- Hydepark: Jak to robią pisarze?

Hydepark:

Jak to robią pisarze?

Jak to robią inni pisarze: czyli kontrwątek dla tych co szukają nowych pozycji i tropów i chcą się czegoś nauczyć.

 

Zdarzyło się wam, że czytaliście kiedyś coś i stwierdziliście: Cholera, to jest świetne. Jak ta kobietka to zrobiła?

Jakiś fragment tekstu/fabuły wzruszył was do tego stopnia, zaskoczył, przeraził, że pomyśleliście sobie: Ile bym dała, żeby umieć tak pisać. Żeby potrafić wzbudzić w czytelniku podobne emocje.

Albo w danym momencie filmu stało się coś tak nagle, że aż podskoczyliście na krześle, a potem zaczęliście się śmiać z własnej reakcji.

Uwierzcie mi – reżyser świetnie wiedział, co robi, znał konkretne mechanizmy, które wyzwoliły w was takie a nie inne emocje i użył ich z precyzją chirurga trzymającego w dłoni serce własnego dziecka.

 

Zamiast roztrząsać jak wóz gnojowy błędy pisarzy, skupmy się tutaj na tych elementach, z których możemy się czegoś nauczyć. Spróbujmy zastanowić się, co i dlaczego powoduje, że dany fragment bądź fabuła jest niezapomniana, że czytając coś nienawiść przesiąka was do szpiku kości albo, że po prostu – zaczynacie się śmiać.

 

Nie zdarzyło się jeszcze, żebym nie umiała wytłumaczyć mechanizmu, który zadziałał w danych fragmencie – nazwijmy te fragmenty przejściami – ale cóż, może wy to zmienicie?

A może razem dojdziemy do innych, ciekawych wniosków.

 

Więc jeszcze raz – macie takie fragmenty?

Pochwalcie się nimi.

 

Mama.

Komentarze

obserwuj

No to ja zaczne. Miałem tak, a i owszem. Głównie przy dziełach Adama Mickiewicza, z tych fantastycznych: Dziady, Świtezianka, Rybka oraz przy bajkach Jana Brzechwy: Baśń o Stalowym Jeżu, Przygody rycerza Szaławiły i jeszcze ten o piratach, ale nie pamiętam tytułu. Zawsze się zastanawiałem jaki łeb musieli mieć ci goście, żeby napisać tak zajebiste rzeczy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Vampire Hunter D Bloodlust - scena otwierająca, czyli pierwsze dwie minuty filmu.

Sztuka opowiadania... no tak. Jaskiniowcy to trochę za daleko, dlatego najlepiej zacząć od Odysei Homera. ;)

Wszystkie są mojego autorstwa. Niestety. Reszta zwyczajnie mnie kopiuje. Obiboki.

Miałem coś takiego przy czytaniu dzieł Dumasa i Sienkiewicza. Niesamowici pisarze!

Książka albo mnie wciągnie albo nie. Mam więc pytanie o "Wielki marsz" Kinga: dlaczego mnie ta ksiązka wciągneła?

To jest esencja Kinga. Jutro wytłumaczę dokładniej i o tym pomyślę, bo dzisiaj i tak zbyt dużo czasu spędziłam na forum i Skaposzczet się już rzuca w kaftanie.

Nadmienię tylko dwie rzeczy, które może pomogą ci samemu dojść do tego:

a) King to taki artysta, który sprawia, że największa akcja dzieje się zawsze w głowie jego bohaterów.

b) Daj matkę. Daj dziecko. Daj przyjaciółkę. Nie daj jedzenia. Normalnie, matka zabije przyjaciółkę tylko dlatego, żeby jej dziecko miało jedzenie. Bohaterowie + Problem = Fabuła. Z tego King też czerpie garściami.

Kto napisał książkę o tym, jak to bohaterowie w górach pozjadali się nawzajem?

W "Wielkim Marszu" King bazuje na antytezie takiej możliwości. W dziele Kinga, Matka nie tylko nie zjada przyjaciółki, ale próbuje ją ratować. Pytanie tylko: Czy dziecko przeżywa?

Na razie brzmi to śmiesznie. Gdy dojdę do końca zrozumiesz, kim w Wielkim Marszu jest dziecko.

Zacznijmy od poczatku.

Żeby w ogóle mówić o tej książce, trzeba zdać sobie sprawę, że W "Wielkim Marszu" Stephena Kinga, największa droga, którą tak naprawdę przeszli boheterowie jest ta, która odbyła się w ich głowach.

Żeby wytłumaczyć geniusz Kinga (i geniusz tej książki) powiedzieć trzeba, że najsilniejszy podtekst na jakim bazować może książką - jest podtekstem metaforycznym. Jeśli czytelnik sprowadzi fabułę książki do jednej metafory, to będzie to książka ciekawa. Jest to związane z zasadą "podwójnej imersji" i wystarczy powiedzieć, że podobnie jak suspens wciąga w świat przedstawiony.

To jest rzecz, która najpewniej ujęła cię w Wielkim Marszu.

Ale powoli.

Do jakiej metafory sprowadzić możemy Wielki Marsz?

King puszcza tu oko do czytelnika już w samym tytule: Marsz. Wielki.

Marsz.

Jakie metafory kojarzą nam się z marszem?

Może życie jak droga?

Przyjaźn jak przygoda?

Wielki marsz, jak przygoda życia? hmm.

Tak mogło by się wydawac. Nie do końca. Bo wszyscy zdają sobie sprawę, że nie jest to przecież "przygoda".

Bohater przeżył coś znacznie więcej.

Co? Dlaczego?

Jakie pytania zadawałeś sobie, czytając "Wielki Marsz"?

Jeśli życie jest jak droga, to gdzie dojdzie główny bohater?

Jeśli przyjaźn/związek jest jak podróż, to z kim on ją przeżyje?

Przygoda zazwyczaj łączy. Podobnie jak przyjaźń.

Analiza metafory: Przyjaźn jak podróż wymusza stwierdzenie:

Jeśli przyjaźn/związek jest jak podróż dwóch ludzi, to siedzą oni w tym samym samochodzie. To ich łączy prawda? Dlatego mamy związek.

King stworzył pewne sprzeczności. Ci ludzie rzeczywiście - siedzieli w tym samym samochodzie - problem polegał na tym, że tylko jedna osoba mogła tym samochodem dojechać. Co więcej - mogła dojechać tylko wtedy, jeśli inna osoba ją popychała do przodu.

Zauważ, że w tym tkwi największe dramatyzm "Wielkiego Marszu".

Ba, nawet końcówka opowiadania jest specjalnie "wyważona", żeby to pokazać.

Moment, w którym główny bohater jest ratowany (popychany do przodu).

Jesli podejdziesz do tego od strony: Życie jak droga. Przyjaźn jak podróż. Sam powinieneś wyciągnąć dziesiątki podobnych wniosków.

Zauważ jeszcze, że King rzucał im na drodze przeszkody i kazał im wspólnie na to reagować.

Jednak to nie na tej drodze, którą szli pojawiały się największe problemy.

Największe dylematy (jak to u kinga) rozwiązywały się w ich głowach.

jak bym podsumowała tę książkę? Co robiło ją tak atrakcyjną?

Na dwa sposoby.

a) Mimo że droga którą fizycznie przeszli miała kilkaset kilometrów, psychicznie przeszli ich tysiące - Wielki Marsz. Zaśmiał się King z czytelnika...

b)

Jeśli życie jest jak droga, to jaki jest jej koniec?

Chyba każdy wie.

Punkt B jest u Kinga pewnym podsumowaniem owej "Drogi".

Jeśli zastanawiałeś się, czy bohater umarł czy przeżył, czy to był majaki i zginał czy był normalnym człowiekiem...

Punkt B idealnie komponuje się z punktem A.

Bohater przeszedł o wiele dłuższą drogę, niźli kiedykolwiek się spodziewał. Po dotarciu do celu psychicznie miał ponad 100 lat.

Gdzie kończy się droga każdego z nas?

Wszyscy wiemy.

Podróż bohatera, Wielki Marsz, stała się dla niego życiem.

Gdzie kończy się droga naszego życia?

Bohater wygrał nagrodę, ale dotarł do końca swej drogi.

Tu rodzi się największy dramatyzm powieści Stephena Kinga "Wielki Marsz".

Pozdrawiam.

Mama.

Czasem rzeczywiście się zastanawiam jak to możliwe, by pisarz wykreował tak niezwykły świat w swej książce, że kiedy się ją czyta ma się wrażenia, że się tam napradę jest, a każdy szczegół i każde zdarzenie widzi się niezwykle realistycznie i czuje się, jak element książki ożywają i tworzą zupełnie inny świat niż nasz, równie ciekawy i złożony. Zaskakuje mnie to, w jaki sposób autorużywa takich środków, że do końca życia tkwi nam to w pamięci (np. to że Śmierć zawsze mówi DUŻYMI LITERAMI (Świat Dysku :)).

Ciekawy wątek, w końcu coś kreatywnego zamiast marudzenia i biadolenia o tfurczości.

Na sukces książki składa się kilka elementów. Jednym z kluczowych jest korzystanie ze wszystkich modalności. Zapytacie, co zacz? Ano odpowiedź jest zaskakująco prosta, używamy sformułowań istotnych dla wszystkich zmysłów, czyli na początek korzystamy z określeń ważnych dla wzroku, potem słuchu, węchu, dotyku i smaku. Po co? By bohaterowie nie poruszali się w pustej przestrzeni. Na przykładzie pisarstwa Kinga można dodatkowo zauważyć dość oszczędny zapis rzeczywistości, przypominający raczej szkic, na którym nakreślone są charakterystyczne cechy dla konkretnej przestrzeni, gdzie czytelnik natychmiast znajduje odniesienia do własnego otoczenia, lub jak kto woli, do zapamiętanych doświadczeń. Natychmiast zostaje uruchomiona wyobraźnia odbiorcy. Czasem włączają się archetypy. Wtedy często mówimy, że opisy są bardzo plastyczne.

Kolejnym ważnym elementem jest ciągłość fabuły. Autor nie ma wyboru i musi pisać w sposób "procesowy", co w praktyce oznacza żelazną konsekwencję, związaną przede wszystkim z wykreowaną mechaniką świata. Pół biedy, gdy bohaterowie poruszają się w znanym nam świecie, wtedy czerpiemy garściami bez nadmiernego zwracania uwagi, czy przypadkiem nie piszemy głupot. Ale, gdy kreujemy coś zupełnie nowego, wtedy łatwo wpaść w pułapkę nonsensów, zapominając, że coś wpływa na coś, czyli bez osiodłana wyobraźni wpadamy w absurdy.

Ostatnim, przynajmniej dla mnie, elementem jest korzystanie z metafor, przykładowo zdanie: On miał rude i długie włosy, może brzmieć zupełnie inaczej, gdy zastosujemy jakieś zgrabne porównanie, zresztą sami spróbujcie...opisać jego fryzurę inaczej...:)))

 

                      Moim zdaniem pisarz musi być bardzo dobrym obserwatorem rzeczywistości.  Reszta jest wypełniaczem.

                      Przepraszam, za ten ekshibicjonizm. ( Zapewniam Was: czuję duży dyskomfort z tego powodu. Z tego i z jeszcze jednego: oto ktoś może mnie potępić za to że sam siebie kreował na tzw. „pisarza". Wiecie - taki „pisarz- samozwaniec".

 Do rzeczy: oto rzeczywisty, trochę „podrasowany" opis moich rozterek w dniu urodzin mojej mamy.

„... Ale dziś? Dziś było konkretem. I dziś o wszystkim pamiętał przecież: i o osiemdziesiątych urodzinach matki, i o swoich - pięćdziesiątych piątych. I nawet chciał dać dowód na to. Dowieść, że wszystko już ułożył, że ma porządek w głowie. Pamiętał dokładnie: prawe - po prawej, lewe - po lewej, przednie zaś z przodu - tuż przy jasnym słońcu. Pamiętał, że tylne ma być z tyłu, a najbardziej tylne, końcowe - na samiutkim końcu...

I wtedy znów go to coś złapało. Tak, tak łatwo nie będzie. Nic nie da się przyspieszyć, ani zwolnić. Nic nie da oszukać, nie da odpukać. Wszystko być musi o swej własnej porze i w swoim własnym kształcie. Albo - być wcale nie może - jak w ponurym żarcie. Raz jeszcze popatrzył na kalendarz. Chciał zadzwonić. Do matki. Z okazji urodzin..
           „Pewnieś utrudzona, odpoczynku życzę tobie!" - chciał posłać ciepłe, proste słowa empatii - bo mimo sędziwego wieku, matka była zdrowa. Pracowała zaś ponad wszelką miarę - od dzieciństwa, do teraz, kiedy przyszła starość. Miał wrażenie, że właśnie ta praca pozbawi ją kiedyś oddechu, nie żadna tam choroba.
           „ A zdrowia mi nie życzysz? A co z moim zdrowiem??" - zanim słowa te padły, już był pewien, że przecież matka je wypowie. Więc nic nie posłał w eter i nic nie powiedział. Na piersi mu opadła ciężka, chora głowa. I znów opuściła bezpodstawna, niemądra nadzieja. I znowu milczenie, jak lodowa tafla wiecznego sarkofagu niezrozumienia. Jak długo? Po kres??

----------------------------------------------------------------------------------------------------

                          A teraz troszkę podrasowany opis sytuacji,  po prostu byłem. ( Prozaiczna rzecz: kobieta i mężczyzna nawiązują znajomość. Wcześniej bohater rozmyślał o rzeczy równie banalnej - o sensie życia znaczy się).

"...Zatrzymał się w przydrożnym zajeździe. Zamówił kawę. Przy barze jakiś mężczyzna płacił za drinka. Niezręcznie manewrując staroświeckim wypchanym portfelem, wysypał na podłogę chyba ze ćwierć kilograma drobnych monet, jakichś żetonów.Metalowe krążki uderzyły dźwięcznie o parkiet i rozpierzchły się we wszystkich możliwych kierunkach. Mężczyzna się nachylił. Równocześnie monety zaczęła zbierać jakaś młoda dziewczyna. Mężczyzna rzucił jej nieufne spojrzenie.

- Wie pan, jest taki przesąd... Człowieka czeka wielkie szczęście, jeśli pomoże zbierać komuś jego rozsypane pieniądze... - mężczyzna poczuł się uspokojony. Dziewczyna widocznie przekonana była o prawdziwości przesądu, bo zbierała monety bardzo szybko, obiema rekami, wyraźnie rywalizując z mężczyzna.

- Proszę - powiedziała podając nieznajomemu pełną garść. Coś zadziałało nie tak, bo drobne nie trafiły do nadstawionej gardzieli portfela, tylko z powotem na podłogę. Mężczyzna się uśmiechnął.

- Nerwowe jakieś... te pieniążki - mruknął.

- Nerwowe, bo... Bo takie maluśkie ! - wypaliła dziewczyna. Uśmiechnęli się. Oboje. Teraz zbierali wolno. Od czasu do czasu cicho wymieniali jakieś uwagi. Od czasu do czasu słychać było tylko ich śmiech. Potem usiedli razem do stolika. Kiedy wychodził siedzieli, pochylali ku sobie głowy. Rozmawiali. "Życie "- pomyślał  - „TREŚCIĄ JEST SAMO ŻYCIE"...

 

Myślę, że prawdziwi pisarze też robią to... jakoś tak. ( To co napisałem proszę traktować, jako nieudolne próby symulacji )

Ten brak możliwości edycji komentarzy jest straszny - przepraszam za błędy. ( np. "opis sytuacji, której świadkiem po prostu byłem"). Pozdrawiam. I jeszcze raz przepraszam z błędy.

---->@trocko
"Czytam książki dość bezrefleksyjnie.
Krótko mówiąc: książka do dupy :)
Dlaczego jednak mnie wciągnęła? Bo jest zwyczajnie dobrze napisana."
----> i wszystko jasne ( ale ja, na przykład, nie lubię bezrefleksyjnie czytać książek do dupy ). 
;)

Po tytule sądziłem, że dyskusja będzie na nieco inny temat ;]

Głodnemu chleb na myśli.

Biuściasta, Ty jestes niegłupia, tylko że strasznie się plujesz o rzeczy tego niewarte, tak jak w tamtym wątku.
Dla niektórych nie istnieją autorytety, ale to chyba nie problem. Zgoda z tym, że niektórych nic tak nie cieszy jak bład bliźniego, ale chyba nie o to chodziło w tamtym wątku - raczej o to, że kopiowane 1000 razy kalki wyglądają wtekście tandetnie. Akurat u Kinga nie zdziwiłabym się gdyby była to kwestia tłumaczenia.
Ale do rzeczy:
Krzyżacy Sienkiewicza - ale to jak miałam 8 lat. Magiczny nastrój książek Ursuli Le Guin - czarnoksiężnik z archipelagu, ooo. Wiersz Zagajeskiego "Jechać do Lwowa". Nudziło mi się na lekcji, i ten wiersz był w podręczniku i nie mogłam z niego wyjśc chyba z 3 dni. Jak miałam 13 lat to Gra Endera - czytałam to tak wiele razy, od przodu, od tyłu, fragmentami, że rozpadło się na kartki mimo klejenia. Chciałam, oj jak chciałam mieć pomysły jak Card!
Ivo Andric - opowiadania o bracie Piotrze, i to dziwne poczucie, że Andric widzi to, co kryje się pod powierzchnią rzeczywistości. Podobnie Bruno Schultz - byłam totalnie zaczarowana Sklepami Cynamonowymi, i nie wiem czy kiedykolwiek będę tak potrafiła pisać. "Inne Pieśni" Dukaja, jego najlepsza książka - cudowna, cudowna książka, skąd ten Dukaj ma takie pomysły, no. "Cień wiatru", książka jak okresliła jedna moja znajoma na blogu "sączy truciznę" i coś w tym jest, jakkolwiek plastyczny, miękki język Zafona bardzo mnie wciągnął (Gra Anioła była raczej kiepska). "Kajtuś Czarodziej" Korczaka - za styl, za to, jak można opowiedziec prostą w gruncie rzeczy historię. Anna Brzezińska "Woda Głębokie jak niebo" - nosz kurna, czy ja się nauczę tak opowiadać, tak, żeby wszystko drżało, żeby się poruszało, pachniało, żeby ukryć prawdę o życiu w legendzie? Warłam Szałamow "Opowiadania Kołymskie" - ja nie wiem jak mu się udało połaczyć liryzm z ascetycznością. "Znasz-li ten kraj" Boya- Żeleńskiego, świetna lektura, uwiebiałam Boya za język i za złośliwość.
Ogólnie to ja czytałam wiele, ale dla mnie żeby ksiązka była dobra to musi być połaczenie świetnego stylu i czegoś do przekazania, jakaś taka magia i prawda opowiadanej historii, gdzie jezyk jest tylko tworzywem. Ze szlachetnego tworzywa można też tworzyć rzeczy przeciętne lub żałosne, i odwrotnie - czasem skarb ukryty jest w języku nie do czytania.

Acha, i dla mnie najważniejsze jest pierwsze pół strony, pierwszy akapit - to często decyduje czy ja w ogóle daną rzecz skończę. Zmysły zmysłami (ja np jestem słuchowa, i g**** mnie obchodzi jak wygląda bohater, ludzie różnie odbierają świat, prawdopodobnie większość "nerdowatych" czytelników fantastyki będzie nadwrażliwa na zapachy), dobry język to dobry język, wązne jest też napięcie i rytm narracji. Niektórzy autorzy mają swój chrakterystyczny (jak Card, który zresztą przyznał się, że łapie się często na tym, że odnajduje w swoich tekstach rytm Księgi Mormona), jest jednak jakiś w miarę uniwersalny rytm, z reguły związany z rytmem bicia serca, oddechu - można go znaleźć np w Biblii, rytm większości biblijnych ksiąg to dobry rytm.
Po drugie najlepiej sprawdza się dobry język + historia archetypiczna. Jest takich historii (motywów) kilka bądź kilkanaście i one ZAWSZE się podobają. Ratowanie świata przez pojedynczego bohatera (historia zbawienia, mity, Tolkien, Conan....), ratowanie świata + ręka księżniczki, odkupienie dawnych win (lub win ojców), historia gdzie miłość prowadzi do przebycia niemożliwej drogi (Orfeusz i Eurydyka...), poświęcenie się dla ojczyzny, ludu, wioski, dojrzewanie w miarę historii (kupa filmów się na tym opiera) i paręnaście innych. Budowa z tych komponentów gwarantuje sukces. 

Katy: Pluje o rzeczy tego niewarte, bo czasami wściekłość i ślina to jedyna woda, która pożar może zgasić.

Swoją drogą Katy, co sądzisz o przenośni "droga jak metafora"? :)

Btw: Mogę ci wytłumaczyć na prv o co chodzi i czemu to nie jest kwestia tłumaczenia...
To są markery lingiwstyczne.
Brzmi jak obrzydlwy oślizły potwor prawda? :) A jednak, amerykanie na tej oslizgłości zarabiają...

Marker lingwistyczny.
Bójcie się tego słowa dzieci z piaskownicy pisania.



Biuściasta, nie wiem skąd tyle w Tobie złośliwości. Napisz sama do mnie priv bo jak widze swojego maila to Ty nie udostępniasz...

Nowa Fantastyka