- Hydepark: Konkurs Błyskawiczny 013

Hydepark:

Konkurs Błyskawiczny 013

Jak nie ogłoszę to się zmobilzuję, więc ogłaszam i się mobilizuję.

Zapraszam wszystkich chętnych do zabawy literackiej (błyskawiczna tylko z nazwy vide smoczy konkursik), która będzie polegała na tym, o co już się Was pytałem w tym wątku.

 

Kiedy zaczynamy? Powiedzmy w poniedziałek o 17:00 ogłoszę temat i będziecie mieć chwilkę na napisanie (dzień, dwa? zobaczy się).

Znowu będę musiał wszystko przeczytać, ale jeśli ubawię się choćby w połowie jak przy smoczym konkursie to warto!

Nagrodzę, myślę z 3 najlepsze teksty, pomyślę też o wyróżnieniach, mimo skorupki jestem dość elastyczny :)

 

grzejcie moozgi i do zobaczenia!

dj

Komentarze

obserwuj

Super:)

Jestem za. Zwłaszcza, że nie trzeba być punkt 17 przy kompie, bo u mmnie w poniedziałki to problem ;D
I pomysł dobry, nawet bardzo :D
Chwała Jajku ;)

Fajnie. Ciekawe, czy dobra passa potrwa :)

Ale tam, może nie aż dzień? Tylko jak w smoczym :P

a.k.j., możliwe, że nie każdy będzie mógł być akurat o 17 przy kompie. Może siądzie o 22, a we wtorek na 7 do pracy poleci. Niech będzie chociaż jedna doba:)

Może i racja. W smoczym była jedna noc, a i tak tekstów było milion. Ale, większa konkurencja, większa zabawa :)

Świetny pomysł!

super, wreszcie, już się nie mogłam doczekać :) i zgadzam się z Seleną - chociaż jeden dzień, hm?

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

tak mi się wydaje, że będziesz miał sporo do przeczytania Jajku:)
pomysł genialny:)ostatnio była bodaj godzina czasu a tekstów kupa:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Godzinę to jajek się spóźnił ;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Dzień! Niektórzy po 20 wracają do domów ;)

Snow, ano było tak:) no ale tłumaczył, że film i jakieś tam kolano Jajkowej Wybranki to żeśmy wybaczyli:) ale na pisanie też chyba godzina była? tak mi się wydaje...

http://tatanafroncie.wordpress.com/

ale fajnie :D

E, przecież 21 maja będzie koniec świata, żadnego konkursu nie będzie, dj nas robi w jajo.

No właśnie, co to ma znaczyć, żeby konkurs po końcu świata organizować ? :P

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

2% ludzkości ma przeżyć (coś takiego mi się obiło o uszy/oczy w wątku o końcu świata), więc raczej mała szansa, że wszyscy chętni do konkursu przetrwają, konkurencja się zrobi mniejsza, hehe :D

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Gorzej, jeśli to dj stłucze skorupkę. Wtedy się na próżno namęczymy.

Jak dj stłucze skorupkę to ktoś będzie mósiał go zastąpić. ;)

dj ma skorupkę z adamantium pewnie albo ki innego niezniszczalnego cholerstwa. Kto jak kto, ale on przetrwa. :D
W końcu skoro jajko było pierwsze, to zapewne będzie i ostatnie ;)

RheiDaoVan :)
"Na początku było słowo..." potem dopiero Jajko:) więc i na końcu zostanie Jajko a potem rzeknie kto konkurs wygrał(słowo) :D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

"Na początku było słowo..." ...wypowiedziane przez jajko ;)

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Na początku była kura, a nie jajko :P

Ogórke - bluźnisz. Uważaj, bo jak Dj to przeczyta... oj, koniec świata przy tym to nic :P

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

masz rację, chyba mu skorupka pęknie ze złości :PP ja tam pójde sie kisić, nic już nie mówie :D

W skali Mohsa moja skorupka ma twardość, bez kozery powiem że tysiąc pińcet :)
Moozgi rozgrzane?
To ja siadam i piszę schemat, do zobaczenia o 17:00

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

mózgi rozgrzane do czerwoności :)

Mój się już stopił_
Toffi! :D

jeszcze 15 minut, dj jajko pewnie tak sie śpieszy, że zaraz coś sie z niego wykluje:D

Konkurs żyje własnym życiem, wyszło mi coś innego niż planowałem :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

yyy? zabrzmiało groźnie. czy to znaczy że będziemy musieli zrobić scenariusz z opowiadania a nie na odwrót? hm? :D

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

haha, a może nakręcić film do scenariusza? ;P

17:01 :o

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ogórke - to by było genialne! :D
Władca pierś-cieni w amatorskim wykonaniu :D

oj tak^^przez Ciebie dj, tracę cenne minuty na nauke na WoS :(

F5, F5... napięcie rośnie ;)

<werble!>

Ogórke, WoS to dobry przedmiot jest. Taki życiowy ;)

Kochani!

Poniżej macie schemat historii, na tej podstawie (możliwie niezwykle wiernie) macie napisać utwór literacki (tylko błagam, nie 100 wierszy znowu!).

Podstawowe założenie - wierność scenariuszowi
Konwencja - dowolna
Ilość znaków - dowolna (jak się komuś uda zmieścić w limeryku to bardzo proszę)
Ilość prac - jeśli komuś się chce pisać kilka to bardzo proszę (i tak można wygrać max jedną nagrodę - jeszcze nie wiem co)

Gotowe prace zamieszczacie w tym wątku (proszę nie sugerować się pracami poprzedników - nadmierne inspirowanie się będę kęsił.
Dyskusje i komentarze jak najmilej widziane.
Ja to sobie potem skopiuję, przeczytam, ocenię i wydam wyrok (ee, znaczy werdykt).
Macie czas 24h, czyli do 16:59 dnia jutrzejszego, 24 maja.

A oto nasi bohaterowie i świat:
Bohaterami naszej historii są trzy osoby płci żeńskiej, jedna ewidentnie preferuje szybkie, siłowe rozwiązania, druga stawia na wiedzę i umysł, trzecia, cóż - uczciwość nie jest w pierwszej dziesiątce jej zalet.
Miejsce, gdzie rozgrywa się historia jest ograniczone do jednego zamkniętego obszaru, typowego dla czasu, kiedy się historia odbywa.
Lokacje to fragmenty naszego Miejsca.

A oto i historia:
Nasze bohaterki znajdują się w Lokacji 1, gdzie rozmawiają o Celu ich wyprawy. Smaczku dodaje fakt, że każda jest przekonana, że jako jedyna wie, że tylko jedna może osiągnąć upragniony cel.
Aha, jedna stara się na siłę być dowcipna :/

Przechodzimy z L1 do L2
W L2 bohaterki napotykają pierwszą przeszkodę w postaci Przeciwnika, który jest groźny, ale da się go pokonać w ten czy inny sposób. Dzięki współpracy bohaterek przeszkoda zostaje pokonana, dowiadują się natomiast, że brakuje im wiedzy, aby dotrzeć do Celu.

Przechodzimy z L2 do L3
Czas, aby bohaterki napotkały Kogoś, kto podpowie im, jak osiągnąć Cel.
Ale za coś...

Przechodzimy z L3 do L4
Tu następuje konfrontacja z Przeszkodą, która okazuje się być nie do pokonania, czas przenieść się szybko do lokacji L5, gdzie bohaterki zyskują przypadkowego sprzymierzeńca (lub coś), który/co pomaga im pokonać przeszkodę.

Czas przenieść się do lokacji L6, gdzie cel jest już w zasięgu ręki, prawda, że zwycięzca może być tylko jeden wychodzi na jaw. Następuje konfrontacja między bohaterkami, gdzie znowu jedna próbuje być na siłę dowcipna :/
Cel zostaje osiągnięty, wszyscy, którzy przeżyli wracają do lokacji L1, gdzie pointują przygodę.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Co za debilny edytor zjadł mi pracowicie wklepywane entery.
No to do dzieła! Zajrzę wieczorkiem jak sobie radzicie :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

tak, będzie mi potrzebny, a jutro spr:/

a nie lepiej zamieszczać opowiadania w jakże mylącym dziale 'opowiadania'?? np. z dopiskiem 'błyskawiczny 013'?

Nie będziemy śmiecić, tu będzie dobrze ;)

Nie, lepiej tutaj.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

ło rany, kawał dobrej roboty Dj, będzie wesoło :D

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Ło masz, dj
Jak RPG :D

Moment, moment.
Chyba jednak dj zmienił pierwotny pomysł, o ile dobrze go pamiętam?
W każdym razie mimo nawału nauki, napiszę coś :P

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Rhei, prędzej jak zakupy w towarzystwie dwóch koleżanek, które noszą ten sam rozmiar ;)

no to czas się zabrać za to:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Ranferiel, wierzę na słowo. Zakupy to nie mój sport ;)

... dobrze, że Dj nie dał ograniczenia długości. I mam tu na myśli zwłaszcza górną granicę :P

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Ej, ja może tępa jestem nieco, ale co znaczy: Miejsce, gdzie rozgrywa się historia jest ograniczone do jednego zamkniętego obszaru, typowego dla czasu, kiedy się historia odbywa. ?

może nie wolno robić skoków w czasie i przestrzeni? że np. XII wiek na Ziemi i nagle w współczesność na Marsie? ja to tak rozumiem...

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

A nie chodzi czasami o czas fabuły? O to żeby wybrać jeden główny obszar, w którym najwięcej czasu bohaterowie spędzają w świecie przedstawionym? I podzielić go na mniejsze "pomieszczenia-sceny"?
np zamknięty obszar: Supermarket.
Scena0: Damska przebieralnia.
Scena1: Męska przebieralnia.
Scena2: Kibel.
Itd ;)
Ja to tak odebrałem. Ale być może błędnie. Jeśli tak to również prosiłbym o sprostowanie.

odebrałem to tak jak Ty ;)

Ja też, ale wolałam się upewnić :)

Czy fantastyczność tekstu jest wymagana? :)

@a.k.j - dobre pytanie :) gdyby nie sprecyzowane plany na dzisiejszy wieczór, napisałabym opowiadanie o tym, jak laski z "Sexu w wielkim mieście" próbują zdobyć torbę Hermes Birkin. Samantha byłaby pierwszą bohaterką ("szybkie, siłowe rozwiązania" można interpretować na wiele sposobów ;)), Miranda tą myślącą, Carrie - cwaniarą, a Charlotte... byłaby chora :P I tak pewnie nikt nie wie o czym piszę...

to czy jak "miejsce akcji" to np. jedna wieś, to może tak być...?

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

łi
w końcu to strona fantastyki :)
wystarczy element

i dobrze zrozumieliście miejsce i czas (np miasto, dzielnice lub dom, pokoje albo podziemia, sale i korytarze)

i tak, pomysł się w trakcie pisania sam wziął i zmienił, próbowałem, ale żył własnym życiem. nic nie stoi na przeszkodzie tamtą wersję też kiedyś zrobić :)
dj

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

dj, jeżeli jeszcze tu jesteś - jak długi tekst zmieści się w komentarzu? ew. mogę wstawić w częściach...?

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

nic nie stoi na przeszkodzie tamtą wersję też kiedyś zrobić :)
O nie, nie, nie. Ta jest zdecydowanie lepsza. Pierwotny pomysł mi się nie podobał od początku :P

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Za długi ten scenariusz jak dla mnie. Dużo tego wyjdzie, ale co tam, spróbuję!

(Na konkurs - także umieszczne jako opowiadanie - milego czytania)

Na ekranach milionów telewizorów w naszym biednym, wciąż jednak coraz bogatszym kraju skończyły się właśnie reklamy i pojawił się, jarmarczny w swym stylu napis „Jak błyskawice - edycja 13." Wszyscy dobrze już znali ten serial. Chodziło w nim o to by błysnąć dowcipem, pomysłem i, najlepiej, kawałkiem nagiego ciała.

Studio telewizyjne przypominało ogromną jaskinię zwieńczoną pajęczyną rusztowań stanowiących oparcie dla jupiterów. Wokół ustawionej na środku sceny zgromadzona była studyjna publiczność: ludzie wybrani spośród wybranych do tego by klaskać i śmiać się na sygnał.

Na scenie ustawiono trzy przepastne fotele stylem nieco nawiązujące do tronów średniowiecznych władców. Pośród tego szafarzu, na razie samotnie przechadzał się po scenie Krzysztof Mamisz, znany z tego że już od czterdziestu lat wyglądał na chłopaka przed trzydziestką. Efekt ten dawały niezliczone operacje plastyczne, oraz urok osobisty, z którym prawdopodobnie się urodził.

"Panie i Panowie, oto tu za chwilę zasiądą uczestniczki dzisiejszego konkursu!" - Darł się jak opętany do mikrofonu. Publiczność biła brawo, zachęcona zapalającymi się tu i ówdzie tabliczkami z napisem APLAUZ. Jakaś grupka wykonała nawet „meksykańską falę" co uchwyciły skrupulatnie kamery.

- Oto pierwsza nasza uczestniczka! Cycena Barbarzynka! - Konferansjer wykonał gest dłonią w stronę kulis. Nieśmiało, za to wielkimi i śmiałymi krokami wkroczyła młoda kobieta. Miała na sobie wysokie, skórzane buty i skórzaną tunikę. Wszystko nabijane ćwiekami. Uśmiechała się szeroko do publiczności. Odsłonięte w większości ciało grało harmonią prężnych mięśni.

Mamisz wskazał jej miejsce na pierwszym spośród przygotowanych foteli. Wpasowała się weń wdzięcznie błyskając uśmiechem i olśniewając publiczność dekoltem godnym jej imienia.

- Druga zawodniczka - kontynuował Mamisz wciąż na tym samym poziomie histerycznego wrzasku - znana jest ze swych intelektualnych walorów! Powitajcie Albertę Onestein, która od dziecka marzy o tym, by zostać laborantką Dr Frankensteina!

Na scenę pewnym krokiem weszła kobieta średniego wzrostu o kasztanowych włosach. Fartuch laboratoryjny miała rozpięty niemal do pępka. W dekolcie widać było dwie półkule, wykonanych przez artystę silikonu, piersi. Śmiało kroczyła na szpilkach w co drugim kroku odsłaniając wspaniale zgrabną nogę, na dodatek odzianą w białą pończochę. Publiczność szalała. Jakiś stylista wpadł na to by wzbogacić fartuch laboratoryjny rozcięciem od dołu aż do biodra. Alberta zajęła drugi z foteli uśmiechając się fałszywie co Cyceny. Ta jednak uśmiechała się szeroko cały czas, w tej chwili odwzajemnienie uśmiechu wyszło więc całkowicie naturalnie. Niejako z rozpędu.

- A oto ostatnia z pań biorących udział w dzisiejszej rywalizacji: Neo Hot!

Spoza lewej kulisy wyłoniła się drobna, proporcjonalnie zbudowana dziewczyna. Balansowała zgrabnie na wysokich szpilkach. Cała był odziana w latex koloru burgunda. Obcisły kostium rozcinał głęboki dekolt ukazujący połówki niewielki, lecz dzielnie sterczących piersi. Przez lateks widać było nawet stwardniałe sutki. Kamery służyły zbliżeniami. Kiedy usiadła na trzecim, pustym dotąd fotelu, odezwała się:
- Która z was dziewczyny pierwsza rozłoży przeciwnika? - Spojrzała znacząco na Mamisza:

Nie uśmiechała się przy tym wcale. Jej drobne usta, kryjące jeszcze drobniejsze ząbki wyglądały pięknie nawet bez uśmiechu. Kamery posłusznie zrobiły zbliżenie na usta wypowiadające z lekkim skrzywieniem słowa: „która z was?".

Ujęcie znów było z oddali. Obejmowało trzy zawodniczki siedzące na swych fotelach, a na pierwszym planie konferansjera.

 - Za chwilę ciąg dalszy programu! Teraz jednak zapraszam na reklamy! Dajmy zawodniczkom chwilę by się mogły poznać! - Mamisz w tym momencie prawdopodobnie się posikał, przejęty własną rolą. Był już jednak na tyle dorosły, by zakładać pieluchę przed występem. Dostawał ich nieograniczony zapas od występu w reklamie: „Pieluszki? Dla dorosłych? Jaką ty masz miękką pupę dziadku!" Wtedy furorę w i-necie zrobiła następna scena z tej reklamy, w której dziewczynka mówi: „dziadek nie tylko pupę ma miękką."

Po reklamach, które nie trwały nawet piętnastu minut Mamisz wrócił na ekrany by oświadczyć: - Nasze uczestniczki znalazły już wspólny język i są gotowe ruszyć do rywalizacji! Pozwólmy im jednak na chwilę rozmowy nim sprawy staną się ostre... - konferansjer zmrużył oko i kamera zmieniła ujęcie na siedzące w fotelach trzy piękności.

Czy to teraz Mamisz zmieniał pieluchę? Przysunąłem się bliżej do telewizora. Siedziałem już tak blisko, że aby zobaczyć cały obraz musiałem się rozglądać!

- Jak myślicie, jakie będzie pierwsze zadanie? - zapytała Pani naukowiec, zsuwając się nieco w fotelu. Rozcięcie w fartuchu laboratoryjnym znakomicie spełniało swoje zadanie odsłaniając rąbek koronkowych majtek na styku założonych na siebie nóg..

- Zobaczymy za parę minut. - odpowiedziała Cycena. Jej szeroki uśmiech odsłaniający całą gamę zębów zaczął mi się kojarzyć z germanami. Czyżby, podobnie jak Shwarzenegger była Austriaczką?

- Myślę, że nasze pierwsze zadanie będzie łatwe i głupawe - odparła Neo Hot uśmiechając się krzywym uśmieszkiem.

- Tak czy tak, królowa może być tylko jedna! - zripostowała Cycena i zaniosła się lekko basującym chichotem.

Neo Hot przygryzła lekko wargi zażenowana. Kamery zrobiły staranne zbliżenie tego grymasu. „Hot była zakłopotana" - krzyczał telewizor w moim domu. Jeszcze trochę zbliżyłem się do ekranu pogryzając bezwiednie chipsy.

Wszystkie trzy dziewczyny były przekonane, że tylko jedna z nich ma szansę na zwycięstwo. I że to właśnie ona jest tą wybraną! By uzyskać taki efekt prowadzący zdradzili im fragmenty zadań, w których to właśnie ich osobiste umiejętności miały zadecydować o wygranej. Wszystkie się na to nabrały i okazywały teraz grzejącą serca telewidzów pewność siebie.

Małe dziewczynki przed telewizorami wzdychały „Chcę być taka jak ona", chłopcy zaś jęczeli „moja żona musi być taka". No, może ci co bardziej pragmatyczni jęczeli „niech ten dekolt rozchyli się jeszcze trochę!".

Widzom ukazano pierwszą lokację Przygody. Odbyło się to po kolejnej porcji reklam nie cytuję ich jednak, ponieważ nie bywają tak interesujące jak „Błyskawice". Pod ścianą pokoju zamontowany został wielki robot wyposażony w kilkanaście macek. Mackami tymi ogarniał większą część pomieszczenia. Zbliżenie kamery ukazało lecącą w powietrzu muchę. Dwie cybernetyczne macki klasnęły i łącząc się na chwilę zmiażdżyły owada. To z tak precyzyjnym i silnym przeciwnikiem miały się zmierzyć nasze amazonki!

Pierwsza do komnaty macek wkroczyła Cycena. W dłoniach dzierżyła długą pałkę policyjną, w którą ktoś ją wyposażył zamiast miecza. Jej piersi falowały gdy zadając cios za ciosem, parowała na przemian i atakowała kolejne cybernetyczne macki. Neo przykucnęła pod ścianą, gdzie zainstalowany był komputer, wyraźnie połączony z mackowatym potworem. Połączenie było wyraźnie widoczne, bo stanowiła je wiązka kabli dla efektu pociągnięta jakąś pulsującą substancją.

Alberta Onestein wkroczyła do lokacji ostrożnie. Wywijające w powietrzu macki wywołały podmuch, który rozwiał dolną część jej fartucha odsłaniając zgrabną nogę wraz z jeszcze zgrabniejszym pośladkiem. Wszyscy widzowie odnotowali, że koronkowe majtki Alberty to były figi! Po raz kolejny przysunąłem się do telewizora. Teraz, pogryzając chipsy zaczynałem je sobie łamać o ekran!

Onestein dopadła czegoś co wyglądało jak zestaw „Małego Chemika" i zaczęła coś z nim kombinować.

Cycena wciąż zajmowała większość macek ciosami pałki i kug-fu. Neo nadal kucała przed komputerowym terminalem, gdy Alberta chlusnęła zawartością przygotowanej własnoręcznie menzurki na mackowatego stwora. Kamera pokazała w kilku zbliżeniach jak rdza zaczyna pochłaniać członki robota. Teraz Cycena mogła je łamać swymi ciosami jak suche patyki, jednak potwór wciąż był groźny!

- Jest! Nareszcie mam! - zawołała Neo Hot podnosząc się od konsoli. Złamała zabezpieczenia robota. Macki opadły na podłogę i stalowa maszkara przestała się ruszać.

Dziewczyny wyciągnęły w górę ramiona czcząc swój wspólny triumf. Neo musiała podskoczyć by przybić piątkę postawnej Cycenie. Zderzyły się przy tym klatkami piersiowymi. Jeden z cycków Cyceny wyrwał się przy tym z uwięzi skórzanej tuniki. Kamery skrzętnie to odnotowały. Niezrażona Barbarzynka uścisnęła dłoń Albercie. Teraz wszystkie trzy uśmiechały się szczerze. Wysoka austriaczka poprawiła ramiączko sukienki.

W tym momencie wkroczył Mamisz:
- Jaka piękna współpraca! A miała być przecież rywalizacja. Gratulujemy wszystkim trzem dziewczynom by za chwilę powrócić po reklamach.

Mój odbiornik TV wypełnił się ponownie niechcianymi samochodami, nie potrzebnym mi do niczego proszkiem do prania i uroczymi paniami testującymi odkurzacz. „Która z nas lepiej ciągnie?" brzmiało hasło reklamowe. Poszedłem się wysikać i nawet już prawie umyłbym ręce gdyby nie to, że program Mamisza powrócił na antenę.

Dziewczyny stały po środku czegoś co wyglądało jak sala balowa. Pod wysokim sufitem płonęły tysiące kandelabrów. Studio obudowane było styropianowymi dekoracjami przywodzącymi na myśl Ludwika XVI

- Co mamy robić? - spytała na głos piersiasta Austriaczka. Na jej ustach nie było śladu po szerokim uśmiechu.
- Nie bardzo rozumiem... -  wymruczała Neo Hot nie widząc zadania dla swej znajomości łamania zabezpieczeń elektronicznych.
- Ja chyba rozumiem -  mruknęła Alberta Onestein przybierając pozę zapraszającą do tańca.

W tym momencie, spoza kulis sceny wyszło trzech przystojnych młodzieńców we frakach.

Każdy stanął przed jedną z dziewczyn, i skinął głową prosząc do tańca. Podkład muzyczny zmienił się, z dotychczasowego rocka w motywy klasyczne. Wszyscy sześcioro śmigali w tradycyjnych układach tanecznych. Bardzo się ucieszyłem, że dla przydużej Cyceny wyszukano odpowiednio potężnego partnera. Latex na Neo wygladał trochę dziwacznie w połączeniu z frakiem partnera. Seksowny fartuch Alberty łopotał nieco głupawo, w zamian jednak pokazując widzom seksowną bieliznę. Cycena Barbarzynka wyglądała oszałamiająco. Jej potężny partner unosił ją i stawiał na parkiecie jakby ważyła tyle co nic. Mięliśmy do czynienia z tańcem Walkirii!

Muzyka uspokoiła się, z agresywnego forte przechodząc w łagodne piano. Taniec także się uspokoił. Trzy piękne tancerki pląsały z uszami w pobliżu ust swych partnerów.
- Będziecie potrzebowały mostu... - wyszeptał postawny tancerz Cycenie.
- Trucizna was nie zgubi... - wymamrotał partner odstępując od Alberty.
- Zabezpieczenie nie równa się odkupienie! - krzyknął mężczyzna tańczący z Neo i uciekł. Wszyscy tancerze uciekli za kulisy.

Neo Hot wyglądała uroczo, taka zaskoczona i pełna niezrozumienia. Wszystkie z nich wyglądały uroczo.

Znów na scenę wkroczył Krzysztof Mamisz. Tym razem nikt nie kłopotał się wprowadzaniem go na autentyczną scenę. Po prostu pojawił się na pierwszym planie zasłaniając trzy nieco zagubione i bardzo zmęczone dziewczyny.

- Czy i tym razem nasze panie poradzą sobie ze stawianym przed nimi wyzwaniem?! - Wrzeszczał zadowolony z siebie. Miał prawo być zadowolony, bo zarabiał za każdy taki odcinek około dziesięć razy więcej niż którakolwiek uczestniczka - Zapraszamy po reklamach!

Tym razem nie odnotowałem czego dotyczyły reklamy. Tak bardzo czekałem ciągu dalszego teleturnieju, że pasty dla psów pomagające dzieciom na wypróżnienie nie robiły na mnie wrażenia.

Po przerwie Mamisz wrócił w wielkim stylu. Ściskał udami gigantyczną tubkę żelu na hemoroidy i mówił: „Czy ta maść zapewni nam ulgę? Na pewno zapewni tym, którzy takiej ulgi potrzebują!"

- Drodzy Państwo! Te trzy dziewczyny dotarły aż tutaj, by zmierzyć się z ostatecznym wyzwaniem.

Przez ostatnią komnatę teleturnieju płynął wartki strumień. Neo postawiła w nim stopę, próbując tak po prostu go przejść, ale niewiele brakowało,  by została strącona z nóg. Prąd był bardzo silny i nawet coś tak drobnego jak jej stópka ubrana w szpilkę stanowiło zbyt duży opór. W tej wodzie jej stopa stawała się jak żagiel na potężnym wietrze.
Alberta Onestin wytężyła swój wybitny umysł. Rozejrzała się próbując znaleźć jakiekolwiek oparcie dla swych myśli. Owszem po drugiej stronie strumienia zauważyła coś, co wyglądało jak stół alchemika. Nie była jednak w stanie tego dosięgnąć.

W tym momencie Cycena przejęła inicjatywę. - Jestem największa i najsilniejsza! Będę waszym mostem przez strumień! Pochyliła się i upadła sztywno, dłońmi opierając się o przeciwległy brzeg strumienia. Dwie pozostałe kobiety kolejno wbiegły na jej naprężone ciało i zeszły po drugiej stronie strumienia. Obfity biust Cyceny skąpał się w wartkiej wodzie, jednak silne mięśnie nie puściły. Mniejsze dziewczyny przeprawiły się niemal suchą nogą i z drugiej strony nurtu pomogły barbarzynce wgramolić się na brzeg. Cycena została przy tym na wpół przemoczona. Największy podziw wzbudzały jej piersi, obmyte zimną wodą strumienia, ozdobione stwardniałymi sutkami. Kamery robiły zbliżenia.

Po drugiej stronie strumienia, wśród otaczających wszystko chaszczy, wiła się złowroga roślina. Wyglądała na plewopęd i była ponad wszelkie prawdopodobieństwo jadowita. Żadna z naszych turniejowych gwiazd nie chciała się do niej zbliżyć. Plewopęd strzegł niskiej jaskini, która obiecywała przejście do następnej komnaty. Alberta dopadła polowego laboratorium umieszczonego przy skałach. Dziwnym trafem („dziwny traf - ach te seriale telewizyjne" - pomyślałem) szybko znalazła składniki pozwalające zabić plewopęda. Gdy rzecz była gotowa chlusnęła żrącą cieczą w roślinę. Ta szybko zapadła się w siebie i zgasła. Zgasła jak coś zgaszonego czymś gaszącym. Czyli całkowicie. Problem pozostał o tyle, że martwe gałązki wciąż zagradzały przejście, jednak w wąskiej jaskini, dotąd zagrodzonej przez plewopęda dało się dostrzec migotanie jakiejś elektronicznej „zabawki".

Elektroniczne zabawki to była domena Neo Hot! Jak jednak miała się dostać do tej zabawki konkretnie? Wąskie skalne przejście zagrodzone było martwymi, lecz wciąż ociekającymi trucizną pędami plewopęda.

- Neo ma na sobie latex! - wykrzyknęła zadowolona Alberta. Po krótkiej chwili Onestein z pomocą Barbarzynki oddarły z uda Neo ogromny kawałek latexu. Znów błysnęły koronkowe majtki, które kamery TV pokazały z radością. Trwało tylko krótką chwilę nim opatulona w nadmiarową porcję latexu postać wyciągała z niskiej jaskini elektroniczne urządzenie. Później wystarczyło złamać jego zabezpieczenia, by wszystkie trzy dziewczyny wyszły na scenę przed studyjną publiczność.
APLAUZ - darły się tabliczki wyświetlane zgromadzonym ludziom. ENTUZJAZTM, SZAŁ!

Publiczność robiła co mogła.

W tym momencie do akcji powrócił Mamisz.

- Drodzy Państwo. Oto naszą zabawę ukończyły wszystkie trzy uczestniczki. Ponieważ zasady mówią wyraźnie, że królowa może być tylko jedna, poproszę teraz o wasze SMSy.

Na całym ekranie telewizora pojawił się numer, na który należało SMSować. Wyłączyłem telewizor.

Podobno, ale to tylko podobno, dziewczyny dostały zbliżone ilości głosów. Podobno, ale to także tylko „podobno" podzieliły się wygraną po równo i teraz mieszkają razem na ukrytej przed innymi wyspie tropikalnej. Czemu nie? Wygrały największy show w Polsce, to mogą mieszkać na wyspie tropikalnej. Nie?

***

- Marta, pożycz mi stówę do pierwszego.
- Ni cholery, nie mam tyle. Pożyczę ci pięć dych.
- Dzięki! Myślisz, ze Nemo mogłaby pożyczyć drugie tyle?
- Dobrze wiesz, że nazywali ją Neo Hot! Jak usłyszy „Nemo" to ci przypieprzy w ryj aż cycki ci uszami wyjdą. - Alberta, mimo, że naprawdę miała na imię Marta, nie należała do sympatycznych osób.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Czy zrobi wielką różnicę jak ona będzie nieporadnie żartować w L2 a nie L1?

Zostaniesz zdyskwalifikowany.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A to pech xD

No, ja tu by nie zaginąć pośród komentarzy publikuję swoje podejście do konkursu:
http://www.fantastyka.pl/4,4555.html

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

to teraz ja.

Wielka przygoda trzech panien z dobrego domu

Słońce przypiekało, powietrze było ciężkie i nieruchome, wszędzie kłębiły się stada much. A fe, muchy, myślała panna Frances Sherard, oganiając się wachlarzem. Siedziała na trawie pod największym dębem w parku otaczającym dwór lady Sherard i starała się wyglądać malowniczo, bo w końcu panna w jej wieku, młoda, ładna i majętna powinna zawsze i wszędzie wyglądać malowniczo, choćby muchy miały pożreć ją żywcem. Co, zważywszy na okoliczności, nie było takie znów niemożliwe.
Zupełnie znienacka na ślicznym trzewiku panny Sherard, nowiutkim i bardzo drogim, usiadła tłusta, obrzydliwa mucha, która zepsuła całą koncepcję malowniczości, i jak gdyby nigdy nic myła sobie swoje paskudne, musze łapki. Frances z wrzaskiem przyrżnęła w nią złożonym wachlarzem. Gdzieś tam w trzewiku zabolała ją stopa. Ale to było nieważne wobec faktu, że z muchy zostały tylko umyte łapki. Reszta muszego truchła smętnie rozplasnęła się na wachlarzu.
- Frances, ja się bardzo cieszę, że uwolniłaś nasz wspaniały park od jednej z miliarda much - rozległo się zza drzewa. - Ale możesz mi wyjaśnić, moja najdroższa kuzynko, dlaczego użyłaś do tego celu m o j e g o wachlarza?
- Heleno, to nic osobistego - wyjaśniła Frances. Zza drzewa wychyliła się ku niej blond czupryna panny Heleny Shelley, też młodej, nie do końca ładnej, za to zdecydowanie zdegustowanej. - Twój wachlarz był akurat w odpowiednim czasie i miejscu, bym mogła zabić tego parcha.
- Skąd ty znasz takie słowa?! - oburzyła się Helena. Zaraz też przesunęła się tak, by siąść obok kuzynki.
- Stajenny tak mówi - z dumą odparła Frances, choć szczerze powiedziawszy nie do końca wiedziała, co oznacza słowo „parch", bo grzecznych panienek nikt takich jakże pożytecznych słów nigdy nie uczył.
- Nieważne - westchnęła Helena i poprawiła okulary, które uparcie zjeżdżały jej z nosa. - Trzeba było pomyśleć i wysmarować się maścią na muchy. - dodała mądrze, jako że ona maści użyła. Zasadniczo domyślali się tego wszyscy znajdujący się w promieniu stu metrów od panny Shelley, ponieważ woń gniecionego czosnku podążała za nią krok w krok, przed nią zresztą również.
- Ale dzięki temu Frances nie śmierdzi jak żydowska kanapka - pod dębem jak spod ziemi wyrosła trzecia kuzynka, Emily Benson, i od razu zaniosła się radosnym śmiechem, zachwycona własnym dowcipem.
- Stereotypowa żydowska kanapka śmierdziałaby raczej cebulą - mruknęła Helena, ale Emily nie uznała za słuszne przestać się śmiać z tak banalnego powodu, jakim jest różnica między czosnkiem a cebulą.
Słońce przypiekało nadal. Muchy brzęczały coraz senniej. Frances rzuciła ufajdany w muszych wnętrznościach wachlarz w trawę.
- No dobrze, moje drogie. - rzekła poważnie, kiedy Emily wreszcie przestała chichotać. - Trzeba zabrać się do roboty, ukręcić łeb komu trzeba i zakończyć całą sprawę.
Helena westchnęła ciężko.
- To nie takie proste. - wtrąciła. - Że stara pani Dodgson twierdzi, że jej sąsiad trzyma w chlewiku jednorożca, to jeszcze nie znaczy, że on naprawdę coś tam trzyma i, że to naprawdę jest jednorożec.
- Ale chlewik ma na pewno? - Emily znów się roześmiała i znów jako jedyna. Frances i Helena postanowiły przeczekać.
- Trzeba to biedne stworzenie uratować... - zaczęła chwilę później Helena.
- ...o ile istnieje... - dodała szybko Frances.
- ... bo przecież jednorożec to cud natury i nie można go ot tak trzymać w chlewie...
-... zwłaszcza, że zdecydowanie lepiej wyglądałby w naszym parku...
- ... więc my, jako mądre, uczciwe i współczujące....
- ... i śmiertelnie znudzone haftowaniem serwetek...
- ... musimy go uratować. Nieprawdaż?
- Prawda. Specjalnie ubrałam białą sukienkę, żeby ładnie się z nim komponować  - Emily ryknęła śmiechem. Frances i Helena wstały i podążyły w stronę pobliskiej wsi. Emily poczekała chwilę, a potem, kiedy dziewczęta zniknęły za zakrętem ścieżki, porwała z trawy wachlarz Heleny. Zawsze chciała mieć taki, no to teraz już ma. A musze flaki da się zmyć.
Nie musiała się śpieszyć. I tak wiedziała coś, czego nie wiedziały pozostałe. Czytała kiedyś w jakieś książce, że jednorożec może słuchać tylko jednej osoby. Po co jednorożec jej kuzynkom? W końcu Emily ma już nawet odpowiednią sukienkę. Zabierze sobie jednorożca i będzie po sprawie, w razie czego wykradnie go później z parku. Ale na razie - sza!
Tymczasem Frances i Helena szły żwawo przed siebie pogrążone w rozmyślaniach. Frances cały czas zastanawiała się jak to zrobić, żeby samotnie wejść do chlewika. W dzieciństwie mama często opowiadała jej bajki, stąd teraz po głowie plątało jej się niejasne wspomnienie, że jednorożec posłucha jednej jedynej osoby, która jako pierwsza szepnie mu do ucha swoje imię. Głupia bajka, ale warto spróbować. Po co ma się kłócić o jednorożca z pozostałymi? Będzie mogła całymi dniami galopować po łąkach, może jakiegoś księcia z bajki w ten sposób ułowi... Taki książę - fajna sprawa.
Helena nie miała pojęcia, że myśli o tym samym, co kuzynka. No, prawie o tym samym. Jako osoba zapobiegawcza poszła wczoraj do pani Dodgson i wypytała ją o szczegóły dotyczące jednorożców. Jednorożec może mieć tylko jedną panią. Sam ją sobie wybierze, ale można mu pomóc podjąć decyzję, na przykład śpiewając mu jakąś ładną piosenkę. Helena nie miała zbyt wysokiego mniemania o swoich zdolnościach wokalnych, ale warto spróbować. Nauczyła się kilku ludowych przyśpiewek. Jednorożec był jej zdecydowanie bardziej potrzebny niż pozostałym. Podobno dodawał swojej właścicielce urody, na której nadmiar Helena nie narzekała.

***

Trzy panny na co dzień mieszkające w rezydencji swojej ciotki, lady Sherard, ubrane w śliczne, nowe sukienki, czyste, uczesane i dzierżące w ubranych w jedwabne rękawiczki dłoniach parasolki chroniące przed słońcem, stanęły na drewnianej werandce przed odrapanymi drzwiami starego, rozpadającego się domu, należącego do starego rozpadającego się pana McPhersona. A fe, myślały zgodnie, rozglądając się po zaśmieconym ganku i zachwaszczonym ogródku. Ciotka dobrze mówiła, że ludzie na wsi to już właściwie nie ludzie, bardziej zwierzęta. Helena grzecznie zapukała.
- Czego? - rozległ się skrzypiący głos, a drzwi uchyliły się nieznacznie. Pomarszczony, stuletni chyba McPherson nieufnie spojrzał na trzy młode dziewczęta stojące dumnie tuż przed nim. Śmierdział przy tym gorzej niż Helena. Czuć było od niego nie czosnkiem, a starym, dawno niemytym McPhersonem, co zdecydowanie było gorsze od czosnku.
Helena dopiero teraz zorientowała się, że właściwie nie wymyśliły żadnego planu. Postanowiła improwizować.
- Słyszałyśmy, że przetrzymuje pan nielegalnie jednorożca - powiedziała odważnie i spojrzała na McPhersona z góry, co nie było łatwe, zwłaszcza, że była od niego niższa. - Jako siostrzenice właścicielki całej tej wsi, lady Sherard, domagamy się - nie, żądamy - uwolnienia tego biednego stworzenia, które więzi pan w chlewie.
McPherson patrzył przez chwilę na trzy panny, jak na wariatki. Niezbyt niebezpieczne, ale za to zdrowo stuknięte.
- Wynocha stąd, gówniary przeklęte! - ryknął w końcu, aż mu w płucach zazgrzytało.
- Jeśli doniesiemy o tym ciotce... - zaczęła znów niezrażona Helena, ale McPherson nie dał jej dokończyć, rozsierdził się za to na dobre, zaczął nawet wymachiwać czymś, co przypominało kij od miotły.
- Już was tu nie ma! - wrzeszczał, zanosząc się przy okazji kaszlem i spluwając na różne strony. - Zachciało im się ratowania! To moja sprawa, co trzymam w chlewie, widzieć was tu więcej nie chcę! A waszą ciotkę mam w...
Zapewne zamierzał dodać „w głębokim poważaniu", ale nie dodał, ponieważ w tym właśnie momencie Frances zorientowała się, że McPherson gdzieś pomiędzy „ratowania" i „to moja sprawa" napluł jej na sukienkę. Są granice, których przekraczać nie należy. Zwłaszcza, kiedy ma się do czynienia z Frances Sherard. Frances krzyknęła wściekle i, niewiele myśląc, szarpnęła drzwi. Opierający się na nich całym ciężarem McPherson zamilkł zaskoczony i runął przed siebie. Byłby się wyłożył jak długi na drewnianej podłodze werandki, gdyby nie szybka reakcja Emily. W dzieciństwie wystarczająco długo bawiła się z młodszymi braćmi, by nauczyć się kilku przydatnych, nie do końca uczciwych sposobów eliminowania przeciwnika. Odpowiednio podstawiona noga wystarczyła, by McPherson zjechał z trzech werandowych schodków głową w dół i znieruchomiał.
- Zabiłyśmy go? - przeraziła się Helena.
- Nie, jeszcze dycha - uspokoiła ją Frances, zatykając nos i pochylając się nad McPhersonem. - Chyba tylko stracił przytomność. Trzeba się pośpieszyć, chodźmy.
Wszystkie trzy spojrzały po sobie niepewnie. Zaraz trzeba będzie uwolnić jednorożca. To nastręczało pewnych trudności, o których każda myślała, że wie sama jedna, a wiedziały wszystkie, choć nie wiedziały, że wszystkie wiedzą. Cóż. Przeszły przez dom McPhersona na przestrzał, na wszelki wypadek nie rozglądając się za bardzo na boki, bo panujący wszędzie brud, smród i ubóstwo mogły trwale odcisnąć slad na ich jakże delikatnej, dziewczęcej psychice. Wyszły tylnym wyjściem i znalazły się w centrum najprawdziwszego, ogromnego i szalenie zaniedbanego wiejskiego folwarku z mnóstwem budynków, drzew, zagród, płotów, grządek i sadów. Żadna jeszcze nigdy nie była w takich prawdziwych, wiejskich zabudowaniach folwarcznych. I wtedy do nich dotarło. Jak w tym labiryncie, u licha ciężkiego, znaleźć ukrytego jednorożca?!
Zanim zdążyły zacząć rozpaczać na dobre nad swoją niewiedzą, zwłaszcza, że czas uciekał, trzeba w końcu zdążyć na podwieczorek, a poza tym w każdej chwili McPherson mógł się ocknąć, gdzieś w okolicy kępy pokrzyw rozległo się chrząkanie. Frances jako zdecydowanie najodważniejsza podwinęła nieco sukienkę i, przeskakując zgrabnie przez błotniste kałuże niewiadomego pochodzenia, w kilku susach znalazła się przy pokrzywach. Helena i Emily obserwowały jej poczynania z bezpiecznej odległości. Na ziemi leżał rozciągnięty w słońcu najprawdziwszy karzeł. Cuchnął jeszcze bardziej niż wszystko inne. Gdyby panna Frances Sherard nie była grzeczną panienką z dobrego domu, wiedziałaby zapewne, że tak właśnie wonieje kiepski alkohol. Ale że była grzeczną panienką z dobrego domu, nie miała pojęcia, czym tak śmierdzi. Karzeł chrząknął jeszcze raz, otworzył jedno kaprawe oko i rzekł:
- Szukacie jednorożca, cne dziewice?
Frances pokiwała głową, mile połechtana faktem, że ktoś nazwał ją „cną". Jak we francuskim romansie. Szkoda tylko, że nie usłyszała tego od księcia z bajki, a od pijanego w trzy dupy karła. Mówi się trudno.
- Ja, strażnik jednorożca, powiadam wam...
- Co z ciebie za strażnik, skoro stary dziad uwięził tego twojego podopiecznego? - przerwała mu złośliwie Frances.
- Dogadalimy siem - czknął karzeł. - On mojemu białemu przyjacielowi zapewnił nowe warunki mieszkaniowe, co by mu szczęście przynosił, a ja dostałem stały dopływ tych no eee płynów ustrojowych - szerokim gestem wskazał bardzo dużo walających się dokoła pustych butelek. Frances nie zrozumiała, ale szósty zmysł podpowiadał jej, żeby nie drążyć tematu.
- Coś mu szczęścia za wiele nie przyniósł - powiedziała za to, łypiąc znacząco na zaniedbany folwark.
- Bo jak się jednorożca siłą capnie, to nie działa - odparł karzeł i westchnął. - Powiem wam, gdzie on jest, ale cóś mi waćpanny obiecacie.
- Mów. - Frances zaniepokoiła się nieco.
- Jak przygarniecie już jednorożca, to któraś z was przygarnie strażnika, hę? - karzeł uśmiechnął się obleśnie.
Frances zastanowiła się. Nikt nie powiedział, że to ona ma zajmować się karłem. Ona odjedzie w dal na jednorożcu. Niech Helena i Emily w ramach pocieszenia zajmują się strażnikiem.
- Dobrze - rzekła w końcu. - To gdzie on jest?
- Za tymi jabłonkami, taki biały, rozwalający się budyneczek - wyjaśnił karzeł i zamknął oko zadowolony.
Frances szybko wróciła do kuzynek. Przez chwilę walczyła sama ze sobą. Zresztą - i tak pewnie wszystko słyszały.
- Tam - powiedziała w końcu uczciwie, wskazując na chlew.
Ciężka cisza zawisła złowrogo w powietrzu. W tej samej chwili wszystkie trzy zerwały się szaleńczym biegiem w stronę białego, odrapanego budynku. Zdyszane, spocone i z rozwianym włosem równocześnie dopadły chlewikowych drzwi, szarpnięciem sześciu pełnych energii rąk odsunęły zasuwę i wpadły do środka.
W wilgotnym, dusznym półmroku starej, świńskiej zagrody stał piękny, śnieżnobiały jednorożec i patrzył na nie przerażonymi oczami. Wzdłuż wszystkich ścian ktoś cienką linią rozsypał biały piasek.
- Poświęcony, pani Dodgson mi mówiła - szepnęła Helena. - Magiczne stworzenia nie mogą przekroczyć poświęconej granicy.
Jeszcze przez moment stały olśnione widokiem jednorożca, a potem wszystkie trzy rzuciły się w jego kierunku. Frances próbowała dopaść jego ucha, zdyszana Helena usiłowała wygenerować z siebie piosenkę, a Emily chwyciła po prostu leżący kawałek sznurka i starała się zarzucić go jednorożcowi na szyję. Jednorożec tymczasem bynajmniej nie wykazywał chęci współpracy, miotał się po całym chlewie, nie pozwalając do siebie podejść. Zmniejszał się, stawał się niematerialny, przezroczysty, teleportował się, podskakiwał, lewitował - wszystko, ale dotknąć się nie dał.
- Co się dzieje?! - krzyczały kuzynki jedna przez drugą. Każda chciała mieć jednorożca dla siebie, ale nie przewidziały, że jednorożec nie zechce należeć do żadnej.
- Nie rozumiem - powiedział ktoś, kto zajrzał przez małe, brudne okienko bezszelestnie i przyglądał się wszystkiemu z boku. Kuzynki odwróciły się jak jeden mąż, a właściwie - żona, i wybiegły na niewielkie podwórko tuż przed chlewikiem. Pod chlewikowym oknem stała pani Dodgson, miła staruszka, która przychodziła do lady Sherard pomagać w kuchni. I która powiedziała dziewczętom o jednorożcu.
- Przechodziłam tu akurat przypadkiem, pomyślałam - sprawdzę, jak wam idzie, a tu takie... Nie rozumiem, naprawdę. Przecież... - pani Dodgson mówiła dalej coraz bardziej zmieszana - Jednorożec pójdzie dobrowolnie za każdą dziewicą...
Zapadła bardzo, bardzo niezręczna cisza. Kuzynki spojrzały po sobie. A potem wszystkie trzy spłonęły rumieńcem jako te jabłka jesienią i wbiły zmieszane spojrzenia w ziemię.
Pani Dodgson nagle zrozumiała.
- Łoż cholera jasna, tego żem nie przewidziała.
Jednorożec stał w kącie zagrody i patrzył hardo na zgromadzonych. Wyglądał na takiego, co to nie pójdzie na kompromis.
- Jest jeszcze jedna możliwość... - szepnęła pani Dodgson tajemniczo. Dziewczęta nadstawiły pilnie uszu. - W sadzie rośnie jabłoń, widziałam, że kilka pięknych, dojrzałych jabłek już spadło, może jednorożec się na nie skusi...
- Te jabłka są magiczne? - spytała Helena bardzo przejęta.
- Nie - odparła pani Dodgson. - Są po prostu smaczne, a jednorożce to straszne łasuchy.
Kuzynki w okamgnieniu rzuciły się do sadu. Pod jabłonką nastały sceny iście dantejskie, gdyż wyścig przerodził się w regularną wojnę. Frances chwyciła nadal podśpiewującą na wszelki wypadek Helenę w pasie, próbując odciągnąć ją gdzieś w tył i najlepiej utopić w pobliskiej gnojówce, Emily złapała Frances za włosy i usilnie starała się ją oskalpować, Helena drapała Emily po twarzy i gdzie tam jeszcze jej się trafiło. Gdzieś w trawie, spokojne i obojętne na wszystko, leżały jabłka. Szamotanina trwała i trwała, strzępy sukienek, wyrwane włosy, błoto, trawa, piski i jęki mieszały się w jedną, wielką, kotłującą się masę. Wreszcie kuzynki zaczęły wrzeszczeć prawie równocześnie:
- On...
-... musi być...
- ... ... mój!!!
- Wy świnie...
- ... wiedziałyście....
- ... ... że on może należeć do jednej...
- ...i tą jedną...
- ... będę...
- JA!!!
- A poza tym śmierdzisz, Heleno - dodała Emily, chichocząc obłąkańczo - podejrzewam, że jednorożec woli świeże powietrze!
- Przynajmniej nas muchy nie zjedzą...! - zaczęła ciętą ripostę Helena, ale przerwała w połowie, bo Frances znienacka wbiła jej łokieć w żołądek. Tymczasem Emily, jako jedyne w pełni sprytna osoba w towarzystwie, poczekała, aż Helena i Frances zajmą się sobą nawzajem, a potem cichaczem zaczęła czołgać się w stronę najbliższego jabłka. Już prawie je miała, jeszcze tylko kilka centymetrów i...
- Oż...! - krzyknęła nagle, gdy jej oczom ukazało się to, co się ukazało. Walka ustała w momencie. Tego w planie nie było.

***

Trzy dni później Helena, Frances i Emily, posiniaczone, obolałe i podrapane, siedziały w cieniu wielkiego dębu i haftowały zawzięcie. Ciotce powiedziały, że w czasie spaceru po lesie wpadły w jeżyny. Brzmiało dość wiarygodnie, na pewno bardziej, niż gdyby oświadczyły, że pobiły się o jednorożca. Każda w milczeniu przeżuwała własne upokorzenie. Kto by pomyślał? Kiedy one prały się nawzajem pod jabłonką, zrezygnowana pani Dodgson wyszła z chlewika, mamrocząc pod nosem coś w stylu: „Ło rety, co teraz będą o mnie we wsi gadać, jakie kpiny, jakie prześmiechy będą, ja, biedna, stara, pośmiewisko, spokoju nie dadzą, etc.", a za nią jak pies wymaszerował ze spuszczoną głową wielce zadowolony z siebie jednorożec. Znaczy nie za panią Dodgson. Za panną Dodgson.
Ale wstyd!
- To wszystko wasza... - zaczęła Emily po raz setny.
- Cicho bądź - warknęła na nią Frances znad robótki.
- Haftuj, nie gadaj. - dodała Helena, poprawiając zjeżdżające z nosa okulary.
A fe, myślały wszystkie zgodnie, paskudny, wybredny jednorożec. A w krzakach spokojnie chrapał pijany karzeł.

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Jutro nie będę miał czasu na pisanie, więc wrzucam. Przepraszam za błędy, brak przecinków, nadmiar, za jakieś dziwadła:D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

A miałam takie ładne paznokcie
Przeciskając się ciasnym i wilgotnym tunelem czuła się, jak dżdżownica, z tą tylko różnicą, że nie musiała żreć śmierdzącej ziemi i nie daj Bóg - co za myśl w tym miejscu - odprowadzać jej tylną częścią ciała. Uparcie wciskała się w coraz ciaśniejszy korytarz, nie przejmując się zbytnio potarganą i ubrudzoną sukienką, bez żalu pożegnała się z połamanymi tipsami, które niczym okruszki chleba zostawiała za sobą. Czemu to musiało się stać dzisiaj, pytała samą siebie. Akurat w dzień, w którym wypadała sprawa rozwodowa, wpakowała się w takie gówno. I to wszystko przez te dwie głupie krowy mieniące się jej przyjaciółkami. Gdyby to zdarzyło się w innych okolicznościach miałaby większe szanse. Zawsze w torebce miała gaz pieprzowy, telefon, pager. Dziś przed paskudną mordą diabła mogła pomerdać szminką i chusteczkami higienicznymi. Gdyby torebka nie przypominała tylko saszetki na sznurku to zdzieliłaby czorta po łbie i zwiała głównym wyjściem. Zaraz jednak przypomniała sobie Rebekę. Nawet ona nie dała rady Władcy Piekieł, choć zeszłego lata spuściła niezły łomot trzem skinom. Co z tego, że byli pijani jak wory? Mimo to szatan zdzielił ją ogonem przez plecy i śmiejąc się zapraszał do walki. Natasza nie była idiotką. Mogła mieć na sobie wyzywający makijaż, spódnicę odsłaniającą zgrabne nogi, marszczoną bluzeczkę i szpilki za dwie stówy. Ale idiotką nie była. Korzystając z zamieszania zrobiła to, co powinna. Spierdoliła, rzucając na pożegnanie butami w rogaty łeb diabła. Jeszcze w biegu zrobiła szybką wyliczankę. Podobnych do tego tuneli było siedem. Wybrała pierwszy od prawej. Czy słusznie? Miało się za chwilę okazać. Na końcu poziomego tunelu dostrzegała już pomarańczowe światło.
***
Gdy tylko wychyliła głowę dostała z pięści w nos, a potem silne dłonie wyszarpnęły ją za włosy. Jak robaka z dziury w jabłku. Wylądowała gębą w błocie. Podniosła głowę przecierając oczy.
- Kurwa, sorry - doleciał do niej głos z góry - myślałam, że to ten rogaty.
Natasza wstała strzepując z ubrania lepkie błoto. Nadal jednak wyglądała jakby się pobiła z gównem. Rozejrzała się. Przed nią stała Rebeka również umorusana i ze zmarszczonym czołem. Grota zdawała się być mniejszą kopią tej, w której spotkały się z diabłem. Odchodziły od nie dwa tunele, w których od biedy można było iść oraz kilka dziur podobnych do tej z jakiej wydostała się Natasza. Pod jedną ścianą leżała stara przegniła skrzynia.
- Jak uciekłaś? - dopytywała się Natasza.
- Normalnie - odrzekła poprawiając pasek spodni - chwyciłam go za te wielkie jaja i zaczęłam targać we wszystkie strony - zacisnęła przy tym dłoń w pięść - zaczął wyć i walić tym swoim ogonem we wszystkie strony, no to mu z dyni poprawiłam.
- To czemu nie uciekłaś do wyjścia?
- Uciekałam - westchnęła -, ale mi wskoczył na plecy i jak na złość złapał za cycki.
- A tego nie lubisz.
- Dokładnie. Pobiegłam do tego niskiego tunelu i wbiegając pochyliłam się. Ten zawadził rogami i pac na dupę. To już się więcej nie oglądałam w tył, tylko dawaj w nogi.
Natasza znała Rebekę od czasu podstawówki. Jej tusza już, wtedy dawała o sobie znać. Dziewczyna sądziła, że przyjaciółka musiała robić kilka przerw, by złapać oddech. Widocznie diabeł leżał teraz otumaniony albo... Umarł?
- A, gdzie ta mała złodziejka? - dopytywała się Natasza.
- Ostatni raz widziałam tą wywłokę jak chowała się pod stół.
- To wszystko przez nią.
Rebeka skinęła głową. Obydwie nie chciały przyznać, że wina spoczywa na każdej z nich.
- Gdyby nie ukradła tych pierdolonych losów... - westchnęła Natasza siadając na wystającym z błota kamieniu.
- Jak ją dopadnę w swoje ręce... - Nie dokończyła jednak, bo do ich uszu doszedł jakiś dźwięk.
Najpierw kilka krótkich uderzeń, potem już łomotanie. Dobiegało ze skrzyni. Rebeka ruszyła w tym kierunku.
- Zostaw - krzyknęła Natasza wstając gwałtownie - to pewnie ten czubek.
- To się mu zrobi kuku. - Rebeka rozejrzała się po grocie. - Dawaj ten kamień co na, nim siedziałaś.
Już zabierała się za dźwiganie kawałka skały, gdy rozległo się ciche skamlenie.
- Dziewczyny. Proszę otwórzcie. - wyraźnie głos dochodził ze spróchniałej skrzyni.
Podeszły obydwie, rozpoznając Sonię.
- Sama jesteś czy może z jakimś piekielnym przyjacielem? - zapytała złośliwie Rebeka.
- Sama. Nie moja wina, wypuśćcie mnie - prosiła.
Kobiety w grocie porozumiały się wzrokiem.
- Schyl się - uprzedziła Natasza, widząc zamierzającą się do kopniaka Rebekę.
Noga grzmotnęła w okolicę zardzewiałego zamka. Wieko roztrzaskało się w drzazgi. Z otworu wychyliła się usiana pajęczynami głowa ładnej blondynki. Wyciągnęły ją zaraz i postawiły na równe nogi. Była najmniejsza z nich wszystkich a teraz jeszcze skuliła się w sobie i spuściła wzrok.
- To naprawdę nie moja wina. Skąd mogłam wiedzieć?
- A to nie pomyślałaś, że za kradzież idzie się do piekła? - warknęła grubaska -, choć, żeby tak zaraz - zastanowiła się.
- Ja niczego nie ukradłam i nie rozumiem dlaczego też tu jestem - Natasza wydawała się oburzona.
- Odpowiedzialność zbiorowa - burknęła Sonia.
- Weź mnie trzymaj - Rebeka tuptała w miejscu machając rękami -, bo zaraz tu będzie zbiorowe wpierdol!
- Uspokójmy się - zaczęła namawiać Natasza - musimy pomyśleć dlaczego tu jesteśmy i jak się wydostać.
- To przez te ciasteczka z wróżbami - zapewniała Sonia - macie je gdzieś?
Rebeka zaczęła grzebać w kieszeniach spodni, Sonia wyciągała coś z kieszonki na piersi. Natasza miała wszystko w torebce, ale dobrze wiedziała co było na niej napisane.
- Ja mam jakieś chińskie znaczki - powiedziała Rebeka wciskając kartkę głęboko w kieszeń.
- Ja tak samo.
- Na mojej też nie było nic po ludzku.
Natasza wiedziała, że kłamią. Lecz spodziewała się, że nie jest w tej wiedzy odosobniona.
- Mniejsza o to czemu, ważniejsze jest co robimy - rzekła Natasza.
Rebeka ruchem głowy wskazała jeden z tuneli, zapewne nie ten, z którego wyszła a drugi, jeszcze nie zbadany. Po chwili Natasza jako pierwsza ruszyła w kierunku wnęki.
***
Tunel nie był długi, za to z każdą chwilą coraz bardziej stromy. Czyżby zbliżały się do powierzchni? Tego nie wiedziały. Lecz, gdy usłyszały dźwięki rozmowy zrobiły się bardziej czujne. Szły gęsiego, blisko ściany i prawie bezszelestnie. Prawie, nie licząc złowieszczego burczenia w brzuchu Rebeki. Zatrzymały się dopiero przed kolejną grotą. Schowane w cieniu tuż przy ścianie o mały włos nie wybuchły śmiechem. Rebeka wybuchła, ale dusiła go w sobie i tylko ogromne piersi podskakiwały przy każdym chichocie.
Na zielonym skórzanym fotelu siedział jakiś mężczyzna oglądając telewizję. Na niewielkim ekranie widziały całą scenę walki z diabłem. Teraz Natasza musiała pochwalić przyjaciółkę za odwagę. Organ między nogami diabła faktycznie był wielki a na dodatek wyrastała z niego gęsta szczecina. Za telewizorem widniały trzy kotary, każda w innym kolorze. Wszystkie przymocowane do ściany.
- Wchodźcie drogie panie - zawołał mężczyzna. Zawołał „tym głosem"
Dobrze, im znanym głosem. Wstał z fotela i patrząc dokładnie w miejsce, w którym się znajdowały zaprosił jej gestem. Nie wiedzieć czemu wyszły od razu, uśmiechając się od ucha do ucha. To był nikt inny jak pewien pan prowadzący znany teleturniej. Mężczyzna z zaczesanymi do tyłu włosami spojrzał jeszcze raz na ekran.
- Poszła pani na całość - rzekł widząc scenę maltretowania szatańskiego członka - czy teraz też jesteście na to gotowe.
- Co my tu robimy? - zapytała Natasza.
- Gracie moje panie. - Wyuczony uśmiech nie znikał z jego twarzy. - To tylko zabawa. Którą bramkę wybieracie? - zapytał.
Nie wiedziały co powiedzieć. W telewizorze pojawiła się scena ucieczki Nataszy.
- Śmiało - zachęcał - Może ty malutka? - zwrócił się do Sonii - albo ty gruba?
Rebeka dotychczas skupiona na ekranie przekręciła głowę delikatnie i wbiła spojrzenie w prowadzącego piekielny teleturniej.
- Coś ty powiedział?!
Dziewczyny odsunęły się od Rebeki. Podeszła do mężczyzny sapiąc i zgrzytając zębami, co w piekle wydało się wskazane. Pięść rąbnęła w nos, zapewne łamiąc kość. Prowadzący przeleciał przez fotel i wadząc o stolik, strącił telewizor. Ekran wybuchnął i rozpadł się na małe kawałeczki. Dym śmierdział siarką i spalonym plastykiem. Na miejscu telewizora stała teraz dobrze znana wszystkim maskotka.
Sonia doskoczyła do mężczyzny klękając mu na klatce piersiowej.
- Gdzie jest wyjście? - Wysyczała - lepiej mów, bo, inaczej nasza koleżanka cię przesłucha, a tego byś nie chciał.
Pokręcił głową. Uniósł się na tyle, ile zdołał i wskazał palcem zieloną kurtynę.
To, im wystarczyło. Zaraz ruszyły w kierunku owej bramki. Natasza zwinęła po drodze maskotkę i zaraz też odchylając delikatny materiał weszły do środka.
***
Środek z tego co się zaraz okazało był wielką zjeżdżalnią. Natasza na plecach, Sonia głową w dół a Rebeka... Rebeka zjechała jako pierwsza zbierając co większe skupiska błota szerokim tyłkiem. Przyjaciółki wylądowały w niewielkim zbiorniku. Błoto i szlam sięgało siedzącej grubasce po pas. Maskotka unosiła się na powierzchni ryjkiem w dół. Natasza chciała ją chwycić, ale ogon pluszaka poruszył się i zabawka sama przewróciła się na plecy, krztusząc się i przeklinając.
Jeżeli przedtem były zdziwione to teraz zdobyły się tylko na głośne westchnięcie.
- Co się patrzycie - rzekł Zonk - wybrałyście mnie to macie.
- Coś ty albo kto? - pytała Natasza.
- Jestem pocieszaczem - stwierdził - potrzebujecie pocieszacza?
- Bardziej przydałby się ktoś, kto zna wyjście - Sonia zdobyła się na uśmiech.
- Nic prostszego.
- No w końcu ktoś tu gada po ludzku. - Ucieszyła się Natasza nie przejmując się spojrzeniami przyjaciółek. - Dawaj.
- Nie za darmo oczywiście - Powiedział kot mrucząc - Jeden dzień z waszego życia.
- Ja ci mogę dać dzisiejszy - odrzekła Natasza.
- Piszemy się na to - zdecydowała po chwili.
Kot wylazł ze zbiornika i na brzegu otrzepał pluszowe futerko.
- Chodźcie za mną.
Zrobiły co kazał.
***
Wspinając się coraz wyżej szerokim korytarzem zauważyły, że za kotem wędrują małe pluszowe myszy. Skąd się wzięły nie miały pojęcia jednak starały się nie zwracać na nie uwagi. Boczne korytarze były zazwyczaj oświetlone i przed każdym z nich zatrzymywali się na chwilę, by sprawdzić czy nic, im nie grozi. Dopiero przy którymś z kolei Zonk wszedł do środka.
Już wchodziły za, nim, gdy kot nagle zawrócił i o mało co nie wpadł na Sonię.
- Spierdalać! - krzyknął będąc już kilkanaście metrów dalej - Pomyliło mi się!
Jeżeli wrzaski pluszowego kota nie były bardzo przekonujące, to już ryk wydobywający się z diabelskiej mordy, która wyłoniła się z bocznego korytarza, przekonywały bardzo.
Biegły, ile sił w nogach depcząc pluszowe myszy, które płaszczyły się na moment, a potem odzyskawszy pierwotny wygląd podążały za kotem. Natasza widziała jego cień ginący w jednej z bocznych grot. Ruszyła za, nim, a wraz z nią Sonia i dysząca ciężko Natasza.
Znalazły się w jakiejś graciarni nie przypominającej niczego co dotąd widziały. Sterty papierów i dokumentów walały się na biurkach i stołach. Wypełniały szuflady i regały uginające się pod ciężarem. Nie słyszały już ryku diabła. Lecz nie były uspokojone.
- Co się stało Zonku? - spytała Sonia.
- Musiał się Skurwiel podzielić i pilnuje każdego wyjścia. - Uderzył łapą w klepisko. - Żeby był jakiś sposób...
- I chyba jest - rzekła uradowana Natasza przeglądając papiery leżące na biurku.
***
Diabeł siedział na krześle ze spuszczoną głową. Natasza nadal groziła mu palcem. Już nie pokazywała mu papierów, nie podpierała się danymi. Teraz szła na całość, zwyczajnie opierdalając księcia ciemności.
- Jak można dopuścić do takiego burdelu w rachunkach? - ganiła go.
Diabeł tylko mruknął coś pod czarnym nosem.
- Skarbówka w każdej chwili może ci się dobrać do dupska - rozłożyła szeroko ramiona - a tego byś nie chciał. Odetną gaz, smołę, może nawet wynajmą lokale. Pomyślałeś o tym?
- Bo był tu taki jeden - tłumaczył się diabeł - mówił, że tu kładą lachę na przekręty. Że to Polska.
- Nazwisko?
- Pień czy Kłoda... - przypominał sobie diabeł.
- Dobra już wszystko wiem - machnęła rękami - i dam ci radę. U nas możesz wszystko, dosłownie wszystko, ale wiedz, że kiedyś przyjdzie ktoś, kto ci to spierdoli.
***
Wychodząc z piekła były szczęśliwe. Na razie nie myślały o tym co je jeszcze czeka. Żadna też nie pamiętała o zapłacie dla Zonka. Jeden dzień z życia. Może, wtedy radę daną diabłu, same wezmą sobie do serca. Na razie miały ją w nieco mniej romantycznej części ciała.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Przy tej okazji chciałem przeprosić za błędy, przecinki itp. Wiem, że czas jest do jutra do siedemnastej, ale ja naprawdę muszę w tym czasie się wyspać i iść do pracy. Cokolwiek napisałem, jest to najlepsze co miałem szansę napisać. Mam nadziję, że przynajmniej niektórzy z Was mieli szansę przy tym się dobrze bawić :)

Pozdrawiam
Rinos

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Mam głupie pytanie. Mogę zgłosić tekst i na harem i na ten konkurs?

ODBICIE

Motto: Czymże jest to, co tchnie ogień w równania, i stwarza Wszechświat, aby mogły go opisać?

                                                                                              Stephen Hawking

 

Zobaczyły zamknięcie, które nie pozwalało im widzieć. Ciemność powodowały jakieś wklęsłe drzwi.

            - Otwórz oczy! Nie możemy już tu czekać. Miałyśmy wyjść; trochę materii i materiałów. - powiedział wysoki głos, zwracając się ku komuś w ciemności.

            - Chyba nie wyobrażasz sobie, że ta prawie bezmasa pokraka mogłaby je uchylić! - drugi głos wyraźnie niski starał się zastukać swym nierozświetlonym ciałem w drzwi. Panowała ciemność, przez którą przelatywały z szybkością światła głoski układające się w słowa gniewu, pewnego zniecierpliwienia oraz niepewności. - Nie krzycz zresztą; wiesz, że jej tu nie ma. Musi się przebić.

            - A odbijcie się całkowicie wewnętrznie ode mnie! Czy jak tam! Zawsze tylko te wasze załamania - zabrzmiało coś jakby żart z niewidocznych ust, które tu w jakiś sposób wlazły. Gdyby nie całkowita ciemność i atmosfera niecierpliwości, z pewnością byłby to moment zażenowania.

            - Mówiłaś, że otworzysz przed chwilą! - krzyknął niski głos.

            - No chciałam, ale przeleciałam! - odpowiedziała dopiero, co przybyła. Tym razem żart zabarwiony był złośliwością. Z pewnością głos należał do bardzo małej cząsteczki, prawie nienamacalnej i niesłyszalnej w tej ciemnicy, gdzie pozostałe głosy próbowały się rozpychać.

            - Koniec! Zrozum, że nie możesz tak się szlajać, kiedy my tu nie istniejemy zamknięte. Obiecałaś, że znów coś zrobisz, by się otworzyły. Miałyśmy znów spróbować znaleźć trochę materiału, byśmy już nigdy nie musiały tu wracać. - wysoki głos zaciemnił jaśniejącą w ciemności kłótnię. - Możemy wyjść?

            - Tam nic nie ma. Szlajam się, jak mówisz, tam i tu, i jeszcze na nic się nie nadziałam! - odpowiedział głos najmniejszy.

            - No, wiesz!!! - niski głos zaczął uderzać w niewidoczne drzwi.

            - Stop, stop - wysoki i powabny strumień zdań znów odezwał się, gdzieś za próbującą żartować. - Mówiłaś, że coś tam może być. Chcemy wyjść i zobaczyć. Otwórz oczy i pozwól nam wyjść.

            - I tak wrócicie. A zresztą sama otwórz.

            - Zobaczy się.

            Otworzyły się i wszystko rozbłysło. Świat ni to przepływał, ni to się zderzał. Świat bez materii, czysta energia. Wszystkie trzy płynęły w tej monotonii elementarnych prawd, wypełniając to wszystko w niczym; gdy świat znów zaczął się zamykać.

            - No to sobie pochadzałyśmy! Taki pożytek z neutrin - niski głos zakwarkał. Przepływy bez przestrzeni zaczęły znów gasnąć. Pozostałości ich świateł zawracały w ciemności.

            - To nie moja wina, że mruga! - bezmasa towarzyszka gotowała się do bezwładnej ucieczki.

            - Dziewczyny! - wyraźnie spokojny (ten wysoki) głos zamierzał znów uspokoić atmosferę. - Nie zapominajcie, że przecież możemy się całkowicie wewnętrznie odbić. Jeśli dobrze pójdzie, to u naszego celu, jakaś myśląca materia to udowodni... Mógłby, ktoś przecież zająć się naszymi rozognionymi od samotności wzorami.

            - Cel?! Przecież znów będziemy zamknięte! - krzyknęła o niskim głosie.

            - Ale rozświetlnięte! - neutrino zniknęło, przebijając się przez spadające drzwi.

            Mimo ponownego zamknięcia, załamanie światła w gęstszej atmosferze więzienia pozwoliło na ich widoczność. Dwa głosy - niski i wysoki - znów odbijały się o ściany swojego zamkniętego oglądu. Jednak tym razem ich ciała muskały rażąc i świetlnie szurając o włókna i dziwnie pulsujące czerwone nitki. Miejsce, w którym musiały mieszkać było ohydne. Błyszczący śluz i słonawa wilgoć oblepiała całą powierzchnię ścian, a z tyłu (jeśli gdzieś tu były jakieś kierunki) widniał wąski i ciemny korytarz - nie do rozświetlenia - gdzie one nigdy nie zapuszczały się; miały jedynie odwagę - od czasu do czasu - krzyknąć w ową ciemność, by posłuchać, jak echo porusza tym okrągłym budynkiem - i chyba czymś jeszcze?

            - Przynajmniej uporałyśmy się z ciemnością na jakiś czas - wysoki głos.

            - A ta znów lata! - niski naciskał na miękką powierzchnię ściany. - Chyba rzeczywiście tam nic nie ma, oprócz wciskających się w każdą rozbłyszczoną dupę neutrin!

            - Bez przesady! Nie dość, że razicie mnie w ciemności, to obrażacie jasność, co jest poza moją ciemnością - dobiegł ich głos z kanału. Był jeszcze widoczny, mimo powolnego gaśnięcia ich ciał. - Pominę fakt, że przeczycie prawom zdrowej optyki, ale żeby przeczyć swojej egzystencji. Aktorki!

            - Chcemy stąd wyjść i przestać się bawić z tobą w suflerkę! - niski głos krzyknęła w kanał, starając się wykrzesać ostatnie rażące głoski.

            - Taka rola. Mimo to pomogę wam trochę poznać to, co w sumie jest waszym wymysłem... Grawitony.

            - Proszę? - wysoki głos stał się znów powabny. - Co to graw...

            - Coś, jak wy, ale bardziej podstawowe, choć niepewne. Z nimi powinno być trochę tej waszej materii... Pozwolę wam to znaleźć, ale pod jednym warunkiem.

            - Tak? - dwa głosy już prawie zgasły.

            - Nie spróbujecie tego dotknąć.

            Drzwi się otworzyły i znów bez-przestrzeni się rozświetliło. Tym razem głosy opuściły całość swojego zamknięcia i nastającej ciemności.  To, w czym były i czym były zaczęło razić. Wszystko gęstniało, spowalniało, jakby ktoś dosypał jakiś innych cząsteczek. Światło, jakby zaczęło opadać w nieskończoności. Miękkie stawały się coraz bardziej ziarniste.

            - Razi! - słyszały za sobą. Znów jakby wszystko zaczęło ciemnieć, choć z drugiej strony otaczało je jakieś przyciąganie: rozrywało nierozrywalne ich ciała. Starały się nie słuchać i łapać otaczającą je gęstą jasność. Aż...

            ...to, co jeszcze przed chwilą było wysokim głosem nagle stanęło na podłożu. Pojawiły się tkanki i czerwone ciecze. Wszystko się prężyło we włóknach i skórach. Podtrzymywało ją światło lepiące, następna rzecz, dziwna cząsteczka, której nie znała. Otworzyła oczy i zobaczyła to samo, co zawsze jednak tym razem rażące i bolesne.

            - Razi! Razi! - usłyszała za sobą.

            - Otworzyło i się ucieleśniło! - pojawił się również za nią piskliwy, usiłujący przedrzeźniać ten pierwszy, neutrinowy głos. - Dobra dziewczyny! Trzeba być bezmasą, jak ja, by sobie pozwolić na takie zabawy. Każda z nas zna swoje właściwości, czy jak chcecie powaby. Więc dajcie spokój! Jazda do piwnicy, a ja po staremu się tu poszwendam!

            - Razi! - nerwy jej usłyszały znów krzyk. Zdążyła tylko zmrużyć oczy i znów nastała ciemność i wilgoć starej celi. I chyba przestała czuć ciepło - następną rzecz nie do końca  niepoznaną. Gdzieś jeszcze słychać było przelatujące neutrina.

            - Otwórz oczy! - słyszała jeszcze swój wysoki głos.

 

KONIEC   

 

(od autora: Słowo zakwarkać nie jest moim pomysłem; wziąłem to z Jamesa Joyce'a)  

Piekielny klient


1
 

W oddali rozległo się pojedyncze wycie piekielnych ogarów. To znak, iż właśnie minęła pierwsza po południu. Nawet piekło potrzebowało czasu, by się nie pogubić.
Elehkr'noth poskubała się po idealnym podbródku. Żyła na tym świecie całą wieczność, ale nigdy nie widziała czegoś podobnego. Jestem zdecydowanie za stara na niespodzianki, pomyślała. Tego na pewno nie ma w regulaminie.
- Elu - odezwała się Marhtynk'hasar. Dopiero niedawno dostała awans na Młodszą Nałożnicę i w niemal każdej sprawie szukała wsparcia starszej koleżanki. - Co on robi? Dlaczego się nie rusza?
- Nie wiem, Martusiu - przyznała Elehkr'noth. Machnięciem ręki odgoniła niewielką chmurkę siarki. Pofrunęła ona pod sufit, tuż nad żyrandol w kształcie pentagramu. - Musimy jednak szybko coś wymyślić, inaczej wpadniemy w spore...Gabi, możesz w końcu przestać go kopać? - zwróciła się do trzeciego sukkuba. - Nie widzisz, że to nie pomaga?
Gabraea'ghoth cofnęła gotową do kolejnego kopnięcia, szczupłą nogę o pięknie zarysowanej łydce. Odwróciła się od nieruchomego mężczyzny i zeskoczyła z olbrzymiego łoża. Na widok jej podskakujących piersi każdy ksiądz wykreśliłby ze swojego słownika słowo celibat.
- Zwykle działało jak się...popsuł - spuściła głowę z zakłopotaniem.
- On się nie...popsuł - poprawiła ją Elehkr'noth. Jeszcze raz, dla pewności, spojrzała na nagiego mężczyznę na czerwonym jak krew łożu. Tak jak zawsze był przywiązany nogami do metalowych obręczy, a ręce miał wyciągnięte przed siebie i unieruchomione długimi, stalowymi łańcuchami. Kara tego konkretnego klienta polegała na dotykaniu idealnie jędrnych piersi trójki Sukkubów przez całą wieczność. Haczyk polegał na tym iż jego ręce były całkowicie pozbawione czucia, a wszystkie inne organy działały jak na niebieskich tabletkach. Tak wyglądała jedna z kar w piekle dla pomniejszych grzeszników. Ten konkretny klient był za życia pierwszym w historii internetowym trollem.
Wszystko wyglądało względnie normalnie, po za tym, że klient się nie ruszał, jego klatka piersiowa nie podnosiła się, a męska „chluba" była taka mała i żałośnie skurczona, że bardziej przypominała „ujmę". Nie znała się dobrze na ludziach, ale przez to lata demony słyszały to i owo.
- On nie żyje - dokończyła w końcu.
- Co?! - wykrzyczały jednocześnie Młodsze Nałożnice.
- No wiecie. Oni, to znaczy klienci, w taki sposób tu trafiają. Najpierw muszą umrzeć. Ten chyba też to zrobił...tylko, że drugi raz.
- No, ale jak to? - zdziwiła się Marhtynk'hasar. - Przecież oni trafiają tu na wieczność.
- Może jego wieczność już się skończyła? - Gabraea'ghoth pokręciła złotym lokiem. Ten gest zastępował u niej głębokie myślenie.
Druga Młodsza Nałożnica uniosła perfekcyjne brwi.
- Jak to się skończyła? Wieczność nie może się tak po prostu skończyć, Gabi. Dlatego właśnie nazywają ją pieprzoną wiecznością. Zresztą, ja jestem tutaj dłużej od niego - poskarżyła się. - Dlaczego jego wieczność miałaby trwać dłużej od mojej? On na pewno udaje. Zmuśmy go, by przestał.
- Może kopnę go jeszcze raz? Tym razem mocniej.
- Nie - zdecydowała Starsza Nałożnica. - To nic nie pomoże. Musimy się uspokoić i jakoś temu zaradzić. W każdej chwili może być nalot Kontroli Jakości.
Na dźwięk tej nazwy, oba Sukkuby mimowolnie zadrżały swoimi nagimi ciałami.
- Jakieś pomysły? - zapytała Elehkr'noth. Zawsze wolała wysłuchać wszystkich propozycji przed podjęciem decyzji. Każdy dobry przełożony słucha swoich pracowników, wyrecytowała w myślach.
- To może ja go kopnę? Ale tak naprawdę mocno.
Starsza Nałożnica westchnęła i zakręciła wielkimi oczami koloru letniego nieba.
- Mam pewną myśl - rzekła Marhtynk'hasar. Przygryzła wargę równiutkimi, białymi ząbkami. - Zaczekajmy do przerwy i zaczekajmy aż ekipa z sąsiedniej sali wyjdzie na papierosa. Wtedy podmienimy ich klienta z naszym. Problem z głowy.
To jest jakaś myśl, pomyślała Elehkr'noth. Po chwili pokiwała głową.
- Zgoda. Zróbmy to.

 

2

 

Marhtynk'hasar wyjrzała zza rogu. Gdy upewniła się, że jest czysto, nakazała ruchem ręki, by za nią poszły. Szły gęsiego, rozglądając się nerwowo po korytarzu Sal Złudnej Rozkoszy. Marhtynk'hasar prowadziła ze względu na swój refleks i szybkość myślenia. Tuż za nią podążała Gabraea'ghoth. Klienta zarzuciła sobie na barki i niosła go jak worek ziemniaków. Kolumnę zamykała Elehkr'noth. Wzięła na siebie odpowiedzialność za tyły ich małej formacji.
- Szybko - szeptem popędziła koleżanki. - Przerwa trwa tylko dwadzieścia minut.
- Elu, daleko jeszcze? - spytała Gabraea'ghoth. - Jego biodra wbijają mi się w kark.
- Jeszcze jeden zakręt. Wytrzymasz.
Sale Złudnej Rozkoszy podzielone były na dwa skrzydła dla Sukkubów i Inkubów. Korytarz wydawał ciągnąć się w nieskończoność. Może dlatego, iż w istocie miał nieskończona długość. Ściany ozdobione były licznymi płaskorzeźbami. Przedstawiały one sceny rodem ze zjazdu miłośników pornografii.
Minutę później były już na miejscu. Tam nadzieja przerodziła się w rozczarowanie szybciej niż po losowaniu totolotka.
- Gabi, błagam cię. Przestań kopać te nieszczęsne drzwi i podnieś klienta.
Młodsza Nałożnica słodko zmarszczyła brwi i założyła ręce na piersi.
- Kto normalny zamyka drzwi do swojej komnaty? - powiedziała z jadem w głosie. - Gdzie się podziało zaufanie?
- Jesteśmy w piekle - przypomniała jej Marhtynk'hasar. - Jeśli chciałaś spędzić wieczność w atmosferze zaufania i miłości, było trzeba chodzić do spowiedzi.
- Za moich czasów były odpusty. Zbierałam nawet pieniądze na jeden. To nie moja wina, że średnio ludzie żyli po trzydzieści lat.
- Dziewczyny, przestańcie - Starsza Nałożnica pokręciła palcem wokół różowej sutki. - Musimy szybko wymyślić coś nowego, bo inaczej...
- A co wy tu robicie, ladacznice? - Głęboki, basowy głos rozległ się nagle niczym huk gromu. Wszystkie trzy podskoczyły zaskoczone i odwróciły się, wpadając na siebie.
Za nimi stał Gurald-Niflghatrhatoy, znany im Czart-Strażnik. Wyglądał tak, jakby jego stwórca miał do dyspozycji tylko mięśnie i ścięgna. Był wysoki na dwa i pół metra, skórę miał czerwoną i oblepioną siarką oraz popiołem. Jego palce zakończone były haczykowatymi szponami, a zamiast stóp, opierał się na końskich kopytach. Za spodnie służyło mu gęste, ciemnoszare futro, które spokojnie zawstydziłoby nawet bernardyna. W ręku trzymał zwinięty kolczasty bicz.
- Jesteśmy na przerwie - odpowiedziała mu natychmiast Starsza Nałożnica. - Nie twoja sprawa co robimy w wolnym czasie. Idź być brzydkim gdzieś indziej.
Strażnik zmrużył podejrzliwie oczy. Po chwili przez jego twarz przeszła błyskawica zrozumienia.
- Dlaczego on tutaj leży? - Wskazał palcem nieruchomego klienta. - Powinien być w celi. Muszę to zaraportować. - Tuż przed nim zmaterializował się mały notatnik i ołówek.
Sukkuby wymieniły nerwowe spojrzenia. Marhtynk'hasar uśmiechnęła się drapieżnie i podeszła do czarta. Poskubała go palcem po wielkim torsie.
- Wiesz, nie musisz na nas skarżyć. - Jej głos był tak gorący, że dla dla ochłody człowiek byłby gotów skoczyć do wulkanu. Opuszczała powolutku palec do dołu. - Potrafię się odwdzięczyć przyjacielowi za drobną przysługę.
Gurald-Niflghatrhatoy nie wydawał się ani trochę poruszony. Wbił skupiony wzrok w sufit.
- Jak się pisze próba przekupstwa?
Zdecydowanym ruchem wyjęła mu z dłoni notatnik i wyrzuciła niedbale za plecy.
- Nie potrzebujesz tego. - Wysłała swoją delikatną dłoń na poszukiwanie igły w jego gęstym stogu siana. Wyprostowała się zaskoczona i cofnęła rękę. - Gdzie ty to masz?
- A jak myślisz, dlaczego nazywają to piekłem - westchnął strażnik. Nie zdążył nawet pomyśleć o notatniku, gdy poczuł nagły ból i mikrosekundę potem kolejny. Zajęty rozmową nie zauważył kiedy Gabraea'ghoth znalazła się za jego plecami i wyprowadziła dwa błyskawiczne kopnięcia prosto w ścięgna. Upadł na kolana i odwrócił się z furią w jej stronę.
Zamachnął się biczem do miażdżącego ciosu. Nagle tuż nad uchem rozległ mu się ogłuszający brzdęk, a jego świat rozbłysł oślepiającym światłem, po czym natychmiast pociemniał. Zwalił się na ziemie z ciężkim łoskotem tuż obok klienta. Marhtynk'hasar stała nad nim biorąc głębokie hausty powietrza. W ręku trzymała olbrzymią patelnie.
Elehkr'noth pierwsza otrząsnęła się z zaskoczenia. Najgorszy dzień wszechczasów, pomyślała zgodnie z prawdą.
- Pryskajmy stąd. - zaproponowała. - Gabi, bierz klienta.
` - Ehe.
Ruszyły biegiem tam skąd przyszły. Elehkr'noth wciąż męczyła jedna myśl. W końcu nie wytrzymała.
- Dlaczego zmaterializowałaś sobie patelnie? - spytała Młodszą Nałożnice.
- Nie wiem. Jakoś samo mi przyszło do głowy. Mam nadzieje, że to nie było seksistowskie.
- Co teraz robimy, Elu? - Gabraea'ghoth przyspieszyła i zrównała się z pozostałą dwójką. Podczas biegu, głowa klienta uderzała o jej kształtne pośladki.
- Nie mam pojęcia.

 


3

 

Gdy opuszczały Sale Złudnej Rozkoszy, padał łagodny deszcz siarki i popiołu. Wszystkie trzy zmaterializowały sobie kolorowe parasolki. Tym razem Sukkuby miały na sobie brązowe szaty, które zakrywały je od stóp do głów. Gabraea'ghoth zapakowała klienta w wielki, płócienny worek i zarzuciła go na plecy. Nie mogły sobie pozwolić, by ktoś je rozpoznał. Pomimo pogody, Skwer Pierworodnego Grzechu był zatłoczony jak metro w godzinach szczytu. Elehkr'noth wyciągnęła rękę do góry i złapała za skrzydło przelatującego impa.
- Aua, to boli - jęknął. Jedno z jego skrzydeł wciąż przecinało powietrze.
- Gdzie znajdę Azmodana? - warknęła Starsza Nałożnica.
Imp wzruszył ramionami i podrapał się po łysej głowie.
- Spróbowałbym w „666". Zwykle tam przesiaduje o tej porze.
- O nie - Gabraea'ghoth skrzywiła się ze złości. - Nie cierpię tej knajpy. Od heavy metalu boli mnie głowa.
Elehkr'noth puściła impa, nie przejmując się podziękowaniami.
- Trudno - uznała. - Musimy z nim porozmawiać. Tłumaczyłam wam dlaczego.
Młodsze Nałożnice pokornie pokiwały głowami i ruszyły za przełożoną.
Demon Azmodan, zwany przez przyjaciół Asmodeuszem, był najlepiej poinformowanym w sprawach śmiertelników w całym piekle. Jeśli ktoś będzie potrafił im pomóc, to na pewno on. Na dodatek od kilkuset lat był na emeryturze i nie bardzo obchodziły go już bieżące sprawy. Sukkuby mogły być niemal pewne, że Azmodan nie doniesie nikomu z władz o ich sporym problemie.
„666" mieściło się na skrzyżowaniu Alei Wiecznego Cierpienia z ulicą Jeźdźców Apokalipsy. Tuż obok wejścia postawiono wielką tablice pamiątkową ku czci ofiar z Sodomy i Gomory. W drzwiach knajpy stał rosły i nieco przygruby czart ubrany w garnitur i ciemne okulary. Stylu dodawała mu równo przycięta bródka.
- Hasło - rzucił w ich stronę. Sukkuby wymieniły zdziwione spojrzenia.
- Chcemy się spotkać z Asmodeuszem - Elehkr'noth miała nadzieje, że używając tego imienia demona, bramkarz weźmie ją za przyjaciółkę starego demona.
- To nie jest hasło na dziś. Nie ma dla was wstępu. - Dla zaakcentowania swojej wypowiedzi, bramkarz zrobił się nieco szerszy.
Marhtynk'hasar westchnęła głęboko. Zaraz potem wykrzywiła usta w obezwładniającym uśmiechu.
- Wiesz, potrafię odwdzięczyć się przyjacielowi za drobną przysługę.

***

Uderzenie patelni później były już w środku. Już na samym wejściu uderzyła w nie ściana dźwięku perkusyjnej solówki z „Painkillera". Głośniej było tylko na koncertach zespołu Manowar.
Elehkr'noth rozejrzała się po zatłoczonej knajpie. Klientela „666" była tak różnorodna jak to tylko możliwe. Przychodziły tu demony, sukkuby, inkuby, czarty, impy, politycy i matematycy, którzy wymyślili całki i przekonali resztę, że jest im to potrzebne. Wszyscy tłoczyli się albo przy barze, albo przy stołach bilardowych i piłkarzykach. Jedna część knajpy była niemal pusta. Po za jedną osobą, którą wszyscy inni postanowili solidarnie ignorować i zapewnić jej możliwie jak najwięcej przestrzeni. Nie trzeba do tego geniusza, pomyślała.
- Jest tam!!! - krzyknęła do koleżanek ile sił w płucach i wskazała palcem w pustą część sali.
- Co?!
- Azmodan!!! Siedzi tam!!!
- Co?!
Niech to diabli, zaklęła w myślach. Chwyciła Młodsze Nałożnice za nadgarstki i pociągnęła za sobą.
Azmodan był ubrany w szarą bluzę z pentagramem wyszytym na piersi i jasne jeansy. Zawsze lubił przybierać ludzką postać. Dzisiaj nałożył na siebie twarz Huna Atylli. Na stoliku rozłożoną miał Gazetę Wyborczą, którą czytał z wielkim skupieniem. Z każdą chwilą zdziwiony mars na jego czole pogłębiał się.
- Lordzie!!! - krzyknęła Elehkr'noth. - Możemy zająć ci chwilkę?
Azmodan podniósł wzrok znad lektury. Pstryknął palcami. Muzyka ucichła, a myśli w ich głowach znowu stały się słyszalne. Gestem ręki wskazał im by usiadły.
- Co czytasz? - zainteresowała się Gabraea'ghoth. Poczuła uderzenie łokcia w żebra. - Lordzie - dodała, patrząc z wyrzutem na przełożoną.
- Wiadomości z Polski - odpowiedział nawet nie podnosząc na nie wzroku. - Musimy podnieść standardy. W przeciwnym razie przyjście tutaj wcale nie będzie dla Polaków piekłem. - Dopiero teraz podniósł głowę. - Czego chcecie?
Elehkr'noth wytłumaczyła pokrótce ich problem.
- Mówisz poważnie? - ożywił się Azmodan. - Wasz klient umarł w piekle? Macie go ze sobą?
Gabraea'ghoth pokazała mu zawartość worka. Stary demon nie mógł wyjść z podziwu.
- To niesamowite. Pierwszy raz coś takiego widzę. Precedens na skalę wszechczasów.
- Tak, tak - zniecierpliwiła się Marhtynk'hasar. - Ale co mamy z tym zrobić?
- Musicie zgłosić to Lucyferowi - powiedział Azmodan.
- Zwariowałeś?! - krzyknęła Elehkr'noth, zapominając o szacunku. - Przecież za to...- No właśnie, co? - pomyślała. Przecież nas nie zabiją, a już jesteśmy w piekle. Co nam mogą zrobić? - Będziemy mieli kłopoty - dokończyła nieśmiało.
- Nie rozumiecie. Nie dostaniecie żadnej kary. Za znalezienie takiej pomyłki w porządku wszechrzeczy, Pan Ciemności na pewno was nagrodzi. Ta, która odkryła zwłoki dostanie gigantyczny awans.
Sukkuby wymieniły spojrzenia. W ich oczach rozbłysły ogniki podniecenia.
- Gdzie znajdziemy Lucyfera?
Asmodeusz pokazał jeden ze swoich najwredniejszych uśmiechów.
- Dlaczego miałbym wam to powiedzieć? - odpowiedział pytaniem. Marhtynk'hasar przewróciła oczami.
- Wiesz, potrafię odwdzięczyć się przyjacielowi za drobną przysługę - rzuciła znudzonym tonem.
- Nawet nie myśl, że nabiorę się na ten numer z patelnią.
- Więc czego chcesz w zamian? - Elehkr'noth wyprostowała się na krześle, oczekując najgorszego.
Gdy spotkacie się z Lucyferem, chcę byście przekazały mu pewien list.

 


4



Okazało się, że Lucyfer od dwóch tygodni przebywa w Bibliotece im. Adolfa Hitlera. Była ona największą biblioteką we wszystkich płaszczyznach istnienia, gdyż jej księgozbiór stanowiły wszystkie książki, w których można doszukać się przesłania satanistycznego. Dodatkowo każdy jeden tytuł dostępny jest we wszystkich językach, które kiedykolwiek istniały lub będą istnieć. Biblioteka posiadała także bogaty zbiór płyt z piosenkami, które puszczone od tyłu namawiają do samobójstwa i/lub czczą szatana.
- Jak mamy znaleźć go w tym składzie makulatury? - spytała demona Elehkr'noth.
- Lucyfer cały czas wertuje apokalipsę, szukając kruczków, które pozwolą mu wygrać. Lubi przy tym słuchać Iron Maiden. Podążajcie ścieżką klasycznego heavy metalu.
- Znów ten przeklęty heavy metal - poskarżyła się Gabraea'ghoth. Kolejną godzinę mijały bliźniacze regały z Harrym Potterem, a utwory Iron Maiden robiły się coraz głośniejsze - Dlaczego zawsze to musi być ten gitarowy łomot?
- Znów zapominasz, że jesteśmy w piekle - Marhtynk'hasar zarzuciła sobie worek na drugie ramie. Odkąd to na nią spadł obowiązek noszenia klienta zrobiła się strasznie marudna.
Od wejścia do biblioteki zapadło między nimi wielkie napięcie. Każda doskonale pamiętała słowa Asmodeusza. „Ta, która odkryła zwłoki dostanie gigantyczny awans". Oczywiście wszystkie trzy uważały, że „ta" to właśnie ona.
- Jesteśmy na miejscu - stwierdziła Elehkr'noth. Stanęły przed wielkimi, brązowymi wrotami. Wyryte w nich były diabelskie twarze najważniejszych demonów oraz olbrzymi pentagram w centrum. Tą bramę można by spokojnie powielić i postawić w Serves jako wzorzec piekielnej bramy.
Niestety nie były tutaj same. Bramy pilnowała istota, na widok, której ich krew zmieniła się w lód. Przynajmniej, gdyby miały krew. Niski, chudy człowieczek z kozimi rogami, ubrany w szary garnitur nie mógł być nikim innym niż pracownikiem Kontroli Jakości. Cofnęły się trwożnie w pierwszą lepszą alejkę.
- Co on tu robi? - spanikowała Marhtynk'hasar. - Dlaczego to on pilnuje bramy?
- Może to jego praca? - Gabraea'ghoth wzruszyła ramionami.
- To mi nie wygląda na kontrole jakości. To mi wygląda na zwykłe opieprzanie się, ot co.
- Mogę go kopnąć? - zaproponowała Gabraea'ghoth.
- Nie!!! - wykrzyknęły zgodnie.
- Cześć, dziewczyny - odezwał się wesoły głos w oddali. - Co słychać?
W ich stronę jechał olbrzymi wózek z wyładowanymi grubymi tomiszczami. Prowadził go mały różowiutki chowaniec, który z wyglądu wydawał się krzyżówką goblina, impa i gronostaja. Chowańce służyły w piekle jako pracownicy techniczny, czyli tak zwani ciecie. Ten konkretny był bardzo dobrze znany trójce Sukkubów.
- Bartek? Co ty tu robisz? - zdziwiła się Elehkr'noth. Prędzej spodziewała się spotkać w bibliotece archanioła.
- Wybieram kilka książek na swoją zmianę. A wy? - spytał podejrzliwie. - Nie powinnyście być teraz w pracy.
Gabraea'ghoth otworzyła już usta, by udzielić mu odpowiedzi, ale wyprzedziła ją Marhtynk'hasar.
- Mamy wolne. Słuchaj, nie pomógłbyś nam dostać się do Lucyfera? - Szybko wyjaśniła mu problem z pracownikiem Kontroli Jakości.
- Pewnie, Martusiu - powiedział Bartek. - Już to załatwiam.
Porzucił wózek i pobiegł w stronę bramy. Złapał Kontrolera za rękaw, a gdy zwrócił już na siebie jego uwagę zaczął mu coś tłumaczyć, żywiołowo gestykulując. Kontroler Jakości wyprostował się jak tyczka i rzucił biegiem w ich stronę. Panicznie schowały się w głąb alejki, ale ten minął je nawet nie spojrzawszy na Sukkuby. Wejście do Lucyfera było wolne.
Bartek wrócił do nich, dumnie prężąc wklęsłą klatkę piersiową.
- Coś ty mu powiedział? - zainteresowała się Elehkr'noth.
- Powiedziałem mu, że trójka Sukkubów uciekła z miejsca pracy. Natychmiast poszedł ich szukać.
- Dzięki, Bartek. Jesteś prawdziwym przyjacielem - głos Sukkuba ociekał ironią jak kiełbasa tłuszczem.
- Nie ma sprawy. - Wziął swój wózek i wjechał w alejkę z Hinduskimi tłumaczeniami książek o Eragornie.

 


5

 

Wrota zamknęły się bezgłośnie za ich plecami. Przynajmniej tak wydawało się w tym całym hałasie. Gitarowa solówka do „Run to the hills" wrzynała im się bezlitośnie w czaszkę niczym tytanowy świder w plastelinę. Znalazły się w długim korytarzu. Na wprost przed sobą widziały bogato zdobione drzwi z klamką w kształcie głowy diabła. To właśnie stamtąd wydobywała się potwornie głośna muzyka. Po lewej minęły małe, ciemne pomieszczenie, które rozjaśniała pojedyncza, jasnoniebieska łuna światła. Zignorowały ten pokój tak samo jak rząd swoje obietnice wyborcze. Bez zastanowienia podeszły do zdobionych drzwi. Elehkr'noth złapała za klamkę.
- Czekaj. - Powstrzymała ją Marhtynk'hasar. - Która z nas weźmie na siebie chwałę i nagrodę?
- Oczywiście, że ja - odparła Starsza Nałożnica. - Mam z nas najdłuższy staż. Możecie poczekać na swoją szanse.
- Pewnie - skrzywiła się Gabraea'ghoth. - Cała wieczność minie szybko jak pierwszy raz z chłopakiem. Nie ma mowy, to ja pracuje z nas najciężej i ten awans należy się mi.
- Co? Przecież ty byś tylko kopała tego nieszczęśnika. Sama mam czasem ochotę cię kopnąć - warknęła Marhtynk'hasar.
- No, tylko spróbuj.
- Dziewczyny, przestańcie. Nie jesteście przecież Inkubami - błagała Elehkr'noth.
- Zamknij się, babciu.
- Coś ty powiedziała, sekutnico? - Starsza nałożnica szarpnęła Marhtynk'hasar za szatę. Materiał rozerwał się z głośnym trzaskiem. Obie wywróciły się na podłogę. Sekundę później ze swoimi pazurami i zębami dołączyła do nich Gabraea'ghoth. Kawałki materiału i włosy fruwały po korytarzu w rytm heavy metalu. Trzy sukkuby zmieniły się w plątaninę kończyn, piersi i pośladków, choć na chwilę zamieniając piekło w raj dla jednoosobowej publiczności. Nawet nie zauważyły kiedy wpadły do ciemnego pomieszczenia. Stało tam pojedyncze biurko, a na nim komputer. Na obrotowym krześle siedział niski, włochaty człowieczek z potężnym skrzywieniem kręgosłupa. Na nosie miał olbrzymie okulary, a twarz szpecił mu niemodny zarost. Pokój śmierdział zepsutym jedzeniem i stopami.
Pierwsza zauważyła go Marhtynk'hasar. Przerwała duszenie Elehkr'noth, nawet nie zauważając, że ta ciągnie ją za włosy. Po chwili wszystkie zaprzestały walki.
- Co się stało? - spytała Gabraea'ghoth
- To on - wydyszała Młodsza Nałożnica.
- Jaki on? Mów jaśniej, Marta.
- To nasz klient.
Gabraea'ghoth i Elehkr'noth wymieniły spojrzenia.
- O czym ty mówisz? - zdziwiły się.
- Spójrzcie na jego dłonie!
Małe dłonie o krótkich, serdelkowych palcach wydawały się na pierwszy rzut oka pospolite jak kałuża po deszczu. Jednak obie dobrze znały te dłonie. W końcu od niezliczonej ilości czasu lądowały one na ich piersiach.
Gabraea'ghoth wstała i zaczęła okładać pięściami włochatego stwora.
- Niech cię diabli!! Szukamy cię cały dzień, a ty siedzisz sobie tutaj i grasz na komputerze? Niech cię diabli, zabiję cię!!
- Zabierzcie ją - zapiszczał klient. - Błagam, zabierzcie ją.
Sukkuby odciągnęły od niego swoją koleżankę.
- Mów, co tu jest grane! - zażądała Elehkr'noth.
- Lucyfer mnie zatrudnił - wyjaśnił, ocierając czerwoną twarz. - Jestem teraz demonem, tak samo jak wy. Pan Ciemności w swojej nieskończonej mądrości uznał, że warto wykorzystać zasoby internetu do kuszenia ludzi. - Twarze Sukkubów wciąż wykrzywiały się w grymasie niezrozumienia. - Jestem Demonicznym Internetowym Trollem. Piszę prowokacje na forach internetowych i denerwuje śmiertelników. Gdy są wściekli, grzeszą, a to przybliża ich do piekła. Lucyfer powiedział, że jestem jego tajną bronią na apokalipsę - wyprostował się z dumą.
- Dlaczego nam nikt nie powiedział?
Demoniczny Internetowy Troll wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Mieli przywieźć waszego nowego klienta, godzinę po wyciągnięciu mojej duszy ze starego ciała.
Sukkuby po raz kolejny wymieniły spojrzenia. Tym razem w ich pięknych oczach rozbłysła panika, gorętsza od piekielnych ogni.
Rzuciły się biegiem z powrotem do Sal Złudnej Rozkoszy.
- Będziemy mieć problemy - wydyszała Gabraea'ghoth. - Ogromne problemy. Wielkie jak sama nieskończoność.
Elehkr'noth i Marhtynk'hasar posłały jej wściekłe spojrzenie.
- Och, zamknij się - powiedziały jednocześnie.

 


6

 

Lucyfer zamknął biblie i potarł palcami zmęczone oczy. To było nie do zniesienia. Wertował tą przeklętą książkę od setek lat i wciąż nie znalazł żadnej szansy na swoje zwycięstwo. Nie ważne jak interpretował apokalipsę, Dobro zwyciężało nad Złem. Niech to ja porwę wszystko, przeklął w myślach. Nie rozumiał, dlaczego wszystko miałoby się potoczyć tak jak opisano. Nie wiedział, czy przy apokalipsie powinien trzymać się scenariusza, czy działać tak jak będzie podpowiadał mu rozsądek. To wydawało się bez różnicy. Mają nad nami tą przewagę, że dowodzi nimi koleś, który jest wszechwiedzący, pomyślał. Jak mam go zaskoczyć?
Westchnął i wstał na nogi. Stawy zaprotestowały, trzaskając jak drewno w kominku. Czas na papierosa, powiedział sobie. Wyczarował sobie gigantycznego malboro i wyszedł na korytarz. Nawet sobie nie pozwalał palić w gabinecie.
W korytarzu zastał obraz po miniaturowej apokalipsie. Wszędzie w okół leżały kawałki jakichś szmat i blond loki. Co tu się, do mnie, stało? W oczy rzuciła mu się biała koperta. Schylił się i podniósł ją z ziemi. Była zaadresowana do niego. Natychmiast ją otworzył i przeczytał list.
W trakcie lektury szczęka niemal opadła mu na podłogę. Wyrzucił papierosa na ziemię i wrócił do gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Usiadł z powrotem na swoim krześle. Ukrył twarz w dłonie i zapłakał.
Kartka papieru opadła powoli na ziemie. Napisana na niej była krótka wiadomość, która brzmiała tak:
Drogi Lucyferze. Piszę do ciebie, bo muszę to z siebie w końcu wyrzucić. Bałem się powiedzieć ci to osobiście i pewnie zrozumiesz dlaczego. Pamiętasz jak miałeś siedem lat i ktoś rozpowiedział wszystkim aniołom, że moczysz łóżko. To tak naprawdę byłem ja, a nie archanioł Michał. Wiem, że wyszło przez to sporo problemów i to w części moja wina, ale minęło już tyle lat. Mam nadzieje, że nie masz do mnie żalu.
Twój przyjaciel. Asmodeusz.
Ps. Naprawdę, bardzo, ale to bardzo mi przykro.

Koniec.

CENA (Labirynt)

Gęsta, jarząca się bladym światłem ciecz kapała z sufitu. Ze ścian. Z podłogi. Połyskliwe krople szybowały w powietrzu. Z cichym pluskiem rozbijały się o omszałe kamienie by po chwili rozpocząć wędrówkę z powrotem. W dół, w bok, do góry. Pod najprzeróżniejszymi kątami. Nereza, nerwowo mnąc w dłoniach kłębek cienkiego sznurka, próbowała zebrać myśli.

Księgi mówiły, że lewitacja jest jednym z najprostszych przejawów magii. Żadnych zwojów, rysunków na kamiennych płytach i amuletów – należało jedynie wprowadzić umysł w odpowiedni stan. Wyzbyć się zbędnych myśli, świadomości własnego ciała i ograniczeń, które narzucało otoczenie. Dla magii, grawitacja była pojęciem względnym. W tej chwili była taka również dla Nerezy, chociaż nie miało to wiele wspólnego, z klasycznym pojęciem lewitacji.

- Jeśli to jest labirynt, to nawet głupek nie mógłby się tu zgubić – Genevra śmiejąc się nerwowo, próbowała zrobić w powietrzu fikołka.

Miała rację, przynajmniej w pewnym sensie. Podłoga płynnie przechodziła w ściany. Ściany w sufit. Nereza z całej siły starała się zachować w głowie tradycyjny porządek rzeczy – pomieszczenia jak to miały kamienne posadzki, sklepienia i ściany – nawet jeśli były kulą. Kątem oka widziała Diamante, lewitującą ze splecionymi nogami, głową w dół. Kobieta zaciskała oczy i co chwila nerwowo wodziła palcami po kolbie zatkniętego za pas rewolweru. Pomieszczenia jak to, miały także drzwi. Prawdopodobnie.

- Labirynty, minotaury, dżiny i cholerne lampy Alladyna – głos Diamante drżał lekko – Ludzie nie powinni latać w ten sposób.

- Nie, lepiej jak montują sobie szkielet skrzydeł, powlekają go skórą i udają ptaki.

Nie lubiły się. Cała trójka, zlepiona w sztuczną „ekspedycję po marzenia” mogła w każdej chwili skoczyć sobie nawzajem do gardeł.

Diamante nie była przesądna, ani nie wierzyła w bzdury. Nereza zdążyła się przekonać, że starsza od niej o dobre dwadzieścia lat, siwiejąca kobieta twardo stąpa po ziemi. Nie potrafiła sobie wyobrazić co mogłoby skłonić kogoś takiego, do poszukiwania mitu.

Z kolei Genevra sama wyglądała, jak żywcem wykrojona z baśni. Czarne włosy spinała ozdobami, mieniącymi się tęczą drobnych szkiełek. Kolczyki ze srebrnych dzwoneczków brzęczały melodyjnie przy każdym jej ruchu. Wielobarwne, nie mające nic wspólnego z modą chusty okrywały bladą skórę.

- Może jednak, zamiast sobie dogryzać, pomyślimy jak przejść dalej? - nawet słowa wydawały się być przesycone cichym dzwonieniem – Zanim doczekamy tutaj staropanieństwa.

- Jakby to robiło różnicę – Diamante wzruszyła ramionami.

- Dostać się tutaj było dość łatwo – Nereza wypuściła z dłoni kłębek sznurka, patrzyła jak spada w dół, by jakieś pół metra nad kamieniem nagle zmienić kierunek i wylewitować z powrotem do niej – Nikt nie mówił, że dalej też tak będzie.

- Znaleźć wyjście, zdobyć lampę, wrócić do domu, jak dla mnie to nie brzmi skomplikowanie – kolorowo odziana kobieta najwyraźniej coraz swobodniej czuła się w powietrzu. Wykonała salto, potem drugie. - A gdzieś pomiędzy zdobyciem, a powrotem ma być ten fragment ze spełniającymi się życzeniami – przez chwilę, jej oczy błyszczały niezdrowo.

- Pominęłaś fragment, w którym uwodzimy minotaura i on prosi którąś z nas o rękę. A najlepiej wszystkie trzy naraz. - Diamante uśmiechnęła się brzydko.

- Skoncentrujmy się lepiej na lampie. - Nereza obrzuciła towarzyszki złym spojrzeniem. - To nasz cel prawda?

- W bajkach dzielne księżniczki... – Genevra zachichotała – Brakuje nam tylko białych rumaków!

- Albo białych myszek... - wtrąciła starsza kobieta.

Nereza przeczesała dłonią krótkie, jasne włosy. Legenda mówiła, że do labiryntu mogą wejść tylko kobiety, nie mniej niż trzy. Żadna z nich nie mogła mieć dzieci, ani męża, za to każdej musiał przyświecać jakiś cel. Jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało.

Spędziła całe dzieciństwo ucząc się historii, mitów i zapomnianej sztuki. Magia zniknęła nagle, ponad dwieście lat temu, niedługo po tym, jak do powszechnego użycia wszedł proch strzelniczy. Nawet najpotężniejsi magowie, dotąd bliscy nieśmiertelności, zginęli w przeciągu miesiąca. Zostały księgi. Legendy. I labirynt – niegdyś najpilniej strzeżona tajemnica, zdegradowana do roli bajki dla niegrzecznych dzieci.

Nerezy nikt nie straszył minotaurem. Jej matka mówiła o bestii jak o mędrcu, sprawiedliwym i potężnym. Mówiła także, że w labiryncie spełniają się życzenia. Nigdy wszystkie, ale o tym pozostała dwójka nie musiała już wiedzieć. Jej z kolei nie przyszło do głowy że ich myśli mogły podążać podobnymi torami.

Roztarła świecącą kroplę, która rozprysła się na jej policzku. Ciecz pachniała powietrzem po burzy i wywoływała lekkie mrowienie skóry.

- Macie jakiś sposób, żeby chociaż dotknąć tych ścian? - Genevra już od dłuższej chwili próbowała podlewitować do którejkolwiek z kamiennych powierzchni, ignorując Diamante.

Nic nie ograniczało jej ruchów, mogła unosić się w dowolnym kierunku – dopóki nie znalazła się bliżej, niż pół metra od omszałych głazów. Nie było żadnej jednolitej bariery, jednak kiedy tylko zbliżyła się za bardzo, zdawała sobie sprawę że lewituje z powrotem do centrum sfery.

- To całkiem miłe uczucie latać w ten sposób, ale zaczyna mnie już nudzić. I raczej tą metodą nie znajdziemy nie tylko lampy, ale nawet marnej świeczki. Czy zapałki.

Właśnie. Na końcu labiryntu były drzwi, a za nimi lampa, z której kiedyś uwolniła się cała magia. Nereza podejrzewała, że to tylko metafora, tak samo jak dżin, chociaż nawet ona nie mogła być pewna.

- Jeśli to coś w ogóle istnieje... - mruknęła najstarsza z nich. Z kieszeni kurty wyciągnęła mały, pękaty woreczek, z którego końca sterczał cienki sznurek. - Potrzebujemy przejścia, tak...?

- Nie! Nie tak! - Diamante z lekkim zdziwieniem spojrzała na Nerezę.

- Znasz lepszy sposób?

- Odbije się od bariery, pomyśl!

- Nie będę go dotykać.

- Co?

- Trzymałaś koniec sznurka, kiedy próbowałaś upuścić kłębek. Woda, póki nas nie dotyka, wydaje się przenikać przez to coś całkiem łatwo. - zważyła w dłoni woreczek z wybuchającym proszkiem – Masz lepszy sposób?

- Obyś miała magiczko, bo ja nie planuję zbierać fragmentów siebie, latających osobno – Genevra skrzywiła się nieznacznie.

- Lewitacja jest magią opartą na stanie umysłu – zmierzyły ją dwie pary pełnych powątpiewania oczu – Nie powinnyśmy być zdolne do unoszenia się w powietrzu, póki nie oczyścimy myśli... A jednak się unosimy. Więc teraz wyobraźcie sobie coś lekkiego. Zamknijcie oczy, jeśli tak będzie wam łatwiej.

- I to ma niby coś dać? - głos Diamante był pełen niedowierzania.

- Może odwrócić to zaklęcie, które działa na nas teraz. Prawdopodobnie.

- Jak znajdę tą lampę, to zażyczę sobie, żebym już nigdy nie musiała latać – Genevra splotła nogi i pochyliła głowę, przy akompaniamencie cichego dzwonienia. Diamante niechętnie poszła za jej przykładem.

- Na razie lepiej skupmy się na tym, jak ją znaleźć i jak wyjść z tego wszystkiego o zdrowych zmysłach.

Nereza opuściła powieki. Wsłuchana w nierównomierne uderzenia kropel, wyłączała kolejne myśli, zmuszała własny umysł, żeby zapomnieć gdzie jest. Po co jest. Czym jest. Szarpnięcie było tak nagłe, że krzyknęła, otwierając szeroko oczy.

Spadały tylko przez krótką chwilę. W następnej uderzyła łokciem i plecami o kamień. Nad nią zamajaczył cień w czarnym płaszczu, błysnęło ostrze. Zanim Nereza zdążyła zareagować w jakikolwiek sposób, rozległ się huk wystrzału i zakutana w płaszcz postać, odskoczyła od niej bezgłośnie.

- Dobry refleks śliczna – nieznajomy szeptał przypominającym szmer wiatru głosem, który jak wiatr właśnie, przenikał do szpiku kości.

Nereza przewróciła się na brzuch, podparła na kolanach i dłoniach. Obok słyszała dzwonienie, towarzyszące ruchom Genevry.

- Możecie mi mówić Cleto – spod płaszcza wysunęła się koścista dłoń. Wskazała ustawiony nad ich głowami stolik. Szachownicę, figury. Cztery krzesła. - Możecie ze mną zagrać – szaty zaszeleściły kiedy pochylił się. Błyskawicznie, dwoma długimi krokami znalazł się przy Diamante.

- Uważaj! - Nereza próbowała poderwać się na równe nogi. Sznurek, który wciąż trzymała w dłoni skrępował jej ruchy. Runęła na ziemię.

- Lub walczyć – wystrzał zagłuszył świst ostrza.

Diamante odskoczyła chwiejnie, w ostatniej chwili. Z odciętego w połowie warkocza wysnuwały się pasma niegdyś rudych, teraz przetykanych siwizną włosów. Ręka, w której trzymała rewolwer, drżała lekko.

- Tylko jedna rada, kule nie działają – Cleto potrząsnął poszarpanym, dziurawym fragmentem płaszcza.

Przyłożył miecz do gardła skrępowanej Nerezy.

- Magia też by nie zadziałała, nawet gdybyście potrafiły się nią posługiwać. To jak śliczne, zagracie?

Nereza z trudem przełknęła ślinę, z małej ranki na jej szyi ściekła za kołnierz pojedyncza kropla krwi. Kobieta czuła, jak formuje się następna. Kiwnęła głową. Diamante opuściła broń.

- To daje nam większe szanse? - Genevra wstała, odruchowo cofając się dalej od zakutanej w płaszcz postaci. - Jakie są zasady?

- Musicie wygrać, proste. Tylko – kobieta cofnęła się kolejnych kilka kroków, pod spojrzeniem oczu, które niespodziewanie zapłonęły jasnym, błękitnym światłem – Kiedy będziecie tracić pionka, będę wam odbierał po roku życia, każdej z was. Jeśli stracicie figurę, to będą trzy lata. Królową – sześć. Gra kończy się matem lub, kiedy któraś z was umrze pierwsza. Zgoda?

Genevra z wahaniem kiwnęła głową. Sznur, dotąd krępujący Nerezę, na powrót stał się zwyczajnym, cienkim sznurkiem. Szybko stanęła na nogach. Dopiero teraz uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu.

Jak poprzednia sala, ta także miała kształt kuli. Nie było widać miejsca, z którego spadły, zupełnie jakby z niczego zmaterializowały się nad podłogą. Nie było też drzwi, ani żadnych wnęk korytarzy, które mogłyby prowadzić gdzieś dalej, czy posłużyć im do ucieczki.

- Żeby było zabawniej powiem wam, że gdybyście wybrały inny sposób opuszczenia komnaty wyboru, mogłybyście trafić lepiej. Albo być już martwe – Cleto ponownie wskazał szachownicę – Możemy śliczne?

Poprzednio unosiły się w powietrzu. Teraz każda powierzchnia stawała się podłogą – mogły chodzić po zaokrąglającym się boku kuli i nie były pewne, czy to ich poczucie góra-dół wariuje, czy może cała sala wiruje, jak kołowrotki, wkładane do klatek hodowlanych myszy.

Nereza potrafiła grać w szachy, ale nie spodziewała się, że jej towarzyszkom także nie jest to obce. Niebieskie oczy Cleto lśniły raz słabszym, raz jaśniejszym blaskiem, blada dłoń przesuwała figury z pewnością gracza, dla którego zwycięstwo nie jest zależne, od wyniku partii.

Kiedy straciły pierwszego pionka, Diamante delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu. Dopiero wtedy Nereza zdała sobie sprawę, że po jej policzkach płyną łzy. Strach. Żal. Otarła je szybko.

Grały razem, we trójkę. Ich zdolności uzupełniały się. Prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz.

Śmiech Cleto wypełnił kulistą salę. Kiedy partia dobiegła końca, po stronie trójki kobiet pozostali jedynie królowa i król – wygrały, ale w ustach czuły tylko słony smak łez. Nereza nigdy wcześniej nie pomyślałaby, że zwycięstwo, może nieść ze sobą tak wiele z porażki. Dwadzieścia sześć lat, odbieranych krok po kroku.

- To była dobra zabawa – szachownica, stolik i krzesła zniknęły. Zamiast tego pod ich stopami otwierała się otchłań. - Możecie iść dalej, ale żeby dotrzeć do ostatniej komnaty, będziecie musiały kupić wskazówkę. - Cleto zachichotał – Będę czekał żeby dowiedzieć się, co poświęcicie.

Nereza wiedziała, że to także jest część legendy – chociaż już nie tej, opowiadanej dzieciom. W bajcie, minotaur przychodził żeby straszyć, lub odbierać dobre sny i zastępować je koszmarami. W starych pismach zachował się inny przekaz – strażnik labiryntu miał za zadanie pokazać drogę, jeśli otrzymał odpowiednią cenę. Wiedziała od lat, co mu ofiaruje – nie była tylko pewna, czy to wciąż wystarczy.

Przejście rozszerzyło się, pozbawiając je równowagi. Znad powoli kruszącej się krawędzi patrzyły niebieskie oczy – ani dobre, ani złe. Lekko rozbawione.

***

- Czekasz na Tezeusza?

Nereza, wciąż lekko oszołomiona, uniosła się na łokciach, potrząsnęła głową. Kolejna kulista sala oświetlona wirującymi w powietrzu kroplami dziwnej cieczy. Tak samo, jak pierwsza, jednak nieznacznie od niej większa.

- To płynne światło. - głos był miękki, przepełniony spokojem, który w jakiś sposób, oddziaływał także na nią. - Pytałem czy to po to, żeby Tezeusz mógł cię znaleźć. Cleto przyniósł to do mnie.

Minotaur siedział na płaskim, przykrytym czerwoną materią głazie. Bawił się trzymanym w dłoniach kłębkiem sznurka. Obok, nieprzytomne leżały Diamante i Genevra.

- Nie Panie – Nereza przyklęknęła, nisko pochylając głowę. - Bałam się, że zgubię drogę. - nie patrząc na siedzącą przed nią bestię sięgnęła do przymocowanej u pasa sakwy, wyjęła pozostałe dwa kłębki. Położyła je przed sobą, a po chwili, popchnęła w stronę minotaura.

- Ja jestem strażnikiem i szafarzem drogi. - przez chwilę przyglądał się jej uważnie. Odważyła się podnieść wzrok. We łbie byka tkwiła para ludzkich oczu. Tylko tęczówki mieniły się czerwonym blaskiem – Wątpiłaś, że poprowadzę cię tą właściwą?

Potrząsnęła głową, ponownie wbijając wzrok w kamienie posadzki. Kiedy się nad tym zastanawiała, jej własny strach przed zagubieniem w labiryncie wydawał się śmieszny. Wiedziała, że zapiski odnośnie tego mitu są pełne metafor, ale nigdy nie przyszło jej do głowy, że być może największą z nich jest właśnie sam „labirynt”. Była naiwna – wpadła w pułapkę przekonana, że wie o niej wszystko, kiedy to właśnie brak wiedzy okazał się najdotkliwszy. Dała się nabrać jak dziecko.

- Doceniam, że nie próbujesz mnie zabić. Ani zrobić czegoś równie głupiego – niedbale odrzucił sznurek za plecy. Wszystkie trzy kłębki w mgnieniu oka zajęły się płomieniem, pozostały tylko małe kupki popiołu. - Rozum każe ci trzymać głowę nisko, to dobrze. Wiedza pozwala ci czekać, aż zażądam ofiary, miła mieszanka. Więc, co to będzie? One już podały cenę za wskazanie drogi.

- Czas – Nereza uniosła głowę i wbiła spojrzenie w oczy minotaura. To mogła być odwaga, lub szaleństwo. Wierzyła, że podejmuje mądrą decyzję.

- Ścieżka to Salvatrice.

***

Nie pamiętała momentu, w którym zamknęła oczy. Minotaur zniknął. Obok niej, równie zdezorientowane stały Diamante i Genevra.

Komnata zmieniła się. Miejsce szarych, obrośniętych mchem i popękanych w wielu miejscach kamiennych płyt, zajęła wielobarwna, przypominająca witraż mozaika. Przez kolorowe szkiełka sączyło się ciepłe światło.

Nereza ze zdziwieniem zauważyła, jak dokładnie Genevra przygląda się Diamante. Atmosfera pomiędzy całą trójką gęstniała nieprzyjemnie w całkowitej ciszy.

Wielokrotnie obeszły komnatę wokół. Grawitacja działała w tym miejscu tak samo, jak w kuli, w której spotkały Cleto – jednak nie było nikogo, kto mógłby poddać je próbie, lub wskazać dalszą drogę. Kimkolwiek, lub czymkolwiek była Salvatrice, Nereza nie miała pojęcia, gdzie jej szukać.

- To słońce – zaskoczony głos Genevry przerwał ciszę.

Nereza i Diamante podążyły wzrokiem za jej uniesioną ręką. Na samym środku fragmentu, który w odniesieniu do nich wydawał się sklepieniem, mozaika witrażu układała się w ogromne, złoto-pomarańczowe słońce. Żadna z nich nie zauważyła tego wcześniej. Pod ich stopami wielobarwne płytki tworzyły obraz korzeni i traw.

Kiedyś, matka Nerezy mówiła, że można było dotrzeć na drugi koniec tęczy. Wystarczyło znać odpowiednią drogę. Jednak nie znając jej, przypominało to gonienie własnego ogona.

Nie była pewna, ile minęło czasu. Witrażowe słońce jaśniało nad ich głowami, niezależnie jak daleko, ani w którą stronę szły. Raz ustawiły się do siebie plecami licząc, że kiedy z takiej pozycji każda pójdzie w inną stronę, kula nie będzie mogła dłużej ich oszukiwać. Kiedy stanęły twarzą twarz w miejscu, gdzie przed paroma minutami było sklepienie – słońce nadal pozostawało nad ich głowami. Poza zasięgiem. Próbowałyby je zestrzelić, jednak rewolwer Diamante musiał zostać w komnacie minotaura.

Usiadły. Nereza zastanawiała się, gdzie właściwie popełniła błąd. Bestia wydawała się być zadowolona z jej odpowiedzi. Dał jej wskazówkę – adekwatną do ceny. Nie była pewna, czy to znaczyło, że jej oferta była zbyt niska.

Wyciągnęła bukłak z wodą, każda z nich upiła kilka łyków.

Genevra wierciła się nerwowo, Diamante wbiła wzrok we własne, splecione dłonie.

- Gdzie właściwie jest ta cała Salvatrice?! - starsza kobieta niespodziewanie poderwała się na nogi. Zacisnęła dłonie w pięści. - Co to za wskazówka, która nic nie daje?

Cichy trzask, przypominający odgłos pękającego szkła, zwrócił uwagę całej trójki. Uniosły głowy.

Jeden z otaczających słońce obłoków pękał. Kruszył się w oczach, oddzielał od pozostałych. Wydawał się odchylać na zewnątrz kuli.

- Co ja właściwie...? - szepnęła oszołomiona.

Nereza zrozumiała pierwsza.

- Salvatrice! - trzask kolejnego z przełamujących się obłoków niemal zagłuszył wezwanie.

- Salvatrice? - Genevra niepewnie przysunęła się bliżej pozostałej dwójki.

Kula wokół nich rozwijała się, jak pąk jakiegoś egzotycznego kwiatu. Obłoki pękły z hukiem, oddzielając się od słońca. Skierowane ku górze ściany odkształcały się powoli, aż cała trójka stała na zupełnie równej, zdającej się ciągnąć nieskończenie w każdą stronę powierzchni. Słońce najpierw zbladło, zwinęło przypominające języki ognia promienie. Zapadło się w sobie. Nad szklaną równiną, zawieszony pośrodku czarnej pustki, świecił sierp księżyca.

- Więc wszystkie... - Diamante mówiła z trudem, jakby coś ściskało ją za gardło – Dostałyśmy taką samą podpowiedź?

- Oczywiście. To jedyna ścieżka – odwróciły się gwałtownie.

Salvatrice była osobą, ale nie mogła być człowiekiem – tak samo jak Cleto i minotaur. Jej szata połyskiwała w świetle witrażowego księżyca. Skóra była niemal przeźroczysta, a pod nią wyraźnie widziały sieć srebrzystych żyłek. Na jej otwartej dłoni leżały trzy klucze. Powoli uniosły się w powietrze.

- Jeśli przejdziecie do sali poza słońcem, będą wam potrzebne – Salvatrice skinęła dłonią, a klucze zawisły przed ich oczami. Srebrny naprzeciwko Diamante, złoty Genevry i brązowy Nerezy.

- Każdy jest inny... - Genevra zgarnęła w dłoń swój klucz. Nie patrzyła na dwie pozostałe kobiety.

- Bo każda cena jest inna – srebrzysta postać cofnęła się dwa kroki. Rozpłynęła w powietrzu, jakby od początku była jedynie grą cieni. Nereza w ostatniej chwili zdążyła złapać spadający klucz.

Równina ze zgrzytem i piskiem wracała do kształtu kuli.

Diamante odwróciła się gwałtownie. Była przekonana, że ktoś dotknął jej ramienia. Dopiero po chwili, w jednym ze świeżo powstałych na równinie pęknięć spostrzegła bladą, kościstą rękę. Zawahała się.

Dłoń zniknęła, zanim zdążyła do niej podejść, jednak z pęknięcia wystawała kolba rewolweru. Ze zdziwieniem wciągnęła powietrze, sięgnęła po doskonale jej znaną broń.

- No i jesteśmy w punkcie wyjścia – Genevra zaśmiała się sztucznie – Ta cała zjawa nie powiedziała nam co zrobić, żeby iść dalej.

- Niezupełnie.

- Co masz na myśli? - Nereza z niepokojem spojrzała na starszą kobietę. Cofnęła się odruchowo, widząc broń w jej dłoni. - Daj spokój na pewno jest inny sposób!

- Nie wiem – Diamante uniosła rewolwer, celując w sam środek ponownie jaśniejącego nad ich głowami słońca. W drugiej ręce ściskała srebrny klucz. Pociągając za spust, zamknęła oczy.

Przez chwilę wydawało im się, że świat rozsypał się wokół nich na drobne, ostre kawałeczki – a one wraz z nim. Pośrodku ciemności stała srebrna brama.

- Mamy za dużo kompletów kluczy, za mało bram, myślałam, że to zazwyczaj jest na odwrót – Genevra zaśmiała się, przesunęła nieznacznie w bok, bliżej Diamante.

Powód, dla którego przeszły przez to wszystko, był na wyciągnięcie ręki, wystarczyło otworzyć drzwi, za którymi kryła się lampa.

- Uważaj na nią, nie ufam jej – szepnęła Genevra, stając tuż obok trzymającej broń kobiety. Diamante powoli, jakby sama nie była pewna tego co robi, uniosła rewolwer, wycelowała w Nerezę. Jej dłonie drżały, więc wsunęła klucz do kieszeni kurty. Podparła uchwyt na broni drugą ręką.

Nereza nie widziała w tym wszystkim ani odrobiny logiki. Uniosła ręce w obronnym geście, cofnęła się o krok. Diamante nie była zdecydowana. Pomimo podwójnego uchwytu, lufa rewolweru wciąż kołysała się w powietrzu, częściej celując obok cofającej się kobiety, niż w nią.

Genevra uśmiechnęła się triumfalnie. Błyskawicznym ruchem wsunęła dłoń do kieszeni kurtki stojącej obok niej kobiety, złapała klucz. Nereza nie miała odwagi nawet drgnąć, Diamante zorientowała się, że coś jest nie tak, dopiero kiedy tamta dopadła bramy. Odwróciła się gwałtownie, ale nawet nie podniosła broni. Genevra przekręciła klucz w zamku, szarpnęła odrzwia i po chwili zatrzasnęła je za sobą, znikając w ciemności. Diamante ze zdziwionym westchnieniem rozpadła się w pył.

Na gładkiej powierzchni srebrnej bramy pojawiły się rysy. Najpierw płytkie, potem coraz głębsze. Nereza zachwiała się, osunęła na kolana.

Jej dłonie zagłębiły się miękko w ciemność, by po chwili natrafić na twardą, misternie zdobioną powierzchnię. Zawahała się przez chwilę. Co jeszcze miała do stracenia?

Wodziła palcami wzdłuż zdobionych powierzchni. Prostokąt nie miał więcej niż metr szerokości i może połowę tego długości. W końcu udało jej się wymacać otwór, który nie wydawał się być po prostu kolejnym elementem zawiłego ornamentu. Włożyła klucz, przekręciła. Przelotnie pomyślała, że powinna się bardziej bać. Była zbyt zrezygnowana, na strach.

Brama otworzyła się w dół, z cichym skrzypieniem. Ktoś był za nią, Nereza nie zdążyła się odwrócić. Czyjeś ręce złapały ją za ramiona i popchnęły głową w dół, w ciemność otwartego przed chwilą przejścia.

***

Gęsta, promieniująca własnym, chociaż słabym światłem ciecz kapała z podłogi. Ze ścian. Z sufitu. Mieniące się perłowo krople wirowały w powietrzu. Rozbijały się o omszałe kamienie i wracały, w nieskończonym tańcu. W dół, w bok, do góry. Bez żadnych ograniczeń. Nereza spokojnie wpatrywała się w cyferblat leżącego na czerwonej poduszeczce zegarka. Trzy wskazówki trwały w miejscu, chociaż z mechanizmu dobywało się ciche tykanie. Okrągła tarcza została podzielona na trzysta sześćdziesiąt pięć równych części.

Słyszała jak na zewnątrz, w ruinach starej świątyni gdzie znajdowało się wejście do labiryntu, Genevra krzyczy, uwięziona w wizjach przyszłości, którą pragnęła znać. Minotaur powiedział, że w ofierze można złożyć cokolwiek, ale cena z życia Diamanty, które nigdy nie należało do niej, okazała się zbyt niska. Nawet jeśli były siostrami. Nereza westchnęła, przyglądając się swojemu odbiciu w szkiełku zegarka, poprawiła układające się niesfornie włosy. Od początku mógł być tylko jeden zwycięzca. Jej cena okazała się najwyższa. Na koniec, dostanie swoją nagrodę. W chwili, gdy najkrótsza wskazówka zegara zatoczy pełne koło.

Minotaur, nie będący minotaurem, ani Cleto, ani Salvatrice lewitował obok niej. Miękką szmatką polerował powierzchnię zniszczonej lampy z brązu.

KONIEC

Miało wyglądać trochę inaczej... Przepraszam za wszystkie przeoczenia, przecinki na pewno.

Jedzenie

1.

- Chodźmy i wywalmy te cholerne drzwi, bo mnie zaraz szlag trafi! - Blondyna Marta miotała się po pomieszczeniu, obijając o ściany i klnąc.

- Fakt - dodała Klara, potrząsając swymi krótkim siwymi włosami. - Stary knur spóźnia się z jedzeniem. - Zaraz zdechniemy z głodu i będzie z nas zwyczajna padlina.

- No więc na co czekamy - rzuciła ruda Malwina. - Ruszajmy. Tylko ostrożnie, bo na zewnątrz nie jest zbyt bezpiecznie.

- Gadasz tak, jak byś łaziła ciągle na zewnątrz - powiedziała siwa i zarechotała trzęsąc się.

W czasie jak siwa i ruda gadały, blondyna ruszyła do drzwi i zaparła się próbując je wywarzyć. Klara widząc to powiedziała:

- Uważaj, bo się spocisz i pośniemy tu, zamiast szukać tego śmierdzącego wieprza z jedzeniem.

- Malwina pokręciła Głową patrząc na swe przyjaciółki. Podeszła do drzwi, wspięła się i wybrała delikatnie kod. Coś zabrzęczało i drzwi uchyliły się z trzaskiem. Siostry popatrzyły na nią z uznaniem. 

2.

Wygramoliły się dosyć niezdarnie na korytarz i już po kilku krokach przerwały jazgot i stanęły jak wryte. Na środku leżał szczerzący swe kły potwór. Uniósł łeb na widok trzech przyjaciółek.

- No to jesteśmy w dupie - powiedziała Klara chichocząc nerwowo.

- A wy dokąd, moje drogie panie? - Bestia wycharczała szczerząc się i pokazując różowy jęzor. - Wracać do swojego pomieszczenia. Ale już!

- Weźmiemy go sposobem - wyszeptała sprężona jak struna Malwina.

- tak, obfajdamy go, bo strach zaraz nam zwieracze poluzuje - głosem falującym od stresu powiedziała Klara.

- Ty gnojku! - nagle krzyknęła Marta i pognała w stronę napastnika. Gdy znalazła się bliżej niego, zobaczyły wyraźnie, że strach powiększył potwora w ich oczach, a w rzeczywistości był o połowę mniejszy od Marty. Blondyna uderzyła potwora kilka razy, a na koniec przygwoździła go do rogu korytarza swym ciałem. Potwór zacharczał.

- Tak mnie ta bestia zestresowała, że zgłodniałam okrutnie - powiedziała wreszcie blondyna, gdy wyrównał się jej oddech.

- A niby po co wylazłyśmy z ciepłego pomieszczenia i narażamy się? - Zapytała Malwina.

- No właśnie! Po co? - zakrzyknęła Klara. - Źle nam było?

- No wiecie - powiedziała spokojnie Malwina. - Nie było źle, ale śmierdzący cap nie przyniósł jedzenia, wiec musimy same poszukać opiekuna, bo może zapomniał.

- A gdzie znajdziemy tego wieprza? - Dopytywała Marta.

- Zejdź ze mnie, to ci powiem - wycharczał wciąż leżący pod nią potwór, którego jęzor zwisał z pyska, a oczy zaszły już mgłą.

- Najpierw powiedz cwaniaczku - odezwała się Malwina, a potem zobaczymy, czy zasługujesz na litość.

- Jest takie pomieszczenie... - zakasłał. - Ale trzeba wyjść na zewnątrz.

- Na zewnątrz?! - jednocześnie powiedziały wszystkie trzy.

- Tak. Tam opiekun robi jedzenie... Nie tylko dla was.

-Puść go Marto - powiedziała wreszcie Malwina. - On już nam krzywdy nie zrobi.

W chwili, gdy blondyna podnosiła się z cielska bestii, ruda kopnęła potwora w gardło tak mocno, że usłyszały jakiś trzask. Potwór zawył okrutnie i stracił przytomność, ale ruch ciała wskazywał na to, że nie zginał.

- Ale z ciebie wredna świnia - powiedziała Klara, gdy odchodziły kręcąc kształtnymi tyłkami.

3.

Pobiegły dalej i stanęły przed kolejnymi drzwiami. Miały bardzo podobny zamek i Malwina natychmiast wypróbowała kod, który zapamiętała i który umożliwił im wyjście na korytarz. Bezskutecznie. Blondyna starała się wywarzyć przeszkodę, jednak cały czas działania te były bezskuteczne, a przyglądała się im Klara, przebierając w miejscu nogami.

- Musimy zawrócić i poszukać innego wyjścia - zawyrokowała ostatecznie Malwina.

Wolnym krokiem udały się w drogę powrotna, gdy nagle usłyszały dobiegający z góry głos:

4.

- A gdzież to udają się moje miłe panie? - Głos należał do Manuela i dochodził z niewielkiej wnęki pod sufitem

- Czego chcesz pokurczu? - zawołała troszkę podenerwowana Marta, która nie kryła swej antypatii do niepozornego absztyfikanta, który, ku uciesze wszystkich, smolił cholewki do siwej i często odwiedzał je, śpiewając i opowiadając jakieś bzdurne historyjki

- Jak zawsze. Tylko pogadać - wyszczerzył nierówny zgryz. - Chyba, że...

- Stul pysk - krzyknęła na niego blondyna.

- Znasz rozkład korytarzy - zapytała znienacka Malwina.

- Się wie - odparł ochoczo Manuel.

- No to rusz swoje kostropate dupsko i zaprowadź nas do opiekuna - powiedziała Klara, dodając najsłodziej, jak potrafiła: - Prosimy się o to.

Manuel nie dal się prosić i po paru chwilach dotarli do wyjścia z budynku. Z duma przewodnika, który odkrył co najmniej Amerykę,  wskazał wrota do innego budynku, znajdującego się po drugiej stronie podwórka. Znały to miejsce, bo dawniej, jako małe dziewczynki, biegały po całym terenie i dopiero potniej, gdy dorosły, opiekun zamknął je w odosobnieniu.

5.

Dotarły najciszej jak mogły do uchylonych wrót i już z daleka usłyszały głos dwóch rozmawiających ludzi. Malwina stała najbliżej. Odwróciła się i wyszeptała:

- Zostańcie z tyłu i pilnujcie, a ja posłucham i zdam wam relację.

- A zrozumiesz? - Klara wykrzywiła się w grymasie bezgłośnego śmiechu. Malwina spiorunowała ja wzrokiem. Podeszła bliżej. W jednym z głosów rozpoznały swego opiekuna:

- Trochę mi żal, ale co zrobić. Znam je od dziecka.

- Są już wystarczająco utuczone - powiedział drugi, chyba damski głos. - Jak mus to mus.

- Jak myślisz? - zapytał opiekun. - Domyślają się czegoś? W końcu nie dałem im dziś rano jeść.

- Daj spokój, to przecież tylko głupie świnie - zaśmiała się rozmówczyni opiekuna. - Bierz paralizator i załatw ta rudą. Wieczorem ze stacji orbitalnej przylatują nasze wnuki, a tam wiesz, tylko zielsko, wiec pewnie z chęcią skosztują ścieżynki. A na jutro przygotuję pieczeń.

6.

Malwinę opanował strach. Obróciła się i mijając Klarę i Martę krzyknęła w biegu:

- W nogi! Wracamy do naszego pomieszczenia. Opiekun zaraz będzie z jedzeniem. - W głowie ciągle grały jej słowa: „załatw tą rudą". Co robić, myślała. Nagle przebiegła jej przez głowę myśl. Zakrzyknęła:

-  Marta, wyłam te sztachety! Wytarzamy się w błocie.

Blondyna posłusznie wykonała polecenie Malwiny i z impetem natarła na płot, przewracając go i lądując w wielkiej, brudnej kałuży. Marta i Klara wskoczyły w błoto za nią. Na moment zapomniały o kłopotach i głodzie, bo błoto, jak powszechnie wiadomo, uwalnia od trosk.

Jednak Malwina nie pozwoliła im zbyt długo rozkoszować się tym błogim stanem i po kilku chwilach znalazły się w swym pomieszczeniu.

„Uda się", pomyślała ruda. „Teraz wszystkie jesteśmy tak samo brudne i podły knur nas nie rozróżni".

- Aleśmy wypiękniały - powiedziała siwa patrząc na siostry, ale zamilkła, bo drzwi rozchyliły się nagle. Stanął w nich opiekun, ale nie miał kubła z jedzeniem. Zamiast tego w reku trzymał kawałek słodkiego ciasta.

- Ruda, podejdź tu do mnie - zawołał wabiąc zapachem wypieku.

- Idź ty - Malwina wyszeptał do Marty. - Ja nie mam dziś ochoty na słodycze.

Marta zaśmiała się i ruszyła ochoczo.

- Nie ty głupia - opiekun zaśmiał się, ale widząc łaszącą się blondynę dodał: - No dobra, skoro tak bardzo chcesz. - Dał jej słodki kęs i klepnięciami wyprowadził z pomieszczenia. Ruda odetchnęła z ulgą, a siwa troszkę zdezorientowana udała się w kąt, by oddać mocz. Opiekun pojawił się wkrótce z kubłem i napełnił koryto pachnąca breją. Wychodząc odwrócił się do mlaskających dziewczyn i rzekł:

- Cieszcie się życiem, ale pamiętajcie, że co się odwlecze to nie uciecze. Za tydzień przylatują goście z Proximy i już nie mogą się doczekać smaku specjałów ziemskiego jedzenia: szynki, golonki i bekonu.

 

KONIEC

I obiecałem, że przeczytam?
Obiecałem

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Karty do podziału

Iga weszła do tłocznego baru. Wydawałoby się, że takie miejsce nie nadaje się na poufną, prywatną rozmowę, której nikt postronny nie powinien słyszeć. Nic bardziej mylnego. Podpite towarzystwo było radosne i głośne, muzyka sącząca się z głośników również robiła swoje. Dziewczyna zamówiła piwo i swobodnym krokiem przeszła przez salę ignorując spojrzenia męskiej części gości. Dosiadła się do jednego ze stołów bez pytania. Wilcza, wysoka, smukła kobieta o wyraźnie zarysowanych mięśniach patrzyła na nią uważnie, z uśmiechem świadczącym o dużej pewności siebie. Zza ramienia wystawała rękojeść jakiejś broni. Piegża, szatynka, która nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat wyglądała dużo przyjaźniej, ale Iga nie była na tyle głupia by od razu jej zaufać. Nie, gdy gra toczyła się o taką stawkę. Ale fakt, przykro będzie ją zabijać. Naprawdę szkoda.
- Spóźniłaś się - odezwała się Wilcza pierwsza.
- Będziemy rozmawiać o oczywistościach, czy przejdziemy do rzeczy? - Iga upiła łyk piwa i skrzywiła się z niesmakiem. Z kobietami zawsze pracowało się trudniej. To był ciekawy fenomen. Im więcej facetów w grupie, tym łatwiej było o dobrą organizację i współpracę. Ale nie zawsze dostawało się to, czego się chciało. One będą musiały wystarczyć. - Każda z nas chce dla siebie jeden fragment kamienia, zgadza się?
- Podobno miałyśmy nie rozmawiać o oczywistościach - zauważyła Wilcza swobodnym tonem. Iga odgarnęła kosmyk blond loków, który wydostał się z luźno związanego warkocza.
- Wszystkie cztery znajdują się w jednym miejscu - kontynuowała niezrażona. - A ty - spojrzała na Piegżę - podobno wiesz gdzie.
Dziewczyna skinęła głową. Przez chwilę sączyła piwo w zamyśleniu. Byłą ciekawa ile wiedzą o kamieniu, który wieku temu został roztrzaskany na części. Czy zdają sobie sprawę, jak potężny to artefakt. I że aby go użyć potrzebne są wszystkie kawałki...
- Wiem gdzie to jest- skinęła głową. - Ale nie jak się tam dostać.
- Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Drogocenne kamyczki zazwyczaj są dobrze chronione - zaśmiała się Wilcza wstając. - Idziemy.
Nie masz pojęcia jak drogocenne, pomyślała Piegża kończąc piwo.

***

- Towarzystwo Przyjaciół Zegarów z Kukułką? Serio? - Iga uniosła brwi z powątpiewaniem.
- A jak mają się nazywać? Stowarzyszenie Magów? Daj spokój, koniec końców to tajna organizacja. - Piegża wyciągnęła ręce z kieszeni. - Pytanie jak się tam dostaniemy. Nie wiem czy wspominałam, ale nie przepadają tam za mną. Wywalili mnie za... łamanie regulaminu.
- Może wywalimy drzwi? - zaproponowała Wilcza.
- Znasz coś takiego jak subtelne metody? - westchnęła Iga podchodząc do drzwi. Wyciągnęła rękę i drewno pokryło się fioletowym misternym wzorem. Piegża zaklęła.
- Mamy kłopoty. - Iga bardziej stwierdziła niż spytała.
- Jesteśmy w dupie - potwierdziła Piegża, gdy kamienna figura znajdująca się nad wejściem poruszyła skrzydłami. - W czarnej, zasranej dupie.
Kościotrup trzymający w jednym ręku miecz w a drugim gwiazdę zaranną wylądował za nimi odcinając im drogę ucieczki. Choć po radosnym błysku w oczach Wilczej raczej nikt nie powiedziałby, że ucieczka to pierwsza rzecz, która przyszła jej do głowy.
- Co to za cholerstwo?! - wrzasnęła Iga.
- Strażnik - wyjaśniła Piegża .
- Człowiek? - powiedziała Wilcza w stronę prostującej się rzeźby.
- Co? - Piegża i Iga spytały jednocześnie.
- Nie znacie tej historii ze Sfinksem?
- Ja tak, ale on chyba nie. - Piegża uchyliła się przed kulą z kolcami, która świsnęła nad jej głową.
Oczy Igi stały się idealnie czarne. Wyszeptała kilka słów pod nosem i zielony ogień zaczął trawić kamiennego strażnika. Na chwilę. Kościotrup rozpostarł skrzydła i wydał z siebie upiorny krzyk. Piegża cisnęła w niego trzema szklanymi kulkami, które rozbijając się zmieniły się w czerwone linki, które oplotły go ciasno. Wilcza tylko na to czekała, wbiła maczetę w plecy strażnika. Błysnęło na niebiesko i fala uderzeniowa pchnęła Piegżę cztery metry do tyłu. Jedna popisuje się widowiskową, ale mało skuteczną magią, druga wymachuje maczetą pokrytą runami, mamrotała pod nosem Piegża gramoląc się z ziemi, i ja, uliczny magik iluzjonista, pięknie.
Sterta gruzu. Tyle zostało ze strażnika.
Kupka drzazg. Tyle zostało z drzwi.
- Co jest, do kurwy nędzy? - warknęła Wilcza.
Za drzwiami znajdowała się ściana. Popękana, oblepiona wyblakłymi plakatami ściana. Okraszona lakonicznym napisem: Wiedza to potęga.

****

-Mówiłaś, że wiesz jak tam dojść! - piekliła się Wilcza. Dotarły do niewielkiego parku, obskurnego, z wybitymi latarniami i wysypującymi się koszami. Normalnie Iga bałaby się choćby przechodzić obok, ale teraz, wokół ławki na której siedziała, krążyła rozsierdzona Wilcza wymachująca wściekle maczetą.
- Mówiłam, że wiem, gdzie, a nie jak - zauważyła ponuro Piegża. Ale fakt, sama się tego nie spodziewała. Wiele się zmieniło przez te dwa lata, oj wiele.
- Chyba mogę wam pomóc - odezwał się męski, ochrypły głos. Z ciemności wyłonił się szczupły, mężczyzna, utykający na lewą nogę. - Ja wiem, gdzie chcecie się dostać, wy możecie pomóc mi w mojej sprawie.
- Skąd niby wiesz? - warknęła Wilcza gotowa rzucić się nieznajomemu do gardła.
- Widziałem was przy strażniku. Piękna robota - uśmiechnął się nieznacznie. - Raczej nie rozwalałyście go z powodu wieczornej nudy. Postawię sprawę jasno. Wy chcecie się dostać do Sali, nie moja broszka po jaką cholerę. Ja chcę dostać złotą łzę. To wszystko.
- Złote co? - Wilcza patrzyła na niego jak na idiotę. Iga zmarszczyła brwi. Piegża westchnęła ciężko.
- Skąd wiesz, że mam?
- Byłbym zawiedziony, gdybyś nie miała - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To jak będzie?
- Zgoda. Obietnica na kartę. Na Damę Pik.
- Zgoda.
Piegża wyciągnęła z rękawa kartkę. Położyła ją figurą do góry. Nieznajomy podszedł, dołożył swoją dłoń. Karta zajarzyły się na czerwono. Dziewczyna zaklęła, mężczyzna skrzywił się nieco. Kiedy zabrali dłonie karty już nie było, a na spodzie każde z nich miało wypalony symbol pika.
- Lustro. Użyjcie lustra. Metoda stara, ale wciąż działa - powiedział z uśmiechem. - Teraz łza.
Piegża niechętnie sięgnął do kieszeni, wyciągnęła z niej szklaną, złotą kuleczkę, rzuciła mężczyźnie. Ten skłonił się i zniknął w ciemności.
- Dobra, a teraz wyjaśnij, co tu sie, do cholery właśnie wydarzyło.
- Wymiana na Damę Pik - mruknęła Piegża kierując się w stronę Towarzystwo Przyjaciół Zegarów z Kukułką. - To stara metoda, zakazana. Złamanie jej kończy się śmiercią. Złota łza to śmiertelnie niebezpieczna broń. Można nią ożywiać trupy, dyrygować nimi jak marionetkami. Marionetkami obdarzonymi magią, mocą dorównującej twojej, Iga. Nasz uroczy nieznajomy jest nekromantą.
- I dałaś mu ją? Tak po prostu? Oszalałaś?!
-Dałam mu coś, co wygląda i śmierdzi jak złota łza. - Piegża uśmiechnęła sie dziwnie. - Uprzedzając twoje pytanie - karta też tylko wyglądała na Damę Pik. Zawsze mam w rękawie dodatkowego jokera.
- Uczciwość nie jest w pierwszej dziesiątce twoich zalet, co? - Iga pokręciła głową. Będzie musiała na nią uważać.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, z kieszeni wyciągnęła małe lusterko, przyłożyła je do ściany i pstryknęła. Tafla rozszerzyła się na całą powierzchnię.
- Drażni mnie, że sama na to nie wpadłam. Jakoś, spodziewałam się czegoś bardziej wyszukanego.
- Jesteś pewna? - Iga patrzyła na lustro powątpiewająco.
- Wiesz, tutaj niczego nie można być pewnym - Piegża wzruszyła ramionami. - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to powinnyśmy wpaść prosto do Sali.
- A jeśli nie pójdzie? - spytała Iga ostrożnie.
- Nie chcesz wiedzieć - Piegża uśmiechnęła się dziwnie. - Magia to nie zabawa. Gotowe?
Wilcza skinęła głową w milczeniu, Iga z oporem poszła w jej ślady.

***

Świat zawirował, gdy wbiegły w srebrną taflę. Potem zrobił fikołka, wyblakł, nabrał jaskrawych barw, zafalował i wypluł je w rzeczywistość.
Twardą, zakurzoną rzeczywistość.
Iga, pojękując cicho i kichając, dźwignęła się z podłogi rozmasowując kolana. Pomieszczenie w którym się znalazły nie wyglądał na Salę. Na pewno nie taką pisaną z wielkiej litery. Prawdę mówiąc wyglądało to bardziej na piwnicę zaadaptowaną na pokój. A właściciel tejże był właśnie przyciskany przez rozzłoszczoną Wilczą do ściany i z uporem starał się wykrztusić coś przez ściśnięte gardło.
- Ale roller-coaster, nigdy się nie przyzwyczaję. - Piegża pocierała głowę ze zbolałą miną - Muszę to jeszcze dopracować. O, cześć Karol.
Chłopak wycharczał coś niezrozumiałego. Wilcza puściła go z wyraźną niechęcią.
- Jakim cudem wpadłyśmy do ciebie? Miałyśmy wylądować ... gdzie indziej.
- Sala jest tak zabezpieczona, ze wyrzuca w losowym miejscu. Ale miałyście farta, że akurat do mnie!
- Dlaczego wszyscy wiedzą, gdzie chcemy sie dostać? I czemu niby mamy szczęście? - Iga usiadła zrezygnowana na krześle.
- Zhakowałem system magiczny. - Karol wypiął dumnie wątłą pierś.
- Zhakowałeś? System? Magiczny? - powtórzyła Iga coraz bardziej nie wierząc w to, co się dzieje.
- Musimy dostać się do Sali - powiedziała Piegża przechodząc do rzeczy - Pomożesz nam?
Oczy Karola zalśniły a na twarzy pojawiła się niezdrowa wręcz ekscytacja. Pobiegł, potykając się o porozrzucane pudełka z kartami, na drugi koniec pokoju.
- Pomoże nam? Tak bez pytania, czemu chcemy się tam dostać? - spytała Wilcza z powątpiewaniem.
- To haker. Oni naprawdę inaczej postrzegają rzeczywistość. - Piegża zerknęła na mamroczącego do siebie Karola.- Przełamać się przez najlepsze magiczne bariery i jeszcze przerzucić tam cztery osoby? Wyczyn godny mistrza.

***

- Lustro... a teraz szafa? I co, po drugiej stronie będzie na mnie czekał gadający lew? - Iga denerwowała się coraz bardziej.
- A ty myślisz, że Lewis to wszystko sam wymyślił? - Piegża zaśmiała się - Ale lwa nie będzie, słowo - mrugnęła do nich i weszła do szafy, zaraz znikając za wodospadem kabli. Wilcza wzruszyła ramionami i ruszyła za nią, Iga zamykała stawkę.

***

Sala była potężna. To słowo najlepiej oddawało jej naturę. Ogromna, z białego marmuru pyszniła się misternie zdobionymi kolumnami, obrazami i masą figurek, bardziej lub mniej cennych.
Wilcza od razu podeszła do starannie wykonanego z ceramiki słonia i bezceremonialnie rozbiła go o podłogę. Wśród skorup leżały cztery kamyki. A właściwie jeden, podzielony wieki temu. Kobieta uśmiechnęła się i otworzyła usta by coś powiedzieć, ale ogarnął ją zielony ogień. Wrzeszczała upiornie, trawiona przez płomienie, biegała po sali jak upiorna zielona pochodnia. Oczy Igi były czarniejsze niż otchłań. Spojrzała na Piegżę.
- Ciebie będzie mi szkoda zabijać.
- Bo się wzruszę. - W dłoni dziewczyny pojawiła się karta. As kier. - A, wiesz, że zielony jest w tym sezonie niemodny?
Iga prychnęła jak rozzłoszczona kotka, wycelowała palec w stronę Piegży, ale... nic się nie wydarzyło.
- Naprawdę, myślałaś, że pozwolę ci zabrać wszystkie części kamienia? - Dziewczyna pokręciła głową. - Wilcza była naiwna, ja nie.
- Jak...jak zablokowałaś moją magię?! - Iga wyglądała jak pięcioletnie dziecko, któremu starsze rodzeństwo powiedziało, że święty Mikołaj to bujda.
- Zdziwiło mnie, że nie spytałaś o to, skąd znam Karola. Wywalili nas razem za łamania zasad. Kiedy przechodziłyśmy przez szafę, zdobył potrzebne mu informacje, żeby zhakować, czyli innymi słowy, zablokować twoje umiejętności. A teraz... Żegnaj.

***

W pubie było tłoczno. To ciekawe, ale tu zawsze tak było. Karol wrócił z dwoma szklankami piwa, podał jedną dziewczynie. Piegża pociągnął długi łyk.

- Wiesz, to było wredne, zamieniać ją w ropuchę - mruknął chłopak.
- Może znajdzie kiedyś księcia, który ją odmieni - mrugnęła do niego. - Tylko szkoda, że kawałki kamienia zmieniły się w popiół. Powinieneś dopracować swój system. Wiesz, to był w sumie ważny artefakt.
- Wiem, wiem. To już piąty, który zniszczyłem. Tandeta.

Nie ogarniam formatowania tekstów... No mniejsza.
Dj, powodzenia ;)

Cholera, taka dobra zabawa, a ja nie będę miał czasu uczesnitczyć :/ No nic.
Przynajmniej przeczytam wieczorem co żeście powymyślali.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

beryl, pisząc "taka dobra zabawa" sprawiłeś mi wielką radość :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

To i ja się załapię :) Choć 24 h to trochę mało. Oby nie wypadały takie rzeczy w weekend :) i Wybaczcie błędów.

----

- Uciekaj głupia! – Wrzeszczała stojąc na scenie do tej, która wahała się stojąc naprzeciwko dwóch osiłków z grabiami w ręku.

- Uciekaj idiotko! – Nie uciekła, odwróciła się i cisnęła toporem w sznur nad szyją kompanki. Bo scena nie była sceną, była szafotem. Miejscem, gdzie zwykle wypowiada się swój ostatni monolog a tłum wyje radośnie.

Toporek jakimś dziwnym cudem trafił i przeciął linę.

Sura szybkim skokiem opuściła miejsce występu i podbiegła do Hii. Teraz panowie osiłkowie nie byli już tak pewni siebie. Zatrzymali się i wątpili, bo Sura uniosła w górę rękę a z pomiędzy palców wypływało coś gęstego i niebieskiego.

- Sierdalać bo głowy poucinam! – Kobieta zmarszczyła brwi przyjmując groźny wyraz twarzy. Hii z trudem zagwizdała, wypluwając w końcu ruszający się niedawno ząb. Niebieskawa maź rzucona w stronę drabów zaczęła palić. Mężczyźni krzyczeli, wyli, cierpieli i zachowywali się jakby wpadli w właśnie gaszone wapno. Kobiety szybko przebiegły obok nich, przemykając przez wąską bramę. Tłum stał i czekał na lidera, który krzyknie „naprzód”. Nikt nie krzyknął.

Minęło kilka chwil aby z bramy wyłonili się zbrojni. Te kilka chwil jednak wystarczyła by kobiety dołączyły do czekające z końmi trzeciej kobiety. Tej, którą od dziecka nazywano Buka.

Kobiety wskoczyły na osiodłane zwierzęta i cała trójka pogalopowała w stronę lasu. Buka ujeżdżała perszerona, inny koń nie dałby rady unieść jej cielska.

Minęły pierwsze sosny.

- Co teraz? Ładnie się wpakowałyśmy.

- Jedź i nie gadaj, jeszcze pościg za nami.

- Do MunThu! Sura teleportuj nas do MunThu!

Sura i Buka spojrzały na wrzeszczącą Hii. Klnęły.

- Chyba zwariowałaś, kompletnie odebrało ci zmysły od tego słońca!

- Zupełnie jak w moim śnie. Tylko, że wtedy ujeżdżałyśmy koguty, nago.

- Tak świetny żart. Przedni, a teraz zamknij jadaczkę!

- Nie pierdol teleportuj nas! Tam jest GoHeetHatSup. Przywróci nam… - nie zdążyła dokończyć, pierwszy bełt przeszył powietrze niedaleko końskiego zadka.

Sura zaklęła i otwarła teleport. Kobiety zniknęły.

*

MunThu było miastem portowym. Kiedyś było. Teraz gdy wszystko się popieprzyło, po porcie zostało parę chat porozrzucanych po lasach. Teleport otwarł się i wyrzucił je wprost na plażę. Były bezpieczne, do czasu. Buka właśnie zauważyła, że bełt wbił jej się w łydkę. Zaraz potem spadła z konia, który z widoczną ulgą poszedł napić się wody.

Sura wyciągnęła bełt i przypaliła ranę. Tradycyjnie unosząc rękę i wypowiadając jakieś magiczne zaklęcie. Buka zawyła i zemdlała.

Zrobił się wieczór. Kobiety opuściły plażę i skierowały się do jedynej w okolicy chatki. Przed drewnianym szałaso-domem na kawałku drewna widniał napis „uwaga zły pies”. Kobiety zignorowały go i weszły dalej.

Przy stole nad szachami siedział stary człowiek, ślepy, co dało się wnioskować po braku obojga oczu.

- Wejdźcie proszę.

- Starcze, którędy na bagna?

- A po cóż to, dwie piękne panie, i ochroniarz zmierzają na bagna MunThu.

Buka spochmurniała domyślając się, że to ona wzięta została za ochroniarza. Poderwała starca znad szachów i cisnęła w kąt pokoju, gdzie stało drewniane łóżko. Starzec przeleciał przez ścianę jakby była z mgły. I się zaczęło. Po chwili, kobiety wybiegły z domu przestraszone. Przed nimi stał teraz nie starzec, ale gigantyczny nietoperz.

- Nie ładnie tak traktować ludzi – zaskrzeczała bestia – nie ładnie.

Kobiety rozdzieliły się. Buka czerwieniejąc lekko poszła w lewo.

- Ja tylko, oj to był taki żart. Jak ten o kocie, znasz?

Potwór nie znał. I widać nie chciał znać. Zaatakował wbijając kły w ciało obłej niewiasty. Na pomoc szybko przyszła jej Hii rozpłatując mu jedno ze skrzydeł. Sura swoją metodą coś zamruczała i obok stwora pojawił się wielki oślepiający błysk. Nietoperz przetoczył się po szyszkach i walnął głową w pień drzewa. Krwawił.

- Pomóżcie! – zakwiczał – to boli, miłościwe panny pomóżcie.

- Takie z nas panny jak z ciebie orzeł – odpowiedziała mu Buka, ale szybko podbiegła i przystawiła mu nóż do gardła.

- Czekaj! – Sura podbiegła i powstrzymała kompankę – dajesz słowo, że nie będziesz dla nas nie miły?

- Daję, daję, tylko pomóż droga pani!

Sura coś zamlaskała, i nietoperz zmienił się w starego niewidomego dziadka.

- Dobra to wskaż drogę, gdzie bagna?

Bagna, na północ, cały czas prosto, jakieś dwie godziny jazdy. Jeśli jednak chcecie wejść na bagna, musicie pokonać Azu. Azu was nie przepuści, trzeba znać hasło.

- Znasz?

- Nie znam, przysięgam, że nie znam.

- Bywaj więc

- I nie lataj za wysoko

*

- Godzina drogi za nami. Śmierdzi, to musi być nie daleko.

Coś zaszeleściło w krzakach. Hii wyciągnęła z rękawa krótki sztylet.

- Hii, gdzie zdobyłaś to ostrze?

- U dziadka, miał na stole, nie zauważyłyście?

Znów coś zaszeleściło

- Wyłaź!

Z krzaków wyszedł mężczyzna.

- Ktoś ty?

- Jazu, jadę na bagna a wy?

- A my nie Jazu, też na bagna. Coś tam w tych krzakach robił Jazu?

- Mniejsza z tym. Po co zmierzacie na bagna?

- Nie twoja panie sprawa. A ty?

- Do Azu idę, sprawę mam do niego.

- Wiesz jak go pokonać?

- Pokonać? Chyba za długo byłyście na słońcu. Powiem wam, ale… za wasze nogi.

- Co?

- Za nogi, za wasze nogi rozkrzyżowane na tym oto kamieniu i czekające aż sobie ulżę.

- Niech będzie – zgodziła się Hii.

- No co? Chłop nawet niczego sobie a ja dawno nieczego nie miałam w…

- W sumie – przerwała Sura

- Czyli pakt zawarty. Azu nie da się pokonać. Można jedynie prosić. A teraz drogie panny, rozbierać się.

Usłyszały strzał. Mężczyzna upadł na ziemię a z pleców wystawał wyjątkowo długi bełt, wielkości oszczepu. Kobiety nie myślały długo. Uciekły kierując się na bagna.

*

Nim dotarły do widocznego już Azu coś zaszeleściło w krzakach za nimi. Dotarły do skraju lasu, ledwie zatrzymały konie przed rozpadliną. Szelest był coraz bliżej. Pierwszy bełt wielkości oszczepu przebił na wylot konia Hii.

- Sura!

Hii nie musiała nawet dokańczać. Sura otwarła teleport i kobiety zniknęły umykając przed kolejnym pociskiem.

*

- Jak długo ślad po teleporcie zostanie?

- Godzinę, może mniej.

Stały na skraju rzeki. Patrząc, jak przed nimi pełzną wozy wypełnione różnorakimi towarami. Kupcy wystraszyli się nieco, ale szybko spochmurnieli i skierowali dalej w podróż.

- Panowie, chciałybyśmy coś kupić.

- Co konkretnie? – Zapytał ostatni z podróżujących.

- Magia?

- Nie

- Broń?

- Nie

- To co masz?

- Pegazy w puszcze i śledzie.

- Trzy pegazy poproszę, w tym jeden, nieco większy.

Mężczyzna poszperał i wyciągnął dwie identyczne puszki oraz jedną większą.

- Pegaz latający, jednorazowy, trzychwilowy – przeczytała

*

Bełt przeszedł obok, szybko otwarły puszki i wsiadły na napompowywane właśnie zwierzęta. Pegazy szybko przeskoczyły rozpadlinę i zniknęły.

Przed nimi stał Azu. Wielki niczym góra smok o podpuchniętych oczach.

- Buka wyciągnęła broń i podchodziła powoli.

- Panie Azu! – wydarła się Sura – sprawę mamy, chciałybyśmy przejść, można prosić o miejsce?

Smok popatrzył na nie, otworzył paszczę, wyciągnął język i jak pies cieszący się na widok pana ziajał. Kobiety przeszły bez problemu. Widziały już zawieszoną na drzewie małą drewnianą klatkę z kotem.

- Teraz! Krzyknęła Sura, unosząc rękę do góry i przygotowując się do zaklęcia.

Hii wyciągnęła sztylet i rzuciła go głowę Buki. Ta padła na ziemię

- Mam daszek…

- To teraz my.

- Czekaj

Patrzyły na siebie, nerwowo.

- Ja rezygnuje, nie wygram z tobą, wystarczy mi życie – Hii odwróciła się i odeszła.

Sura otwarła klatkę z kotem i padła na ziemię z wbitym w plecy sztyletem.

- Kici kici, skurwysynu. – Hii złapała kota i poderżnęła mu gardło.

- O wielki GoHeetHatSupie, ześlij na mnie swą łaskę.

Uniosła go do góry, po czym, wypiła ściekającą z tętnicy krew.

*

Hii siedziała w karczmie. Uśmiechała się szeroko.

- No i znów jestem dziewicą – pomyślała.


Mam nadzieję, że nic nie pokręciłem z porządkiem scen.Też na szybko. Sorry za nie dopatrzone błędy.


  Wnusiozmora

Edyta miała zawsze problem z tymi pierdolonymi schodami. Pomagały jej wchodzić dwie sąsiadki. Zocha były gruba, sama ledwo ciągnęła rytm oddechu -  śmierdziała piwskiem. A Ela... No ta ,to biegała jak nastolata. Mówiła, że co rano biegnie do kościoła. Mało, kto jej wierzył, bo u nas do kościoła jest parę kilometrów i ciemno, że oko wykol.

Edyta chciała się dostać do mieszkania Wnusia. Wczoraj, ktoś przez okno jego mieszkania wyrzucił fotel. Chciała sprawdzić, co drań tam robił z meblami, bo ktoś całą noc coś piłował i przybijał. Wnusio był pijakiem, ale poza tym grzecznym i układnym człowiekiem.  Na ulicy wołali na niego Krzywy, chociaż naprawdę na imię miał Krzycho, tak jak go ochrzciła Edyta.

Na schodach zrobiło się ludno. To zbiegały dzieci od Matychulskich. Wściekłe od rana. Drapały się i kopały. Jakiś but przeleciał im nad głową. Potem chłystek napluł na Edytę w przelocie.

Zatrzymała się na chwilę, próbując, czy laska, którą trzymała w ręce sięgnie jego głowy.

- Sukinsynu jebany – mruknęła do siebie.- Jeszcze cię dopadnę, albo twoją matkę. Będziecie płakać, na kolanach.

- Uspokój się Edytko – Ela była nad wyraz opiekuńcza. – Właź. Ja mam jeszcze górę prasowania w domu.

Zocha zatrzymała się. Patrzyła w dół przechylając się poprzez poręcz. Z jej ust w dół podążyła kropla śliny. Pacła w samo czoło Witusia, tego od Matychulskich. Tylko jej pokazał język i uciekł obrażony. Widziała potem przez okno klatki schodowej jak wyciera z obrzydzeniem jej ślinę rękawem mundurka, zeszła mu aż po samą brodę. 

 Pod drzwiami Krzywego ktoś leżał. Żył. Popatrywał poprzez szparę u dołu drzwi. Smuga światła przecinała jego czoło, rozpalała w oczach jakieś złowrogie blaski Zastanawiał się, czy ktoś chodzi w środku, czy tylko mu się tak wydaje.

Edyta poklepała go laską po plecach.

- Ee, panie? – Zapytała. Okazało się, że gościu trzymał w ręce zakrwawiony nóż. Krew nawet wolno kapała na podłogę. W paru miejscach nazbierały się więcej niż plamy.

 Uniósł wolno głowę. Obrzucił całą babską trójkę obojętnym spojrzeniem. Był to Waldek Drogomirski spod 16. Wiecznie naćpany, jak się o nim mówiło w kamienicy.

- Coś, chodzi tam i we w te.

- Lepiej powiedz, kogo tym nożem pociąłeś? – Edyta zadrżała na myśl o Wnusiu.

- A to.. Nie.. To rybę patroszyłem. Byłem na wędkach z Dryblasem.- Znów się pochylił, głębiej, próbując dosłyszeć to, co nie słyszalne.   – Coś, chodzi i szura, i trzeszczy i wlecze się tam i nazad.

- Wnuś mój...

- Nie. To ma jakieś dziwne nogi. Nawet nie zwierzęce.

- Może nóg nie mył, po prostu. U facetów nogi niemyte wyglądają jak u świerszcza – Zosia starała się być dowcipna o poranku.

- O to, to... Jak u świerszcza. Czarnego. Może być nawet żuka, ale z dwoma łapami. Śliskie to, to, bo wszędzie tam mokro, gdzie nie spojrzę.

- Odsuńcie się – Mówiąc, Edyta wsadziła klucz do zamka, ale nie wszedł. Wewnątrz był drugi, albo zamek po prostu zarósł rdzą od samego rana. Była w końcu mokra i zimna jesień.

- Możecie spróbować przejść przez Balkon. Zawsze z Krzywym chodzimy.

 Spojrzały po sobie z uśmiechem. Może Ela, taka do kościoła wygimnastykowana, może ona da radę przeskoczyć.

Kiedy stanęły na balkonie, zwątpiły. Tynk się usypywał, spadał łatami w dół, waląc w pustą ławkę pod ścianą. Cztery piętra, w tym chłodzie można zamarznąć w powietrzu. Poza tym pokazała się przeszkoda nie do przebycia. Półtora metra różnicy poziomu. Schowały się do wnętrza ciepłego pokoju. Waldek też rozcierał dłonie z zimna. Ich spojrzenia spotkały się, kiedy zauważyły drabinę.

- No pewnie. Przecież ja nie jestem kangur – powiedział z uśmiechem Waldek.  W dolnej szczęce brakowało mu zębów, a tygodniowy zarost robił go nieświeżym i szpetnym. Szybko pomógł im przystawić drabinę do poręczy balkonu Krzywego.

 Ela wdrapał się pierwsza. Poradziła sobie zgrabnie i szybko. Nie miała majtek. Jakoś tak koleżanki porwały ją na akcję w samym szlafroku. Jeszcze wypaliła sobie dziurę w kieszeni …papierosem.

Zosia się zastękała, ale też pokonała przeszkodę w miarę szybko. Najdłużej zeszło Edycie. Musiały cierpliwie czekać, chuchając w dłonie zanim się wyguzdrze i wreszcie cała spocona stanie u progu balkonowych drzwi. To ona miała w końcu rewolwer.

- Zobacz przez szybę- Edyta nerwowo ładowała broń srebrnymi kulami. Albo srebro było fałszywe, albo krzywo strzelały. Fakt, że potwór ciągle żył i miotał się po kuchni-pokoju Wnusia.

- Kto strzela?

- Ja mogę - Ela jak zwykle była pierwsza, taka sportsmenka, kościelna wesz!

Zocha parsknęła śmiechem.

- Znowu trafisz w krocze – stwierdziła. – Nie masz oka. Za szybka jesteś. Jak prąd.

- Dobra, ja strzelę – Edyta trzęsła się od zimna albo ze strachu. Dość, że zbladła, a na jej czole perliły się kropelki potu.

- Ty to możesz strzelić tę pindę laską po mordzie. – Zrobiła wdech, aż rozpiął jej się srebrny guzik w sweterku. - Ja to zrobię! Dawaj gnata. – Zocha odebrała jej broń. Robiły to w końcu nie po raz pierwszy.

Oparły się o drzwi i nagłym uderzeniem otwarły, aż prysła szyba, ta nad klamką.

Zocha strzelała do potwora. Próbowała rozwalić serce. Kule uderzały w brzuch. Zapadały się jak kamienie w błoto.

- Znosi mnie - krzyczała wśród dymu.

- Wyżej, celuj wyżej – krzyczały obie kobiety.

Wreszcie jedna z kul musiała byś skuteczna, bo nagie ciało potwora bezwładnie runęło na podłogę. Leżało nieruchomo, kiedy do niego podeszły.

- To znowu Matylda. Ta pierwsza...– Ela pokręciła głową z niedowierzaniem. – A jednak ziemia wyciąga. Zobacz w zeszłym tygodniu, kiedy ją zakopywałyśmy miała kupę pryszczy na twarzy ,a dzisiaj nic.

Edyta odetchnęła z ulgą. Wnusio spał na wersalce. Pijany i po uszy przykryty gazetami.

 Pomogła im wyciągnąć ciało na korytarz. Zona Wnusia były ciężka. Chyba przez tą wilgoć w piwnicy. Nie pozwalała Wnusiowi pić, kiedy jeszcze żyła. Głupia pinda, zabraniać chłopu to, co lubi.

- Ciągle wraca z zaświatów.

- Chyba na sex

- Zobacz, ma nieogolone nogi.

- Włosy rosną po śmierci.

- I paznokcie – trajkotały.

- A ten głupi Waldek myślał, że to świerszcz...

Zarechotały. Ich śmiech mieszał się z łomotem bezwładnej głowy po stopniach schodów, całą drogę, aż do samej piwnicy. Potem Edyta obiecała wszystkim wódkę jak się Wnusio obudzi.

Tu chyba każdy pisał to w 2, 3 godziny :D
Drugie co do rekordu szybkości opowiadanie. Pierwsze było w 30 minut na maturze z angielskiego ;D

O przepraszam. Ja pisałem swoje 6 godzin. Co nie zmienia faktu, że czytając je na trzeźwo jestem przerażony niektórymi zdaniami.

ja swojego wolę nie czytać :P pisałam je w trzy godziny między uczeniem się do kolosa z angielskiego i robieniem ostatnich poprawek w licencjacie :D

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Tak mi dobrze szło, już 3 strony mam. Przeczytałem, a tu pierwsza scena dopiero. Więc nie zdąże chyba, czas sie poddać :)

Ale co sie nabawiłem, to moje :)

Opko na konkurs błyskawiczny:

Kombinacja

Okuta stalową rękawicą dłoń grzmotnęła w stół z taką siłą, że wszystkie kufle podskoczyły, a pieczony kurczak zyskał nadnaturalne siły po śmierci i wyskoczył z półmiska.

- To było wredne! – chropawy kontralt należący do właścicielki okutej stalą pięści wyrażał wściekłość, dezaprobatę i przede wszystkim zaskoczenie. – Kurwa!

- Nie rozumiem, a to mnie zawsze doprowadza na krawędź delirium. Nie rozumiem i nie wiem dlaczego, dla mnie to jak totalna deprywacja! – druga interlokutorka, która złapała zombie-kurczaka i na powrót wepchnęła do trumny, czyli półmiska, wolną ręką nerwowo postukiwała w blat wydając jednostajne puk puk puk. – Nie rozumiem! Czy wam się to w ogóle mieści w głowach? Jak mogło do tego dojść?

- Ej, Mądrysia, nie kumasz bazy i nie rób teraz nawijki, tylko dawaj, jak mamy się z tego wydostać. Jak będziesz tak jęczeć, to ci się to ten jak-mu-tam-alter-egon obudzi!– zarechotała trzecia rozmówczyni, która zdążyła już osuszyć dwa kufle piwa.

- Nie udawaj Sprytna, nie jesteś taka tępa i nie wiesz, że wdepnęłyśmy w wielkie eee fekalia.

- Co kurwa? – potężna pięść ponownie rąbnęła w stół – Gadaj po ludzku, bo następnym razem walnę cię w łeb i przestaniesz mnie wkurzać.

- Spokojnie, Silna! – Sprytna pogłaskała pieszczotliwie umięśnione przedramię mało rozgarniętej koleżanki. Mądrysia chciała powiedzieć, że wlazłyśmy w gówno, ale jej się języczek przestawił.

„Rety, z kim ja muszę przebywać.” – Mądrysia spojrzała raz na zwalistą postać Silnej, a potem na małą, rudowłosą Sprytną. – „Przecież to kompletne idiotki, a zadanie, które nas czeka wymaga przede wszystkim pracy umysłowej. Dobrze przynajmniej, że ja znam słowo, które wyprowadzi nas z labiryntu. Delimitacja. Oto klucz do wszelkiego poznania. Czuję w tym echo brzytwy Ockhama, które…

- Ej! Mądrysia! – Sprytna uszczypnęła ja w ucho. Musiała przy tym wejść na stół i rozlała trzeci kufel piwa. – Nie myśl tyle, bo cię zjedzą motyle! – Sprytna umiejętnie uniknęła dłoni Mądrysi, która próbowała ją trzepnąć.

- Muszę kogoś jebnąć! – rzuciła sfrustrowana Silna, która od pierwszej chwili odczuwała potrzebę zrobienia czegoś konkretnego. Jeszcze nie widziała, kogo, ani jak, ale była pewna, czuła w mięśniach nauczonych twardej dyscypliny, że najistotniejszą sprawą jest kontrola. Tylko ona wyprowadzi je cało i zdrowo z tego gówna, w którym się taplają.

-Przestań marudzić i lepiej coś zjedz. – Mądrysia podsunęła kurczaka Silnej i dolała piwa. Sama zadowolił się kubkiem zimnej wody. Sprytna tymczasem dała nura pod stół, gdzie wcześniej ukryła skrawek pergaminu, który wyciągnęła z kieszeni Mądrysi, kiedy szczypała ją w ucho. Ta mądralińska zawsze wiedziała co i jak. A pomagały jej w tym różne tajemne znaki. Tym razem Sprytna postanowiła sama zatroszczyć się o wyjście. Zwinęła ten pergamin i zamierzała go użyć, aby w odpowiednim momencie się uratować. Nie ma żadnego powodu, aby przejmować się tymi dwoma loozerkami. Rozwinęła skrawek i długo wpatrywała się w słowo, które było tam napisane: ALTERNACJA. Co to do cholery ma znaczyć? Zaklęcie jakieś, czy co? Nie ważne, dowie się później.

***

Wyszły z gospody i rozejrzały się. Przed nimi połyskując setkami świateł, kolorów, błyszczących obwodów i mrugających diod rozciągał się Labirynt. Wiedziały, że nie ma możliwości, aby go przejść . Sztuka polegała na tym, że trzeba było się z niego wydostać jednym, silnym, ale mądrym i zaskakującym posunięciem. Na początek wybrały drogę, która prowadziła w lewo. Dlaczego nie poszły w prawo? Bo tam krzaki były większe i coś czaiło się w ciemnościach.

Zakręt, prosto, skręt, prosto, zakręt, skręt prosto, prosto, rozwidlenie. W prawo, zakręt, prosto, ściana. Powrót do rozwidlenia. Teraz w lewo, skręt, prosto, znowu rozwidlenie.

Koleżanki brnęły coraz dalej i dalej. Minęło sporo czasu, kiedy naraz musiały się zatrzymać. Stanęły, a wówczas droga za nimi została zamknięta żelazną kratą. Silna rzuciła się, aby ją podnieść, ale mimo stękania i jęczenia blokada ani drgnęła.

Kiedy umięśniona bohaterka walczyła z blokadą Sprytna zbliżyła się do rozpadliny, która zmusiła je do przerwania wędrówki. Szeroka, czarna szczelina zdawała się sięgać samych trzewi globu, a może nawet do krainy podziemnej, świata zmarłych. Gdzieś, w oddali majaczyła druga strona rozpadliny, ledwie widoczna przez opary mgły, dym i trujące wyziewy wydobywające się ze szczeliny. Sprytna zasłoniła usta i nos cofając się przed ścianą smrodu.

- Ależ wali! – Powiedziała podchodząc do Mądrysi, która coś notowała w zapisanym niemal do cna kajecie. – Ej Silna, daj spokój! – Sprytna machnęła ręką.

- Kurwa, teraz to już muszę komuś przyjebać! – Rzuciła Silna otrzepując dłonie z piasku i sięgając po ciężki, dwuręczny miecz przytroczony do pleców. Wyjęła go lekko, jakby to była brzozowa witka i machnęła kilka razy na rozgrzewkę.

„Muszę złapać kontrolę nad sytuacją. Muszę wszystko kontrolować!” - To polecenie kołatało jej się po głowie przez cały czas.

- No dajesz, mądrala. Co robimy? - Sprytna stuknęła w notatnik Mądrysi.

- No cóż, z logicznego punktu widzenia jesteśmy uwięzione w niemożliwości. To oznacza sytuację bez wyjścia, która…

Dalsze rozważania Mądrysi przerwał ogłuszający ryk, który dochodził z rozpadliny. Zaraz potem wyskoczył z niej najohydniejszy potwór, jakiego tylko można sobie wyobrazić. Wielorękie ciało pełne było ropiejących guzów, z których wyciekał glutowaty jad. Pierwsze trzy macki wystrzeliły w kierunku Mądrysi i Sprytnej. Mniejsza z dziewczyn uskoczyła w bok i sięgnęła po procę, z której zaczęła celnie razić potwora. Mądrysia nie miała tyle refleksu. Macki porwały ją i zaczęły ciągnąć w stronę rozpadliny. Sprytna poszukała wzrokiem Silnej, ale stwór wzbijał straszliwe kłęby kurzu. Mądrysia szarpała się, ale nie miała szans. Po chwili zniknęła w rozpadlinie. W momencie, gdy jej ciało znalazło się poza krawędzią przepaści coś szarpnęło mackami i Mądrysia zamiast w dół, jak się spodziewała, poszybowała w górę. To Silna najpierw odcięła macki, a potem jednym szarpnięciem wysłała koleżankę w górę. Mądrysia wykonała zgrabne salto i wylądowała po drugiej stronie rozpadliny. Silna tymczasem natarła na bestię. Cięła z zapamiętaniem i radosnym uśmiechem. Ryk potwora mieszał się z odgłosem odrąbywania, kłucia i ścinania. Po chwili zapadła cisza.

- Ej, dziewczyny! Wszystko w porządku? – zawołała Mądrysia. – Tu jest panel sterowania drzwi teleportacyjnych, ale sama tego nie uruchomię. Sprytna, ty dasz radę, jesteś z nas najmniejsza.

- Już pędzę! – Sprytna wydarła się w ciemność i opary oddzielające ją od Mądrysi. - A jak niby mam się do ciebie dostać?

- Ufff! Dobrze. Przyjebałam. Ufff. – Silna dyszała wycierając miecz z brunatnej posoki.

- Niech Silna cię rzuci. - Odkrzyknęła Mądrysia

- Zwariowałaś? Ona całkiem spuchła. Stoi tu, tylko dyszy i… Puszczaj! … aaaaaa!!!

Mądrysia tym razem wykazała się refleksem i ustawiła tak, że udało jej się złapać Sprytną, która przeleciała przez opary rozpadliny jak koło ratunkowe rzucone przez burtę statku.

- Mam cię! Ha! Doskonała orientacja i zgranie czasowe.

- Ej! Lalunie, dawać kurwa te drzwi! Robal zdążył wezwać koleżków. Jednego rozjebałam, ale dziesięciu długo nie dam rady!

- Oh, na boginię, musimy się spieszyć! – zawołała Mądrysia. Bez dalszych ceregieli pokazała Sprytnej gdzie ma wejść, aby uruchomić panel sterowania. Sprytna prześlizgnęła się przez kratę i wcisnęła odpowiedni klawisz. Zazgrzytały łańcuchy, Mądrysia podała koordynaty otwarcia przejścia i nacisnęła Enter. Obok pojawił się otwór. Zobaczyły w nim Silną, która jednym ciosem ścięła dwa kolejne potwory, a potem wskoczyła do teleportu. Mądrysia wcisnęła klawisz Escape i drzwi się zamknęły odcinając mackę, która zdążyła się przez nie przecisnąć.

Koleżanki uścisnęły sobie ręce i ruszyły dalej.

***

Zaledwie dwa zakręty później stanęły przed rozwidleniem, z którego odchodziło 100 korytarzy. Każdy z nich był oznaczony innym znakiem. Na podłodze znajdował się napis „Wejście-wyjście”.

- No i co teraz? – Sprytna gwizdnęła przeciągle.

- O rzesz kur… - Silna na wszelki wypadek wyjęła miecz.

- Oh, nie! Nie wiem, co dalej! Chyba umrę! – Mądrysia jak zawsze popisała się optymizmem.

W tym momencie dziewczyny usłyszały oklaski. Na ścianie otworzył się telep ort i wyszedł z niego mężczyzna ubrany w gruby sweter, dżinsy i z kwadratowymi okularami na nosie.

- Świetnie! Moje gratulacje! – Powiedział. – Pokonanie potwora, przejście rozpadliny, nieźle, nieźle. Możecie iść dalej. Oczywiście nigdy nie uda wam się pokonać Bossa, który stworzył Labirynt, ale przecież zawsze można spróbować.

- Oczywiście, że możemy go pokonać! – Sprytna nie zamierzała siedzieć cicho. – Samce pokonuje się najłatwiej!

- Jebnąć go? – rzuciła od niechcenia Silna.

- Ciekawe, mam wrażenie, że coś przed nami ukrywasz. – Mądrysia uśmiechnęła się do mężczyzny i podeszła do niego. Pod tymi pryszczami i grubym swetrem czai się coś więcej, mam rację?

- Eeee, ja… To znaczy… Dobra, chodzi o to, że tylko odpowiednia kombinacja może was uwolnić.

- Ja potrafię kombinować, nie bój żaby pryszczaty! – Sprytna również zbliżyła się do mężczyzny.

- O jakiej kombinacji mówisz?

- Tego nie dowiecie się tak łatwo. Najpierw będziecie musiały z czegoś zrezygnować.

- A jednak go jebnę. – Silna zarzuciła na ramię miecz i również podeszła.

- Zaraz, co to znaczy zrezygnować? Z czego?

- Oczywiście z tego, co dla każdej z was najważniejsze. – Mężczyzna zachwiał się, potem zadrgał, by na koniec rozsypać się na pojedyncze piksele. Okazało się, że był to tylko hologram.

- No i masz…. Co teraz?

W tym momencie napis „Wejście-wyjście” zaświecił się. Rozległ się zgrzyt i nagle otworzył się sufit. Tunele zaświecały się i gasły. Przesuwały, przemieszczały drąc na strzępy skałę i kamienie.

- O nie! Wiem co to jest! – zawołała Mądrysia. Powinnam była się domyśleć już wcześniej. Labirynt się kończy. Rozpoczęła się defragmentacja i zginiemy marnie, bo nic nie może powstrzymać tego procesu.

- Mądrysia wymyśl coś! – Sprytna zapiszczała kuląc się ze strachu, kiedy wielki kawał skały rozsypał się na proch tuż obok niej.

- Zaraz! Ja….

- Tędy, laski! – te słowa wypowiedziała dziwna istota ze skrzydłami, która wypłynęła z jednego z tuneli, oznaczonego czterema białymi flagami.

- A ty kto jesteś? – Sprytna odzyskała rezon.

- Nazywają mnie Tylda. Otworzyłam dla was konsolę ratunkową. Chodźcie!

Silna, Sprytna i Mądrysia pobiegły do korytarza w ostatniej chwili unikając zmielenia przez żarna defragmentacji. Wbiegły do tunelu, na jego końcu jeszcze przez chwilę unosiła się przed nimi skrzydlata istota, a potem wszystko zalała cisza. Na końcu tunelu znajdowała się studnia.

- No i co dalej?

- Miała nas uratować kombinacja, tylko jaka?

- Trzeba coś poświęcić. – Mądrysia przyjrzała się krytycznie koleżankom. – Myślę, że Silna powinna wyrzucić miecz.

- Pojebało?

- Poważnie. – Mądrysia nie ustępowała. - Zaufaj mi!

Silna ostrożnie chwyciła miecz i ustawiła ostrzem w stronę studni. W ostatniej chwili poderwała się jednak i zacisnęła stalową rękawicę na szyi Mądrysi.

- Masz mnie za durną? A ty z czego rezygnujesz?

- Ekhrrrr – wycharczała Mądrysia, aż uścisk się rozluźnił – Dobrze, w takim razie ja wyrzucę mój zeszyt.

- Tylko zeszyt? – Sprytna poderwała się. - Silna oddaje miecz, a ty marny kawałek papieru?

- To cała moja wiedza…. – Mądrysia chlipnęła – Dobrze powiem jeszcze słowo na k…

- No, to już lepiej! – Sprytna klasnęła w dłonie.

- A ty? – Silna złapała Sprytną za kubrak i uniosła w powietrze.

- Dobra, spokojnie. Oddam procę i…. eeee po raz pierwszy w życiu powiem prawdę o czymś, co zrobiłam.

- No to już! – Powiedziała Silna

Ciężki miecz zawisł nad otchłanią studni. Obok zapisany do ostatniej strony zeszyt. Krąg zamykała mała proca.

- Dobra, to na trzy….- Mądrysia mówiła łamiącym się głosem.

- Tylko nie zapomnij bluznąć – Sprytna wyszczerzyła się.

- A ty lepiej powiedz najprawdziwszą prawdę. Może i stracę miecz, ale jak coś namieszasz to jeszcze będę mogła cie rąbnąć pięścią – Silna wymownie zacisnęła stalową rękawicę chrzęszcząc przy tym blachą.

-Raz…dwa….TRZY!

- Żegnaj! – Silna puściła miecz.

- Kurwa, ja pierdolę! – wrzasnęła Mądrysia wrzucając zeszyt.

- Ukradłam Mądrysi zaklęcie z kieszeni, jak byłyśmy w gospodzie. – cicho powiedziała Sprytna upuszczając procę.

Kiedy trzy przedmioty zniknęły zamiast studni pojawił się znów hologram mężczyzny w sweterku. Tym razem postać nie miała okularów.

- Te, Hilary, gdzie są twoje okulary? – Zarechotała Sprytna.

- Ukradłaś mi zaklęcie? Ty dziwko! – Mądrysia zupełnie nie zwróciła uwagi na postać.- Oddawaj!

- Nie mam, zgubiłam, jak mnie ta mięśniara rzucała!

- Wypraszam sobie - powiedziała Silna – Moje muskuły uratowały ci życie.

- W takim razie muszę ci jebnąć! – Mądrysia rzuciła się na Sprytną, która stanęła ze spuszczona głową.

- Tak, masz rację, jestem nic nie warta. Muszę ponieść karę.

- Dziewczęta, no co wy? – kontralt Silnej przeszedł w sopran.

- Wasze osobowości ulegają dezintegracji. Macie ostatnią szansę na ratunek. Doceniam wasze poświęcenie, dlatego powiem, wam, że chodzi o kombinację klawiszy. Każda z was zna jedno słowo, które stanowi ezsmidhalehfsliehljkdshiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiik…………….

Głos mężczyzny urwał się, a obraz znów zafalował i znikł. Na jego miejscu pojawił się obraz klawiatury komputerowej. Obok licznik, który odliczał 60 sekund w dół.

Silna jako pierwsza poderwała się i podeszła do klawiatury. W głowie kołatało jej się, że musi zacząć kontrolować sytuację. Nie znała się na komputerach, nie wiedziała co ma wcisnąć. Naraz zobaczyła dwa przyciski oznaczone jako Ctrl, postanowiła wybrać jeden z nich. Już miała wybrać prawy, kiedy Sprytna i Mądrysia przestały się szarpać i doskoczyły do niej.

- Ej Silna, myślisz, ze masz monopol na wiedzę? To ja jestem mądra. Znam to słowo. To delimitacja, rozumiesz? Ograniczenie, wytyczenie granic, tego nam potrzeba! Jak już nas uratuję będziesz mi mogła podziękować.

Mądrysia sięgnęła do jedynego klawisza, który łączył się ze słowem delimitacja. Jej palec dotknął prostokąta oznaczonego napisem Delete. W tym samym czasie Sprytna przepchnęła się pod ręką Silnej i szybko poszukała wzrokiem czegoś, co by pasowało do słowa, która miała w głowie. Powiedziała prawdę, skrawek pergaminu zgubiła, ale słowo ALTERNACJA, miała dokładnie wypalone w pamięci. Były dwa klawisze Alt, jednak do lewego nie mogła się dostać. Więc wysunęła dłoń i szybko sięgnęła do prawego. Ctrl, Alt, Delete zostały wciśnięte równocześnie.

Nastąpił błysk, a następnie świat zapadł się w błyskawicznej implozji.

***

Okuta stalową rękawicą dłoń grzmotnęła w stół z taką siłą, że wszystkie kufle podskoczyły, a pieczony kurczak zyskał nadnaturalne siły po śmierci i wyskoczył z półmiska.

- To było wredne! – chropawy kontralt należący do właścicielki okutej stalą pięści wyrażał wściekłość, dezaprobatę i przede wszystkim zaskoczenie. – Kurwa!

- Nie rozumiem, a to mnie zawsze doprowadza na krawędź delirium. Nie rozumiem i nie wiem dlaczego, dla mnie to jak totalna deprywacja! – druga interlokutorka, która złapała zombie-kurczaka i na powrót wepchnęła do trumny, czyli półmiska, wolną ręką nerwowo postukiwała w blat wydając jednostajne puk puk puk. – Nie rozumiem! Czy wam się to w ogóle mieści w głowach? Jak mogło do tego dojść?

- Ej, Mądrysia, nie kumasz bazy i nie rób teraz nawijki, tylko dawaj, jak mamy się z tego wydostać. Jak będziesz tak jęczeć, to ci się to jak-mu-tam-alter-egon obudzi!– zarechotała trzecia rozmówczyni , która zdążyła już osuszyć dwa kufle piwa.

Koniec

Szarpnęły drzwi i weszły do środka. Chata wyglądała na opuszczoną. Miarowy stukot wypełnił drewniane wnętrze, gdy Iris niespiesznie podeszła do okna.

- Myślisz, że jest daleko?

- Sprawdzałam przed chwilą. Niestety, obie strony nieustannie stosują przeciw sobie pola energetyczne i pociski. To uniemożliwia odczyt. - Kobieta – android stanęła przy drzwiach jak strażnik. Gładko zaczesane do tyłu włosy wyostrzały regularne rysy twarzy i obojętne spojrzenie syntetycznych oczu. Dziewczyna przy oknie wysypała kilka tabletek na dłoń, wrzuciła do gardła i schowała słoiczek do kieszeni kombinezonu.

- Nie mogę się denerwować, za dużo mnie to wszystko kosztuje – mruknęła i odwróciła się w stronę towarzyszki, przelatując wzrokiem po jej idealnych kształtach. - Ech, Oliken to seksistowska świnia. Genialna, seksistowska świnia. Skoro potrafi powołać do istnienia takie cacka jak ty, to miejmy nadzieję, że nas odnajdzie przy pomocy własnych zabawek. - Nagle na twarzy Iris pojawiło się przerażenie. Dosrzegła między szczelinami desek nasilające się światło.

- Padnij! - Rzuciła się na podłogę, gdy huk przetoczył się nad jej głową. Posypały się strzępy drewna i piachu. - Zith! - krzyknęła do robota, lecz duszący kurz wdarł się do gardła. Kaszląc, podniosła głowę.

- Tryb savoir-vivre – włączony. - Android pozbawiony kawałka czaszki nad skronią ciężko padł na kolana. Gałka oczna potoczyła się wzdłuż desek, lecz dłoń Iris zdołała przerwać jej trasę.

Wstań powoli – ochrypły głos należał do postaci stojącej w progu. Iris podniosła się wolno, przerażał ją nie tyle kształt miotacza trzymany w dłoni napastniczki, co sam cień jej osoby. Gdy weszła do środka, zobaczyła ją lepiej. Iris pierwszy raz zobaczyła z bliska obywatelkę Krain Cienia. Demonica wyglądała tak, jak opowiadano dzieciom ku przestrodze: błoniaste skrzydła, po rozłożeniu mogłyby ogarnąć kilku ludzi na raz, niewielkie rogi wystające spod czarnych włosów, oliwkowy kolor skóry i oczy – złociste o pionowych źrenicach jak u węża. Coś jednak nie pasowało dziewczynie w smoczej córze. O ile istoty te niejednokrotnie były tematem męskich fantazji, tak ta wyłamywała się z kanonu piękna. Obfite wałki tłuszczu wystawały spod opiętej, skórzanej odzieży, niczym dezerterzy pragnący uciec z poligonu. Sama twarz także nie emanowała bystrością. - Szłam za tobą od Cichego Jaru. Rude kudły, szare łachy – nie wyglądasz na jedną z sekty Jasnolicych, trudno. Żadnych artefaktów, ale chociaż głód zaspokoję. - Demonica przestawiła dźwignię w miotaczu na mniejszy typ pocisku.

Nie, proszę – Iris uniosła wyżej ręce. - Jestem pilotem transportowca, niedaleko mam statek. Po tobie też nie widać, byś należała do którejkolwiek z walczących stron. Mogę cię stąd wywieźć, gdzie zechcesz – zełgała, ale liczyła, że ktoś, kto lubi sporo zjeść, ma w sobie sporo z lenia i tchórza,więc łatwiej ulega wygodnym rozwiązaniom. Wężooka przygladała się dziewczynie, rozważając ofertę.

- Nie wypada odmawiać, gdy ktoś proponuje pomoc – odezwał się klęczący robot. Smocza córa dopiero teraz zwróciła uwagę na androida.

- A to co za licho?

- Zith jest niegroźna – pospieszyła z odpowiedzią, obawiając się, że tym razem napastniczka nie spudłuje. - To mój informator i przewodnik. Uraz głowy chyba przestawił ją na grzecznoświowy typ zachowań, ale może się jeszcze przydać.

- Dobra, prowadź do pojazdu, tylko nie kombinuj, byłam najlepszym zabijaką w oddziale, bez broni też rozszarpię cię na strzepy. Idź!

Iris wyszła pierwsza, za nią człapał uszkodzony android. Ze skalistych wzniesień mógł je dostrzec każdy, lecz z tego, co zauważyły wcześniej z Zith, konflikt między dwoma stronami rozgrywał się w bezpiecznej odległości. Była więc szansa, że przemknął się niezauważone. Iris gratulowała sobie w duchu pozostawienia oka androida na parapecie okna. Liczyła, że gdy Oliken wróci do chaty – zdoła odczytać ostatnie zdarzenia z mini kamery w gałce ocznej.

- Rozumiem, że miałam rację? Nie nalzezysz do odziału walczących pod granicą demonów?

- Nie. Jestem z innego klanu, muszę dostać się na tereny królestwa. Tam, za nami walczy sekta Jasnolicych i hordy wygnanych buntowników, które przez lata zdołały utworzyć własne bandy. Głupcy. Nigdy nie wrócą do łask księcia. Spiskowcy nie dostają drugeij szansy.

- Jak ci na imię? - próbowała złagodzić wisząc napięcie, lecz w odpowiedzi zaległa długa cisza.

- Unra. Idź, nie mam zwyczaju gadać z jedzeniem.

- A z pilotem statku? Proszę, nie mogę się denerwować. Stres źle na mnie wpływa. - Iris zatrzymała się w połowie drogi, by sięgnąć po proszki.

- Ej, co robisz – Unra znów zaczęła wymachiwać lufą miotacza.

- Panna Iris jest chora, nie można pozolić jej na nerwy. To źle wpływa na koncentrację podczas lotu. - Wtrąciła się Zith chłodnym tonem guwernantki.

- Błagam, to tylko tabletki na uspokojenie – dziewczyna spojrzała w wężowate oczy z miną jakby odmawiano jej prawa do chleba.

- Jesteście żałosne. Szkoda marnować laser w lufie. - Iris zauważyła, jak Unra lekko opuściła broń. Nagle nad koronami drzew rozległ się trzepot. - W krzaki, szybko! - Demonica szarpnęła dziewczynę za ubranie, pchając w zarośla.

- Widział nas? To jeden z Twoich?

- Zależy od ubarwienia na skrzydłach. Wylądował chyba koło polany.

- Tam zostawiłam pojazd! Jest zamaskowany, ale...

- Teraz mówisz? Dalej, ruszać się, tylko bezszelestnie – Unra pchnęła dziewczyne przed siebie. Szły wzdłóż ściany lasu, lecz knieja milczała niebezpiecznie, nie ukazując niczego poza urokami swej szaty.

Zeskoczył na nie z drzewa, a szerokie łapska zacisnęły się od razu na gardle Iris.

- Świeże mięso – wycharczał odsłaniając kły.

- Zostaw! - Błysk z miotacza spalił lewe skrzydło demona i ramię. Wrzasnął zaskoczony, pchnął dziewczynę na ziemię i rzucił na Unrę. Była szybsza. Klinga wygiętego miecza przejechała po odsłoniętym brzuchu. Smoczy syn chwiał się już na nogach, lecz Unrze było za mało. Poprawiła ucianjąc mu łeb. Iris drgnęła, zasłaniając dłonią usta,gdy centki krwi naznaczyły jasną cerę.

- Pogoda nas nie rozpieszcza. Zanosi się na ulewę. - Zith pełnymi powabu ruchami ocierała delikatnie rękawem krew z okolic uszkodzonego czoła.

- Mam nadzieję, że nie zeżresz teraz całego słoika tej chemi? Jesteś mi potrzebna. No, ruszcie się, już wiem po co tu przylazł. - Unra bardziej dbała o czystość sejmitara, niż własną. Strzepnęła posokę ze stali, schowała miecz, lecz miotacz trzymała w pogotowiu. Ruszyła przed siebie nie czekając aż się podniosą. Dołączyły do wpatrującej się w grotę demonicy, podążyły za jej spojrzeniem. Do kamiennej ściany przykuty był dwugłowy, bojowy pies. Na widok przybyszów raz po raz podnosił łeb, próbując wychwycić zapach.

- To samica. Z nawyku próbuje nas wyczuć, ale widać, że ze zmysłów najlepszy pozostał jej chyba wzrok, nie węch. - - Jest za bardzo okaleczona.

- Po co ją trzymał?

- Nie wiem, może jako wabik, może z sentymentu, a może do bzykania – wzruszyła ramionami Unra.

- Gołduny to rozumne istoty, stworzone jako jedne z pierwszych przez obywateli Krain Cienia. Nieuprzejmie jest się nie pokłonić – Zith iście teatralnym gestem zgięła się w pół, wymachując ręką w bok.

- Aha, rozumne. Ta na przykład gada, że widziała kto i gdzie zwinął twój statek. Powie, jeśli damy kawałek mięsa. Konkretnie to zażyczyła sobie twojego, złotko. - Groźny błysk zalśnił w oczach Unry. Podniosła lufę miotacza i zaczęła iśc w stronę Iris.

- Nie, zaczekaj, nie dolecisz beze mnie, jeśli się wykrwawię.

- Trudno, może twoja zepsuta informatorka zdoła poderwać statek od ziemi.

Iris przylgnęła plecami do chodnej ściany głazu. Wiedziała, że oko demonicy nie drgnie, gdy rzuci ją na pożarcie.

- Zaraz... Mówiłaś, że tej bestii pozostał tylko wzrok?

- To teraz nie ważne. Przykro mi.

- Ależ ważne! Daj mi chwilę, proszę, przydam ci się bardziej, niż Zith. Mam pomysł, ale musisz dla mnie coś przynieść z lasu, ach, i daj mi swój sejmitar.

Oburzenie na twarzy Unry mieszało się z zaskoczeniem.

Po chwili niosła psu zawiniętą w zakrwawione szmaty uciętą rękę. Pies ruszał nerwowo głową w powietrzu, lecz zapach nie dawał wszystkich informacji. Mimo to ślina i tak obwicie płynęła z pyska.

Po chwili Unra wróciła do dziewczyny i jednoręcznej Zith.

Zrobiłam jak chciałaś, najperw informacja, potem obiad. Szkoda było krwi królika, ale i ja przynajmniej zaspokoiłam głód. Uratowałaś jednak skórę tylko na chwilę. – wymierzyła ponownie w Iris. - Gołdun powiedział, że ten, który zabrał statek dobrze wiedział jak go uruchomić, musiał mieć więc klucz. To jeden z twoich, tak? Gadaj, gdzie się umówiliście.

- Dobra, nie powiedziałamwszystkiego. Czekałam na kogoś w chacie. Gdyby coś się stało, mieliśmy się spotkać pod Skalnym Wzgórzem.

- Idź – warknęła pod nosem, coraz bardziej zniecierpliwona sytuacją.

Jasnoszare łańcuchy skalnych wzniesień wystawały sponad traw niczym ostre grzbiety smoków.

Iris dyszała, idąc za niezmordoanym androidem.

- Chwila – przystanęła, by zażyć tabletki, lecz poczuła dźgnięcie lufy między łopatkami i ciężki oddech demonicy.

- Jeśli to nie tutaj, to maszeruj dalej.

Przecież też jesteś zmęczona.

Gdy wpadłam w łapska handlarzy niewolników gonili nas przez trzy dni i trzy noce.

- Nie wyglądasz – mruknęła rudowłosa.

- Coż ty powiedziała?

- Powiedziałam, że... - Iris gwałtownie się odwróciła i zamilkła w tym samym momencie.

Demonica spojrzała za siebie.

- Pielgrzym. - Szepnęła czujac, jak dławi ją strach.

Stalowoszare niebo łączyło się z ziemią poprzez ciemny wał huraganu. Monumentalne kłęby wznoszonych z siłą pyłów nadawały majstatu calemu zjawisku. Mieszkaniec każdej z krain wiedział, czym jest Pielgrzym. Morderczy wiatr nie wyrządzał materialnych zniszczeń, lecz przynosił śmierć żyjącym.

- Do jaskiń, prędko! - Nie trzeba było powtarzać dwa razy. Po chwili wszystkie znalazły się w mrocznym wnętrzu, nasłuchując pierwszych odgłosów wyjącego mordercy.

Podobno zabija tych, co mają coś na sumieniu – mruknęła Iris, patrząc w wężowate oczy Unry.

- Co z naukowego punktu widzenia jest niemożliwe – wszystkie drgnęły na skrzekliwy głos w ciemności. Z mroku wynurzyła się pokraczna twarz niskiego osobnika o płaskim, szerokim nosie i nisko nasuniętych, krzaczastych brwiach, co nadawało twarzy wyraz ciągłego niezadowolenia.

- Oliken! - krzyknęła Iris i nie bacząc na broń demonicy, ruszyła, by rzucić się przyjacielowi na chudą szyję.

- Jak dasz buziaka, wybaczę z tym jak postąpiłas z Zith – mruknął, gdy udało się złapać oddech.

- Rozczulające, aż do zrzygania, a teraz prowadź mnie ze swoim kochasiem do pojazdu. Mam widzieć wasze ręce!

- Oczywiście, jest stąd drugie wyjście – machnął za sobą ręką Oliken, wskazując, by ruszyły za nim. Nie odzywał się do iris przez całą drogę w mroku. Dopiero, gdy ich oczom ukazał się obly kształt pojazdu, karzeł spojrzał w zielone oczy towarzyszki.

- Zostawiłem zapasy dla kolonii w chacie. Wydaje mi się, że będziemy mieć za duży balast, moja droga.

- Musiałam mieć pewność, że cię znajdę, ale teraz już nie musze się hamować. - Stwierdziła pewnie dziewczyna, co Oliken nagrodził uśmieszkiem.

- Co to za zmowy? Gadać głośniej!

- Chyba nie sądzisz, że powiedziałabym ci o statku, nie mając pewności, czy przeżyję?

- A on? - Unra przytknęła lufę do skroni Olikena.

- Zith! Tryb walki! - krzyknął, lecz robot stał bez ruchu. To jednak wystarczyło, by demonica się zawachała. Iris poczuła falę goraca, wykopem odrzuciła skierowaną broń. Zaciśnięta pięść uderzyła w brzuch, a druga dłoń złapała dziewczynę za kark. To wystarczyło. Iris czuła,że traci nad sobą kontrolę. Ukłucia wzdłuz pleców, ramion i w dłoniach. Twarde ostrza wynurzały się naprzemiennie z jej ciała. Ruchy dyktowane były wewnętrznym, osobnym głosem. Po chwili demonica padła z pokiereszowaną twarzą i rozprutym brzuchem na ziemię.

Oliken pokiwał głową z uznaniem, widząc jakie szkody w wystroju poczyniło kilka minut przebywania Iris w pomieszczeniu.

- Kilka tygodni budowałem tę chatę.

- Ale nie dla mnie, więc uległa zniszczeniu.

Czarodziejki gotowe na wszystko: Faceci to świnie

TRZASK!

Ognisko w knajpie "Pod Kurą i Jajkiem" trzaskało wesoło. Trzy młode kobiety siedziały przy stoliku, jedząc specjalność zakładu i rozmawiając cicho.

- No to słuchajcie - zaczęła Lenore Maton znad swojego jajka na mięko. - jest taka sprawa i potrzebuję waszej pomocy. Muszę się dostać do magazynu przy ulicy didżejów.

Na te słowa Sławomira Kołek zakrztusiła się swoją jajecznicą, a nóż Cassandry Sunlight wypadła jej z ręki prosto na talerz z jajkiem na boczku.

- Bardzo chętnie ci pomogę, ale to nie będzie łatwe - powiedziała.

- A ty, Sławka? - zapytała Lenore.

Sławka dalej się krztusiła, ale odchrząknęła dwa razy i odparła:

- Mogę pomóc ci wejść, ale jeśli chodzi o wyjście, to niczego nie obiecuję.

- No dobra, to uzgodnione. Zaczniemy od urzędu i spróbujemy ich przekonać, żeby dali nam pozwolenie.

- Zostaw to mnie - rzuciła Sławomira, wskazując na swoje potężne mięśnie mistrzyni karate. - potrafię być b a r d z o przekonująca.

Pozostałe dwie kobiety uśmiechnęły się z lekkim zażenowaniem. Potem wszystkie trzy wyszły z knajpki. Każda myślała, co zrobi, gdy już zgarnie dla potężną maszynę, która kryła się magazynie przy Didżejów 3j.

TRZASK!

Ogień w kominku zdawał się śmiać i cieszyć razem z nimi.

TRZASK!

Urzędnik głośno zamknął segregator i jeszcze głośniej wyartukulował:

-To... ab-so-lut-nie... nie-moż-li-we.

Trzy przyjaciółki spojrzały na siebie ze złością. Sławka, najładniejsza z nich (Cassandra była gruba jak beka, a Lenore, chociaż miała figurkę, to miała też tyle strupów na twarzy, że w zasadzie nigdy nie zdejmowała kaptura), postanowiła nieco zbajerować urzędasa. Siadła na biurku, nachyliła się bardzo blisko do niego i wymruczała:

- Słuchaj, przystojniaku, my naprawdę musimy tam wejść. Dam nam pozwolenie, a ja dam ci...

- Nie, nie, nie! - wykrzyknął urzędnik, odjeżdżając na krześle w tył. - Ja mam żonę i nie...

- Masz żonę? - ucieszyła się Lenore. - Super, będzie komu wysłać to zdjęcie!

- Jakie zdjęcie?

- No, to, które przed chwilą zrobiła moja koleżanka.

Na znak potwierdzenia Cassandra pomachała mu przed nosem komórką z aparatem. Urzędas nagle stracił rezon.

- No... no dobrze, dam wam zezwolenie na wejście... na pojutrze, to najwcześniejszy termin.

- To za późno - wycedziła Cassandra, wiedząc, że tajemnicza maszyna z magazynu już jutro miała być przeniesiona gdzie indziej.

- A... ale ja nie mogę wcześniej - wyjąkał urzędnik. - Procedury... to nie zależy ode mnie... Proszę, nie pokazujcie tego mojej żonie!

- Hmm, chyba mówi prawdę - mruknęła Sławka.

- Ta-ak. Ale pamiętasz, jaki był dla nas niemiły? - rzuciła Lenore.

- Proszę...

- No dobra, na razie nie powiemy twojej żonie. Ale zostawimy sobie to zdjęcie na wypadek, gdybyś kiedyś jeszcze był nam potrzebny. Na razie!

-Pa, przystojniaku!

TRZASK!

Urzędnik niemal rzucił drzwiami z wściekłości.

TRZASK!

Łysy gościu w dresie zasuwał swoją solówę na perkusji. Obok jego dwaj ziomale czekali z rękami na gitarach elektrycznych, a trzeci od czasu do czasu rzucał jakiś tekst do mikrofonu.

Bar "U Fantazego" był (czego nie sugerowała nazwa) bazą wypadową dla wielu przestępczych indywiduum. Przyjaciółki przyszły tu spotkać się z jednym z nich. Droga prawna jak zwykle zawiodła, rzeba więc było poszukać innego wyjścia. Przesiadywał tu jeden szpenio od włamań komputerowych. Możliwe, że byłby nawet zdolny wyłączyć zabezpieczenia magazynu, o co Lenore właśnie go zapytała.

- Czy byłbym w stanie? Dla mnie to małe piwo! Ale, wiecie, nie ma nic za darmo...

- Ile chcesz?

- Hmm, tu nie chodzi o to "ile", a raczej "co". Jedna z was idzie teraz ze mną do łóżka, a ja na noc wyłączam zabezpieczenia tego magazynu. Uczciwy układ, co?

KObiety spojrzały na wielkie cielsko hakera. Na przelewający się przez krzesło tłusty baniak. Na czerwony, wielgachny nochal i ochydną facjatę z małymi oczkami.

- Temu to pewnie nawet dziwki nie dają - mruknęła cicho Cassandra.

- No... to która na ochotniczkę? - rzuciła lekko Lenore.

Cassandra i Sławka tylko wbiły w nią wzrok.

TRZASK!

Perkusista nadal walił wściekle w talerze, tak jaby zrobiły mu jakąć krzywdę.

TRZASK!

Strażnik zapalił zapałkę i odpalił sobie od niej papierocha. Zaciągnął się z wyraźną przyjemnością. Obok niego drugi nap[akowany ochroniarz żuł w ustach tytoń. GDy zobaczyli idącą w ich kierunku laskę, z miejsca postanowili ją zbajerować. Ale kiedy padła pytanie "Czy mogę wejść do środka?" zrobiło się mniej przyjemnie. Powiedzieli grzecznie "Nie.", lecz laska zrobiła się jeszcze bardziej nachalna. Jeden z nich, mniej cierpliwy, warknął w końcu coś niemiłego w stylu "won!"... albo może "spierdalaj", bo lachon tak się zeżlił, że aż sprzedał strażnikowi porządnego liścia. Na to drugi też się włąćzył, popchnął kobietę do tyłu, ale kiedy sam oberwał z kopa, zrobiło się jeszcze bardziej niemiło.

Sławka rzuciła się na nich, wrzeszcząc coś jak "hii-ja!", żeby pobudzić w sobie ducha walki, tak jak nauczyła się na treningach. Strażnicy pozbierali się i też się na nią rzucili, tyle że, dla odmiany, krzyczeli nie do końca zrozumiałą wiązankę przekleństw.

Bójka była krótka, bo ochroniarze, jak ostatni tchórze, wyciągnęli spluwy. Sławka właśnie poczęstowała jednego tęgim kopniakiem, odwróciła się do drugiego... a ten do niej bezczelnie z gunem!

TRZASK!

Paker naciągnął kurek. Sławka naciągnęła ścięgna, żeby zdążyć zwiać za róg.

TRZASK!

Jednorazowy plastikowy kubek pękł pod butem zataczającego się pijaczyny. Bedaczek o mało co się nie wywrócił, kiedy minęła go jakaś duża, rozmyta smuga. Zastanawiał się, czy to przypadkiem nie są te rakiety, o których mówią w radiu.

Tymczasem nieco dalej trzy przyjaciółki naradzały się, co tu zrobić, żeby ominąć strażników, którzy tak dali w kość Sławce.

- Musimy ich czymś zająć, żeby się przekraść do środka - mówiła Lenore. - Zabezpieczenia są wyłączone, więć mój wytrych wystarczy.

- Tylko czym ich niby zająć? - zapytała Sławomira.

- Hmm. Ten pijak byłby idealny - rzuciła Cassandra.

- Racja... idziemy - powiedziała Lenore.Wszystkie trzy z nowym zapałem ruszyły przed siebie. Pijaczyna okazał się bardzo chętny do współpracy. Nie za wiele kontaktował, raczej bredził od rzeczy. Jedyne rozsądne słowa, jakie zdołał wykrztucić, to że nazywa się Peck.

- Szybko - popędzała ich Lenore. - musimy tam wejśc i wyjść, zanim oni się zorientują.

- Kto? - wychrypiał głośno pijaczek.

- Cicho, Peck! - syknęła Cassandra.

- Cichopek?! A co, ona też... - zaczęła Sławka, lecz Lenore uciszyła ją gestem. Były zbyt blisko, by teraz przegrać. Wysłały Pecka przodem. Strażnicy nie mieli dobrych chumorów po starciu ze Sławomirą, więc chętnie wdali się w pyskówkę. Lenore szybko uporała się z zamkiem i razem z towarzyszkami weszła do środka.

TRZASK!

Ciężkie drzwi zamknęły się za nimi złowieszczo...

TRZASK!

Cassandra nacisnęła włącznik i pomierszczenie rozświetliło się blaskiem kilkunastu dużych lamp. Przyjaciółki spojrzały po sobie.

- Dzięki za pomoc - rzuciła Lenore. - na pewno znajdziecie tu coś dla siebie jako zapłatę. Ja biąrę to pudło spod ściany.

- O nie, ja to chcę - zaprotestowała Cassandra.

- Wcale nie, to jest moje! - zawołała Sławka.

Kobiety zaczęły krążyć po środku magazynu, patrząc na siebie wrogo.

- Słuchajcie, a co właściwie jest w tym pudle? - zapytała Sławka, próbując nieudolnie rozładować napięcie. Lenore tylko uśmiechnęła się drapieżnie... a potem z jej palców strzeliły płomienie.

Sławomira odskoczyły, by ich uniknąć, a jednocześnie, korzystająć z magii, którą, jak widać, wszystkie posiadły, rzuciła ciężką skrzynię na głowę Leny. Ta zrobiła unik, co natychmiast wykorzystała Cassandra, posyłając w jej stronę magiczne zielone błyskawice.

Umiejętności trzech kobiet wzajemnie się jednak równoważyły i żadna nie mogła zdobyć przewagi. Walka tak je pochłonęła, że nie zauważyły, jak do magazynu wszedł Peck.

- Ta maszyna należy do mnie, moje panie. Bo to mój magazyn.

Wcisnął przycisk na swoim ukrytym kontrolerze i ze ścian wystrzeliły lasery, na miejscu zabijając czarodziejki. Peck roześmiał się głośno.

TRZASK!

- Cięcie! - zawołał reżyser. - Bardzo dobrze, jesteście wolni. Przebierzcie się, a potem zapraszam na obiad do naszej knajpki, tam, gdzieśmy zaczęli.

Aktorzy z radością ściągnęli przepocone kostiumy i umyli się, śmiejąc się ze scenarzysty, który wymyślił coś tak głupiego. Na obiedzie nie omieszkali mu tego powiedzieć.

- Jak to beznadziejny? - wykrzyknął w odpowiedzi Djegg, jeszcze bardziej wybałuczając już i tak wielkie niebieskie oczy osadzone w jajowatej głowie. - Ten scenariusz jest genialny! Jeśli tylko Lorden go nie zepsuł, będziemy mieć milionowe zyski! Jestem boski!

- Nie martw się, Djegg, nie zepsułem tego - odparł reżyser. - chociaż pisałeś tak niejasno, że właściwie wszystko musiałem sobie dopowiadać. I tak może z tego wyjśc 0% fantastyki w fantastyce. Ludzie mogą tego po prostu nie zrozumieć. Podejmujesz dużo ryzyko, a przypominam ci, że jesteć też producentem, Djegg.

- To nie jest ryzyko, Lorden. To jest geniusz. To właśnie jest geniusz.

Błagania wszechmocnego Didżeja na nic się zdały, bo wredni i bezczelni użytkownicy i tak napisali swoje tekst na grubo ponad 100 wierszy! :D

Dobrze mu tak:P

Haskeer Vega

Blondynki

- To ma być to trudne zadanie? - Zdziwiła się Anita, patrząc na spokojną taflę wody przed sobą.

- A czego ty się po nich spodziewałaś? - Spytała Holy kartkując nieodłączną księże, o twardej okładce. - To są tępaki, którzy nie umieją nawet wymyśleć rymu do słowa Magma.

- Czegoś... - Dołączyła się do rozmowy Nadia. - Czegoś... Trudniejszego. Czemu akurat do słowa magma?

- Bo... No i dobrze, że będzie łatwe. Bez żadnych problemów wykonamy zadanie i wreszcie wrócimy z wygraną do domów.

Ja wrócę, oczywiście, bo tylko jedna z nas może wygrać. Dobrze, że o tym wiem - rozmyślała Holy, wciąż wpatrując się sie w zielonkawą wodę jeziora, nad którym stały. Holy była bardzo pewna siebie.

- A tak w ogóle, to, na czym polega nasze zadanie? - Nadia wciąż wszystkiego nie rozumiała.

- Przecież tłumaczyłyśmy ci już chyba ze sto razy - Holy nagle zrobiła się jakby zielona. - Mamy wejść do wody. Potem szukać wskazówki, którą znajdziemy pod wodą. Tak? Rozumiesz?

- Yyy....

- No, więc dobrze. Mamy mało czasu - Anita wreszcie zaczęła racjonalnie myśleć. - Trzeba jak najszybciej wykonać zadanie. To jak, wskakujemy do wody?

Nadia wykonała polecenie koleżanki bez namysłu. Skoczyła. Tak jak stał. Skoczyła głową do dołu, co było jej błędem.

- Nadia, nic ci nie jest? - Holy podbiegła do dziewczyny, gdy ta tylko zaryła głową w piasek. - Słyszysz mnie? - Potrząsnęła nią, gdy ta nie odpowiadała.

- Kim... Kim ja... Kim...

- Kum... Kum... Kum.... - Przedrzeźniała Nadię, Anita, rżąc się jak łysa kobyła.

- Kim... Gdzie ja jestem?

- Na jeziorem. Pamiętasz? - Pytała Holy. - Jest finał konkursu kucharskiego. Jesteśmy finalistkami. Pamiętasz?

- Yyyy...

- Mamy do wykonania jeszcze jedno zadanie.

- Yyyy... - Pamiętała.

- Chyba już wszystko dobrze.

Nadia wstała i otrzepała sie z mokrego piasku.

- Zachowałaś się niczym dziki żółw! - Anita wciąż jej dojeżdżała, niemalże turlając się ze śmiechu po ziemi.

- Zamknij się - wydarła się Nadia.

- To ty się odwal - z Anitą też nie było najlepiej.

- Spokój - wrzasnęła Holy, wymachując pogiętą książką. - Zadanie...

- Racja.

- Rozbierać się - nakazała Holy.

Nadia znów była pierwsza.

- Holy. Nie jesteś w pracy, żeby nam tak rozkazywać. Sama się rozbieraj! - Anita była jednak naprawdę trudnym przypadkiem.

Holy rozebrała się, jednakże pozostawiła na sobie różowy kostium kąpielowy, który miała pod ubraniem. Teraz obie dziewczyny zrozumiały koleżankę, i także się rozebrały lub ubrały z powrotem.

- No to jazda - Holy weszła do wody pierwsza, poczym zanurkowała w głębiny. Reszta po chwili zrobiła to samo.

Płynęły w dół przez dłuższy czas. Powoli zaczynały się mączyć, lecz gdy miały już dość, dostrzegły pod sobą zarys wielkiej budowli, wokół której stało wiele innych, mniejszych. Po chwili dopłynęły do szerokiej bramy miasta, do którego zmierzały.

- Dobrze, że nam wszczepili te skrzela - ekscytowała sie Nadia. - Co my byśmy bez nich zrobiły...

- My nie mamy skrzeli, głupia - Holy spojrzała na nią spod byka.

- Nie? To, dlaczego normalnie możemy oddychać po wodą?

- Bo... Bo jest tu na tyle dużo powietrza, że m o ż e m y normalnie oddychać - Holy zrobiła głupią miną, co było oznaką, że sama nie rozumiał, czemu tak się dzieje.

- Panienki, do kogo? - Dobiegł ich jakiś głos zza pleców.

Odwróciły się i zobaczyły niskiego trytona z, jak to nazwała Anita, widłami, który płynął w ich stronę.

- Nikomu nie wolno tu wpływać. To teren zamknięty.

Holy zrobiła się czerwona na twarzy. Co prawda żadna nie rozumiał jego języka, jednakże wiedziały, że stoi on na przeszkodzie dalszej drodze.

Holy o mało nie wybuchła. Jej twarz zrobiła się granatowa. Nie wytrzymała. Rzuciła swoją książka w stronę trytona, który oberwał nią w głowę. Po chwili zatoczył się i o mało nie upadł.

- Niezły żut, zważając na to, że jesteśmy pod wodą - pochwaliła koleżankę Nadia, która podbiegła do trytona i przykopała mu w przeponę. Tamten zadławił się i opadł na ziemię. Opadał powoli, jak to pod wodą.

- Dobrze tak temu grzbietowi afrykańskiemu - Teraz Anita zasadziła mu takiego kopa, że tamten wyleciał kilka metrów w górę i opadł za jakimś pagórkiem.

- Kłopot z głowy - Holy podniosła ubrudzoną czymś zielonym książkę i poprowadziła koleżanki za bramę.

Szły powoli, w czym pomagała im woda. Robiły mozolne kroki rozglądając się po okolicy. Wysokie budynki z kamienia, pokryte glonami i mchem. Pojedyncze latarnie stały tu i ówdzie, oświetlając wybrukowaną ulicę.

- I co teraz?- Pierwsza przerwała ciszę Nadia. - Nie wiemy, co robić dalej.

- Ja bym się na twoim miejscu pomasturbowała - roześmiała się Anita. - Podobno w ten sposób lubisz sie zastanawiać.

- Może panienkę wyręczyć? - Ktoś zaszedł je od tyłu.

- Kolejny tryton? Tamten miał widły, to tym może masz taczki?

- Taczki? Skąd ten pomysł - oburzył się z w y k ł y mężczyzna. - Przypadkiem usłyszałem waszą rozmowę. Nie wiecie gdzie iść dalej?

- Mógłbyś nam pomóc? - Holy jak zawsze przytomna. - Ale, czy wiesz, dlaczego tu jesteśmy?

- Oczywiście. Poinformowano mi o waszym konkursie i wiem, co powinnyście robić dalej.

- A można konkretniej?

- Przybliż się no do mnie - nakazał Nadii, która bez wahania go posłuchała.

Mężczyzna pochylił się nad nią i szepną jej coś do ucha. Tamta zarumieniła się i kiwnęła głową. Po chwili milczenia powtórzyła ten gest i odwróciła się do koleżanek.

- Zaraz wrócę z odpowiedzią na nasz kłopot - rzuciła w ich stronę, poczym złapała mężczyznę za rękę i razem weszli do otwartego budynku na rogu.

Nie było ich przez dobrą godzinę. Z środka nie dochodziły żadne odgłosy, poza miarowym sapaniem, przez co wiedzieli, że tamci wciąż są w środku. Drzwi do pomieszczenia były zamknięte.

W końcu Nadia wyszła z środka, a zaraz za nią mężczyzna. Nie było po nich widać, co robili, jednakże Nadia dowiedziała się, że muszą iść cały czas prosto, gdzie napotkają kolejną wskazówkę.

Gdy grupka kobiet odeszła kilka kroków od miejsca postoju, Holy obejrzała się. W ułamku sekundy zobaczyła tamtego mężczyznę zdejmującego coś ze swojego penisa. Tyle, że to coś, było ubrudzone czymś białym.

- Może tam też nosi skarpetki - głośno myślała Holy.

- Co przepraszam, dziki wężu?

- Yyyy... Nic, nic... Idźmy dalej.

Poszły.

Już się nie mogę doczekać tej nagrody, która będzie tylko i wyłącznie dla mnie - rozkoszowała sie przyszłą wygraną Nadia, której była stu procentowo pewna. Drapiąc się po głowie, potykała się o wystające z ziemi kamienie, z których unosił się szary dym przy każdym dotknięciu, przez co woda wokół stawała sie mętna.

Brukowana uliczka zaczęła się zwężać. Budynki powoli stawały się coraz niższe. Dziewczyny centrum miasta pozostawiały już daleko w tyle. Szły dość długu, gdy na swojej drodze znów dostrzegły przeszkodę. Przeszkodę nie do pokonania.

- Szczelina w ziemi? - Zaniepokoiła sie Holy. - Jak nam się uda dostać na drugą stronę?

- Może przeskoczymy? - Zaproponowała Nadia, której długie umięśnione nogi, mogłyby podołać takiemu wyzwaniu.

- Tobie by się może udało, ale co z nami? - Anita sie zaniepokoiła, gdyż wiedział, że tylko jedna dostanie nagrodę za ukończenie w pełni konkursu. Nie mogła pozwolić na to, by Nadia dostała nagrodę. Bała się też, że gdy dojdą do końcowego etapu testu, może przegrać w starci z Nadią. - Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie dla nas wszystkich. Możesz nas potrzebować za tą przepaścią.

- Racja - Nadia nie wywąchała podstępu.

Razem weszły do budynku obok, gdzie zamierzały poszukać czegokolwiek, co pomogłoby im pokonać przeszkodę. Znalazły od razu.

Wielka, czerwona, o błyszczących łuskach ryba wypłynęła z opuszczonego budynku, gdy tylko do niego weszły.

- Ale mamy szczęście! - Zachwycała się Holy.

- Nadio? - Odezwała się sie Anita. - Jesteś może głodna? Holy znalazła nam obiad.

- Yyyy...

- Złapcie się jej płetwy! - Zawołała Holy, chwytając się cienkiej części u podstawy ryby.

Nadia podskoczyła i wdrapała się sie na grzbiet ryby. Anita uczepiał się płetwy obok Holy.

- Dobra robota, tarzanie wśród owoców morza... Nie jeziora.

Holy nakazała dziewczyną się mocno trzymać, poczym kopnęła zasypiająca wciąż rybę w... Tak, to był chyba tyłek. Do tego chyba tyłek samca, bo ryba zerwała się niczym wiatr. Popłynęła we wcześniej obranym przez Holy kierunku, poczym przepłynęła nad przepaścią.

Podróżniczki z piskiem radości opuściły swój prowizoryczny okręt podwodny i powoli opadły na ziemię. Piasek był miękki, a upadek spowolniła woda. Gęsta woda, której kolor nagle zmienił się na pomarańczowy. Dziewczyny zaniepokoiły się.

- Co się dzieje? - Zaszlochała Nadia dławiąc się zanieczyszczona wodą.

- Rozejrzyj się...

Obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni. To, co zobaczyła, było po prostu przerażające. Zatkała nos. Zamknęła oczy. Nie mogła na to patrzeć. To było straszne. Nadia nie wiedziała czy to wytrzyma. Ten widok... Widok rozwieszonych na sznurkach brudnych skarpetek, które wydobywały z siebie jakiś pomarańczowy dym o mniejszym ciążarze od wody, przez co był on wyczuwalny wszędzie wokół.

- To pewnie część testu - odezwała się Holy. - Musimy to wytrzymać.

Wszystkie jednocześnie rzuciły się biegiem przed siebie. Wiedziały, że to powinien być już ostatni etap konkursu. Biegły blisko siebie, przez co rozpychały się łokciami, zasłaniały sobie dróg, podstawiały nogi, a co najważniejsze, starały się biec jak najszybciej.

Nadia, wysportowana jak chyba żadna inna dziewczyna, juz po chwili prowadziła wyścig.

Powietrze powoli stawało się czystsze. Pomarańczowy kolor zaczynał zostawać w tyle. Widoczność stawał sie coraz lepsza. Holy znów zaczęła kartkować swój słownik. I tak już biegła ostatnia.

Nagle, przed Nadią wyrósł wysoki słup, na który o mało nie wpadła. Zatrzymała się. Obeszła monument dookoła, lecz nic ciekawego na nim nie dostrzegła. Po chwili do oglądania kawałka skały dołączyła Anita i po dłuższej chwili także Holy.

- I co? - Zaczęła Anita. - To jest niby ta nagroda?

- Nie, ale tylko jedna z nas ją dostanie...

Niespodziewanie, Nadia złapała Anitę za głowę i zaczęła nią uderzać o ścianę słupa. Anita zaczęła powoli krwawić. Broniła się, lecz silnej Nadii nie mogła dać rady. Holy przyglądała się temu zjawisku ze zdziwieniem, jednakże nie protestowała.

- Ty lamusie... - Dało się słyszeć piskliwy głos broniącej się Anity.

Nagle Holy dostrzegła za monumentem mały stoliczek, a na nim coś błyszczącego. Zrozumiała, że Nadia już wcześniej to dostrzegła. Holy bez namysłu rzuciła się w tamtą stronę i dopadła do stoliczka. Leżało na nim spełnienie jej najskrytszych marzeń.

Holy zrobiła srogą minę. Wyszczerzyła zęby i stojąc tyłem do stoliczka, patrzyła się prosto w oczy Nadii, obryzganą nie swoją krwią.

Oczy Holy zwężyły się. Naprężyła nogi do skoku. Posklejane potem włosy opadły jej na czoło. Niebieskawa żyła wystąpiła na skroni. W tym samym momencie Nadia zatrzymała się tuż przed rywalką. Właśnie na to czekała Holy. Złapała cenny przedmiot za nią, za sprawą, którego zaczął się unosić. Zdezorientowana Nadia poczuła jedynie ucisk w klatce piersiowej po uderzeniu Holy, która coraz szybciej zaczynała płynąć w górę. W stronę powierzchni.

Nadia, jako przegrana, także zaczęła sie unosić, lecz powoli tak, aby nie dopadła po drodze Holy. Holy - zwycięzca.

Także ciało Anity zaczęło brnąc w górę, by za chwilę zostać wyłowionym przez jury czekające na powierzchni.

- Gratulacje Holy! - Przewodniczący jury uścisnął dłoń zwyciężczyni i wręczył jej zdobytą przez nią nagrodę. - Nich ci dobrze służy.

- Gratulacje! - Nadia nie wyglądała na aż tak bardzo zniesmaczoną.

- Dziękuje. Dziękuje wam wszystkim. A przede wszystkim chciałabym podziękować mojej mamie, która namówiła mnie do udziału w tym konkursie. Kocham cię mamo!

Przewodniczący jeszcze raz uścisnął rękę Holy, potem bogato ubrany sponsor i kilku innych ludzi, najprawdopodobniej z prasy. Holy już się nie mogła doczekać pierwszego wywiadu, który już za chwilę miał nastąpić. Jeden z dziennikarzy poprosił ja na stronę, lecz w połowie drogi dołączyła do nich Nadja.

- Jeszcze raz gratulacje.

- Dzięki.

- Ale... Mam do ciebie takie jedno pytanko: Czy dałabyś mi, chociaż jeden przepis na gotowane ziemniaki z twojej książkowej nagrody?

- Nadio... Ależ oczywiście...

Kiedy jedni mają kwiatki.

Nie do końca pamiętam, jak to się wszystko zaczęło. Minęło już tyle lat. Wtedy, to działo się tak szybko, że do dzisiaj wydaje się rozmazane, nierealne. Na pewno byłyśmy tam we trzy. Ja, Celina i Jagna. Ten starzec, co przybył dzień wcześniej do wioski, powiedział, że tylko te zioła są w stanie ich uratować. A co byśmy my biedulki zrobiły, gdyby wszyscy mężczyźni pomarli? Poszłymy więc we trzy, każda wzięła co miała pod ręką. Jagna wzięła siekierę, zawsze z niej krzepka baba była. Celina zabrała worek, co by tych ziół nazbierać. A ja, no cóż, jako jedyna umiałam czytać, a ten dziad dał nam taką książkę, żeby te roślinkę rozpoznać. Nie za bardzo zdawaliśmy sobie sprawę, na jak niebezpieczną wyprawę się porywamy. Myślę, że zaczęliśmy sobie to uświadamiać dopiero, kiedy stanęłyśmy przed tą jaskinią.

***

- To tutaj? – spytała Celina. – Nie wygląda tak źle. Niepotrzebnie nas tak straszyłaś Mirka. Zwykła jaskinia.

- Kto jak kto – wtrąciła się Jagna wysuwając się naprzód i wymachując dziarsko siekierą - ale my, baby, to nie powinnyśmy się bać jakiś tam dziur w ziemi. Dziur, rozumiecie?

Mirka zacisnęła mocniej ręce na trzymanej w objęciach księdze. W jej oczach nie wyglądało to jak jakaś tam pierwsza lepsza jaskinia. Zbierało się na burzę i wicher hulał nad posępnym, ciemnym lasem, wyjąc złowieszczo w starciu z twardą skałą.

- Ja tam się boję. Może powinnyśmy wrócić i poprosić kogoś o pomoc?

- Niby kogo? Wszystkie chłopy zwijają się teraz na ziemi albo srają w krzakach. Na nic nam oni.

- No nie wiem, może tego dziadka, co…

- Przestań się mazgaić!

Mirka była blisko płaczu. Celina znalazła jakieś dwa badyle i zaczęła klecić z nich jakąś prowizoryczne pochodnie. Żadna z nich nie spytała skąd żona bednarza posiada takie umiejętności. W milczeniu podpaliły tłuste szmaty. Wszystkie bardzo przeżywały ostatnie wydarzenia, ale tylko Mirka to okazywała. Próbowały być twarde. Udawały same przed sobą, ale i tak nie były w stanie właściwie ukryć wszystkich emocji. Jagna odważnie chwyciła pochodnię i wysunęła się na przód. Przygryzła dolną wargę, gdy ich spojrzenia się spotkały.

- Myślę, że będzie lepiej, jeżeli pójdę pierwsza . W końcu mam siekierę. Rozumiecie?

- Nie kończ lepiej – odburknęła Celina porywając drugą pochodnię i bez pytania znikając w ciemnościach jaskini.

Jagna spojrzała na wystraszoną Mirkę.

- Chodziło mi o to, że przynajmniej będziemy wiedzieć, gdzie SIE KIERUJEMY.

- Zamknij się – dobiegł je syk Celiny.

Mirka wzruszyła ramionami i zanurzyła się w ciemnościach. Płomień pochodni był chybotliwy i dawał niewiele światła, ale zawsze było to lepsze, niż poruszanie się po omacku. Ziemia była tu mokra i śliska. Wystraszonej kobiecie zdawało się momentami, że coś ociera się o jej stopy., starała się więc nie patrzyć pod nogi by uniknąć nieprzyjemnych widoków. Nie wiedziała jak długo szły tymi krętymi korytarzami, ale miała wrażenie, że trwa to wieczność. Jagna co chwila wymachiwała siekierą, jakby odganiając coś, co pojawiało się w polu widzenia. Celina tylko maszerowała w milczeniu. Zdawała się to dobrze znosić. Mirka znała jednak prawdę. Na co dzień pogodna, wesoła kobieta zmieniła się na jej oczach w opryskliwą i bezczelną dziwkę. Miało to jednak swoje plusy, była chyba jedyną z trójki, która zachowała trzeźwy umysł.

- Widzicie, nic tu nie ma – stwierdziła Jagna drżącym głosem. – Wejdziemy, jak coś podskoczy, to zabijemy, weźmiemy co potrzeba i pójdziemy dalej, tak?

Żadna nie odpowiedziała. Maszerowały w milczeniu. Mirka próbowała sobie przypomnieć, jak miała wyglądać roślina, której poszukują. Niewielki kwiat, mówił starzec, błękitne płatki, sercowate, szarozielone liście, ostry, drażniący zapach. Tylko ta roślina może uwolnić mężczyzn od cierpień. Mirka westchnęła, a jej ciężki oddech niemal zlał się z sykiem Celiny.

- Jasny szlag.

Zza rogu wypadł samotny goblin, wymachując drewnianą pałką. Celina uskoczyła w bok, a Jagna uderzyła na oślep siekierą. Kreatura chwyciła córkę bednarza za rękę, przyciągając ją do siebie. Mirka wstrzymała oddech. Stała jak wryta. Jagna doskoczyła do goblina, próbując zrobić użytek ze swojej broni. Stwór pchnął w jej stronę Celinę. Cudem tylko nie pozabijały się nawzajem. Po jaskini rozniósł się wrzask i pisk. Potwór nie zważając na nie, rzucił się szybko w stronę Mirki. Celina nie była jednak dużo wolniejsza. W mgnieniu oka znalazł się za goblinem, przyciągając jego uwagę. Ten jednak tym razem się nie patyczkował. Mocnym ciosem, powalił kobietę na ziemię, pozbawiając ją przytomności. Jagna krzyknęła, widząc jak stwór zamachuje się na jej koleżanką, nabijaną gwoźdźmi lagą. Nagle wszystko się skończyło. Kreatura upadła na ziemię z głuchym jękiem. Nad bestią stała Mirka, trzymając w rękach oprawioną w grubą okładkę księgę. Była przerażona. Nie rozumiała, co się przed chwilą wydarzyło.

- No, no – powiedziała Jagna, podnosząc się z ziemi. – Widzę, że potworek zakosztował potęgi wiedzy. Rozumiesz?

Mirka kiwnęła głową, ale nie było jej do śmiechu. Zamknęła powieki i padła bez przytomności na mokrą podłogę.

***

Pamiętam chłód. A może wilgoć? Nie wiem. W jaskini nie dało się oddychać, było duszno jak w lipcu przed burzą, ale było mroźno jak zimą. I jeszcze woda, dosłownie wszędzie, lała się po ścianach, kapała z sufitu. Przemokłam do suchej nitki, kiedy ciągnęły mnie wtedy po ziemi. To było okropne. Nigdy już nie wejdę do żadnej jaskini.

***

- Gdzie jesteśmy? – spytała Mirka, podnosząc się do pozycji siedzącej. Przetarła oczy.

Pierwsza z ciemności wyłoniła się Celina. Trzymała w ręku dopalająca się pochodnię.

- Przyciągnęłyśmy cię tu. Nie chciałyśmy zostawiać cię koło tego truchła.

Dziewczynie zamarło na chwilę serce. Spojrzała na przyjaciółkę z przerażeniem.

- Zabiłam… - wyszeptała.

Celina jedynie pokręciła głową. Z za zakrętu wyszła Jagna trzymając pewnie zakrwawioną siekierę. Krople czerwieni pokrywały jej spódnicę i grube warkocze.

- Usiekłam gada! – krzyknęła uradowana. – Jak leżał, to już taki hardy nie był. Nie miał szczęścia, że trafił na takie dziewuchy, jak my. Ale jak mawiał mój mężulek: Raz bijesz Niemca po kasku, a raz Kazka po Niemcu. Nie ma przeproś.

Celina usiadł na mokrej ziemi obok Mirki i skinęła głową, na wciąż uśmiechniętą Jagnę.

- Pokaż jej.

- Co macie mi pokazać? – spytała kobieta.

Agnieszka podeszła do jednej ze ścian i podniosła pochodnie jak najwyżej tylko mogła. Skała była śliska i niemal pionowa, nie kończyła się jednak na suficie. Mirka zobaczyła tunel, niewielki, ale można się chyba było przecisnąć na czworakach. Tuż przy wejściu rósł samotnie błękitny kwiat.

- To to? – spytała.

Celina wzruszyła ramionami.

- Żeby się przekonać, musiałybyśmy zobaczyć go z bliższa. A nie możemy się tam wspiąć, choć długo próbowałyśmy. Zresztą ty masz te tomiszcze i tylko ty możesz powiedzieć, czy to naprawdę to, czego szukamy.

- Ja… - zająknęła się.

- Daj spokój, nie mazgaj się teraz – uspokoiła ją Jagna. – Weź tylko przeczytaj, co tam o tym chabreziu pisze.

Mirka spojrzała na wyczekujące przyjaciółki. Jedna z pochodni już zgasła, więc oświetlało je coraz słabsze światło.

- A może dalej znajdziemy tą roślinę niżej? – zaproponowała.

Jagna pokręciła głową i założyła ręce na piersi.

- Nie ma opcji – powiedziała spokojnie – Za tym zakrętem się jaskinia kończy. Do tego mam wrażenie, że jest tu coraz więcej wody.

Mirka spojrzała na mokrą ziemię. Rzeczywiście, kałuże wydawały się nieco większe, niż zaraz po przebudzeniu.

- To burza – potwierdziła ich przypuszczenia Celina. – Zaraz może tu być gorzej. Czytaj.

Przez chwilę jeszcze się wahała, ale kiedy zobaczyła błagalne spojrzenia przyjaciółek, porzuciła strach. Powoli otworzyła księgę.

Coś błysnęło, huknęło, a w powietrzu zamigotały kolorowe światełka. Ściany zaczęły falować i drżeć. Skała wygięła się formując oczy i usta. Dziewczyny cofnęły się gwałtownie. Jagna z krzykiem upuściła pochodnię, która zgasła z sykiem w jednej z kałuż. Skalna twarz zaśmiała się głucho.

***

Do dziś dnia wydaje mi się, że to wszystko było złym snem. Kiedy chodzę jednak po wiosce i nie znajduje w niej Celiny i Jagny, uświadamiam sobie, że to wszystko naprawdę się zdarzyło. Ta dziwna, kamienna istota wydawała się taka nierealna, kiedy mówiła nam, że za chwilę zginiemy. Wrzeszczała, że zbliża się fala, że tylko jedna z nas przeżyje, ale żadna z nas nie chciała uwierzyć. Czasem jeszcze słyszę w nocy szyderczy głos Jagny. Pamiętam jej słowa, jakby to było wczoraj, choć lata już minęły.

- Że niby jak? – mówiła. – Tylko jedna weźmie kwiatek, a reszta będzie kwiatki wąchać? I to od spodu? Rozumiecie?

Celina syknęła jej tylko, że już mówiła, żeby się zamknęła. Jedna z nas chyba się nawet uśmiechnęła. A może to skała się tak śmiała? Sama już nie wiem. Żałuję, że to mnie wybrały. Celka mówiła, że to jedyne rozwiązanie, że tylko ja umiem czytać, tylko ja wiem, co potem zrobić z tym kwiatem, a Jagna jedyna utrzyma nas obie na barkach podczas wspinaczki, ale ja wiem, że można to było zrobić inaczej. Jakby zerwały tą roślinę, a potem zaniosły do kogoś kto potrafi czytać, to on by pomógł. Tylko że nikt wtedy nie potrafił myśleć logicznie, kiedy słyszałyśmy szum pędzącej wody za plecami.

Ale skała mówiła prawdę. Widziałam jak ściana wody w nie uderza. Nie mogłam nic zrobić. Wróciłam do domu z kwiatem.

Uratowałam wtedy wioskę, ale i tak nigdy nie zapomnę tego, co stało się wtedy w jaskini. Jedni mają kwiatki inni kwiatki wąchają.

Od spodu.

KONIEC

-Jak mogłaœ? Jak mogłaœ jš tu œcišgnšć?

- Miłoœć czego ty ode mnie chcesz?

- Twojego imienia. – Miłoœć oparła się o stół i zmieniła ton głosu- dobrze wiesz do czego ona jest zdolna zwłaszcza jak się rozgrzeje. Mšdroœć, jej nie da się kontrolować.

- To się zobaczy.

- To się już dało zobaczyć.

- Wisz że ona już bardzo wydoroœlała.

- I nic się nie zmieniła. Wystarczy by waliły się pomniki by siedziała z rękš między nogami.

- Miłoœć co się z tobš dzieje?!

- Co zrobisz taka ludzkoœć- Miłoœć zapaliła- ale to też jest jej wina.

- Tego że się taka seksualna zrobiłaœ? To też jej wina?

Miłoœć wypuœciła dym z ust i spojrzała na siedzšcš Mšdroœć.

- Mšdroœć, coœ ty robiła w latach szeœćdziesištych?

- Ratowałam œwiat a co.

- Dzień dobry paniom.

Miłoœć i Mšdroœć obróciły się. W zabytkowych drzwiach stała Rewolucja. Piękna i młoda w skórzanym stroju z obfitym dekoltem z romantycznš twarzš i rozwianymi włosami, ruda. Zaczęła kierować się w stronę stołu pewnym szybkim krokiem. Miłoœć aż drgnęła. Mšdroœć wstała za stołu.

- Witaj droga Rewolucji.- Mšdroœć przyjacielsko złapała dziewczynę za dłonie.

- Mšdroœci.- rewolucja szczerze się uœmiechnęła- Miłoœci.

Miłoœć zacišgnęła się ostatni raz poczym zgasiła papierosa w popielniczce.

- Witaj Rewolucjo.

- Miałam zamiar się tu pojawić ale że z wami i to w jakiejœ misji na to nie wpadłam.

- UsišdŸ Rewolucjo.

- Postoje.

Mšdroœci było już głupio samej siadać więc po prostu oparła się tyłkiem o stół, ostatnio było jej coraz ciężej ale jeszcze dawała sobie rade.

- Moje drogie… Próby odczłowieczania zdarzały się już wczeœniej w wielu miejscach ale w tym reżimie zaczęły nabierać konkretów. Nie możemy się temu dalej biernie przyglšdać. Trzeba podjšć działania które doprowadzš do zmian.

- Chciałaœ powiedzieć do mnie.

- Chciałam powiedzieć do zmian. Do ciebie tak ale raczej w sercach i umysłach. Naprawdę Rewolucjo nie chciałabym cie widzieć na ulicach.

Rewolucja się uœmiechnęła. Miłoœć ten demoniczny uœmiech przeraził ale poczuła ona coœ co dodało jej pewnoœci siebie. Rewolucja czuła respekt. One dwie były pradawne, potężne, czczone jako bóstwa i będšce częœciom boskoœci. Rewolucja poczęła się w renesansie i niemiała tak wielkich wpływów jak Miłoœć czy Mšdroœć. Rozmawiały jeszcze przez parę godzin Mšdroœć próbowała dowcipkować ale jej to nie wychodziło. O północy wszystkie trzy opuœciły zabytkowy budynek na obrzeżach stolicy. Wszystkie z planami dotyczšcymi nowego społeczeństwa które chciały stworzyć w oparciu o siebie nawet rewolucja miała pewne plany ale nowe społeczeństwo mogło być tylko jedne.

Kłamstwo przechodził się po wielkim reprezentacyjnym placu, jak zawsze dobrze wyglšdał, tu miał na sobie mundur oficera wywiadu.

- Ja- kłamstwo westchnšł- ja jestem po prostu prawdš w którš ludzie nie wierzš, nic więcej.

- A jednak zatruwasz im serca i umysły.

- Sami je sobie zatruwajš taka ich wola. Zresztš jeœli człowiek w coœ wierzy i to mówi to nie kłamie.

- Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdš?

- Czy ty Miłoœć chcesz mnie przeciwstawiać stanowi faktycznemu?

- Jest inaczej?

- Tak, bo widzisz ja nie jestem uzależniony od stanu faktycznego tylko od ludzkiej wiedzy. Jeœli ktoœ wierzy że obozy pracy sš dobre to nie skłamie mówišc że sš dobre.

- Ktoœ wierzy w ten ustrój?

Kłamstwo chwile milczał.

- Zdziwisz się ale tak. Większoœć jednak faktycznie kłamie czy to ze strachu czy dla korzyœci.

- To by znaczyło że jeœli zniknie strach i korzyœci to ty też znikniesz.

- Ja nigdy nie zniknę co najwyżej w tej postaci.

Trzy niewiasty przez chwile milczały.

- Jak widzicie ja kłamstwo sam w sobie jestem słaby i nie jestem dla was przeszkodš.

- Więc co jest?

- Z tym powinniœcie iœć do Wolnoœć to ona jest uważana za fundament człowieczeństwa.

- Ona tu jeszcze mieszka?- spytały się wszystkie na raz.

- Tak, dać wam adres?

Mšdroœć skinęła głowš. Kłamstwo wyjšł kartkę i długopis potem się zreflektował i przełożył długopis do lewej ręki.

- Kłamstwo…

- Tak.

- Mówiłeœ że częœć w to wierzy dlaczego, z jakiego powodu.

- Lenistwa. Ludziom po prostu nie chce się szukać prawdy i uznajš za prawdę pierwsze co zostanie prawdš nazwane.

Wolnoœć krzštała się w kuchni. Miłoœć i Mšdroœć siedziały na starej kanapie w salonie.

- Może ci pomóc?

- Nie, nie, nie trzeba.

W końcu pojawiła się gospodyni z tackš i zestawem do herbaty.

- Miłoœć ty w końcu słodzisz czy nie bo nie pamiętam.

- Czasami słodzę ale zwykle pije gorzkš.

- Aha więc pewnie niepotrzebnie szukałam cukiernicy.

Kobieta po przejœciach rozparła się w fotelu. Mšdroœć umoczyła usta w herbacie i przemówiła.

- W zasadzie myœlałyœmy że ciebie tu w ogóle niema.

- Mnie?!

- No bo wiesz tu taki terror więc w zasadzie nie powinno cie tu być.

- Ja jestem zawsze chyba że się mnie ktoœ wyrzeknie a i to mu niewiele pomoże.

- Jesteœ tu pomimo że za każde odstępstwo można dostać kule w łeb?

- To wcišż jest wybór.- Wolnoœć podniosła się i dolała Miłoœci. – A wolnoœci myœlenia nie da się kontrolować.

- Jeszcze.

- Jeszcze.- potwierdziła ze smutkiem Wolnoœć.- Wiem jaka jest wasza misja tutaj. Nie macie obalać ustroju czy działać w moim interesie. Macie doprowadzić do utrzymania się tutaj człowieczeństwa.

-Żeby człowiek był człowiekiem.

- Żeby człowiek był człowiekiem. Jeœli chce coœ zdziałać to tylko od dolnie Z górš nawet niema o czym rozmawiać im jest teraz dobrze jak jest. Rewolucja jest chyba z wami?

- Rewolucja… -Miłoœć nie wiedziała jak to powiedzieć.

- …Rewolucja została na zewnštrz, nie chciała przyjœć. – dokończyła Mšdroœć.

- No tak. – Wolnoœć wiedziała że Rewolucja od jakiegoœ czasu nie mogła jej spojrzeć prosto oczy. – Jeœli jš spotkacie to przekażcie że nie mam do niej żalu. Wiecie co, najlepiej będzie jeœli zaczniecie od pawilonu handlowego w centrum.

Miłoœć i Mšdroœć pożegnały się z Wolnoœciš i ruszyły w wskazane miejsce. Wolnoœć zaœ œcišgnęła notes z szafy i spojrzała w lustro.

- Katastrofa- niemiała czasu by się na nowo okreœlać musiała się po prostu doprowadzić do porzšdku i pojawić się tak jak rozumie jš większoœć ludzi.

Usiadła w fotelu, otworzyła notes, telefon położyła sobie na kolana i zaczęła wykręcać kolejne numery.

Trzy kobiety maszerowały przez pawilon handlowy w centrum. Ludzie stali w długich szarych kolejkach. Stali spokojnie i pokornie.

- Ona tu jest-Rewolucja zaczęła się nerwowo oglšdać.

- Kto?

- Biernoœć.

Miłoœć zaczęła się uważnie rozglšdać, zaschło jej w ustach była też Zdrada była Nieufnoœć przy jednym stoisku mignęła jej Zawiœć. Stach patrzył na nie z półpiętra.

- Dziewczyny wychodzimy.

Rewolucja już zaczęła się kierować w stronę Biernoœci.

- Rewolucja stój!- Rozpaczliwie krzyknęła Mšdroœć. – Nie poradzisz sobie w zarodku cię zduszš.

- Muszę.

- Wiejemy- Krzyknęła miłoœć na widok starego znajomego.

Sšsiednia Hala była jakby mniejsza a w kolejki w niej jakby weselsze. Kilku wyrostków oglšdało witryny. Młoda matka uciszała płaczšce dziecko. Gruba kobieta z wytatuowanš kotwicš na ramieniu rozmawiała z starszym panem. Miłoœć dostała zadyszki. Mšdroœć musiała sobie usišœć to już niebyło na jej zdrowie. Rewolucja trochę się oddaliła ale pozostawała w zasięgu wzroku. Miłoœć zaczęła się przyglšdać grubej kobiecie z wytatuowanš kotwicš na ramieniu.

- Nadzieja?

- Miłoœć?

- Nadzieja, na wszystko co etyczne wszyscy myœleliœmy że ciebie już tu dawno utłukli.

- Kogo mnie?! Socjalizm przetrwałam jesień œredniowiecza przetrwałam to i z takimi wypierdkami sobie dam radę. A co u was bo widzę że nie jesteœ sama.

Mšdroœć zauważyła postawnego pana z czerwonš twarzš jednak nie mogła go skojarzyć.

- A ratujemy człowieczeństwo. A ty co tu robisz.

- Kawę rzucili.

- Acha. Ten kraj wyglšda jakby wszyscy tu już nadzieje stracili.

- Prawda jest taka że wszyscy jš tu majš, tylko że… biernoœć już widzieliœcie?

- Tak.

-No właœnie. Oni wszyscy chcš tu zmian ale nie zrobiš nic w ich kierunku. Biernoœć rozumiesz. Może we dwie wpadniecie do mnie?

- Jest nas tu … nosz k…

Na placu zaczynali się zbierać ludzie. Wolnoœć stała w białej szacie. Rewolucja podeszła do niej i obie personifikacja ucałowały powietrze wokół uszu. Rewolucja uroniła nawet łzę ze wzruszenia wytartš przez wolnoœć. Obu z daleka skłonił im się Gniew.

-Do mnie, Do mnie, Do mnie, zwycięskie duchy w…

Mšdroœć, Miłoœć i Nadzieja Biegły co dech w piersiach majšc nadzieje że zdšży.

- Ej ku mnie, ku mnie, ku mnie.

Dobiegły, w centrum stały już barykady i trwały walki. Rewolucja stała na pustym cokole i machała rewolucyjnš flagš.

- Mówiłam, mówiłam ci że ona to zrobi że jej nie da się kontrolować. A miało być tak pięknie społeczeństwo miłoœci gdzie …

- Że co? Jakie społeczeństwo- wybuch- o czym ty mówisz?

- A co może chciałaœ?

Miłoœć zrozumiała czego chciała Mšdroœć nic jednak nie mówiła.

- Idziemy do Rewolucji jš trzeba uspokoić zanim się rozkręci.

Mšdroœć chciała po drodze rzucić jakiœ żart na zgodę ale co otworzyła usta to albo coœ wybuchało albo rozstrzeliwano wziętych do niewoli czołgistów.

- Rewolucjo…

- IdŸcie w cholerę. To będzie nowy œwiat. koniec z starym człowiekiem narodzi się nowy będšcy w cišgłej rewolucji. Bez Miłoœci bez Mšdroœci. Nowy!!!

- Miłoœć zrób coœ Rewolucje pogrzało.

- Po pierwsze to się nie wyrażaj a po drugie ona zawsze taka była.

- A ty gdzie idziesz.

- Zrobić coœ z tym burdelem.

Czołg który właœnie przebił barykadę dostał koktajlem. Rzucajšcy nie przeżył. Jakiœ brodacz obkładał portret przywódcy butem. Chwile póŸniej po portrecie skakało lub tańczyło z kilkanaœcie osób w tym pomarszczona, zasuszona, staruszka płakała że doczekała płakała że dożyła w ręku trzymała urżnięte jaja.

- Ta wydoroœlała-skomentowała Miłoœć

W zabytku na obrzeżach stolicy spotkały się dwie grupy osób tej samej narodowoœci oraz trzecia złożona z przedstawicieli zagranicznych mocarstw.

- Wiele nas dzieli ale łšczy nas wspólna miłoœć, miłoœć do naszej ojczyzny.

Miłoœć odchyliła się do mężczyzny stojšcego za niš.

- dziękuje ci synku żeœ się tym zajšł.

- Ja od tego jestem.

- A ja cie nie poznaje- zwróciła się do niego Rewolucja- pamiętasz te czasy kiedy byliœmy niemal nierozłšczni.

-Pamiętam.

- Dlaczego nie może być między nami tego co było?

- Wiesz wydaje mi się że wtedy po prostu odnieœliœmy sukces. A ty nie mogłabyœ się zadowolić swoimi sukcesami tylko szukać nowych.

- Nie.

-Jak mogłaś? Jak mogłaś ją tu ściągnąć?

- Miłość czego ty ode mnie chcesz?

- Twojego imienia. - Miłość oparła się o stół i zmieniła ton głosu- dobrze wiesz do czego ona jest zdolna zwłaszcza jak się rozgrzeje. Mądrość, jej nie da się kontrolować.

- To się zobaczy.

- To się już dało zobaczyć.

- Wisz że ona już bardzo wydoroślała.

- I nic się nie zmieniła. Wystarczy by waliły się pomniki by siedziała z ręką między nogami.

- Miłość co się z tobą dzieje?!

- Co zrobisz taka ludzkość- Miłość zapaliła- ale to też jest jej wina.

- Tego że się taka seksualna zrobiłaś? To też jej wina?

Miłość wypuściła dym z ust i spojrzała na siedzącą Mądrość.

- Mądrość, coś ty robiła w latach sześćdziesiątych?

- Ratowałam świat a co.

- Dzień dobry paniom.

Miłość i Mądrość obróciły się.  W zabytkowych drzwiach stała Rewolucja. Piękna i młoda w skórzanym stroju z obfitym dekoltem z romantyczną twarzą i rozwianymi włosami, ruda. Zaczęła kierować się w stronę stołu pewnym szybkim krokiem. Miłość aż drgnęła.  Mądrość wstała za stołu.

- Witaj droga Rewolucji.- Mądrość przyjacielsko złapała dziewczynę za dłonie.

- Mądrości.- rewolucja szczerze się uśmiechnęła- Miłości.

Miłość zaciągnęła się ostatni raz poczym zgasiła papierosa w popielniczce.

- Witaj Rewolucjo.

- Miałam zamiar się tu pojawić ale że z wami i to w jakiejś misji na to nie wpadłam.

- Usiądź Rewolucjo.

- Postoje.

Mądrości było już głupio samej siadać więc po prostu oparła się tyłkiem o stół, ostatnio było jej coraz ciężej ale jeszcze dawała sobie rade.

- Moje drogie... Próby odczłowieczania zdarzały się już wcześniej w wielu miejscach ale w tym reżimie zaczęły nabierać konkretów. Nie możemy się temu dalej biernie przyglądać. Trzeba podjąć działania które doprowadzą do zmian.

- Chciałaś powiedzieć do mnie.

- Chciałam powiedzieć do zmian. Do ciebie tak ale raczej w sercach i umysłach. Naprawdę Rewolucjo nie chciałabym cie widzieć na ulicach.

Rewolucja się uśmiechnęła. Miłość ten demoniczny uśmiech przeraził ale poczuła ona coś co dodało jej pewności siebie. Rewolucja czuła respekt. One dwie były pradawne, potężne, czczone jako bóstwa i będące częściom boskości. Rewolucja poczęła się w renesansie i niemiała tak wielkich wpływów jak Miłość czy Mądrość.  Rozmawiały jeszcze przez parę godzin Mądrość próbowała dowcipkować ale jej to nie wychodziło. O północy wszystkie trzy opuściły zabytkowy budynek na obrzeżach stolicy. Wszystkie z planami dotyczącymi nowego społeczeństwa które chciały stworzyć w oparciu o siebie nawet rewolucja miała pewne plany ale nowe społeczeństwo mogło być tylko jedne.

 

 

Kłamstwo przechodził się po wielkim reprezentacyjnym placu, jak zawsze dobrze wyglądał, tu miał na sobie mundur oficera wywiadu.

- Ja- kłamstwo westchnął- ja jestem po prostu prawdą w którą ludzie nie wierzą, nic więcej.

- A jednak zatruwasz im serca i umysły.

- Sami je sobie zatruwają taka ich wola. Zresztą jeśli człowiek w coś wierzy i to mówi to nie kłamie.

- Kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą?

- Czy ty Miłość chcesz mnie przeciwstawiać stanowi faktycznemu?

- Jest inaczej?

- Tak, bo widzisz ja nie jestem uzależniony od stanu faktycznego tylko od ludzkiej wiedzy. Jeśli ktoś wierzy że obozy pracy są dobre to nie skłamie mówiąc że są dobre.

- Ktoś wierzy w ten ustrój?

Kłamstwo chwile milczał.

- Zdziwisz się ale tak. Większość jednak faktycznie kłamie czy to ze strachu czy dla korzyści.

- To by znaczyło że jeśli zniknie strach i korzyści to ty też znikniesz.

- Ja nigdy nie zniknę co najwyżej w tej postaci.

Trzy niewiasty przez chwile milczały.

- Jak widzicie ja kłamstwo sam w sobie jestem słaby i nie jestem dla was przeszkodą.

- Więc co jest?

- Z tym powinniście iść do Wolność to ona jest uważana za fundament człowieczeństwa.

- Ona tu jeszcze mieszka?- spytały się wszystkie na raz.

- Tak, dać wam adres?

Mądrość skinęła głową. Kłamstwo wyjął kartkę i długopis potem się zreflektował i przełożył długopis do lewej ręki.

- Kłamstwo...

- Tak.

- Mówiłeś że część w to wierzy dlaczego, z jakiego powodu.

- Lenistwa. Ludziom po prostu nie chce się szukać prawdy i uznają za prawdę pierwsze co zostanie prawdą nazwane.

 

               

Wolność krzątała się w kuchni. Miłość i Mądrość siedziały na starej kanapie w salonie.

- Może ci pomóc?

- Nie, nie, nie trzeba.

W końcu pojawiła się gospodyni z tacką i zestawem do herbaty.

- Miłość ty w końcu słodzisz czy nie bo nie pamiętam.

- Czasami słodzę ale zwykle pije gorzką.

- Aha więc pewnie niepotrzebnie szukałam cukiernicy.

Kobieta po przejściach rozparła się w fotelu. Mądrość umoczyła usta w herbacie i przemówiła.

- W zasadzie myślałyśmy że ciebie tu w ogóle niema.

- Mnie?!

- No bo wiesz tu taki terror więc w zasadzie nie powinno cie tu być.

- Ja jestem zawsze chyba że się mnie ktoś wyrzeknie a i to mu niewiele pomoże.

- Jesteś tu pomimo że za każde odstępstwo można dostać kule w łeb?

- To wciąż jest wybór.- Wolność podniosła się i dolała Miłości. - A wolności myślenia nie da się kontrolować.  

- Jeszcze.

- Jeszcze.- potwierdziła ze smutkiem Wolność.- Wiem jaka jest wasza misja tutaj. Nie macie  obalać ustroju czy działać w moim interesie. Macie doprowadzić do utrzymania się tutaj człowieczeństwa.

-Żeby człowiek był człowiekiem.

- Żeby człowiek był człowiekiem. Jeśli chce coś zdziałać to tylko od dolnie Z górą nawet niema o czym rozmawiać im jest teraz dobrze jak jest. Rewolucja jest chyba z wami?

- Rewolucja... -Miłość nie wiedziała jak to powiedzieć.

- ...Rewolucja została na zewnątrz, nie chciała przyjść. - dokończyła Mądrość.

- No tak. - Wolność wiedziała że Rewolucja od jakiegoś czasu nie mogła jej spojrzeć prosto oczy. - Jeśli ją spotkacie to przekażcie że nie mam do niej żalu. Wiecie co, najlepiej będzie jeśli zaczniecie od pawilonu handlowego w centrum.

Miłość i Mądrość pożegnały się z Wolnością i ruszyły w wskazane miejsce. Wolność zaś ściągnęła notes z szafy i spojrzała w lustro.

- Katastrofa- niemiała czasu by się na nowo określać musiała się po prostu doprowadzić do porządku i pojawić się tak jak rozumie ją większość ludzi.

Usiadła w fotelu, otworzyła notes, telefon położyła sobie na kolana i zaczęła wykręcać kolejne numery.

 

 

Trzy kobiety maszerowały przez pawilon handlowy w centrum. Ludzie stali w długich szarych kolejkach. Stali spokojnie i pokornie.

- Ona tu jest-Rewolucja zaczęła się nerwowo oglądać.

- Kto?

- Bierność.

Miłość zaczęła się uważnie rozglądać, zaschło jej w ustach była też Zdrada była Nieufność przy jednym stoisku mignęła jej Zawiść. Stach patrzył na nie z półpiętra.

- Dziewczyny wychodzimy.

Rewolucja już zaczęła się kierować w stronę Bierności.

- Rewolucja stój!- Rozpaczliwie krzyknęła Mądrość. - Nie poradzisz sobie w zarodku cię zduszą.

- Muszę.  

- Wiejemy- Krzyknęła miłość na widok starego znajomego.

 

Sąsiednia Hala była jakby mniejsza a w kolejki w niej jakby weselsze. Kilku wyrostków oglądało witryny. Młoda matka uciszała płaczące dziecko. Gruba kobieta z wytatuowaną kotwicą na ramieniu rozmawiała z starszym panem. Miłość dostała zadyszki. Mądrość musiała sobie usiąść to już niebyło na jej zdrowie. Rewolucja trochę się oddaliła ale pozostawała w zasięgu wzroku. Miłość zaczęła się przyglądać grubej kobiecie z wytatuowaną kotwicą na ramieniu.  

- Nadzieja?

- Miłość?

- Nadzieja, na wszystko co etyczne wszyscy myśleliśmy że ciebie już tu dawno utłukli.

- Kogo mnie?! Socjalizm przetrwałam jesień średniowiecza przetrwałam to i z takimi wypierdkami sobie dam radę. A co u was bo widzę że nie jesteś sama.

Mądrość zauważyła postawnego pana z czerwoną twarzą jednak nie mogła go skojarzyć.

- A ratujemy człowieczeństwo. A ty co tu robisz.

- Kawę rzucili.

- Acha. Ten kraj wygląda jakby wszyscy tu już nadzieje stracili.

- Prawda jest taka że wszyscy ją tu mają, tylko że... bierność już widzieliście?

- Tak.

-No właśnie. Oni wszyscy chcą tu zmian ale nie zrobią nic w ich kierunku. Bierność rozumiesz. Może we dwie wpadniecie do mnie?

- Jest nas tu ... nosz k...

 

Na placu zaczynali się zbierać ludzie. Wolność stała w białej szacie. Rewolucja podeszła do niej i obie personifikacja ucałowały powietrze wokół uszu. Rewolucja uroniła nawet łzę ze wzruszenia wytartą przez wolność. Obu z daleka skłonił im się Gniew.

-Do mnie,   Do mnie,   Do mnie,   zwycięskie duchy w...

Mądrość, Miłość i Nadzieja Biegły co dech w piersiach mając nadzieje że zdąży.

- Ej ku mnie,  ku mnie,  ku mnie.

Dobiegły, w centrum stały już barykady i trwały walki.  Rewolucja stała na pustym cokole i machała rewolucyjną flagą.

- Mówiłam, mówiłam ci że ona to zrobi że jej nie da się kontrolować. A miało być tak pięknie społeczeństwo miłości gdzie ...

- Że co? Jakie społeczeństwo- wybuch- o czym ty mówisz?

- A co może chciałaś?

Miłość zrozumiała czego chciała Mądrość nic jednak nie mówiła.

- Idziemy  do Rewolucji ją trzeba uspokoić zanim się rozkręci.

Mądrość chciała po drodze rzucić jakiś żart na zgodę ale co otworzyła usta to albo coś wybuchało albo rozstrzeliwano wziętych do niewoli czołgistów.

- Rewolucjo...

- Idźcie w cholerę. To będzie nowy świat. koniec z starym człowiekiem narodzi się nowy będący w ciągłej rewolucji. Bez Miłości bez Mądrości. Nowy!!!

- Miłość zrób coś Rewolucje pogrzało.

- Po pierwsze to się nie wyrażaj a po drugie ona zawsze taka była.

- A ty gdzie idziesz.

- Zrobić coś z tym burdelem.

Czołg który właśnie przebił barykadę dostał koktajlem. Rzucający nie przeżył. Jakiś brodacz obkładał portret przywódcy butem. Chwile później po portrecie skakało lub tańczyło z kilkanaście osób w tym pomarszczona, zasuszona, staruszka płakała że doczekała płakała że dożyła w ręku trzymała urżnięte jaja.

- Ta wydoroślała-skomentowała Miłość   

 

 

W zabytku na obrzeżach stolicy spotkały się dwie grupy osób tej samej narodowości oraz trzecia złożona z przedstawicieli zagranicznych mocarstw.

- Wiele nas dzieli ale łączy nas wspólna miłość, miłość do naszej ojczyzny.

Miłość odchyliła się do mężczyzny stojącego za nią.

- dziękuje ci synku żeś się tym zajął.

- Ja od tego jestem.

- A ja cie nie poznaje- zwróciła się do niego Rewolucja- pamiętasz te czasy kiedy byliśmy niemal nierozłączni.

-Pamiętam.

- Dlaczego nie może być między nami tego co było?

- Wiesz wydaje mi się że wtedy po prostu odnieśliśmy sukces. A ty nie mogłabyś się zadowolić swoimi sukcesami tylko szukać nowych.

- Nie.       

@Skomand - ale Ci zapaskudziło tekst:) może wrzuć jako opowiadanie a tu daj linka? bo tak to ciężko przeczytać...

http://tatanafroncie.wordpress.com/

                Po zapadnięciu zmroku w jedynej gospodzie w Dalamarze spotkały się trzy ubrane na czarno kobiety. Przy kuflu mocnego piwa dyskutowały na temat zleconej im przez tajemniczego maga wyprawy do Lunaaru, której celem było zdobycie wartościowego, pilnie strzeżonego diademu. Nie było to zwykłe nakrycie głowy. Każdemu, kto go założył zapewniał wieczną młodość. Misja była niebezpieczna, ale złodziejki były wprawione w swoim fachu i umiały walczyć. Jedyne na czym im zależało to pieniądze, a mężczyzna zaproponował niemałą sumę. Obiecał dać im również konie oraz prowiant na drogę. Nie sposób było się więc nie zgodzić. Raiva wyciągnęła zza pazuchy starą mapę , wytartą już trochę na brzegach i rozłożywszy ją na stole powiedziała: - Tu znajduje się Lunaar - Wskazała palcem na niewielki punkt w pobliżu wybrzeża. - Żeby tam dojść napierw musimy przedostać się przez Wielką Puszczę. Chodzą plotki o grasującym tam potworze, jednak nie wiadomo, czym tak naprawdę jest, bo  nikt nie zdołał przeżyć spotkania z nim... - urwała.  - O to się nie martw, ze mną na pewno nie zginiesz - uśmiechnęła się lekko już podchmielona Navira, głaszcząc znacząco przypasany do boku miecz, na co Raiva przewróciła oczami. Milcząca do tej pory Sylva, która już obmyślała plan zagarnięcia dla siebie całego łupu, z łoskotem odłożyła kufel na ławę i roześmiała się. - Chyba każdy wie, jak rwiesz się do bójki. Na twoim miejscu bardziej bym uważała  - Wstała z ławy i naciągnęła kaptur na głowę. - Jeśli jednak mamy wyruszyć  jutro wcześnie z rana, powinnyśmy udać się już na spoczynek. Raiva i Navira pokiwały głowami na znak zgody i kobiety rozeszły się.                                                                                               ***                   Wraz ze wschodem słońca złodziejki spotkały się w ustalonym poprzedniego dnia miejscu. Eskapadę prowadziła Raiva, jako że charakteryzowała się bystrością umysłą i doskonałą orientacją  w terenie. Podróż przebiegała bezproblemowo aż do Wielkiej Puszczy, jednak wkraczając na jej teren należało wzmocnić czujność i wyostrzyć zmysły, ze względu na żyjący tam ogrom zwierząt, które nie były ani trochę przychylne ludziom. Puszcza była tak bardzo zarośnięta, że kobiety były zmuszone pozostawić konie na polanie i dalej przedzierać się pieszo. Chwyciły miecze i rozglądając się uważnie na boki parły do przodu, jedna za drugą.                 Nagle usłyszały trzaski łamanych nieopodal gałązek. Zbliżało się coś dużego. Przejęta trwogą Sylva spojrzała na towarzyszki i na ich twarzach ujrzała taki sam malujący się lęk. Raiva podniosła palec do ust, a następnie wykonała znak ręką, żeby się nie ruszały.                 Cisza.                 Wtem zwierzę wyłoniło się zza drzew i popatrzyło na swoje przyszłe ofiary. Był to potwór podobny do wilka,  jednak trzy razy większy i masywniejszy. Z ogromnego,  zdeformowanego pyska toczyła się piana, a z oczu wyzierał niezaspokojony głód.                 Monstrum rzuciło się na stojącą najbliżej niego Sylvę. Jego cielsko przycisnęło ją do ziemi, tak, że nie była w stanie się ruszyć. Navira i Raiva rzuciły się na niego z mieczami,  jednak wydawało się, że nie przenikną one przez  gęstą i twardą skórę. Odwróciły jedynie chwilowo jego uwagę od Sylvy, która próbowała wydostać się spod ciała bestii. Widząc, że to nie działa, Navira szybkim ruchem ściągnęła z ramienia łuk, naprężyła strzałę i wycelowała prosto w oko kreatury. Jego bolesny ryk rozległ się echem po puszczy. Nie tracąc czasu kobieta pozbawiła go też drugiego ślepia. Kreatura ryczała przeraźliwie i zataczała się się z bólu, aż w końcu Raiva zadała jej ostateczny cios  mieczem w głowę. Upadła na ziemię i więcej się nie poruszyła. - Pięknie go załatwiłyście.  Zaraz wam pogratuluję, ale... mogłybyście mnie stąd wyciągnąć? Strasznie od niego śmierdzi - odezwał się słaby głos Sylvy.                 Kobiety rzuciły się by jej pomóc i podjęły dalszą wędrówkę.                                                                                               ***                   Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy trzy towarzyszki dotarły wreszcie na skraj Wielkiej Puszczy. Droga rozwidlała się tam na dwie ścieżki. - Którędy teraz, droga przewodniczko? - Zapytała Raivę Navira. Raiva sięgnęła ręką za pazuchę i wydała okrzyk zdumienia. - Zgubiłam mapę!- Chwyciła się za głowę.- Pewnie wypadła gdy walczyłyśmy z tą śmierdzącą kreaturą. Co teraz zrobimy? Sylva i Navira spojrzały na siebie wzrokiem pełnym zadumy i konsternacji. Miały do wyboru dwie drogi i nie miały pojęcia,  dokąd prowadzi żadna z nich. - Proponuję wybrać prawą. Najwyżej zawrócimy - zaproponowała Navira i wzruszyła ramionami. - A jeśli zabłądzimy? Kończy nam się prowiant. Wybaczcie, ale jagódkami się nie najem. - Oj, ale masz cykora. Nic nam nie będzie. Idziemy prawą i koniec dyskusji. Navira żwawym krokiem ruszyła przed siebie, nie oglądając się. Sylva i Raiva po chwili ociągania dołączyły do niej. - Jeśli się zgubimy, to będzie twoja wina!- zawołała Sylva do Naviry, na co ta uśmiechnęła się i pogroziła kobiecie palcem. - Pamiętaj, lepiej ze mną nie zadzierać.                                                                                               ***                   Złodziejki szły wytrwale, aż w końcu drogę zagrodziła im rzeka, niezbyt szeroka, o spokojnym nurcie, dzięki czemu kobiety z łatwością przez nią przepłynęły. - Haha, wyglądamy jak zmokłe kury -zaśmiała się Sylva wykręcając wodę z włosów. - Dzięki Bogu, że jest ciepło i ubrania szybko nam wyschną. Lepiej, żeby nikt nas teraz nie zobaczył.                 Jak na zawołanie zza drzew wyłonił się stary pustelnik. Długa, biała broda opadała mu do połowy piersi, a poorana zmarszczkami i bliznami twarz nie sprawiała miłego wrażenia. Miał na sobie podartą, brudną szatę i widać było, że od bardzo długiego czasu nie dbał o higienę.                 Kobiety przez chwilę stały zdumione widokiem staruszka. Jako pierwsza otrząsnęła się Raiva. Nieśmiało podeszła do starca i zapytała o drogę do Lunaaru. Ten ułożył usta w bezzębny uśmiech i powiedział: - Nie mało wiem, nie mało widziałem, drogę wskazać mogę wam. Lecz coś za coś, miłe panie. Navira spojrzała na spoczywający na jej dekolcie piękny wisior, wysadzany rubinem.  Pustelnik to zauważył i pokiwał głową. - Oj tak, naszyjnik piękna rzecz. Ja zadowolić się tym. Zgoda? - Dobrze, dam ci go - Powiedziała z westchnieniem Navira, ponieważ bardzo lubiła swój medalion.  Żadna z towarzyszek nie miała  przy sobie nic cennego, więc musiała go poświęcić. Zdjęła go z szyi, a mężczyzna zatarł ręce z radości. - Ale najpierw informacja. Starzec wskazał im kierunek i wytłumaczył jak tam dojść. Okazało się, że to już niedaleko. - Dziękujemy za pomoc - rzekła Navira i z ociąganiem podała mu naszyjnik. Ten ukłonił się śmiesznie i rzucił się ze zdobyczą w las. - Będzie mi go brakować. - Czego? Staruszka czy medialionu? - zapytała Sylva. - Medalionu, tępoto.                                                                                 ***                   Powoli zbliżały się do miasta. Wyszły już z lasu i teraz kroczyły ścieżką wśród pól. Po chwili zauważyły wielki obronny mur otaczający Lunaar. Brama była zamknięta. Stojący w wieży wartownik spojrzał na kobiety z zainteresowaniem. Jeszcze nigdy nie widział takich piękności. Sylva, Raiva i Navira uśmiechnęły się do niego czarująco i zalotnie zatrzepotały rzęsami. Na otwarcie przejścia nie musiały długo czekać. Wylewnie podziękowały strażnikowi i wtopiły się w tłum. Teraz pozostało im jedynie znaleźć diadem  i zabić jego strażników. Sprzyjał im blask księżyca, który oświetlał z góry ich poczynania.                 Kobiety zakradły się niepostrzeżenie do zamku, gdzie, były pewne, znajdował się diadem. Z łatwością zabijały kolejnych strażników, tak, że żaden z nich nie zdołał nawet jęknąć. W końcu znalazły właściwą komnatę. Wystarczyło kilka machnięć mieczem, a strażnicy leżeli już na podłodze.                 Sylva podbiegła do leżącego na piedestale złotego diademu i chwyciła go z zachwytem do ręki. - Jest mój!  - Chyba żartujesz! Ja go sobie wezmę, a ty zaraz zginiesz! - Zawołała Navira i zamachnęła się z mieczem na Sylvę, godząc ją w samo serce. Kobieta wytrzeszczyła oczy, a po chwili osunęła się bez życia na zimną posadzkę, wypuszczając diadem z ręki.                 Na tę chwilę czekała  Raiva. Gdy Navira schylała się po błyszczący na ziemi przedmiot, Raiva opuściła miecz prosto na szyję towarzyszki, aż trysnęła krew i kobieta osunęła się na ziemię.                   - Dziękuję wam za pomoc, drogie koleżanki - zaśmiała się szyderczo Raiva, chowając diadem do kieszeni.                                                                                                 ***                 Kilka dni później Raiva usiadła w gospodzie w Dalamarze i popijała drogi trunek, z uśmiechem wspominając naiwność koleżanek, a diadem młodości lśnił na jej pięknych, kruczoczarnych włosach.

o dobra już jest:) cofam poprzednią wypowiedź:D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Przepraszam jestem tu nowy i niezauwarzyłem że teksty z worda trzeba wklejać inaczej. Tekst żecz jasna nosi znamiona pośpiechu gbybym miał więcej czasu pewnie byłby lepszy.

Ja też bardzo przepraszam, jestem tu nowa i nie udało mi się poprawnie wkleić tekstu... Wszystko z powodu pośpiechu;)

@Witamy Eywo i Skomandzie:) Mi się wydaje, że Dj sobie poradzi:)
pozdrawiam

http://tatanafroncie.wordpress.com/

no, ja nie wiem, jak to będzie, czas był do 16:59... :P a tu widzę całe 4 minuty spóźnienia :D
dobra, żartuję...

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

9k znaków w 2 godziny. To chyba mój osobisty rekord, choć jakość mojego tekstu mnie odrzuca. Do tego nie udało mi się tego dobrze do scenariusza dopasować, więc musiałem trochę od niego odbiec. Zobaczymy jak to będzie.
Szczerze współczuję natomiast Dj-owi. Naliczyłem tutaj 17 opowiadań, które jako pisane na szybko, w większości pewnie będą zawierać rażącą ilość błędów. 
Prawdziwy ogrom tragedii wydzimy jednak do wrzuceniu tego wszystkiego do worda. Nasz szanowny wielce Obły ma do przeczytania  ponad 200k znaków. Jest to prawie 70 stron tekstu. Cała ta masa literek mogłaby startować w konkursie na powieść!
Konkursowiczom nie potrzeba życzyć powodzenia. Przyda się ono bardziej Dj-owi.
Powodzenia! 

Sam sobie wysiedział ten los.

Jajko jest na twardo, da radę... jakoś to zniesie:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Ano, pachnie w tym wątku potem, ambicją i pomysłowością:) Tak przebierałam palcami, że zapomniałam wrzucić tytuł jakiś, eh. Powodzenia wszystkim, bądźmy z siebie dumni, to troche jak kartkówka:D

Osobiście bardzo się cieszę, że wrzuciłem swoje opowiadanko także do działu opowiadań. Przynajmniej tam miałem szansę poprawić większość błędów. Nie sądzę by miało to znaczenie dla wyniku konkursu, ale jakoś lepiej się czuję, że błędy zostały poprawione. No i mogłem sprytnie dorzucić obrazek ;)

Zainteresowanych obrazkiem zapraszam tutaj.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

no ładnie :) dajcie mi chwilkę na zapoznanie się

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

chwilka+ dj Jajko time :D

clayman 2011-05-24  18:16
Sam sobie wysiedział ten los.

:D:D

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

skomand na chybiłtrafił przeczytałem Twoje

całkiem całkiem - jakby nie było na szybko to można by z tego zrobić bardzo dobry tekst, wg mnie oczywiście. masz pde mnie wirtualne 4 :)

prawie 220 tys znaków.
To mała powieść :/
Zgłupiałem z tym konkursem, słowo, zgłupiałem :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

dj, wierzymy w Ciebie :)

Ciśnie mi się na klawiaturę - cierp Jajo coś chciało, ale nie, nie powiem tego na głos:)
Hm, mała powieść? A może mała antologia? Tytuł, powiedzmy, "Dwugodzinne na kolanie bazgranie, z tekstem się ścieranie, czasu bujanie, po łebkach poprawianie - lub i tego olanie" ^__^

Poprawianie, dobre :D

I jak tam idzie, Jajko? 

Myślę, że w tej chwili DJ Jajko ma weekend i stara się nie myśleć o głupotach, cośmy je powypisywali ;D
Tylko ze snu nocą wyrywa go straszna myśl: "jeszcze sto tysięcy znaków!"

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

rinos - jakie głupoty, Dj pewnie jest szalenie dumny z tak hm obszernego odzewu na jego wezwanie konkursowe, i szczęśliwy, że ma trochę czasu w weekend, czyta nasze genialne dzieła (to jest tak zwane tłumaczenie podnoszące samoocenę :P prawda czy nie, człowiekowi od razu robi się raźniej) :D

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Jajko tłumaczy nasze teksty na język czeski:) po czesku wszystko jest czytliwe inaczej:P

http://tatanafroncie.wordpress.com/

ahjo! po czesku je fajne:)

Ogórke, ano hajne jest:) po czesku jesteś Okurka:):P

http://tatanafroncie.wordpress.com/

a Ty jak jesteś po Česku? meksiČo?;>

nie nie:) ja w każdym języku jestem "meksico":) z małej literki oczywiście:)
a teraz czekamy na Dj:) ciekaw jestem jak mu idzie z czytaniem:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

no ja nie napisałem opowiadania z braku czasu:/ szkoda ze w pon ogłosił konkurs. W łikend może bym napisał^^

wydaje mi się, że poniedziałek był bardziej strategiczny, bo wzięli udział tylko najwytrwalsi, w łikend pojawiłby się milion opowiadań i Dj czytałby to do końca świata (2012) :D

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Aubrey Twój pomyślunek jest jak najbardziej słuszny:) Aż mi głupio, że sam na to nie wpadłem:P
Tak przy okazji dodam, że nawet gdyby Twój tekst nie był podpisany nickiem to wiedziałbym, że jest Twój:) Nie chodzi tylko o jednorożca ale o styl:) Bardzo się podoba:P

http://tatanafroncie.wordpress.com/

dzięki, meksico :D ja się właśnie zbieram, żeby poczytać trochę konkurencję :P

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

chciałem być tym "WYTRWAŁYM" jednakże miałem spr z WoSu :/

Tapięcie sięga zenitu.
Ja już czekam na kolejną odsłonę - może teraz to wygrany poda scenariusz :)

'Tapięcie' to sięgało zenitu do 22:35. Jak ja nienawidze Farsy!!!! :((

'Tapięcie' to sięgało zenitu do 22:35. Jak ja nienawidze Farsy!!!! :((
OTÓŻ TO!

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

ManU musiał wygrać z dwóch powodów: bo Manchester miał wygrać i dlatego że Farsa miała przegrać! :(

Jestem z Was dumny i jeszcze 150 tys znaków :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

My też jesteśmy z Ciebie dumni Jajko:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Dumni i bladzi jak skorupka jajka! Trzymamy kciuki!
Da się wysmażyć werdykt do piątku?

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Jajko pracuje w niedziele? O żeż ty w skorupkę kopany!

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

to biura obijają się w 102 dni wolne w roku.
ja się toczę bez przerwy

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

A jużem myślał, że tak jako redakcyja, tak i Ty, jajeczny, komputera w domu swym nie posiadasz.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Do piątku powinienem się wyrobić :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

echchchch, a ja myślałam, że na przykład w ramach Dnia Dziecka wyniki ogłosisz... ;) dobra, żartuję. Dj jesteś dzielny :)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

dj: jak się wyrobisz to dostaniesz ode mnie (od nas?) "Uroczytse Wyrazy Wdzięczności" ;)
Ale to jest aktualne tylko do piątku. Poźniej będzie "Lekkie Rozczarowanie Wywołane Napięciem, Wciąż z Wdzięcznością".

Trzeciej nagrody oraz nagród pocieszenia nie przewidziano, bo uczestnik konkursu jest tylko jeden. Jakoś sobie powinien poradzić.

Notka regulaminowa: NIE MA możliwości zdobycia równocześnie obu nagród.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

słyszysz Dj? Nawet jakbyś skwadraciał to nie dostaniesz obydwu nagród na raz :PP
a może jako jajko znasz wzór na kwadraturę koła?? ;>


Banał.
wyrobię się do piątku, ale ogłoszę w poniedziałek, hehe

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

to nie było zabawne. serio.

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Moi Drodzy!
UFF, PRZECZYTAŁEM!
Aby być jeszcze bardziej obiektywnym skopiowałem sobie wszystko, wywaliłem autorów i czytam. Czytam i czytam i po kolei sobie oceniam, pod koniec zobaczę, kto wygrał.

Turniej telewizyjny „Błyskawice"
Nie najgorsze, ale styl kulał, nie było pełnej zgodności ze scenariuszem. Za to prowadzący Mamisz, wyglądający od 40 lat na 30 - dobre!
5/10

Wielka przygoda trzech panien z dobrego domu
Bardzo przyjemny styl, dobrze się czytało, pod koniec coś mi się nie zgadza ze scenariuszem ale dobre. Dobre i dowcipne!
8/10

A miałam takie ładne paznokcie
Dobra, kompletnie nie zajarzyłem.
3/10

Odbicie
Dobra, jeszcze kompletniej tego nie zrozumiałem, ale czuję, że był tam jakiś pomysł.
5/10

Piekielny klient
Idź być brzydkim gdzie indziej - podoba mi się! To twoje? Aha, jest w sieci.
Wielką tablice pamiątkową ku czci ofiar z Sodomy i Gomory - o tak!
Dobre, bardzo dobre! Też nie trzyma się ściśle scenariusza ale jest dobre!
8/10

Cena (labirynt)
Bardzo ciekawa gra w szachy.
Czuję, że jest w tym jakaś głębsza, poetycka myśl, ale nie nadążyłem.
Ale dobre!
7/10

Jedzenie
Nad stylem można by popracować, ale jest pomysł konsekwentnie zrealizowany (minimalnie przewidywalny, ale nie najgorszy). No i podstępnie potraktowany pomysł „zwycięstwa" :)
6/10

Karty do podziału
Przysięga na karty - ciekawy pomysł.
„Świat zawirował, gdy wbiegły w srebrną taflę. Potem zrobił fikołka, wyblakł, nabrał jaskrawych barw, zafalował i wypluł je w rzeczywistość.
Twardą, zakurzoną rzeczywistość."
Bardzo ładne zdanie :)
Ale jakoś nie przekonało mnie samo zakończenie, mimo że całość napisana całkiem poprawnie.
6/10

Uciekamy z szafotu?
„Przy stole nad szachami siedział stary człowiek, ślepy, co dało się wnioskować po braku obojga oczu."
No błagam! Wątek „jak pisać" się kłania.
2/10

Wnosiuzmora
Niebanalnie potraktowany temat, ale całość słaba.
4/10

Kombinacja
Styl kuleje, oj kuleje! Ale jest jakaś nowość - jesteśmy w grze komputerowej!
Nie! To linux :)
Kupy się nie trzyma, choć ktoś starał się zrobić „dzień świstaka".
3/10

Obywatelka Krain Cienia
Nie nie nie, nie podobało mi się :(
2/10

Czarodziejki gotowe na wszystko: Faceci to świnie
Aha, jajko ;)
I ulica didżejów ;)
Ale najpierw trzeba nauczyć się pisać. Niestety.
„- Jak to beznadziejny? - wykrzyknął w odpowiedzi Djegg"
Ano beznajdziejny - stwierdził w odpowiedzi dj Jajko
2/10

Blondynki

Słabizna, kulawe zdania i jedynym pomysłem jest teleturniej kulinarny.
2/10

Kiedy jedni mają kwiatki
Ciekawie, niby banalna historia a oryginalnie potraktowane zakończenie rywalizacji.
Styl kulał tu i tam, sporo zdań do poprawy, ale nie najgorzej
6/10

Miłość i zwalone kodowanie znaków
Kodowanie znaków poprawione za drugim razem, ale poza bardzo, bardzo ciekawym pomysłem (kobiece personifikacje idei) niestety kuleje to na wszystkie sześć kobiecych nóg.
I zakończenia kompletnie nie zrozumiałem.
4/10
W Dalamarze - niestety po terminie (ale załóżmy, że komuś się późnił zegarek ;)
Niestety, arcybanalna historia fantasy, trzymająca się kurczowo scenariusza (z błędem na początku - przecież mogły ukraść diadem, oddać i wszystkie zarobić).
Podstawówkowy styl zdań, błe.
2/10


Przy każdym tekście napisałem kilka słów. Czasem skrytykowałem bez uzasadnienia, ale takie moje prawo, proszę się nie obrażać :).
Temat, jaki zadałem, okazał się być naprawdę trudny - napisać coś z sensem w 24 godziny, więc gratuluję każdej, nawet moim zdaniem nieudanej próby.

Postanowiłem nagrodzić trzy teksty, które wyróżniały się na plus:
Wielka przygoda trzech panien z dobrego domu
Piekielny klient
Cena (labirynt)

Po zerknięciu do wątku sprawdzam, kto wygrał i widzę, że wygrali (kolejność jw.)
AubreyBeardsley 2011-05-23  22:34
clayman 2011-05-24  04:50
Treef 2011-05-24  05:16
Powariowaliście z tymi godzinami zamieszczania tekstów?

Bardzo pięknie proszę, aby laureaci napisali do mnie liścik (z konta zarejestrowanego of kosz!) i napisali, jaką książeczkę chcą. Seria Nowej Fantastyki stoi dla Was otworem (a fuj!)

Jeszcze raz szczerze gratuluję wszystkim uczestnikom i umykam, do następnej zabawy!
Wasz dj Jajko

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Niniejszym przekazuję dla dj jajki "Uroczytse Wyrazy Wdzięczności".
Dodatkowo "Serdeczne Wyrazy Podziwu" za przekroczenie terminu :)

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Gratuluję zwycięzcom:)

Wow. Wielkie dzięki, Jajko. Wysłałem tobie maila. 


Hell Yeah!!! 

Piiiisk! Dziękuję :D już wysyłam maila :D

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Gratulacje zwycięzcom!

Tak sobie od początku myślałem, że jak Dj się nagrodami już na starcie nie chwali, to raczej nie będą tak fajne, jak, dajmy na to, w smoczym konkursie :D.

gratulacje:)

Gratuluję! :D

Gratulacje dla zwycięzców:) jak i dla wszystkich wytrwałych:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

No tak. Pogratulowałem jurorowi a nie pogratulowałem zwycięzcom. To ze zwykłej zazdrości :P

Zatem: gratuluję zwycięzcom :)

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Gratulacje dla zwycięzców;)

Gratsy dla zwycięzcó :D

Waaaaa! Dzięki wielkie, śliczne i z kolorowymi plamkami : D A ja byłam gotowa grzecznie czekać na poniedziałek XD

Tuptam się pisać maila : D

Wielce trudna praca, aby wybrać się do magazynu, zapakować trzy książki i wypisać kfitek dla kuriera została wykonana!
Jutro powinniście mieć nagrody.
Smacznego :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

dotarło :) dziękuję raz jeszcze ;)

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Odebrałam, także jeszcze raz ślicznie dziękuję : D

Ja także otrzzymałem przesłykę. Przynajmniej tak mi w domy powiedziel.

Nowa Fantastyka