- Hydepark: Groza w literaturze, czyli czy słowo pisane może straszyć

Hydepark:

inne

Groza w literaturze, czyli czy słowo pisane może straszyć

Powodowany chęcią podzielenia się swoimi przemyśleniami odnośnie literackiego horroru, otwieram ciekawy w moim odczuciu wątek. Szczegóły w pierwszym poście.

Komentarze

obserwuj

Od dłuższego czasu chodzi mi po głowie pewna wątpliwość, mianowicie czy słowo pisane – powieść, opowiadanie – może w ogóle straszyć? Czy podczas lektury horroru poczuliście kiedykolwiek prawdziwy strach, przynajmniej w takim stopniu, w jakim potrafi go wywołać horror w innych mediach, takich jak filmy czy gry komputerowe? Choć w mojej czytelniczej karierze pochłonąłem całkiem sporo utworów grozy, w gruncie rzeczy niewiele było w niej momentów, w których autentycznie poczułem ciarki. Ostatnim razem zdarzyło mi się to parę lat temu, przy scenie ukazania się Lockwoodowi ducha Katarzyny w będących „jedynie” powieścią gotycką „Wichrowych Wzgórzach”. Niby jedna krótka scena, a było w niej coś tak plastycznego i działającego na wyobraźnię, że aż mi się zimno zrobiło jak chyba przy żadnym horrorze. Wciąż nie był to jednak strach nawet w najmniejszym stopniu porównywalny z tym, jaki ciągle zdarza mi się poczuć, gdy kolejny raz ogrywam moje ulubione gry z gatunku survival horror.

Niestety, albo i stety, należę do osób, na które silnie oddziałują bodźce wzrokowe i słuchowe (dźwięki, muzyka). Jestem bardzo wrażliwy na atmosferę miejsc i scenerii, zdarza mi się dostrzegać przejawy upiorności i niesamowitości w tym, co dla innych jest zupełnie zwyczajne. Ilekroć jednak próbuję potraktować takie doświadczenia jako pisarskie inspiracje, z rozczarowaniem przekonuję się, że są to ulotne wrażenia, fenomeny, których nie da się łatwo ubrać w słowa bez popadnięcia w przesadę lub śmieszność. Myślę, że pewne rzeczy zwyczajnie nie nadają się do tego, by je komunikować inaczej niż wizualnie. Co innego czytać o czymś, a co innego zobaczyć, doświadczyć zmysłami. Rozwlekły, szczegółowy opis Providence na początku „Przypadku Charlesa Dextera Warda” nie przemówił do mojej wyobraźni tak, jak zrobiłby to z pewnością widok rodzinnego miasta Lovecrafta, możliwość przespacerowania się jego ulicami.

Podobnie sprawy mają się u mnie z dźwiękiem. Nie wyobrażam sobie carpenterowskiego „Cosia” bez charakterystycznego „plumkania” Ennio Morricone, „Dziecka Rosemary” bez kołysanki Komedy, a wyżej wspomnianych survival horrorów bez ścieżki dźwiękowej pełnej tajemniczych szmerów, trzasków i szeptów. Klimat grozy w potężnym stopniu budują właśnie odpowiednio dobrane dźwięki, często niedookreślone i niejednoznaczne, a sama próba opisania ich słowami odziera je w moim odczuciu z owej niejednoznaczności, sprawiając, że tracą swoją moc wpływania na – przynajmniej moją – wyobraźnię. Horrory filmowe, operujące wizualiami i dźwiękiem, oddziałują więc na mnie znacznie silniej niż literatura grozy, a gry, które dodatkowo pozwalają mi wpływać na tempo akcji i doświadczania wrażeń wzrokowych i słuchowych, silniej niż filmy.

Pokuszę się o stwierdzenie, że tym, co straszy w literackich horrorach, są często pomysły same w sobie. To one przede wszystkim zapadają w pamięć i przemawiają do naszej wyobraźni. Idee pasożytniczego widma światła z „Koloru z przestworzy” Lovecrafta czy teleportacji z „Jauntingu” Kinga, która dla ciała trwa tylko chwilę, ale dla umysłu całą wieczność, do dzisiaj wywołują u mnie dreszcz. Wykonanie, cała sfera techniczna, choćby kulała, schodzi na dalszy plan, kiedy pomysł niesie ze sobą potężny ładunek grozy, a zwłaszcza gdy trafia do naszych najgłębszych osobistych lęków. Podobnie jest zresztą z horrorami filmowymi, które jednak brak dobrego pomysłu potrafią skutecznie zamaskować klimatyczną oprawą audiowizualną.

A jak to jest w waszym przypadku? Czy jesteście w stanie bać się tego, o czym tylko przeczytacie? Czy zdarzyło Wam się czytać fikcję literacką (opowiadanie, powieść), po której autentycznie nie mogliście w nocy zasnąć?

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Hejka! 

To faktycznie ciekawy wątek, więc dodam coś od siebie. 

Co prawda, horrory oglądałem od dziecka, a dopiero wiele lat później przyszły książki – głównie literatura grozy. Dziś już jednak nie istnieje film, czy książka, która by mnie w jakiś sposób przestraszyła, więc bardziej doceniam sam klimat, atmosferę grozy, niż typową horrorowatość. 

Filmy mają większe pole do popisu, jeśli chodzi o wywołanie ciarek u widza, niż książki u czytelnika. Prosta sprawa, wspomniałeś o tym – muzyka, obraz, sam widok jakiegoś horrorowego upiora itd. Jeśli wejdziemy natomiast w gatunek gore, to sprawa ma się jeszcze trudniej. U osób wrażliwych na krew, sceny drastyczne z pewnością większe obrzydzenie wywoła sam widok patroszenia ciała, niż suchy opis typu “wypruł mu flaki”. Zawsze czytając jakieś drastyczne sceny w książkach szybko przelatuję wzrokiem, aby się zakończyły, natomiast w filmie zdarzy mi się, że się lekko wykrzywię na widok łamanych kości, jeśli scena faktycznie odwzorowuje to realistycznie. Tak więc tu również dla mnie książki przegrywają, z filmem. Tak samo jak z opisami postaci, które mają wyglądać na straszne.

Tutaj mam do porównania książkę z jednym z najlepszych horrorów lat siedemdziesiątych, otóż Egzorcysta. Książka co prawda była ciekawa, choć koncentrowała się bardziej na postaci księdza z załamaniem wiary, to nic nie zastąpiło ciarek na widok stopniowo zmieniającej się postaci Regan na dużym ekranie. Sam głos, jakim przemawiała, sam widok – takiej grozy książka nie mogła udźwignąć nawet w połowie. 

Czytałem też wiele książek Kinga – jedne uważam za słabe, jedne za dobre, ale nigdy, dosłownie nigdy nie poczułem ciarek podczas czytania jego horrorów. Była tylko jedna, ale to thriller, a mianowicie Misery. Uwielbiam tę książkę ;) Tak więc u Kinga bardziej doceniam świat w klimacie grozy, niż samą grozę. 

Ale na koniec mam pewną krótką polecajkę, z literatury, którą uważam za “creepy”. 

*Jedna bardziej znana – Edgar Allan Poe, Zagłada Domu Usherów – z powodu atmosfery i narastającego napięcia uważam to opowiadanie za najlepsze z jego dorobku. Nie będę jednak spojlerował, gdyby ktoś chciał przeczytać. 

Druga polecajka – Gustav Meyrink, Golem. Taka oniryczno– alegoryczna opowieść, którą przeczytałem nie tak dawno temu i muszę powiedzieć, że klimat brudnego miasta, zepsutych ludzi, mroku i legendy o tytułowym Golemie powoduje fantastyczną atmosferę grozy. Mega. 

Tak więc podsumowując, książki mają tylko słowo i aby pobudzić wyobraźnię do tego stopnia, aby poczuć jakiś niepokój, bo strach to za duże słowo, to trzeba się nieźle natrudzić nad pomysłem i samą realizacją. Przy filmach jest inaczej, ale z pewnością więcej Horrorowych perełek znajdę w filmach niż w samej literaturze. 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Owszem, jestem w stanie bać się tego, o czym przeczytałem. Nie wiem czy mogę mówić o takim stanie, że nie dało się zasnąć, ale z pewnością o pewnej gonitwie myśli i poczucia przytłoczenia.

Zdarza się to wtedy, gdy czytam sugestywne relacje z wojen, powstań, konfliktów zbrojnych. W szczególności bolą mnie opisy nieszczęść i bólu jaki dotyka cywili, losy osieroconych i okaleczonych dzieci itd.

Potrafią mnie także dotknąć do żywego opisy przestępstw, porwań i tortur, jakim poddani są niewinni ludzie, którzy stali się ofiarami bandytów. 

Lęk wynika z poczucia, że doświadczenie względnego spokoju w jakim przyszło mi żyć, wcale nie musi być dane raz na zawsze, nie jest czymś stałym.

Ale bać się zaczarowanych clownów, morderczych samochodów, małpy, indiańskiego cmentarza, poparzonego kolesia, który odwiedza w snach? Bez przesady.

Typa w masce hokejowej z piłą łańcuchową już prędzej. Jest bardziej wiarygodny :)

 

Problem z horrorami moim zdaniem bierze się stąd, że koncentrują się na coraz większym atakowaniu widza bodźcami, ale przestały zastanawiać się nad budowaniem wiarygodności sceny. W związku z tym czytelnik nie zawiesza niewiary, a zdarzeń niewiarygodnych bać się nie sposób. Umysł rozumie, że czyta bzdury, które mogą co najwyżej rozbawić swoją groteskowością.

Filmy mają większe pole do popisu, jeśli chodzi o wywołanie ciarek u widza, niż książki u czytelnika. Prosta sprawa, wspomniałeś o tym – muzyka, obraz, sam widok jakiegoś horrorowego upiora itd.

Dorzuciłbym do tego technikę jump scare.

 

Tak samo jak z opisami postaci, które mają wyglądać na straszne.

Przypomniałeś mi, jak swego czasu spore wrażenie zrobił na mnie opis dementora bez kaptura w “Harrym Potterze i Więźniu Azkabanu”. Nieswojo czułem się też podczas scen na cmentarzu w “Czarze Ognia”. Ale byłem wtedy w podstawówce.

 

Owszem, jestem w stanie bać się tego, o czym przeczytałem. Nie wiem czy mogę mówić o takim stanie, że nie dało się zasnąć, ale z pewnością o pewnej gonitwie myśli i poczucia przytłoczenia.

Zdarza się to wtedy, gdy czytam sugestywne relacje z wojen, powstań, konfliktów zbrojnych. W szczególności bolą mnie opisy nieszczęść i bólu jaki dotyka cywili, losy osieroconych i okaleczonych dzieci itd.

Potrafią mnie także dotknąć do żywego opisy przestępstw, porwań i tortur, jakim poddani są niewinni ludzie, którzy stali się ofiarami bandytów. 

Lęk wynika z poczucia, że doświadczenie względnego spokoju w jakim przyszło mi żyć, wcale nie musi być dane raz na zawsze, nie jest czymś stałym.

Mam tak samo – opisy różnych autentycznych okrucieństw, podłości i cudzych cierpień budzą we mnie gwałtowne emocje, choć z reguły jest to raczej gniew niż strach. Okrucieństwa i cierpienia mogą być zresztą fikcyjne, o ile są prawdopodobne i realistycznie odmalowane. Dwa przykłady, które przychodzą mi na myśl, to “Paradyzja” Zajdla z jej sugestywnie przedstawionym systemem totalitarnym, który do dziś śni mi się po nocach, oraz “Zasady walki” Elizabeth Moon, powieść science fiction, ale z bardzo realistycznie potraktowanym wątkiem uprzedmiotowienia kobiet przez fundamentalistów religijnych, który uczynił lekturę na tyle nieprzyjemną, że zmuszony byłem ją przerwać.

 

Problem z horrorami moim zdaniem bierze się stąd, że koncentrują się na coraz większym atakowaniu widza bodźcami, ale przestały zastanawiać się nad budowaniem wiarygodności sceny. W związku z tym czytelnik nie zawiesza niewiary, a zdarzeń niewiarygodnych bać się nie sposób. Umysł rozumie, że czyta bzdury, które mogą co najwyżej rozbawić swoją groteskowością.

Myślę, że z tym właśnie wiąże się duża popularność miejskich legend, internetowych creepypast i contentu w rodzaju głośnej swego czasu “Krainy Grzybów” Wiktora Striboga – łatwiej wywołać strach u czytelnika, gdy fikcji literackiej nadaje się pozory autentyzmu, albo gdy granica między rzeczywistością a fikcją staje się rozmyta i niepewna.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

To jest ciekawe pytanie i bardzo związane z innym, tj.: co takiego mają książki, czego nie mają inne media. Bardzo długo się nad tym zastanawiałem, chociaż, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy te wnioski, do których doszedłem, są sensowne.

IMO głównym takim wyróżnikiem książek jest to, że czytając książkę wchodzisz w jakiś proces zapośredniczonego quasi-myślenia, tj. czytasz to, co ktoś inny wymyślił, i sobie jednocześnie coś wyobrażasz. Idąc tym tropem, trudno jest zapewne książce wywołać strach w pierwotnym rozumieniu, jakiś nagły emocjonalny odruch na czynniki zewnętrzne. Czytany tekst wydaje mi się być o wiele bardziej wewnętrzny, niż np. film czy gra. Musi więc chodzić o coś innego.

Wydaje mi się, że literatura grozy, która dla mnie jest najfajniejsza, ma cechę bycia dziwaczną. Piszesz:

Pokuszę się o stwierdzenie, że tym, co straszy w literackich horrorach, są często pomysły same w sobie. To one przede wszystkim zapadają w pamięć i przemawiają do naszej wyobraźni.

Podpisałbym się pod tym, ale zaznaczył, że nie tylko pomysł sam w sobie może straszyć. Chodzić może nawet o tekst sam w sobie. Mam na myśli to, że struktura tekstu, pomysł, wydarzenia, bohaterowie, narracja – to wszystko może być tak poukładane do kupy, że ostatecznie wywołuje pewien głęboki dyskomfort. Nie chodzi tu oczywiście o strach, tylko właśnie o jakiś trudny do zidentyfikowania dyskomfort, lęk o którym nie można zbyt wiele powiedzieć poza tym, że istnieje. I o ile odnajdując taki klimat w medium bardziej zewnętrznym łatwo jest to jakoś wyprzeć w chwilę poza siebie, o tyle przy czytaniu chyba już trudniej. W końcu to to, co leci w twojej głowie podczas czytania tekstu jest źródłem lęku, a nie jakiś obraz czy dźwięk istniejący poza tobą.

Można to prześledzić na przykładach, chociaż oczywiście same przykłady są bardzo subiektywne. Weźmy chociażby opowiadanie Ligottiego Bungalow, w którym bohater, zafascynowany pewnymi dziwacznymi nagraniami o tytułowym bungalowie, w dość wyczerpujący sposób je opisuje i prowadzi swoje bardzo zaangażowane śledztwo w tej materii. Okazuje się na końcu, że to on jest autorem tych taśm. Nie jednak jego obłęd sam w sobie, nie sama dziwaczność tematu i stylu opowiadania i nawet nie ta pesymistyczna konkluzja, do której tekst dochodzi, wywołuje efekt końcowy. Wydaje mi się, że chodzi o pewne wyczerpanie tematu, sam fakt istnienia tak długiego i tak dziwacznego tekstu. Mam wrażenie, że bardzo podobnie działa słynny Dom z liści Danielewskiego, po którym czytelnik ma takie uczucie, że jeśli to wszystko nie byłoby prawdą, to trudno byłoby uzasadnić istnienie tej książki, ponieważ jest po prostu zbyt dziwaczna, nie z tego świata. Można to określić jakąś ultra immersją wewnętrzną. Podobne uczucie miałem też czytając niedawno Głowę pełną duchów w bardzo dobrym tłumaczeniu Marcina Kiszeli. Z pozoru ta książka jest tylko śmieszną, pędzącą bardzo szybko opowieścią o jakimś quasi-opętaniu, ale gdzieśtam z tyłu głowy pojawia się w trakcie czytania myśl, że wcale tak nie jest i że ta historia jest rzeczywiście raportem z prawdziwego opętania.

Tego typu odczucia można sobie tłumaczyć oczywiście tak, jak teoretyzowali już Blackwood i Machen (w środku swoich tekstów beletrystycznych):

 

[...]

– Nie sądzę, aby dało się nagrać te dźwięki na gramofon. Nie odbieram ich przez uszy. Te wibracje docierają do mnie w całkiem inny sposób, zdają się być we mnie, własnie tak mógłby być słyszalny odgłos płynący z czwartego wymiaru.

[...]

– Przez całe życie – zaczął – w bliżej nieokreślony, lecz nader wyrazisty sposób zdawałem sobie sprawę z istnienia innego świata – poniekąd leżącego tuż obok naszego, ale zarazem całkiem odeń odmiennego – gdzie żyją i żerują wszelkie istoty i gdzie potężne, przerażające stworzenia spieszą, w sobie tylko znanych celach, to tu, to tam, lecz nasze ziemskie sprawy w porównaniu z tym, co je zaprząta, są tylko nic nie znaczącymi błahostkami, jak pył rozwiewany na wietrze, w grę wchodzą bowiem sprawy o wiele istotniejsze, dotyczące bezpośrednio dusz i nie tylko w znanym nam rozumieniu tego słowa…

(Wierzby)

 

Niech no się pan rozejrzy dokoła, Clarke. Widzi pan tę górę i ciąg wzniesień niczym

następujące po sobie fale na morzu, widzi pan lasy i sady, pola, gdzie stoi dojrzałe zboże, i

łąki opadające ku nadrzecznym trzcinom. Widzi pan, że stoję obok niego, słyszy pan mój głos,

ja jednak powiadam panu, że to wszystko… owszem, od tej gwiazdy, która właśnie zapłonęła

na niebie, po litą ziemię pod naszymi stopami… że wszystko to jeno sny i cienie, cienie, co

skrywają przed naszymi oczami prawdziwe oblicze świata. Bo istnieje świat prawdziwy, tyle

że ukryty przed nami pod wszystkimi tymi urokami i zwidami, za opowieścią idioty, pełną

wrzasku i wściekłości, kryje się za tym wszystkim niczym za woalem

(Wielki Bóg Pan)

 

...tj. można je tłumaczyć po platońsku jako jakieś przeczucia innego typu świata, niż ten zmysłowy.

Istnieje zresztą fenomenologia religii R. Otto (późniejsza btw. niż przemyślenia Machena i Blackwooda na te tematy), w której odczytał Lovecrafta Mikołaj Kołyszko w swojej świetnej książce Groza jest święta.

Wracając jednak do pytania Czy jesteście w stanie bać się tego, o czym tylko przeczytacie? Czy zdarzyło Wam się czytać fikcję literacką (opowiadanie, powieść), po której autentycznie nie mogliście w nocy zasnąć?

Chryste – nie, ale wydaje mi się, że nie zdarzyło mi się to także nigdy z przyczyny jakiejś gry albo filmu, chociaż może gdy miałem 5-8 lat, nie wiem. Bardzo często nie mogę jednak zasnąć tak w ogóle, bez jakiejś określonej przyczyny. Miałem takie okresy, gdzie w ciągu tygodnia spałem łącznie 10-15 godzin (szacunkowo, bo kogo dotyczy tego typu przypadłość, ten wie, że na pewnym poziomie zaawansowania bardzo trudno prześledzić, ile się śpi, bo czasem po prostu urywa się film w nocy na kilkanaście minut albo nawet, co gorsza, w ciągu dnia). IMO o wiele gorzej odczuwać jakiegoś typu dyskomfort bez określonej przyczyny, tylko tak po prostu.

Trudno zresztą dokładnie określić, o co chodzi w literaturze grozy, ponieważ literatura tego typu zdaje się celować w symulację doświadczenia podobnego do doświadczenia religijnego czy nawet właśnie mistycznego. A jak pisał klasyk:

6.522 Jest zaiste coś niewyrażalnego. To się uwidacznia, jest tym, co mistyczne.

XD

Chociaż to trochę głupawe ujęcie tego problemu. Być może kiedyś zostanie odkryte lepsze. Mark Fisher z innej beczki uważał, że sednem literatury grozy jest przerażające widmo ekspansji Kapitału. Różnego typu są rozwiązania.

Dla mnie, Bolly, literatura – tekst pisany, może straszyć. Co więcej, chyba bardziej niż wizualizacja strachów spotęgowana muzyką. Nie wracam do filmów, których zadaniem jest mnie przerazić, lecz z kolei sama muzyka potrafi mnie odstraszać i przyciągać zarazem, czyli zdarza mi się słuchać ponownie.

Fajny problem/pytanie postawiłeś.  :-) Jeszcze pomyślę.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Nowa Fantastyka