- Hydepark: Jak zaczęła się wasza przygoda z literaturą?

Hydepark:

Jak zaczęła się wasza przygoda z literaturą?

Wiem, że żeby pisać opowiadania musieliście się nauczyć pisać i czytać w ogóle, ale to potrafi wielu, większość nauczyło się tego w szkole. Ale pisanie opowiadań, książek? Zresztą myślę, że odpowiedź może być ciekawa nie tylko w przypadku kogoś kto tworzy ale oczywiście chodziło mi głównie o was, drodzy koledzy po fachu. A więc: jak zaczęła się wasza przygoda z literaturą? Może waszą pierwszą książką, którą pokochaliście, a do której wracacie z sentymentem był prezent pod choinkę? A może już od najmłodszych lat chadzaliście do miejskiej czy wiejskiej biblioteki, by samemu zdobywać smaczne, literackie kąski? A może, tak jak w moim przypadku, wasza miłość do książek zaczęła się w czasach szkolnych kiedy to nauczycielka zadała przeczytanie pierwszej lektury? W moim przypadku były to "Wakacje z duchami".

Tak, jeśli o mnie chodzi to zaczęło się od lektur. Tej i innych. Było "W pustyni i w puszczy", "Pan Kleks" i niezapomniany psi raj, kruk z wadą wymowy i tak dalej. Był "Latarnik", – tu mam lukę. W liceum "Lalka", "Zbrodnia i kara", "Przedwiośnie" Żeromskiego, domy ze szkła. Możliwe, że wielu z was teraz podpadnę ale od szóstej klasy i pierwszej lektury nie przegapiłem aż do trzeciej liceum niemal żadnej. Ale "Krzyżacy" to było więcej niż mogłem znieść (pewnie teraz wielu fanów fantasy, sarmackiego i innego przestaje uważać mnie za człowieka a bierze za gnoma). Dlatego z tej lektury z uśmiechem na ustach otrzymałem pałę (nie wiem czy to zdanie brzmi tak jak powinno). Trzecie liceum to już ciężkie czasy więc zacząłem sięgać do ściąg, tego kucia było zbyt wiele. "Ferdydurke" – to było to. No, ale wystarczy o mnie. Teraz wy.

Jak zaczęła się wasza przygoda z literaturą?

 

Długi jęzor... dużo było tych lektór, no nie? Zapomniałem o reszcie. Tolkien, King, dobre dziesięć tomików opowieści o Conanie i pewnie jeszcze trochę rzeczy, których za nic nie jestem sobie w stanie przypomnieć.

Ale pytanie z tematu jest wciąż ważne.

Komentarze

obserwuj

Moją przygodę z literaturą zapoczątkował mój tata. Pamiętam, że zawsze wieczorem opowiadał nam bajki i czytał opowiastki z "Poczytaj mi mamo". Z tym, że siostra i brat słuchali tak samo, ale w nich fascynacja książkami nie zaskoczyła. Potem poszło z górki, non stop okupowałam bibliotekę szkolną i gminną. Książki, do których dziś wracam z sentymentem to Przygody kota Filemona, Dzieci z Bullerbyn, Bułeczka, cała seria o Pożyczalskich, Doktor Dolittle...Potem było ich już bez liku: Stawiam na Tolka Banana, Przygody Tomka Sawyera, wspomniane przez Ciebie Wakacje z duchami, Karolcia ze swym czarodziejskim koralikiem, który kiedyś usiłowałam znaleźć...Ania z Zielonego Wzgórza...I mogłabym tak wymieniać bez końca :D

Wstyd przyznać, ale w IV klasie podstawówki przeczytałem Trylogię, Krzyżaków, Czterech pancernych i całego Sapkowskiego -- jak nie trudno się domyślić, lektur dla dzieci już mi się nie chciało czytać. Potem wyrobiłem kartę w bibliotece wojewódzkiej i do końca podstawówki przeczytałem wszystkie książki z działów fantasy/sf/horror: np. Dick, Tolkien, Haldeman, King, Howard, Lovecraft. W liceum mniej czytałem, bo liceum ogłupia. Studia też ogłupiają, ale wziąłem się za siebie i teraz przebijam się przez dwie-trzy książki miesięcznie, nie licząc podręczników.
pozdrawiam

I po co to było?

Gdy byłam mała, tata czytał mi "Mitologię" Parandowskiego zamiast bajek. Myślę, że to miało duży wpływ na mój gust. Na począku podstawówki nie lubiłam czytać. Serio. Te wszystkie "Antki" i "Janki muzykanty" to była katorga. Ponownie pokochałam literaturę gdy miałam 8 lat i dostałam w swoje małe łapki "Hobbita". Potem był "Władca Pierścieni" i każde inne fantasy, jakie się trafiło. Nie znałam się i czasami kończyło się rozczarowaniem. Kilka lat później, w moim mieście pojawiła się nowa księgarnia. Pracował w niej chłopak, który grał w RPG i naprawdę znał się na dobrym fantasy. I tak w wieku ok. 12 lat poznałam Gibsona, Rice, Sapkowskiego, "Czarną Kompanię" Cooka i... podręcznik do Warhammera ;) Oczywiście fantasy to nie wszystko. Wiele książek dostałam od ojca - "Egipcjanin Sinuhe", Trylogia Sienkiewicza, "Filary ziemi", Dostojewski...

Zaczęła się od Alfreda Hitchcock'a i jego cyklu o Trzech detektywach. W swojej biblitece miałem wszystkie częśći. Potem, podobnie jak w reklamie MacDonald's, zostałem na dłużej. Zacząłem czytać fantasy w stylu Forgotten Realms i zaraz potem wszystko, co było w bibliotece i wyglądało na fantastyke. Tolkien był dopiero w gimnazjum, wcześniej przerażała mnie wizja takiej grubej książki. Zaraz po Tolkienie był Conan. Ale pierwszy raz poczułem prawdziwe ciarki podczas czytania, gdy dorwałem Wagnera i jego "Pajęczyne utkaną z ciemności". Myślę, że wtedy dopiero na poważnie zaczęła się moja przygoda z literaturą. 

Moja przygoda zaczęła się podobnie do syfa i podobieństwa kończą się na rozpoczęciu. W podstawówce przeczytałem Sapkowskiego, później Tolkiena, Sienkiewicza, Mickiewicza, Lovecrafta i kilku innych autorów, po czym niemal przestałem czytać, tylko co jakiś czas siągając po coś ciekawszego. I tak do dziś - mało, rzadko, ale w miarę na poziomie.

Na początku do książek zachęcała mnie mama. Czytała mi '' Dziady'' na dobranoc. Później jako pierwszą w życiu, samodzielnie wybraną książkę przeczytałam '' Studium w szkarłacie '' Arthura Conan Doyle'a. Moja przygoda z fantastyką rozpoczęla się od przeczytania, poleconego mi przez brata ''Hobbita'', nastepnie był '' Władca pierścieni '' i bardzo wciągająca książka Abrachama Merrita '' Twarz w otchłani ''. Teraz powracam do korzeni i znów czytam opowiadania Sir Arthura Conan Doyle'a.

Na początku to jakies bajki ;) pierwszą poważniejszą byl "Winnetou", potem połknąłem wszystie dostępne w bibliotece książki Karola Maya, następnie były jakieś książki o wikingach (nie pamiętam dokładnie tytułów :P), klasycznie Sienkiewicz, mitologia  Parandowskiego. Fantastyka zaczęła się od Tolkiena, niedługo później pojawił się na osiedlu podręcznik "Warhammera" i karcianka "Doom Trooper";), wtedy stwierdziłem że fantasy i sf to jest to :D
Pierwsza książka kupiona za własne pieniądze to "Pierwsze prawo magii" Goodkinda :P
Od tamtego czasu czytam głównie fantastykę, inne tylko jak ktoś coś poleci. Moja narzeczona uwielbia Kinga więc czasami zdaży mi się i jego cos przeczytać.
Aktualnie jestem w trakcie malazańskiej księgi poległych, potem zamierzam zabrać się za pieśń lodu i ognia :)

Pozdrawiam :)

hm... U mnie też zaczęło się, jak u agizgagi, od wieczornego czytania bajek przez tatę. Tyle, zę sama fasynacja zaczęła się chyba w gimnazjum, gdy zaczynałam pracę z pisaniem. Tyle, ze wtedy pisałam wiersze;P takoż wtedy zaczęłam czytać, dużo, coraz więcej. A teraz pożeram ksiażki, gdy tylko mam chwilę czasu;P

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

ja pamiętam, że mama czytała mi na dobranoc Narnię, jak byłam całkiem mała... potem czytałam jakieś Karolcie, Szklarskiego  itd. A jeżeli chodzi o fantastykę - kiedy miałam 7 lat, zastałam mamę, jak czytała którąś z kolei część z serii Xanth Anthony'ego i się z czegoś śmiała, więc zapytałam, co ją tak bawi - usłyszałam na to, że jeśli nie czytałam poprzednich części, to i tak nie zrozumiem. Więc się zaparłam i przeczytałam wszystkie poprzdnie części :P a potem to już poszło... i skończyło się na tym, że teraz czytam dla przyjemności głównie w wakacje, bo na studiach mam milion lektur...

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

A moja zaczęła się od Krasnoludków i sierotki Marysi Konopnickiej. Do tej pory pamiętam, że nudne, ale zmogłem, a że zmogłem to w zerówce, to w I klasie miałem dostęp do większej liczby książek. Jedną z takich, którą przeczytałem wiele razy, był "Mansur i Kasym" Fiodorowa, rzecz o przygodach dwóch młodzieńców na średniowiecznym Wschodzie, Samarkanda, Buchara, te rzeczy. Chyba za jednym zamachem polubiłem wtedy i literaturę, i historię.

(przepraszam za ortografie, nie mam polskiej klawiatury)
Moja milosc do ksiazek zaczela sie w 4 klasie podstawowki. Biblioteka osiedlowa byla moim drugim domem i obrabialem 3 ksiazki tygodniowo. Pisanie bylo tylko kwestia czasu...:-D

U mnie troszkę inaczej to działało. Poważniejsza przygoda z literaturą zaczęła się u mnie w czwartej klasie podstawówki. Chcąc zaimponować ojcu, pożyczyłem od znajomego książkę pana Sapkowskiego. A że z miłością różnie, nie wiadomo kiedy nas trafi... kolejne książki już nie były czytane, były wręcz pochłaniane. A najczęściej czytana? Podręcznik gracza do d&d, do dziś znam go na pamięć.

Spam: Nie zabijajcie mnie od razu, ale jakby ktoś był chętny z okolic warszawy pobawić się w rpga, dajcie znać.

Ja się nauczyłam czytać w wieku ok. 3 lat a moją ulubioną książką z czasów wczesnego dzieciństwa, do której mam sentyment to "Puch kot nad koty" ;p. W szkole podstawowej czytałam bardzo dużo i jak leci, z półek biblioteki przeznaczonych dla stosownego wieku, gdzieś około klasy 5tej czy 6stej skrzywiło mnie kompletnie na literaturę popularnonaukową :p. Z fantastyki pierwsza książka, którą dorwałam w ogólniaku to "Diuna" (nie licząc lekturowego Pirxa), ale generalnie za fantastykę to się wzięłam po 20stce;p i zdecydowanie preferuję sf.

Najpierw wszystkie książki w domu (no, prawie wszystkie), potem biblioteczne - ale miejskiej biblioteki i pedagogicznej a nie szkolnej, bo tam były okropne baby, które nie potrafiły zrozumieć, ze ja się przedzierałam przez Quo vadis a one mi wciskały "coś na moim poziomie" czyli Dzieci z trzeciej klasy i inne Koty Filemony... :)
No i... Fantastyka, kupowana przez mojego ojca.
A tam między innymi Kara większa Marka Huberatrha.
W liceum jak bulimik w transie pożerałam wszystko z wyjątkiem Whartona. Lot nad kukłczym gniazdem, Paragraf 22, wsszystkie horrory Mastertona a także romanse harlekinowe - co mi w ręce wpadło - na zmianę z Tatarkiewiczem, Umbertem Eco (do dziś moja miłość), Suskindem, Fowlesem, Sapkowskim (znów - kupowanym przez ojca), Hawkingiem (kurde, trzeba się było dowiedzieć o co kaman z tym czasem, bo ojca pasjonował Einstein i teoria względności) i wykłady Feynmana (i nadal nie umiem rozwiązywać zadań he he) - czyli misz masz i zupa ze wszystkiego, co wpadnie w łapy :)
No a potem internet i kupa wariatów na weryfikatorium i Qfant :) (pozdrawiam).
I tak sobie myślę... kurde, Tato, dzięki :D

A więc: jak zaczęła się wasza przygoda z literaturą? Może waszą pierwszą książką, którą pokochaliście, a do której wracacie z sentymentem był prezent pod choinkę? A może już od najmłodszych lat chadzaliście do miejskiej czy wiejskiej biblioteki, by samemu zdobywać smaczne, literackie kąski? A może, tak jak w moim przypadku, wasza miłość do książek zaczęła się w czasach szkolnych kiedy to nauczycielka zadała przeczytanie pierwszej lektury? W moim przypadku były to "Wakacje z duchami".

Początek to lektury szkolne oraz książki, kupowane przez rodzinę. No i – od starszego rodzeństwa (Niziurski, Nienacki, Papcio Chmiel). :) Czytałam od dziecka, pisałam, od kiedy pamiętam, lubiłam szczególnie rymowanki dla najbliższych. :) Pierwsza publikacja – z fragmentu mojej magisterki, jeszcze na studiach, lata 90-te. ;) 

Są książki, które mogę czytać ciągle i znam je prawie na pamięć, jak “Zemsta” Fredry i “Mały Książę”. ;) 

Ten Portal pokazał mi, ile jest ukrytych Talentów wśród Jego Twórców. :)

Pecunia non olet

Klasyka, panie dzieju, z tamtych lat. “Lokomotywa”, “Ptasie radio”... Brzechwa też. Sam czytać zacząłem jakoś tak między piątym a szóstym rokiem życia. Ale tak naprawdę, czyli na serio, dopiero w bliskiej okolicy bardzo już poważnego wieku dziewięciu lat. Żeby było śmieszniej, zacząłem od – trzymajcie się krzeseł – “Pana Tadeusza”.  Mamo, kto to był Podkomorzy? Jak ci ojciec pozwolił to czytać, to niech ci teraz tłumaczy... Ale gdy niezbyt wiele później dorwałem się do trylogii Trepki i Borunia, już o nic nie pytałem. No i poszły konie po betonie, sypiąc skrami spod podków. Fantastyka, trochę marynistyki, nawet na kryminały miałem fazę. A kiedy jest mi szaro i smętnie, bo świat jest zły, a ludzie podli, sięgam – ponownie łapcie się za podłokietniki foteli – po tak archaiczne lektury, jak “Sposób na Alcybiadesa”, “Bracia Koszmarek, magister i ja” i “Małego księcia”. 

Od około pięciu lat mam “ciąg” na opracowania historyczne II wojny światowej. Nie tak silny, żeby niczego innego nie brać do ręki, ale wystarczający, by wydawać, gdy trafiają się “masowe wysypy” tytułów, po kilka setek.

Ciekawy wątek. :-) Moja pierwsza ulubiona lektura, a właściwie to „słuchanka”, bo to śp. Mama mi czytała, to wspomniane przez AdamaKB „Ptasie radio”. W szkole podstawowej poza lekturami obowiązkowymi pojawił się Adam Bahdaj i jego „Telemach w dżinsach”, „Banda Rudego” Janusza Domagalika, „Tajemnica zielonej pieczęci” Hanny Ożogowskiej. To wszystko wpływ starszej siostry. Wtedy też zaczęła się fascynacja II wojną światową na morzu, a do lektur dołączyli „Chłopcy z morskiej szkoły” Andrzeja Perepeczki. Półki wypełniały jednak przede wszystkim opasłe tomy opracowań Zbigniewa Flisowskiego, Jerzego Pertka, Jerzego Lipińskiego. Całkiem poważnie rozważałem jako piętnastolatek przeprowadzkę do Gdyni i tamtejszą szkołę morską. Taka to już jest książki moc, że potrafi wzbudzić w człowieku chęć rzucenia się w wir przygody i na drugi koniec mapy. :-)

Natomiast pierwsze dzieła fantastyczne stanowiły zbiory nowel i opowiadań: „Niesamowite opowieści” Stefana Grabińskiego (efekt słuchania metalu – wokalista grupy KAT Roman Kostrzewski polecał tego autora) i, uwaga, uwaga: „Zabawa w strzelanego” Andrzeja Drzewińskiego. Potem był kolejny zbiór opowiadań różnych autorów: „Śmierć higieniczna”, który w pełni świadomie i za własną mamonę kupiłem w kiosku ruchu przy ówczesnej ul. Armii Czerwonej.

Nie jest człowiek większy ani lepszy, gdy go chwalą, ani gorszy, gdy go ganią. (Tomasz z Kempis)

Dostałem pewną książkę od rodziców, którą mi czytali wiele razy. Zanim nauczyłem się czytać, znałem ją już na pamięć i trzymając do góry nogami udawałem, że czytam (oczywiście przypadkiem na głoś i głośno). Przy stole, w toalecie, w łóżku. Wszędzie. Jeżeli gdzieś moja przygoda z czytaniem się zaczęła, to myślę, że właśnie tam. Rodzice dają przykład dzieciom i są początkiem czytelniczej przygody (nawet dosłownie). Jeżeli przy tym popełniają wiele błędów wychowawczych, itd. to kreują już coś więcej niż tylko czytelnika :)

 

Najlepiej jak dziecko zauważy zainteresowanie swoich “staruszków” czytelnictwem. Kiedy mu kupują książeczki, czytają, to nawet czasem z nudów sięgnie się po album i coś przeczyta. Mam wrażenie, że w mojej rodzinie bardzo duży nacisk położono na zainteresowanie mnie tym tematem.

 

 

Temat dotyczy chyba pisania. Wydaje mi się, że pierwsze opowiadanie stworzyłem mając kilka lat. Leżałem sam w pokoju, popijając butelkę (dziwne, ze tak długo) i wyobrażałem sobie opowiadanie muzyczne o lekcji pianina. Nie było to zwykłe wyobrażenie, bo próbowałem sobie wymyślać jakieś sytuacyjki dla własnej zabawy. Moim zdaniem jest to już jakiś początek. Biorąc pod uwagę co już wtedy zdążyłem zaobserwować, owo “opko” nie spadło z powietrza. Było przetworzeniem już widzianych rzeczy.

Temat dotyczy chyba pisania.

Niezupełnie – ogólnie przygody z literaturą.

Moja przygoda rozpoczęła się w wieku 3,5 lat od “dobijania” elementarza po starszym bracie.

Mam do dziś słitaśną focię... Pierwsze (i ostatnie) opko to dalszy ciąg nowelki Antek B.Prusa

jako praca domowa. Trzy dni siedziałem przy biurku Taty z weną na kolanach i potem na skroniach.

Koledzy biegali sobie beztrosko po podwórku a ja...dobijałem do 32-strony, bynajmniej nie 

kulfonami. Benefis w klasie, pochwała...czytanie na glos... Wreszcie krótkie polecenie polonistki:

“powiedz swoim rodzicom, że dostali “5” i niech tego więcej nie robią”... I tu nagła krew mnie

zalała a i oczy się nieco zaszkliły, więc zakopałem pióro “na wieczność”. Może bym i odkopał

za czas jakiś, jednak przez te oczy nie zapamiętałem miejsca...taki pech...

Rok póżniej zaczęło się podczytywanie – Dekameron...Zamczysko w Otranto... No i tak do dzisiaj.

 

 

dum spiro spero

Nowa Fantastyka