- Hydepark: Fantastyczne podróże

Hydepark:

inne

Fantastyczne podróże

Chyba nie ma, więc zakładam temat do dzielenia się swoimi wrażeniami z podróży, wycieczek, wyjazdów itd. Ulubione miejscówki, miejsca, które Was zainspirowały do napisania/zrobienia czegokolwiek, miasta/kraje, do których chętnie wracacie.

Komentarze

obserwuj

Temat inspirowany offtopem i dyskusją z Jimem, ale chętnie poznam inne doświadczania, jakieś inspiracje, pomysły, sprawdzone miejscówki itd.  Zwłaszcza że za oknem zima, mam na głowie remont, co wyklucza na razie jakiekolwiek wyjazdy, to chociaż sobie palcem po mapie pozwiedzam ^^

Mnie najbardziej zachwyciła Gruzja. I chciałabym tam wrócić, ale niestety ceny biletów nie zachęcają.

To cudowne miejsce dla wszystkich. Są tam skaliste góry, ale i zielone doliny rzek, zabytki tak stare, że aż się w głowie nie mieści i smaczna kuchnia. No i morze, ale akurat morza nie widziałam.

 

A

Lożanka bezprenumeratowa

Oesu, dla mnie to temat rzeka, bo bardzo się staram jeździć tam, gdzie dzieje się akcja moich tekstów XD Na pewno coś powrzucam ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ambush,

 

Gruzja podobno piękna, zazdraszczam ;) Mam na swojej strasznie długiej bucket list.

 

drakaina,

 

stawiam na Włochy w top 3 ;) przez Marsjański Gambit, który czytałam właśnie w Lombardii – fajna imersja w tekst ^^ Chętnie poznam inne polecajki.

 

 

U mnie była przez lata. Jak pierwszy raz wyszukałam sobie różne miejsca, wertując historię sztuki i książki podróżnicze, to okazało się, że mają konkretne i znane powszechnie nazwy. Takie jak Górny Karabach, Osetia Północna, czy Abchazja:)  Potem zrobiło się spokojniej i można było pojechać, w niektóre regiony.

Lożanka bezprenumeratowa

Do podróży do Gruzji mam “uraz” w tym sensie, że planowaliśmy wyjazd nieco większą grupą z jednym fantastycznym znajomym, który już tam był i się zakochał, ale zanim co do czego przyszło, znajomy zginął ratując swojego ukochanego psa na zamarzniętej Wiśle pod Krakowem :( I teraz nawet nie chcę myśleć o takiej podróży. Może kiedyś ktoś mnie namówi.

http://altronapoleone.home.blog

Kapitalny temat, dzięki. :)

Ambush, nigdy nie byłam w Gruzji, nieco się obawiając, ale zachęciłaś mega. :)

Drakaino, przerażająca historia... sad

 

Mnie każde miejsce urzeka inaczej. heart A podróży zaliczyłam sporo, zawsze rodzinnie.

Najbardziej chyba zachwycona byłam Dubajem. I hotelem Atlantis na wyspie w kształcie palmy, po którym trzeba było chodzić z mapą, bo tak łatwo można się tam zgubić. Spędzone w Atlantis The Palm dwa tygodnie to zdecydowanie najwspanialszy wyjazd, jaki mi się przydarzył. 

Z racji skromnej pensji Męża i mojej (oboje uczący w szkołach średnich), prawie wszystkie nasze wycieczki były wygranymi konkursowymi. :)

Pecunia non olet

drakaina,

 

rozumiem doskonale. W zeszłym roku przed wyjazdem na Islandię, zginął mój wujek, który miał z nami jechać. Obawiałam się tego wyjazdu, ale zmierzenie się z takimi emocjami jest bardzo oczyszczające, więc jeśli mogę coś doradzić – gdy tylko pojawi się okazja wyjazdu do Gruzji, skorzystaj. Pomoże Ci to zamknąć tę historię.

 

bruce,

 

Dubaj zwiedziłam tylko nocą, był zaskakujący, kiedyś chętnie wrócę. A co do wygranych w konkursach to szacun, kiedyś brałam udział w wielu, wygrywałam jakieś pierdoły, ale nigdy wycieczki. 

OldGuard, tulę i współczuję,  to musiało być strasznie trudne... heart

Dziękuję, ale ja niestety autka dla Męża nigdy nie zdobyłam, zatem i tak byłam konkursowiczką z tymi wygranymi z tzw. “niższej półki”, natomiast zawsze zachęcałam Znajomych do udziału, bo jestem klasycznym przykładem zdobywania w konkursach wycieczek bez znajomości. :) Warto próbować. :)

Pecunia non olet

bruce, dziękuję heart było, bo zginął wtedy także mąż kuzynki, więc podwójna tragedia, ale każda historia czegoś uczy, ta też mi dała bardzo dużo :)

 

A co do konkursów, to jakie były Twoje ulubione? Opisowe, loterie, promocje ;)

crying To bardzo przykre, współczuję. 

 

Promocje czasem też, ale nie kupowałam nigdy niczego hurtowo, bo nie dałabym rady, najchętniej łączone – np. mam paragon za zakup konkretnego batonika i napisałam do tego wymagany wierszyk czy hasło i… tyle. :)

Oba Paryże, obie Teneryfy, obie Hiszpanie, Słowację, Egipt, Austrię czy Rzym – właśnie w taki sposób zdobyłam. :)

Wytrwali za to (ja do nich nie należę) np. kupują podczas promocji codziennie konkursowy produkt i zgłaszają paragon. Bywało, że zdobywali po kilka autek podczas różnych takich “akcji”. :) Ja z jednym marnym paragonem nigdy szans nie miałam. :)

 

 

Pecunia non olet

Wow, to trochę świata w ten sposób zobaczyłaś, super. Zmobilizowałaś mnie, może wrócę do konkursów ;) tak wytrwała jak ci seryjni konkursowicze na pewno nie jestem, ale liczę na łut szczęścia początkującego 

Naprawdę warto. Znajoma zdobyła kiedyś autko jednym paragonem, bo była pierwsza na liście rezerwy, a wygrany paragon okazał się fałszywką. 

Niestety, ale muszę tutaj uprzedzić, że oczywiście – jak wszędzie – zdarzają się także konkursy ustawione, oszustwa itp. Ja nigdy nie miałam takiej sytuacji, choć znajomi często mnie straszyli, że jestem łatwowierna i naiwna (faktycznie jestem) i taka wygrana to z pewnością nieprawda, szczególnie kiedy w 2009 r. wygrałam “tygodniowy rodzinny” Egipt. :)

Trzeba zawsze podchodzić do tego na spokojnie, z luzem, nie inwestując zbyt dużo, aby nie być zdruzgotanym w razie przegranej czy nie otrzymania rzekomo zdobytej nagrody. 

 

A co do tematu wątku, w podróżach najbardziej zachwyca mnie kuchnia, smaki regionu, ciekawostki, krajobrazy oraz wrażenia ogólne. :) 

Pecunia non olet

O, ciekawy wątek. Ja jak dotąd nie podróżowałam zbyt wiele. Z krajów europejskich zaliczyłam Niemcy, Czechy, Chorwację, Słowenię, Hiszpanię oraz Portugalię. Najbardziej podobało mi się w Chorwacji. Pamiętam, że jako dziecko marzyłam o domku, który będzie stał nad morzem, a za nim roztaczać się będzie krajobraz górski.  Dlatego pod tym względem Chorwacja wydała mi się spełnieniem dziecięcych marzeń. Po doświadczeniu z ciepłym i czystym Adriatykiem nasz Bałtyk wydał mi się brudną i zimną sadzawką. ;) 

Portugalia natomiast aż tak mnie nie zachwyciła. Siedziałam tam w połowie września, a upał dokuczał nawet owadom, które chyba paliły się w locie w gorących promieniach słońca. ;) Krajobraz zbyt suchy i monotonny, aczkolwiek te pomarańczowe klify i niespotykane w naszej strefie klimatycznej drzewa zainspirowały mnie do napisania opowiadania, które znalazło się na portalu (Czerwone motyle nad Atlantykiem).

W tym roku, jeśli znów jakaś pandemia nie pokrzyżuje mi planów, w końcu polecę do Japonii.

Sara, tekst sobie zakolejkowałam, postaram się go jutro przeczytać, bo jestem ciekawa, jaką inspirację przyniosła Ci Portugalia. Nie ukrywam, że ciągnie mnie w tamte rejony, chociaż jesteś chyba pierwszą osobą, która nie pieje z zachwytu ;)

 

Japonia brzmi mega, oczywiście pójdę w banał i powiem, że chciałabym zobaczyć ją, gdy kwitną wiśnie ;) na kiedy planujesz wyjazd? 

Ja jak dotąd nie podróżowałam zbyt wiele. Z krajów europejskich zaliczyłam Niemcy, Czechy, Chorwację, Słowenię, Hiszpanię oraz Portugalię.

Ja pierdziu... Nawet sobie nie wyobrażacie, jak zazdroszczę ludziom, którzy mogą tak powiedzieć. ;D Ja nawet po Polsce mało się poruszam, a co dopiero za granicę. Co prawda mam długaśną listę miejsc, które chciałbym odwiedzić, ale powstrzymuje mnie brak czasu i środków. :(

A na razie... Hm... Morawy i Wiedeń w ramach wycieczki szkolnej w gimnazjum, w zeszłym roku byłem w Bułgarii. W tym przy dobrych wiatrach będzie Grecja albo Stany.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Do Portugalii bym się wybrała, choć trochę przeraża mnie, że to chyba kraj dość mocno nastawiony na turystykę plażingową, all inclusive itd., więc nie mam pojęcia, czy są tam fajne, zaciszne (i tanie) noclegi typu agroturystyka albo pokoje gościnne?

 

Natomiast gdyby ktoś planował wyjazd do Francji, to służę wszelkimi pro-tipami ;) 

http://altronapoleone.home.blog

Nawet w Paryżu Drakaino? ;)

Bo moim córkom marzy się Paryż.

 

Co do Portugalii, to wypowiem się chociaż nie byłam;) Niedrogą opcją, choć pewnie nie dla wszystkich atrakcyjną, mogą być schroniska pielgrzmie na drodze świętego Jakuba. Szłam drogą francuską, czyli przez północną Hiszpanię i tam jest to doskonale zorganizowane. Schroniska, jak nasze chaty górskie (studenckie, nie komercyjne;)

Poza tym, że trzeba sobie posprzątać i nie ma luksusów, główną trudnością jest konieczność migrowania. Czyli jeśli chcesz się przemieszczać jest OK.

Lożanka bezprenumeratowa

Zwłaszcza w Paryżu :)

http://altronapoleone.home.blog

drakaina Portugalię polecam poza sezonem, zwłaszcza Costa Vincentina. W tym rejonie więcej jest surferów i wszelkich hipsterów, niż rodzinek smażących się na plaży ;) Najtaniej wychodzą campingi i loty Ryanairem. W restauracjach są podobne ceny jak w Polsce, ale są też lokalne miejsca, gdzie zje się obiad za 5-6 euro. Trzeba tylko pamiętać, że pora obiadowa wypada tam w godzinach 12-14 :P

To ja poproszę o te tipsy na Paryż;)

Lożanka bezprenumeratowa

SNDWLKR, polecam i Grecję i Stany, chociaż wiadomo, to dwa różne światy ;) wszystko zależy od tego, w jakie rejony planujesz jechać.

 

Co do Paryża, to mam w planach na jesień, bo wraca musical Notre Dame de Paris, który marzę, by zobaczyć na żywo, także tego, tipy też przygarnę. Na pewno chcę ogarnąć Luwr, ale nie wiem, czy jeden dzień mi na to wystarczy. 

O, dzięki, Ośmiornico! Do pory obiadowej jestem przyzwyczajona, bo jest taka sama jak francuska XD

 

Natomiast latać i tak nie powinnam ze względów zdrowotnych, więc odpada, muszę tę Portugalię zaliczyć z jakiegoś wyjazdu do Francji, żeby być na starcie w połowie drogi...

 

Ambush, OldGuard

 

To poproszę o konkrety, czego tipy mają dotyczyć, jeśli uznacie, że zbyt szczegółowe, walcie na priv :)

 

OldGuard – są szaleńcy, którzy ogarniają Luwr w jeden dzień, ale to bardzo zależy od tego, co Cię najbardziej interesuje i jak bardzo. Bilet uprawnia do trzech wejść w ciągu dnia, bo są trzy skrzydła z osobnymi bramkami, i jeśli ktoś jest muzeofilem, to niestety jeden dzień na każde skrzydło to jest minimum XD Ale jeśli chce się zaliczyć highlighty, to wymaga to jedynie silnych nóg. 

Muzeum jest ogromne, a ponieważ zachowało dawny pałacowy układ, to jest to też niestety labirynt, w którym łatwo się zgubić, bo sale rozchodzą się na wszystkie strony.

Osobiście czekam, aż i oni wymyślą ideę biletu rocznego z nieograniczonymi wejściami, i wtedy będę mogła się rozkoszować kilkoma salami dziennie XD 

 

Może się tam spotkamy :D

http://altronapoleone.home.blog

Hmm, Luwr chciałabym tak ogarnąć, aby mi coś zostało w głowie. W tym przypadku mniej znaczy więcej, bo muzealne sprinty już przerabiałam i po takim zwiedzaniu dominuje znużenie. Z drugiej strony, chociaż nie jestem całkowitym ignorantem, ale moja znajomość sztuki ogranicza się do topowych nazwisk ;)

 

A sam Paryż? To będzie moja pierwsza przygoda z tym miastem, ale nie chciałabym się skupiać na typowo turystycznych (czytaj: zatłoczonych) miejscówkach. Za przewodnika będę mieć rodzinę francuską, proponowali rejs po Sekwanie, ale nie wiem, czy jest to atrakcja warta uwagi. Analogiczny rejs w Budapeszcie zrobił na mnie spore wrażenie, ale trudno o kalkę 1:1.

 

A, i swój wypad do Francji planuję na połowę listopada, bo wtedy grają NDDP :/ obawiam się jednak, że taka szarobura sceneria miasta może nie zachwycać.

 

 

W drugiej połowie listopada będą już świąteczne targi, a ja byłam parę razy w listopadzie i dobrze wspominam.

 

Rejs... W sumie nad Sekwaną jest sporo fajnych widoków, więc czemu nie. Ja coś takiego zaliczyłam w Kopenhadze, gdzie październik był gorszy niż wszystkie listopady Paryża, i byłam zachwycona.

 

Napisz więcej, co Cię interesuje, to mogę pomyśleć. Ja mam nieco skrzywione zainteresowania, ale inne rzeczy też znam. 

http://altronapoleone.home.blog

Oki, to rzucam miszmasz, może uda się coś z tego skleić. 

 

Luwr jest. Przydałoby się jakieś dobre jedzenie, ale nie za miliony monet. I wino ;) Dodatkowo jestem cemetery freak, ale to na ślepo idę w Pere Lachaise. Plus może jest jakiś fajny punkt widokowy, najlepiej naturalny (jakieś wzniesienia?) ewentualnie kościelne wieże, z których jest widok na panoramę miasta? No i Notre-Dame de Paris, tylko pytanie, czy nie jest to przereklamowane + jak się prezentuje po pożarze. Może są jakieś inne urzekające gotyckie budowle, które nie są aż tak oblegane przez turystów. 

OldGuard,

 

Japonia brzmi mega, oczywiście pójdę w banał i powiem, że chciałabym zobaczyć ją, gdy kwitną wiśnie ;) na kiedy planujesz wyjazd? 

 

Wiśnie są przereklamowane. ;) Planuję wyjazd na październik/listopad, czyli na momijigari (z czerwonymi klonami japońskimi).

Ech, tak czytam Was i czytam, i mnie zazdrość bierze... Tyle miejsc, tak mało czasu i hajsu.

Ja najdalej byłam w Izraelu i Palestynie – bardzo polecam, szczególnie Jerozolimę, która, pomijając oczywistą wartość historyczną i kulturalną, ma też najlepszy street food na świecie (Machane Yehuda Market trzeba odwiedzić przynajmniej raz w życiu).

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Aby odwiedzić Izrael muszę poczekać na nowy paszport, jeszcze z 3 czy 4 lata, bo w poprzednim mam wbitą pieczątkę z Bangladeszu, co może być problematyczne ^^ 

 

PS ze street foodem z Jerozolimy mnie zaskoczyłaś ;) jakoś nigdy nie myślałam o tym mieście w takich kategoriach 

Podróżuje się głównie dla jedzonka xD

Aby odwiedzić Izrael muszę poczekać na nowy paszport, jeszcze z 3 czy 4 lata, bo w poprzednim mam wbitą pieczątkę z Bangladeszu, co może być problematyczne ^^

Wbrew pozorom robią z tym mniejsze problemy, niż mogłoby się wydawać. Byłam w Izraelu ze znajomym, który miał pieczątki z Iraku, Jordanii, Syrii i Iranu, krzywo na niego patrzyli na lotnisku, ale wpuścili ;) Ale fakt, każdego dokładnie przepytują, zanim pozwolą wyjść z lotniska.

Za to przy wyjeździe mieliśmy nieciekawą sytuację, bo byliśmy w piątkę i jeden znajomy trochę się na nas sfochał i stwierdził, że nie będzie stać z nami w kolejce. No i okazało się, że jeśli wjedziesz do Izraela z pięciorgiem znajomych, to i wyjechać musisz z pięciorgiem. W związku z czym wezwano do nas ochronę lotniska, potem pojawiła się jeszcze pani z Mosadu, i chyba z pół godziny wypytywali skąd jesteśmy, z kim mieszkamy, kto na nas czeka w Polsce, czy kogoś znamy w Palestynie... Koleżance cztery razy kazali wyrzucać wszystkie rzeczy z walizki.

 

Po­dró­żu­je się głów­nie dla je­dzon­ka xD

Też tak myślę :P

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Sara, ostatni wyjazd nad Bałtyk uratowało mi właśnie jedzonko ^^  co prawda bałam się potem zaglądać na konto bankowe, ale niczego nie żałuję xD

 

Wbrew pozorom robią z tym mniejsze problemy, niż mogłoby się wydawać.

Dobrze wiedzieć, mogę się więc wybrać wcześniej ;) będę przy tym pamiętać, żeby pilnować grupy 

OldGuard

 

Przydałoby się jakieś dobre jedzenie, ale nie za miliony monet

Tego masz do wyboru do koloru, zależy co lubisz. Ja jestem freakiem alzackich flammkuchenów oraz tatara, więc zawsze łażę do sieciówki flammkuchenowej oraz do jednej konkretnej knajpki, ale jeśli wolisz np. orient to zarówno bliski jak i daleki ma wręcz nadreprezentację. Ergo też zawęź kryteria, bo jakkolwiek ostatnio żywię się głównie z powodów finansowych potrawami do mikrofali z supermarketu, to mam orientację, gdzie są zagłębia jakiej kuchni.

 

Dodatkowo jestem cemetery freak, ale to na ślepo idę w Pere Lachaise.

Siostro heart To idź też na Montmartre, jeszcze bardziej parkowo-klimatyczny. Na Montparnasse i Passy leży sporo ciekawych osób, ale są mniej klimatyczne.

 

Plus może jest jakiś fajny punkt widokowy, najlepiej naturalny (jakieś wzniesienia?)

Najlepsze kasztany są na placu Pigalle, a stamtąd jest o rzut beretem pod Sacré-Coeur, skąd jest jeden z najlepszych widoków. To także o rzut beretem od cmentarza Montmartre. Plus jako bonus masz pod bokiem Moulin Rouge, jakbyś płonęła żądzą obejrzenia kolejnej ikony tego miasta ;) A niedaleko jest strasznie fajne muzeum romantyzmu (stała ekspozycja za darmo), ale to dla maniaków epoki trochę.

Na wieży Eiffela nie byłam, bo nie zamierzam stać w kolejce i leźć po beznadziejnych schodach, ale polecam widok na nią ze wzgórza Chaillot/Trocadéro.

Poza tym fajne widoki są z:

– dachu łuku triumfalnego na pl. Étoile/de Gaulle (widzisz rzeczywiście gwieździsty układ ulic wokół plus można docenić urbanistykę hausmannowską, bo jesteś na środku gigantycznej osi trzech łuków: Carroussel, właśnie Étoile i La Défense 

– spod rzeczonego łuku La Défense (to dość na obrzeżach, ale dojeżdża się w try miga, metro paryskie jest bardzo szybkie)

– z wieżowca Tour Montparnasse. To jest paskudztwo szpecące panoramę Paryża, więc oczywiście zaletą tego miejsca jest to, że nie widać z niego samej Tour Montparnasse ;)

– ja lubię widok z najwyższego piętra muzeum Orsay, bo fajnie wygląda przez okna dawnego dworca

 

Notre-Dame de Paris, tylko pytanie, czy nie jest to przereklamowane

Trochę jest.

 

+ jak się prezentuje po pożarze

Z daleka ;) bo remont jeszcze długo potrwa

 

Natomiast jeśli szukasz nieprzereklamowanych wrażeń średniowiecznych i gotyku w jego najlepszym wydaniu, to odstój swoje w kolejce do Sainte-Chapelle (na tej samej wyspie co ND). Tamtejsze witraże naprawdę zapierają dech nawet osobie tak odpornej na uroki średniowiecza jak ja. Kolejka jest z dwóch powodów: to jeden z najpopularniejszych zabytków oraz mieści się na terenie ministerstwa sprawiedliwości, więc jest dodatkowa kontrola. Ale w listopadzie nie było i nawet gdybym nie miała karty uprawniającej do priorytetowego wejścia, nie stałabym bardzo długo.

Tuż obok jest Conciergerie czyli główne więzienie rewolucyjne (ale sama forteca dużo wcześniejsza), ale kiedyś była tam klimatyczna ekspozycja, a teraz jest taka muzealno-sterylna :(

Pomyślę jeszcze, czy są inne ciekawe gotyki w zasięgu ręki, bo jednak najciekawsze to poza Paryżem.

 

To tak w odpowiedzi na konkrety ;)

http://altronapoleone.home.blog

Wow, dzięki za rozpiskę! Będę korzystać, a bliżej wyjazdu pewnie się jeszcze przypomnę, jak mi się wykrystalizuje termin :) 

 

Oj, tatara też uwielbiam, co nie znajduje uznania wśród moich znajomych (podobnie jak potrzeba zwiedzania cmentarzy) Ale przyznam, że od dawien dawna, gdy myślałam o Francji to widziałam siebie jedzącą ślimaki ^^ tak że tego, czegoś takiego chętnie bym spróbowała.

 

Co do cmentarzy – widzę, że jeden dzień na Luwr, jeden na nie. W takim razie na pewno wrzucam na listę Montmartre, a jeśli bedzie trochę więcej czasu, to też pozostałe. Chociaż to tak jak z muzeum, nie chcę sprintu, zostawię coś na inne wizyty

 

Najlepsze kasztany są na placu Pigalle

Właśnie kasztany :D i wracając do jedzenia, pewnie bym wcisnęła jakąś bagietę. Wiem, że jadę strasznymi oczywistościami, no ale :P

 

Wieża Eiffela jakoś też mnie nie interesuję, wolę ją podziwiać jako element krajobrazu. Pierwszy plan z Sacré-Coeur i całą resztą brzmi najlepiej, jak starszy czasu obskoczę też resztę. 

 

 

To Conciergerie? Z Nędzników. A propos Nędznicy to mój jeden z ulubionych musicali, więc taką traskę po charakterystycznych punktach też bym zrobiła ^^

 

W każdym razie, bardzo Ci dziękuję za ten mini-przewodnik, na pewno skorzystam heart

 Ślimaków i żab nie jadam, w ogóle staram się nie jadać “małych zwierząt”, którym musisz urządzić hekatombę, żeby nakarmić jedną osobę, więc tu nie pomogę :P

Natomiast tatara w milionie odmian smakowo-przyprawowych mieli w jednej knajpce przy jednej stacji metra, byłabym to w stanie prawdopodobnie odtworzyć, choć od lat nie mieszkam w tamtej okolicy i nie wiem, czy knajpka jeszcze istnieje. Jeśli będę miała czas na którymś przedjesiennym pobycie, mogę sprawdzić. Ja zazwyczaj chodzę gdzie indziej, akurat dość blisko Luwru i Orsay. Dla mnie tam jest kultowo (Napoleon na ścianie), a żarcie mają dobre. 

 

Lojalnie ostrzegam, że Père-Lachaise to cały dzień dla cemetery freaka ;) Plus jakkolwiek metro paryskie jest bardzo szybkie, to jednak przemieszczanie się trwa, więc nie liczyłabym na zaliczenie tych dwóch w jeden dzień. Lepiej zresztą grupować sobie to, co blisko, a on są daleko od siebie.

 

Bagietki są najlepsze prosto z piekarni, w domu sobie jesz z czym tam chcesz. Tylko trzeba kupować “tradition”, żeby była jak należy, choć na szczęście czasy mody na horror w postaci “bagietki bułkowej” już się skończyły, więc szansa, że trafi się na abominację, jest mniejsza niż parę lat temu. Niemniej lepiej wziąć “tradition”. Natomiast kanapki z bagietki to w dowolnym bistro, jak mniemam.

Kasztany są głównie sezonowe, ale jesienią będą. Stoją se ludziki z piecykami i sprzedają. Czasem są nielegalni, zwłaszcza pod Luwrem i wtedy mogą nagle zniknąć, jak na horyzoncie pojawi się policja. 

 

Trasę Nędzniczą mogę przemyśleć ;)

http://altronapoleone.home.blog

Zgadzam się z Ambush, Gruzja to magiczne miejsce. Byłam prawie 5 lat temu i do dzisiaj wspominam z łezką w oku. Jednak niestety przez wojnę na pewno już nie jest tym samym miejscem, jakie pozostało w mojej pamięci.

A zapamiętałam ją tak:

– piękna przyroda, malownicze widoki, miejscami przypominające nawet Islandię (jeszcze nie byłam, ale zdjęcia są uderzająco podobne)

– ludzie tak gościnni, że powinniśmy zmienić powiedzenie ze “słynnej polskiej gościnności” na “gruzińską gościnność”. Obcy ludzie zapraszający do własnych domów, zawsze serdeczni, z własnej woli przyrządzający jedzenie nam na drogę... raz nawet mieliśmy sytuację, że policjant zatrzymał nas na drodze, bo chciał się zapytać, czy podwieziemy mu córkę do najbliższego miasta... Bardzo ufni. Nie wiem, jak jest teraz.

– przepyszne jedzenie! Chinkali, chaczapuri, nieustannie mi ślinka cieknie na samą myśl... ale zdecydowanie nie jest to kraj dla wegetarian. Choć jestem mięsożerczynią, po kilku dniach bezustannego jedzenia mięsa i sera zapragnęłam warzyw. W jednym barze zamówiłam sobie sałatkę wegetariańską, która zawierała... kurczaka i tonę majonezu :)

– no i przepyszne wino, które można zdobyć dosłownie na każdym kroku. Prawie wszyscy mieszkańcy Gruzji robią własne wino i często sprzedają je przy drodze. Także trunków nigdy nie brak.

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

O, moje klimaty ;) To dorzucę coś od siebie.

 

Europę mam zjeżdżoną prawie całą, poza nią tylko kilka miejsc, które miałam w zasięgu kół (uwielbiam jechać samochodem, nie przepadam za lataniem). 

Gruzję popieram z całego serca. Aczkolwiek, będąc i tam i w Islandii, jedno mi drugiego nie przypominało. Jednak roślinność inna, więc i krajobrazy inne. 

Ja uwielbiam kraje północne. I to wyjazdy do nich miały największy wpływ na moje pisanie. Tu na portalu jest kilka opowiadań zainspirowanych północnymi klimatami (6 sztuk naliczyłam; no dobrze 5, jedno wylądowało w antologii Fantazmatów “Dragoneza”) plus szkocko-islandzka bajka w numerze specjalnym Silmarisa kilka lat temu i jedno opowiadanie z Wielką Brytanią w roli prawie głównej. Zawsze chętnie wrócę do Laponii czy północnej Norwegii (dla mnie fiordy są przereklamowane). 

A jakby co, to tu jest kilka zdjęć z Islandii – może i nieco popłynęłam z podpisami, ale dla mnie to prawdziwa kopalnia inspiracji dla fantastycznych pomysłów: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842777  (sama w końcu część wykorzystałam, ale każdy może się częstować ;) )

Kraje południowe tak na mnie nie działają, ale jeśli miałabym do któregoś wrócić, to byłaby to Portugalia. Do Gruzji też mogłabym wrócić, bo wciąż zostało tam kilka miejsc nie odwiedzonych przeze mnie, a kraj i ludzie do zakochania się. 

Marzą mi się dwa kraje szczególnie – Mongolia i Japonia. Ta druga tak mi kiedyś siedziała w głowie, że do Białego Kruka napisałam jedno opowiadanie w klimacie, aczkolwiek dziejące się w Polsce. 

 

Do Paryża mam sentyment, bo to była moja pierwsza zagraniczna wycieczka i wspominam mile. Druga wizyta już nie robiła na mnie wrażenia, na trzecią się nie wybieram. 

 

Bardzo lubię też Szkocję, zwłaszcza północno-zachodnie rejony, i chętnie do niej wrócę, jak tylko nadarzy się znów okazja. Więc, jakby co, to też mogę podpowiedzieć ciekawe miejsca. 

 

Generalnie dla mnie podróżowanie to temat rzeka, mogłabym rozprawiać bez końca, ciągnąc o jednym kraju, albo skacząc z miejsca na miejsce :) Kiedyś zwiedzałam w zasadzie tylko miasta i zabytki, od kilkunastu lat staram się je omijać, zwiedzając wybrane, raczej szwędam się bocznymi drogami, albo offroadowo, stawiając bardziej na naturę. Z tego też powodu, że jeżdżę moim domem na kołach, to nie podpowiem nic na temat noclegów. Jak nie chcecie podpowiedzi, gdzie i jak można nocować na dziko, to nie pomogę. 

 

PS. Bruce – podziwiam i zazdroszczę. Ja nigdy w życiu nic nie wygrałam, aż kilka late temu dałam sobie spokój i nawet nie próbuję wysyłać kodów, czy brak jakkolwiek inaczej udziału w takich zabawach.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No, Śpioszko, miałam nadzieję, że ten temat Cię przywoła ;) Miło Cię widzieć!

 

Szkocję też bardzo lubię, a Paryż kocham totalnie, zastanawiam się, czy byłabym w stanie Cię przekonać, choć wiem, że preferujesz dziksze klimaty ;)

http://altronapoleone.home.blog

Ano czasem zaglądam, choć nie zawsze pozostawię po sobie ślad. Tym razem, jak zobaczyłam temat, to nie mogłam siedzieć cicho :D

 

Z pierwszej wizyty w Paryżu (lata 90-te, nie pamiętam dokładnie który rok), najlepiej wspominam zwiedzanie nocą. Kolorowe neony, oświetlone fasady, światła, które w plamach nocnych cieni kryły wszystko co brzydkie, do tego tłumy ludzi na ulicach, pełne kafejki, uliczni sprzedawcy z koszami pełnymi kwiatów (mój brat wtedy nie chciał być gorszy od innych uczestników wycieczki i też mi kupił różę) zrobiły na mnie wtedy ogromne wrażenie. U nas, zwłaszcza w moim mieście, czegoś takiego nie było. 

Później oczywiście zwiedzałam inne miasta, równie rozświetlone i jednako pięknymi zabytkami, ale w pamięci zapisał się tylko Paryż. Bo był pierwszy. 

 

Drugi raz pojechałam już samodzielnie, zabierając na wycieczkę Mamę, żeby jej pokazać miasto. I to już nie było to. Rzeczywistość bladła przy wspomnieniach ;) 

 

Osobna sprawa, że z pewnością inaczej, lepiej “zwiedza” się miasto z kimś, kto zna je jak własną kieszeń i pokaże ciekawe miejsca, o których nie wspominają przewodniki (czy przewodnicy), albo pokaże te popularne w jakiś inny sposób. Więc wiesz, Drakaino, jak obiecasz pokazać, a nie tylko opowiedzieć, to kto wie :) Ale póki co, to nie wiem, czy pamiętasz, do skutku jeszcze nam nie doszedł wspólny wyjazd do Bytomia ;) A o ileż do niego mamy bliżej...

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dobra, to Bytom najpierw, a potem mam nadzieję, że nadarzy się okazja, żebym mogła Ci pokazać “Paris insolite” ;) 

http://altronapoleone.home.blog

Śniąca, najgorsza jest zawsze cierpliwość, której przy konkursach raczej nie wykazuję. :)

Pozdrówcie Bytom ode mnie. Kopę lat tam spędziłam. ;)

Pecunia non olet

Drakaina, to się będziemy umawiać :) 

 

Bruce, postaram się nie zapomnieć ;) 

 

I wiecie co? Jeszcze lubię wyspy, oczywiście te bardziej na północ. Pomijając Islandię, która dla mnie jest osobną klasą samą w sobie, to Szetlandy, Orkady, Owcze, Lofoty, Hebrydy Wewnętrzne (zwłaszcza Skye). Super klimat (aczkolwiek nie dla zmarźluchów), cudne krajobrazy, fantastyczni ludzie. Co do ludzi – tu miejsce nie ma znaczenia, reguła dotyczy wszystkich kierunków, ale im dalej od popularnych turystycznie punktów, tym fantastyczniejsi (ale chyba o tym nie trzeba wspominać?). 

Na teoretycznie niepozornych Szetlandach zaliczyłam dwa z najwspanialszych w moim odczuciu zabytków (spośród odwiedzonych przeze mnie) – dlatego, że to najlepiej zachowane i najbardziej okazałe przykłady w swojej kategorii (Jarlshof i Mousa Broch).

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fantastycznych ludzi można spotkać wszędzie. We mocno turystycznej Francji mam kilka “zaprzyjaźnionych” kwater prywatnych, gdzie właściciele autentycznie cieszą się, jak do nich wracam, z jedną panią zawsze chodzimy razem na kolację, a jak raz nasza ulubiona knajpka była zamknięta, to pani kupiła pizzę i zjadłyśmy w domu... A od jednego ogrodnika dostałam rośliny do ogródka.

 

Natomiast z wysp to dla mnie jednak te ciepłe i, surprise surprise, ale naprawdę, te, na które wracam najchętniej, to Korsyka i Elba i ma to jedynie śladowy związek z moimi zainteresowaniami, po prostu te miejsca są naprawdę super. To raczej tak, że pojechałam tam w związku z zainteresowaniami i autentycznie się zakochałam.

http://altronapoleone.home.blog

Śniąca:

 

Bruce, postaram się nie zapomnieć ;)

kiss

 

Jeszcze lubię wyspy, oczywiście te bardziej na północ. Pomijając Islandię, która dla mnie jest osobną klasą samą w sobie, to Szetlandy, Orkady, Owcze, Lofoty, Hebrydy Wewnętrzne (zwłaszcza Skye). Super klimat (aczkolwiek nie dla zmarźluchów),

To ja tylko na południe. Jestem tak spragniona ciepła, że północnych wysp sympatią nie darzę. :))

Pecunia non olet

We mocno turystycznej Francji mam kilka “zaprzyjaźnionych” kwater prywatnych, gdzie właściciele autentycznie cieszą się, jak do nich wracam

Ha! Tu jest klucz, a nawet dwa ;) 

 

Ja mało kiedy (prawie wcale) wracam w te same miejsca, więc nie bardzo mogę mówić o zaprzyjaźnionych ludziach. Ja pisałam o takich napotkanych po drodze, z którymi spędzę kilkanaście minut, kilka godzin czy nawet z dzień lub dwa i więcej się nie zobaczymy. To jest coś, o czym wspomniała HollyHell, pisząc o Gruzji. 

Gruzja dla mnie jest świetnym przykładem, swoją drogą. Byłam dwa razy, w odstępie dwóch lat (dawno, bo w 2010 i 2012 roku). I tylko dwa lata wystarczyły, żeby w tych samych miejscach, gdzie byliśmy najpierw gośćmi, kolejnym razem traktowano nas już jako turystów. Bo kraj i to miejsce zrobiło się bardziej popularne, coraz więcej odwiedzających. 

Drugi – mój sztandarowy przykład – Turcja. Na wygwizdowie ludzie pomogli nam, a później zaprosili na nocleg, nakarmili itd. Inni ot tak zapraszali na kawę i świeże figi, żeby pogadać z obcymi, którzy zawitali do ich wioski przejazdem. Na wybrzeżu – my pomogliśmy komuś w kłopocie, na podziękowanie był uścisk dłoni i tyle. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Takich ludzi też spotykałam w turystycznych krajach. Wydaje mi się, że wiele zależy od nastawienia podróżującego. Np. w Grecji ludzie z zamkniętej restauracji nakarmili nas tym, co sami jedli. Jak dostałam udaru słonecznego, to panie z wioski odczyniały nade mną uroki (karetkę też wezwały, na szczęście). We Francji policjantka z własnej woli “zarezerwowała” mi miejsce parkingowe, bo zgodnie z prawem musiałam objechać do niego duży plac i bałam się, że ktoś mi je zajmie. Przypadkowi ludzie też częstowali mnie herbatą czy ciastkiem. I tak dalej. To nie zawsze są ludzie, których kiedykolwiek w życiu jeszcze mam szanse zobaczyć.

http://altronapoleone.home.blog

Bruce, co do preferencji klimatycznych, to mam taką anegdotkę mojej koleżanki z byłej pracy:

 

W podróż poślubną polecieli na Cypr (pory roku nie pamiętam, ale raczej nie zima). I tam jej nowo poślubiony mówi do niej:

– Żona, coś ty mi zrobiła? Nie mogę skonsumować małżeństwa w tym klimacie. Za gorąco. 

Okazało się, że on, jak ja, woli północne, chłodne klimaty :D 

 

 

Drakaino, nie zaprzeczam :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No, Cypr bywa radykalny, głównie ze względu na wilgoć.

 

Ale ja i tak wolę upały od mrozów i w zeszłe lato, spędzone częściowo na południu Francji, miałam może dwa dni, kiedy stwierdziłam, że jest mi “trochę za ciepło” ;)

http://altronapoleone.home.blog

Bruce, co do preferencji klimatycznych, to mam taką anegdotkę mojej koleżanki z byłej pracy:

laugh

Cypr bardzo lubię, i latem, i zimą. :)

Pecunia non olet

Na Cypr jeździłam kiedyś, w czasach, gdy byłam praktykującym archeologiem, na wykopaliska...

http://altronapoleone.home.blog

O, jaki cudowny wątek na odwiedzenie portalu po dłuższej przerwie. W ciągu ostatniego roku aż 3 miesiące spędziłam w “ciepłych krajach”. Kwiecień i maj 2022 w Kambodży. Parę dni temu wróciłam z miesięcznej wyprawy po Kolumbii. Cóż to jest za niesamowity kraj! Trudno się nie zakochać, bo każdy znajdzie coś dla siebie. Od amazońskiej dżungli, przez trawiaste równiny, egzotyczne plaże i pustynie aż po ośnieżone szczyty Andów. A pomiędzy tym wszystkim kolonialne miasteczka, dobra kuchnia (chociaż to zależy jak bardzo lubi się jajka, fasolę i kukurydzę), pyszne kakao i czekolada. 

Co prawda nie jest to najbezpieczniejszy kierunek podróży – w Bogocie patrole policji na każdym kroku, nieraz także wojsko w pełnym rynsztunku. Niektóre rejony kraju wciąż są pod kontrolą rebeliantów i się aktywnie tłuką. Za to w mniejszych miejscowościach ludzie są przemili i pomocni, nieraz czuliśmy się zaopiekowani – zwłaszcza z naszym niemal nieistniejącym hiszpańskim. Na szczęście chęć porozumienia, ciekawość drugiego człowieka i ufność w dobre intencje to uniwersalny język na całym świecie :) Cieszę się, że starczyło mi odwagi, żeby odwiedzić Kolumbię teraz, kiedy wciąż jeszcze nie jest bardzo turystycznym kierunkiem. Powoli zaczyna się to zmieniać.

Za to w Europie wciąż nie byłam ani w Skandynawii, ani na Wyspach Brytyjskich, a to kierunki, które z naszego kontynentu najbardziej mi się zawsze marzyły. Być może nawet jako miejsce do życia... trzeba pojechać i zweryfikować te fantazje. O Gruzji też słyszałam same dobre rzeczy, ale to już parę ładnych lat temu, wiele mogło się zmienić.

A co do inspiracji – Kambodża zaowocowała dwoma pomysłami na teksty, w tym jeden tak okrutnie mi się światotwórczo rozbudował, że nie jestem teraz w stanie poskładać fabuły, która byłaby tego świata godna :/

O rany, podziwiam z tą Kolumbią. W późnym dzieciństwie spędziłam rok w Wenezueli (jeszcze tej bogatej, przedchavezowskiej) i pamiętam cyrki z jakąkolwiek podróżą dokądkolwiek. W rodzaju “jak wam się zepsuje samochód na tym kawałku drogi, to po was, bo nikt się tam nie zatrzyma”. Za to moja najlepsza koleżanka w szkole była Kolumbijką.

Kambodży zazdroszczę, ale pewnie się nie wybiorę, bo z powodów medycznych muszę unikać latania :( 

http://altronapoleone.home.blog

A ja zazdroszczę dzieciństwa w takiej egzotyce! Zwłaszcza teraz, kiedy Wenezuela jest chyba totalnie poza zasięgiem dla przeciętnego podróżnika. Zawsze zazdrościłam mojemu tacie, który jako 10-latek spędził ponad rok w Zambii. Naturalnie z dziadkami, bo dziadek pracował w tamtejszej kopalni miedzi – te wszystkie historie, które opowiadają, chociaż słyszane już n-ty raz, są niesamowite. A jak od czasu do czasu się uda wygrzebać z pamięci dziadka lub babci jakąś nową... Uważam, że to ogromna wartość, mieszkać w tak innych światach za młodu i tym nasiąkać. Zwłaszcza, że z perspektywy czasu i opowieści “niebezpieczeństwa” zamieniają się w “przygody”. Jaka była Wenezuela wtedy? 

Kambodża zawsze jest dostępna drogą lądową :D ale rozumiem. Sama nienawidzę latać. Za każdym razem udaję przez większość lotu, że nie istnieję albo targuję się w myślach z jakimkolwiek bogiem, który akurat słucha, żeby jeszcze ten jeden raz się mój samolot nie rozbił, a przysięgam, że już nigdy nie wsiądę do kolejnego. 

Za każdym razem udaję przez większość lotu, że nie istnieję albo targuję się w myślach z jakimkolwiek bogiem, który akurat słucha, żeby jeszcze ten jeden raz się mój samolot nie rozbił, a przysięgam, że już nigdy nie wsiądę do kolejnego. 

Siostro... Ja jeszcze nasłuchiwałam pracy silników i wszelkich dziwnych dźwięków. A że słyszę nieco powyżej zwykłego progu słyszalności, to na dodatek zawsze pytałam stewardess, “co tu tak piszczy?”. A one odpowiadały, że nic nie piszczy. No więc uważałam, że to SPISEG i że one celowo tak mówią, żeby mnie uspokoić, bo przecież piszczy. No i kiedyś piszczało jak leciałam z moim ówczesnym i pytam go, co to tak piszczy. “Co piszczy?” – zapytał eks...

W każdym razie jak lekarz powiedział mi, że lepiej byłoby ograniczyć latanie, to się mu niemal na szyję rzuciłam XD

 

Jaka była Wenezuela wtedy? 

Nieznośna XD Wszystko importowane, napis “hecho en Venezuela” gwarantował ostateczny badziew. Bardzo bogata. Trudna do życia. Tato się skusił na wyjazd, bo mieli jakiś super komputer. No i co puszczał te swoje obliczenia, to mu padało, przerywało. Okazało się, że oni na przerwę lunchową wyłączali wszystkie serwery XD Dopiero jak ten wariat z Europy zrobił aferę u rektora, to przestali. Może po naszym wyjeździe wrócili do tego zwyczaju, nie wiem XD

Agent ubezpieczeniowy ukrywał się przed nami, żeby uniknąć ubezpieczenia nam samochodu, bo mu się nie chciało. W samochodzie nie było klaksonu, tablic rejestracyjnych, klamki od jednych drzwi oraz kawałka podłogi, ale jeździł. Przy rozliczaniu podatków przekonałam się, że “dom, który czyni szalonym” z Asteriksa istnieje naprawdę. A na dodatek ja, smarkula, musiałam wszystko załatwiać, bo Tato wykładał po angielsku, Mama nauczyła się paru słów po hiszpańsku, a ja chodziłam do hiszpańskiej szkoły...

Poza tym np. w banku można było stać za facetem mającym w kieszeni spluwę, a innym razem musialiśmy zostać w sklepie, bo na ulicy była strzelanina.

Ogólnie – super! 

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka