- Hydepark: Miałam sen, piękny sen...

Hydepark:

Miałam sen, piękny sen...

Sny odgrywają istotną rolę w tworzeniu literatury fantastycznej. Choćby taki Doktor Jekyll i Mister Hyde. Gdyby nie marzenie senne to Robert Louis Stevenson nigdy nie stworzyłby swojego najsłynniejszego bohatera. Pytanie brzmi: Jaki była wasz najlepszy, najstraszniejszy, najdziwniejszy czy najokropniejszy sen?

 

Jeśli był już podobny temat to przepraszam, ale szukałam i nie znalazłam.

Komentarze

obserwuj

Najgorszy był taki z "wielokrotnym przebudzeniem". Mianowicie; postanowiłem się zdrzemnąć w pokoju gdzie mój brat grał na komputerze. Kinkanaście razy miałem wrażenie, że się budzę. Zawsze w tej samym miejscy. Każde zdarzenie miało trwać około 3 sekund, tak mi się wydawało. Każdy etap kończył się czymś nieprzyjemnym, ekzplozją głowy brata, wojną nuklearną, wybuchem bomby, teym, że brat jest diabłe. Każde przebudzenie było coraz gorsze. Za każdym razem czułęm ulgę, ze sen się skończył po czym okazywało się, że nie. Brr. Nikomu nie polecam takiego doświadczenia. Może nawet coś z tego sklecę, ale na razie mi się nie chce.

Mi się sniło raz, że poszłam do warzywaniaka po sałatę, a tam wlazłam w jakąś dziwną dziurę i przeniosłam się z innymi oosbami na skraj ogromnego pola. Porastała je wysoka trawa, pasami, a każdy miał inny kolor. Po wejściu w pierwszy pas przeniosło nas do epoki dinozaurów, gdzie jakieś przygody w ogromnej dżungli mieliśmy. Następny pas to były kolejne epoki, kolejne miejsca. Indianie w Ameryce, wojna gdzieś w Afryce, reowlucja we Francji i tym podobne:) W każdym pasie-epoce trzeba było dotrzeć do określonego miejsca, by przenieść się znowu na pole i moc wkroczyć w kolejny pas. A na końcu przeniosło mnie znowu do warzywniaka:P może to nie był mój najlepszy sen, ale napewno najbardziej rozbudowany. 

Mnie się kiedyś śniło, że szedłem przez las, potem przez taki labirynt gąszczu, potem wyszedłem na polanę ograniczoną niewidzialną ścianą... I nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie to, że sen miał wierszowaną narrację ;)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Moje najgorsze sny od lat polegają na tym, że śni mi się, że pracuję. Na koniec budzę się i znowu muszę iść do pracy.

Wiem, że brzmi to jak żart, ale to naprawdę moje sny i moje koszmary.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Miałem dwa dosyć dziwaczne sny. Pierwszy polegał na tym że przyszedłem do swojej starej szkoły (aktualnie jest wyburzona) z gigantycznym kreskówkowym młotem i goniłem po budynku króliki. Jak takiego królika przywaliłem tym młotem, to tak zabawnie piszczał i zostawał po nim okrągły króliczy placek z wytrzeszczonymi oczami. W drugim śnie, byłem tylko obserwatorem. Do programu w stylu „Dragons’Den” przyszedł Kapitan Nemo z filmu „Liga niezwykłych dżentelmenów” i prosił o pieniądze, na założenie sklepu z akcesoriami steampunk. Prezentował on zegar tarczowy który mógł posłużyć jako broń, trzeba było go tylko chwycić z tyłu, coś przekręcić i wyskakiwały naokoło tarczy zegarowej takie zębatkowe ostrza.

Jest jeszcze jeden sen z którym mam nieprzyjemne skojarzenia. Samotnie wjeżdżam windą na najwyższe piętro dosyć wysokiego budynku, podchodzę do krawędzi dachu i zaczynam czuć paskudne łupanie w głowie. Nagle ktoś mnie popycha, spadam i rozbijam się na betonowej nawierzchni. Do łupania w głowie dochodzi paskudny ból w całym ciele. Wtedy budzę się zlany potem, z paskudnym bólem głowy i całego ciała. Dodam że jest to jedyny sen który mi się powtarza i jedyny który jest tak realistyczny (skutkiem tego jest lęk wysokości). Zawsze gdy mam ten sen, przez następne kilka dni odchorowuję jakieś paskudne choróbsko. Nawet największemu wrogowi nie życzyłbym takiego czegoś.

koszmarami się nie podzielę z prostego powodu - odkąd skończyłam podstawówkę, nie przyśnił mi się żaden. odchorowuję swoje stresy na jawie, szczęśliwie nocą mnie nie gonią. :)

 

wszystkie moje sny można podzielić na trzy kategorie: erotyczne; z serii Maupa Ratuje Świat (ok. 80% moich snów - poważnie, polega to na tym, że ratuję świat, pomagam jakiejś grupie ujść z życiem, zabijam potwory zagrażające miastu itd); WTF.

mój ulubiony, bo najdziwniejszy sen z serii WTF, łączył się z kategorią drugą. polegał na tym, że pewien gatunek dinozaurów (wyglądały jak połączenie T-Rexa z Toy Story i iguan), który przeżył do naszych czasów, stoi na krawędzi wyginięcia. wtedy ja bohatersko zgłosiłam się do pilotażowego programu, który miał im zapewnić przetrwanie - mianowicie zostałam... żywym inkubatorem dinozaurzych maleństw.

innymi słowy, zostałam surogatką dla jaszczurek.

i to jeszcze nie koniec. te dinozaury miały bowiem potężnych wrogów - Kosmitów z Kosmosu (ich wyglądu, niestety, nie pamiętam). sen kończył się sceną w sali balowej przepięknego pałacu, stojącego nad rzeką, który to pałac nagle atakowali wspomniani Kosmici. ja, jako inkubator (to był oficjalny tytuł) byłam jednym z głównych celów - wyskoczyłam więc przez okno, żeby uciekać w górę rzeki, wiosłując ile sił w rękach...

...na wielkim dmuchanym bananie...

 

 

zwykle, kiedy mam ochotę na powalone sny, jem coś ciężkostrawnego wieczorem - najlepiej działają bardzo tłuste zapiekanki. polecam. ^^

Wielki dmuchany banan doprowadził mnie do niekontrolowanego chichotu XDDD.

Ja mam sny głównie z serii WTF, jak to określiła Mauea i warto dodać, że w snach, w których nie jestem sobą jako sobą, jestem facetem. Różnymi facetami, ale największym WTFem było, kiedy byłam Son Goku i musialam uratować świat w pewien konkretny sposób: Zjeść wielki zamek z piernika, waty cukrowej, landrynek itd. Inne sny WTF zwykle zapisuję i czasami próbuję przekuć je na coś literackiego. Ten, z konkretnych powodów, się nie nadaje ;P 

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Czytając o waszych snach, moje wydają się być okropnie nieciekawe. Najbardziej lubię śnić o lataniu. Nic nie przebije podniebnego szybowania i ogromnych brązowych skrzydeł.

Mauea, jestem pewna, że jakiś bardzo drogi shrink, miałby wiele uciechy analizując twoje nocne przeżycia. ;D

o! Ceterari przypomniała mi o śnie erotycznym, który był największym WTF z tej kategorii, i jedynym przy okazji ze snów w ogóle, w którym nie byłam sobą.

rzecz znów dzieje się w bogatym pałacu; jestem psiapsiółą mieszkającej w nim królewny. królewna ta ma przed sobą pierwszą noc poślubną, ale jako prawdziwie czysta dziewica nie ma pojęcia, co i jak robić. instalujemy więc zaawansowane oprogramowanie szpiegowskie na niej i w sypialni (a dodam, że poza tym to taki barok dookoła) i będę jej podpowiadać, co ma robić, żeby wymarzony królewicz nie pozostał niezadowolony. ponieważ królewnie źle szło, "wysłałam się" do jej umysłu, zajmując jej miejsce i przejmując kontrolę nad ciałem; potem, nie pamiętam dlaczego, przeniosłam się w ciało... królewicza.

bardzo miło było ^^'

 

dodam, że cały sen przeżyłam na kilka lat przed tym, nim sama przestałam być cnotką. i to dopiero, Mały Kruku, jest dobry materiał dla psychiatry ;)

 

a co do latania: UWIELBIAM LATAĆ we śnie. zgadzam się z Tobą, że to są najpiękniejsze sny, jakie doświadczam - przebijają nawet, i to wielokrotnie, dumę z bycia bohaterem. tyle, że ja zwykle nie latam na skrzydłach - najczęściej poruszam się w powietrzu jak w wodzie; odbijam się dwukrotnie (podwójna spacja = wyższy skok - kojarzycie takie gry?) od podłoża, układam poziomo i zaczynam płynąć przez przestrzeń. wysokość nie jest tu ważna, bylebym nie była za nisko, bo dotknę "dna" i nie będę mogła dalej pływać.

uwielbiam je, absolutnie uwielbiam.

Ja też nie mam skrzydeł, rozbiegam się i wybijam od ziemi, a potem tylko macham rękoma, jakbym pływała żabką ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Hmm. Więc prawdopodobnie jakiś łapiduch i mnie mógłby pogrzebać w łepetynie. Zawsze mam skrzydła i zawsze brązowe.

Nie wiem, czy to był piękny sen, ale wiem, że chyba do śmierci go nie zapomnę. Nie, bynajmniej nic okropniastego... Dzwonek budzika, przecieram oczy, przeciągam się, pacnięcie w trajkoczące ustrojstwo, ziew przeraźliwy, niestety, rytuał poranny czas zacząć... Czajnik na elektryczną maszynkę, kubek, herbatka, cukier, narzędzia do sporządzania kanapek na teraz i do pracy, lodówka, wczoraj kupiona szyneczka pachnie oszałamiająco, chrzanik do niej rzecz konieczna i oczywista, z pojemnika na pieczywo wyjmuję chrupiące bułeczki*), ależ będzie śniadanko, mniam... Woda szumi, jest na tyle ciepła, że można się ogolić**), więc rozpoczynam ceremoniał, pysk już gładki, hop w ciuchy i do stołu. Bułeczka, masełko, szynka, chrzanik, podnoszę do ust, ślinka cieknie, zapach wierci mile w nosie --- i w tym momencie, k***a jego mać, dzwoni ten prawdziwy, realny budzik... Nawet, skurwiel, nie dał ugryźć... Jak pieprznąlem w niego, to i trzy dni ręka bolała, i musiałem nowy kupić --- i dlatego nie zapomnę tego koszmaru...

*) to jedyna nielogiczność w tym śnie --- skąd takie bułeczki, skoro do sklepu nie poszedłem?  

**) to wspomnienie z czasów żyletkowych, oczywiście.

Adamie, umiejętność opowiedzenia takiego koszmaru i jeszcze przekucia go w żart jest absolutnie bezcenna. Zazdroszczę. :p

 

Ja generalnie nie pamiętam swoich snów. Jeden tylko pamiętam bardzo ogólnikowo: byłem na działce w lesie. Nie pamiętam nikogo, ani niczego, co by mi tam towarzyszyło, tylko kompletnie irracjonalny nastrój lęku przed czymś, co jest nad/nadchodzi od strony pobliskiego jeziora. Wreszcie przemogłem się i ruszyłem w tamtą stronę. W tej samej chwili nadleciała z tamtej strony chmara dziwnych, jaszczurkowatych stworzeń, przed którym zacząłem panicznie uciekać. Ostatnim, co pamiętam była głowa człekokształtnego jaszczura widzianego z profilu, zupełnie jak na zdjęciu lub obrazie. Taka zupełnie statyczna, ni w pięć ni w dziewięć nie pasująca do dynamiki ostatnich chwil. :p

 

Inny sen, który zapamiętałem, przyśnił mi się całkiem niedawno. Natychmiast po obudzeniu się (a była chyba godzina piąta, czy szósta), chwyliłem za komputer i dla podtrzymania nastroju pozostając w łózku, zacząłem pisać. Opisałem scenę snu, a potem jakieś pięć godzin bez śniadania męczyłem się, żeby zmontować sensowną kontynuację. I tak powstała Dożdanka.

Powstanie takiego tematu w tym miejscu było tylko kwestią czasu...

 

Sny nawiedzają mnie (:>) przeróżne, ale jest jedna rzecz, która się nigdy nie zmienia. We wszystkich moich snach, które nie są porwanymi na strzepy wizjami (raczej rzadko), a zamkniętą, fabularną całością (prawie każdej nocy) zawsze ginę. Umieram. Często spotykam się z taką opinią, że sen kończy się w momencie, w którym dzieje się coś, co miałoby doprowadzić do naszej śmierci. Jeśli ktoś strzela do nas z pistoletu, to budzimy się na ułamek sekundy przed śmiercią. Od kiedy pamiętam krąży pogłoska, mówiąca, że nie można we śnie doświadczyć jedynie umierania. To nie jest prawdą.

 

Opowiem Wam jeden ze tych snów, które pamiętam najlepiej. Rzecz miała miejsce w klimacie pustynnym. Ubrany w mundur koloru wyschniętej trawy, czołgałem się wraz z towarzyszami broni wśród skał i głębokich, porwanych lejami okopów. Walczyliśmy przeciwko armii człekokształtnych surykatek, które z determinacją broniły swojej pustynnej autonomii. Pamiętam suchość w ustach, kurz i pył kręcące w nosie, prószące w oczy. Pamiętam wilgoć spoconych rąk, zaciśniętych na kolbie karabinu, ciepło rozgrzanego metalu. Cisza. I nagle świat eksplodował strzałami i krzykami. Krew wszędzie wokół. Po chwili ja też darłem się jak szalony i strzelałem, strzelałem, strzelałem. Po pewnym czasie przestałem słyszeć cokolwiek, bo kanonada zlała się w jedno metaliczne wycie. Udało nam się. Przebiliśmy się. Surykatki leżały martwe, a ich dowódca, zwykła ludzka kobieta, odjeżdżała wojskową ciężarówką. Ruszyliśmy w pościg. Usadowiłem się na pace drugiej ciężarówki i po krótkiej, szalonej trasie przez pustynię zajechaliśmy im drogę. Karabin, lepki i śliski od krwi i potu chybotał mi się w rękach, ale zdołałem wymierzyć i dwóch padło martwych. Została już tylko ona. Kobieta za kierownicą ciężarówki. Uniosłem wzrok, lufa karabinu poderwała się za spojrzeniem, ale wtedy popatrzyłem jej w oczy i wiedziałem już, że nie mogę tego zrobić. Była absolutnie, olśniewająco piękna, a ja nagle zdałem sobie sprawę, że czynność tak prosta, jak zgięcie palca spoczywającego na spuście jest dla mnie niewykonalna. Gdzieś daleko słyszałem krzyki moich kompanów, warkot silnika, odległe strzały, ale to było nieważne. Liczyło się tylko to, że kilka metrów ode mnie, ubrana w piaskowy mundur siedzi kobieta, którą mógłbym pokochać. A potem ona poderwała dłoń, ukrytą wcześniej pod kierownicą i strzeliła. Nie wiem jak to możliwe, ale trafiony w głowę pistoletową kulą zachowałem aż do końca zdolność widzenia. Pamiętam uczucie osuwania się w ciemność, odpływania. To tak, jakby bardzo szybko lecieć w tył. Przestałem słyszeć, czuć, myśleć, widzieć. Obudziłem się dopiero chwilę później ze łzami na twarzy i było mi strasznie, strasznie przykro.

 

Takie to Naviedzony ma sny. :)

To ja tylko potwierdzę, że da się umrzeć we śnie. Ciekawe co na to wszystko little raven. Chociaż może bardziej przydałby się jakiś psychiatra ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

No cóż little raven, niczym dewiantka, czyta wasze sny. :) Jakiś student psychologii mógłby zrobić użytek z tego wątku.

Naviedzony, twój sen bardzo pasował do twojego nicku.

Tak myślisz? Po naczytaniu się Lovecrafta miałem sny bardziej pasujące, do mojego nicku niż ten opisany wyżej...

Pamiętajcie, że to są naj<tu wstaw właściwy przymiotnik>, jakie udało się Wam zapamiętać. A co z pozostałymi? :p

Może masz i rację, ale opis śmierci we śnie w każdym przypadku będzie ciut nawiedzony, Naviedzony. :)

Pozostałe, Świętomirze? Hmm. Przez trzy dni z rzędu śniła mi się ciepła krew. Raz rozwaliłam sobie głowę, raz siostra dziabnęła mnie nożem, a raz jechałam samochodem i miałam wypadek. Nie były to straszne sny, ani jakieś szczególnie interesujące. Oprócz tej ciepłej krwi.

Nie zrozumiałaś mnie. Pytałem o sny, który nie pamiętamy. :)

W procentach trudno podać, ale nie pamiętamy znakomitej większości snów, pomimo iż śnimy, wszyscy i często. A zapytywać o niezapamiętane sny... Hmm...

Niezapamiętane sny trafiają tam, gdzie trafiają wszystkie niezapamiętane sny. Do części mózgu odpowiedzialnej za niezapamiętane sny. Tak przypuszczam.

śniło mi się wczoraj, że kiedy szłam do szkoły odebrać wyniki matury, z nieba zaatakowali kosmici w srebrnych spodkach a la Sokół Millenium, tylko gładkich. wysadzili budynek, nie czyniąc krzywdy żadnemu człowiekowi, i odlecieli.

 

napawa mnie to nadzieją, że może jeszcze nie wszystko stracone :)

Ja rzadko pamiętam swoje sny, ale jeśli już, to nigdy nie są nudne ;) Jeden z najfajniejszych snów, które miałam, zaczął się tym, że jechałam czerwonym autobusem z moją klasą przez las. Nagle autobus zaczął spadac z urwiska. Ja wyskoczyłam przez okno i leciałam. Dotarłam do archipelagu wysp, które były połączone takimi chodnikami, jakie są w azteckich miastach. Wtedy zorientowałam się, że jestem smokiem. Poleciałam na następną wyspę, gdzie walczyłam ze stadem zombie, na następnej z niedźwiedziami, na kolejnej z dwoma małymi diabełkami, na innych z jeszcze jakimiś stworzeniami... Na ostatniej wyspie walczyłam ze złotym smokiem, który strzegł wejścia do zamku. Pokonałam go i weszłam do zamczyska, gdzie czekał na mnie czarodziej. Powiedział, że spełni moje jedno dowolne życzenie, ale zanim je wypowiedziałam, zawył budzik xD

Kiedyś jeszcze miałam brdzo fajny sen o lemurach, ale już nie pamiętam dokładnie, o co w nim chodziło...

Szkoda, że nie zdążyłaś wypowiedzieć zyczenia. Twoja podświadomość w bardzo wyraźny sposób podpowiedziałaby Ci czego tak na prawdę chcesz. ;)

Tak, to wszystko przez ten durny budzik ;) Ale później wymyśliłam ciąg dalszy tego snu, dzięki czemu powstał konspekt na opowiadanie (albo i coś dłuższego) pt. "Dzień Smoka", za które zabiorę się jak znajdę wolną chwilę i/lub dokończę inne zaczęte już twory.

Budzik wrogiem poznania samego siebie!

Budziku, snu mojego nieczuły morderco,

poczekaj chwilę, aż dojrzeje owoc mango,

i zamin ruszysz w tan swój hałaśliwą zgrają 

pozwól mi pod fontanną najeść się papają! 

[To nie ja, to jedna z ulubionych kabaretowych.]

Trudno powiedzieć o jakimkolwiek śnie, że był "naj" więc poprostu przedstawie ostatni w miarę ciekawy.

szedłem powoli przed siebie korytarzem z białego marmuru. Byłem boso, więc wyraźnie odczuwałem chłód. przechodziłem obo różnych drzwi i bocznych korytarzy w które nawet nie zaglądałem, ale kątem oka widziałem w nich jakiś ruch. wreszcie doszedłem do obszernej sali, której ściany, poza kawałkiem z drzwiami były szklane i wydobywała się zzanich błękitna i złotawa poświata, wyglądająca jak żywa. na podłodze siedziała ciemnoskóra dziewczynka ubrana na zielono i mająca zielone pióra zatkniete za uszami. obok niej stała szachownica dla pieciu osób. Były na niej ustawione figury w różnych kolorach. Wyglądały jakby były zostawione w srodku partii. Spytałem po co mnie wezwała. Spojżała na mnie nieobecnie. Powtórzyłem pytanie. Podniosła z szachownicy zielonego hetmana. Pokazała mi go mówiąć, że to jest ona. A później zbiła niebieskiego skoczka. I swiatło wylało się zza szklanej ściany zabierając mnie a ona patrzyła na to spokojnie i z nieobecnym uśmiechem.

Ha, sny to fajna sprawa. Warto ćwiczyć tzw. świadomy sen czy chociaż prowadzić dziennik snów (ja tak czynię w miarę możliwości).
Opowiem zaś ostatni fajny sen, który mam zapisany w dzienniku.
Byłam zamknięta w bibliotece, w której, prócz dzieł Tolkiena oraz innych znanych nam książek, znajdował się egzemplarz Necronomiconu (takiego, o jakim mowa w opowiadaniach Lovecrafta), który miałam okazję kserować. Opisu księgi i jej zawartości sobie (i Wam) daruję, wspomnę tylko, że drukarka nie zdzierżyła zmasowanej bluźnierczości i się zepsuła :D

Nowa Fantastyka