa" żerujące na tych, którzy im płacą za wydawanie, a co innego wydawanie się z ich pominięciem, co też jest możliwe. W przyszłości (dalekiej ale jednak) widzę w tym interes.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Hmm, to nieładnie w takim razie.

 

Żeby wydać samemu trzeba pójść do drukarni - sam jeden nie wydasz tak "tanio" jak wydawnictwo, niestety. E-book? Może taka droga?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Z tym Harrym Potterem to nie jest do końca dobry przykład. W Anglii jest diametralnie inny rynek książki niż w Polsce. Nie wiem ile kosztował Harry, ale najnowsza książka Rowling była dostępna w supermarketach, (np.Morrison)po przecenie z chyba 8 funtów, za 5funtów. To są śmieszne pieniądze nawet w Polsce. A dla ludzi, którzy tu pracują,gdzie najniższa krajowa to 6,19 f na godzinę? Wyobrażacie sobie Achaję za osiem złotych w Empiku? Jaki wydawca da taka cenę?

Cóż, pytanie o koszt wytworzenia książki i ilość sprzedanych egzemplarzy.

Przy 50000 sprzedanych w marketach, nawet 2zł na sztuce to niebagatelne pieniądze

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Malakh - nie traktuj mnie jak 15-letniej pannicy, która nie wie, o czym mówi. Po pierwsze może źle się wyraziłam - wydawnictwa, do których posłałam nie miały w profilu "Mama i ja". Okazało się, że są zbyt małe i ilość książek fantasy jest znikoma, ale są. Po drugie - jak mówiłam, 2 wydawnictwa powiedziały, że moja książka jest niezła. Po trzecie, w konkursie innego wydawnictwa znalazłam się w gronie sześciu nominowanych do nagrody głównej, czyli wydania. 

Czyli - wynika z tego, że książka nie jest ostatnim chłamem, ale szans na wydanie i tak nie mam.

Pozdrowienia 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ja tylko czytam ze zrozumieniem:

"Z dwóch wydawnictw - niestety nie związanych z fantasy"

To sugeruje, że byli to wydawcy nie wydający fantasy, nieprawdaż?;>

"Czyli - wynika z tego, że książka nie jest ostatnim chłamem, ale szans na wydanie i tak nie mam."

Książek, które nie są ostatnim chłamem jest sporo. Ale żeby ktoś zainwestował w twoje dzieło kilkadziesiąt tysięcy złotych, musi ono być więcej, niż tylko "niezłe".

ok, co racja, to racja!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Z ciekawości - a co myślicie o publikacji w formie ebooka?

IMHO na pewno jest to lepsze, niż wydanie kilku tysięcy złotych na druk kilkuset egzemplarzy papierowych.

Ale, w przypadku debiutanta, nie może być drogi. To musi być coś w granicy 1-3zł. Tak jak książki za dolara w Amazonie. Dlaczego? Bo ludzie marudzą, jak maja zapłacić 15 zł za ebook np. Kinga czy Pratchetta, więc po książkę kogoś zupełnie nowego ile dadzą?

Inna rzecz, że trzeba się zastanowić, po co chcę wydać. Dla kasy? Zapomnijcie? Żeby mnie czytano? Prędzej.

No więc właśnie o to chodzi. To zależy, czy ktoś chce być pisarzem i z tego żyć, czy traktuje to jako jakiś poboczny wątek swojego życia i pisze dla przyjemności oraz satysfakcji, że ktoś go chce czytać. Ja należę raczej do tej drugiej kategorii, więc, może... kiedyś, jak będę miała więcej czasu :). Zresztą, wydaje mi się, że ebooki mogą być przyszłościowe. Jak nie znoszę czytania w kompie, to odkąd mam czytnik ebooków to się z nim nie rozstaję. 

Ja znam kogoś, kto sam wydał trzecią już część książki i ma się całkiem nieźle (nie wiem czy wznawiał wydania).

Nie mam doświadczenia w kwestii wydawania książek, mam za to sporo przygód dotyczących wydania albumów z muzyką. Myślę, że pewne schematy są podobne.

Wszystko zamyka się w układzie :

PRODUKT – TRADEMARK- WYDAWCA- PROMOCJA-ODBIORCA

Pierwszą kategorię mamy już za sobą. Każdy z nas trzyma w szufladzie przynajmniej jedną książkę, zbiór opowiadań, nowelkę. Produkt więc jest i macha do nas łapką  krzycząc – „Zrób coś ze mną nie chcę tu już siedzieć odizolowany od czytelnika! Chce trafić w czyjeś urocze łapki! Chce trafić pod strzechy”

Drugim etapem jest wyrobienie marki. Praca nad nazwiskiem. Dla debiutantów, bez wsparcia wydawniczego najtrudniejsza rzecz. W świecie muzyki gra się po prostu koncerty i jak jesteś dobry – fama się szybko roznosi… A w świecie literatury? Można wygrywać konkursy , można pisać do gazet, promować się na forach, samemu wydawać xerowane ziny. Najważniejsze jest jednak wniknięcie w środowisko. Jeśli ktoś siedzi w domu, trolluje i zazdrości innym kolegom po piórze – wyda w życiu co najwyżej broszurkę o stu potrawach z ziemniaka.

Literatura to  życie, więc trzeba za przykładem Tuwima, Hłaski, Bukowskiego swoje w kawiarniach literackich wysiedzieć. Budować klimat środowiska, zawierać przyjaźnie. Gdy wracasz wiosną o świcie na bosaka, trzymając w ręku buty, holując zataczającego się przyszłego wydawcę, lub przyszłego profesora uniwersytetu pracujesz na nazwisko bardziej, niż marząc o sławie przed ekranem komputera.

Wielu artystów, żyjąc na zasadach tu i teraz, nie było nawet świadomych czasów które tworzą. Często środowisko wchodzi blokiem w świadomość społeczno-medialną . Jeśli do niego nie należysz – nie załapiesz się. Proste jak przypadek fali grunge rocka z Seatle w latach 90-tych czy casus bohemy Młodej Polski.

Jeśli więc nie przeleżałeś przed telewizorem młodości, tylko jak Tuwim „jeździłeś w maju na przedniej platformie tramwaju” masz stuprocentowe zadatki na dobrego pisarza, spore życiowe doświadczenie i jeśli nie opłaciłeś tego chora wątrobą : PISZESZ.

Nie należę do malkontentów, odrzucam fatalizm więc wyznaję zasadę : WSZYSTKO CO JEST DOBRZE NAPISANE WCZEŚNIEJ CZY PÓŹNIEJ ZNAJDZIE WYDAWCE.

Trzeba tylko pisać , pisać, pisać…wysyłać, pisać, edytować, pisać…konfrontować teksty z jak największą ilością czytelników.

I tu pojawia się magiczne słowo : CZYTELNIK.

To właśnie dla niego istniejemy. Dla niego Bozia, Thor, Manitou, Wielki Wybuch, Swarożyc obdarzyli nas talentem do składania literek. Warto więc sobie takiego czytelnika wizualizować – mój czasami maj 12-13 lat, procę w kieszeni i czyta z latarką pod kołdrą, innym razem ma koło dwudziestki, na sobie zwiewną sukienkę, rumieńce na twarzy, naszywke z Morrisonem na plecaku i siedzi w pociągu, przy oknie w drodze na jakiś muzyczny festiwal.

Jeśli masz więc określony cel, sprecyzowanego czytelnika, i stworzone arcydzieło– uderzasz do wydawcy – stajesz w progu, czasami wciskasz stopę w drzwi, klarujesz, przekonujesz, zachęcasz do przeczytania i zainwestowania kasy i jeśli jesteś pisarzem kompletnym, który wie o co mu chodzi i ma sprecyzowana wizję – SUKCES MUROWANY!  

Czego sobie i Państwu życzę z całego serca :))

Pozdrawiam serdecznie.

Inez, któż to, ten znajomy?

malakh- Władysław Zdanowicz, poniżej link do jego strony.

http://www.wladyslaw-zdanowicz.pl/index.php?option=com_k2&view=item&layout=item&id=24&Itemid=117

Władysław Zdanowicz nie korzysta z firm, tylko wydaje we własnej firmie. Sam sobie jest wydawcą. Więc raczej nie musi się martwić o to, czy będzie miał dodruki.

I bardzo dobrze robi. Skoro już się decydować na selfpublishing, to najlepiej iść na całość.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

I nie karmić cwaniaków. Howgh.

Jedyny ból, to że drukując samemu jedną książkę, nawet w nakładzie 1000-2000, będziesz miał gorsze ceny niż wydawnictwo drukujące w drukarni wiele pozycji :/

 

Ale faktycznie, może lepiej nie karmić darmozjadów?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Co to znaczy, że sam sobie jest wydawcą, bo już się w tej kwiecistości gubię. To znaczy, że jest pochodną Kosika, który założył własne wydawnictwo, z tym że tylko dla swojej twórczości?

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Selfpublishing - płacisz wydawnictwu, które Cię wydaje. Przy odrobinie szczęścia masz korektę i okładkę, która nie jest żenująca

Sam sobie - piszesz, kogyrujesz (znajdujesz korektę), robisz/zlecasz okładkę, szukasz drukarni, rozmawiasz z księgarniami/dystrybutorami - wszystko robisz sam, a finalnie może zakładasz wydawnictwo, jak Kosiki :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Przypomniał mi się dowcip:

Spotyka się dwóch kumpli po piórze. Pierwszy od lat na kontrakcie w dużym wydawnictwie, drugi funkcjonujący jako self-publisher.

Pierwszy : Za gażę z wydawnictwa kupiłem sobie dom, nowe auto, zabrałem żonę na Kanary, opłaciłem studia dzieciakom. A tobie jak się wiedzie?

Drugi patrzy po sobie, myśli i mówi:

- O! ten sweter sobie kupiłem po wydaniu ksiązki.

- Tylko sweter !? A co z resztą??

- Na buty i spodnie matka mi dorzuciła.

    Zabawna historia.

E, nieśmieszne :).

> Jedyny ból, to że drukując samemu jedną książkę, nawet w nakładzie 1000-2000, będziesz miał gorsze ceny

Starczy zakręcić się wokół jakiegoś przystojnego drukarza / uroczej drukarki i cena stopnieje razem z sercem. Pisarzy o tak kwiecistych językach chyba na to stać. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Nie wiem, czy przyznawanie się tu do wydania książki to dory pomysł. Zlinczują, zbanują, posta usuną... ;-)

Eeeee, za Rydwan Bogów chyba nie zbanują. ;) Choć mi umknęła, a zapowiada się ciekawie, poszukam w księgarniach.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Raczej nie znajdziesz ;-)

Czyli Merlin ma tylko na stronie, nie w magazynach?

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

O, niespodzianka... Może mają, choć wydana dawno...

To choć się pochwal w jakim nakładzie się rozeszła, co by młodym obiecującym realia polskiego rynku przybliżyć.To chyba nie tajemnica?

Nakład najniższy, czyli 3000 egz. (w tym 10% egzemplarzy promocyjnych, czyli nie na sprzedaż), rozeszło się ok. 1300. Ponoć nieźle, jak na debiut.

To wyznanie jest zbyt brutalne, by mogło byc prawdziwe.

Taka jest brutalna prawda :-)

I niezły nakład, jak na debiutanta

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

A ja się bez żenady przyznaję, że książkę napisałem i będzie za dwa tygodnie wydana w formie e-booka. Wiem, że masy pieniędzy na tym nie zarobię (btw, nie jest to self-publishing), a e-book traktowany jest obecnie jak coś gorszego (przyznajmy się: sami niechętnie sięgamy po debiutantów publikujących e-booki, nawet jeśli to normalna droga wydawnicza), ale pozostaje świadomość, że się udało. I trzymam kciuki za wszystkich, którzy próbują "iść w papier" - ja się odbiłem od grubej ściany, której i głową nie przebiłem (a może źle wysyłałem propozycje wydawnicze? Nie wiem). 

A jeśli ktoś jest zainteresowany książką (czy fabuła/redakcja/korekta trzyma poziom itp.), udostępnię ją po premierze do recenzji osobom, które mają na to ochotę. Wystarczy wysłać mi maila.

Self-publishing. Moim zdaniem to najlepsze rozwiązanie dla debiutantów. I nie wmówicie mi, że to niewiele daje. Spójrzcie na Amandę Hocking. Zdecydowanie bliżej jej do Meyer niż do Tolkiena, czy Rowling [porównanie trochę z dupy, ale wiecie, o co mi chodzi], ale umiała się zareklamować i proszę: zarobiła dwa miliony zielonych na samym self-publishingu. Można? Można? Jasne, że można. Trzeba tylko chcieć ;) I trochę się postarać. Jak widać książka wcale nie musi być mega-hiper-ekstra, żeby odniosła sukces ;)

Aha, i teraz tradycyjni wydawcy ustawiają się do niej w kolejce ;)

Nie można porównywać self-pub w Polsce i Stanach. To całkowicie różne rynki.

Wiadomo, jednak wszystko zależy od reklamy. Oczywistym jest, że w Polsce self-pub nie osiągnie takiego sukcesu jak w Stanach, ale jeśli jest dobrze rozleklamowany, to jego popularność będzie satysfakcjonująca, a może nawet nieco bardziej.

Póki rynkiem księgarskim nie przestanie rządzić mafia, a ludzie nie nauczą się sięgać do portfela przed ekranem monitora, to niestety można zapomnieć.

Choć w sumie sięgają, na Allegro. Próbował ktoś z was sprzedawać swoją twórczość na aukcjach?

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A to w oógle jest sens? A poza tym, nie trzeba od zarobku z Allegro odprowadzić podatku? Wiem, że wydawnictwa self-publishingowe coś tam potrącają i rozliczają się ze skarbówką, więc nie wiem, czy to nie łatwiej po prostu...

Wiadomo, jednak wszystko zależy od reklamy. Oczywistym jest, że w Polsce self-pub nie osiągnie takiego sukcesu jak w Stanach, ale jeśli jest dobrze rozleklamowany, to jego popularność będzie satysfakcjonująca, a może nawet nieco bardziej.


Nie chodzi o reklamę, tylko o nastawienie ludzi. Po pierwsze, self-pub to niskie ceny, a u nas niska cena to w świadomości przeciętnego człowieka niska jakość. To się często sprawdza. Po drugie, Polska to o wiele mniejszy rynek, niż Stany; kiedy u nas jest około 38 mln obywateli, Stany mają ponad 300 mln. Ponadto książki pisane w amerykańskim angielskim są sprzedawane również w UK, Kanadzie i Australii, co daje kolejne 120 mln ludzi. Należy wspomnieć również o samym rynku ebooków, który w Polsce dopiero raczkuje, nawet mimo wysypu platform je sprzedających, kiedy w krajach anglojęzycznych ebooki są traktowane na równi z papierowymi wydaniami.

Zarobki z self-pupu też podlegają podatkowi od wzbogacenia. To zysk jak każdy inny, musisz się z tego rozliczyć ze skarbówką.

 Zdecydowanie bliżej jej do Meyer niż do Tolkiena, czy Rowling [porównanie trochę z dupy, ale wiecie, o co mi chodzi], ale umiała się zareklamować i proszę: zarobiła dwa miliony zielonych na samym self-publishingu.

O cholera, chyba bym z domu ze wstydu nie wyszła, gdyby mi ktoś tak dosunął. W takiej, rzecz jasna, sytuacji. Że się moje ksiunżki fajno sprzedają nie dlatego, że umiem pisać, bo nie umiem, bo bliżej mi przecież do Meyer, ale za to jaki talent w dziedzinie reklamy! Kurna. Rzuciłabym z miejsca pisanie i poleciałabym w jakim biurze reklamowym fuchy szukać. Może bym nawet dwa miliony zarobiła, z takim talentem? Kto wie? Przecież te dwa miliony wspomnianej Amandy to nie są na pisaniu zarobione, tylko na reklamie właśnie. Może ta pani w marketingu jakiegoś wydawnictwa powinna siedzieć, bo to ich działka - sprzedaż książek poprzez marketing. A pisać, niech piszą ci, co umieją. Bo widzisz, Antona Ego, wszystko zależy od tego, czy chcesz być pisarzem, czy zarobić dwa miliony. Byle tylko. Nieważne, że ludzie mówiliby, że piszesz gniotki, tylko reklamować się umiesz. No sorry, ale w takiej sytuacji po co pisać i wydawać? Wszak to strata czasu, wiele jest gniotów, które można sprzedać dobrze wyłącznie dzięki reklamie. Więc po co stukać w te klawisze, i stukać, i stukać, jak można prościej zarobić, już nastukane przez kogoś wziąć i heja. O! Można też inne produkty sprzedawać, patrzajta na actimela, jak się dzięki właściwościom, które mają wszystkie jogurty stał wyjątkowym tylko dlatego, że w reklamie o tym wspomniano. Etc. Są też w Polsce pisaaaaaaaże, o tacy, którzy się wybyli, bo dotrzeć do odpowiednich czytelników umieli, a jak. To przez ocean się przeprawiać nie trzeba. Ale takiej kariery to ja bym nie chciała :D

To wolisz zarobić 2 miliony czy napisać dobrą książkę? Wiem, wiem, najlepiej by to połączyć :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Szczerze mówiąc, wolę być jak Meyer niż Lovecraft, Poe czy z naszego podwórka Miciński lub Grottger, którzy talent mieli, ale pieniędzy ani trochę.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Ja wolę pisać po mistrzowsku i nie mieć nic, aniżeli pisać gówna i gówno we łbie mieć.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

StargateFan - jeśli masz inne źródło utrzymania, to jasne, jak najbardziej. Pisanie gówna i gówno w głowie nie jest zresztą równoznaczne.

Brajt - ufff, całe szczęście, że nie tylko ja się tak zadumałam nad tymi 2 milionami dolarów :).

Szczerze mówiąc, wolę być jak Meyer niż Lovecraft, Poe czy z naszego podwórka Miciński lub Grottger, którzy talent mieli, ale pieniędzy ani trochę.

Bo gdyby Amanda Hocking żyła w ich czasach, to zbiłaby fortunę dzięki REKLAMIE swoich gniotków (za opinią  Antony, bo nie czytałam) i sprytnej PROMOCJI swojej osoby i twórczości. Tak to widzicie? Bo nagle wyszło na to, że albo się pisze jak Poe i nie ma nic, albo jak Amanda i zarabia miliony. Zważcie, co tych ludzi dzieli. Czy raczej ile. Już? To teraz wróćcie na Ziemię, ludki kochane :D

Pisanie gówna i gówno w głowie nie jest zresztą równoznaczne



Jeśli komuś nie szkoda czasu na płodzenie gniotów i innego rodzaju płycizny merytorycznej, to chyba niewiele ma w głowie, hm? Człowiek inteligentny szanuje swój czas i rozmienia go tylko na to, co jest najdoskonalszym odzwierciedleniem jego umysłu.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

StargateFan - wszystko sprowadza sie do tego czy ktoś zrobi Ci reklamę, czy nie. Wszystko można sprzedać, nie wszystko udaje się jedynie wydać.

:(...

 

 

Ale mi się uda! :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Jeśli komuś nie szkoda czasu na płodzenie gniotów i innego rodzaju płycizny merytorycznej, to chyba niewiele ma w głowie, hm? Człowiek inteligentny szanuje swój czas i rozmienia go tylko na to, co jest najdoskonalszym odzwierciedleniem jego umysłu.

A można spytać kim jesteś z zawodu? Wykonywanego, nie wyuczonego.

 

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Z zawodu? A od kiedy to zawód jest odzwierciedleniem umysłu i inteligencji?

 

Nie mam zawodu, jestem po liceum i bez matury.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Jeśli mówisz, że intelignetnej osobie szkoda czasu na płodzenie gniotów i innego rodzaju płycizny merytorycznej, to rozumiem, że realizujesz tę ideę we własnym życiu, a Twoja praca jest twórcza i na odpowiednim poziomie merytorycznym. O to mi chodzi.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Bo ja np. na płodzenie gniotów i całkowitą mieliznę merytoryczną poświęcam sporą część swojego czasu. Zarabiam otumaniając innych. I zastanawiam się właśnie, czy to oznacza, że mam gówno we łbie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Miałem tu na myśli tylko utwory literackie, bo niestety, bądźmy szczerzy, rzadko kto ustawia sobie życie idealnie pod własną potencję intelektualną. Ja nie mam matury nie dlatego, że jestem głupcem, ale niestety nigdy nie byłem w stanie zrozumieć świata w formie, którą mi przedstawiano w szkołach (bo zdarzało się, że je zmieniałem), idąc dalej jestem mizantropem i mam ogromne problemy z przebywaniem pomiędzy ludźmi. Troszkę o mnie, żeby nie było, że jestem parszywym nieukiem --- jestem po prostu samoukiem, a to gówno warte w dzisiejszym świecie. Dlatego, nawiązując do poprzedniej myśli, iż życie nieczęsto układa się idealnie pod rozum, uważam, że człowiek o inteligencji grzeszy, jeśli nie wyrzuca siebie-rozumnego w twórczości, a marnuje tak rzadko dziś występujący intelekt na gnioty. I możliwe, że nie zawsze gniot=debil, ale taką mam pierwszą myśl, gdy widzę takowy.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Spoko, mnie wywalili z dwóch kierunków studiów, a z trzecich sam zrezygnowałem.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

I jak tu żyć, jak się jest odwróconym życiowo tudzież społecznie :)

Nie traktuj tego co mówię jako zarzut typowo dla Ciebie, kolego (jeśli piszesz, jak to nazwałeś, mieliznę merytoryczną, to jest to Twój czas oraz Twoja wola), po prostu takie mam zdanie, mam prawo, cieszy mnie, że chociaż to mogę po swojemu... Życie utalentowanego pisarza jest zbyt krótkie, by marnował się na byle jakie teksty. To taka mądrość od grafomana, który ciężko pracuje, by Wam dorównać :) Wyobraźnie sobie Lema, który porzuca pomysły Solaris, Edenu i Niezwyciężonego, i żeby dorobić się więcej kasy (albo cholera wie czego by tam pragnął) postanawia napisać Space Zmierzch oraz Harry'ego Protona. Zmarnowanie potencjału. Po prostu. 

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Celuję do WSZYSTKICH! --- Czy Wy czasami się spotykacie? Taka paczka pisarzy z fantastyka.pl? Chętnie bym Was poznał na żywo. A tak w ogóle, śmiała to myśl, może nawet trochę zabawna, ale niektórzy z Nas zapewne w przyszłości będą stanowić o sile rodzimej literatury, może warto się poznać? :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

W Krakowie było kilka spotkań.

Plany na następne?

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Mój czas i moja wola, ale moim zdaniem pieniądze nie śmierdzą. Jeśli dzięki temu mam co jeść, to mogę pisać głupoty. Choć zdecydowanie wolałbym pisać głupoty w stylu Meyer, ach ten nastoletnie fanki. :)

Plany na jakiekolwiek spotkania to tutaj chyba tylko Kraków ma. Ale mogę się założyć, że sporo osób będzie na Pyrconie.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Naszło mnie pytanie, mianowicie, czy ktoś może mi zdradzić jak zrobic ten taki wyjątkowo, bardzo długi myślnik — ? I czy w ogóle jest sens go używać, czy sobie odpuścić, bo przeszkadza wydawcom?

 

Thx :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Na stronie można sobie odpuścić, niedługo będzie dodawany automatycznie.

W Wordzie podobno ctrl+alt+minus z klawiatury numerycznej. Piszę "podobno", bo ja mam w Libre Office ustawiony z automatu.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

It works! :D

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Ewelina, opowiem Ci bajkę, co Ty na to? :)

Żyła sobie pewna genialna i niezwykle uzdolniona pisarka [lub pisarz, jak wolisz]. Spotkało ją [tudzież "go"] to szczęście, że wydano jej/jego książkę. Nie zrobiono jednak żadnej reklamy tejże książki. Jak myślisz, ile egzemplarzy sprzedano?

Żyła sobie pewna przeciętna i średnio uzdolniona pisarka [lub pisarz, jak wolisz]. Spotkało ją [tudzież "go"] to szczęście, że wydano jej/jego książkę. Kampania reklamowa była ogromna. Jak myślisz, ile egzemplarzy sprzedano?

Oraz pytanie podsumowujące: która/y z nich sprzedał/a więcej egzemplarzy?

gwidon ma rację: brak reklamy=brak sprzedaży. W dzisiejszych czasach jakość nie wystarczy. Trzeba również tę jakość odpowiednio zareklamować.

Życie jest brutalne, wiem.

Ach, i jeszcze jedno: nie ma sensu pisać, jeśli nasza twórczość [bardziej lub mniej genialna] nie jest przez kogoś czytana, a żeby była czytana, ludzie muszą skądś o niej wiedziec, żeby w ogóle rozważyć możliwość przeczytania. Skąd mają wiedzieć, jeśli nie m.in. z reklamy?

 No ja wiem, do czego służy reklama :P

Robisz na własną rękę nową gumę do żucia, wysyłasz ją ludzikom z fabryk, ludzikom nie smakuje jednak. Na słowa "bleeeee", "ochyda" robisz focha, bo przecież guma jest super. Więc otwierasz własną fabrykę, robisz reklamę że cud, miód i orzeszki. Dzieci rzucają się w sklepach na gumę, bo taką fajną reklamę miała, że no po prostu muszą ją mieć. Guma taka sobie, są oczywiście o wiele lepsze, ale wiadomo - tę znają z piosenki. I robisz ludzików w balona, bo już na wstępie ci powiedziano, że guma wcale nie jest dobra. Trzeba mieć tupet po prostu.

Trzeba również tę jakość odpowiednio zareklamować.

To teraz o jakości rozmawiamy? Czy o książkach pióra typu Meyer?

Tyle, że Meyer się ludziom podoba. Wykreowała wciągającą historię, odniosła sukces i dobrze, należał się jej. Znam o wiele osób, które były do Meyer uprzedzone, ale po lekturze się przekonały, że jednak było warto, sam do nich należę. I po raz któryś przypomnijmy może "A kochał ją, że strach", które w Nowej Fantastyce odrzucono, a potem dostało Zajdla. Jak się w coś wierzy, to trzeba się z tym pchać ręcami i nogami do skutku.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Zanim zacznie się dyskusja na temat tego czy książki Meyer są dobre czy złe: Antona podała to nazwisko jako przykład książki gniotkowej i cokolwiek ktokolwiek sądzi o tej prozie - to wciąż jest tylko przykład. To, że gnioty potrafią się podobać, czasem na wielką skalę, to jest przecież oczywiste. Co wcale nie zmienia faktu, że pozostają prozą marnej jakości. "A kochał ją...", to przykład dobry na pewno nie jest, bo rozmawiamy o czymś, czego NIKT wydać/opublikować nie chciał, a potem jednak zostało to wydane/opublikowane.

Tfu! Czego nikt wydać nie chciał, a zostało wydane przez autora. Natomiast nie o tekstach, które w końcu gdzieś się ukazały w regularnym piśmie czy wydawnictwie, dlatego, że ktoś jednak to docenił.

Weźmy takiego Jonathana Carrolla i jego Krainę Chichów - nikt jej nie chciał wydać, póki sam Stanisław Lem nie zadzwonił do znajomego wydawcy z rekomendacją dla książki. Na naszym lokalnym rynku, nikt nie chciał wydać Panny Nikt. Nie jest to jakaś wielka literatura, ale sukces książki wskazuje, że wydawcy niekoniecznie wiedzą, co się ludziom podoba. A to jest ich podstawowe zadanie - wydawanie tego, co ludzie chcą czytać, a nie dyktowanie czytelnikom gustów.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A jeśli "A kochał ją..." jest złym przykładem, to czemu wg Ciebie dobrym przykładem jest Meyer, którą nie tylko wydali, ale której zaproponowali od razu umowę na trzy ksiażki i bardzo duże jak na debiutantkę pieniądze?

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

"wydawcy niekoniecznie wiedzą, co się ludziom podoba"

To jest prawda.

Tak samo jak to, że autor książki też tego nie wie. Napisał, ale o tym, czy książka się ludziom spodoba, to się dopiero przekona, jak ją wyda.

Wydawcy podoba się książka, więc ryzykuje własną kasę, żeby ją wydać.

Autor pisze książkę i po odrzutach z wydawnictw ryzykuje własną kasę, żeby ją wydać. Pytanie, bo co? Bo książka tak mu się podoba? :P Dostał czterdzieści razy w dupę od czterdziestu wydawnictw. I nawet jeśli samowydana książka odniesie sukces, to powody jej wydania przez autora pozostają te same. Ale niestety ich nie znam.

Bo mówisz "ktoś pisze, jak Meyer" i każdy wie, o co chodzi. Tak samo jak mówisz "Tolkien" - każdy wie. Takimi przykładami posłużyła się Antona: Amandzie bliżej do Meyer niż do Tolkiena. Ale wciąż mówimy o książkach Amandy i jej podobnych (która pisze raczej jak Meyer niż Tolkien), natomiast nie mówimy o samej Meyer ani o Tolkienie. Teraz rozumiesz, bo jaśniej już nie umiem :P

Ewelina, Ty mnie chyba nie zrozumiałaś lub nieuważnie czytasz. Owszem, napisałam, że Amandzie bliżej do Meyer niż do Tolkiena, ale nigdzie nie stwierdziłam, że "Zmierzch" to gniot. Bo w moim porównaniu nie o to chodziło, tylko raczej o gatunek, rodzaj, styl napisania, odbiór tej lektury, a także o ambicje samej autorki. Wątpię, by Hocking chciała stworzyć nowe uniwersum z tak rozbudowaną historią i mitologią, jak chciał i zrobił to Tolkien. Rowling też napisała coś innego, bo o Harrym Potterze można chyba wszystko powiedzieć, ale nie, że przynależy do paranormal romance. Zresztą, w którymś wywiadzie sama Hocking powiedziała, że ona pisze po to, by ludzie relaksowali się przy jej książkach, by jej książki stanowiły odskocznię od szarej codzienności. W pewnym sensie stanowią. Są proste, lekkie, nieskomplikowane, odrobinę naiwne i nie trzeba się zbytnio skupiać przy czytaniu. Jak dla mnie pełen relaks dla mózgu. Takie książki też są potrzebne i to prawdopodobnie stanowi o ich popularności, co wydawcy nie zawsze potrafią dostrzec. "Zmierzch", jakby na to nie popatrzyć, też taki jest. To, że akurat mnie się nie spodobał, to już kwestia gustu. A tak w ogóle, trylogia "Trylle" A. Hocking nawet mi się podobała. To tylko tak na marginesie. Jak to określiłaś, "gniotki", też mogą się podobać.

A poza tym, ja Cię chyba przestałam rozumieć w pewnym momencie. O czym Ty chcesz nas uświadomić? Że jeśli ma się zamiar napisać coś "czemu bliżej do Zmierzchu niż do Władcy Pierścieni", to lepiej sobie odpuścić, bo to gniot? Czy, że jeśli kilka lub nawet kilkanaście wydawnictw odmówi wydania powieści, to rzucić pisarstwo w kąt i zająć się czymś bardziej pożytecznym? Jeśli to pierwsze, to ja uważam (nie musisz się ze mną zgadzać), że się mylisz. Nie autorowi, ani nawet nie wydawcy oceniać, czy coś jest gniotem, czy nie. Oceni to czytelnik. Jeśli chodzi Ci o to drugie, to wybacz, ale jeśli, dajmy na to, pisanie określa mnie i jest to coś, co bardzo lubię robić, to czemu mam się poddawać? Trzeba próbować do skutku. Nikt nie chce wydać? Wydaj self-puba, zobacz, czy się przyjmie, czy się spodoba na tyle, żeby ludzie chcieli to czytać. Wydawcy to nie omnibusy, nie wiedzą wzystkiego, mogą się mylić, nie chcąc wydać.

 

Dobra, to wszystko, co mam do powiedzenia.  Z mojej strony temat zamknięty.

Pozdrawiam.

Ach, i jeszcze zapomniałabym.

"Trzeba również tę jakość odpowiednio zareklamować.
To teraz o jakości rozmawiamy? Czy o książkach pióra typu Meyer?"

Jakość może być niska lub wysoka, dobra lub zła.

Ty masz coś osobistego do tej Meyer? Tak to zabrzmiało... zawyglądało... nie wiem, jak to inaczej ująć, żeby było adekwatne do pisania/ czytania :P

Pisarstwo i produkcja gumy do żucia... A żeś wytrzepała porównanie, że tak to kolokwialnie ujmę.

Dobra, teraz, to już naprawdę tyle z mojej strony ;)

Odczepcie się od Mayer :) I tom to całkiem dobra lektura ;)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Raczej nie zrozumiałaś mnie od samego początku, nie od pewnego monentu :P Bo gdybyś zrozumiała, albo sama czytała uważniej, to wiedziałabyś, że nie mówię o PISARSTWIE, tylko o formie WYDAWANIA. Ja tu się produkuję o self-pub, Ty zaś wyjeżdżasz z reklamami, i nie wiadomo z jakiego powodu zaczynasz mi tłumaczyć, jak wygląda sprzedaż książki reklamowanej, a jak niereklamowanej. I że gwidom ma rację, że bez reklamy nic się nie sprzeda, chociaż mowa była raczej o tym, że reklamą najgorszy szit nawet można dobrze sprzedać. Po za tym, że nie napisałam, iż się z nim nie zgadzam, więc doprawdy nie wiem czemu ten post był do mnie. Co do gumy - sposób, w jaki ta nieszczęsna guma POSZŁA W ŚWIAT ma się akurat dobrze do tego w jaki sposób KSIĄŻKi WYCHODZĄ W ŚWIAT. To się nazywa BIZNES, kochana. O biznesie mówię, sprzedaż książek to nic innego, sprzedaż - nie pisanie, bo o tym gadam cały czas, gdybyś raczyła zauważyć. Do Meyer nic osobistego nie mam - nie znam kobity. Natomiast "Zmierzch" to imo gnioty - sorry dj Jajko.

Jakość może być niska lub wysoka, dobra lub zła.

A to się różni czymś: wysoka i dobra jakość oraz zła i niska? Poza tym, że znowu mi tłumaczysz, że ziemia jest okrągła. Może członkiem mensy nie jestem, wiedz jednak, iż takie informacje to nawet ja posiadam :P Piszesz Tolkien i Meyer, to ja rozumiem dwa przeciwne bieguny. A jak masz coś innego na myśli, to racz napisać wcześniej. Ja telepatą, wyobraź to sobie, nie jestem.

Że jeśli ma się zamiar napisać coś "czemu bliżej do Zmierzchu niż do Władcy Pierścieni", to lepiej sobie odpuścić, bo to gniot?

Nie odpuścić, tylko zastanowić, dlaczego nikt książki wydać nie chce. I tak - próbować do skutku, pisać następną książkę - może z drugą się uda. A nie lecieć z portfelem do drukarni tylko z tego powodu, że się coś napisało... Nie każdy może być pisarzem, tak jak nie każdy nadaje się na lekarza, malarza, wokalistę itp. Trzeba niestety wziąć pod uwagę, że się w pewnych dziedzinach talentu nie posiada i POGODZIĆ Z TYM. Natomiast do niektórych zwyczajnie nie dociera. Chce być pisarzem i wyda - choćby za swoje. Chce być piosenkarzem, więc wyłoży kasę na własny koncert - nieważne, że wyje, aż uszy więdną. Chcesz być pisarką, to walcz, tak jak walczy się o wszystko w życiu. Spróbuj się przebić się przez tłum.

A pisać Zmierzchy można, a nawet należy, bo są ludzie, którzy lubią tego rodzaju książki, więc nie widzę powodu, żeby im bronić dostępu do przyjemności. Zmierzch wyszedł w normalnym wydawnictwie, autorka nie wydała go sama. Nie poleciała do drukarni z portfelem, bo jej nikt wydać nie chciał.

 Jeśli chodzi Ci o to drugie, to wybacz, ale jeśli, dajmy na to, pisanie określa mnie i jest to coś, co bardzo lubię robić, to czemu mam się poddawać?

J.w. Walczyć, ale nie drogą self-pub.

 Wydaj self-puba, zobacz, czy się przyjmie, czy się spodoba na tyle, żeby ludzie chcieli to czytać

Nie, dziękuję :) Jeśli spotka mnie to szczęście, że kiedyś moja książka stanie na półkach w księg., to będzie wydana normalną drogą, dlatego, że ktoś mi powie - to jest dobre, bierzemy :) I być może będzie to masakryczny gniot, o tym dowiem się później, jak ocenią czytelnicy. Natomiast będzie wydany dlatego, że ktoś (oprócz mnie) w książkę uwierzy, a nie dlatego że mam drukarnię za rogiem. Howgh. 

Wydawcy to nie omnibusy, nie wiedzą wzystkiego, mogą się mylić, nie chcąc wydać.

 Przecież napisałam wyżej, iż to prawda. :) Jednak trzeba mieć też na uwadze, iż 40 wydawnictw - odrzucając powieść, może jednak doskonale wiedzieć, co robi.

 

 

 

 

Raczej nie zrozumiałaś mnie od samego początku, nie od pewnego monentu :P Bo gdybyś zrozumiała, albo sama czytała uważniej, to wiedziałabyś, że nie mówię o PISARSTWIE, tylko o formie WYDAWANIA. Ja tu się produkuję o self-pub, Ty zaś wyjeżdżasz z reklamami, i nie wiadomo z jakiego powodu zaczynasz mi tłumaczyć, jak wygląda sprzedaż książki reklamowanej, a jak niereklamowanej. I że gwidom ma rację, że bez reklamy nic się nie sprzeda, chociaż mowa była raczej o tym, że reklamą najgorszy szit nawet można dobrze sprzedać. Po za tym, że nie napisałam, iż się z nim nie zgadzam, więc doprawdy nie wiem czemu ten post był do mnie. Co do gumy - sposób, w jaki ta nieszczęsna guma POSZŁA W ŚWIAT ma się akurat dobrze do tego w jaki sposób KSIĄŻKi WYCHODZĄ W ŚWIAT. To się nazywa BIZNES, kochana. O biznesie mówię, sprzedaż książek to nic innego, sprzedaż - nie pisanie, bo o tym gadam cały czas, gdybyś raczyła zauważyć. Do Meyer nic osobistego nie mam - nie znam kobity. Natomiast "Zmierzch" to imo gnioty - sorry dj Jajko.

Jakość może być niska lub wysoka, dobra lub zła.

A to się różni czymś: wysoka i dobra jakość oraz zła i niska? Poza tym, że znowu mi tłumaczysz, że ziemia jest okrągła. Może członkiem mensy nie jestem, wiedz jednak, iż takie informacje to nawet ja posiadam :P Piszesz Tolkien i Meyer, to ja rozumiem dwa przeciwne bieguny. A jak masz coś innego na myśli, to racz napisać wcześniej. Ja telepatą, wyobraź to sobie, nie jestem.

Że jeśli ma się zamiar napisać coś "czemu bliżej do Zmierzchu niż do Władcy Pierścieni", to lepiej sobie odpuścić, bo to gniot?

Nie odpuścić, tylko zastanowić, dlaczego nikt książki wydać nie chce. I tak - próbować do skutku, pisać następną książkę - może z drugą się uda. A nie lecieć z portfelem do drukarni tylko z tego powodu, że się coś napisało... Nie każdy może być pisarzem, tak jak nie każdy nadaje się na lekarza, malarza, wokalistę itp. Trzeba niestety wziąć pod uwagę, że się w pewnych dziedzinach talentu nie posiada i POGODZIĆ Z TYM. Natomiast do niektórych zwyczajnie nie dociera. Chce być pisarzem i wyda - choćby za swoje. Chce być piosenkarzem, więc wyłoży kasę na własny koncert - nieważne, że wyje, aż uszy więdną. Chcesz być pisarką, to walcz, tak jak walczy się o wszystko w życiu. Spróbuj się przebić się przez tłum.

A pisać Zmierzchy można, a nawet należy, bo są ludzie, którzy lubią tego rodzaju książki, więc nie widzę powodu, żeby im bronić dostępu do przyjemności. Zmierzch wyszedł w normalnym wydawnictwie, autorka nie wydała go sama. Nie poleciała do drukarni z portfelem, bo jej nikt wydać nie chciał.

 Jeśli chodzi Ci o to drugie, to wybacz, ale jeśli, dajmy na to, pisanie określa mnie i jest to coś, co bardzo lubię robić, to czemu mam się poddawać?

J.w. Walczyć, ale nie drogą self-pub.

 Wydaj self-puba, zobacz, czy się przyjmie, czy się spodoba na tyle, żeby ludzie chcieli to czytać

Nie, dziękuję :) Jeśli spotka mnie to szczęście, że kiedyś moja książka stanie na półkach w księg., to będzie wydana normalną drogą, dlatego, że ktoś mi powie - to jest dobre, bierzemy :) I być może będzie to masakryczny gniot, o tym dowiem się później, jak ocenią czytelnicy. Natomiast będzie wydany dlatego, że ktoś (oprócz mnie) w książkę uwierzy, a nie dlatego że mam drukarnię za rogiem. Howgh. 

Wydawcy to nie omnibusy, nie wiedzą wzystkiego, mogą się mylić, nie chcąc wydać.

 Przecież napisałam wyżej, iż to prawda. :) Jednak trzeba mieć też na uwadze, iż 40 wydawnictw - odrzucając powieść, może jednak doskonale wiedzieć, co robi.

 

 

 

 

Cóż, de gustibus ale przeczytałem Zmierzch i gniotem tego nazwać nie mogę. Nie jest to mój typ literatury ale nie jest to źle napisana książka.

 

A swoją drogą, do czegoś zmierza ta dyskusja, czy mamy już zakładać dział self-pub? Tylko 5000 za wydanie książki w 1000 ezgemplarzach, dystrybucja ogólnościatowa (przez stronę nf). Korekta - dodatkowe 1000, redakcja - 2000.

Netto.

 

:)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

No dobrze - Zmierzch to proza drukowalna z chwytliwym pomysłem ;)

Jakież to szczęście, że każdy może mieć inne zdanie ^^

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Jak dorzucicie reklamę w piśmie i na stronie, to to przemyślę. :P

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A ile, dj, za foliowane książki? Bo ja bym chciała banknoty stuzłotowe do każdego egzemplarza dołączyć. 

Skoro już o tym mowa, to szykuje się jeszcze w marcu antologia opowiadań z tekstami sporej grupy użytkowników naszego portalu. Tytułu i wydawnictwa nie podam, żeby mnie dj nie pogonił za reklamę. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Będą częściej takie przedsięwzięcia? Może się w końcu załapię, kiedyś tam, kiedyś...

Gratuluję, brajcie, bo jak mniemam --- Tobie się udało :)

 

 

 

 

 

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

brajt: Skoro już o tym mowa, to szykuje się jeszcze w marcu antologia opowiadań z tekstami sporej grupy użytkowników naszego portalu. Tytułu i wydawnictwa nie podam, żeby mnie dj nie pogonił za reklamę. ;)

 

No, ale chyba redakcja pozwoli, żeby użytkownicy mogli się pochwalić. :)

Nowa Fantastyka