- Hydepark: Co decyduje o sukcesie komercyjnym literatury?

Hydepark:

czasopisma

Co decyduje o sukcesie komercyjnym literatury?

Wydaje mi się, że tytuł mówi sam za siebie, ale nie wypada rozpoczynać wątku jednym zdaniem :)

Chciałbym porozmawiać o tym, co waszym zdaniem jest w utworze literackim najważniejsze, żeby “wypłynął na szerokie wody”. Mam na myśli sukces rynkowy, liczbę sprzedanych egzemplarzy, rzeszę fanów, wpływ kulturowy, przekłady na inne języki itd. Czyli w telegraficznym skrócie: popularność dzieła.

Pomińmy dla uproszczenia marketing, bo jako autorzy i autorki mamy na to dość ograniczony wpływ. 

Gdybyśmy mieli skupić się na samej budowie utworu, co by było najistotniejsze? 

I nie chodzi mi o odpowiedź typu “wszystko”, bo wydaje mi się, że pewne kwestie jednak wysuwają się na pierwszy plan.

 

Żeby zachęcić do dyskusji, sam postawię pewną tezę (być może łatwą do obalenia).

Otóż moim zdaniem to co najbardziej napędza czytelników to poziom natężenia emocji, które wywołuje tekst. Są one zazwyczaj generowane przez siłę konfliktu dramatycznego, stopień utożsamienia/polubienia bohatera lub/oraz stopień tego, jak bardzo czytelnicy nie lubią antagonisty, wyrazistą przemianę bohaterską (np. scenariusze “dzisiaj jestem mały, jutro będę duży), trudności w przełamywaniu przeszkód. Generalnie – napięcie, kończące się jakimś rodzajem satysfakcji, oczyszczenia...

 

Czekam na Wasze propozycje.

Komentarze

obserwuj

Ilość seksu i przemocy (patrz: Gra o Tron).

Pieniądze wydane na marketing.

Ewentualnie: nazwisko (autor napisał wcześniej coś, co odniosło sukces).

 

:( xD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Hmm... W takim razie to chyba głos za moją tezą, bo seks i przemoc to samograje jeśli chodzi o proste (prymitywne, acz skuteczne) sposoby generowania napięcia i emocji...

W pewnym sensie tak, natomiast jest to zawężenie, które znacznie prościej podsumowuje, co się sprzedaje. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Mam pewną propozycję. Pomińmy może w dalszej dyskusji jeden punkt: PIENIĄDZE wydane na promocje. Dlaczego? Dlatego, że chyba wszyscy się zgadzamy, że jest to bardzo ważne, plus jest od nas jako autorów niezależne. Dyskusja o tym niewiele wniesie, jak sądzę, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że promocja pomaga.

Przy sukcesie komercyjnym, tak sobie myślę, są dwie ścieżki:

A) sukces na skalę lokalną, czyli w naszym przypadku w obrębie światka fantastycznego

B) sukces na skalę ogólną (wskoczenie  na poziom sporej popularności i rozpoznawalności także poza szeroko pojętym fandomem).

 

Zakładam, że mówimy o stosunkowo nowych autor(k)ach, a nie o sytuacji typu “Jak Marvel ma zarobić jeszcze więcej na kolejnym filmie / Remigiusz Mróz na nowej książce”.

 

Jako przykłady weźmy sobie:

 

A): “Różaniec” Rafała Kosika, powieści Anety Jadowskiej, “Płomień” Magdaleny Salik – pierwsze i drugie jest kojarzone w fandomie (uwaga, to nie znaczy “powszechnie kochane”!) i nieźle się sprzedało, trzecie załapało w tm roku na kilka nominacji nagrodowych.

 

B) Opowiadania i sagę Andrzeja Sapkowskiego, “Baśń o wężowym sercu” Radka Raka i – ponieważ nie potrafię wymyślić adekwatnego polskiego przykładu – “Zmierzch” Stephenie Meyer.

 

Co my tu mamy? Ano mamy, jak mi się zdaje, dwie główne drogi, i to niezależnie od skali sukcesu:

 

– albo masz oryginalny, twórczy pomysł, wnosisz coś nowego, piszesz to znakomicie i trafiasz w Zeitgeist, znaczy Ducha Czasów

– albo dajesz czytającym więcej tego, co lubią, ale też trafiając w Zeitgeist, żeby wybić się z poziomu sukcesu “wydawca nie traci na mojej książce” do poziomu “bestseller”.

 

Co mam na myśli? Ano to, że na przykład przed Stephenie Meyer istniało sporo powieści o nastolatkach kochających się w tragicznych a przystojnych dobrych wampirach. Niektóre nawet przyzwoicie się sprzedały. Żadna jednak nie zarobiła takich worów pieniędzy, jak kolejne “Zmierzchy”. Czemu? Nie wiem na pewno, bo gdybym wiedziała, to bym to napisała i kupiła ten portal (i została portalową wersją Galadrieli z pierścieniem XD) . Nie wiem, ale mam pewne hipotezy: może chodzi o to, że Meyer poszła w eskapizm ostateczny (bohaterka wybiera wampira i i tak się wszystko dobrze kończy), może w to, że trafiła w pewien typ mentalności nastoletnich odbiorczyń i ich matek (miłość tak, romantyzm tak, ale niczego brzydkiego ani wulgarnego – co najwyżej tragicznie wzniosłe – a seks dopiero po ślubie itd.). Meyer coś się udało – a nie oszukujmy się, nie była tym czymś literacka wartość jej tekstów – i trafiła w dziesiątkę, pisząc coś wcale niespecjalnie oryginalnego.

A weźmy Radka Raka. Nie mam wątpliwości, że “Baśń...” to jest literacko rzecz ciekawa i warta uwagi. Ale równie ciekawy artystycznie Z PUNKTU WIDZENIA MAINSTREAMU był “Lód” Dukaja (a do Nike miał tylko nominację), bodaj czy IMHO nie ciekawsza “Woda na sicie” Brzezińskiej, przez mainstream w ogóle pominięta i niezauważona. Ś.p. Mirek Gołuński, polonista i teoretyk fantastyki, jak z nim o tym rozmawiałam (na naszej wspólnej prelce pt. “Czemu Radek może dostać Nike, a Anna Kańtoch nie”) mówił, że jego zdaniem tym czymś, co przy podobnej wartości artystycznej zadecydowało o pełnym mainstreamowym sukcesie Raka (i braku aż takiego u reszty wymienionych) było idealne trafienie w moment. Powieść o Jakubie Szeli ukazała się w momencie, kiedy w naszym światku literacko-intelektualnym trwały debaty wokół “Ludowej historii Polski”, wokół “Chamstwa” Pobłockiego, mieliśmy powrót do polskiej muzyki ludowej w muzyce pop... Taki był Duch Czasów, i Radek Rak w niego trafił idealnie.

CDN, bo pewnie mi się sto tysięcy innych rzeczy przypomni.

ninedin.home.blog

została portalową wersją Galadrieli z pierścieniem XD

Wszyscy kochalibyśmy Cię z rozpaczą? XD

Co decyduje o sukcesie komercyjnym literatury?

Szczęście. Wątek skończony XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Szczęście. Wątek skończony XD

 

Szczęście na pewno, ale co poza nim? Bo mimo wszystko nie wierzę, że w okolicach roku 1954 aż tak wielu autorów miało w szufladach coś o potencjalnym znaczeniu “Władcy Pierścieni” i że o sukcesie Tolkiena zadecydował tylko szczęśliwy traf. Bo generalnie tak, szczęście jest niezbędne, tu się zgodzę.

 

Wszyscy kochalibyśmy Cię z rozpaczą? XD

A po co innego bym to robiła? XD Ja na co dzień robię wrażenie miłej cioci, a pewnie co druga miła ciocia marzy o zostaniu Mroczną Overlady, choćby na chwilę.

ninedin.home.blog

Hmm... Czyli teza jest taka, że może zadecydować “myśl przewodnia”? 

Nie brałem tego pod uwagę, ale brzmi rozsądnie. Jakby nie było, wiele dzieł wstrzeliło się w historię na zasadzie pionierskiego pomysłu, który zaczynał się zarysowywać w świadomości społecznej... 

Verne, z jego fantastycznymi wynalazkami/koncepcjami fajnie tu pasuje. A przy okazji również wykonanie jest tam całkiem przyzwoite. 

Bo mimo wszystko nie wierzę, że w okolicach roku 1954 aż tak wielu autorów miało w szufladach coś o potencjalnym znaczeniu “Władcy Pierścieni” i że o sukcesie Tolkiena zadecydował tylko szczęśliwy traf.

A czy ja to powiedziałam? Tolkien mógłby nie istnieć. Mógł zginąć pod Sommą. “Władca Pierścieni” jest bytem przygodnym. A to, że sukces zależy od szczęścia – to nie znaczy, że jest przypadkowy. Ktoś napisał akurat taką książkę, akurat w momencie, w którym mogła sukces osiągnąć (”Władca” zresztą od razu go nie osiągnął – dopiero hipisi, z jakiejś przyczyny, zaczęli szał na Tolkiena). Spójrz na Philipa Dicka – całe życie ledwo wiązał koniec z końcem, a jak się wzbogacił, to zaraz umarł. I – ilu forumowiczów czytało coś Dunsany’ego?

pewnie co druga miła ciocia marzy o zostaniu Mroczną Overlady

Jaaaasne :D

 

ETA:

Verne, z jego fantastycznymi wynalazkami/koncepcjami fajnie tu pasuje.

Verne też się wstrzelił w modę – na naukę.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przeczytałem niedawno ten artykuł:

http://spisekpisarzy.pl/2020/06/co-zrobic-z-fantastyka.html

Dość trafnie napisane. Co prawda odnośnie fantastyki stricte, ale pokazuje, czym rządzi się dzisiejszy rynek. A rządzi przede wszystkim:

Komercja.

Myślę, że bardzo ważne jest wbicie się w aktualne trendy i zapotrzebowania rynku. Chcesz zarobić to musisz wiedzieć, co jest na topie, jakie tematy ludzi interesują itp. Pisząc wyłącznie o tym, o czym ma się ochotę, nie zważając na inne aspekty, szanse na powszechny sukces są według mnie kilkukrotnie niższe. No chyba, że napiszesz literacie arcydzieło, które obroni się formą i całą inną otoczką.

Niegdyś, przechadzając się między regałami w empiku na dziale fantastyki, pomyślałem:

dlaczego, u licha, wszystko jest powielane? 

Nie macie wrażenia, że wśród dostępnych pozycji mało jest prawdziwej oryginalności? Inności? Mówiąc upraszczająco, na okładkach widzę kolejnych zabijaków, kolejne historyczne fantasy z polską szablą, kolejne postapo itd. Dlaczego? Gość w tym artykule wytłumaczył to dość prosto, a ja się z tym zgadzam. Obecnie publikuje się to, co jest chodliwe, minimalizując ryzyko, że coś ,,nie siądzie” klientom. Lepiej więc sprzedać kolejną książkę opartą na znanych motywach, bo wiadomo, że stworzyła się już pewna grupa odbiorców lubiąca tego rodzaju target, więc na pewno się sprzeda, przynajmniej w pewnym zakładanym stopniu. Autor kusi się nawet o stwierdzenie, choć nie wiem, czy to jego domysły, czy ma jakąś wiedzę na ten temat sprawdzoną, że nawet popularne nazwiska nie piszą już tego, co chcą, ale piszą o tym, co narzucają im wydawcy. Innymi słowy piszą o tym, co ma największą szansę się sprzedać.

Reasumując, zgadzam się, że promocja, pomysł, i wszystko inne ma duży wpływ, ale na podium postawiłbym aktualne trendy i to, co z nimi związane. Dodatkowo zgadzam się, że trzeba oddzielić dwa rodzaje pisanie:

– albo piszesz, co chcesz, nie dla zarobku.

– albo piszesz, co musisz, dla zarobienia.

Oczywiście, da się połączyć jedno z drugim. Ale chyba nie na początkowym etapie niestety.

 

Klasyki też już nie ma w księgarniach. Tylko te nudne nowinki.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Lepiej więc sprzedać kolejną książkę opartą na znanych motywach, bo wiadomo, że stworzyła się już pewna grupa odbiorców lubiąca tego rodzaju target, więc na pewno się sprzeda, przynajmniej w pewnym zakładanym stopniu.

Hmmm... Z drugiej strony bogate wydawnictwa stać na wydanie czegoś oryginalnego i nowego. I czasem takie duże wydawnictwa utrzymują niedochodowe biznesy – przykładem (ponoć) Nowa Fantastyka*.

 

* To oczywiście czasopismo, nie książka, i trzymane bardziej z sentymentu niż oryginalności. Ale z tego co kojarzę ze słynnej afery, to wspominał nam ktoś, że finansowo wychodzi gdzieś na zero. Może ktoś zweryfikuje:P

Слава Україні!

...niech ktoś zatrzyma świat, ja wysiadam, na pierwszej stacji zaraz tu...

Ważniejsze od znajomości imienia i nazwiska wykonawczyni polskiej wersji jest zdanie sobie sprawy, jak bardzo stara jest ta piosenka. Wtedy stanie się przynajmniej w połowie zrozumiałe, że problem nie jest nowy, jest stary jak świat, jedynie tempo przemian i ostatnio obserwowane ich kierunki plus skutki tychże zmieniają nas, generalizując, ale zasadnie, w stada na pół otępiałych, nieskłonnych, nawet w połowie niezdolnych do myślenia {autocenzura}. Przecież najważniejszy jest jeszcze większy od posiadanego przez sąsiadów telewizor, mus kupić najnowszy model smarkofona i dowiedzieć się, który to już rozwód bierze słynna X. Y. Udowodnić, że Ziemia jest płaska, piramidy zbudowali przybysze z Oriona, a Z. X. to chyba ukradł, ale na razie nie wiadomo co. Polubienie, polubienie, zasięg, subskrypcje, kasa za reklamy. No to kto i kiedy ma cokolwiek drukowanego czytać? I po co, skoro jest Wszechwiedzący Internet?

Na deser łatka: tematem wątku jest sposób na sukces komercyjny. Dlaczego nie przyszłość literatury jako takiej ze szczególnym uwzględnieniem fantastyki?

 

Znane nazwisko, shitstorm wokół utworu lub autora, kontakty w świecie celebrytów, a najlepiej wszystkie trzy rzeczy jednocześnie. 

To na pewno pomaga, ale nie wystarczy.

Myślę, że kluczowe znaczenie ma zauważenie książki przez wydawcę.

Wiele zależy też od samej powieści. Zgadzam się z Silverem, że ważne są emocje, które przeżywa czytelnik. Odbiorca musi wczuć się w sytuację bohatera, utożsamić się z nim lub chociaż sympatyzować z nim.

Kolejna rzecz to podejmowanie problemu ważnego dla grupy docelowej. Zwykle są to tematy “życiowe” – miłość, śmierć, przyjaźń, wolność. Proste, ale istotne dla ludzi.

 

Ano to, że na przykład przed Stephenie Meyer istniało sporo powieści o nastolatkach kochających się w tragicznych a przystojnych dobrych wampirach. Niektóre nawet przyzwoicie się sprzedały. Żadna jednak nie zarobiła takich worów pieniędzy, jak kolejne “Zmierzchy”. Czemu?

Jakiś element przesądził o tym, że książki Meyer wydawały się ciekawsze od innych.

Bestsellery często dotyczą tematyki znanej autorowi, np. Rowling uczyła dzieci i napisała książkę o szkole. Być może lepiej przedstawiła postacie uczniów, relacje w szkole, problemy dzieci, bo te rzeczy znała albo potrafiła sobie wyobrazić. Taki utwór zawiera więcej prawdy, ale realizm miesza się w nim z “mitem”, oczekiwaniami czytelników.

Przykładowo: gangsterzy z bestsellerów mało przypominają prawdziwych kryminalistów, ten obraz został dostosowany do oczekiwań czytelniczek, które marzą o bad-boyu. Czyli dostajemy “Piękną i Bestię” w zmienionych dekoracjach.

Szczęście i właściwy czas też mają znaczenie. 

 

@tarnina – ilu forumowiczów czytało coś Dunsany’ego?

 

Ja! I lubię!!

 

 

Ale generalnie tak, przy tym, jak to ujęłaś, zgadzam się z twoją opinią. Ale możemy też dyskutować o tym, jak ewentualnie starać się temu szczęściu pomóc.

ninedin.home.blog

Ano to, że na przykład przed Stephenie Meyer istniało sporo powieści o nastolatkach kochających się w tragicznych a przystojnych dobrych wampirach. Niektóre nawet przyzwoicie się sprzedały. Żadna jednak nie zarobiła takich worów pieniędzy, jak kolejne “Zmierzchy”. Czemu?

Zbiegiem okoliczności czytałem kiedyś o dość interesującej teorii, która miała to tłumaczyć. Nazwijmy ją teorią wypaczonego świata (bent world). Sprowadza się ona do tego, że fikcja nigdy nie oddaje realnego świata w pełni dokładnie (o czym była chyba niedawno dyskusja na SB) – zawsze dochodzi do jakiegoś zniekształcenia, nawet, gdy autor stara się oddać realia jak najwierniej. Nie jest to chyba wielce kontrowersyjna opinia.

Cały wic polega na tym, że czytelnicy również mają “wypaczone” oczekiwania co do tego, jak powinien wyglądać świat. Czy niesprawiedliwość zawsze powinna być ukarana? Czy szansa jedna na milion powinna sprawdzać się za każdym razem? Siadamy do lektury z głęboko zakorzenionymi przekonaniami, jak “powinien” działać świat. I jeżeli książkowy świat działa zgodnie z naszymi oczekiwaniami, czujemy się komfortowo.

Świat “Zmierzchu” jest “wypaczony” w bardzo charakterystyczny sposób. Nie chodzi o wampiry. Chodzi o relację Belli i Edwarda.  Ona jest doskonale przeciętna, wręcz przezroczysta. Nie ma w niej nic wyjątkowego. Bardzo łatwo jest więc się z nią utożsamiać. On jest przystojny, potężny i fascynujący – jest więc mężczyzną, o jakim marzy wiele kobiet. Jak na razie wszystko w normie. “Wypaczenie” polega na fakcie, że taki “wymarzony mężczyzna”, który mógłby zapewne przebierać w równie atrakcyjnych partnerkach wybiera nijaką, zwyczajną Bellę. Nie jest to zachowanie logiczne z jego punktu widzenia. Bella nie ma żadnych cech, które mogłyby go do niej przyciągnąć. I – co ważne – ta nielogiczność jest w powieści zupełnie ignorowana. Wszyscy zachowują się, jakby to BYŁO logiczne zachowanie. Jakby świat tak działał – jakby książęta z bajki zjawiali się bez zapowiedzi i wybierali na swoje księżniczki zwyczajne dziewczyny. 

Ta wizja podobno jest niezwykle kusząca dla określonego rodzaju kobiety – która bardzo, bardzo chce, żeby świat tak właśnie działał (męskim odpowiednikiem tej fantazji jest zwyczajny facet, który nieoczekiwanie okazuje się mieć nadprzyrodzone moce/być zbawcą świata). Gdyby naprawić tę “nielogiczność” – uczynić z Belli bardzo atrakcyjną partnerkę: piękną, inteligentną, elokwentną – cały czar “Zmierzchu” by zniknął, bo nie była by już tak dobrym “naczyniem”. Gdyby zmniejszy status Edwarda, również by to nie działało. 

Z tego samego źródła wypływa popularność “50 twarzy Greya” i “365 dni” – to ta sama wizja ubrana w inne fatałaszki, plus seks, co pewnie nie zaszkodziło.

Jak więc odnieść sukces? Dać czytelnikowi świat, który działa tak, jak czytelnik zawsze chciał, by świat działał.

 

Ciekawa teoria, none. Myślę, że w dużej mierze sluszna, choć takie nastawienie cechuje moimzdaniem... Hmm... Czytelnika mało dojrzałego, by nie rzec – naiwnego, ewentualnie szukającego wyłącznie rozrywki. A że niewielu czytelników szuka czegoś głębszego, wolą emocjonalną papkę pozbawioną sensu... No to mamy to, co mamy. :D

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ona jest doskonale przeciętna, wręcz przezroczysta. Nie ma w niej nic wyjątkowego. Bardzo łatwo jest więc się z nią utożsamiać. On jest przystojny, potężny i fascynujący – jest więc mężczyzną, o jakim marzy wiele kobiet. Jak na razie wszystko w normie. “Wypaczenie” polega na fakcie, że taki “wymarzony mężczyzna”, który mógłby zapewne przebierać w równie atrakcyjnych partnerkach wybiera nijaką, zwyczajną Bellę.

Też o tym czytałam. Dziewczyna ma być przeciętna, ale piękna w oczach mężczyzny, a on powinien być wyjątkowy, przystojny, bogaty. 

None Podoba mi się Twój sposób myślenia w kwestii “Zmierzchu”. Skądinąd jak to działa w drugą stronę? Czy bohater porno dla mężczyzn to zwykły facet, na którego lecą seksbomby?

http://altronapoleone.home.blog

Hmmm. U niektórych pewnie tak, ale czy u wszystkich? Linkowałam “Experiment in Criticism”, nie?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ok, czyli zaczynają się rysować dwa główne nurty, jeśli dobrze rozumiem: literatura realizująca jakiś modny przekaz lub emocjonalna pornografia, spełniająca rolę psychologicznego wentyla bezpieczeństwa w naszej nieco szalonej rzeczywistości...

choć takie nastawienie cechuje moimzdaniem... Hmm... Czytelnika mało dojrzałego, by nie rzec – naiwnego, ewentualnie szukającego wyłącznie rozrywki.

To konkretne nastawienie dotyczy oczywiście literatury rozrywkowej. Ale “wypaczony” świat i gust czytelnika wpływają też na odbiór poważniejszej literatury. Po prostu do głosu dochodzą inne nasze przekonania.

None Podoba mi się Twój sposób myślenia w kwestii “Zmierzchu”. Skądinąd jak to działa w drugą stronę? Czy bohater porno dla mężczyzn to zwykły facet, na którego lecą seksbomby?

Ci wszyscy hydraulicy, dostawcy pizzy itd nie wzięli się znikąd – zwykły facet w zwykłej pracy, na którego leci piękna kobieta. Ale, co ciekawe, tego typu pornografia była popularniejsza w czasach kaset VHS. Obecnie w filmach pełnometrażowych pewnie wciąż są tego typu rozwiązania, ale główna konsumpcja pornografii odbywa się poprzez oglądanie darmowych wycinków na stronach, gdzie często nie ma nawet szczątkowej fabuły, tylko akcja.

Hmmm. U niektórych pewnie tak, ale czy u wszystkich?

U wszystkich na pewno nie. Ale u dostatecznej ilości. ;) A linku nie widziałem.

Jednak... Musi być coś jeszcze, bo ten schemat choć ważny ewidentnie nie wystarczy :)

Przykład:

 

“Izaak, młody, nieśmiały mężczyzna żydowskiego pochodzenia, uciekając przed wojną w Ukrainie, emigruje wraz z rodziną do Ameryki. Konserwatywna diaspora nie akceptuje tego, że Izaak jest gejem, Izaak ma problemy z samoakceptacją. Nie jest również akceptowany wśród rówieśników, na pierwszym roku studiów. 

Izaak dostrzega wśród starszych studentów bardzo przystojnego, afroamerykańskiego  mężczyznę. To Chris. Dowiaduje się, że jest to syn bardzo wpływowych i majętnych ludzi, elita towarzyska uczelni. Chris bardzo podoba się Izaakowi, który chciałby z nim porozmawiać, ale próby kontaktu wychodzą mu bardziej niż żałośnie. 

Podczas przerwy grupa studentów przewraca Izaaka i zaczyna go kopać. Chris jest świadkiem tego wydarzenia i bierze chłopaka w obronę. Zawiązuje się przyjaźń, o której Izaak mógł jedynie marzyć. Z czasem okazuje się, że Chris również ma gejowskie skłonności i zdradza Izaakowi swój mroczny sekret:

Jest wampirem, nocami wyrusza w demonicznej postaci by walczyć z rasizmem, homofobią i nietolerancją na ulicach miast. 

Izaak akceptuje to i prosi, żeby Chris przekształcił go w wampira. Po długim namyśle ciemnoskóry przystojniak zgadza się.

Izaak dzięki nowym zdolnościom dokonuje zemsty na swoich prześladowcach. Od tej pory panowie działają w wampirzo-gejowskim duecie, rozwijając swoje uczucie.

Tymczasem w Izaaku zaczyna dojrzewać myśl o wykorzystaniu swoich możliwości w walce z wrogami jego pierwszej ojczyzny. Namawia Chrisa na wyjazd do Europy Wschodniej.

***

W szeregach armii dyktatora ze wschodu rośnie panika – żołnierze zaczynają masowo ginąć w tajemniczych okolicznościach.  “

 

To co, fajny “setting”, mam już z nim lecieć jako pomysł na scenariusz serialu do platformy streamingowej na literę N? ;D

No co, spełnia wszystko co napisaliście wyżej... :)

To co, fajny “setting”, mam już z nim lecieć jako pomysł na scenariusz serialu do platformy streamingowej na literę N? ;D

No co, spełnia wszystko co napisaliście wyżej... :)

Panie złoty, serwis na literę N brałby to jak nic. Bardzo dobrze wpisuje się w ich linię. :P Zwłaszcza, że mają serial o parze lesbijek, z których jedna jest wampirem, a druga poluje na wampiry. :P

To co, fajny “setting”, mam już z nim lecieć jako pomysł na scenariusz serialu do platformy streamingowej na literę N? ;D

Spokojnie możesz zacząć od książki, czuję, że to zekranizują. Czytając to, nawet nie zorientowałam się, że to żart (może to kwestia tego, że jestem młodą kobietą – trochę wstyd przyznać, i ja na pewno bym po to nie sięgnęła, ale czuję, że inne młode kobiety I OWSZEM).  Ale zabieraj to stąd szybko, bo ktoś Ci ukradnie, a widzę tu GRUBE miliony.

I MEAN IT. Zero wesołych emotikonek, I mean it. xD*

 

*No dobra, jedna, ale to z przyzwyczajenia. I mean it.

Ewentualnie proponuję spółkę – jeśli się wstydzisz, ja to napiszę. xDDD

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ewentualnie proponuję spółkę – jeśli się wstydzisz, ja to napiszę. xDDD

 

Spoko ;) 

 

Może postrzegam tak a nie inaczej dlatego, że jako osoba w średnim wieku zaczynam mieć lekkie poczucie odklejania się od głównego nurtu kulturowego. Przestają czuć co jest na czasie. Ale próbuję robić research ;) I staram się nie być “zakutym łbem”, tolerancja i adaptacja są mi bliskie.

Dla mnie/mojego odbioru to co powyżej napisałem mogłoby ewentualnie pyknąć w konwencji humorystycznej, jako klasyczny sitcom.

Nooo jak tak patrzę na rzeczy popularne wśród nastolatków, to konwencja humorystyczna byłaby  całkowicie zbędna. ;)

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Ale jak już będziesz milionerem, to odpal trochę forsy na nowy portal XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Słuchajcie, ja też z chęcią podzielę się pieniędz... ehm... znaczy wejdę do projektu.

Слава Україні!

Na pewno moda. Trzymając się naszego rewiru – obecnie trwa na przykład moda na słowiańską fantasy i polską-swojską urban fantasy. Kto dyktuje te mody, nie pytajcie. Podejrzewam wydawców, zaprzyjaźnionych z wydawcami i autorami blogerów, instagramerów, youtuberów, portale itp., empik i poniekąd prawą stronę sceny politycznej i fandomowo-pisarskiej (wiadomo, nasze słowiańskie, swojskie, polskie, narodowe, znaczy najlepsze). 

Po przeczytaniu spalić monitor.

poniekąd prawą stronę sceny politycznej i fandomowo-pisarskiej

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Serio są tacy śmieszni?

Po przeczytaniu spalić monitor.

Bardziej to, co powiedziałeś...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A co, Fabryka Słów nie lansuje Dębskiego, Komudy, Piekary, Przechrzty itd.? A ci panowie to w większości, która strona światopoglądowa? Swego czasu miałem bliższy kontakt z jednym z blogerów-recenzentów z tego kręgu. Idolem jest Lewandowski, bloger czyta głównie Komudę i Pilipiuka. A ten krąg jest znacznie szerszy. Wystarczy zerknąć na wpisy w necie (sm itp.) RAZ-a, Przewodasa, Komudy czy na blog Pilipiuka. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

MrMarasie, a nie odnosisz wrażenia, że ta moda lansowana przez “ojców założycieli” polskiego fandomu, a potem przez FS, obecnie jest jednak w odwrocie? Pokolenie obecnych nastolatków jest biegunowo odległe lansowanym przez w/w środowiska poglądom, bo jest pod przemożnym wpływem zachodnich mediów, które jakie są, każdy widzi. Mamy więc na rynku swoiste rozdwojenie pomiędzy tym, co potężny wydawca CHCIAŁBY drukować, a tym, czego oczekują czytelnicy. 

Na moje niewprawne oko, to nie jest taka zła sytuacja dla młodych wilczków, którzy chcieliby ten rynek zaatakować...

Co do “blogera”, to Lewandowski wyłapał Zajdla za rewelacyjną “Notekę 2015”, więc może nie przesadzajmy ;D A że ma takie czy inne poglądy... Oddajmy Cezarowi co cesarskie.

MrMarasie, a nie odnosisz wrażenia, że ta moda lansowana przez “ojców założycieli” polskiego fandomu, a potem przez FS, obecnie jest jednak w odwrocie?

No nie wiem. FS to nadal największy wydawca polskiej fantastyki. Drugim jest pewnie SQN, raczej z drugiej strony światopoglądowej i też lansujący mocno np. swojskie urban fantasy. Półki w empiku nadal pełne Komudy, Piekary, Pilipiuka i to są normalnie całe rzędy książek. Ciężko tam znaleźć polskich autorów spoza FS. 

A ten bloger miał 21 lat około.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Okej, po prostu sądziłem, że mówisz o Konradzie T.  Lewandowskim...

Lewandowski to osobna historia. Noteki mu nie zapomnę, Pacykarza też. Tyle że to były jego najlepsze rzeczy (wiem, że Ninedin ceni sobie też np. Most nad otchłanią). Ale Ksiny, ogarki i to jakim bywa dyskutantem to już inna historia.  No i światopoglądowo od dawna blisko mu do panów Piekary czy Komudy.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Nie znam się na komercyjnych sukcesach, więc z jednej strony podeprę się linkiem (rozmowa z M. Zwierzchowskim (pewnie znacie ten wywiad:p) i napiszę, kiedy mnie zajmuje opowiadanie lub powieść.

Linka:

https://pozeracz.pl/wywiad-marcin-zwierzchowski/

 

Gdy czytam, zająć mnie jest w stanie tylko dobra opowieść. Musi być to opowieść, a nie zbiór przypadkowych mniej lub bardziej scen oraz zajmująca narracja, która nie sprowadza się do „chrząknął, westchnęła, weszła, wyszła, zrobił, uderzył”, czyli komunikacji i akcji, lecz musi zawierać coś więcej, czyli – jak to powiedzieć – ciekawostki, jakąś prawdę, jakąś koncepcję, słowem coś, czym Autor zapcha luki (puste przebiegi) pomiędzy akcją. Tym czymś może być wszystko: historia, technika, nauka, psychologia, neurobiologia, topografia miasta, samochody i hulajnogi, problem istniejący czy wałkowany od wieków, dylemat, odmienny świat i reguły nim rządzące itd itp. Kiedy czytam, że Chyłka, jeździ bmw i sięga po telefon do schowka – przewracam oczami i od razu nie chce mi się czytać. Albo lepsza scena, gdy kupuje swoje wymarzone bmw, eh. I nic się nigdy nie wyjaśnia, lecz jest wyciągnięte jak królik z kapelusza. Do samej Warszawy, ulic, budynków nawet się nie odniosę, bo niewiarygodne. Nie był, nie widział, nawet nie wygooglał, czy chodzi po prostu o czas. Książka takiego Autora zdecydowanie nie jest dla mnie, tylko się zirytuję, nawet jeśli sama postać jest zręcznie skomponowana i akcja gna.

Kocham też pomysły konstrukcyjne, konsekwentnie zrealizowane i piękne słowa.

 

Poczytam sobie teraz komentarze, co wy myślicie. Nie chcąc się sugerować, jeszcze ich nie przeczytałam. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Oj, dzięki za Twój głos w dyskusji, Asylum, bo porusza ważną kwestię.

Zupełnie nie umiem zrozumieć w tych popularnych książkach jakiejś uporczywej i niewytłumaczalnej dla mnie maniery opisujstwa... Przykłady, lekko zmyślone:

– Bohaterka rozmawia przez telefon. Autor opisuje jakiego koloru jest aparat telefoniczny, co można dostrzec na okładce magazynu dla pań, który leży obok na biurku, jakieś detale wizualne zupełnie nie związane z rozmową...

– W pobliżu bohaterki pojawiają się jakieś przypadkowe postacie, z których żadna nie ma najmniejszego związku z akcją. doczekują się szczegółowych opisów ubioru i ogólnie wyglądu, po czym... idą sobie dalej.

– W jakiejś książce napotkałem nawet na przepisy kulinarne, a żona zeszłego lata kupiła sobie jakiś – ponoć bestseller – w którym głównym motywem było, uwaga, życie pszczół.

Nie wiem jak Wy, ale ja przy czymś takim zasypiam. Albo idzie w drugą stronę, złoszczę się i mam ochotę trzepnąć książką w kąt, bo co mnie u licha te wszystkie bezużyteczne szczegóły obchodzą? Szkoda oczu...

Czy ludzie naprawdę lubują się w czytaniu byle czytać? To może by tak książkę telefoniczną?

 

Nie zacytuję postu silver_adventa, bo za długi na to.

Nadopisywactwo bywa zgubne dla tekstu, obojętne, opowiadania czy powieści w trzech tomach ze suplementem. A jednocześnie może być, i często jest, dość istotnym elementem tekstu. Elementem informacyjnym. Mogę napisać. że już po minucie rozmowy telefonicznej z tym starym nudziarzem Y protagonista usilnie tłumił ziewania i powstrzymywał się przed odłożeniem aparatu bez słowa usprawiedliwienia, ale mogę inaczej, “każąc” Xowi błądzić spojrzeniami po suficie, czytać leady na okładkach leżących obok telefonu czasopism . Dłuższe, okrężne, ale to samo. Zgoda?

Gwoli jasności. Dwa, no. trzy zdania w stylu nadopisu to tak, ale dziesięć razy więcej to książka może wyfrunąć oknem...

Zgoda?

PS. “Nad Niemnem” pozwalała usnąć nawet świeżutko wyspanym. Co tam pozwalała! Kazała. A co do książki telefonicznej, to fabuła raczej nieszczególna, ale za to multum, ba. dwa multumy postaci!

 

Silver, bo te podawane przez Autorów szczegóły nie mają znaczenia, są – bez sensu dla fabuły, bohatera i świata może nie do końca, choć to już zależy. Jeśli są trywialne i wszystko jedno jakie, nie osadzone w tekście, lecz wrzucone, aby tylko były to  pw, czyli patrz wyżej. Ani interesujące, ani świata nie rozwijają, ani fabuły czy bohatera, więc po co sa? Wata. Nie wiem. Myślę, że chyba tylko, aby były, gdyż tak się pisze. Innego wyjaśnienia nie potrafię dostrzec. Moim zdaniem pisarz tak jak, reżyser  powinien skupiać się na ważnych detalach, czasami coś rozwinąć, aby wyjaśnić, a nie pokazywać wszystko jak leci.

 

Edytka po komentarzach.

Szczęście – pewnie, ale też coś więcej. Jakiś duch epoki, czasu. Myślę, że nie jest nim już seks i przemoc, raczej rodzaj eskapizmu i krótszych form. Gdyby tak popatrzeć na pisarzy, co piszą, to odchodzą w stronę konwencji magicznych łącząc je z innymi i – rzecz oczywista – nei nazwą tego fantastyką. Ma wciągać i być odmienne. Chyba dobrze się kończyć.

Dla nastolatków muszą być nastoletnie, czyli o nich w ich realiach, ich słowami. 

 

Cały wic polega na tym, że czytelnicy również mają “wypaczone” oczekiwania co do tego, jak powinien wyglądać świat. Czy niesprawiedliwość zawsze powinna być ukarana? Czy szansa jedna na milion powinna sprawdzać się za każdym razem? Siadamy do lektury z głęboko zakorzenionymi przekonaniami, jak “powinien” działać świat. I jeżeli książkowy świat działa zgodnie z naszymi oczekiwaniami, czujemy się komfortowo.

None, z rozbieżnością oczekiwań albo raczej z postrzeganiem świata, a co za tym idzie z możliwością jego ujarzmienia, kontroli, odzyskania poczucia wpływu, którego, nawiasem mówiąc, nigdy nie mieliśmy, ale tak to chyba działa, masz rację. Zagrały oczekiwania użytkowniczek. W pewnym sensie w ramach „Pięknej i Bestii”, a acz clue nie rozgrywało się na płaszczyźnie seksu, dominacji, usidlenia Pięknej, zauroczenia Bestii. Raczej rodzaj gry. Partia, której obserwowanie ekscytuje, gdyż szło podług nieświadomych/podświadomych coraz silniejszych pragnień strony słabszej. Chyba najlepszą analizę recepcji Greya przeczytałam u Evy Illouz (Hardkorowy romans). 

 

Do Dunsany’ego i ja zajrzałam, Tarnino. ;-) Jedna książka, bo jeśli tylu się nim inspirowało, to: „No, weź”. Podobała się, choć nie moja bajka. Dzisiaj – nie wiem, jak by było, gdyż chyba zmienia mi się ogląd fantasy jako konwencji. 

 

Ten setting, tak opisany, by nie zadziałał, Silver. xd 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Musi być to opowieść, a nie zbiór przypadkowych mniej lub bardziej scen oraz zajmująca narracja

Niom. Ale “popularne” nie równa się “dobre”.

Nadopisywactwo bywa zgubne dla tekstu, obojętne, opowiadania czy powieści w trzech tomach ze suplementem. A jednocześnie może być, i często jest, dość istotnym elementem tekstu.

Jak mawia Tatko, wszystko jest dla ludzi ;)

“Nad Niemnem” pozwalała usnąć nawet świeżutko wyspanym.

Czy tylko ja i Tatko nie nudziliśmy się nad tą książką?

Dla nastolatków muszą być nastoletnie, czyli o nich w ich realiach, ich słowami. 

Czyli zamykać ich piotrusiowopańskiej banieczce? O, nie, moja droga. Ważną funkcją książki jest pomaganie czytelnikowi w rozwoju.

A tak w ogóle, to jest nie na temat :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dla wielu ludzi pisanie, nawet hobbystycznie, to Piotruś Pan na turbo dopingu. "So... you are a writer, huh? Dude, find a job..."

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

“popularne” nie równa się “dobre”

 

Czy tylko ja i Tatko nie nudziliśmy się nad tą książką?

Nie tylko. To bardzo dobra powieść.

 

Ważną funkcją książki jest pomaganie czytelnikowi w rozwoju.

A ważną funkcją krytyki pomaganie autorowi w rozwoju, ale to w sumie do innego wątku ;)

 

http://altronapoleone.home.blog

Coś nam ogólnie offtop obrodził...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

emocjonalna pornografia, spełniająca rolę psychologicznego wentyla bezpieczeństwa w naszej nieco szalonej rzeczywistości...

Czytelnicy generalnie sięgają po książkę, żeby coś przeżyć. Wychodzi na to, że osoby czytające kryminały czy horrory chciałyby kogoś zamordować, ale w realnym życiu nie wypada. ;-)

Zastanawia mnie coś innego. Wszyscy autorzy wiedzą o oczekiwaniach czytelników, łatwo przewidzieć, co będzie ważne dla danej grupy docelowej. Bardzo wiele książek powstaje w oparciu o te oczekiwania, ale tylko nieliczne stają się bestsellerami. 

 

Zupełnie nie umiem zrozumieć w tych popularnych książkach jakiejś uporczywej i niewytłumaczalnej dla mnie maniery opisujstwa...

Autorzy wiedzą, że szczegóły powinny być, ale nie wszyscy mają świadomość, które z nich są ważne i w jaki sposób je stosować.

 

Nie rozumiem fenomenu Greya. Uważam, że jest szkodliwy, bo przedstawia w bajkowy sposób kontrowersyjne zjawisko, które stanowi rodzaj przemocy. Czytelniczki zafascynowane książką mogą próbować podobnych zachowań w realnym świecie i narazić się na nieprzyjemne doświadczenia. A później zdziwienie, że w książce wyglądało to zupełnie inaczej. 

Czytelniczki zafascynowane książką mogą próbować podobnych zachowań w realnym świecie i narazić się na nieprzyjemne doświadczenia. A później zdziwienie, że w książce wyglądało to zupełnie inaczej. 

Mam szczerą nadzieję, że ludzie nie małpują fikcji. Szczerą nadzieję.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czytelnicy generalnie sięgają po książkę, żeby coś przeżyć.

Zdefiniuj “przeżyć”. Bo jeżeli dobrze rozumiem, co masz na myśli, to gwarantuję Ci, że niekoniecznie. Po literaturę można sięgnąć czysto rozrywkowo, nie widzę w tym potrzeby “przeżywania”, można coś czytać dla walorów estetycznych, też nie wydaje mi się, żebyś miała to na myśli. Eskapizm i emocjonalny stosunek wcale nie jest jedynym motorem czytania.

 

Autorzy wiedzą, że szczegóły powinny być, ale nie wszyscy mają świadomość, które z nich są ważne i w jaki sposób je stosować.

Z tym się całkowicie zgadzam i na tym stwierdzeniu poprzestanę.

 

Czytelniczki zafascynowane książką mogą próbować podobnych zachowań w realnym świecie

Wydaje mi się, że przeceniasz zaangażowanie czytelników w fikcję literacką. Akurat Grey czy Lipińska to literatura (albo “literatura”) stricte eskapistyczna, pozbawiona innych walorów, a eskapizm polega właśnie na tym, że czyta się o czymś, czego w życiu się nie zrobi i większość czytelników podświadomie doskonale wie, że taki jest cel i powód takiej literatury.

http://altronapoleone.home.blog

Eskapizm i emocjonalny stosunek wcale nie jest jedynym motorem czytania.

… i właściwie dlaczego miałyby być? A, miałam podlinkować “Experiment in Criticism”:

https://www.fadedpage.com/showbook.php?pid=20140725

To właśnie o tym.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wydaje mi się, że przeceniasz zaangażowanie czytelników w fikcję literacką. Akurat Grey czy Lipińska to literatura (albo “literatura”) stricte eskapistyczna, pozbawiona innych walorów, a eskapizm polega właśnie na tym, że czyta się o czymś, czego w życiu się nie zrobi i większość czytelników podświadomie doskonale wie, że taki jest cel i powód takiej literatury.

Obyś miała rację. Jednak widzę niebezpieczeństwo. Powieści o Greyu opisują zjawisko, o którym prawdopodobnie większość czytelniczek nie dowiedziałaby się wcale lub w formie kilku zdań z wikipedii. Książka stanowi dla nich praktycznie jedyne źródło wiedzy na ten temat. Poza tym powieść tworzy pewną modę. Nie sądzę też, że młody czytelnik jest na tyle dojrzały, żeby rozumieć rolę takiej literatury. Pewnie zależy to od wieku, wiedzy i doświadczenia. 

 

Eskapizm i emocjonalny stosunek wcale nie jest jedynym motorem czytania.

Nie jedynym, ale częstym. Zdaję sobie sprawę, że istnieją inne motywacje. Zdarza mi się czytać na przykład po to, żeby podpatrzeć techniczne rozwiązania w powieści albo poznać książkę, która stała się popularna. 

 

Jeśli chodzi o przeżywanie, odpowiedziałam na ten cytat:

Ok, czyli zaczynają się rysować dwa główne nurty, jeśli dobrze rozumiem: literatura realizująca jakiś modny przekaz lub emocjonalna pornografia, spełniająca rolę psychologicznego wentyla bezpieczeństwa w naszej nieco szalonej rzeczywistości...

Uważam, że podobne pobudki kierują nie tylko czytelnikami literatury popularnej. Na pewno nie jest to jedyna motywacja, ale częsta. Emocje to ważna część natury ludzkiej. 

 

Tarnino, zajrzałam do linku. Jeśli ktoś wraca do tej samej książki kilka razy, to pewnie też ma emocjonalny stosunek do niej. Porównałabym to do odwiedzania przyjaciela. 

Niom.. Ale “popularne” nie równa się “dobre”.

Nie, nie równa się, nie jest równaniem. ;-) 

 

 

Już na poważnie, jeśli zaobserwuję jakiś niewytłumaczalny efekt, znaczącą różnicę wyniku przewidywań płynących z obowiązujących/istniejących teorii czy swoich własnych wielce ukorzenionych przekonań, wolę przyjrzeć się konkretnemu zjawisku, odrzucając teorie (w tym swoje) jako mało predyktywne. Wiem, idealistyczne. Tym odrzuceniem swojego, ale staram się jak mogę. ;-)

Nie przepadam za wyjaśnieniami z kategorii wielkich kwantyfikatorów typu: kiedyś było lepiej; młodzi to..., kobiety to..., mężczyźni to...; redaktorzy zawsze mają rację; zdanie krytyka literackiego jest święte; starsi mają lepszy gust;  czytelnicy nie mają racji, bo powinni czytać rekomendowane dobre rzeczy i pozostałe ścieżki. Wolę przyglądać się temu, co jest, choćby było ułomne i wbrew.

 

Początek dygresji >Przy czym – dla jasności – nie staję w obronie Greya czy Lipińskiej (jej w ogóle nie powinno tutaj być, ponieważ jest odpryskiem ze światowego zachodniego trendu, przepisaniem na swojskość, wyświetleniach na netflikise bym się za bardzo nie przejmowała, gdy liczy po wejściu). 

Dużo bardziej interesuje mnie, co takiego się dzieje. W przypadku Greya napisałam już o analizie Illouz, naprawdę świetna praca. Mogę ją zresztą streścić, ale dopiero wtedy, gdy odzyskam lapka, bo pisanie na tym maleństwie jest mordęgą< koniec dygresji

 

Dlaczego? Objaśniania sobie świata nie są prawami, z reguły posługują się dużymi kwantyfikatorami, nawet nie mają statusu teorii, są rodzajem hipotez z ukrytymi założeniami-przekonaniami tłumaczącym nam statystyki przez kategoryzację czytelników.

Grey, Zmierzch, Harry Potter? Określona książka zawojowała dużą liczbą czytelników, zawładnęła ich umysłami i wyobrażeniami przy spełnionych pozostałych warunkach (szczęście, redaktor, promocja i szeptane polecanki). Przypomniała mi się średniowieczna, francuska  legenda o Meluzynie (złoty smok, wiek chyba XIV i klątwa tempialriuszy). W sumie warto drążyć kontekst: skąd, co się dzieje. O, zaraz popłynę, więc muszę skończyć. Jeśli ktoś ciekawy – uff – w końcu znalazłam coś.

Link:

meluzyna-sztuka-

 

Czyli zamykać ich piotrusiowopańskiej banieczce? O, nie, moja droga. Ważną funkcją książki jest pomaganie czytelnikowi w rozwoju.

Tia, cele i funkcje nauczania oraz przysłowiowe kompetencje, które młodzi mają przyswoić, aby wpasować się w idealny świat dorosłych. Nic, tylko wskoczyć w ich buty, a wszystko będzie dobrze czyż nie. ;-)

Jak myślisz, co mądre młode osoby – te czytające i zastanawiające się nad radami autorytetow, wchodzące z nimi w dialog – odpowiedziałyby? Przykładowe, ocenzurowane:

X – Wiecie lepiej, prawda? Brak dyskusji.

Y – Nie, oni wiedzą naj-najlepiej. Hodowali nas jak ryby w akwarium, lecz nawet w nim mamy pływać, jak każą.

Z – Stworzyli piotrusiów, panie, jak żyć w tym ich idealnym świecie? Mieszkanie, praca, jedzenie, woda, powietrze i zdecydowanie krótsze życie i notoryczny brak czasu. Ucz się ucz, bo nauka to klucz do nieba, które ciemnieje.

M – Dajcie spokój, nie usłyszą nas. Założyli szybę od góry. 

 

Książki mogą wypełniać różne funkcje, nie tylko rozwój czytelnika, lecz zależy, co podkładasz pod „rozwój” i cały sytuacyjny kontekst.  Kiedyś ogromnie spodobała mi się kategoryzacja książek zaproponowana przez przyjaciela. Swoje podsumowanie roczne zawsze dzielił na: książka-przyjaciel, książka roku, literatura faktu, najlepsza biografia, gniot, największe rozczarowanie. Zaskoczyła mnie książka-przyjaciel, ponieważ nigdy nie myślałam w ten sposób o przeczytanych książkach. Kupiłam te kategorię. Sa filmy i książki, do których powracam z powodu przyjaźni lub do innych, bo wciąż mnie frapują.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tia, cele i funkcje nauczania oraz przysłowiowe kompetencje, które młodzi mają przyswoić, aby wpasować się w idealny świat dorosłych

Zdawało mi się, że to ja jestem od Ciebie młodsza...

<wkurz Tarniny za 3... 2... 1...>

<a figę>

 

Nie chodzi mi o jakiś program nauczania. Chodzi mi o to, że dając komuś tylko to, co już zna i lubi, nie pozwalasz mu poznać i polubić (albo nie polubić – ale poznać) innych rzeczy. Spojrzeć na sprawy z cudzego punktu widzenia. Może nawet... ach! nauczyć się wybaczać tym, którzy nie wiedzą, co czynią?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Miałem kiedyś zajęcia z obronności RP z pewnym pułkownikiem. 

Kiedy został zapytany o to, co trzeba zrobic, aby być generałem, odpowiedział:

"Gdybym wiedział, już dawno bym to zrobił". 

To dobrze oddaje moją odpowiedź na pytanie z tego wątku. ;) 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

"Gdybym wiedział, już dawno bym to zrobił". 

Trafne podsumowanie. Dodam jeszcze: kto z dyskutujących w tym wątku nie chciałby wydać bestsellera?

To dobrze oddaje moją odpowiedź na pytanie z tego wątku. ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To dobrze oddaje moją odpowiedź na pytanie z tego wątku. ;) 

 

Geki, ale to nie do końca musi tak działać. Myślę, że np. śp. Penderecki potrafiłby skomponować skoczne disco-polo z palcem w dowolnej części ciała jaka się tutaj nasuwa, ale po prostu nie chciał. 

Z muzyką barokową poradził sobie bez zająknięcia, stąd moje przypuszczenia. 

Dlatego może być tak, że właśnie nie wszyscy chcą tu wydawać szczyty komercyjnej głupoty, bo w papierowej torbie na głowie kiepsko robi się zakupy? 

Nie wiem, jedynie gdybam. 

Dlatego może być tak, że właśnie nie wszyscy chcą tu wydawać szczyty komercyjnej głupoty, bo w papierowej torbie na głowie kiepsko robi się zakupy? 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dlatego może być tak, że właśnie nie wszyscy chcą tu wydawać szczyty komercyjnej głupoty, bo w papierowej torbie na głowie kiepsko robi się zakupy? 

Nigdzie nie napisałam o szczycie komercyjnej głupoty. Taka sytuacja może się zdarzyć, jeśli autor ma bardzo duże wpływy w świecie celebrytów, kontakty, pieniądze na własne wydawnictwo i promocję. Pozostali (większość) muszą bardzo się starać, żeby przygotować tekst na poziomie, który nadaje się do wydania.

Nie utożsamiałabym każdego bestsellera z “komercyjną głupotą”. To krzywdząca opinia dla współczesnych wydawców. 

Z drugiej strony, nie ma sensu pisania książek, które nie znajdą czytelnika.

Taka sytuacja może się zdarzyć, jeśli autor ma bardzo duże wpływy w świecie celebrytów, kontakty, pieniądze na własne wydawnictwo i promocję.

Jaka sytuacja? Komercyjne głupoty wydają ludzie, którzy celebrytami z nieprzyzwoitą górą kasy stają się dzięki łutowi szczęścia. Podobnych gniotów jak Lipińska powstaje mnóstwo (poczytałam sobie kiedyś fragmenty bestsellerów Empiku w dziale romans – to wszystko nawet nie stało obok literatury; mnóstwo poczytnych kryminałów, np. Bondy czy Puzyńskiej to jest grafomania pierwszej wody), ale jeden trafia w odpowiedni moment i sprzedaje się w milionach egzemplarzy, a pozostałe zaledwie w dziesiątkach tysięcy. A jak już ten pierwszy milion stuknie, to w interesie wydawnictwa jest napędzać dalej popularność, żeby powstał serial itd. i tak się to dalej kręci już dość mechanicznie.

Natomiast niestety na milionowe zasięgi może liczyć w zasadzie wyłącznie komercyjna głupota i to szczytowa, bo ona nic nie wymaga od czytelnika.

http://altronapoleone.home.blog

Dlatego może być tak, że właśnie nie wszyscy chcą tu wydawać szczyty komercyjnej głupoty, bo w papierowej torbie na głowie kiepsko robi się zakupy? 

Przestańmy się oszukiwać. 

 

Komercja nie równa się szmira. Jasne, bardzo wygodnie nam tak myśleć, ale – szczerze – nie natrafiłem tutaj jeszcze na geniusza literatury. Jasne, jest wielu bardzo dobrych a nawet świetnych opowiadaczy, jednak konkurencja jest duża i wybić się trudno. 

Komercja może być mniej lub bardziej ambitna, może być też po prostu porządnie napisana. 

Wystarczy spojrzeć na pierwsze książki Kinga – komercja? Niewątpliwie. Ale porządna. 

Harry Potter? No jasne, że komercja i to jeszcze kierowania – przynajmniej z początku – do młodszego czytelnika. A ktoś powie, że to jest kiepscizna? 

Albo z naszego poletka:

Pan Lodowego Ogrodu – przecież to komercja jak się patrzy, jeszcze doładowana fanserwisem. Ale to porządny cykl przygodowej fantasy (niby sci-fi). 

I tak dalej i tak dalej. 

 

Jak ktoś chce odnieść sukces komercyjny, musi zerwać z myśleniem, że dotarcie do szerokiego grona odbiorców = pisanie głupawej chały.

A jak ktoś chce po prostu pisać, to pisze co mu w duszy gra. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Geki,

 

ninedin.home.blog

ale – szczerze – nie natrafiłem tutaj jeszcze na geniusza literatury.

 

EDIT: Ogólnie też się zgadzam z Gekim. Wiadomo, że to wszystko nie jest literatura piękna, ale jest przynajmniej poprawnie napisana, rozplanowana i dobrze wstrzelona w odbiorców.

Mam gdzieś komentarz na temat “komercyjności” scenariusza... Co prawda bardziej do filmów, ale może i tu się nada. Jak tylko znajdę, to wrzucę.

Слава Україні!

A tak w ogóle:

Przy założeniu, że traktujemy Nagrodę Nobla serio – jako nagrodę dla najwybitniejszych osób piszących literaturę – abstrahując od kontrowersji wokół niej, Waszym zdaniem kto z autorów/-ek fantastyki powinien był ją, za wkład w historię literatury, dostać?

ninedin.home.blog

Hmmm... Zacząłbym od rozważenia Tolkiena i Le Guin.

Слава Україні!

A z naszych – Stanisław Lem.

Podobnych gniotów jak Lipińska powstaje mnóstwo

Akurat Lipińska miała bardzo dużo kontaktów na początek i taki poziom marketingu, o którym my możemy tylko pomarzyć.

 

mnóstwo poczytnych kryminałów, np. Bondy czy Puzyńskiej to jest grafomania pierwszej wody

Drakaino, spróbuj napisać i wydać kryminał, skoro to taka grafomania. 

 

Jestem ciekawa, jak klasyfikujesz powieść własnego autorstwa. Literatura komercyjna czy elitarna?

 

Jak ktoś chce odnieść sukces komercyjny, musi zerwać z myśleniem, że dotarcie do szerokiego grona odbiorców = pisanie głupawej chały.

 

Jesteś pewny? Nie chciałbym, żebyś odebrał to jako “łapanie za słówka”, ale parę postów wyżej piszesz, że nikt z nas nie wie jak to zrobić... Skoro tak, można wywnioskować, że to co napisałeś również nie musi być zgodne z prawdą. Bez urazy, przedstawiam fakty. 

 

Na chłopski rozum: jeśli mówimy o sukcesie komercyjnym, to książka jest produktem. A odnośnie sukcesu rynkowego produktu, to trochę już ludzie teorii zbudowali. 

Przede wszystkim produkt jest kierowany do konkretnego odbiorcy i ma za zadanie zaspokojenie określonych potrzeb.

Drakaino, spróbuj napisać i wydać kryminał, skoro to taka grafomania. 

Puzyńska jest lepsza językowo od Bondy, ale fabuły pisze marne. Sorry, ale ktoś kto pisze “niebo płaskie jak naleśnik”) oraz tworzy fabułę na 600+ stron, a ja na str. 60 wiem, kto zabił, wielkim pisarzem nie jest (to Bonda).

 

Nie bardzo natomiast wiem, czy radzisz mi napisanie dobrego kryminału, czy grafomanii?

 

Powieść kryminalną, vintage, mam napisaną w 95% plus potrzebuje remontu, ale ninedin czytała, więc może się wypowiedzieć jako odbiorca. Co do wydania, to chwilowo mam co innego gotowe ;)

http://altronapoleone.home.blog

No to ja jako czytelniczka o nieukończonym kryminale Drakainy.

 

No, jest to kryminał gęsty, skomplikowany, ale jednocześnie – trzymający się wyznaczników gatunku. Pod jednym względem jest przeciwieństwem modnych teraz cosy mysteries  i /lub komedii kryminalnych (jakie u nas piszą m. in. Alek Rogoziński czy ostatnimi czasy Aneta Jadowska albo Marta Kisiel, a kiedyś polska mistrzyni tej konwencji, Joanna Chmielewska) – wymaga starannej lektury, bo poszlak jest wiele, tropy liczne, a bohaterowie niejeden raz błądzą w ich gęstwinie. Do tego części poszlak dostarcza – oczywiście u autorki – historia Francji, którą w związku z tym trzeba poznać. Mnie się podobało, zdecydowanie, ale to tekst z gatunku “rozrywką jest lektura powolna, staranna, pogodzona z koniecznością sprawdzenia czasem, o co chodzi”, a nie “rozrywką jest lektura lekka, angażująca w fabułę, bawiąca zarówno na poziomie języka, jak i konstrukcji fabuły”.

ninedin.home.blog

Nie bardzo natomiast wiem, czy radzisz mi napisanie dobrego kryminału, czy grafomanii?

Drakaino, to Ty napisałaś, że:

mnóstwo poczytnych kryminałów, np. Bondy czy Puzyńskiej to jest grafomania pierwszej wody

Dlatego zaproponowałam Ci, żebyś napisała i wydała kryminał, bo krytykować jest łatwo, trudniej samemu coś stworzyć i przede wszystkim: wydać. Później jeszcze znaleźć czytelników. 

 

Chodziło mi o to, że sformułowałaś to na tyle niejasno, że nie byłam pewna, czy mnie wyzywasz od autorów grafomanii, czy też zachęcasz do napisania kryminału :P

 

Później jeszcze znaleźć czytelników. 

Odpukać, mimo że jestem bardzo marna w autoreklamę np. na facebooku i nie mam jeszcze na koncie samodzielnej powieści, zdołałam dorobić się  na LC sześciorga fanów (rozrzut wiekowy 14-57), z których nie znam osobiście ani jednego, a lajki na stronie autorskiej na fb rosną, mimo że moja aktywność jest bliska zeru, zwłaszcza na tle znanych mi autorów, także portalowych. Ergo jestem bezczelnie dobrej myśli, zwłaszcza że przewidziana na debiut powieść jak na razie zebrała superlatywy od naprawdę wymagających i zróżnicowanych betaczytelników.

 

 

@Geki

Jakby co, to ja nie utożsamiam komercji z chałą, niemniej wśród totalnych bestsellerów niestety króluje chała. Niemniej jeśli za komercyjny sukces uznamy dziesiątki tysięcy sprzedanych egzemplarzy,  a niekoniecznie miliony, to oczywiście jest sporo dobrych komercyjnych sukcesów ;)

 

 

http://altronapoleone.home.blog

    Zacząłbym od rozważenia Tolkiena i Le Guin.

Tolkiena akurat nominował Lewis. Ale komitet stwierdził, że to głupoty XD Poza tym Nobla nie przyznają pośmiertnie.

Tak czy siak, nie bardzo widzę sens w przejmowaniu się całym tym sukcesem komercyjnym. Będzie, dobrze, nie będzie, drugie dobrze. Zasłużony czy niezasłużony – a kto dostaje to, na co zasłużył? Ludzie, to tylko forsa. To, że autor dobrze zarabia, nie znaczy, że jest geniuszem. I to, że nie zarabia, nie znaczy, że jest geniuszem. Moda na pstrym koniu jeździ, czas i przypadek rządzi wszystkim, a w życiu są ważniejsze rzeczy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tak czy siak, nie bardzo widzę sens w przejmowaniu się całym tym sukcesem komercyjnym.

 

To jest chyba dość skomplikowane.

Oczywiście, jeśli ktoś zakłada, że pisanie będzie stanowiło jego główne źródło utrzymania, to chyba jednak powinien się nim przejmować. Z drugiej strony, w dzisiejszych realiach jest to, jak sądzę, skrajnie mało prawdopodobne. A nawet gdyby – to chyba nie jest zbyt dobry chleb. Takie życie w strachu, czy kolejna książka wypali, czy spodoba się czytelnikom itd. 

Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że moda i pewien pisarski zespół wierzeń w to, co zdaniem wydawców się sprawdza, wtórnie kształtuje nasze gusta czytelnicze. To taki mechanizm samosprawdzającej się prognozy: wydawcy uważają, że pewna grupa cech utworów literackich spodoba się czytelnikom, przez co wydają głównie takie, a to powoduje, że sami czytelnicy kształtują się w tę stronę, bo “lubią tylko znane piosenki”. 

Ale masz rację, nie wszyscy tutaj musimy się tym przejmować. Dla osoby piszącej hobbystycznie, która nie ma ambicji stać się królem czy królową list bestsellerów, nie ma to wielkiego znaczenia. Skoro pisze dla zabawy, może pisać co uzna za stosowne.

To kwestia wyboru, ale można chyba przyjąć taką metodę, że pisze się to, co samemu uznaje się za wartościowe i jeśli ktoś nie jest wyjątkowym dziwakiem, to jest niezerowa szansa, że jacyś tam czytelnicy zawsze się znajdą ;) W końcu ludzie są do siebie podobni. Jeśli coś podoba się autorowi, może ktoś inny też uzna to za ciekawe? Ta droga jednak wymaga szczerości z samym sobą, bo sporo jej ścieżek przechodzi przez grząskie bagna samozachwytu :D

 

Na ślepo napiszę, że osiągnąłbym sukces komercyjny, gdybym miał managera. Nie takiego zwykłego, załóżmy, że nawet żonę (pracowałbym dla niej dopóki śmierć nas nie rozłączy). Do tego psychologa literackiego, fizjoterapeutę i skarbnika. Robiłbym wszystko co manager by kazał, zgodnie z wymaganiami rynkowymi, o których zapewne nie mam pojęcia (mam starego Excela zresztą). Myślę, że dobry manager to człowiek, który sprawia, że twórca przed śmiercią zobaczy swoje dzieła w księgarni i będzie miał co jeść jak dobrze pójdzie. Bo czy za sukcesami literackimi (podpartymi finansami również) stoją jacyś tytani literatury, którzy całe życie na własną rękę mierzyli się ze światem, na który często mieli jakieś niezrozumiałe dla innych ludzi spojrzenie (oraz braki różnego rodzaju, typu wielki matematyk, który nie zna tabliczki mnożenia)? W większości muszą istnieć ludzie z głową na karku, co wiedzą jak się eksploatuje rynek.

 

Drakaina, wspominasz o bestsellerach. Czy uważasz, że do któregoś roku istniały bestsellery, po które warto sięgnąć? Mam na myśli takie, na których zaczęły już się pojawiać naklejki “1000000000 sprzedanych egzemplarzy”. Posiadam pewną “niezwykle popularną książkę” na półce i się zastanawiam.

Jakby co, to ja nie utożsamiam komercji z chałą, niemniej wśród totalnych bestsellerów niestety króluje chała. Niemniej jeśli za komercyjny sukces uznamy dziesiątki tysięcy sprzedanych egzemplarzy,  a niekoniecznie miliony, to oczywiście jest sporo dobrych komercyjnych sukcesów ;)

Drakaino, serio uważasz, że wśród książek fantastycznych na listach bestsellerów króluje chała?

Tytuły najlepiej sprzedające się w historii to:

  1. Harry Potter
  2. Władca Pierścieni i Hobbit
  3. Mały Książę (jeśli traktować go jako fantastykę)
  4. Cykl Narni
  5. Zmierzch
  6. Kroniki wampirów
  7. Cykl Koło Czasu
  8. Cykl Świat Dysku
  9. Pieśń Lodu i Ognia
  10. Wodnikowe Wzgórze

Tylko dwa tytuły w wymienionych nazwałbym chałą, chociaż jeden z nich to nawet niekoniecznie. ;)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Słuchajcie, ale my się tu trochę zachowujemy, jakby między “piszę swoje, ale do szuflady, czyta mnie najwyżej troje przyjaciół i mój chłopak” a  “piszę komercyjny chłam i dno, ale za to sprzedaję miliony egzemplarzy” nie było strefy pośredniej. Sukcesu literackiego i komercyjnego na miarę, powiedzmy, szerokiej rozpoznawalności w fandomie i zarabiania na tyle, żeby stanowiło to sensowny dodatek do zarobków z innych źródeł / sposób na życie, przy założeniu, że robi się dużo rzeczy typu płatne spotkania autorskie, pisywanie dla kogoś komercyjnie felietonów itd. Czyli, biorąc tylko polskie realia: z jednej strony nie anonimowa osoba z Wattpada, z drugiej – nie Sapkowski. Raczej ktoś ze spektrum między Anną Kańtoch (zanim zaczęła pisać kryminały, na których zarabia się o wiele więcej), Krzysztofem Piskorskim, Magdaleną Kubasiewicz, Michałem Protasiukiem? Oni są różnie rozpoznawalni, różnie nagradzani i różnie się ich książki sprzedają, ale mieszczą się w pewnym continuum między przysłowiowym pisarzem z Wattpada a anegdotycznym Sapkowskim :).

Wydaje mi się, że nasza rozmowa miałaby może najwięcej sensu, gdyby skupiła się na tym, jak  osiągnąć mniej więcej taką pozycję, a nie na “Jak sprzedać ,miliony i zarobić jak Dan Brown / Blanka Lipińska / Remigiusz Mróz”. Bo wtedy część tych bardzo gorzkich uwag o tym, że w sumie bez marketingu ani rusz, staje się nieco mniej istotna.

ninedin.home.blog

Być może by miała, ale jak rozumiem, to powinno już lecieć do osobnego wątku. Bo ten z nazwy jest o sukcesie komercyjnym, czyli raczej “jak zarobić”:P

Слава Україні!

 Z typowy. managerem raczej byś zginął, Vacterze, choć zdarzają się odstępstwa. Jest wiele książek po które warto sięgnąć, nawet koniecznie!  Matko, nie do przeczytania, zgoła. Odnośnie nakładów zależy, o czym piszesz: o rynku polskim, anglo, chińskim, indyjskim, hispano. Nakład i popularność w określonym punkcie czasu nie przekłada się na „narrację” (tak użyłam tego znienawidzonego przeze mnie słowa), trzeba byłoby sprawdzić za jakieś sto lat, co z tego zostało i dlaczego. Nie poznałam dotąd lepszego kryterium. Liczy się zawładnięcie wyobraźnią i poczucie, że po części jest o mnie, o nas oraz wciąga. 

Geki, Poczytne pozycje nie są/nie muszą być chałą. Zgadzam się. Dla mnie 1-4  i 8. Sagi Martina nie czytałam, lecz obejrzałam kilkanaście odcinków, więc nie wiem, bo film jest czymś innym niż książka.

Bliskie mi jest Twoje podejście, Ninedin

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

     Ta droga jednak wymaga szczerości z samym sobą, bo sporo jej ścieżek przechodzi przez grząskie bagna samozachwytu :D

    Robiłbym wszystko co manager by kazał, zgodnie z wymaganiami rynkowymi, o których zapewne nie mam pojęcia (mam starego Excela zresztą)

    ale my się tu trochę zachowujemy, jakby między “piszę swoje, ale do szuflady, czyta mnie najwyżej troje przyjaciół i mój chłopak” a  “piszę komercyjny chłam i dno, ale za to sprzedaję miliony egzemplarzy” nie było strefy pośredniej

 

ETA:

 

Of course I listen to my readers! So the next book will be:

Set in Ankh-Morpork/not set in Ankh-Morpork. With lots of the good old characters/with a whole cast of new characters. Written like the old books, which were better/written like the later books, which were better. With lots of character development/none of that dull character development stuff, which gets in the way of the jokes. Short/long.

You want fries with that?

 

Terry Pratchett

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Geki, dzięki za listę, jest przekonująca.

Tutaj bardziej rozbudowana wersja: https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_best-selling_books

 

Trochę się zagalopowałem z tymi “komercyjnymi głupotami”, niepotrzebnie, bo to zniekształciło moją myśl. 

Może ujmę to łagodniej – nie każdy musi chcieć płynąć głównym nurtem. Być może są tutaj na forum tacy autorzy, którzy potrafiliby technicznie napisać historię z dużą ilością zwrotów akcji, wybuchami, pogoniami, timerem, walkami na miecze, lasery, różdżki itd., z mocno zarysowanym konfliktem i potężnym wrogiem, z którym bohater ściera się, aż iskry lecą, ale wewnętrznie czują, że im z tym nie po drodze. Po prostu męczyliby się, pisząc coś takiego. 

Dlatego byłbym ostrożny z tezą “gdyby ktoś tu wiedział, to by napisał”. Wręcz uważam, że może mała grupka jednak wie, ale z różnych względów tego nie robi.

 

Dlatego byłbym ostrożny z tezą “gdyby ktoś tu wiedział, to by napisał”. Wręcz uważam, że może mała grupka jednak wie, ale z różnych względów tego nie robi.

Mała grupko, podziel się tą wiedzą, nie bądźże jak pies ogrodnika! :P

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mała grupko, podziel się tą wiedzą, nie bądźże jak pies ogrodnika! :P

 

Z góry założyłeś, że Ciebie w tej grupce nie ma? :(

 

Bo wiesz, myślę, że w świecie, gdzie dwanaście razy odrzucono pierwszy tom “Harrego Pottera”. pewien zdrowy poziom pewności siebie może bardzo pomagać w pokonywaniu przeciwieństw losu. 

Może to jedna z cech, która musi reprezentować autora, odnoszącego na rynku sukcesy? Skoro jak twierdzą przedmówcy – szczęście gra tutaj niebagatelną rolę, to rozsądek podpowiadałby, że ilość prób może znacząco podnieść prawdopodobieństwo wygranej. 

Z takich rzeczy, które dają komercyjny sukces, to jeszcze dodałabym możliwość przeniesienia dzieła na ekran. A to z kolei pokazuje, że musimy mieć coś, co zachwyci też wizualnie. ;)

Czyli przede wszystkim bohaterowie nie powinni mieć żadnych przemyśleń w tekście, a i dialogi krótkie :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ananke, a to nie od dziś wiadomo:P Ogólnie zarówno w literaturze, jak i filmie, możesz urzec odbiorcę zasadniczo trzema elementami: pomysłami, uczuciami (/klimatem) i właśnie obrazami. I tak się nawet składa, że najwybitniejsze dzieła korzystają z wszystkich trzech i zazwyczaj w odpowiednich proporcjach.

Choć w zasadzie to tych obrazów aż tak nie potrzeba:P Spójrz na Philipa Dicka. On, moim zdaniem, nie pisał zachwycająco wizualnie, a jednak ekranizacji jego tekstów jest cała masa:P

 

Co do krótkich dialogów – w sumie to już sztuka dobrego reżysera, żeby wybrać które krótkie dialogi przenieść:P

Слава Україні!

On, moim zdaniem, nie pisał zachwycająco wizualnie, a jednak ekranizacji jego tekstów jest cała masa:P

...W...T...F???

Poza “Tajemnicą Syriusza” (bałam się wstać z krzesełka...) nie znam ani jednej w miarę wiernej adaptacji Dicka. Nawet bardzo dobry “Łowca androidów” jest o czymś zupełnie innym, niż była książka. Podobno było jeszcze “Radio Wolne Albemuth”, ale nie widziałam. A zwykle Hollywood bierze pomysł i robi z nim swoje.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Książki Dicka nie nadają się do adaptacji. Żadna adaptacja nie odda tego niemal schizofrenicznego miotania się między myślami, które jakimś cudem jest trzymane w ryzach przez jego literacki talent.

Dick nie szedł w opisy, bo nie to było jego celem. On właściwie prowadził ze sobą monolog we większości z książek. Fabuła i anturaż były tam drugorzędne. Szło o myśl, wokół której się obracał.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Tarnina, moim zdaniem przyzwoitą ekranizacją jest A Scanner Darkly https://www.imdb.com/title/tt0405296/ z Keanu. Trafiłem na to przez przypadek, miałem wtedy na koncie dopiero kilka przeczytanych opowiadań (i to w tłumaczeniu). Nie wiedziałem, że to na podstawie książki Dicka, ale w czasie oglądania pomyślałem sobie “Ten klimat strasznie przypomina te opowiadania, może to ten autor.”. Przeczytałem później samą książkę (już przerzuciłem się na oryginały), w której było jeszcze więcej ciekawych zdarzeń.

 

Wiadomo, że film zawsze będzie w jakiś sposób skrócony w stosunku do książki, ale jeśli mnie pamięć nie myli, to w przypadku Scanner Darkly przełożenie jest całkiem dobre. Nawet czuć ten schizofreniczny klimat, o którym pisze Gekikara (Możliwe, ze dużo robi tutaj obróbka obrazu, która sprawia, że efekty specjalne mieszają się z aktorami dość płynnie i właściwie mamy animację, a nie film. Coś na progu. Nie znam dokładnie szczegółów techniki stworzenia tego filmu/animacji). Jeśli ktoś jeszcze nie oglądał, to myślę że warto. Chociażby dla wyrobienia sobie opinii.

Poza “Tajemnicą Syriusza” (bałam się wstać z krzesełka...) nie znam ani jednej w miarę wiernej adaptacji Dicka. Nawet bardzo dobry “Łowca androidów” jest o czymś zupełnie innym, niż była książka. Podobno było jeszcze “Radio Wolne Albemuth”, ale nie widziałam. A zwykle Hollywood bierze pomysł i robi z nim swoje.

Nooo... Właśnie tak. Bo i jak Geki powiedział, te historie nie nadają się (w większości) do ekranizacji. Ale komercyjnie te wiele adaptacji to wciąż całkiem sukces, a i wpływu na science-fiction jako ogół ciężko nie docenić.

 

Vacter, nawet się jakiś czas temu się szykowałem nawet do obejrzenia, może Twoja polecajka mnie zmobilizuje:P

Слава Україні!

Czyli przede wszystkim bohaterowie nie powinni mieć żadnych przemyśleń w tekście, a i dialogi krótkie :-)

Radek, a czemu nie mogą mieć przemyśleń? ;) Film nie oddaje książki 1:1. Co do dialogów, długie dialogi też można w filmie zagrać, autorzy jakoś się wyuczą. :D

 

Ananke, a to nie od dziś wiadomo:P

No nie od dziś, ale można o tym pamiętać, pisząc swoje dzieło pod szerszą publikę. ;)

 

 

Wiadomo, że film zawsze będzie w jakiś sposób skrócony w stosunku do książki, ale jeśli mnie pamięć nie myli, to w przypadku Scanner Darkly przełożenie jest całkiem dobre.

Akurat tę czytałam raz i nie pamiętam. Może. Ale raczej pomogło tutaj to, że jest jedną z bardziej obyczajowych. Z drugiej strony – zrób to samo z “Transmigracją Timothy’ego Archera”...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Radek, a czemu nie mogą mieć przemyśleń? ;) Film nie oddaje książki 1:1. Co do dialogów, długie dialogi też można w filmie zagrać, autorzy jakoś się wyuczą. :D

Od razu wyuczą, mamy XXI wiek i zawsze można ustawić prompter. Raczej chodzi o optymalizację adaptacji książki na scenariusz. Jeśli scenarzysta musi myśleć, jak oddać emocje bohatera, bo rzecz się dzieje w dialogu wewnętrznym, to może niepotrzebnie podnosić wymagania.

A 365 dni ma już trzeci sequel i oszałamiającą listę nagród. Pomijam Złote Lwy, ale byle jaki film malin nie dostanie.

EDIT (6 sierpnia 2022):

Troje najlepszych pisarzy polskich (z punktu widzenia komercyjnego  = największy przychód z praw autorskich) to obecnie:

  1. Remigiusz Mróz
  2. Bianka Lipińska
  3. Andrzej Sapkowski

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nowa Fantastyka