- Hydepark: Element fantastyczny

Hydepark:

inne

Element fantastyczny

Mało tu ostatnio ciekawych dyskusji. :)

 

Mam problem osoby niewychowanej przede wszystkim na literaturze fantastycznej. Coraz częściej łapię się na tym, że w historiach, które chcę opisywać, brakuje właśnie tego pierwiastka fantastycznego. Dodaję go wtedy na siłę, czasami bardziej, czasami mniej udanie. Kilka pomysłów zarzuciłam, bo za nic nie mogłam znaleźć uzasadnienia dla elementów magicznych czy jak je tam zwać.

 

Interesują mnie ludzie, nie elfy, nie duchy, nie wampiry. Ich emocje, relacje, postępowanie. Wymyślam sobie sytację, w której stawiam bohaterów i sprawdzam, jak się w niej zachowają. I, kurczę, coraz rzadziej pasuje mi do tego magia, nierealne istoty, nadprzyrodzoność.

 

Mogłabym ich postawić w konkretnej sytuacji historycznej. Ale – wtedy wszystko musi grać. Rodzaj bohatera, jego mentalności z epoką, w której funkcjonuje i jaka mi akurat będzie przydatna. Nie mogę, przykładowo, postawić ateisty – demokraty w świecie średniowiecznym. A ja jestem na etapie ćwiczeń, i chcę sobie tych moich bohaterów ćwiczyć.

 

Wymyślam więc fikcyjny świat, wsadzam w niego bohaterów. I zastanawiam się, gdzie by tu upchnąć jakąś czarownicę, bo nie chcę usłyszeć: "a gdzie tu fantastyka?" :)

 

Bo co, pewnie ten fikcyjny świat to za mało, no nie?

 

Temat trochę zastępczy i rozmemłany, ale tak mnie to jakoś ostatnio męczy. :)

 

Komentarze

obserwuj

Ocha, może poczytaj Kinga? U niego niby nic się nie dzieje i czasami wystarczy mgła albo sklepik, żeby móc brykać po uczuciach i emocjach (zwykle negatywnych) człowieka ;). Jonathan Carroll specjalizuje się w realizmie magicznym, niby przez 3/4 książki jest cudownie i normalnie, a potem wystarczy kilka stron i twoja psychika zwija się na podłodze błagając o litość. Nie zawsze przecież chodzi o elfy i krasnoludy, dobre i złe czarownice i podróże w czasie. Fantaści używają ich czasami właśnie po to, by pokazać ludzi, "Ich emocje, relacje, postępowanie". ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Ależ postaw demokratę– ateistę w średniowieczu jako ofiarę nieudanego (albo właśnie udanego) eksperymentu z wehikułem czasu i "zderz" go z realiami panującymi w tej epoce. Zawsze możesz zrobić z niego krasnoluda, walczącego ideą z głęboko religijnymi prasłowianskimi ludami… Jeśli się przyjrzeć, to prawie wszystkie teksty fantastyczne da się przełożyć na rzeczywiste problemy tego swiata – kwestia interpretacji ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

wyrosłem na fantastyce, ale inna literatura też miała i ma na mnie duży wpływ. może nawet większy.  i jestem zwolennikiem… jakby to nazwać… spójności? maksymalności? też interesują mnie ludzie, psychologia, filozofia i inne takie bzdety – to pod nie dobieram wszystko, żeby jak najbardziej pasowało. i pisałem nie tylko fantastykę (co częściowo tłumaczy moją roczną przerwę na portalu). element fantastyczny traktuję raczej jako coś, co ma służyć głębszemu celowi (jak to wychodzi, to inna sprawa). ale bardzo nie lubię wsadzania historii, która spokojnie mogłaby się rozgrywać współcześnie, w realia sf lub fantasy. no chyba, że dzięki temu wyciśnie się coś więcej – stąd wspomniana maksymalność.  jeśli cię ciągnie do nie-fantastyki (czy mówi się na to mainstream? jeśli nie, to niech ktos mnie poprawi), powinnaś pisać to, co czujesz, a nie na siłę. są też inne miejsca, gdzie można rozwijać swój warsztat, choć wydaje mi się, że ten portal jest całkiem dobry ;) a próbujesz czasem dodać element fantastyczny tak, żeby historia stała się dzięki niemu jeszcze bogatsza, pełniejsza? 

TyraelX, jak dla mnie wsadzanie czegoś na siłę w fantastykę, żeby bylo ciekawiej, to tanie sztuczki. opisać ciekawą historię w świecie, który wszyscy znają, to jest sztuka. robi tak wspomniany wyżej King. 

A ja wyrosłam na SF i książkach przygodowych, ewentulanie historycznych. (Może dlatego nie odróżniam elfa od krasnoluda, a orka to dla mnie tylko i wyłącznie morski ssak). I coraz częściej łapię się na myśli, że fantastyka nie jest mi w tekście niezbędna, a wręcz go psuje ( kłania się sytuacja z "Łańcuchem pokarmowym"). Ocho, jeśli masz pomysł na tekst bez fantastyki, to po co na siłę ją tam wciskać? Inna sprawa, że wtedy wypadałoby zmienić portal… Pozdrawiam

Othersun – albo mam dziś problem z artykulacją swoich myśli, albo zrozumiałeś mnie na opak. Oczywiście – wsadzanie czegokolwiek gdziekolwiek (jakkolwiek wieloznacznie to zabrzmi ;D ) nie ma większego sensu. Chodziło mi raczej o to, że mając jakiś pomysł na ciekawą historię, można bez większych problemów oblec ją w fantastyczną otoczkę. Weźmy za przykład Kinga i jego Mroczną wieżę… Powieść poruszająca wiele aspektów psychiki człowieka, problemów społecznych, ale podana w fantastycznej formie – i przez wielu uważana za najlepszą powieść fantastyczną wszechczasów – ja się do nich nie zaliczam, ale jestem pod dużym wrażeniem. 

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Ceterari – Kinga przeczytałam chyba wszystko, co prawda jakiś czas temu. No tak… TyraelX – tylko ten mój bohater to tam chyba sobie długo nie pożyje, a też nie chodzi mi o to, żeby był traktowany jako jakiś głupek-nie-wiadomo-skąd. :) No i właśnie, Othersun i Marianno. Problem w tym, że to, przed czym chcę stawiać moich bohaterów, nie zawsze pasuje do współczesności. To są sytuacje ekstremalne, w różnym tego słowa znaczeniu. Pamiętacie zapewne "Dżumę" Camus. Oran istnieje, czas był jakoś tam zasugerowany, ale tylko zasugerowany. Takie uniwersum i ludzie w ekstremalnej, ale i uniwersalnej sytuacji. Ich reakcje takoż – uniwersalne i ekstremalne. Zachowując należny szacunek schylam głowę przed mistrzem. Ale – właśnie – "Dżuma" jednak do fantastyki się nie zalicza. Zmienić portal – nad tym też się zastanawiałam. Nie jestem specjalnie zorientowana – ale czy znajdzie się jeszcze jakiś, w którym odzew jest tak liczny i tak krytyczny jak tutaj?

Ocho, Bardzo dobrze, że przytoczyłaś przykład "Dżumy". Fascynuje mnie taki sposób pisania, gdzie przedstawia się niezwykłość, ale w ramach rzeczywistości, bez "ozdobników". A że to nie fantastyka, cóż, świat się na niej nie kończy. Innych portali z tak licznym odzewem nie znam. Zwykle można liczyć na kilka komentarzy w stylu: podobało się/nie podobało się. No, chyba że tekst jest krótki, wtedy więcej ;)

Ja jakoś nie wyobrażam sobie własnego opowiadania bez jakiekolwiek elementu fantastycznego. Właściwie wychowałam się na fantastyce i nie widzę siebie piszącej opowiadania obyczajowe i innych tego typu rzeczach.

ocho, kiedyś miałem konto na Portalu Pisarskim, czy jakoś tak się to nazywało… wydaje mi się, że na takich ogólnych portalach jest za dużo wszystkiego. tutaj masz lepiej określoną grupę docelową. opublikowałem tam dwa krótkie opowiadania, z komentarzy niczego się nie nauczyłem. i jedno dłuższe, które przez parę tygodni utrzymywało się jako pierwsze w rankingu z jedną oceną na 5, którą przyznała mi koleżanka po grafomańskim fachu… a nikt inny tego nie przeczytał.  może zapytaj któregoś z zielonych, czy można by publikować niefantastykę z dopiskiem, ze jest to niefantastyka? 

Ocho, czy Ty przypadkiem nie marudzisz na zapas pod wpływem na jeszcze tylko na pół świadomego poczucia, że stać Ciebie na więcej? Marudzenia o trudnościach z wmontowywaniam pierwiastka fantastycznego nie przyjmuję do wiadomości, ponieważ: 1. każdy utwór literacki coś mówi o człowieku – czasem niewiele, czasem myląco, czasem w ogóle od czapy, ale mówi – odpada Twoje "a bo ja chcę o ludziach pisać, nie o wampirach";   2. elementy fantastyczne, ile i jakich by ich nie nawtykać, to tylko przyprawa, albo pretekst do stworzenia sytuacji, jakiej w codzienności nie uświadczysz; w "Pierwszej żonie" był to pretekst, "Gościa…" elegancko przyprawiłaś do smaku; nie wmawiaj mi, że przyszło to Tobie z niebywałym wysiłkiem… albo że przypadkiem.   Czy wyraziłem się jasno?

Marianno, no właśnie. A odzew jest w sumie najważniejszy. Monivrian – też nie bardzo się czuję w obyczajówkach. I w tym problem. Chyba więc sama nie wiem, w czym się czuję. W parabolach? Cholera. ;)

Adamie, jasno, jasno… :) Tylko że "Żonę" zaczęłam od końca. Wszystko, co do niej doprowadziło, a co dla głównego bohatera było istotne, działo się bez "pierwiastka". Gdybym tu, w ramach ćwiczeń, chciała dać jakiś tego wycinek, byłoby: "a gdzie fantastyka?" A "Gość…"… No cóż, w "Gościu" z całkowitą premedytacją, zupełnie zbędnie, dodałam te szybujące przedmioty właśnie, żeby nie było. Jak pięść do nosa, bądźmy szczerzy. I dopiero Ryszard to wytknął, łobuz jeden. :) A tak dobrze szło. ;)

A ja zapytam – nie wiem, czy mnie ktoś nie ubiegł, bo dyskusja długa – a czemu za wszelką cenę chcesz pisać fantastykę, Ocho? A co jest złego w opowiadaniu przedstawiającym historię jakichś ludzi, relacje między nimi i ich emocje, w którym fantastyki nie ma za grosz? Poza tym, że tu na Ciebie nakrzyczą, to nadal może być kawałek dobrej literatury ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Bo ja nie lubię, jak na mnie krzyczą, ot co! ;)

Oj tam ; ) Tfardym czeba być, a nie miętkim!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A, Marianno, oglądałam jakiś czas temu film o orkach, "Blackfish" się nazywał. Mąż przyszedł do domu, pyta, czy mamy jakiś film. Ja mówię – tak, dokument o orkach. No to spoko, fajnie. Oglądamy, półtorej godziny minęło, fajny film. I ten mój mąż siedzi taki rozczarowany i pyta, gdzie te orki były. Ja mówię – no jak, cały film o orkach, pływały sobie! Eeee, takie orki! Dokument o ORKACH, to byłoby coś! ;)

Joseheim, nie chodzi o to, że nakrzyczą. Chodzi o to, że brak fantastyki w takim tekście zostanie uznany przez czytelników za wadę tegoż tekstu, gdy tak naprawdę on wadą nie jest. I w głowie autora powstaje zamęt.

Ocho, niezła anegdota. "Uwolnić orkę", zapamiętane z dzieciństwa, też było o morskim stworzeniu. Z innych orek znam też "orkę na ugorze", ale to już nie związane z dyskusją ;)

…przez czytelników tego portalu może tak, ale na fantastyka.pl literatura się nie kończy ; )   Bardzo mi orki przypadły do gustu ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A może po prostu daj sobie spokój z tą fantastyką na siłę i pisz to, co lubisz, tylko nie tutaj?:) "Normalnych" portali chyba nie brakuje?:) Pozdrawiam

No właśnie, tylko gdzie? Nie ukrywam, że przyzwyczaiłam się do tutejszego odzewu i bardzo trudno byłoby mi z niego zrezygnować. Jeżeli znacie taki portal – napiszcie. Chętnie sprawdzę. :) Jeśli miesiąc czy dwa siedzę nad tekstem, to szkoda mi go potem publikować na portalu, na którym przeczytają go trzy osoby, a skomentuje jedna, i to ogólnikowo. Równie dobrze mogę go sobie po prostu zapisać na dysku. :)

Na forum Weryfikatorium fantastyka nie jest obowiązkowa. Z tym, że tam dopiero miesiąc po zarejestrowaniu wolno umieścić tekst.

Dzięki, Achika, za info. Ilość komentarzy może nie jest powalająca, ale wydają się rzeczowe.

Ocho, a może uda się Cię nawrócić na SF? Tam nie ma magii, elfów, wampirów i czarownic, co najwyżej czasem pojawi się jakiś kosmita. Wystarczy, że stworzysz sobie właśnie taki własny świat, umiejscowisz w przyszłości, albo gdzieś bardzo daleko, bądź nazwiesz równoległym i wystarczy. Będziesz mogła opowiedzieć o czym tylko chcesz, jedynie trochę ubarwiając scenografię.

 

Wielu młodym ludziom wydaje się, że pisanie fantastyki to łatwizna, bo tworzy się własny, nierealny świat i nic nie trzeba wiedzieć o tym prawdziwym. A tu, za przeproszeniem, dupa. Postacie stają się płaskie, dialogi naiwne, a fabule brak logiki. Aby stworzyć własny świat, trzeba właśnie dobrze znać ten realny. Skoro czytelnik ma uwierzyć w fantastyczną historię, trzeba w nią wpleść prawdziwe elementy, a do tego preferowana przez Ciebie psychologia świetnie się nadaje. Te powieści SF, które najbardziej ceniłem, są o człowieku właśnie, a cała fantastyczna otoczka ma jedynie postawić go w sytuacji, w której autor chce z bohatera wyciągnąć to, co chce pokazać. 

 

Akcja mojej ulubionej "Paradyzji" dzieje się w przyszłości, w kolonii mającej być sztucznym satelitą mało przyjaznej planety. W rzeczywistości jest to wycieczka po komunistycznym kraju, historia o inwigilowanym, okłamywanym i więzionym społeczeństwie. Jest w niej opór, walka z reżimem, represje, dążenie do poznania prawdy. Samo życie. ;)

Ocho – może problem w tym, że ty fantastyke traktujesz jak cel, a nie środek? Bo w moim przekonaniu fatastyka to środek do powiedzenia tego, co nam w duszy gra i problemów, które nas i innych spotykają/nurtują. Dzieki fantastyce ( szeroko pojętej ) można pewne kwestie wyrazić znacznie lepiej i dosadniej niż w historii tej fantastyki pozbawionej.  Poczytaj na przykład sheparda i zobacz jak cienka może byc granica pomiędzy naszym a innym światem. Weź równiez pod uwagę, że literaturze nie-fantastycznej tez często przewija sie pierwiatek fantastyki – kłania sie tutaj realizm magiczny dajmy na to takiego Marqueza.    to tak jak z poezją – po co mówić coś wprost, jeśli można za pośrednictwem pieknej metafory, która ujmie czytelnika i sprawi mu przyjemność, kiedy już dojdzie do tego, co autor miał na mysli. 

"I needed to believe in something"

Akurat o styl pisania Marqueza to można się nieźle potknąć, ale to osobista refleksja…

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Moim najskromniejszym zdaniem fantastyka ma sens jako:   1. Eksperyment, gdy wprowadzamy jakąś modyfikację do znanego nam świata lub konstruujemy cały świat od początku i obserwujemy, jak będzie on funkcjonował;   2. Zabawa tradycją literacką, gdy na przykład próbujemy pokazać jakąś archetypalną postać w innej sytuacji kulturowej  (vide: "Herkules w Nowym Jorku").   W tym ostatnim przypadku także mamy do czynienia z pewnym rodzajem eksperymentu, tyle że fantasy, a nie science fiction. Natomiast tworzenie literatury fantastycznej polegającej tylko na tym, że wstawia się jakąś fantastyczną postać i nic z tego nie wynika, jest zwykłym naciągactwem. Mamy w takim przypadku do czynienia raczej z literaturą realistyczną w fantastycznym sztafażu (na przykład z romansem między postaciami przebranymi za elfa i krasnoluda :) ).   Inna sprawa, że faktycznie czytelnicy niejednokrotnie reagują przede wszystkim na ten sztafaż, umyka im zaś eksperyment. Sam się z tym kiedyś spotkałem, gdy zamieściłem na pewnych warsztatach literackich tekst opowiadający o społeczeństwie przyszłości, w którym pozmieniałem pewne parametry. Zarzucono mi wówczas, że nie ma w nim fantastyki. Bo przecież fantastyka jest tylko wtedy, gdy mamy wysiadającego z kosmolotu elfa, który celuje blasterem do ożywionego dinozaura. :D Innym razem napisałem opowiadanie, którego bohaterem był absolwent gimnazjum (można się było domyślić, że jego akcja dzieje się w przyszłości). Zarzucono mi wówczas pisanie bzdur, bo przecież w tamtych czasach nie było jeszcze absolwentów gimnazjów. No cóż, niektórzy czytelnicy wolą pseudofantastykę od fantastyki prawdziwej. :D

"Akurat o styl pisania Marqueza to można się nieźle potknąć, ale to osobista refleksja…" A pod jakim katem? Bo nie do końca zrozumiałem…Masz na mysli to, że kopiując jego styl można sie przejechać? Czy czytając Marqueza miałaś dość jego stylu?

"I needed to believe in something"

Unfall elegancko wyłożył kwestię, która Ciebie, ocho, tak gnębi.

Unfall: Akcja mojej ulubionej "Paradyzji" dzieje się w przyszłości, w kolonii mającej być sztucznym satelitą mało przyjaznej planety. W rzeczywistości jest to wycieczka po komunistycznym kraju (…).   Totalitarnym raczej. Twórczość Janusza Zajdla może być odczytana znacznie szerzej niż tylko jako prostacka krytyka komunizmu. "Paradyzja" na przykład może też być modelem świata przyszłości, opanowanego przez korporacje internetowe. Ale to tylko taka uwaga na marginesie, pasująca może do innego wątku. :)

Marcinie Robercie – masz rację, można szerzej, ale ja chciałem użyć tylko przykładu, opisując w dwóch zdaniach. Napisałem o komunistycznym kraju, bo taki Zajdel znał od podszewki i taki przerysowywał, mimo możliwych konsekwencji. Na szczęście dla tej mniej inteligentnej cenzury była to czysta fantastyka, a ta bystrzejsza przymykała oko.

Unfallu (i Adamie). Jasne, bardzo chętnie nawróciłabym się na SF, gdyby właśnie nie to nieszczęsne S. To jest mój wielki kompleks – nie rozumiem! Nie umiem! Nie znam się! Cała moja rodzina to fizycy, chemicy, inżynierowie różnego autoramentu. Czasami mam wrażenie, że ktoś mnie podrzucił moim rodzicom na wycieraczkę. :/ Jeśli w tym towarzystwie do tej pory się nie nauczyłam, to już raczej nic z tego nie będzie. Ale tak – zdaję sobie sprawę z tego, że to rozwiązałoby ten problem błyskawicznie. – tylko przyprawa, albo pretekst do stworzenia sytuacji, jakiej w codzienności nie uświadczysz – Dzieki fantastyce ( szeroko pojętej ) można pewne kwestie wyrazić znacznie lepiej i dosadniej niż w historii tej fantastyki pozbawionej.  Chyba tego będę się na razie trzymać. @Marcin Robert:  zamieściłem na pewnych warsztatach literackich tekst opowiadający o społeczeństwie przyszłości, w którym pozmieniałem pewne parametry. Zarzucono mi wówczas, że nie ma w nim fantastyki. Jeżeli dobrze zrozumiałam  – to wydaje mi się, że tu też zarzucono by Ci brak fantastyki. Też o tym myślałam – czy jeśli konstruuje się swój świat, w końcu nie istniejący, nawet jesli wzorowany, ale jednak inny, jakiś taki konstrukt, narzędzie do przekazania pewnej historii, tylko właśnie bez tych elementów nadprzyrodzonych – to to jednak fantastyka nie jest? Czy w fantastyce (z wyłączeniem SF) element nadprzyrodzony, magiczny (no, wiecie, o co mi chodzi) jest niezbędny? Wybaczcie, jeśli to głupie pytania. Kiedyś w ogóle uważałam, że fantastykę (no dobra, fantasy, nie znoszę tego słowa) piszą autorzy, którym nie chce uczyć się historii. Teraz widzę, że to nie takie oczywiste. Wiem, że to takie trochę bicie piany i w gruncie rzeczy niepotrzebne wołanie o definicje, ale… może ciekawa dyskusja będzie się rozwijać. :)

ocho, ale SF można zasadniczo podzielić na hard i soft. tę drugą odmianę chętniej uprawiam. moje "Love" można zaliczyć do soft SF, bo ani się tam nie skupiam na technologii, ani na socjologii – w sumie to zarzucano mi nieprawdopodobność tego świata, itd. (choć konkretnie błędów nie wytknięto), a mimo to spodobało się komuś na tyle, że zostało nominowane. dlatego sądzę, że nie trzeba się zbytnio znać i można przyjąć założenie, że coś będzie kiedyś możliwe. nauka ciągle się rozwija. coś, co dzisiaj uznaje się za niemożliwe, w przyszłości może być możliwe. nie trzeba przecież opisywać, jak działają, dajmy na to, roboty na poziomie mechanicznym. wystarczy, że przemyśli się, skąd biorą energię i na jakich zasadach działają – ale nawet to nie jest konieczne.  poza tym można o trochę nielogicznym soft SF powiedzieć, że to takie fantasy…

Hard i soft, albo hard kontra soft.    Zgadzam się, nie tak łatwo z "hardą" F. Ale czy nie można lekko "rozcieńczyć roztworu", i zamiast wdawać się w szczegóły, zrozumiałe dla, powiedzmy, co setnego czytelnika, posłużyć się bardziej ogólnymi pojęciami? Nie wymieniać z nazwy tych czterech genów, które u myszy dojrzałe komórki somatyczne "zresetowały" do komórek multipotentnych, lecz pozostać przy takim sformułowaniu, jakiego użyłem? Geny resetujące? Jasne, musisz najpierw wiedzieć, że ta sztuczka jest możliwa, ale bynajmniej nie musisz ani znać, ani szczegółowo opisywać mechanizmu rzeczonej przemiany komórek. Bo i kogo to obchodzi, tak z ręką na sercu, no kogo? To jak z katanami samurajskimi. Znana jest technologia wytopu, samej produkcji – ale czy ktokolwiek wymaga, byś w opowieść o dzielnym Kitakamaki Sosaburu wtykała wykłady z metalurgii?   Nadmierne "softowanie" też potrafi wyleźć bokiem. A bo, panie drogi, kiedyś to może być realne, stosowalne w praktyce. I to ma być całe uzasadnienie? To jest fantazja, nie fantastyka z pierwiastkiem S. Przestaje być taką z paluszka wyssaną fantazją na skutek drobniutkiego zabiegu-wybiegu. Nikt jeszcze nie wie, czym są ciemna materia i takaż energia – broni Tobie ktoś napisać, że w roku, dajmy na to, 2166, znakomity polski uczony Amadeusz Trupisz-Dupisz opracował metodę krzyżowej pseudoanihilacji obu rodzajów materii, co otworzyło drogę w kosmos, bo taniutka energia pozwoliła na tworzenie stabilnych wormholi. Takie to trudne? Krok w bok od realiów dnia dzisiejszego i już, a nikt nie ma prawa zaburczeć, że fantastyki brak, że naciągane, pozorne…   Piszesz, że wokoło masz pełno inżynierów, fizyków. Nie musisz uczyć się tego, co oni już wiedzą, wystarczy pociągnąć za języki i wykorzystać…

Nie chcę nadmiernie mękolić ani dramatyzować, do czego chyba zaczynam się niebezpiecznie zbliżać, ale nie, nie przekonuje mnie to za bardzo. Jak już piszę, to chcę wiedzieć, o czym piszę. Jeśli używam ogólników, to wolałabym wiedzieć, co się za nimi chociaż nieco bardziej szczegółowo kryje. Inaczej bym po prostu udawała, że wiem; ale jak wiem, skoro nie wiem. Chyba pozostaje mi, jeśli chcę tu zostać, a jednak przecież chcę, wciskanie gdzieniegdzie a to ducha, a to dziwnej mgły, a to niespodziewanie lewitujących przedmiotów. Trudno. Najwyżej, jak już będę sławna, to pousuwam. ;) Ale ten ostatni tekst to mi wyszedł tak fantastyczny, jak żaden. Sama się zdziwiłam! :)

Ocho, nie musisz wiedzieć w szczegółach! Bo na jaką to Tobie cholerę, że tak wprost i mało grzecznie zapytam? Egzaminować ktoś Ciebie będzie? Pojęcie, samo ogólne pojęcie wystarczy, żeby F "zainfekować" S z dobrym skutkiem.   =============== A to jednak w końcu zauważyłaś, że "Iskra" kontynuuje trend wrostowy?

"Fantastyczny" pisałam w znaczeniu – pełen fantastyki. :) Bo tam rzeczywiście, gdyby fantastykę wyjąć, tekstu nie będzie. "Iskra" była fajna, sympatyczna. Tak myślę. Ale, no, trochę żartem ją pisałam. Obiecałam, że na konkurs coś napiszę, to się zmobilizowałam i napisałam. Że wyszło w porządku, tylko się cieszyć. Jednak, cóż, nie jest to tekst, do którego miałabym się jakoś przywiązywać.

Ocho, zadajesz dokładnie te same pytania o które ja się parę lat temu na tym forum kłóciłam z zaginionym gdzieś niejakim Mortycjanem :) Nie pamiętam już do czego zmierzała ta dyskusja ani od czego się zaczęła, ale ogólnie poszło o to, gdzie się fantastyka kończy i gdzie zaczyna. Bo moje pierwsze opowiadanie zamieszczone w internecie, jeszcze nie na tym forum, było o bioenergoterapeucie, który zamiast leczyć, wywołuje u ludzi choroby. I wynikła dyskusja – czy to jest fantastyka, czy nie, w końcu o bioenergoterapeutów można się dziś potknąć i są jak najbardziej realni ;-)

 

Ja też wychowałam się na literaturze raczej niefantastycznej, "Władcę Pierścieni" i "Harry'ego Pottera" przeczytałam w liceum, z s-f do studiów znałam tylko pilota Pirxa. Ale jak tak sobie patrzę wstecz, to do moich ulubionych książek należą te, które znajdują się gdzieś na pograniczu fantastyki i tzw. mainstreamu ;-) czyli np. taki Mistrz i Małgorzata, Klub Dumas, książki Jose Saramago, Carrolla… swego czasu powaliła mnie wspomniana przez Was Dżuma, no i jestem wielką fanką "Muminków" ;-)

 

Z drugiej strony patrząc na Twoje pytanie, mam wrażenie, że psychologii często w fantastyce brakuje, bohaterowie są płascy i jednowymiarowi, więc kiedy pojawia się książka czy opowiadanie, gdzie to właśnie ich charaktery wychodzą na pierwszy plan, to takie książki znacznie bardziej się pamięta. Tylko trzeba pamiętać, żeby "pierwiastek fantastyczny", czyli np. budowa świata przedstawionego i wymyślanie nazw ras pół– i ćwierćelfów nie przesłoniły braku ciekawej historii. Muszą grać wszystkie te elementy – bohater-historia-świat i jeszcze najlepiej, żeby dialogi były fajne. Dlatego ta fantastyka jest dla mnie ciągle kusząca, bo pozwala na wymyślenie takiej historii, jakiej w realnym świecie nie uświadczysz i sprawienie, że sytuacja, która w "obyczajówce" czy sensacji byłaby banalna, nagle staje się jakby ciekawsza. A może spróbowałabyś to samo opowiadanie zamieścić na tym i na innym forum i sprawdzić reakcje? Mogłoby to być ciekawe doświadczenie ;-)

 Dlatego ta fantastyka jest dla mnie ciągle kusząca, bo pozwala na wymyślenie takiej historii, jakiej w realnym świecie nie uświadczysz i sprawienie, że sytuacja, która w "obyczajówce" czy sensacji byłaby banalna, nagle staje się jakby ciekawsza. O, właśnie, Dreammy, trafiłaś w sedno. A przynajmniej w jedno z kilku. ;) I tak sobie myślę, oprócz tej zgodności lub jej braku z definicją, co za różnica, czy umieszczę sobie bohaterów w wymyślonym świecie przyszłości, czy wystylizuję sobie jakoś powiedzmy XIX w. I ten, i ten  świat będą przecież abstrakcyjne. Tylko w pierwszym wszyscy się zgodzą, że to fantastyka, w drugim już niekoniecznie.   Adamie – nikt mnie nie musi egzaminować. Ja nie będę wiedzieć i będę wiedziała, że nie wiem. To wystarczy. :). Chociaż – nawet tego nie wiem. Może, jak przemyślę sprawę, to zmienię zdanie.

Co do tworzenia ras to również mam kilka zupełnie własnych i właściwie staram się, żeby było ich więcej niż elfów i krasnoludów. Ostatnio zaczęłam się zachwycać Eriksonem zamiast Martinem i chciałabym w przyszłości pójść drogą Eriksona.

ocha, dla mnie pisanie SF to jest prawdziwe science fiction, ale odkrylam, że studiowanie funkcji marsjańskiego łazika nawet dla humanisty może być przygodą ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Ocho, twierdzisz, że nie wiesz? Napisz SF z taką ilością S, jaką zdołasz. Wykorzystaj cokolwiek, o czym czytałaś, co Cię zainteresowało. A potem, w komentarzach przyznaj się, że nie wiesz. Ja tak zrobiłam. ;-)

Babska logika rządzi!

Ceterari, bez wątpienia. :) Oj, Finklo, teraz to trochę kokietujesz. :) Widzę przecież, że, jeśli chodzi o nauki ścisłe, masz naprawdę sporą wiedzę. Więc, jeśli czegoś nie wiesz, możesz sobie dopowiedzieć, poimprowizować. Wyjdzie albo nie, ale bazę masz.

I co by tu odpisać, żeby się nie pogrążać? No coś tam czytałam. Ale zapewniam Cię: moja niewiedza przerasta wiedzę. W ogromnym stopniu (skala od irytującego do przerażającego). Ale staram się pisać o tym, o czym już wiem. Nad pozostałymi rzeczami delikatnie się prześlizguję. I jakoś to działa. Naprawdę w tekście nie trzeba zamieszczać schematu działania silników rakiety ani instrukcji obsługi wehikułu czasu. Wystarczy, że te rzeczy doskonale znają mechanik i użytkownik.

Babska logika rządzi!

Niewiedza zawsze przerasta wiedzę. :) A, uparli się z tym S. No to jest jeszcze jeden problem – u mnie pisanie wymaga skupienia. A na to trzeba mieć więcej czasu i spokoju. Więc, jeśli już coś piszę, to poruszam się wśród elementów, które jakoś sobie oswoiłam, które rozumiem i czuję. Wejście w obce środowisko – no, może. Za trzydzieści lat. :)

Arthur C. Clarke powiedział kiedyś: "Odpowiednio zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii". Czy coś w ten deseń, pamięć mam zawodną. Finkla ma rację. Czy musimy wiedzieć, jak bangla siedem warstw sieciowych, co na każdej jest? Nie, po prostu korzystamy z sieci :) Magia? Magia. A już np dla średniowiecznego chłopka roztropka, wręcz szatański wytwór :D Pokazanie elementu fantastycznego z punktu widzenia użytkownika, wpływu na to co znamy: psychologicznego, socjologicznego… Wystarczy tylko uprawdopodobnić odrobinkę element fantastyczny, by był wewnętrznie spójny :) I wcale nie musisz robić grubej wyprawy w nieznane sobie rejony, tylko opisać odprysk, wpływ tego nieznanego – w swoim znanym :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFishu, czytam Twój komentarz kolejny raz i wciąż nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem. :))) Dobra, zrozumiałam, że przyznajesz rację Finkli. I właściwie tyle. :) Dalej już nie bardzo. Piszesz o tym elemencie S? Czy tak ogólnie? Bo jak o S, to ja się będę upierać przy swoim, z różnych przyczyn. Jeśli ogólnie, i za odprysk nieznanego uznajesz również psychologię czy socjologię, no to jasne. Jeśli chce się pisać o ludziach, to warto by tworzyć bohaterów jakoś tam wiarygodnych. Ja tylko powtórzę: oprócz tej zgodności lub jej braku z definicją (fantastyki), co za różnica, czy umieszczę sobie bohaterów w wymyślonym świecie przyszłości, czy wystylizuję sobie jakoś powiedzmy XIX w. I ten, i ten  świat będą przecież abstrakcyjne. Tylko w pierwszym wszyscy się zgodzą, że to fantastyka, w drugim już niekoniecznie.  I dodam, że i w jednym, i drugim świecie postacie mogą być tak samo interesujące, złożone i wiarygodne.

Myślałam jeszcze o tym, co napisała Dreammy. Że jej ulubione książki to te z pogranicza fantastyki i tzw. mainstreamu. Zastanawiałam się, jakie są moje ulubione, takie, które naprawdę pamiętam i do których wracam. I wyszło mi, że to te, w których zindywidualizowany bohater jest postawiony przed wyborami tak trudnymi, tak właściwie destrukcyjnymi, że od samego czytania odczuwałam psychiczny dyskomfort. :) A takie postaci można sobie znaleźć i umiejscowić wszędzie. Byłam dziś z synkiem w kinie na "Krainie lodu". Taka tam baja. I jedną z głównych bohaterk była młoda królowa, posiadająca pewien potężny magiczny dar, którego nie potrafiła kontrolować, i którego się bała. I okazało się, że z tego powodu może powodować zniszczenie, krzywdzić ludzi i w ogóle strasznie może być. :) A ona była jednak dobrą dziewczyną, więc uciekła, stworzyła sobie lodowy zamek na wygnaniu i tam siedziała, samotna. I, oczywiście, wszystko się dobrze skończyło, ale ja już miałam w głowie, jaka to niesamowita postać może być. Szlachetna, samotna, nieszczęśliwa, zgorzkniała, potężna… ;))) Chyba odchodzę od tematu, cokolwiek by nim nie było. :)

O ja też byłam na Krainie lodu!!! :D I też mi się bardzo podobała ta bohaterka, takie odejście od tych typowych disneyowskich czarnych charakterów, złych królowych, Cruelli de Mon, co to są tak straszne że aż śmieszne. Szkoda że twórcy nie pociągnęli tego i nagle zrobili "prawdziwy" czarny charakter z jednego z bohaterów, w zasadzie bez sensu. Zresztą wydawać by się mogło, że filmy dla dzieci to te skazane na dobre zakończenie i nic nowego się już w nich nie wymyśli, ale weźmy takie (genialne moim zdaniem) Toy Story 3. Sytuacja, w której bohaterowie się znaleźli jest tak cholernie smutna, że od samego początku wiadomo, że stawka, o jaką grają, jest nie do osiągnięcia, Andy dorósł, nie będzie się już bawił zabawkami, choćby Chudy i spółka stanęli na głowie. I niby po wielu perypetiach mamy happy end, zabawki znalazły nowy dom, ale ta ostatnia scena ostatniej zabawy z Andym sprawiła, że poryczałam się w kinie jak bóbr. I wyszło mi, że to te, w których zindywidualizowany bohater jest postawiony przed wyborami tak trudnymi, tak właściwie destrukcyjnymi, że od samego czytania odczuwałam psychiczny dyskomfort. :) Poproszę o tytuły :)

Ocho Za enigmatycznie napisałem. Piszę o elemencie S. Nie musisz go znać, opisać w technicznym szczególe, skupiać się na nim. Wystarczy tylko pokazać, jak jakiś tam, odległy w tle, element S. wpływa na zmianę rzeczywistości – i w tej zmianie umieścić swoich ciekawych bohaterów. Nie wiem co masz na myśli cytując "stylizację XIX w." --> ale z historią jest ten zwanzig, że zawsze ktoś to, cholera, sprawdzi ma okoliczność zgodności znanych nam realiów ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O, ja się podpisuję pod prośbą Dreammy

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Dreammy, Ceterari – nie od parady wymieniłam "Dżumę". :) Ale myślę przede wszystkim o dwóch polskich powieściach: "Msza za miasto Arras" Szczypiorskiego i "Ciemności kryją ziemię" Andrzejewskiego. Ta druga to prawdziwy psychologiczny walec, którym autor rozjechał kilku swoich bohaterów.   A jeszcze teraz, tak z tej pierwotnej beczki, przypomniało mi się "Miasto ślepców" Saramago. Nieokreślona lokalizacja, tajemnicza epidemia ślepoty – tylko po to, by przedstawić ludzkie reakcje w krytycznej sytuacji. Chociaz trochę to fantastyka czy jednak zupełnie nic a nic? A jak epidemia – to może nawet SF? :)   Dreammy, ja tego bohatera z "Krainy lodu", o którym piszesz, podejrzewałam od początku. :) Potem pomyślałam, że może jednak nie, i też fajnie by było, no bo co wtedy? ;)

Tez swego czasu sie zachwycalam Andrzejewskim a Szczypiorskiego uwielbiam jeszcze za Poczatek. A co do Saramago tu chyba dochodzimy do sedna – bo chociaz Dzuma czy Miasto slepcow wykorzystuja motywy fantastyczne, to jednak tym sie odrozniaja od powiesci Cooka, ze wcale nie sa powiesciami o epidemii, tylko jest w nich cos wiecej. A jednak bez tego notywu fantastycznego nie bylyby tak dobre, jak sa. Ta fantastyka po pierwsze dodaje im uniwesarlnosci, a po drugie wywoluje gdzies z tylu glowy taki nieokreslony lek bo jednako wszystko dzieje sie w realnym swiecie, gdzies blisko nas.  paradoksalnie to wlasnie te powiesci – fantastyczne – maja wieksza sile razenia…

Czyli co, Dreammy, uznałabyś, że "Dżumę" i "Miasto ślepców" można by jakoś pod fantastykę podciągnąć?

Ale jak najbardziej. Fantastyka to nie jest jakiś gatunek literacki specjalnej troski. Fantastyka to jest element świata przedstawionego w utworze, który w zależności od autora może zajmować tego świata więcej (czy nawet cały, jak w fantasy) lub mniej. A czasami to jest wręcz nieuchwytny element pojawiający się w sposobie narracji, gdzie po prostu nie wiemy, co jest prawdą, a co fikcją. Może to być nawet jedno zdarzenie, o którym opowiada bohater, jak w "Dziecku w czasie" McEwana albo "Sputniku Sweetheart" Murakamiego. To zdarzenie może mieć większy lub mniejszy wpływ na bohaterów. A już najbardziej lubię takie powieści, w których fantastyka zależna jest od czytelnika, jak u Terakowskiej ("Ono" czy "Tam, gdzie spadają anioły") albo w "Skradzionym dziecku" Donohue, albo w "Klubie Dumas", który kończy się moim ulubionym "Każdy czytelnik ma takiego diabła, na jakiego zasłużył". Z kolei teraz czytam "Ostatnie rozdanie" Myśliwskiego, gdzie dużo jest takich "albo-albo", nikt by tego formalnie fantastyką nie nazwał, ale fragment o tym, jak bohater spotyka człowieka, który być może żywy nie jest, albo o tym, jak odwiedza dom dawnej miłości i okazuje się, że nikt jej tam nie pamięta – może wcale nie istniała? można by było spokojnie wrzucić na tę stronę ;-) Zamykanie się na element fantastyczny "bo to fanastyka", jest moim zdaniem bez sensu. To jest taka przyprawa, z której każdy korzysta na tyle, na ile ma akurat ochotę.

Nie spodziewałam się, gdy dodawałam ten wątek, że będzie tak dla mnie interesujący i znaczący.  Dreammy, ja się z Tobą zgadzam. Nie czytałam wszystkich autorów, których wymieniłaś, ale pamiętam, że czytając Myśliwskiego miałam właśnie takie odczucia. Właśnie przez sposób narracji – niby po prostu opisuje wieś, ale w powietrzu wisi coś magicznego. Tylko że, pamiętam, tu na stronie też były jakieś rankingi ulubionych pisarzy fantastycznych – i jakoś nikt Myśliwskiego nie uwzględnił. :) Dzięki, Dreammy. :)

Nie ma za co :P Raczej nikt też nie uważa Cormaca McCarthy'ego za pisarza fantastycznego, on sam podobno straszliwie się o to oburza, a jednak jego "Droga" wygrała w plebiscycie NF na najlepszą powieść fantastyczną ostatnich 30 lat, czy coś w tym stylu. Moja wychowawczyni z liceum straszliwie tępiła osoby czytające Pratchetta i Sapkowskiego, twierdząc że "fantastyka to nie jest literatura", a jednocześnie uważała, że Jonathan Carroll to nie jest fantastyka, bo się jej podobał. Nagrodę NIKE dostał Karpowicz za "Balladyny i romanse", a krytycy zachwycali się jego oryginalnym i świeżym pomysłem, czyli bogami (i różnymi innymi istotami typu anioły), którzy zstępują z niebios na ziemię i zaczynają żyć wśród zwykłych ludzi. ORYGINALNY I ŚWIEŻY. Serio? Osobiście uważam, że powieść sprawia wrażenie niedopracowanej że aż boli, urwane wątki krzyczą o redaktora, ale nie, aha, to po prostu zakończenie otwarte, bo to przecież Lyteratura przez wielkie LY i Alegoryja przez wielkie A. Nie umywa się to to ani do Gaimana, ani nawet do Kossakowskiej, ale Gaiman i Kossakowska nie istnieją, bo akurat wpadli do tej przegródki z napisem "fantastyka". Tymczasem gdyby rozłożyć wszystko na czynniki pierwsze, to pod względem narracji, pisarskiej dyscypliny, stylu, bogactwa języka, że już nie wspominając o takim drobiazgu jak pomysł i jego realizacja, to Karpowicz mógłby Gaimanowi buty czyścić. (sorry, ale strasznie mnie zirytowała ta powieść, może ktoś ma inne zdanie).

Czytam i oczy przecieram: Koleżanka wdeptuje w ziemię nagrodzonych, na świeczniku ustawionych…  :-)  Mało tego: krytyków analizatorów krytykuje! Koniec świata coraz bliższy…   Dreammy, ja od dawna kpię sobie z panegiryków recenzyjnych, zachwytów nad otwartością zakończeń, bogactwem nawiązań i odniesień… We fantastyce, szeroko rozumianej, także.

Przypomniał mi się ten dawno przeze mnie założony wątek, gdy czytałam kolejne posty w wątku Morgiany, o tym, jak zacząć pisać książkę. Zaczęła się tam w pewnym momencie dyskusja, czy czytać dużo fantastyki czy mniej (a przynajmniej coś w ten deseń). 

Ja czytam fantastyki stosunkowo mało. Taka fantastyka-fantastyka to u mnie może z 10% lektur. Ale jakiś czas temu przeczytałam “Kolej podziemną” Whiteheada. To, jak się okazało, dość typowa opowieść o niewolnictwie w Stanach w XIX wieku. Ale z elementem fantastycznym. Kolej podziemna istniała naprawdę – to szlak, którym przerzucano zbiegłych niewolników na północ. Whitehead potraktował ją dosłownie – pod ziemią jeżdżą pociągi, mają swoje stacje i swoich konduktorów. Nie wiem, co na to brzytwa Lema i generalnie mam to w nosie – taki zabieg był autorowi potrzebny, taki wykorzystał i wyszło dobrze.

Refleksja, jaką mam na temat tej powieści to to, że należy ona do mainstreamu, więc ma szansę na i dostała mainstreamowe nagrody, jest poważana i brana na poważnie. Mimo że właściwie jest powieścią fantastyczną. To jednak jest ciekawe – co powoduje, że pewne elementy fantastyczne sprawiają, że powieść wpada do mainstreamu, a co – że zapada się w fantastycznej niszy.

Nie za bardzo wiem, co chciałam tym komentarzem przekazać. Ale wątek był ciekawy. :)

Znam sporo takich powieści. Chociażby Czekając na barbarzyńców Coetzee gdzie element fantastyczny to alegoryczność opowieści.  Albo np. Wielkie solo Antona L. Rosendorfera. To także mainstream, elementem fantastycznym jest również alegoryczno-eschatologiczny charakter powieści. A przecież każdy fantasta zaanektowałby chętnie te powieści do “getta” fantastyki. Salman Rushdie pisze także mainstreamowe powieści z elementami fantastyki. Wydaje mi się, że krytyka literacka oddziela je od fantastyki właśnie według klucza: alegoria to nie fantastyka. Ja bym się zastanawiał. Inna sprawa, że wielu pisarzy piszących na pograniczu nie pozwala się zapędzić do zagrody fantastów. Inni wręcz przeciwnie (np. Ballard) nie mają nic przeciwko temu.

Mnie smuci nieco ucieczka fantastów do mainstreamu. Twardoch, Orbitowski, Szostak, Kańtoch ostatnio. Można jak Twardoch wstydzić się swoich fantastycznych początków, co mnie dziwi jednak (wszak to nie hańbi jak początki oscarowego aktora w pornobiznesie). Inni potrafią chwalić się swoimi korzeniami i nie zrywają z fantastycznymi czytelnikami. Fantaści walczą o szacunek dla swojej literatury gdy piszą fantastykę, ale potrafią sami budować swoiste getto takimi zachowaniami jak odcinanie się, gdy tylko przebiją się do literatury głównego nurtu. 

Ale jednak każdego dobrego pisarza, który odchodzi od gatunku żal. Rozumiem przecież pogoń za prawdziwą popularnością i uznaniem krytyki. Za wielkimi nakładami i poważnymi nagrodami, wizytami w Poranku z TVN. Czyli w skrócie pogoń za sławą i kasą. To nic złego. Ale nikt mi nie powie, że autor uciekający od fantastyki w kryminał robi jakiś krok w górę. Najwyżej skok w bok za kasą. 

Niechęć i pewna pogarda dla fantastyki wygląda zabawnie w zestawieniu np. z największymi na świecie filmowymi sukcesami kasowymi. Fantastyka to niszowy gatunek, który wypełnia chyba z 80 procent czołówki najpopularniejszych filmów. Także wśród ścisłej czołówki najlepiej zarabiających pisarzy świata mamy kilku fantastów. Czyli sukces komercyjny można osiągnąć także w fantastyce (przynajmniej na świecie). Bo sukcesy inne niż komercyjne, np. uznanie krytyków i środowisk akademickich to chyba nie jest główny cel porzucania gatunku.

Ps. Chaotycznie mi to wyszło.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Mnie smuci nieco ucieczka fantastów do mainstreamu. 

Nie wiem, czy taka znowu ucieczka. Chyba wciąż pokutuje, wydaje mi się, błędne założenie, że fantastyka to jakieś getto. Choć może nie tyle getto, co raczej zamek wysoki, z którego fantaści, dumni ze swej inności, spoglądają z góry na tłumy nurzającego się w mainstreamie pospólstwa. Twardoch, Orbitowski, Szostak, Kańtoch właściwie też, należą do tych autorów, u których "element fantastyczny" dodawał kolorytu i klimatu, ale nie stanowił istoty i siły twórczości. Napisanie tekstów bez owego elementu, to nie ucieczka, tylko zupełnie naturalna rzecz. W sytuacji, gdy – jak sam stwierdziłeś – wśród najlepiej zarabiających pisarzy mamy kilku fantastów (procentowo to chyba nawet sporo) stawianie muru między fantastyką a głównym nurtem nie ma większego sensu. Nie wydaje mi się, iż fakt, że taka Kańtoch na przykład napisała kryminał, jest jakimś skokiem na kasę i popularność. Co innego, gdyby napisała poradnik "Jak zrobić schabowe w 30 sekund". 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Trochę z tak zwanej dupy wtrącę, że jest masa książek, które trudno nazwać fantastycznymi, ale jednak mają w sobie pewne elementy, których z kolei nie da się nazwać inaczej. Różne odrealnienia, realizmy magiczne, dziwne, niczym nie wytłumaczalne zdarzenia, które spotykają bohaterów... Niby książka mniej więcej obyczajowa, bo opisuje losy jakiegoś tam bohatera/bohaterów, a w tle, albo nawet na pierwszym planie, różne kwiatki. Niezmiernie lubię takie nieoczywiste powieści. Np. Murakami jest w tym mistrzem.

 

Fascynuje mnie trochę jak pisarze fantastyki od niej odchodzą. Jak oni to robią? Ja wpadłam w życiu raptem na jeden niefantastyczny pomysł. A przecież mam ich dziesiątki, jak nie setki (z których 90% nie ujrzy nigdy światła dziennego, oczywiście, bo się do niczego nie nadają ;).

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie wiem, co się przewinęło w powyższej dyskusji, ale nawiązując do oryginalnego problemu, odpowiadam – w czym problem?

Jeżeli masz pomysły na opowiadania niefantastyczne, to takie pisz. Kto powiedział, że musi być. Powiem więcej! Dobra książka obyczajowa czy romans pewnie znajdą szybciej wydawcę niż fantastyczna (o ile w ogóle rozważasz pisanie książki i jej wydanie). Ja sam czasem szkrobnę coś niefantastycznego, albo pod wpływem natchnienia, albo po prostu dla odmiany.

A na koniec powiem sztampowo-filozoficznie – sztuką nie jest pisać o magii, ale znaleźć ją w prawdziwym życiu (Kurcze, to jest takie mądre i fajne, że chyba gdzieś to umieszczę na profilu) :D

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

No właśnie w czym problem to się przewinęło w dalszej dyskusji. ;)

I tak, bardzo mądre! :)

Pisz tak, jak Ci serducho podpowiada i nie wtłaczaj tekstu w szablon na siłę, bo więcej z tego szkody niż pożytku.

Pozdrawiam

 

P.s. Pisz, pisz, pisz :)

Zapraszam: www.jacek-lukawski.pl

Adam już napisał powyżej, że literatura zawsze mówi o człowieku – nawet, jeśli w warstwie dosłownej są tylko elfy albo roboty. Taki Sapkowski jest ceniony, bo wykreował złożony świat, ale przede wszystkim – bo pokazał w nim różne mechanizmy społeczne i polityczne. Co z tego, że ktoś wymyśli milion kreatywnych (jeśli będą kreatywne, a nie nieudolnie naśladujące język gaelicki) nazw na góry, rzeki i miasta, jeśli nawet stworzy jakiś ciekawy system magii – skoro to będzie nieprawdziwe, bo autor nie postara się o bohaterów, o relacje między nimi, o wiarygodne motywacje ich działań? Wtedy książka będzie bardziej atlasem wymyślonego świata, a nie literaturą.

 

Co do s.f. – przecież to nie tylko fizyka! A elementy socjologiczne (chociażby książki Wnuka-Lipińskiego)? Jasne, technologia się rozwija, ale przecież można koncentrować się na tym, jak rozwinie się społeczeństwo. Jeśli ja tworzę jakieś s.f. (a zdarza mi się przecież), to raczej to jest tematem. Przypominam zresztą, że Dukaj kończył filozofię :)

 

Ja rozumiem ten problem tak – pożegnanie z fantastyką oznacza pożegnanie z tym forum i pożegnanie z wszystkim, co, że tak powiem, oferuje fandom. Uderzamy do innych wydawnictw, nie interesują nas Zajdle i pisma, które fantastykę publikują, trzeba budować w zupełnie innym kierunku. No i rzeczywiście, tu nie można wymyślić sobie np. miasta, w którym umieszczamy akcję, tylko bierzemy np. Kraków i wypadałoby wtedy ten Kraków znać. Ale czy pisząc fantastykę nie trzeba popisywać się jednak jakąś wiedzą? Niezależnie od tego, czy umieszczamy akcję w pseudo-średniowieczu czy w przyszłości, wiedza jest potrzebna, żeby wszystkie elementy ze sobą grały. W każdym razie – rezygnacja z fantastyki oznacza dużą w sumie zmianę, ale może warto? Kiedyś wielu autorów sięgało po fantastykę, żeby oszukać cenzurę. My póki co (bo nigdy przecież nie wiadomo :P) nie musimy tego robić.

 

Chociażby Czekając na barbarzyńców Coetzee gdzie element fantastyczny to alegoryczność opowieści. 

Chciałam przywołać ten przykład, ale mr.maras mnie ubiegł :) To już tak na marginesie, ale czasem odnoszę wrażenie, że to, co jest fantastyką, a co nie niekoniecznie jest kwestią samej fabuły, ale też społeczności, która to czyta i ocenia. Najlepszym przykładem jest realizm magiczny, który wszedł “na salony” i autorzy, którzy piszą w tym nurcie albo na jego pograniczu. Olga Tokarczuk – w większości jej książek nie brakuje elementów fantastycznych, a mało kto by ją do fantastyki zaliczył. A taki Radek Rak ze swoim onirycznym “Pustym Niebem” nie przebił się do mainstreamu, bo zaczynał jako fantasta, publikuje w wydawnictwie wypuszczającym pozycje z tego nurtu, pojawia się na konwentach – a nie ma go (przynajmniej o tym nie słyszałam) na spotkaniach autorskich i panelach z takimi pisarzami, jak Tokarczuk. Trochę inna społeczność, inna grupa i chociaż można się sprzeczać, czy rzeczywiście tak różne style pisania, to też zupełnie inna grupa odbiorców. Pamiętam, jak Dukaj dostał się z “Lodem” do półfinału Nike – jakie były na krakowskiej polonistyce reakcje i dyskusje, jak usłyszałam od skądinąd cenionej przeze mnie naukowczyni (specjalistce od teatru elżbietańskiego i literatury iberoamerykańskiej!), że “to strasznie długie” i jak pewien profesor stwierdził, że Dukaj dobrze pisze, ale na finał Nike “jeszcze nie jest gotowy”. Mimo, iż w swojej książce zawarł mnóstwo odniesień filozoficznych, historiozoficznych, religioznawczych i stworzył naprawdę bogatą i niełatwą powieść. No, ale łatka “s.f.” nie odlepia się tak łatwo. Pamiętam też, jak Justyna Sobolewska pisała w “Polityce” o Szostaku, że zrobił wiele, by odciąć się od etykiety fantasty (czy jakoś tak). Tak, jakby tworzenie w nurcie fantastyki było czymś złym i z góry skazującym na pisanie gorszej literatury, jakby trzeba było wejść na jakąś wyższą półkę, by zasiąść obok autorów... tworzących fantastykę (ale tę “zaaprobowaną”).

 

A alegorie (Camus, Coetzee)? Przecież to nie jest realizm.

 

No i offtop mi wyszedł, ale mam nadzieję, że jakoś ten bełkot jednak spina się z tematem wątku ;) A wracając do autorów odchodzących od fantastyki – dla mnie zawsze najgorszą perspektywą było zamknięcie w jednym gatunku. Sama najbardziej lubię pisarzy, którzy te gatunki przekraczają, nie dają się łatwo zaklasyfikować, idą swoją drogą. Tak chciałabym pisać (co nie znaczy, że się uda :P) i myślę, że wielu pisarzy tego pragnie. I nie oznacza to, że kiedyś do fantastyki nie wrócą – może na chwilę obecną czują, że jest dla nich zbyt ciasna. Nie widzę w tym nic złego.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Jacku – no racja. :)

 

Mirabell – to nie offtop. Z tego właśnie powodu przypomniało mi się o tym wątku –  lektura “Kolei podziemnej” sprawiła, że – po raz kolejny – zaczęłam się zastanawiać, dlaczego niektóre książki z fantastyką zostają zaszufladkowane jako fantastyka właśnie, a inne trafiają do mainstreamu i ten fantastyczny element nagle nie jest traktowany jako coś takiego mało poważnego, a wręcz przeciwnie – jako powiew świeżości, oryginalności. Coś, co nagle staje się dla mainstreamowych czytelników zaletą, a nie czymś, nad czym można się najwyżej z pobłażaniem uśmiechnąć.

Oczywiście chodzi mi o opowieści, w których fantastyka jest stosunkowo subtelna. :)

Jak mówił Marcin Zwierzchowski na którymś z konwentów – ludzie czytają Świat Dysku, ale jakby się spytać czy czytają fantastykę to zarzekają się, że nie bo fantastyka jest dla dzieci.

Proponuję eksperyment – zapytajcie znajomych, czy wiedzą że “Mistrz i Małgorzata” to czysta fantastyka i sprawdźcie reakcję. Przetestowałem na siostrze i mocno zdziwiła się, gdy to sobie uświadomiła, ale przyznała mi rację. Ciekaw jestem co powiedziałaby na to osoba antyfantastyczna.

Co do szufladek, to czytelnicy fantastyki też je stosują – patrz “Spryciarz z Londunu” Pratchetta – zero fantastyki, ale Rebis wydał i książka zawsze znajdowała się na półce z fantastyką. Marcin Zwierzchowski również kilkakrotnie wspominało o Kingu, który za opowiadanie o wypadku samochodowym bez fantastyki dostał nagrodę za najlepsze opowiadanie fantastyczne.

Nowa Fantastyka