- Hydepark: Morfina SZCZEPAN TWARDOCH PASZPORT POLITYKI

Hydepark:

książki

Morfina SZCZEPAN TWARDOCH PASZPORT POLITYKI

 

Ktoś czytał? Ja czytam. Przeczytałam 400 stron i już nie mogę... Akcja stoi w miejscu, nic się nie dzieje, tylko słowa, słowa, słowa...

 

 

 

„Kobieta w szarym płaszczu ciągnie ręczny wózek, na wózeczku toboły, ciągnie i bardzo się trudzi, nikt jej nie pomoże, bo pomagać nie należy, ciągnie i bardzo się trudzi i ma przy tym włosy bardzo jasne, prawie białe, jak ze snu narodowego socjalisty, takich włosów nie powinna mieć kobieta, która ciągnie wózek, czy kto widział blondynkę, która byłaby przekupą na targu albo pokojówką, blondynek takie życie się nie ima, a ta ciągnie wózek ręczny i bardzo się trudzi.”

 

 

 

Czytam takie zdanie i coś we mnie umiera. To ma być dobre? Tym mam się zachwycać? Serio? I tak przez pięćset siedemdziesiąt osiem i pół strony? To już któraś książka polskiego autora, w której jest baaaardzo dużo słów, trochę mniej treści. Ile można pisać w kółko o tym samym, powtarzać dwadzieścia razy tą samą rzecz i masturbować się słowami bez końca? Szkoda drzew.

 

 

 

To tak, musiałam wylać gdzieś swoje żale.

Komentarze

obserwuj

Może autor próbuje stworzyć jak najdłuższe zdanie? Albo jest jakiś konkurs; żeby w jednym zdaniu jak najwięcej razy użyć zwrotu "bardzo się trudzi". A może nadużył tytułowego specyfiku i trochę mu się zapomina, co już napisał?

Rzeczywiście, wygląda zniechęcająco. Naprawdę przebrnęłaś przez cztery setki takiego słowotoku?

Babska logika rządzi!

Naprawdę to cytat z tej książki?

Przecież, gdyby taki twór pojawił się tutaj w jakimś opowiadaniu, to autor zostałby bezlitośnie wyśmiany - ewentualnie tylko wyśmiany.

A może nie znam się na prawdziwej literaturze?

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Ludu Portalowy mój kochany. Jak już zakładasz temat i poddajesz książkę pod dyskusję, to zlituj się nad biednym czytelnikiem i nie zmuszaj do szukania w Googlach nazwiska autora. Bo Google lubią się mylić, zwłaszcza jak tytuł jest dość popularnym słowem.

Proszę grzecznie, na przyszłość.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

A narracja... jakbym skądś kojarzył ten czas teraźniejszy. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Ja, kiedy czytam coś bardzo słabego, to mi ręce opadają, że takie buraki wydają, a na moim geniuszu się nie chcą poznać ;D

https://www.martakrajewska.eu

Mam złe wieści.

Czytałem recenzje - najwyraźniej nie mamy pojęcia o pisarstwie. Same rozanielone recenzje, a nad umiejętnościami autora wszyscy się po prostu rozpływają, po prostu młody geniusz. A my, zawistni ignoranci, powinniśmy iść i się wstydzić. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Brajt - Szczepan Twardoch, choć zapewne już znalazłeś. ;P

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

brajt, wstyd nie wiedzieć, jaka książka dostała w tym roku Paszport Polityki...

Generalnie zastanawiałem się, co ten Twardoch tam nawypisywał, że go mainstream docenił, teraz już wiem. Napisał "poważną" literaturę. No cóż, z owej to już nawet Lem się śmiał ;)

Niemniej jednak co jakiś czas lubię przez coś takiego przejść, żeby wiedzieć, co w szerokim świecie literatury się dzieje.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Tak mnie zaciekawiliście, że chyba przeczytam.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Jakby to był Paszport Playboy'a, to bym wiedział. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

No dobrze. Kto dostał Paszport Playboya? ;-)

Babska logika rządzi!

Jak to kto, Pióroświst!

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Wyobraźcie sobie Piórośwista - wielkiego, zielonego trolla - z uszkami króliczka playboya. ;P Ten numer magazynu zrobiłby furorę wśród trollic.

 

Hm, ja już chyba lepiej pójdę spać...

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

A narracja... jakbym skądś kojarzył ten czas teraźniejszy. ;)

Ja nie dostałam Paszportu Polityki. 

Czytałem recenzje - najwyraźniej nie mamy pojęcia o pisarstwie. Same rozanielone recenzje, a nad umiejętnościami autora wszyscy się po prostu rozpływają, po prostu młody geniusz. 

Bo to jest Gruba Książka o Polsce, do tego ma długie, pokręcone zdania, więc musi być dobra.


Tak na serio, to w Morfinie jest dużo dobrych rzeczy, całkiem ciekawych, ale sposób wykonania - pretensjonalny. 

Smutna kobieta z ogórkiem.

Ostatnio czytałem gdzieś (chyba na Bookeriadzie) recenzję jaką pewien szanowany swego czasu pisarz o zapomnianym przez świat nazwisku wystawił Paragrafowi 22. Zbeształ styl niemiłosiernie, powołując się choćby na ogromną ilość powtórzeń w tekście. Teraz spróbujcie sobie narrację Paragrafu 22 bez tych powtórzeń wyobrazić.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

     Zdanko jest cudowne...

"Paragraf 22" jest, uważam, na tyle specyficzny, że na żadne jego rzeczywiste lub wydumane wady językowe zwyczajnie nie zwraca się uwagi, lecąc po tekście jak huragan. A pan Szcz. T... Można podejrzewać, że >malicious mode on< zawdzięcza splendory temu, iż nikt z recenzentów nie przebrnął i nie zrozumiał, bo zasypiał co pięć minut, więc na wszelki wypadek, żeby nie wyjść na głupszego od pozostałych, sypnął zachwytami nad głębią myśli, sposobem przekazu i te de >malicious mode off<.  

(Zgadza się, dość często tak sobie myślę, a czasami tę myśl ujawniam...)

Nie tylko w Morfinie jest takie zmaganie się z językiem. Złapałem raz za Wieczny Grunwald, to tam przy każdym czasowniku stoi "być", odmieniane albo nie, nie pamiętam. Wydaję mi się, że pod tym względem Grunwald jest mniej nieznośny, bo wystarczy pomijać to słówko, a sens i tak zostaje zachowany. Ja tak przynajmniej robiłem. ;)

"Morfina" to, prócz "Fugi" i "Czarnego", najlepsza książka, jaką przeczytałem w ostatnim roku. Dlatego, że jest książką potrzebną. Zbyt mało mamy polskich książek o relacjach ojców i synów. Zbyt mało książek o mężczyznach.

 

Nie rozumiem wątpliwości nad jasnością przekazu. Myśl przekazana jest w sposób agresywny, to owszem, ale na pewno nie bełkotliwy. Poza tym, chciałbym posługiwać się czasem teraźniejszym równie sprawnie, co Twardoch. Bełkotliwy jest "Finneganów tren", to tak, ale na pewno nie "Morfina".

 

A zarzut o brak akcji jest absurdalny. Wystarczająco wiele dzieje się w samym Konstantym. To nie jest powieść akcji. To tak, jakby zarzucić, że mało dzieje się w "Stu latach samotności", bo nie opisuje rewolucji, w której bierze udział Aureliano Buendia.

 

Najmocniej ujęła mnie podróż na Węgry, którą odebrałem jako podróż ku własnej męskości. Czapka z głowy, niski ukłon dla Twardocha. Dla mnie rewelacja.

I co oznacza, Virginio, "pisanie o tym samym"? "Morfina" nie jest kolejną książką o tym samym. Właśnie, że o czymś innym.

 

Poza tym, literatura ma to do siebie, że jest tworzeniem w materiale, jakim jest słowo. Słowo bez określonego stylu nie istnieje. Książka napisana językiem przejrzystym i niewyszukanym stylem może być fajną lekturą do poduchy, ale nie jest to dobra literatura. Takim językiem nie da się przekazać niektórych prawd i życie potrzebuje czasem innego środka wyrazu.

 

Czy Schulz to też masturbacja słowami? Bo jeśli tak, to nie porozumiemy się.

Tak dokładnie to Twardoch w "Wiecznym Grunwaldzie" często używa "jeśm", używa tej formy "być" w ramach stylizacji na dawną polszczyznę, do konstrukcji czasu zaprzeszłego zgodnie z zamierzchłymi regułami: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=10264. Moim zdaniem stylizacja WG wyszła mu bardzo ładnie.

 

Jeśli chodzi o rozbudowane zdania w "Morfinie", to rzeczywiście można się do niektórych uśmiechać. Obiektywnie jednak należy przyznać, że mają one swój urok i że -- ogólnie -- powieść jest napisana bardzo dobrze. Ja zaakceptowałem specyficzną poetykę "Morfiny", bez buntu pozwoliłem narratorom -- tj. narratorowi swobodnie przedzierzgającemu się w narratorkę i z powrotem -- prowadzić się przez krajobraz powieści, nie szarpałem się z autorem, w sensie, nie złościłem się, że Twardoch próbuje być strasznie literacki i bić rekordy powtórzeń tego samego słowa lub frazy w pojedynczych zdaniach, bo być może próbuje, a być może nie, jego sprawa, najważniejsze, że ciekawie, płynnie i zrozumiale przedstawia ludzi, miejsca i wydarzenia. Akcji też mi nie brakowało -- chwilami wolniej, ale cały czas się toczy. Zdecydowanie nie żałuję czasu poświęconego na przeczytanie "Morfiny", a sposób, w jaki została napisana, uważam raczej za jej zaletę.

 

Niemniej WG podobał mi się bardziej i językowo, i pod względem treści.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Uf, jeden Ajwenhoł sprawiedliwy wśród narodów świata... (No, na szczęście nie jeden ;-) . Naprawdę ktoś uważa, że "treść" książki jest równoznaczna z jej "fabułą/akcją", a wyrazisty styl - ze "słowną masturbacją" (na którą najlepszym remedium, wnoszę, jest totalna przezroczystość beznamiętnego języka)? Jeśli tak, wtedy chyba rzeczywiście powinno się odpuścić sobie "Morfiny" tego świata i skupić na czymś, gdzie takiej pomyłki nie można popełnić (bo treść nie występuje).

Gdyby ktoś z portalu napisał tekst na tak poważnie potraktowany temat (jakikolwiek) i z taką świadomością frazy, jaką ST pokazuje w "Morfinie", to brałbym go w ciemno i - używając figury przywoływanej przez Maćka Parowskiego, kiedy mówi na konwentach o świetnych opowiadaniach spływających niespodziewanie na redakcyjną skrzynkę - tańczył na biurku z radości i wywijał podkoszulkiem...

Jedyny sprawiedliwy lub jeden z niewielu sprawiedliwych? Nie zaprzeczam, i bynajmniej nie przez grzeczność. Rzecz jednak w tym, że zalew najprzeróżniejszej maści utworów, pisanych językiem prostym, dla każdego natychmiast zrozumiałym, niejako wywołał uczulenie na teksty bardzo odmiennnie pisane. Szczególnie na tak zwanym polu fantastyki --- tutaj trudno coś przekazać w czytelny sposób językiem zagmatwanym. Gdyby tak, jak "Wieczny Grunwald", napisać od nowa "Solaris", albo "Fiasko", jedynym użytecznym z punktu widzenia normalnego, szeregowego czytelnika zastosowaniem tych książek okazałoby się podparcie kulawej szafy.  

I proszę nie dziwić się, nie mieć pretensji do tak zwanych czytelniczych mas. Proszę najpierw zreformować programy nauczania języka polskiego, zlikwidować Internet w jego obecnej postaci, poczekać dwadzieścia lat na efekty.  

P.S. Ajwenhoła bardzo cenię i lubię jego teksty --- za to, że (przynajmniej do tej pory) nie przekroczył granicy "pisania dla wtajemniczonych o niczym".

Poza tym, literatura ma to do siebie, że jest tworzeniem w materiale, jakim jest słowo. Słowo bez określonego stylu nie istnieje. Książka napisana językiem przejrzystym i niewyszukanym stylem może być fajną lekturą do poduchy, ale nie jest to dobra literatura.

To po prostu nie jest prawda. Powiem więcej - to jest wielki błąd. Język jest tylko jednym z elementów dzieła literackiego. Literatura jest tworzeniem w materiale jakim jest słowo, opowieść, bohaterowie, emocje czytelnika i wiele innych rzeczy. 

a wyrazisty styl - ze "słowną masturbacją" (na którą najlepszym remedium, wnoszę, jest totalna przezroczystość beznamiętnego języka)

To są skrajności. Żadna nie jest dobra. 

Nie twierdzę, że "Morfina" nie porusza ważnych tematów, że Twardoch nie ma nic do opowiedzenia i powiedzenia, nie twierdzę, że nie potrafi pisać. Twierdzę, że ta powieść jest pretensjonalna. 

Smutna kobieta z ogórkiem.

Virginio, pewne rzeczy można powiedzieć tylko w sposób i tylko takim językiem, jakim zostały powiedziane i napisane. Prosty język jest niewystarczający z takiego powodu, że jest niewystarczający. I nie jest to żaden błąd.

 

Poza tym, mówiąc "prosty język", nie mam na myśli prostoty w wydaniu Hemingawya ani Olgi Tokarczuk.

 

Treści, którą zawarł w swojej książce Twardoch, nie można napisać innym językiem, dlatego, że nie będzie to ta sama treść. Pamiętasz fragment o smoku? Nie da się napisać tego inaczej, niż to zostało napisane, a to jeden z najbardziej "zasłowionych" fragmentów Morfiny.

To jaki jest język "Pożegnania z bronią"? Ja bym go właśnie opisała jako "prosty" (ale nie prymitywny, prostacki, ubogi), co w żaden sposób nie umniejsza tej powieści. To samo mogłabym powiedzieć np. o języku "Drogi". 

Treści, którą zawarł w swojej książce Twardoch, nie można napisać innym językiem, dlatego, że nie będzie to ta sama treść.

Tak i nie. Zacznijmy od tego, że gdyby się dobrze zastanowić, to dla każdego czytelnika treść "Morfiny" będzie inna. Nie ma czegoś takiego jak jedna, niezmienna treść utworu literackiego. Stu ludzi czyta tę samą książkę, każdy czyta co innego. Treść jest płynna, podlega interpretacji, itd. 

A język powienien służyć treści, a nie językowi. 

Smutna kobieta z ogórkiem.

Styl to (także) treść; dopóki sobie tego nie uświadomimy, marne szanse, żeby stać się dobrym pisarzem bezprzymiotnikowym (choć wyrobnikiem konwencji już pewnie się da).

Tekst przecież to nie "treść", "opowieść", "historia", "bohaterowie" - tylko słowa, z których to wszystko, pośrednio, wynika. To znaczy, że nie ma tekstu poza słowami; napisz te same "wydarzenia" (fabułę) w inny sposób, a otrzymasz inny tekst. (Co rzekł już Ajwenhoł). To nie teoretyczna spekulacja - wystarczy sięgnąć po "Moby Dicka" przepisanego na któryś z poziomów simple english i porównać go z oryginałem.

Jeśli ktoś nie zda sobie z tego sprawy, boję się, że ma niestety sporą szansę trafić do czyśćca kiepskich pisarzy z dużymi ambicjami: miejsca, w którym przepisuje się historyjki, które wcześniej i lepiej napisał już ktoś inny. (Inna sprawa, że można ponoć na tym niezgorzej zarobić ;-)

Styl to (także) treść

Styl wpływa na odbiór treści, więc ok, dla czytelnika - styl to treść, ale czy dla autora? Z moich, bardzo skromnych doświadczeń, wynika, że treść jest zawsze czymś pierwotnym, najpierw pojawia się przynajmniej zalążek treści, później właściwe słowa. To jest moje doświadzczenie - zawsze mam w głowie najpierw emocje i obraz, słowa przychodzą później. Nie wiem, może jakaś prawopółkulowa jestem?

Styl to (także) treść

To nie znaczy, że każdy sytyl jest dobry. Można bardzo sprawnie posługiwać się językiem, można być utalentowanym i pisać pretensjonalne powieści.

Smutna kobieta z ogórkiem.

Można też słabo posługiwać się językiem, nie być za bardzo utalentowanym i pisać mdłe powieści. Tylko co to nam zmienia w kwestii "Morfiny"?

Książka Ci się nie spodobała, w porządku, przecież nikt nie będzie się upierał, że Ci się spodobała. Po co tylko od razu skreślać po całości literaturę tak "przestylizowaną"? Być może autor miał konkretny powód, żeby to tak napisać - oprócz uwierającego go ego...? ;-) Jaki - w trakcie lektury powinno się IMO zastanowić także i nad tym.

Wbrew bowiem obiegowym opiniom dominującym po fantastycznej stronie netu - że brak chemii na lini czytelnik-powieść to najwidoczniej wina autora - jak czytelnik odbija się od książki, to czasem faktycznie to świadczy o książce, ale ZAWSZE o czytelniku (na złe, ale i czasem na dobre ;-) .

Niczego nie skreślam po całości. Samej "Morfiny" także nie. 

Często brak chemiii na linii czytelnik-powieść nie świadczy źle lub dobrze o żadnej ze stron. Świadczy po prostu o braku chemii. 

Ja jednak w "Morfinie" widzę przerost ego autora, może nie duży, mogło być gorzej, ale widzę i to mnie razi. Dla mnie to jest dobra powieść, która potencjalnie mogła być dużo lepsza.

Ale to już jest oczywiście w dużym stopniu kwestia subiektywnych wrażeń z lektury i raczej do porozumienia nie dojdziemy. 

Smutna kobieta z ogórkiem.

A kto to kiedykolwiek widział, żeby ktoś w internetach doszedł do porozumienia...? ;-)

Zdanie o braku chemii, który jest tylko brakiem chemii - celne.

(...)  jak czytelnik odbija się od książki, to czasem faktycznie to świadczy o książce, ale ZAWSZE o czytelniku (na złe, ale i czasem na dobre).   {Obciąłem "uśmiechajkę", bo tu nie ma się z czego śmiać.}   

Jeśli czytelnik "odbija się" od książki, świadczy to o braku wspólnych parainformacji w "bankach wiedzy" autora i czytelnika lub o takim tych parainformacji, jednak istniejących, przywoływaniu przez autora, że nie wywołują "rezonansu" u czytelnika. Tak więc nie zawsze o czytelniku...  

Ilustracją pierwszego przypadku może być słabiutki odbiór dwóch z opowiadań o pilocie Pirxie. Bez paru kropel wiedzy o problemach sztucznej inteligencji teksty pozostają takimi sobie "przygodówkami". Ot, zepsuł się komputer i nastąpiła katastrofa, o czym tu tak długo i zawile pisać; ot, zepsuł się automat i polazł w góry, a wspinaczkowe perypetie Pirxa nie mają nic do rzeczy...  

Drugiego zilustrować się nie da na ogólnym poziomie --- tu każdy reaguje indywidualnie. Pozostając przy zdaniu, cytowanym przez Virginię: mnie cholera bierze na nachalne, bo trzykrotne powtórzenie, jak to się blondynka trudzi. I cześć, dziękuję za resztę. Chociaż wtrącenie, że jak ze snu narodowego socjalisty, pyszne.  

Adamie -- myślę, że nikt tu nie stoi na linii obrony czystego bełkotu.

Wcześniej miałeś jak najbardziej rację, że pisanie fantastyki prozą artystyczną (nazwijmy to w ten sposób, upraszczając mocno) mija się z celem, bo wprowadzanie czytelnika w obcy świat przy użyciu nadmiernych środków stylistycznych nie wprowadza czytelnika nigdzie, poza bardzo nielicznymi wyjątkami. Takie doświadczenie miałem np. z Jeffem VanderMeerem i Wiktorem Żwikiewiczem. W pierwszym przypadku brakło mi kontekstów, po których mógłbym się poruszać,  i nie załapałem wielu literackich analogii, w drugim technicznej wiedzy. VanderMeer i Żwikiewicz są b. dobrymi pisarzami, po prostu Ajwenhoł tutaj wymiękł i to jego wina.

 

 

 

 

Natomiast "Morfina", jak i "Fuga", fantastyką stricte sensu nie są (jak namiętnie dowodził malakh na stronach Poltera i Katedry). Książka Twardocha osadzona jest bardzo mocno w realiach, które nie są obce przeciętnemu Polakowi, i dotyka spraw, które przeciętnego Polaka w taki czy inny sposób dotyczą. Nie mówię o samej wojnie, ale o dotknięciu człowieka tam, gdzie on jest najprawdziwszy, sięgnięcia miejsc, których najbardziej się wstydzi i których w sobie nienawidzi. Napisanie książki klarowną i jasną polszczyzną spod znaku Złamanych Piór nie pozwoliłoby na sięgnięcie tego poziomu człowieczeństwa. Tutaj są dwie drogi - albo po hemingwayowsku przemilczamy i cała powieść rozgrywa się tak naprawdę w głowie czytelnika, a to co widać na papierze to tylko czubek góry lodowej - albo, i tak zrobił Twardoch, walimy czytelnika po głowie bez litości, skaczemy do gardła, do oczu, atakujemy każdym słowem. Tertium non datur. W drugim przypadku ciężko nie uciec się do flirtu ze strumieniem świadomości, bo inaczej można wypaść sztucznie. A myśli tak się właśnie rodzą - kotłują, krążą jedna od drugiej pozornie bez związku, zawracają i wybiegają naprzód. "Morfina" jest książką myśli. Pojedyncze zdanie wyrwane z kontekstu wygląda źle. Ale pamiętam to zdanie z lektury, i wtedy było wyborne (ale i tak fragment o smoku lepszy, a bardziej zapaćkany powtórzeniami).

 

Nie wiem, czy zauważyliście, że w momencie, gdy do głosu przychodzi wszec"hwiedząca Narratorka zamiast Narratora, styl trochę się wygładza, mniej się rwie i szarpie, jakby kamera unosiła się w górę. Więc nie, nie cała "Morfina" składa się z kilometrowych zdań z setką repetycji.

 

 

 

Powieść to nie szkolne wypracowanie i jeśli nie łamie podstawówkowych schematów w warstwie stylu, to czytanie mnie nuży. Pamiętam do tej pory zdanie z "Czarnych oceanów" Dukaja, którym otworzył jeden z rozdziałów: "Tak więc Hunt poleciał do Waszyngtonu". "Tak więc" na początku zdania, w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie - bezcenne.

 

 

Virginio -- nie czytałem pierwszej książki, którą wymieniłaś. Natomiast "Droga" pisana jest językiem prostym, ale nie prymitywnym, i bynajmniej nie przezroczystym, bo pod warstwą tekstualną "Droga" aż kipi od emocji. No i jest zrzucenie tradycyjnej formy - wypowiedzi nie zaczynają się od myślników! Tak zapisane dialogi mają zupełnie inny wydźwięk niż tradycyjny, "szkolny" zapis.

 

 

 

 

Żebyśmy się dobrze zrozumieli - lubię czasem poczytać prostą literaturę i miałem ogromną frajdę czytając "Pana Lodowego Ogrodu". Ale to Twardoch ze swoją poszarpaną frazą stoi u mnie na półce wyżej. Razem z Murakamim, Stasiukiem, Szostakiem, Dukajem i McCarthym. Oraz Tarjei Vesaasem i Olgą Tokarczuk, których książki są napisane prosto, a fraza aż dźwięczy - powiedziałbym, że prawie biblijnie. I o to mi chodziło - szklany język to nie język literatury. Nie tej przez wielkie L, tylko jakiejkolwiek. Styl musi mieć coś, co zapada w głowę albo w serce. Oczywiście, bez treści nie ma powieści. Ale bez osobistego stylu autora też nie ma.

Masz rację, obiektywnie masz --- ale chyba cudem będzie można nazwać sytuację, w której ramię w ramię staniemy w obronie tekstu i autora albo przypuścimy atak na tekst i autora. Wina leży w większości po mojej stronie --- nie "ruszają" mnie milionosłowe dywagacje i opisy stanów wewnętrznych niezłomnych herosów i heroin, tchórzy i nie wiedzących, czego chcą, mięczaków. Prędzej i celniej trafia do mnie to, co nazwałeś hemingwayowszczyzną --- gdy czubek góry lodowej zarysowany interesująco, na własną rękę zanurkuję, by zobaczyć, co pod wodą się kryje.   

Chciałbym dołożyć swoje trzy grosze do tej dyskusji. Otóż z mojego obfitego krytykanckiego doświadczenia wynika, że z niemal dowolnie dobrego (wedłgu różnych kryteriów) dzieła można wyjąć zdanie, które pozbawione swojego oryginalnego kontekstu wyda się pretensjonalne, głupie, bezsensownie wulgarne, niegramatyczne etc.

Rozmowa o książce przyjmująca za podstawe jedno zdanie wydaje się dobrym kandydatem na ciekawą dyscyplinę olimpijską, ale chyba nic więcej. 

Z drugiej strony, kiedy się porówna zagraniczne i polskie dzieła nawet na naszym, fantastycznym, poletku, wydaje się, że angielskojęzycznym twórcom wystarcza do zakomunikowania bardzo skomplikowanych i złożonych idei zupełnie prosty i przystępny język. Być moze nei ma to związku z dyskusją, a moze owszem. Nie mam pojecia.

Pozdrawiam.

A ja jednoczesnie się zgodzę i nie zgodzę z przedmówcami, przyznam im rację i zaprzeczę. Od razu wyjaśnię, że nie czytałem Morfiny, ale mam taki zamiar - za byle co raczej nie dostaje się paszportu polityki. Za potwierdzenie niech posłuży 3-krotna nominacja J. Dukaja do tej nagrody ( szkoda tylko, że jej nie dostał ).

Ja sam nie lubię takich pseudointelektualnych bełkotów, jak tu zacytowany, ale mają one swój urok. Zdanie to czyta się gładko i płynnie, powiedziałbym pierwszorzędnie. Jestem zdecydowanymi zadeklarowanym wrogiem i przeciwnikiem tfurczości Pani Masłowskiej, która dla mnie jest bełkotem pijanego idioty ( wybaczcie sformułowanie, tylko take przychodzi mi do głowy ), a jednocześnie jednym z największych miłośników Marqueza, kgtórego literatura bez specyficznego indywidualnego pierwiastka, byłaby po prostu czytadłami. Podobnie, gdyby Dukaj pisał zwyczajnie i poprawnie, większość jego tworów byłaby conajwyżej przyzwoita.

Porównałbym to do przypadku naszych talent show - jesli ktoś oglądał poprzednią edycję Voice of Poland, pewnie pamięta niejakiego Krauwursta, który wszystko potrafił zaspiewać doskonale, technicznie perfekcyjnie, ale pomimo reklamowania i wsparcia takiej np. Kayi i tak nie osiągnął sukcesu. A wiecie dlaczego? Bo był nijaki. A weźmy takiego Kazika - śpiewać wybitnie to on nie potrafi, co wcale mu przecież nie przeszkadza tworzyć doskonałe utwory i płyty. A wiecie czemu? Bo ma to coś, co go odróżnia od wielu innych po szkole muzycznej z doskonałą dykcją i znajomością technikaliów. Jest jakiś, jest unikalny. Śpiewając poprawnie, skupiając się tylko na tym, żeby dźwięk był czysty, nigdy nie osoiągałby takiej popularności. A co powiecie o punku, który już w ogóle nie skupia się na technice, ale wielu jego wykonwaców przeszło do historii muzyki.  

Dlatego to że to zdanie ma pięć czy dziesięć powtórzeń ma dla mnie znikome znaczenie - czytało się je fajnie, było jakieś.

Skupiając się na ciągłej poprawności językowej zabijacie swoją indywidualnośc, niestety. Pamiętajcie o tym czepiając się powtórzeń lub innych szczegółów. Taki mój indywidualny apel. Starajcie się zchować rozsądek w tej kwestii. Poprawność poprawnością, jest istotna, ale liczy się przed wszystkim całokształt - pomieszanie treści i formy, która daje unikalny obraz utworu/tekstu/powieści i sprawia, że autor wybija się wśród mrowia innych.

Tyle chciałem powiedzieć w tej materii.  

"I needed to believe in something"

Trzeba umieć odróżnić dobre od słabego.

A Morfina jest słaba. Na szczęście książka jest już martwa.

Obchodzi tylko krytyków i "smakoszy" literackich. Szkoda, tylko że kasa z Paszportu Polityki zapewni autorowi możliwość spłodzenia kolejnej maszkary. A to znowu będą nagrody, zachwyty i tylko nikt nie będzie tego czytał dla przyjemności. Żeby nie było wątpliwości, przyjemność to są ciarki, kiedy czytamy dobrego autora: Hłaskę, Tołstoja, Hemingwaya, Cain'a, Carvera, McDonalda. To tylko kilka przykładów.

Moim zdaniem autor musi wiedzieć więcej, niż pokazuje. Czujemy górę lodową ukrytą pod falami.

U Twardocha widzimy całą górę. Górę słomy, gałganów i plastiku.

No cóż, ja znam przynajmniej jedną osobę, która "Morfinę" przeczytała dla przyjemności, i to na długo przed tym, jak dostała PP.

"Książka napisana językiem przejrzystym i niewyszukanym stylem może być fajną lekturą do poduchy, ale nie jest to dobra literatura."

Na przykład taki "Władca pierścieni". Zawsze wiedziałam, że to kit.

Jasne, pomstujmy, że jakiś fantasta został doceniony przez mainstream. Żałujmy mu nagrody i pieniędzy, życzmy jak najgorzej.

Polskie piekiełko i tyle.

 

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

brajt - dobrze powiedziane.

"I needed to believe in something"

Typowa dyskusja w internecie. Jeśli coś ci się nie podoba to:

a) nie znasz się,

b) jesteś głupi/głupia,

c) zazdrościsz.

Internetowe piekiełko.

Smutna kobieta z ogórkiem.

Brajt, to spójrz na odwrotną sytuację - chyba dwa lata temu Paszport Polityki dostała książka "Balladyny i romanse". Czytałam i miałam wrażenie, że autor tak się zachłysnął swoim "genialnym" pomysłem, że w połowie zapomniał o tym, że warto by było jakoś się przyłożyć do sposobu, w jaki miało to być napisane. Przeczytałam kilka recenzji, gdzie całkiem serio chwalono NOWATORSKI pomysł, by bogowie greccy, słowiańscy itd. pojawili się w naszej rzeczywistości.

Nowatorski.

Serio?

brajt 2013-06-24  13:46
Jasne, pomstujmy, że jakiś fantasta został doceniony przez mainstream. Żałujmy mu nagrody i pieniędzy, życzmy jak najgorzej.
Polskie piekiełko i tyle.

 

To nieco niebezpieczne podejście jest --- bo co, jeżeli słaby fantasta zostanie doceniony. Też się cieszyć?

Nie chodzi mi o książkę Twardocha, bo jej nie czytałem, ale o sam zaprezentowany mechanizm ; )

Inna sprawa, że w ogóle nie czuję podziału na "jeden z nas" i "jeden z nich", ani implikacji automatycznego szczęścia.

pozdrawiam

I po co to było?

Typowa dyskusja w internecie. Jeśli coś ci się nie podoba to: 
a) nie znasz się,
b) jesteś głupi/głupia,
c) zazdrościsz.
Internetowe piekiełko.

A Ty tak wszystko bierzesz do siebie? Ja piję do pugnaciousa, a Ty się obrażasz.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Syf.ie, jak słaby fantasta zostanie doceniony, to też się będę cieszył. Zawsze to lepiej niż żaden.

Dzięki sukcesowi Dukaja w Wydawnictwie Literackim pojawili się Szostak, Orbitowski i choćby wspomniany Twardoch. Teraz dzięki sukcesowi Twardocha, być może szansę dostaną następni. A ponieważ nie mamy tu w Krakowie zbyt wielu fantastów, następny w kolejce mogę być ja. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

@Achika

 

Pewnie masz rację. Ja przeczytałem WP mając dziesięć lat i na takim etapie była to książka przełomowa. Nadal lubię ją z sentymentu, ponieważ mnie ukształtowała. Po tych nastu latach inaczej oczywiście patrzę na literaturę, ale nie patrzyłbym na nią w taki sposób, gdyby nie WP na najwcześniejszym etapie. Większość cudownych książek z dzieciństwa to kit.

A ponieważ nie mamy tu w Krakowie zbyt wielu fantastów, następny w kolejce mogę być ja. ;)

 

Jeżeli tak, to rozumiem ; )

pozdrawiam

I po co to było?

No dobrze, żeby potem nie było, że Huberatha nie wymieniłem, to wymieniam. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

@brajt

 

A żebyś się nadmiernie nie cieszył, to Szostak nie publikował w WL (jeszcze:-)).

Ożesz. Faktycznie. Byłem pewien, że to WL go wydaje.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Typowa dyskusja w internecie. Jeśli coś ci się nie podoba to: 
a) nie znasz się, 
b) jesteś głupi/głupia, 
c) zazdrościsz. 
Internetowe piekiełko. 
A Ty tak wszystko bierzesz do siebie? Ja piję do pugnaciousa, a Ty się obrażasz.

Spokojnie, nie biorę do siebie i nie obrażam się. To taka bardziej ogólna uwaga.

Smutna kobieta z ogórkiem.

Przepraszam. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

junior 13j napisał:  Dlatego to że to zdanie ma pięć czy dziesięć powtórzeń ma dla mnie znikome znaczenie - czytało się je fajnie, było jakieś.
Skupiając się na ciągłej poprawności językowej zabijacie swoją indywidualnośc, niestety.   

Ileż słów na ten temat już napisano...  

Sięgnij po Żwikiewicza. Niełatwo się go czyta, bo jest właśnie tą Twoją indywidualnością; można zarzucić Żwikiewiczowi nawet pewnego typu grafomaństwo, rokokowy styl, przeładowany --- no, czym? --- nie zgadniesz, więc napiszę: wysoką sprawnością językową, którą się wręcz popisuje chwilami. Jak się do tego ma dziesięć powtórzeń w jednym zdaniu?

To był tylko taqki przykład, który nie nalezy czytać dosłownie. Chodziło mi bardziej o to, że w pewnych sytuacjach takie zabiegi dodają tekstowi indywidualności. Co również nie oznacza, że lubie tego typu popisywanie się językiem. Sprawnośc, indywidualność - tak, ale na pewno nie popisywanie się. Granica pomiędzy tymi dwoma aspektami jest niestety bardzo cienka i łatwo ją przekroczyć. I tutaj jest zadanie dla dobrego autora, żeby nie przedobrzyć ani w jedną ani w druga stronę. 

Tak reasumując mój poprzedni wpis, należy zauważyć, że zapamiętuję się autorów o specyficznym stylu czy wręcz manieryczności pisania. Ja na przykład byłbym w stanie po jednym akapicie rozpoznać tekst Dukaja, bo tak jest charakterystyczny i specyficzny jego styl pisania. Podobnie S. King pisze bardzo charakterystycznie. Jest całe mnóstwo takich pisarzy, co oczywiście nie oznacza równoczesnie, że jeśli ktoś takiego stylu nie wypracował to jest to z gruntu kiepskie. Po prostu sprawy techniczne nie zawsze idą w parze z genialnością tekstu i nie można oceniać tylko przez pryzmat np. trzech powtórzeń jednego słowa w zdaniu. 

"I needed to believe in something"

Bardzo przyjemna do czytania dyskusja. Myślę, że wszyscy po trochu macie rację. Ja osobiście podpisuje się pod Ajwenhołem; sam lubię kwieciste opisy i uważam, że to wielka sztuka zawrzeć kilka powtórzeń w jednym zdaniu czy nawet akapicie, i żeby przyjemnie się to czytało, albo chociaż bez większych zgrzytów. Sam jestem wielkim fanem Schultza i Manna.

 

Powyższe zdanie, wyrwane z konktekstu, jest rzeczywiście dość dziwne i odpychające. Ale, ale... Morfiny nie czytałem, zamierzam zabrać się za ten Wieczny Grunwald, który tu polecacie. Zobaczymy jak moja przygoda z Twardochem się ułoży. Pozdrawiam piszących kolegów i koleżanki.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Nie wiem, kto to Schultz, ale jeżeli chodzi o Bruno Schulza, to wielbię jego prozę i akurat jej nie uważam za udziwnioną (w przeciwienstwie np. do tych fragmentów "Grunwaldu", z którymi miałam okazję się zetknąć). Natomiast denerwuje mnie podejście "tekst napisany nieczytelnym językiem to z pewnością wielka literatura, tekst napisany bez wygibasów stylistycznych to z pewnością proza wagonowa". To tak, jakby stwierdzić, że poezja mająca rymy / nie mająca rymów jest z definicji nic nie warta. Przecież to nie o to chodzi.

Nie wytrzymałem - poszedłem do empiku i zakupiłem Morfinę, muszę się przekonać co o tym myśleć. Swoją drogą ksiażka miała ciekawe sąsiedztwo, leżała obok "Wszystkich odcieni czerni" Felicjańskiej. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

A tak, Achiko, istotnie, wkradła się literówka; odruchowo napisałem przez 't'. Cieszę się, że jesteś taka uważa, i że tak bystrym umysłem władasz :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Gwoli porównania zamieszczam fragment powieście innego, znanego autora polskiego, wielokrotnie nagradzanego, również za powieść tu cytowaną - "Barbara Radziwiłówna z Jaworzna-Szczakowej" - Michała Witkowskiego. Nowoczesne pisanie jest bardzo specyficzne ;).

"Skąd ich wziąłem? Ano pałętało się toto, to się i przyplątało. No to zgodziłem. Wielkie mi mecyje! Kto by dał dwa grosze za takiego? Jak ma się wałkonić, ma się konowalić, toć trzeba osiłka do czego zgodzić, żeby myśli nie miał. Bisurmani się tylko przez cały dzień, trzeba choćby posłać po co, żeby poleciał, przyniósł, odniósł. A idź to, Metek, a idź to, Kazek, do rzeki, nałów muli! Młode toto, płochliwe, lata i bez potrzeby, to niech się nada. Szczególnie w letnie popołudnia, tak już pod wieczór, wyrostki zaczynają kupić się. Kupią się! W bramach, w parkach wokół ławek, w murków, cieniów załamaniach - wszędzie tam, gdzie najpierwej dociera mrok. Mrok wyziera ze szczelin i to są miejsca, gdzie od razu - kupią się. No dajcie ludzie, tak się kupić, ja zawsze mówię do moich przed wyjazdem: „I żebyście mi się nie kupili za bardzo, gdy mrok!" Idziesz i zbierasz, jak grzyby. Albo dajesz ogłoszenie na przystanku PKS: „Chłopaka do wszystkiego zgodzę od zaraz". I już. Telefon: Ja względem tego zgodzenia. No to zgadzasz szczeniaka i już jest zgodzony na dobre, już łazi bez koszuli po obejściu, już ma amplę na poddaszu, gdzie robi pompki, już to, już tamto. A i owo! Już wszędzie go pełno. Ma się bisurmanić, lepiej, żeby się zgodził. Choć to się tylko tak łatwo mówi: zgodzić. Owszem, dużo się tego kręci. Luźnych, bezpańskich. Psychłopców. Koło pizzerii dużo się tego kręci. Na rogu ulicy Kablowej, tuż przy samej stacji się kręcą. Przy saturatorze z sokiem malinowym to już jak osy. Luźni, do zgodzenia. Ale to trzeba się znać! A widzisz, że się nada, to nie musisz od razu zgadzać, możesz przyjść potem, jeśli akurat migrenę masz. Bo jak się urwis już raz tu kręci, to już się kręci i zawsze można go tu spotkać, w tej części ulicy, z samej natury kręcenia to wynika. Chyba żeby była poważniejsza jakaś draka z policją, to on się wtedy może spakować i przenieść z tym swoim kręceniem na bezpieczną odległość, dwie ulice dalej i już tam się odtąd będzie zawsze plątał. Ale normalnie, to wrócisz, patrzysz, a nie ma go, znaczy, że tylko po coś poleciał, ktoś go po co posłał, po gazetę, ale wróci zziajany i dalej będzie się kręcił. Bo to smytkie jest."


"I needed to believe in something"

Swoja drogą książka jest ciekawa, ale równoczesnie bardzo specyficzna jak pokazuje zacytowany fragment. Nie da się jednak ukryć, że wraz z treścią autor bawi się konkretną formą, aby wyrazić to co mu się do głowy "przyplątało". Literatura się zmienia i to jest fakt niezaprzeczalny. Bardzo często jest tak, że nie wystarczy mieć fajny pomysł, trzeba go jeszcze ubrać w konkretne i oryginalne szaty. Czy to dobrze czy źle - nie wiem, ale tak jest. Żeby się wybić w szerszym nurcie poza fantastyką trzeba jeszcze znokautować krytyka i czytelnika - zwłaszcza tego pierwszego - nietuzinkową formą. 

"I needed to believe in something"

(...)  ubrać w konkretne i oryginalne szaty.   

Jak dla mnie, to bliżej, przepraszam za szczerość, łachmanów niż szat. Jakaż to oryginalność, język chłopskopodwórkowy? Żeby trafiło do słabych z polskiego? Tacy książek nie czytają, więc po co się trudzić na darmo...

AdamKB - taki był też zabieg autora, który przedstawiał środowisko cwaniaczków, stąd taka nie inna stylizacja. Jak to nazwałeś jezyk chłopskopodwórkowy -  w tym przypadku Twoje okreslenie przystaje do tego jak to miało wygladać. Czy to fajne czy nie, powstrzymam się od komenatarza. Ogólnie książka przez sówj styl nieco mnie zmęczyła, ale w całokształcie wywołała raczej pozytywne emocje. Wszystko jest rzeczą gustu, a to, że ogólnokrytyczny nurt chwali takie zabiegi, to inna sprawa.  

"I needed to believe in something"

Stylizacja, oczywiście stylizacja, celowa i, dodam, udana. Ale, jak sam przyznajesz, męcząca w dużej dawce...   

Jest i chyba pozostanie dla mnie zagadką, dlaczego twórcy sięgają po takie środki i dlaczego zbierają za to pochwały. Znużenie językiem literackim? Zainteresowanie nowością w literaturze? Niby że proszę, jak ładnie można trudne i złożone treści przedstawić mową nie dbającą o reguły poprawności? Dopóki takich utworów będzie kilka, no, kilkanaście, jakiś posmak niecodzienności pozostawią po sobie, ale jeśli się ta moda rozpowszechni, utrwali przez masowe naśladownictwo... Gdy zaś o mnie i mój gust chodzi, podziękuję, pójdę do antykwariatu po coś napisanego po polsku...

Tylko się uśmiechnę na Twoj komentarz i powiem, że rozumiem ;)

"I needed to believe in something"

Bardzo podobała mi się MORFINA. Jak siadłem do niej to nie mogłem się oderwać. Na pewno sięgne w niedalekiej przyszłości po WIECZNY GRUNWALD. MORFINA jest dla mnie jedną z tych książek, do których często mimowolnie wracam myślami i przypominam sobie jaką przyjemność mi sprawiało czytanie jej. A szczerze mówiąc nie spodziewałem się tego, bo po przeczytaniu ZIMNYCH WYBRZEŻY byłem bardzo zawiedziony.

Co jest złego w tym zdaniu? Jak dla mnie idealnie oddające ów trud. Kobieta się trudzi i czytelnik się trudzi przez to zdanie. Co innego, jakby opowiadało o tym, jak kobieta lekko i radośnie wywija tymi tobołkami ;)

Przeczytałem Morfinę (jest tam  nawet zdanie ciągnące się przez blisko dwie strony – cudowne IMO). Powiem krótko: chciałbym umieć tak pisać. Wbrew pozorom taka stylizacja jest w tym przypadku (IMO) właściwa i w cale nie jest pójściem na łatwiznę. Niestety, nie mam czasu czytać wszystkich komentarzy, ale mam nadzieję, że ktoś się za chłopem wstawił. Można się z daną lekturą "minąć", ale braku talentu Twardochowi bym nie zarzucał. Polecam też "Epifanię wikarego…" i "Przemienienie". "Wieczny Grunwald" już na mnie czeka. Mieville za trudny (ciężki i trzeba się zmuszać), a Twardoch to grafoman – z takimi opiniami można się i u nas na portalu spotkać. Mogę się mylić, ale przyjemności z czytania ich powieści nikt mi nie odbierze. I rozumiem, że może się nie podobać. Ja, przykładowo, nie trawię Kossakowskiej, Piekary i wielu innych, ale daleki jestem od odbierania im nagród czy zasług. Dla każdego coś miłego i tego bym się trzymał. Z paszportem czy nie. ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

A ja się dopiero przymierzam do kupna. koik80 – ja np stanąłem w obronie owego zdania, chociaż książki nie czytałem. Wszystko jest kwestią gustu, a ja nie ukrywam, bardzo lubię zabawy językiem. W moim przekonaniu świadczy to o dojrzałości Autora i dobrym warsztacie. Tym bardziej jeśli jest to konsekwencją treści i niejako z niej wynika. Bo zabawa dla samej zabawy już mnie nie bawi.

"I needed to believe in something"

Mylé, ze spokojnie znajdziesz w "Morfinie" cos wiécej… ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nowa Fantastyka