- Hydepark: Fantastyczny kalendarz adwentowy 2021 – wątek świąteczny, zakładajcie czerwone czapki!

Hydepark:

strona

Fantastyczny kalendarz adwentowy 2021 – wątek świąteczny, zakładajcie czerwone czapki!

Cześć!

 

Część z Was pew­nie ko­ja­rzy ka­len­darz z ze­szłe­go roku. Wy­szło cał­kiem miło i do­brze się ba­wi­li­śmy, w związ­ku z czym szko­da by było nie zro­bić tego po­now­nie. Dla osób, które nie brały udzia­łu ani nie wi­dzia­ły po­przed­niej edy­cji spie­szę z wy­tłu­ma­cze­niem: w ra­mach ka­len­da­rza zbie­ra­my chęt­nych, któ­rzy kon­kret­ne­go dnia grud­nia (oczy­wi­ście od 1 do 24) chcie­li­by za­mie­ścić w ni­niej­szym wątku krót­kie tek­sty fan­ta­stycz­ne o te­ma­ty­ce świą­tecz­nej. Limit, dość płyn­ny, wy­no­si 300 słów, a dla par – 600. Je­że­li ktoś ma ocho­tę stwo­rzyć ko­miks, ob­ra­zek czy ja­ką­kol­wiek inną formę – rów­nież jest to do­pusz­czal­ne i pro­si­my o sen­sow­ne po­dej­ście do li­mi­tu. :D Przede wszyst­kim jed­nak, chce­my po­trak­to­wać to jako za­ba­wę in­te­gra­cyj­ną, za­chę­ca­my aby pisać czy ry­so­wać w pa­rach!

 

W pierw­szym ko­men­ta­rzu znaj­du­je się lista ter­mi­nów, do któ­rych na bie­żą­co będę do­pi­sy­wać ludzi (kto pierw­szy, ten lep­szy). Je­że­li szu­ka­cie pary do stwo­rze­nia cze­goś świą­tecz­ne­go, nie krę­puj­cie się pisać o tym w ko­men­ta­rzach – na pewno uda się do­brać ludzi. Na dobry po­czą­tek za­kła­da­my, że każdy może za­pi­sać się na jeden ter­min. Je­że­li okaże się, że nie ma wy­star­cza­ją­co chęt­nych, do­pu­ści­my moż­li­wość do­bra­nia do­dat­ko­wych dni. :D Nie ma ści­słe­go ter­mi­nu zgło­szeń, li­mi­tem jest za­peł­nie­nie wszyst­kich dni ka­len­da­rza.

 

Tek­sty, po pu­bli­ka­cji w ko­men­ta­rzu, będą prze­kle­ja­ne do ni­niej­sze­go postu, aby można je było łatwo i szyb­ko zna­leźć. :D

Wątek ten mia­nu­ję ni­niej­szym rów­nież wąt­kiem oko­ło­świą­tecz­nym, więc nie krę­puj­cie się wrzu­cać tu ład­nych ob­raz­ków, chwa­lić swe­tra­mi i cho­in­ka­mi czy pytać o dobór ko­lo­ro­wych świa­te­łek pod kolor kota.

 

Przy tej oka­zji bar­dzo dzię­ku­ję So­na­cie, że przy­po­mnia­ła mi o tym po­my­śle i po­mo­gła go od­ku­rzyć. :D

 

 

1.12 – Kro­kus

Miki na urlo­pie

 

Naj­lep­szym te­go­rocz­nym po­my­słem, Miki uznał mon­taż za­da­sze­nia na sa­niach. Dzię­ki temu mógł teraz prze­glą­dać in­ter­net na ta­ble­cie i nie przej­mo­wać się mżaw­ką. Szpe­rał po por­ta­lach in­for­ma­cyj­nych, ale wie­dział, że jeśli w ogóle news, któ­re­go szu­kał się po­ka­że, to nie bę­dzie naj­bar­dziej wy­eks­po­no­wa­ny.

Zna­lazł:

Boże Na­ro­dze­nie w war­szaw­skiej ga­le­rii han­dlo­wej od­wo­ła­ne? Świę­ty Mi­ko­łaj w śpiącz­ce.

Wy­dźwięk na­głów­ka nie­zbyt po­wa­la­ją­cy, widać, że dzien­ni­ka­rzy­na nawet nie pró­bo­wał zro­bić z tego te­ma­tu dnia.

“To się zmie­ni” – po­my­ślał Miki. Prze­biegł wzro­kiem przez ar­ty­kuł.

Kil­ka­na­ście dzie­ci i kil­ku­dzie­się­ciu do­ro­słych tra­fi­ło na ob­ser­wa­cję do war­szaw­skich szpi­ta­li po zje­dze­niu roz­da­wa­nych w trak­cie świą­tecz­ne­go even­tu cu­kier­ków. Le­ka­rze wal­czą o życie męż­czy­zny prze­bra­ne­go za Świę­te­go Mi­ko­ła­ja.

“Wie­dzia­łem, że spa­ślak zjada tego naj­wię­cej” – sko­men­to­wał w my­ślach. – “Wy­star­czy­ło pod­mie­nić worek…”

Spoj­rzał przez burtę za­par­ko­wa­nych na dachu wie­żow­ca sań. W dole, przed ga­le­rią han­dlo­wą, ro­bot­ni­cy sta­wia­li ol­brzy­mią cho­in­kę. Ża­ło­wał, że nie ma po­my­słu, by roz­pra­wić się z nimi bar­dziej kre­atyw­nie, niż bru­tal­ną siłą. Na­to­miast za­po­wia­da­ne na bil­l­bo­ar­dach wy­da­rze­nie „Dzień pre­zen­tów i pro­mo­cji” za­ła­twi tym samym sche­ma­tem co w sto­li­cy: torbą pełną „do­pra­wio­nych” cu­kier­ków.

Wy­siadł z sań i ru­szył w stro­nę drzwi na klat­kę scho­do­wą. Usły­szał hałas. Wej­ście na dach otwar­ło się i we­szło prze­zeń dwóch mło­do­cia­nych nie­trzeź­wych. Sta­nę­li zdzi­wie­ni.

– Pa, Długi! – Pierw­szy wska­zał Mi­kie­go pal­cem. – Świę­ty Mi­ko­łaj.

– O, cię stary. – Za­to­czył się drugi. – Dobry towar...

Nie do­koń­czył. Runął po­wa­lo­ny pra­wym sier­po­wym Mi­kie­go. Pierw­sze­go Świę­ty chwy­cił pod szyją.

– Wiesz jaki jest dzień? – wy­szep­tał.

Chło­pak po­krę­cił głową.

– To ja ci po­wiem. Jest dwu­dzie­sty ósmy paź­dzier­ni­ka, a wiesz co to zna­czy? Że do Świąt zo­sta­ły dwa mie­sią­ce i póki co, nie je­stem żaden „Świę­ty Mi­ko­łaj”, tylko „Miki”. I do końca li­sto­pa­da mam urlop, ka­pe­wu? A teraz dam ci dobrą radę: już nigdy wię­cej, przed pierw­szym grud­nia nie za­śpie­wasz Last Chri­st­mas, ro­zu­mie­my się?

– Ale…

– BO MAM URLOP!

Miki pu­ścił mło­de­go i ru­szył do ro­bot­ni­ków sta­wia­ją­cych cho­in­kę.

 

2 grud­nia. Am­bush i bruce 

„Co ma wi­sieć...”

 

– Nie wiem, jak wy, ale ja stąd spa­dam! Kto ze mną? – Brzu­cha­ty, pier­ni­ko­wy Mi­ko­ła­jek ostroż­nie pełzł po ga­łę­zi.

– Jak mo­żesz?! – za­wo­ła­ła z wy­rzu­tem wi­szą­ca kilka po­zio­mów wyżej Gwiazd­ka. – Je­ste­śmy ze­spo­łem, po­win­ni­śmy się trzy­mać razem!

– Też ucie­kam! – krzyk­nę­ła pi­skli­wie Cy­na­mo­no­wa Cho­in­ka, zręcz­nie roz­wią­zu­jąc krę­pu­ją­cy ją srebr­ny sznu­rek. – Miej­sce cho­in­ki jest w lesie!

– Ona jest głup­sza od Jeża – padło gdzieś z oko­lic tę­czo­we­go łań­cu­cha.

Jeż tylko fuk­nął i zwi­nął się w kulkę.

W sumie był już zwi­nię­ty, bo Jeża zro­bił Ma­re­czek. Pod­czas gdy po­zo­sta­łe dzie­ci wy­kra­wa­ły i de­ko­ro­wa­ły ciast­ka, przy­gry­za­jąc sobie z za­an­ga­żo­wa­nia ję­zy­ki, Ma­re­czek zgniótł kulkę cia­sta i po­wpy­chał w nią spi­na­cze. Upie­kły się wspa­nia­le…

– Moi dro­dzy! Nie upa­daj­my na duchu! – grzmia­ła Duża Sowa. – Fakt, wiele rze­czy po­szło ina­czej, niż to było za­pla­no­wa­ne, ale mu­si­my trwać!

– Przy­szło mi do bani kilka rymów do trwać! – za­re­cho­tał Mi­ko­ła­jek, który do­tarł już do pnia cho­in­ki. – Miało być pod­nio­śle i pięk­nie, a wy­lą­do­wa­li­śmy w…!

– I to ty spraw­dzasz, kto był grzecz­ny przez cały rok?! – obu­rzył się Anio­łek.

– Po­wie­dział anio­łek z czar­nym skrzy­deł­kiem! Timer szwan­ku­je?! – od­gryzł się Mi­ko­łaj i za­czął zjeż­dżać, po­ję­ku­jąc, bo  igieł­ki ob­cie­ra­ły mu wy­dat­ny brzuch.

– Idzie! Idzie! – darł się prze­raź­li­wie Dzwo­ne­czek, wi­szą­cy na samym czub­ku!

Ozdo­by za­sty­gły, roz­glą­da­jąc się trwoż­nie. Czuj­ność im nie po­mo­gła. Po­twór za­ata­ko­wał szyb­ko i bez­sze­lest­nie. Wsko­czył na drugą gałąź od dołu i po­rwał ozdo­bio­ny żół­to-brą­zo­wym lu­krem Grzy­bek.

– Ko­szycz­ku, za­wsze cię ko­cha­łem! – krzy­czał uno­szo­ny pod ka­na­pę nie­szczę­śnik.

– Nic mię­dzy nami nie było! – spe­szył się Ko­szy­czek.

Po­zo­sta­łe ozdo­by po­czu­ły za­ra­zem smu­tek i ulgę. Je­dy­nie Ba­ry­łecz­ka i dwie Kule Ad­vo­cat­ki, z racji za­war­to­ści i znacz­ne­go prze­ter­mi­no­wa­nia nie­ty­kal­ne, nie przej­mo­wa­ły się ni­czym.

– Dzie­ci będą nie­po­cie­szo­ne – wes­tchnę­ła te­atral­nie Ad­vo­cat­ka. – Tyle pie­cze­nia, tyle de­ko­ro­wa­nia, a wszyst­ko zeżre kot.

– A ja się ko­cu­ra nie boję! Je­stem pełna wi­ska­cza, kot mnie nie ruszy!

– Chyba, że cię po­my­li z Whi­ska­sem…

– Jak się ulu­la­ła, to się roz­ga­da­ła – beł­ko­ta­ła roz­gnie­wa­na Ba­ry­łecz­ka.

– I tak bę­dzie­my wi­sieć i cze­kać na kota? – roz­be­cza­ła się Lu­kro­wa­na Mysz­ka.

– Nie wie­dzia­łaś, że upie­kli nas, żeby na­peł­nić nami brzu­chy? – fuk­nął Mi­ko­łaj. – Dla­te­go ja Cho­in­ka, Re­ni­fer i Elf od­cho­dzi­my, tam, hen…

– Za­pu­ści­my ko­rzon­ki – do­da­ła Cho­in­ka.

– A my chce­my być na drzew­ku, bo taki jest sens na­sze­go ist­nie­nia. Ozdo­bie­ni, czy nie, przy­pa­le­ni i nie­do­pie­cze­ni je­ste­śmy ma­gicz­ni. Kiedy lu­dzie nas zje­dzą, po­czu­ją bło­gość.

– I wy­rzu­ty su­mie­nia – do­da­ła Ba­ry­łecz­ka – zresz­tą wy­rzu­ty su­mie­nia, są jak sre­ber­ko… – każdy je miewa.

– Jak cio­cia Ma­ry­nia, kiedy zja­dła nas szes­na­ście! Sie­dzia­ła potem w ła­zien­ce i po­wta­rza­ła: „Przez trzy ty­go­dnie tylko bro­kuł!”.

Zie­lo­na Kula Ad­vo­cat­ka, za­my­śli­ła się i spy­ta­ła nie­ocze­ki­wa­nie:

– To jaki jest ten sens? Bo mi jakby nieco wy­wie­trzał…

– Bez nas nie by­ło­by Świąt – po­twier­dzi­ła Kru­cha La­lecz­ka.

 – Da­je­my cie­pło i spo­kój, smak i nie­po­wta­rzal­ny aro­mat – szep­nę­ła Owiecz­ka. – Wy­pie­czo­no nas z tro­ską i mi­ło­ścią.

– Ale ja się boję tego kota – pi­snął wy­kle­jo­ny cze­ko­lad­ka­mi Ty­ra­no­zaur.

 

Zgod­nie z naj­czar­niej­szy­mi prze­czu­cia­mi, kot wró­cił, ale tym razem źle ob­sta­wił. Po­rwał kol­cza­ste­go Jeża i kilka minut póź­niej o mało nie wy­zio­nął ducha. Świę­ta miał spę­dzić na diet­ce, pra­wie jak cio­cia Ma­ry­nia.

 

W tym cza­sie dru­ży­na Mi­ko­ła­ja ze­sko­czy­ła na śnieg. Nagle drogę za­stą­pi­ła im ry­jów­ka.

– Nie­spo­dzian­ko! – krzyk­nę­ła. – Nie­spo­dzian­ko, na piąte śnia­dan­ko!

– Nie zja­daj nas!

– Zimą muszę dbać o so­lid­ne racje żyw­no­ścio­we – po­wie­dzia­ła, zło­wro­go mru­żąc oczy.

– Mam orzesz­ki! – krzyk­nął Mi­ko­łaj i rzu­cił przed sie­bie pę­ka­ty worek.

Ry­jów­ka roz­dar­ła mie­szek.

Nie wia­do­mo, kto wy­po­wie­dział za­klę­cie, a może za­klę­cie wy­po­wie­dzia­ło się samo… Dość, że jedno z na­sio­nek za­kieł­ko­wa­ło, po­ry­wa­jąc ich wszyst­kich ze sobą.

Na pod­nieb­nej cho­in­ce za­wi­śli obok sie­bie: ry­jów­ka z orzesz­kiem, Mi­ko­łaj w czer­wo­nej czap­ce, smu­kły Elf i zie­lo­ne drzew­ko. 

 

3.12 – Mo­ni­que.M i Anna.M

 

Naj­pierw czuł prze­ni­kli­we zimno, póź­niej ła­sko­ta­nie, a na końcu po­czuł się ku­li­ście. I to po­trój­nie. Otwo­rzył jedno oko, potem dru­gie i z za­chwy­tem oglą­dał biały świat. No i zo­ba­czył le­pią­ce go dzie­ci. Chło­piec za­ło­żył mu stary ka­pe­lusz, a dziew­czyn­ka do­da­ła mar­chew­ko­wy nos i cie­pły sza­lik. Skądś już pa­mię­tał takie chwi­le, ale prze­cież wspo­mnie­nia za­pi­sa­ne są w wo­dzie. Kiedy dzie­ci po­bie­gły na obiad, to­wa­rzy­stwa do­trzy­my­wa­ła mu star­sza pani, ob­fi­cie rzu­ca­jąc wokół niego ziar­no. Od razu zle­cia­ły się ptaki, ko­rzy­sta­jąc z uczty. A kiedy w wi­gi­lij­ny wie­czór wy­pa­trzył pierw­szą gwiazd­kę, po­my­ślał ży­cze­nie: niech to bę­dzie śnież­na zima. We­so­łych Świąt.

 

 

4.12 – Śli­mak Za­gła­dy

Wi­gi­lia eku­me­nicz­na

 

Raz Mi­ko­łaj chciał spró­bo­wać Świąt eku­me­nicz­nie,

w związ­ku z czym na letni sabat wy­brał się na Skrzycz­ne.

Wśród sło­wiań­skich wiedźm i magów ponad po­ziom wzle­ciał,

po czym wró­cił do La­po­nii z kacem ty­siąc­le­cia.

 

Wszak za­pa­dły usta­le­nia, praca wre usil­nie,

bóstw el­fo­wie po­szu­ku­ją w Kal­ku­cie i w Wil­nie.

Wy­cią­ga­ją je za uszy i z ca­łe­go świa­ta

za­pra­sza­ją na ob­cho­dy już od schył­ku lata.

 

Zgro­ma­dzi­ły się w Fin­lan­dii byty wszyst­kich wy­znań,

by zro­zu­mieć się wza­jem­nie na wszel­kich płasz­czy­znach;

aby w at­mos­fe­rze pięk­na, mi­ło­ści, eu­fo­rii

przy­szy­ko­wać naj­wspa­nial­szą Wi­gi­lię w hi­sto­rii.

 

Dybuk humor miał szcze­gól­ny, więc w roli pre­zen­tu

wi­dział entów, pacz­ki skrę­tów, sten­tów i bre­zen­tu.

Krysz­na mil­czał, a Pe­ru­na do­tkli­wie po­bi­to,

gdy za­ba­wiał się w piw­nicz­ce z Su­omi-ne­ito.

 

Świę­ta Łucja, czer­piąc z tego wła­ści­we nauki,

sama bawi się w ką­pie­li świe­ca­mi Cha­nu­ki.

Ru­dolf też usie­dzieć nie mógł i wbrew noc­nej ciszy

ściga się na­okół dworu z wiel­błą­dem Aiszy.

 

Odyn się dla re­kre­acji ob­wie­sił na drze­wie –

wąż pie­rza­sty go, któ­rę­dy do izby wy­trze­wień,

spy­tał, wziąw­szy za dro­go­wskaz; Or­muzd Ary­ma­na

uca­ło­wał wresz­cie w gębę i pili do rana.

 

Gdy el­fo­wie chcie­li słu­chać nauk Za­ra­tusz­try,

nie zdo­ła­li wpierw się wy­zbyć wy­uczo­nej musz­try.

Rzekł „Słu­chaj­cie!” i sta­nę­li na bacz­ność rzę­da­mi,

więc się mistrz aser­tyw­no­ści za­cu­kał i za­milkł.

 

Sam Mi­ko­łaj siada z Buddą w izbie wedle pieca,

ich ten cały chaos wokół mało co pod­nie­ca.

Ramię w ramię po­chła­nia­ją mi­liar­dy ka­lo­rii,

aby zo­stać naj­tęż­szy­mi by­ta­mi w hi­sto­rii.

 

5.12 – Ma­ne­Te­kel­Fa­res

Mi­łość to...

 To miał być krót­ki skok, ale naj­waż­niej­szy w życiu Pawła, bo dla mi­ło­ści. Swo­bod­ny lot dwie­ście ki­lo­me­trów na go­dzi­nę, świst prze­ci­na­ne­go po­wie­trza. Wol­ność.

 

– Ko­cha­nie, o któ­rej wró­cisz? – Usły­szał, gdy już na­ci­skał klam­kę drzwi. Nie miał od­wa­gi się od­wró­cić. Czuł, że Anna stoi w dru­gim końcu przed­po­ko­ju i pa­trzy na niego.

– Tro­chę to po­trwa – od­po­wie­dział.

– Uwa­żaj na sie­bie.

To na tym po­le­ga mi­łość? Na za­mar­twia­niu się o dru­gie­go czło­wie­ka? Na cią­głym po­czu­ciu nie­po­ko­ju?

Nie.

Do­cią­gnął drzwi i pu­ścił klam­kę.

Mi­łość to…

 

Po­ry­wy wia­tru chło­sta­ły twarz. Uwiel­biał pa­trzeć na świat z góry. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się takie małe. Małe domki, mali lu­dzie, małe pro­ble­my.

– Je­steś pe­wien? – lekko drżą­cy głos wła­ści­wy dla star­szych ludzi wy­rwał go z odrę­twie­nia. – Ten mi­lion coś za­ła­twi?

– Wszyst­ko. – Paweł od­wró­cił się. Z od­le­gło­ści nie wię­cej, jak dzie­sięć kro­ków, ubra­na na ciem­no po­stać przy­glą­da­ła mu się pu­stym owa­lem oto­czo­nym przez kap­tur. – Je­steś Śmier­cią?

Pusty owal po­ru­szył się.

– Świę­tym Mi­ko­ła­jem.

– A nie po­wi­nie­neś cza­sem być czer­wo­ny z białą brodą i każde zda­nie za­czy­nać od „ho, ho, ho?”

– To za­le­ży od sy­tu­acji. Jakie świę­ta, taki Mi­ko­łaj.

Paweł nie od­po­wie­dział. Myśli po­gna­ły ku Annie. Oczy­ma wy­obraź­ni zo­ba­czył, jak sie­dzi na pod­ło­dze oto­czo­na pu­deł­ka­mi i prze­glą­da na­gro­ma­dzo­ne na środ­ku po­ko­ju przed­mio­ty. Ubra­nia, do­ku­men­ty, listy, pa­miąt­ki. Wresz­cie tra­fia na pre­zent od niego. Otwie­ra ko­per­tę. Paweł widzi, że się uśmie­cha.

 

Po­chy­lił się. Stopy stra­ci­ły pod­par­cie.

Sły­szał, że lu­dzie umie­ra­ją w locie. Ich serce nie wy­trzy­mu­je tych kilku se­kund mię­dzy da­chem wie­żow­ca a chod­ni­kiem.

 

– Źle to oce­ni­łeś.

Czas zwol­nił. Po­czuł uścisk dłoni i za­miast w dół, po­szy­bo­wał w górę. Świat za­wi­ro­wał. Znów był w domu. Przy­siadł obok Anny, gdy aku­rat otwie­ra­ła ko­per­tę. Tak, to jego po­li­sa na życie – mi­lion zło­tych.

– We­so­łych świąt, skar­bie – po­wie­dział.

Nie sły­sza­ła. Jej źre­ni­ce roz­sze­rza­ły się, twarz zsi­nia­ła. Za­ci­snę­ła dło­nie na pier­si i osu­nę­ła się na pod­ło­gę.

 

Mi­łość to...

Pierw­sze pękło serce.

 

6.12 – Shan­ti i Verus

 

W szta­bie kry­zy­so­wym od rana pa­no­wa­ło za­mie­sza­nie. Z mia­sta, w któ­rym znaj­do­wa­ło się za­rze­wie buntu, nada­wa­no sy­gnał i żaden z agen­tów nie mógł zna­leźć jego do­kład­ne­go źró­dła. Major Po­dusz­ka cały na­bu­zo­wa­ny drep­tał w ko­ło­wrot­ku, a ob­wi­słe po­li­ki pod­ska­ki­wa­ły mu ner­wo­wo w rytm kro­ków.

   – Tak nie może być! – krzyk­nął w końcu. Chciał ze­sko­czyć na pod­ło­gę, ale po­tknął się o wy­sta­ją­cy dru­cik i wy­rżnął brodą w po­idło. Gdy wsta­wał, rzu­cał wokół takie spoj­rze­nia, że nikt z jego pod­wład­nych nie od­wa­żył się nawet de­li­kat­nie za­śmiać, choć temu i owemu de­li­kat­nie drgnął wąs. – Lu­dzie nie bun­to­wa­li się od dwóch lat, a teraz od po­cząt­ku grud­nia cały czas coś się dzie­je. Te pa­skud­ne ma­lun­ki na ścia­nach z drze­wa­mi w ca­ło­ści, za­miast prze­ro­bio­ny­mi na tro­ci­ny dla nas… te świa­teł­ka w fa­bry­kach, które draż­nią nasze oczy… tak nie może być. Oni pró­bu­ją nas zmy­lić! I jesz­cze ten sy­gnał!

– Ma­jo­rze! – Jeden z obec­nych cho­mi­ków wy­pro­sto­wał się nagle przy kom­pu­te­rze. – Wy­da­je mi się, że od­szy­fro­wa­łem ich wia­do­mość!

– Dla­cze­go jesz­cze jej nie sły­szy­my?! Po­spiesz się! – Po­dusz­ce aż za­drżał nos.

Spa­ni­ko­wa­ny, chu­der­la­wy in­for­ma­tyk za­stu­kał pa­zur­ka­mi w kla­wia­tu­rę i już po chwi­li z gło­śni­ków po­pły­nę­ła me­lo­dia. Cał­kiem skocz­na i, zda­wa­ło­by się, nie­zbyt szko­dli­wa, pełna dzwon­ków oraz śmie­chu.

– Co. To. Jest – wy­char­czał znowu major. – Jak oni śmią… mają pra­co­wać, a nie pusz­czać sobie me­lo­dyj­ki! Pod­bi­li­śmy ich, więc do końca za­sra­ne­go życia ich za­da­niem jest ho­do­wa­nie dla nas ziar­na i in­ne­go po­ży­wie­nia oraz tro­cin. Praca na rzecz cho­mi­cze­go im­pe­rium! Za­blo­ko­wać ten sy­gnał, na­tych­miast!

Mnó­stwo pa­zur­ków po­now­nie za­stu­ka­ło w kla­wia­tu­ry. Wszyst­kich obec­nych po­chło­nę­ła praca i tylko major cho­dził wzdłuż rzędu kom­pu­te­rów i groź­nie po­pa­try­wał na ekra­ny. Chwi­lo­wy spo­kój jed­nak zo­stał gwał­tow­nie prze­rwa­ny przez wy­ją­cy alarm i czer­wo­ne świa­tła.

– Co znowu, do…?! – wrza­snął major. W tym mo­men­cie otwo­rzy­ły się drzwi, przez które wpadł cho­mik w straż­ni­czym mun­du­rze. Na ra­mie­niu miał dziu­rę i bra­ko­wa­ło mu be­re­tu, a uszko­dzo­na broń smęt­nie zwi­sa­ła z ple­ców.

– Za­ata­ko­wa­no nas!

– Lu­dzie?

– Nie, nie lu­dzie! To po­two­ry, któ­rych skóra jest dla nas zbyt twar­da, aby gryźć i które nic nie robią sobie z na­szych tru­ją­cych strza­łek! Po pro­stu idą, tra­tu­ją na­szych… Mu­si­my ucie­kać, pierw­sze linie obro­ny są zła­ma­ne!

W sali pod­niósł się har­mi­der, wszy­scy wsta­li od kom­pu­te­rów, za­czę­li bie­gać do­oko­ła w pa­ni­ce, po­pi­sku­jąc gło­śno. Major pró­bo­wał przez chwi­lę prze­krzy­czeć hałas, ale spa­ni­ko­wa­ni in­for­ma­ty­cy w ogóle nie zwra­ca­li na niego uwagi. Pod­biegł więc do straż­ni­ka i kazał za­pro­wa­dzić się do punk­tu ob­ser­wa­cyj­ne­go. Drep­ta­li szyb­ko ko­ry­ta­rza­mi, coraz wy­raź­niej sły­sząc za­mie­sza­nie na ze­wnątrz i… nie, to nie­moż­li­we.

Ale było moż­li­we. Po­dusz­ka sta­nął na wieży i z nie­do­wie­rza­niem na pyszcz­ku przy­glą­dał się hor­dom, które zbli­ża­ły się do szta­bu, nie oglą­da­jąc się nawet na mo­ment. Oczy błysz­cza­ły na zie­lo­no, a na­ma­lo­wa­ne po­zdzie­ra­ną już nieco farbą uśmie­chy wy­glą­da­ły ma­ka­brycz­nie. W do­dat­ku wszyst­kie te po­two­ry miały na gło­wach czer­wo­ne czap­ki z bia­ły­mi pom­po­na­mi i śpie­wa­ły, a może grały, tę pa­skud­ną me­lo­dię pełną dzwo­necz­ków i śmie­chu.

– Co… co to jest?!

– Nie wiemy, ma­jo­rze. Ale nad­cią­ga­ją z tej sta­rej fa­bry­ki za mia­stem, a na ich mun­du­rach wid­nie­je napis Ro­bo­tycz­ny Szwa­dron Świę­te­go Mi­ko­ła­ja. Jako broni uży­wa­ją po­tęż­nych me­ta­lo­wych pu­szek z otwo­ra­mi na górze. Nie wiemy jesz­cze, jak do­kład­nie dzia­ła­ją, ale kilku na­szym po­ła­ma­ły łapy, gdy nie­opatrz­nie pró­bo­wa­li w nie tra­fić. Lu­dzie mu­sie­li we­zwać po­sił­ki.

– Dla­cze­go teraz? Co się zmie­ni­ło?

Major nigdy nie po­znał od­po­wie­dzi, bo w wieżę, na któ­rej stał ze straż­ni­kiem ude­rzył na dole jeden z po­two­rów. A mia­sto już kilka go­dzin póź­niej, gdy ro­bo­ty znisz­czy­ły cały sztab kry­zy­so­wy cho­mi­czych na­jeźdź­ców, świę­to­wa­ło pierw­sze od dwóch lat dni wol­no­ści w świą­tecz­nej at­mos­fe­rze. I żaden z agre­so­rów nie do­wie­dział się, że wol­ność za­wdzię­cza­li sta­rej ulot­ce, którą jeden z bun­tow­ni­ków zna­lazł w kar­to­nie z pa­miąt­ka­mi, który prze­glą­dał, wspo­mi­na­jąc lep­sze czasy.

Nowa ge­ne­ra­cja świą­tecz­nych po­moc­ni­ków rusza na ulice mia­sta! Wpłać datek dla Ro­bo­tycz­ne­go Szwa­dro­nu Świę­te­go Mi­ko­ła­ja i wes­przyj edu­ka­cję naj­bied­niej­szych dzie­ci!

 

7.12 – Ko­ala­75

Ma­rze­nia świą­tecz­ne

 

Choć da­le­ko do Wi­li­ji, ludz­kim gło­sem mi­siek kwili.

Czy­tał dużo fan­ta­sty­ki, no i takie są wy­ni­ki.

W Mi­ko­ła­ja wpraw­dzie wie­rzy, ale za­mknął­by go w wieży.

Niech się tro­chę zre­lak­su­je, bo ostat­nio się stre­su­je.

Dria­da z or­kiem za­ję­li­by się wor­kiem.

Te­le­fo­ny by od­da­li elfom w za­baw­ko­wej hali.

Dzie­ci ta­kich nie ła­ska­we, bo smart­fo­ny już sta­ra­we.

Były nowe w roku ze­szłym, teraz są już w cza­sie prze­szłym.

Dzie­ci nie chcą Mi­ko­ła­jów, za to chcia­ły­by do raju,

w któ­rym sztucz­ne stwo­ry nagle sprzy­mie­rzy­ły­by się z dia­błem,

żeby gry się nie koń­czy­ły, ale żeby cią­gle trwa­ły i my­śle­nia nie żą­da­ły.

Jak po­my­ślał, tak uczy­nił.

 Ale w wieży kra­sno­lud­ki po­ła­ma­ły wszyst­kie kłód­ki,

Mi­ko­ła­ja do­kar­mi­ły, żeby mógł na­zbie­rać siły.

Więc do dzie­ci po­mknął wnet, za­mknąć dla nich In­ter­net.

Niech się prze­ko­na­ją dzie­ci, że żyć można i bez sieci.

Dla do­ro­słych musi dzia­łać. Ka­ta­stro­fa by się stała.

Nawet wiel­kich magów siły chyba by nie wy­star­czy­ły.

I kak­tu­sa nawet kwiat, by z cha­osu wy­rwać świat.

Dzie­ci naj­pierw roz­ża­lo­ne, pręd­ko w dobrą po­szły stro­nę.

Zo­ba­czy­ły, że po­dwór­ka, ławka, trze­pak, resz­ta murka,

to świat nowy, ko­lo­ro­wy.  Można na nim w klasy grać.

Wojny to­czyć na pa­ty­ki. Na trze­pa­ku wymyk dać.

A gdy spad­nie tro­chę śnie­gu, na po­dwór­ku Pan Śnie­go­wy

z nosem może kar­to­flo­wym, bo mar­chew­kę zając zjadł.

Taki może być ten świat.

Pan­de­mia zmie­nia, nawet ma­rze­nia.

Świę­ta dla dzie­ci tak cał­kiem bez sieci,

to fan­ta­sty­ka, lecz zegar tyka.

Jesz­cze dni kilka,  lub tylko chwil­ka,

 Czas zdzia­ła cuda, może się uda.

Bez ogra­ni­czeń  i fan­ta­sty­ki

wkrót­ce  się zmie­nią nasze wy­ni­ki.

W końcu są Świę­ta.

 Skoro  zwie­rzę­ta prze­mó­wić  mogą,

 to my  zwal­czy­my pa­sku­dę wrogą.*

 

8.12 – ANDO i arya

Nie­grzecz­ni chłop­cy

 

– Nie­na­wi­dzę Gwiazd­ki! – Krzysz­tof obu­dził się z krzy­kiem.

Usiadł gwał­tow­nie na łóżku. Pod po­wie­ka­mi wciąż ma­ja­czy­ło wspo­mnie­nie świą­tecz­ne­go kosz­ma­ru. Za­le­d­wie wczo­raj zmu­szo­ny był od­bęb­nić tę co­rocz­ną idio­tycz­ną tra­dy­cję. Ko­la­cja, w tle tan­det­ne ko­lę­dy, sztyw­ne roz­mo­wy z ro­dzi­ną, któ­rej wo­lał­by nie oglą­dać nawet tego jed­ne­go wie­czo­ru w roku. Ale robił to, przy­jeż­dżał dla matki.

Po po­wro­cie za­wsze od­re­ago­wy­wał. Ten sam numer, za­pi­sa­ny na ostat­niej po­zy­cji w kon­tak­tach. Agen­cja za­wsze wie­dzia­ła, kogo przy­słać. Lecz teraz druga stro­na łóżka była pusta. Bra­ko­wa­ło rów­nież cha­rak­te­ry­stycz­ne­go za­pa­chu brzo­skwi­nio­wych per­fum, z któ­rych wszyst­kie ko­rzy­sta­ły.

Krzysz­tof po­dra­pał się sko­ło­wa­ny w prze­rze­dzo­ną czu­pry­nę. Pa­mię­tał jak przy­cho­dzi­ła.

Roz­legł się dzwo­nek do drzwi.

A może do­pie­ro miała przyjść?

Nie zdą­żył wy­grze­bać się z po­ście­li, gdy ktoś de­li­kat­nie za­stu­kał we fra­mu­gę i ru­do­wło­sa pięk­ność w czer­wo­nej su­kien­ce nagle po­ja­wi­ła się w jego sy­pial­ni. Po­wie­trze wy­peł­ni­ła woń wa­ni­lii. Dro­bin­ki śnie­gu opa­da­ły z wło­sów i ubra­nia nie­zna­jo­mej wprost na per­ski dywan.

Krzysz­tof pojął wszyst­ko w lot, wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu. Uwiel­biał tę grę.

– Za­mach, głupi dow­cip, psy­cho­fan­ka, re­ali­ty show. – Zbom­bar­do­wał ko­bie­tę od­po­wie­dzia­mi, nim ta zdą­ży­ła po­stą­pić cho­ciaż krok w głąb po­ko­ju.

– Tra­fi­łeś na listę naj­bar­dziej nie­grzecz­nych chłop­ców – szep­nę­ła, igno­ru­jąc jego wy­sił­ki  

Krzysz­tof zmarsz­czył brwi. Nie po­do­bał mu się jej ton. Niby mięk­ki i zmy­sło­wy, ale jed­no­cze­śnie ofen­syw­ny.

– Jak pani śmie mówić tak do kogoś na moim sta­no­wi­sku! – Wtem zdał sobie spra­wę, jaki jest dzień. – Zaraz… Ta czer­wo­na czap­ka… Chyba nie je­steś…?

Po­de­szła bli­żej. Wzdry­gnął się, gdy jej oczy za­pło­nę­ły upior­nym bla­skiem.

– Mi­ko­łaj za­wsze była ko­bie­tą! – Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się pa­skud­nie i tup­nę­ła ośnie­żo­nym gla­nem.

Przed ocza­mi męż­czy­zny za­tań­czy­ły mi­lio­ny cho­in­ko­wych świa­te­łek, po czym za­pa­dła ciem­ność.

Ock­nął się na po­la­nie pod lasem, za­mar­z­nię­te kępki trawy bo­le­śnie kłuły w plecy. Ze­rwał się z ziemi, ro­zej­rzał, zdzi­wio­ny nie mniej niż po­zo­sta­łych kilku męż­czyzn. Znał ich do­sko­na­le: część z pracy, część z pierw­szych stron gazet. Wy­glą­da­li ko­micz­nie w prze­mo­czo­nych, ko­lo­ro­wych pi­ża­mach.

Mi­ko­łaj ze­sko­czy­ła z sań, za­dep­ta­ła nie­do­pa­łek.

– Chło­pa­ki, czas do ro­bo­ty! – Pstryk­nę­ła pal­ca­mi.

Krzysz­tof po­czuł mro­wie­nie na całym ciele. Z nie­do­wie­rza­niem ob­ser­wo­wał, jak jego ręka po­kry­wa się fu­trem, a palce zmie­nia­ją w ko­py­to. Wrzesz­czał ile tchu w pier­siach, wtó­ru­jąc to­wa­rzy­szom.

Wkrót­ce przy sa­niach stało dzie­więć re­ni­fe­rów. Po­ja­wi­ły się kar­ło­wa­te stwor­ki, bły­ska­wicz­nie spę­ta­ły ich uprzę­żą. Krzysz­tof chciał za­pro­te­sto­wać, ale zdo­łał wy­do­być z gar­dła tylko par­sk­nię­cie.

 

                                                                                                      ***

 

– Nie­na­wi­dzę Gwiazd­ki! – Męż­czy­zna obu­dził się z krzy­kiem. W pierw­szej chwi­li miał dziw­ne wra­że­nie deja vu. Kosz­mar, ko­lo­ro­wy blask lam­pek za oknem, pusta druga po­ło­wa łóżka. Ko­bie­ta. Wciąż pa­mię­tał smak bata i cię­żar sań wy­peł­nio­nych pre­zen­ta­mi.

"Na szczę­ście to był tylko zły sen! " – Po­krę­cił głową i za­marł.

– Dzyń, dzyń – za­dźwię­cza­ło na jego szyi.

 

9.12 – Outta Sewer

...a Mi­ko­łaj gna

 

Ru­dolf zaj­rzał do wnę­trza trzy­ma­ne­go w ra­ci­cach ku­becz­ka. Ze smut­kiem stwier­dził, że zo­stał mu ostat­ni łyk świą­tecz­nej sub­stan­cji Mi­ko­ła­ja, wes­tchnął, uniósł ro­ga­ty łeb i po­wiódł męt­nym wzro­kiem wzdłuż za­wa­lo­ne­go pu­sty­mi flasz­ka­mi stołu. Wszyst­kie elfy już dawno przy­bi­ły blat albo po­kła­dły się na pod­ło­dze, upo­jo­ne, za­mro­czo­ne oraz spo­nie­wie­ra­ne.

Tylko czwór­ka re­ni­fe­rów jesz­cze się jakoś trzy­ma­ła. Tan­cerz od dłuż­sze­go czasu prze­chy­lał ewi­dent­nie pustą bu­tel­kę, wciąż ży­wiąc na­dzie­ję, że uda mu się z niej wy­trzą­snąć kilka ostat­nich kro­pel, Fir­cyk z za­mknię­ty­mi ocza­mi tulił do sie­bie dzie­się­cio­ki­lo­gra­mo­wy blok solny li­zaw­ki, Zło­śnik me­dy­to­wał nad ob­gry­zio­ną cu­kro­wą la­secz­ką, a Ko­me­tek gapił się na Ru­dol­fa z bez­myśl­nym uśmie­chem, ledwo wi­docz­nym zza bu­cha­ją­cej z jego noz­drzy siwej chmu­ry dymu, raz po raz za­sy­sa­ne­go z usta­wio­nej pod ławą szi­szy.

– Czy… Hep! Czy my nie mie­li­śmy gdzieś dzi­siaj le­cieć? – za­ga­ił Ru­dolf.

– Hik! – czknął Ko­me­tek. – Chyba tak… Hik! Ale pi­li­śmy.

– Piłeś? Nie leć – pod­łą­czył się Fir­cyk, nadal nie otwie­ra­jąc oczu.

– No! Dawaj! – za­skom­lał Tan­cerz, ła­piąc obu­rać flasz­kę i pró­bu­jąc ją wy­krę­cić jak mokrą szma­tę. – Wszyst­ko puste. To przez te cho­ler­ne elfy! Ile one wy­pi­ły?

– Jedną, góra dwie. Na nas przy­pa­dło… – Ru­dolf za­czął li­czyć fla­sze, ale przy pięt­na­stu stra­cił ra­chu­bę i mu się ode­chcia­ło. – W każ­dym razie za mało. Hep!

Wtem drzwi staj­ni otwar­ły się z ło­sko­tem, który, gdyby roz­legł się ju­trzej­sze­go ranka, miał­by spore szan­se obu­dzić wszyst­kich bie­siad­ni­ków, a jed­no­cze­śnie spo­wo­do­wać u nich za­bój­czy ból głowy.

– A tutaj co się dzie­je?! – Krzyk Mi­ko­ła­jo­wej odbił się echem od dachu szopy. – Wi­gi­lij­na noc, sanie za­ła­do­wa­ne pre­zen­ta­mi, dzie­ci cze­ka­ją, a wy co ro­bi­cie?!

– My… Hik! wi­gi­lię pra­cow­ni­czą... Hik! urzą­dza­my – od­po­wie­dział Ko­me­tek nie­skład­nie.

– I pi­je­my bim­ber – dodał Ru­dolf.

– Bim­ber pi­je­cie?! – Wy­wrzesz­cza­ne py­ta­nie Mi­ko­ła­jo­wej zo­sta­ło słusz­nie uzna­ne za re­to­rycz­ne, więc nikt się nie ode­zwał. – A Mi­ko­łaj?

– Hep! – Wzrok Ru­dol­fa po­wę­dro­wał ku pro­wa­dzą­cym na tyły staj­ni drzwiom, zza któ­rych uno­sił się wy­raź­ny za­pach droż­dży. – A Mi­ko­łaj pędzi…

 

10.12 – So­na­ta i CM

Listy do spa­le­nia

 

– Nie… Nie do­star­czy­li­śmy wszyst­kich! – Elf, ła­piąc od­dech, wpadł do kom­na­ty i spoj­rzał na zdzi­wio­ne­go Mi­ko­ła­ja. W dło­niach ści­skał ster­ty po­mię­tych li­stów. 

– Skąd to masz? – Świę­ty ner­wo­wo po­ru­szył się w fo­te­lu. 

– No… Były w zsy­pie. 

– Wy­rzuć! – po­le­cił Mi­ko­łaj nie­spo­dzie­wa­nie ostrym tonem. 

– Ale… Ale dla­cze­go? – dukał elf. – Czy te dzie­ci były nie­grzecz­ne? Czy nie za­słu­ży­ły na pre­zen­ty? 

Świę­ty mil­czał. 

– Mi­ko­ła­ju… – drą­żył sługa. 

Sta­rzec wes­tchnął, osu­nął się w wy­słu­żo­nym fo­te­lu i po chwi­li za­wa­ha­nia mruk­nął z naj­wyż­szą nie­chę­cią: 

– Za­słu­ży­ły. 

– Więc dla… 

– Daj te listy! 

Drżą­ca, po­marsz­czo­na dłoń otwo­rzy­ła pierw­szą ko­per­tę. Tkwią­ca w jej wnę­trzu za­ba­zgra­na kart­ka wzbi­ła się w po­wie­trze, za­tań­czy­ła kil­ku­krot­nie i po chwi­li kom­na­tę wy­peł­nił chło­pię­cy głos: 

 

Chciał­bym być wiel­ki jak ol­brzym, żeby mój tato już nigdy mnie nie ude­rzył… 

 

Kart­ka opa­dła na ko­la­na Świę­te­go. Ten, już nie stra­pio­ny, lecz wście­kły, szarp­nął za ko­lej­ną ko­per­tę: 

 

Ko­cha­ny Mi­ko­ła­ju, daj mi moc przy­cią­ga­nia słoń­ca. W na­szym domu jest tak zimno... 

 

List do­łą­czył do po­przed­nie­go. Elf ob­ser­wo­wał go sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. Mi­ko­łaj się­gnął po trze­cią ko­per­tę. 

 

Bar­dzo bym chcia­ła, żeby mój wy­my­ślo­ny przy­ja­ciel ist­niał na­praw­dę. Nie mam z kim roz­ma­wiać na prze­rwach. W domu nikt nie zwra­ca na mnie uwagi. Mi­ko­ła­ju, pro­szę! 

 

Wyjął jesz­cze jeden list. Po­pla­mio­na, stara kart­ka unio­sła się, mó­wiąc ci­chym gło­si­kiem: 

 

Drogi Mi­ko­ła­ju, pro­szę cię o su­per­moc. Ale nie taką zwy­kłą. Chciał­bym nie czuć głodu. To jest takie nie­przy­jem­ne... Wciąż jest mi słabo, cięż­ko mi się uczyć... 

 

Świę­ty chwy­cił kart­kę i we­pchnął ją z po­wro­tem do ko­per­ty.  

– Wi­dzisz? Są ży­cze­nia od do­brych, grzecz­nych dzie­ci, które jak naj­bar­dziej za­słu­ży­ły na pre­zen­ty. Ale moja moc jest ogra­ni­czo­na. Ja nie mogę speł­nić tych ży­czeń.  

Wstał, od­rzu­cił stos ko­pert na fotel i wyj­rzał przez okno, za któ­rym wi­ro­wa­ły płat­ki śnie­gu. Elf pa­trzył na po­rzu­co­ne listy. Po po­licz­ku spły­nę­ła mu po­je­dyn­cza łza. 

– Mogą to zro­bić... tylko lu­dzie – dodał Mi­ko­łaj. 

– Na­praw­dę nic się nie da zro­bić? – za­py­tał elf za­chryp­nię­tym gło­sem.  

Ra­mio­na Świę­te­go opa­dły bez­rad­nie.  

– Tylko lu­dzie – po­wtó­rzył. 

Elf otarł łzę, ze­brał listy i skie­ro­wał się do wyj­ścia. 

– Do wi­dze­nia, Mi­ko­ła­ju – szep­nął. 

Otwo­rzył już drzwi, kiedy nagle Świę­ty wy­krzyk­nął: 

– Za­cze­kaj! 

Elf od­wró­cił się tak szyb­ko, że część li­stów wy­pa­dła mu na pod­ło­gę. 

– Po­my­śla­łem sobie... – za­czął Mi­ko­łaj. – Nie­któ­rym mogą pomóc tylko lu­dzie. Ale my też mo­że­my pomóc... Tak zwy­czaj­nie, po ludz­ku. 

– Tak! – za­wo­łał elf. 

– Zatem prze­bie­raj się, mu­si­my wy­glą­dać jak lu­dzie. I w drogę! 

Elf po­zbie­rał listy i wy­biegł z kom­na­ty. W oczach miał łzy. Ale tym razem były to łzy szczę­ścia. 

 

11.12 - Ja­stek Te­li­ca – autor po­my­słu, Dra­ka­ina – beta ;)

 

Stary czło­wiek wsta­wał po­wo­li.

Nogi słabe, ręce drżą­ce, w sta­wach dia­bel­skie trza­ski.

Wszyst­ko do od­no­wie­nia, do­ma­ga­ją­ce się maści i leków.

A przede wszyst­kim słoń­ca.

O słoń­ce jed­nak wy­jąt­ko­wo trud­no, bo dzień ciem­niał szyb­ko, a mro­ko­wi to­wa­rzy­szył chłód i wszech­obec­na wil­goć.

Taka pora roku.

Co rów­nież na­ka­zy­wa­ło po­śpiech. Zatem ru­szył sta­rzec, by zdą­żyć przed wszyst­kim, bo choć czasu nie bra­ko­wa­ło, to sił jak naj­bar­dziej. Zużył się, a po­wta­rzal­ność co­dzien­ne­go ry­tu­ału życia coraz mniej cie­szy­ła.

 

 * * *

 

Szu­ra­nie.

Usły­sze­li.

Bu­dzi­li się.

Spoj­rze­li po sobie.

Nie­ludz­kie gęby.

Źli.

– Idzie – ode­zwa­ło się któ­reś.

– Le­d­wie no­ga­mi prze­bie­ra – do­da­ło dru­gie.

– Może tym razem się prze­wró­ci – za­re­cho­ta­ło trze­cie.

– Czła­pie, nie­do­łę­ga. Grób nie­po­bie­lo­ny!

– Cicho, uszu nad­sta­wia.

Chi­chot.

– Coraz go­rzej mu służą.

– Cicho! Nie może się do­wie­dzieć.

Za­mil­kli.

 

 * * *

 

Sta­rzec wszedł do ko­mór­ki, ro­zej­rzał się wo­ko­ło.

Wszech­obec­ny kurz. Nie sprzą­ta­no tu za wiele. Po co?

Po­pa­trzył po fi­gu­rach. Wzrok mu się za­ćmił, czło­wiek wes­tchnął cięż­ko. Lecz za serce się nie zła­pał.

Mnó­stwo ro­bo­ty, z roku na rok wię­cej, nie wie­dzieć czemu. Ten maj­dan ru­sza­no le­d­wie od świę­ta. Wciąż po­wi­nien być nowy. A jed­nak sam z sie­bie nisz­czał.

Jesz­cze zim­niej się zro­bi­ło.

Zga­sił świa­tło.

 

* * *

 

– Wi­dzi­cie, kry­ska na niego!

– Za­milk­nij, ba­ra­nie!

– Ja ci dam „ba­ra­nie”!

– Tożeś prawy baran, może za­prze­czysz?

Baran się nadął.

– A tyś osioł! – od­ciął się kła­po­ucho­wi. – I uszy ci zwi­sły od ostat­nie­go roku, a ogon wpół ode­rwa­ny.

– A twoje rogi po­czer­nia­ły!

Mogli ten spór to­czyć bez końca. Za­pa­łu by im nie bra­kło.

– Ot, przy­po­mniał sobie! – za­war­cze­li gniew­nie wszy­scy trzej ma­go­wie. – Cudu czeka raz na rok. A czę­ściej nie łaska? Nie tym razem, nie bę­dzie roz­grze­wa­nia serc. Niech za­mar­z­ną! – wy­du­si­li nie­na­wist­nie.

– Pokój, pokój – ode­zwał się wół. – On może wró­cić.

– Nie wróci, le­d­wie drep­cze, słaby. W tym roku pew­nie nie wy­do­li.

– Wy­do­li, za­wsze tak jest. Nie wi­dzie­li­ście, jak na Je­zu­ska pa­trzył? Sił na­bie­rał.

– Ja­kich znowu sił? Toż Je­zu­sek sztucz­ny!

– A kto tu praw­dzi­wy?

Osioł z ba­ra­nem ro­ze­śmie­li się jed­nym gło­sem.

– Ty niby wół, a głu­piś jak cielę! Le­piej już się gap na ma­lo­wa­ne wrota!

 

* * *

 

W ruch po­szły pędz­le, młot­ki, dłuta. Stary czło­wiek po­wol­ny­mi na­kła­dał klej i farby. Umysł miał coraz ja­śniej­szy, choć ręce okrut­nie utru­dził.

Aż drża­ły.

Słaby był, a mimo to nie prze­sta­wał, więc praca po­stę­po­wa­ła. Fi­gu­ry zy­ski­wa­ły na uro­dzie. I na ga­da­tli­wo­ści. Od­no­wi­ciel nie usły­szał jed­nak ni słowa – zwie­rzę­ta dbały o to, by lu­dzie nie do­wie­dzie­li się, że i one roz­ma­wia­ją, choć jest to moż­li­we tylko raz w roku.

Te praw­dzi­we roz­ma­wia­ją.

A tutaj nawet nie takie.

Mar­twe.

Jedna złość w nich żywa.

Je­zu­sek mil­czał. W sumie nic dziw­ne­go. Nie­mow­lę.

 

* * *

 

Ba­ra­no­wi rogi się zło­ci­ły.

Po­ma­lo­wa­ne.

Osłu uszy dziar­sko się wzno­si­ły, a ogon­kiem jakby ma­chał.

Stary czło­wiek mu­siał oczy prze­trzeć, by zro­zu­mieć, że jed­nak nie. Lecz i o wiele wię­cej mu się za­czę­ło zda­wać.

Je­zu­sek po­ja­śniał.

Co za dziw!

Sta­rość – po­my­ślał i serce mu za­bi­ło.

Wy­cią­gnął drżą­ce ręce, prze­krę­cił prze­łącz­nik, prąd po­pły­nął, roz­pa­la­jąc ża­rów­kę, choć wcze­śniej na obec­nych spły­nę­ło inne świa­tło, bi­ją­ce naj­moc­niej od le­żą­ce­go na sia­nie uśmiech­nię­te­go dzie­ciąt­ka.

Uśmie­chem ogar­nia­ją­cym świat.

Po czym po­to­czy­ła się rok­rocz­nie po­wta­rza­na pieśń:

W żło­bie leży…

Jak za­wsze praw­dzi­wa moc roz­le­wa­ła się po ser­cach. Nie umar­ła, choć pra­wie od mar­two­ty nie­odróż­nial­na, spała tylko, nie­ustan­nie chęt­na do prze­bu­dze­nia.

 

11.12 – Re­aluc & Outta Sewer

Ci­cha­noc 2021

 

Do roz­ja­śnio­ne­go de­li­kat­ną po­świa­tą bo­żo­na­ro­dze­nio­wych świa­te­łek po­ko­iku cicho wsu­nę­ła się kor­pu­lent­na po­stać, dzier­żąc w ręce brą­zo­wy, płó­cien­ny worek. Po­de­szła do usta­wio­ne­go pod ścia­ną łóżka, nad któ­rym z pla­ka­tu spo­glą­dał dłu­go­wło­sy aktor, jedną ręką przy­trzy­mu­ją­cy za­usz­nik prze­ciw­sło­necz­nych oku­la­rów.

Po­stać po­ło­ży­ła worek obok śpią­ce­go, naj­wy­żej dzie­się­cio­let­nie­go, chłop­ca. Roz­su­pła­ła rze­mień i za­czę­ła wy­cią­gać ze środ­ka błysz­czą­ce w świe­tle lam­pek przed­mio­ty: piły, noże, skal­pe­le, no­ży­ce, oraz inne, za­opa­trzo­ne w ostrza lub zęby, uten­sy­lia. Były tam rów­nież cęgi, szczyp­ce, pal­ni­ki, wier­tła oraz smu­kłe kor­pu­sy no­wo­cze­snych elek­tro­na­rzę­dzi. Na ko­niec przy­bysz wy­do­był kilka za­pa­so­wych aku­mu­la­to­rów i przy­tro­czył je do skó­rza­ne­go pasa – to nie miała być szyb­ka, pro­sta i przy­jem­na ro­bo­ta.

Po­stać ode­tchnę­ła głę­bo­ko i ujęła jeden z przy­rzą­dów, na próbę wci­snę­ła guzik star­tu. Ni­skie bu­cze­nie wy­peł­ni­ło pokój, by po chwi­li przejść w wizg, kiedy usia­na drob­ny­mi ząb­ka­mi tar­cza ru­szy­ła, roz­pę­dza­jąc się do pręd­ko­ści pięt­na­stu ty­się­cy ob­ro­tów na mi­nu­tę. Chłop­czyk nie po­ru­szył się, śpiąc rów­nie mocno jak resz­ta do­mow­ni­ków, za­wcza­su po­trak­to­wa­nych wpusz­czo­ną przez komin mie­sza­ni­ną gazów. Do jutra rana nikt się nie obu­dzi.

Przy­bysz od­sta­wił na­rzę­dzie, zdjął ze śpią­ce­go koł­der­kę i ob­ró­cił go na bok. Roz­ło­żył na prze­ście­ra­dle czar­ną folię z po­li­ety­le­nu, po czym prze­tur­lał chłop­ca z po­wro­tem, ukła­da­jąc jego wątłe ciało na ple­cach. Raz jesz­cze się­gnął po piłę, spoj­rzał na męż­czy­znę z pla­ka­tu i ski­nął mu głową, tak jakby ten był praw­dzi­wym czło­wie­kiem, z za­cie­ka­wie­niem ob­ser­wu­ją­cym roz­gry­wa­ją­cą się przed nim scenę.

Wresz­cie roz­pę­dzo­na tar­cza opa­dła.

Szkar­łat­ne stru­gi krwi bry­znę­ły na ka­ftan, mo­men­tal­nie wsią­ka­jąc w gruby ma­te­riał. Czer­wo­na mgieł­ka, zło­żo­na z ty­się­cy drob­nych, roz­pro­szo­nych pędem na­rzę­dzia, kro­pe­lek buch­nę­ła w kie­run­ku po­chy­la­ją­ce­go się nad cia­łem chłop­ca przy­by­sza – ob­le­pi­ła jego śnież­no­bia­łą brodę, a także wdar­ła się w noz­drza i wy­peł­ni­ła pół­otwar­te usta że­la­zi­stym sma­kiem. Piła za­ję­cza­ła w pro­te­ście, kiedy na­po­tka­ła kość. Znacz­nik na­ła­do­wa­nia ba­te­rii spadł o pierw­szą z czte­rech kre­sek.

To bę­dzie długa noc. Cicha noc. Wszyst­ko w krwi. Atoli…

 

***

 

– Janek, wsta­waj! Całe świę­ta prze­śpisz!

Chło­piec z tru­dem uniósł po­wie­ki. Czar­ne loki matki ła­sko­ta­ły w twarz.

– Czas na pre­zen­ty! – do­da­ła ko­bie­ta, po­trzą­sa­jąc synem.

– Mia­łem dziw­ne kosz­ma­ry, mamo. Przez całą noc śnił mi się chyba warsz­tat taty, bo cią­gle sły­sza­łem dźwię­ki pił i in­nych na­rzę­dzi. Bar­dzo chcia­łem się obu­dzić, było tak gło­śno i ciem­no, ale nie mo­głem.

Nagle uwagę Janka przy­kuł nie­zwy­kły po­rzą­dek w po­ko­ju, któ­re­go dzień wcze­śniej z całą pew­no­ścią nie było. Znik­nę­ły nawet plamy ze ścia­ny, a farba w wielu miej­scach wy­bla­kła, jakby ktoś in­ten­syw­nie szo­ro­wał kon­kret­ne miej­sca.

– Mnie też śniły się dziw­ne rze­czy – stwier­dzi­ła matka, po czym do­da­ła: – Ale nie warto za­przą­tać sobie tym głowy w taki dzień! No już, zdra­puj się z łóżka.

Chło­piec zrzu­cił z sie­bie koł­der­kę i… wes­tchnął z za­chwy­tu. Był nie­mal pe­wien, że nadal śni, choć tym razem z kosz­ma­rem nie miało to nic wspól­ne­go. Prze­krę­cił się, opu­ścił nogi na po­sadz­kę. Czuł dotyk chłod­nych pa­ne­li, a prze­cież jego nowe palce nie były po­kry­te skórą, lecz nie­zna­ną chłop­cu, syn­te­tycz­ną po­wło­ką.

Ko­bie­ta aż się wzdry­gnę­ła, zro­bi­ła krok w tył, i opa­dła na sto­ją­cy nie­opo­dal łóżka wózek in­wa­lidz­ki. Z jej oczu po­pły­nę­ły łzy. Chcia­ła coś z sie­bie wy­du­sić, ale słowa ugrzę­zły jej w gar­dle i nie były w sta­nie się z niego wy­do­stać. Pro­mie­nie zi­mo­we­go słoń­ca wlały się już do po­ko­ju, oświe­tla­jąc pla­kat z ulu­bio­nym ak­to­rem chłop­ca. Po­stać uśmiech­nę­ła się na uła­mek se­kun­dy, zsu­wa­jąc przy tym z nosa ciem­ne oku­la­ry, choć była to za­pew­ne je­dy­nie gra świa­teł.

Janek wziął głę­bo­ki od­dech i…

Po raz pierw­szy w życiu stał na wła­snych no­gach. Nie mogąc ode­rwać wzro­ku od dwóch nie­sa­mo­wi­tych pro­tez, pełen za­chwy­tu rzekł do matki:

– Chcia­łem do­stać naj­now­sze­go Cy­ber­pun­ka, ale to jest zde­cy­do­wa­nie lep­sze!

 

13.12 – Asy­lum

Kuch­nia wy­glą­da­ła jak po przej­ściu taj­fu­nu. Ro­ze­rwa­ne to­reb­ki, sło­iki, na­kręt­ki do nich, trzy za­mą­czo­ne stol­ni­ce. Do­stęp do wiel­kiej lo­dów­ki blo­ko­wa­ły stosy blach i garn­ków po­ło­żo­nych na pod­ło­dze, bo blat stołu zajął Ma­rian czę­ścia­mi skła­da­ne­go mix-ma­xa. Nad wszyst­kim uno­sił się za­pach droż­dży i ce­bul­ki z czosn­kiem pyr­ka­ją­cych na ku­chen­ce. Fela, od­ce­dza­jąc mak z mleka, roz­gry­zła kilka zia­re­nek:

– Nie jest gorz­ki, dobry ku­pi­łeś. Co tak krą­żysz do po­ko­ju, spraw­dzasz po­ta­jem­nie w in­ter­ne­tach? Głu­pie­go urzą­dze­nia nie po­tra­fisz zło­żyć! Przy­znaj się, wy­bra­ko­wa­ny ku­pi­łeś!? – Ostat­nie słowa od­bi­ły się od ple­ców Ma­ria­na wy­cho­dzą­ce­go chył­kiem z kuch­ni.

Za chwi­lę do­biegł ją ra­do­sny ryk:

– Fela, za pięć minut wy­cho­dzi­my! – Ma­rian wpa­ro­wał do kuch­ni w roz­pię­tej kurt­ce i z czap­ką wy­sta­ją­cą z kie­sze­ni.

– Gdzie się wy­bie­rasz? Pie­ro­gi nie­go­to­we, mak czeka, po­łu­dnie wy­bi­je, a my w prosz­ku! Co dzie­cia­kom po­ślesz? A ku­rier na rano za­mó­wio­ny. 

– Nie piekl się! – Wyjął wałek, roz­wią­zał far­tu­szek, po czym lekko po­pchnął w kie­run­ku wyj­ścia z kuch­ni. Koło wie­sza­ka opa­tu­lił ją sza­li­kiem i czap­ką oraz po­pra­wił za­kład­kę, by od­sło­nić oczy. – Nie­spo­dzian­kę przy­szy­ko­wa­łem! A buty sama już włóż, bo mi się za­wsze sznu­ro­wa­dła w dło­niach rwą. 

 

Na dwo­rze pró­szył śnieg. Po­szli w kie­run­ku te­re­nów stocz­nio­wych. Spod bu­dyn­ków dy­rek­cji wy­sko­czył lekko wy­chu­dzo­ny lis. Za­cze­kał na błysk mi­gaw­ki w smart­fo­nie Feli i, oglą­da­jąc się od czasu od czasu, za­pro­wa­dził do han­ga­ru, któ­re­go ko­niec się­gał mor­skie­go ho­ry­zon­tu.

Bu­dow­la roz­bły­sła. Nad bocz­nym wej­ściem mi­go­tał neon "Mu­zeum nie­na­pi­sa­nych ksią­żek". 

– Ma­rian, co to?

– "Mu­zeum nie­na­pi­sa­nych ksią­żek i opo­wia­dań w szu­fla­dzie". Koń­ców­ka po "i" się nie zmie­ści­ła. Te gwiazd­ki sporo żrą, a bę­dzie czyn­ne do końca roku, więc koszt spory, zwłasz­cza że spo­dzie­wa­my się wielu od­wie­dza­ją­cych. – Tłu­ma­czył, nagle zmar­kot­nia­ły.

– Ja prze­cież nie o tym, zo­bacz! Te gwiaz­dy do nas mru­ga­ją!

– Wiem, Zenek nas zo­ba­czył. Są tam i nasze książ­ki, i dzie­cia­ków. Wy­da­ne na pa­pie­rze. A może lisek mu po­wie­dział? – Mru­gnął do niej, po­ro­zu­mie­waw­czo.

 

14.12 – Sa­gitt

 

     ***

 

Osiem mie­się­cy po stwo­rze­niu świa­ta.

Chmu­ra w nie­bie – dział prze­tar­gów pu­blicz­nych.

 

Bóg roz­siadł się za biur­kiem, się­gnął po tecz­kę i zaj­rzał do środ­ka. Szyb­ko prze­wer­to­wał do­ku­men­ty i spoj­rzał na swoją ko­mi­sję – anie­li­cę Ga­brie­lę, se­ra­fi­nę Noemi i anio­ła Lu­cja­na. 

– Kon­ty­nu­uje­my temat pro­jek­tu “Pro­mien­ny okres prze­si­le­nia zi­mo­we­go”. Wedle usta­leń z ostat­nie­go spo­tka­nia do­rzu­ca­my, w pierw­szej ko­lej­no­ści, wy­sła­nie mo­je­go syna na Zie­mię – po­wie­dział Bóg, za­pi­su­jąc krót­kie notki i za­kre­śla­jąc waż­niej­sze punk­ty. Ko­lej­nym kro­kiem pro­jek­tu był nabór na wiecz­ne­go do­bro­czyń­cę; w związ­ku z tym po­wo­ła­no ko­mi­sję i roz­po­czę­to prze­słu­cha­nia.

– Szu­ka­my cze­goś bar­dziej me­dial­ne­go, niż do­tych­cza­so­we kan­dy­da­tu­ry? – za­py­ta­ła Ga­brie­la.

– Trud­no po­wie­dzieć. Musi mieć “to coś”, Ga­bry­siu.

 

                                                                                                 ***

 

– Roz­pa­tru­je­my kan­dy­da­tu­rę numer osiem­set sie­dem­dzie­siąt jeden. Imię? – za­py­tał Bóg, pod­no­sząc wzrok znad do­ku­men­tów.

– Mi­ko­łaj.

– Kra­ina po­cho­dze­nia?

– La­po­nia.

– Co więc za­pro­po­nu­jesz, Mi­ko­ła­ju? Kon­ku­ren­cja jest spora. Z góry uprze­dzam, że po­my­sły na elfie osady w Skan­dy­na­wii nie mają mo­je­go po­par­cia. Nie chcę, by lu­dzie się do­wie­dzie­li, że ich też stwo­rzy­łem.

– Przede wszyst­kim – za­czął spo­koj­nie bia­ło­bro­dy. – Utrzy­mam obiet­ni­ce nada­ne przez moich ry­wa­li z re­kru­ta­cji. Wpro­wa­dzę ła­ko­cie, cho­in­ki wy­stro­jo­ne w świa­teł­ka, aro­ma­tycz­ne goź­dzi­ki, cy­na­mon i so­czy­ste po­ma­rań­cze, choć myślę, że nie­któ­rym lu­dziom bar­dziej spodo­ba­ją się man­da­ryn­ki.

Ko­mi­sja po­krę­ci­ła gło­wa­mi z nie­za­do­wo­le­niem. Kan­dy­da­ci zbyt czę­sto nie wy­ka­zy­wa­li po­my­sło­wo­ści.

– Mam na­to­miast coś jesz­cze – dodał.

Mi­ko­łaj pod­szedł do ko­mi­sji, się­gnął do boku i roz­chy­lił kra­wędź sakwy. Wszy­scy pod­nie­śli się z krze­seł i wy­cią­gnę­li głowy, by spoj­rzeć do środ­ka.

– No nie wiem – po­wie­dział Bóg. – Nie­któ­rym to się nie spodo­ba.

– Spodo­ba się wszyst­kim, tylko nie­któ­rzy potem za­po­mną, jakie to wspa­nia­łe. Pro­szę tylko spoj­rzeć!

Mi­ko­łaj pod­szedł do ba­rier­ki na skra­ju chmu­ry i prze­chy­lił sakwę. Ostroż­nie wy­sy­pał tro­chę za­war­to­ści, gdy w tym mo­men­cie za­wiał wiatr, szarp­nął nim, a worek wy­śli­zgnął się z rąk. 

Bóg wstał, pod­szedł szyb­ko do ba­rier­ki i spoj­rzał w dół. Uśmiech­nął się sze­ro­ko.

– Hm. Jest dużo le­piej, niż my­śla­łem. Nazwę ten kolor nie­biań­ską bielą – rzekł, wi­dząc świat przy­kry­ty grubą war­stwą śnie­gu.

 

15.12 – dra­ka­ina i Ja­stek Te­li­ca

 

Mi­ko­łaj hojną ręką się­gał do skrzą­ce­go się mi­lio­nem świetl­nych re­flek­sów worka, a pre­zen­tów nie uby­wa­ło. Ob­da­ro­wy­wa­nie ni­cze­go war­to­ścio­we­go nie uj­mu­je – a ile do­da­je!

Uśmiech nie scho­dził z ob­li­cza świę­te­go. Ra­dość pa­no­wa­ła na świe­cie.

Żeby za­wsze tak.

I gdyby tylko spoza ra­do­ści nie prze­zie­ra­ło cza­sem czar­ne świa­tło. Smu­tek w oczach dziec­ka, które wła­śnie stra­ci­ło matkę. Prze­ra­żo­ny wzrok prze­ga­nia­ne­go z piw­ni­cy do piw­ni­cy kota.

– Pomóż mi – szep­tał wtedy Mi­ko­łaj, w na­dziei, że wraz z ko­lej­nym pre­zen­tem spły­nie na zie­mię odro­bi­na świa­tła, z któ­re­go utka­no worek, i prze­go­ni cie­nie.

– Nie za­wio­dę – od­po­wia­dał chęt­nie worek i ra­do­śnie roz­wią­zy­wał kilka splo­tów, bo wszak ma ich nie­skoń­cze­nie wiele. Nic mu nie ubę­dzie.

Choć ubywa.

Sam worek bo­wiem malał, choć le­piej po­wie­dzieć, że mi­zer­niał: nitki nikły jedna po dru­giej, blask ciem­niał. Na sam ko­niec tylko zarys po­zo­stał, kilka pasm tak cien­kich, że le­d­wie razem zwią­za­nych. I one roz­le­cą się wkrót­ce, po­świa­ty wszak osta­ło się tyle co nic, a on dał z sie­bie wszyst­ko. Żadne od­kry­cie, że po świe­tle mrok, taki stały po­rzą­dek rze­czy.

Wes­tchnął cięż­ko świę­ty, wró­cił do sie­bie, a co zo­sta­ło z torby, na kołku za­wie­sił. Nie wy­rzu­cił jako rze­czy zu­ży­tej, z na­tu­ry wie­rzył bo­wiem w na­pra­wia­nie.

Anioł­ki już na niego cze­ka­ły, od progu śpie­wa­jąc ho­san­na na wy­so­ko­ściach.

Po­cie­szył się nieco, choć nadal po­glą­dał mar­kot­nie na wy­mi­ze­ro­wa­ny worek.

Mi­ja­ły dni, od­wiecz­ne wątki mie­sza­ły się z nie­zmien­ną osno­wą. Co praw­da cał­kiem ina­czej. Na nowo.

Więc nie­bo­ga­ty wrę­czył kilka gro­szy jesz­cze bied­niej­sze­mu. Oj­ciec skłó­co­ny z synem po­rzu­cił dzie­cin­ny upór, prze­mógł ży­wio­ną złość i ode­zwał się, spory ła­go­dząc. Córka wy­ba­czy­ła matce, sama zresz­tą nie pa­mię­ta­ła już, jaką nie­za­po­mnia­ną winę. Lu­dzie scho­dzi­li z ma­now­ców na prost­sze ścież­ki.

Opie­kun spra­wił ka­le­kie­mu psu wózek, by zwie­rzak znowu mógł bie­gać i ogo­nem ma­chać. Choć oczy­wi­ście psiak ogo­nem nie ma­chał, czy­nił to całym sobą. Ogrod­nik pod­parł chy­lą­ce się drze­wo, by oca­lić je przed ścię­ciem, a ono od­wdzię­czy­ło mu się całym ko­szem owo­ców. Spie­szą­ca się do szko­ły dziew­czyn­ka pod­nio­sła z chod­ni­ka dżdżow­ni­cę i po­ło­ży­ła ją na mięk­kiej ziemi. Jakże na­stęp­nie za­kwitł krzew ja­śmi­nu!

Życie samo z sie­bie chcia­ło dawać wię­cej.

Wnie­bo­wzię­te anioł­ki śpie­wa­ły coraz ra­do­śniej, dźwię­ki za­mie­nia­ły się w świe­tli­ste pro­mie­nie, one zaś w nitki.

Tkał się tak worek Mi­ko­ła­ja, tkał i tkał!

 

16.12 – Me­ne­Te­kel­Fa­res i Ko­ala­75

 

Lu­strza­ny pre­zent

 Ro­dzi­ce wie­dzą, co jest dobre. “Nie wchodź na strych!”, to wyraz naj­wyż­szej tro­ski o bez­pie­czeń­stwo dziec­ka. Wia­do­mo, strych jest miej­scem ostat­nie­go po­że­gna­nia przed­mio­tów, co do któ­rych prze­ja­wia się głę­bo­ką wiarę w funk­cjo­nal­ne zmar­twych­wsta­nie. Ich ta­jem­ni­ce z cza­sem po­kry­wa całun pa­ję­czyn i kurzu.

Nie­ste­ty za­ka­zy mają to do sie­bie, że na­pę­dza­ją cie­ka­wość. Zresz­tą, Krzyś miał trzy­na­ście lat, był więc już na tyle dużym chłop­cem, iż wie­dział, że wszel­kie mroki sku­tecz­nie roz­pra­sza świa­tło la­tar­ki. 

Przy­sta­wił dra­bi­nę do wnęki pod su­fi­tem i upew­niw­szy się, że la­tar­ka na pewno dzia­ła, roz­po­czął wy­pra­wę. Serce przy­spie­szy­ło, gdy drzwi ustą­pi­ły i po­czuł nie­zna­ny mu dotąd za­pach sta­rych przed­mio­tów. Snop świa­tła prze­su­wał się po ta­jem­ni­czych kształ­tach.  Krzyś prze­dzie­rał się po­mię­dzy nimi, cza­sem za­wa­dził o coś nogą. Wzbi­ja­ją­cy się pył draż­nił nos i gar­dło. Wstrzy­my­wał od­dech, a myśli przy­po­mi­na­ły o naj­gor­szym z lęków.  

 

Miał wtedy osiem lat. Mama pła­ka­ła przy jego łóżku, jak nigdy wcze­śniej. “Tata nie wróci” –  za­pa­mię­tał tylko te słowa. To, co się stało zro­zu­miał do­pie­ro z cza­sem. Oj­ciec pra­co­wał poza mia­stem przy bu­do­wie ge­ne­ra­to­ra po­wie­trza. Ska­fan­der taty uległ roz­sz­czel­nie­niu. Za­bra­kło tlenu.

 

Krzyś wzdry­gnął się, gdy od­bi­ty re­fleks świa­tła la­tar­ki po­draż­nił źre­ni­ce. Pod­świa­do­me we­zwa­nie do uciecz­ki prze­gra­ło z cie­ka­wo­ścią. W miarę zbli­ża­nia, roz­świe­tlo­ny ob­szar sta­wał się więk­szy. Po­tarł dło­nią gład­ką po­wierzch­nię. To było lu­stro.

I prze­mó­wi­ło.

– Cześć.

Ko­la­na Krzy­sia ugię­ły się, aż przy­siadł na pod­ło­dze. W od­bi­ciu zo­ba­czył sie­bie.

– Nie bój się. –  Chło­piec z lu­stra za­chi­cho­tał. – Za­sta­na­wia­łem się jak dużo czasu zaj­mie ci od­kry­cie tego miej­sca. Je­steś taki jak ja.

– Czyli jaki? – Krzyś od­zy­ski­wał pew­ność sie­bie.

– Głod­ny świa­ta. 

– A co to jest świat? – Krzyś uczci­wie przy­znał się, że nie ro­zu­mie. 

– No tak. Skąd to mo­żesz wie­dzieć.  

– Co jest za tobą? 

Po­stać w lu­strze od­wró­ci­ła się przez ramię.

– To jest las. 

– A to niżej?

– To łąka.

– Dla­cze­go twoje włosy się po­ru­sza­ją?

– To wiatr. – Chło­piec z lu­stra z każdą od­po­wie­dzią sta­wał się coraz smut­niej­szy.

– Dla­cze­go u cie­bie jest tak... jasno? Mu­si­cie mieć tam dużo re­flek­to­rów… i bar­dzo dużo ge­ne­ra­to­rów po­wie­trza.

– To świa­tło sło­necz­ne.

– Czyli jakie? Nie sły­sza­łem o tej tech­no­lo­gii. 

– To na­tu­ra. 

 Oczy Krzy­sia chło­nę­ły każdy ele­ment za­lu­strza­ne­go kra­jo­bra­zu. In­ten­syw­nie my­ślał. Nadal nie znał od­po­wie­dzi na naj­waż­niej­sze py­ta­nie.

– Do czego to wszyst­ko jest po­trzeb­ne?

Chło­piec z lu­stra nie od­po­wia­dał. Jego umysł in­ten­syw­nie pra­co­wał.

– Jak masz na imię? – do­py­ty­wał Krzyś.

– Jarek.

– Zu­peł­nie jak mój tata. – Krzyś zmar­kot­niał. Przy­po­mniał sobie pła­czą­cą mamę.

Tym­cza­sem chło­piec z lu­stra opu­ścił swój świat i przy­tu­lił Krzy­sia.

– Mam po­mysł. Wejdź i o wszyst­kim prze­ko­naj się sam.

– To można tam wejść?

Dło­nie lu­strza­ne­go ko­le­gi za­nu­rzy­ły się w szkle, jakby to była tafla wody.

– Nic trud­ne­go. Spró­buj. 

– Co z mamą? 

– Zajmę się tym.  

Krzyś wal­czył ze sobą, ale tylko krót­ką chwi­lę. Wsu­nął w lu­stro jedną dłoń, za chwi­lę drugą, po czym za­nu­rzył się cały.

Jarek uśmiech­nął się, gdy Krzyś do­tknął trawy, po­wą­chał  kwia­tek i kich­nął.

– We­so­łych świąt, synku – Za­ci­snął palce na trzon­ku młot­ka. 

 

Brzęk stłu­czo­ne­go lu­stra za­alar­mo­wał Mi­riam. Pod­bie­gła do dra­bi­ny.

– Krzyś?

Ja­ro­sław wy­su­nął się z otwo­ru.

– Tak bar­dzo chcia­łem z tobą być, ko­cha­nie.

Mi­riam przy­ci­snę­ła pięść do ust. Oczy prze­szkli­ły się. To był jej Jarek.

– A Krzyś? – jęk­nę­ła. 

– Prze­pra­szam, ale to był je­dy­ny spo­sób, aby nasz syn mógł po­czuć za­pach lasu, usły­szeć śpiew pta­ków i zo­ba­czyć pro­mie­nie słoń­ca od­bi­ja­ją­ce się w je­zio­rze. 

– Dla­cze­go?

– Je­dy­ne czego w życiu ża­ło­wa­łem to nie tego, co prze­sze­dłem, ale czego wię­cej nie ujrzę – od­po­wie­dział Ja­ro­sław.

Mi­riam scho­wa­ła twarz w dło­niach. Je­dy­ne, co mogła zro­bić to pła­kać. 

*** 

Mi­ko­łaj wła­śnie koń­czył wy­do­sta­wa­nie się z szybu wen­ty­la­cyj­ne­go, gdy usły­szał zna­jo­my fur­kot. Od­wró­cił się, by przy­wi­tać się z Ga­brie­lem, który z im­pe­tem wy­lą­do­wał tuż obok.

– Co jest? – za­py­tał.

Ga­briel wście­kle trze­po­tał skrzy­dła­mi.

– Tym razem prze­gią­łeś pałę. Zgło­szę sze­fo­wi twoją dy­mi­sję.

 

17.12 – Sa­ra­Win­ter i nie­bie­ski­_ko­smi­ta

 

Śnież­na pla­ne­ta była ma­lut­ka. 

W za­sa­dzie była tak ma­lut­ka, że na­zwa­nie jej pla­ne­tą to prze­sa­da. 

A więc, kulka SW-716 to­czy­ła się spo­koj­nie przez prze­strzeń ko­smicz­ną, aż któ­re­goś dnia, zu­peł­nie przez przy­pa­dek, bo praw­do­po­do­bień­stwo było mniej­sze od tej kulki, wy­lą­do­wał na niej bia­ło-czer­wo­ny ko­smi­ta, Pie­trek.

Ro­zej­rzał się i stwier­dził, że in­wa­zja bę­dzie dzie­cin­nie pro­sta.

– Ge­ne­ra­le, nie mają tu kom­plet­nie żad­nych sił zbroj­nych – po­in­for­mo­wał do­wód­cę, który po­zo­stał w stat­ku-mat­ce, krą­żą­cym na or­bi­cie wokół kulki. – Wy­star­czy kilka bomb typu “Pierw­sza Gwiazd­ka” i SW-716 bę­dzie nasza.

– Do­brze – od­parł ge­ne­rał ko­smi­tów.

– Go­rzej z za­so­ba­mi na­tu­ral­ny­mi. Nie wiem, czy in­wa­zja się opła­ca, na razie nie widzę tu nic oprócz śnie­gu…

– Nie­do­brze – od­parł ge­ne­rał ko­smi­tów.

Sztab był ma­ło­mów­ny, bo roz­pacz­li­wie pró­bo­wa­no na­pra­wić pro­ble­my z gra­wi­ta­cją. Kulka była tak mała, że za­miast utrzy­my­wać sta­tek na or­bi­cie, sama pró­bo­wa­ła wejść na or­bi­tę wokół niego.

Pie­trek w tym cza­sie roz­glą­dał się, mru­żąc oczy. Pró­bo­wał wy­pa­trzeć coś w śnież­nych za­spach. Ja­kieś znaki życia może, choć trud­no mu było uwie­rzyć, by na tym mro­zie mogło co­kol­wiek żyć. Zdzi­wił się jed­nak, gdy ze śnież­nej zaspy wy­sko­czy­ło zie­lon­ka­we stwo­rzon­ko.

– Pla­ne­ta jest za­miesz­ka­na – za­mel­do­wał szyb­ko. Potem zwró­cił się do stwo­rzon­ka: – Ręce, macki i inne koń­czy­ny do góry, ty…

– Nie, nie! Lą­do­wać nie! Ewa­ku­acja, ewa­ku­acja! EWA­KU­ACJA­AAA!

Pie­trek prze­krzy­wił głowę.

– Za­uwa­ży­łeś może, że mie­rzę do cie­bie z bla­ste­ra?

– Za­pad­nie się, za­pad­nie! Oj…

Zie­mia nagle ustą­pi­ła Pietr­ko­wi spod nóg. Po­czuł, że spada do wnę­trza kulki…

 

Na­stęp­ne, co pa­mię­tał, to zimny płyn ob­my­wa­ją­cy mu twarz. Sma­ko­wał owo­ca­mi.

– Wię­cej kom­po­tu nie ma…

– Już do­brze, obu­dził się.

Drugi głos był głęb­szy, ale do­bro­tli­wy. Pie­trek otwo­rzył obie pary oczu.

– Mu­sisz wra­cać na górę – mówił do niego gru­bas z brodą. – Ścia­na na­szej bomb­ki już pra­wie się za­skle­pi­ła, a twój sta­tek czeka.

– Ręce do góry!!! – wrza­snął Pie­trek, pod­ry­wa­jąc się gwał­tow­nie. – Mam bla­ster i nie za­wa­ham się go użyć!

– Cicho, cicho… czy nie czu­jesz magii świąt wokół cie­bie?

Ko­smi­ta ro­zej­rzał się, nie­pew­ny, gdzie wła­ści­wie się zna­lazł.

Setki zie­lo­nych stwo­rzo­nek krę­ci­ły się na kil­ku­na­stu po­zio­mach kulki. Całe jej wnę­trze było wy­drą­żo­ne. Ta­śmo­cią­gi prze­no­si­ły kwa­dra­to­we pu­deł­ka z miej­sca na miej­sce, a on sam i gru­bas sie­dzie­li w środ­ku całej struk­tu­ry.

Pie­trek opu­ścił bla­ster, skon­ster­no­wa­ny.

– Co to jest? – za­py­tał, przy oka­zji do­tkli­wie uszczyp­nął się w ru­mia­ny polik. – I czemu tu tak zimno, Jezu…

– Nie je­stem Jezus, tylko Świę­ty Mi­ko­łaj, w Pyr­lan­dii zwany Gwiaz­do­rem – po­wie­dział, chyba nieco ob­ra­żo­ny, ten gruby z brodą.

– Za­pa­dłeś kulkę! Cze­muś łaził tyle! – Zie­lo­ny stwo­rek ska­kał jak pi­łecz­ka ping-pon­go­wa.

Pie­trek usiadł cięż­ko, aż go za­bo­lał tyłek. Nagle z krót­ko­fa­lów­ki wy­do­był się głos ge­ne­ra­ła ko­smi­tów.

– Ka­pra­lu, co wy tam jesz­cze ro­bi­cie? I co to za dziu­ra w kulce?

Skrzat i Mi­ko­łaj spoj­rze­li po sobie po­ro­zu­mie­waw­czo. Mały szyb­kim ru­chem wy­rwał Pietr­ko­wi krót­ko­fa­lów­kę z rąk, a potem podał ją gru­be­mu.

– Ej! – obu­rzył się ko­smi­ta, lecz nic to nie dało. 

– Chyba macie pro­blem z gra­wi­ta­cją, ge­ne­ra­le. A my mamy nie­pro­szo­ne­go go­ścia, który zu­peł­nie tu nie pa­su­je. Do­ga­daj­my się – mówił Mi­ko­łaj. Pie­trek w tym cza­sie ma­so­wał sobie obo­la­ły tyłek.

– Do­ga­daj­my się – od­po­wie­dział ge­ne­rał, bar­dzo rze­czo­wo, tak jak na ge­ne­ra­ła przy­sta­ło.

Mi­ko­łaj od­chrząk­nął.

– Od­da­my wam ko­smi­tę, a wy nam po­mo­że­cie roz­wieźć pre­zen­ty po Wszech­świe­cie. La­ta­cie z nad­świetl­ną?

– Oczy­wi­ście.

– No, to wi­dzi­my się zaraz na wa­szym stat­ku.

   

I tak się do­ga­da­li. A na Ziemi, w wi­gi­lię Bo­że­go Na­ro­dze­nia, za­miast sań Mi­ko­ła­ja na noc­nym nie­bie po­ja­wi­ła się śnież­na kulka, z któ­rej wy­sy­py­wa­ły się pre­zen­ty. Lu­dzie byli tym bar­dzo za­sko­cze­ni, a ich za­sko­cze­nie jesz­cze wzra­sta­ło, kiedy pa­trzy­li, co wła­ści­wie tę kulkę cią­gnie. Nie cią­gnę­ły jej bo­wiem re­ni­fe­ry, o nie! Robił to sta­tek ko­smi­tów, a jego za­ło­ga za­cie­ra­ła rącz­ki, bo wy­niu­cha­ła, że Zie­mia to znacz­nie lep­sze miej­sce na in­wa­zję. Zaraz jed­nak zrze­dły im miny, kiedy Mi­ko­łaj oświad­czył, że to do­pie­ro pierw­szy przy­sta­nek na tra­sie roz­wo­że­nia pre­zen­tów, a do ob­da­ro­wa­nia zo­stał jesz­cze cały Wszech­świat…

 

18.12 – Psy­cho­Fish i Ba­ilo­ut

 

 Mi­siel­cze świę­ta

 

Ryba: po­mysł, sce­na­riusz, miem­so z upo­lo­wa­nych ma­mu­tuff

Bail: re­ży­se­ria, ku­rek­ta, przy­pra­wy, ra­to­wa­nie przed przy­pa­le­niem

 

 

Do pa­ra­pe­tów dom­ków przy ra­tu­szo­wym placu przy­mo­co­wa­no wiel­kie, plu­szo­we misie z czer­wo­ny­mi ko­kar­da­mi. Dzie­ci, które miały przy­go­to­wać ja­seł­ka, zu­peł­nie za­po­mnia­ły o przed­sta­wie­niu i pisz­cząc z za­chwy­tu rzu­ci­ły się po­dzi­wiać ma­skot­ki. Śmie­chy szyb­ko za­mar­ły, by za chwi­lę prze­mie­nić się w płacz. Ma­lu­chy do­strze­gły, że ma­skot­ki wi­sia­ły na strycz­kach, oczka im od­pa­da­ły, a brzusz­ki były czę­ścio­wo roz­pru­te.

 

– Re­wo­lu­cji naj­wy­raź­niej skoń­czy­ły się szu­bie­ni­ce – po­wie­dział Le­go­las, uśmie­cha­jąc się smut­no na widok pła­czą­cych dzie­ci.

– Nie­mi­sio­wo – skwi­to­wał sie­dzą­cy w jego kie­sze­ni ma­lut­ki Mi­sier­lok Plu­szolms. – Ale nadal je­ste­smy nie­wi­docz­ni dla ludzi, gra­ni­ca wy­obraź­ni nie pękła, więc Kosz­ma­ruch –  miś splu­nął z plu­szo­gar­dą – nic z tych przy­tu­la­sów nie wy­ci­snął. Chwa­ła bo­ha­te­rom.

– Chwa­ła.

– Do ro­bo­ty, pięk­ni­siu. Eme­ryt z wil­czym dzią­dzia­lą­giem na szyi wciąż jest jedno śledz­two przed nami.

– I co z tego, masz jakąś ob­se­sję, brzy­da­lu.

 

Gnali sza­leń­czo śla­dem roz­bi­tych ma­rzeń i gorz­kich łez. Po­twór nawet nie sta­rał się za­cie­rać śla­dów, naj­wy­raź­niej bar­dzo się spie­szył. Wy­raź­nie kie­ro­wał się pro­sto ku re­ni­fe­rzej pa­szo­sta­cji. Elf za­trzy­mał się na kra­wę­dzi wy­obraź­ni, dy­sząc cięż­ko.

– Ile zo­sta­ło? – wy­sa­pał.

– Rzuć te lem­ba­sy, wy­koń­czą cię – od­burk­nął Mi­sier­lok, wy­cią­ga­jąc z kie­sze­ni ka­mi­zel­ki sty­lo­wą ce­bu­lę. – Pół go­dzi­ny do pierw­szej gwiazd­ki. Mu­si­my go na­mie­rzyć lub spo­wol­nić. Znasz jakiś skrót?

– Cie­bie wy­koń­czy pra­co­ho­lizm. Tędy.

Le­go­las rzu­cił się bie­giem wąską ścież­ką mię­dzy snami i kosz­ma­ra­mi.

 

Mi­ko­łaj, jak co roku, za­par­ko­wał mię­dzy sa­nia­mi i po­szedł na stro­nę. Kawa była nie­zbęd­na, by do­trwać do rana, ale miała swoją cenę. Ledwo zna­lazł ustron­ne miej­sce, gdy w szyb­ko za­pa­da­ją­cym zmro­ku po­ja­wił się kosz­mar­ny, zwie­lo­krot­nio­ny uśmiech. Bły­snę­ły szpo­ny.

– Kuj bomb­ki strze­lił, świąt nie bę­dzie! Za Ali­cję! – za­szu­miał zło­wiesz­czo Kosz­ma­ruch, rzu­ca­jąc się na za­sko­czo­ne­go star­ca. Wy­da­wa­ło się, że po­twór pożre bro­da­cza, gdy w po­wie­trzu świ­snę­ła strza­ła. Stwór roz­padł się na wi­ru­ją­ce strzęp­ki bla­dej czer­ni, a Mi­ko­łaj, z roz­dzia­wio­ny­mi usta­mi, ob­ró­cił głowę.

– Śled­czy Uzdat­nia­nia Ma­rzeń – burk­nął Mi­sier­lok, wy­ska­ku­jąc z el­fiej kie­sze­ni i bły­ska­jąc be­ry­lo­wą od­zna­ką. – Kończ­cie, oby­wa­te­lu, i w drogę. Za­bez­pie­cza­my teren.

Si­wo­bro­dy stęk­nął po­twier­dza­ją­co. Z ŚUMem się nie za­dzie­ra.

 

“De­duk­cja: mi­sio­ko­man­do zdy­ba­ło Kosz­ma­ru­cha, be­stię z Che­shi­re, na ni­by-pod­da­szu. Tam wpa­dli w pu­łap­kę, zo­sta­li poj­ma­ni, tor­tu­ro­wa­ni, a potem roz­pru­ci na śmierć. Wy­glą­da na to, że żaden nie pi­snął słów­kiem o klu­czach do dzie­cię­cych ma­rzeń. Kosz­ma­ruch, wno­sząc po wy­bla­kłej czer­ni – śmier­tel­nie wy­gło­dzo­ny, pod­jął de­spe­rac­ką próbę po­żar­cia magii Bo­że­go Na­ro­dze­nia. Wnio­sku­ję o po­śmiert­ne od­zna­cze­nia dla plu­sza­ków, rentę dla ro­dzin i godne za­stęp­stwo…”

– Serio? Renta? Wiesz, że mamy ko­niec roku, a przez in­fla­cję w Pol­sce bu­dżet skoń­czył się w paź­dzier­ni­ku? – Wiel­ka­noc­ny prze­rwał lek­tu­rę ra­por­tu, zsu­nął oku­la­ry i za­strzygł dłu­gim uchem. Plu­szolms dziel­nie przy­jął po­je­dy­nek na spoj­rze­nia; miś i kró­liś, w od­wiecz­nej walce o serca mi­lu­siń­skich. Opar­ty o ścia­nę elf prze­wró­cił ocza­mi i ode­zwał się:

– Za­stęp­stwa cho­ciaż daj. Mi­ko­łaj to pierw­sze ogni­wo mię­dzy ma­rze­nia­mi a ich ma­te­ria­li­za­cją. Gdyby Kosz­ma­ruch go roz­wa­lił, mie­li­by­śmy ka­ta­klizm aż do samej jawy. Ktoś musi strzec ich snów.

    Wiel­ka­noc­ny chrząk­nął, ski­nął głową, i dodał:

– Dla was to jesz­cze nie ko­niec zmia­ny. Tę ru­chaw­kę w Kra­inie Cza­rów trze­ba spa­cy­fi­ko­wać. Znaj­dzie­cie pro­wo­dy­rów i zro­bi­cie im tak, żeby sie­dzie­li cicho do na­stęp­nej pan­de­mii! Od­ma­sze­ro­wać.

 

– Mó­wi­łem, żebyś nie pisał o ren­cie. Wlepi nam za to karną służ­bę ze Sta­rym Ro­kiem, a sam wiesz, jaki to bir­bant – ofuk­nął Mi­sier­lo­ka elf, kie­ru­jąc się do wyj­ścia. – O, cześć Ge­ralt – dodał na widok wiedź­mi­na, ście­ra­ją­ce­go wła­śnie na ta­bli­cy “115” i wpi­su­ją­ce­go “118”.

– Czo­łem, chło­pa­ki. A temu co? – spy­tał na widok misia, który wy­glą­dał jak wkur­wio­ny my­szo­sko­czek i pa­ro­wa­ło mu z uszu.

– Wiesz jak jest po la­tach służ­by, PTSD – wzru­szył ra­mio­na­mi Le­go­las.

 

                                                                                           *

Mała dziew­czyn­ka z ra­do­ścią wy­cią­gnę­ła spod cho­in­ki wiel­kie­go, plu­szo­we­go mi­cho­la. Chi­cho­ta­ła per­li­ście, mocno go przy­tu­la­jąc. Plu­szak za­ko­chał się w niej od pierw­sze­go wej­rze­nia. 

“Taki fajny miś! Bę­dzie za­wsze przy mnie!”, po­my­śla­ła młoda dama..

“A będę, ma­leń­ka. Na śmierć i życie.”, po­my­ślał z po­nu­rą de­ter­mi­na­cją miś.

 

19.12 – Ba­se­ment­Key i Oidrin

 

Wszyst­kie­go mor­der­cze­go!

 

 

Nie znamy prze­mo­cy. Ży­je­my w zgo­dzie z na­tu­rą, latem wy­cią­ga­jąc nasze zie­lo­ne palce ku słoń­cu, zimą tuląc się jedno do dru­gie­go, przy­kry­ci cien­ką koł­der­ką śnie­gu. 

Nasze ciała wy­peł­nia har­mo­nia, czer­pie­my ener­gię z ziemi, cie­sząc się jej ob­fi­ty­mi da­ra­mi, oraz z nieba, spi­ja­jąc ży­cio­daj­ne kro­ple, zanim zmie­nią się w szare ka­łu­że.

Po­ro­zu­mie­wa­my się ze sobą ję­zy­kiem o sze­lesz­czą­cych gło­skach, nasz za­pach roz­sie­wa po oko­li­cy przy­ja­ciel wiatr.

Obcy przy­cho­dzą wraz z pierw­szy­mi płat­ka­mi śnie­gu. Cza­sem wcze­śniej, kie­ru­jąc się zna­ka­mi na nie­bie. Otrze­pu­ją nasze ciała z bia­łe­go puchu, ostu­ku­ją pię­ścia­mi, głasz­czą ostrzem sie­kie­ry z lu­bież­nym uśmie­chem. Mor­du­ją każ­de­go, kto od­rósł od ziemi na tyle, aby przy­kuć ich spoj­rze­nie. Innym łamią lub od­ry­wa­ją koń­czy­ny, wy­ko­nu­jąc sze­ro­kie za­ma­chy swo­imi na­rzę­dzia­mi zbrod­ni. Potem, z za­do­wo­lo­ny­mi mi­na­mi na bez­wło­sych i bez­myśl­nych zwie­rzę­cych py­skach, rzu­ca­ją swój łup na sanie, które pro­wa­dzą do swych sie­dzib.

Bałam się do­ro­snąć. Co roku wy­glą­da­łam zimy jak naj­gor­sze­go wroga, cho­wa­łam się za ple­ca­mi moich to­wa­rzy­szy, sta­ra­jąc się wy­glą­dać brzyd­ko i nie­po­zor­nie. Na nic się to nie zdało.

Przy­by­li tra­dy­cyj­nie wraz z pierw­szym bia­łym pu­chem, top­nie­ją­cym na na­szych zie­lo­nych cia­łach. Nie wal­czy­li­śmy, zresz­tą po po­przed­nich la­tach zo­sta­ło nas tak mało, że nie mie­li­by­śmy naj­mniej­szych szans. Nawet obcy, za­miast cie­szyć się rze­zią jak zwy­kle, krę­ci­li z nie­za­do­wo­le­niem gło­wa­mi i prze­kła­da­li sie­kie­ry w urę­ka­wi­czo­nych dło­niach, zło­rze­cząc. Jakby to była nasza wina, że przy­cho­dzą co roku i nas mor­du­ją.

Za­bra­li wujka Al­ber­ta, który opo­wia­dał latem takie pięk­ne hi­sto­rie, a na wio­snę opie­ko­wał się parą kosów. Ścię­li Leona, w któ­rym się pod­ko­chi­wa­łam i mo­je­go brata Nor­ber­ta. Przy­szli też w końcu po mnie, ude­rza­jąc sie­kie­rą po no­gach, aż nie pa­dłam w piach zmie­sza­ny ze śnie­giem i na­szy­mi łzami. Niemy wrzask grzązł w gar­dłach, gdy rzu­ca­no nas na stos. Niemy sko­wyt niósł się za nami przez las, gdy sanie po­dą­ża­ły wzdłuż wy­ty­czo­nej ścież­ki. Szla­kiem śmier­ci.

Wy­tchnie­niem oka­za­ła się noc, która opa­dła nas w dro­dze, jak ża­łob­ny całun, jed­nak nie było nam dane długo się nią cie­szyć. Kry­jów­ka na­szych opraw­ców była oświe­tlo­na sztucz­nym, nie­przy­jem­nym bla­skiem, który od­bi­jał się w ostrzach sie­kier i złych, ma­łych oczkach na­past­ni­ków. Rzu­co­no nas na plac, na któ­rym spę­dzi­li­śmy go­dzi­ny na mro­zie, bez po­ży­wie­nia, z nie­opa­trzo­ny­mi ra­na­mi, le­d­wie osu­szo­ny­mi przez wiatr, w któ­rych lę­gnąć za­czę­ło się ro­bac­two.

Nie wiem ile mi­nę­lo dni. W pew­nej chwi­li ja­kieś ręcę chwy­ci­ły moje zmar­nia­łe ciało ska­zań­ca i po­wle­kło na śmierć. Pla­sti­ko­wą siat­ką spę­ta­li moje koń­czy­ny, choć już dawno nie było w nich życia, i wy­wieź­li z placu. 

Tra­fi­łam do kar­ce­ru, zim­ne­go, nie­przy­jem­ne­go po­miesz­cze­nia, w któ­rym śmier­dzia­ło su­szo­ny­mi grzy­ba­mi i ze­psu­tą ka­pu­stą. Zdję­li ze mnie siat­kę i na­bi­li na me­ta­lo­wy kolec, tak żebym stała w pio­nie. Po­ła­ma­li mi palce trzon­kiem sie­kie­ry, w nie­któ­rych nie mia­łam już na szczę­ście czu­cia. Za­czę­li mnie ob­wie­szać cię­żar­ka­mi, drew­nia­ny­mi fi­gur­ka­mi,  łań­cu­cha­mi oraz szkla­ny­mi bry­ła­mi, w któ­rych od­bi­ja­ło się moje splu­ga­wio­ne ciało. 

Wie­czo­rem przy­pa­la­li mnie świecz­ka­mi oraz ob­le­wa­li go­rą­cym wo­skiem, śpie­wa­li przy tym ści­ska­li się, jakby moja kaźń sta­no­wi­ła dla nich naj­więk­szą ra­dość w całym roku. Kto wie, może tak wła­śnie było.

Kilka naj­bliż­szych ty­go­dni było kosz­ma­rem na jawie, mdla­łam czę­sto bu­dzo­na je­dy­nie przez ból nad­mier­nie ob­cią­żo­nych koń­czyn i nie­moż­li­we do uga­sze­nia pra­gnie­nie. Wśród nie­mych żali i jęków, znik­nę­ła zdro­wa zie­leń moich pal­ców, sta­jąc się brą­zo­wą sza­ro­ścią. Wkrót­ce za­czę­łam się roz­pa­dać. Wtedy wła­śnie po­sta­no­wi­li mnie wy­rzu­cić. 

Zanim zga­słam jak świecz­ki prze­mo­cą we­pchnię­te w moje ręce; zanim po­grą­ży­łam się z za­po­mnie­niu, w wiecz­nym śnie o wie­trze czę­szą­cym mi włosy i desz­czu ob­my­wa­ją­cym ra­mio­na; zanim obcy opraw­cy dali mi wresz­cie spo­kój, przy­nie­śli piłę i roz­da­li moje ciało na ma­lut­kie ka­wał­ki, które za­mknę­li w pla­sti­ko­wych wor­kach i wy­nie­śli do śmie­ci. 

A potem wró­ci­li do swo­ich spraw, w ocze­ki­wa­niu na ko­lej­ne Świę­ta.

 

20.12 – Ne­ar­De­ath i Gru­szel

 

 

21.12 – Go­lodh i Radek

 

W La­po­nii, na da­le­kiej pół­no­cy;

w cie­niu po­lar­nej nocy,

Mi­ko­łaj, w świe­tle błysz­czą­cej zorzy,

myśli nad pre­zen­ta­mi, które stwo­rzy.

Czasy na­sta­ły bo­wiem nie­zwy­kłe,

a roz­ryw­ki dzie­ci – nie te co zwy­kle.

Od drew­nia­nych mie­czy wolą la­se­ry,

od kloc­ków i sło­dy­czy – dobre kom­pu­te­ry.

Każdy pre­zent, jak czasy, miał być wy­jąt­ko­wy,

a Mi­ko­ła­ja przy­pra­wia­ło to o ból głowy.

Zrobi więc pre­zent, ten sam dla każ­de­go

– pu­deł­ko grzyb­ków ko­lo­ru czer­wo­ne­go.

Ozdo­bio­nych bia­ły­mi krop­ka­mi.

Ich eks­trakt daw­ko­wa­ny kro­pla­mi.

Kto spró­bu­je ten się dowie,

co Mi­ko­łaj nasz ma w gło­wie.

Co za myśli ma nie­czy­ste,

Jakie świa… O Jezu Chry­ste!

Każdy nad da­cha­mi lata,

może zwie­dzić z pół świa­ta.

Z re­ni­fe­ra­mi Mi­ko­ła­ja w za­wo­dy

nie czuje zmę­cze­nia, ni nie­wy­go­dy.

Spo­ty­ka elfy, kra­sno­lu­dy i dzi­wo­żo­ny

W karcz­mach hula nie­zdro­żo­ny.

Cho­in­ka pięk­nie przy­zdo­bio­na,

gwiaz­da z czub­ka – ulu­bio­na

Mi­ko­ła­ja to ozdo­ba,

z ży­wych norek jest zro­bio­na.

Wiatr w ucho szep­ce hi­sto­rię

o wy­jeź­dzie w Ka­li­for­nię.

Więc wy­ru­sza nasz po­dróż­nik.

Uru­cha­mia swój roz­rusz­nik

(bo już stary i na nerwy,

wspar­cia chce i tro­chę prze­rwy).

W sa­mo­chód chyżo się ła­du­je.

Czasu wcale nie mar­nu­je.

Długą szosą, na wskroś góry,

po dnie oce­anu, gdzie pły­wa­ją kury,

aż – Nie­szczę­ście! Tra­fił w inny

sa­mo­chód pod­wod­ny, choć rów­nie dziw­ny!

Już wy­sia­da z niego wście­kły

wła­ści­ciel, czer­wie­nią na twa­rzy z ner­wów przy­pie­kły.

I oto stają na­prze­ciw sie­bie: Mi­ko­łaj

i jego zło­wro­gi brat bliź­niak Ri­ko­łaj.

Na­pię­cie ro­śnie, ryby się kryją

gdzieś za krze­wa­mi, bo jak się po­bi­ją

dwaj bra­cia wiel­cy, to magia się zro­dzi,

go­to­wa każ­de­go przy­pad­kiem ugo­dzić.

Lecz wtedy – wszak świę­ta cza­sem są cudów,

w śmiech się za­no­szą, nie piorą bru­dów,

lecz kle­pią jeden dru­gie­go po ple­cach

i do cu­kier­ni idą po tych he­cach.

Zaraz lód im język mrozi…

“Jak tam Papo, do­brze wcho­dzi?”

Mi­ko­ła­ja z mary budzi,

elf-po­moc­nik. – “Nie wy­nu­dzi?”

Mi­ko­łaj otwie­ra oczy.

Wiel­ki brzu­chol z łóżka sto­czy.

“Dobry towar” – pod nosem mam­ro­ta.

“Godne nawet He­ro­do­ta”.

Uśmie­cha się w końcu “Do­brze zatem,

grzyb po­śle­my Pacz­ko­ma­tem.”

 

22.12 – Ar­nu­bis

 

Po­ciąg do domu

 

Płat­ki śnie­gu, w rze­czy­wi­sto­ści za­pew­ne le­ni­wie wi­ru­ją­ce na wie­trze, za oknem po­cią­gu przy­po­mi­na­ły ra­czej rój spa­da­ją­cych gwiazd, roz­ma­za­ne, białe smugi, od­ci­na­ją­ce się ostro od ciem­no­ści pa­nu­ją­cych odro­bi­nę dalej, tam gdzie nie się­ga­ło pa­da­ją­ce z po­jaz­du świa­tło. Cza­sem tylko przez mrok prze­bi­ją się ma­ja­czą­ce w od­da­li wie­lo­barw­ne świa­teł­ka owi­nię­te wokół przy­do­mo­wej cho­in­ki czy in­ne­go buksz­pa­nu. Mia­ro­wy stu­kot kół sta­re­go wa­go­nu był na tyle gło­śny, że zle­wał się w jedno z mu­zy­ką gra­ją­cą w słu­chaw­kach.

– I’m dri­ving home for Chri­sm­tas, yeah – wy­mru­czał Chris Rea, nie przej­mu­jąc się nie­prze­wi­dzia­nym akom­pa­nia­men­tem.

 Krzy­siek ode­rwał przy­kle­jo­ny do szyby nos, wes­tchnął i od­wró­cił głowę w stro­nę wnę­trza po­cią­gu. Ta odro­bi­na świą­tecz­ne­go na­stro­ju, którą udało mu się wy­krze­sać, na­tych­miast znik­nę­ła. No bo jak mo­gło­by być ina­czej? W całym prze­dzia­le otu­le­ni w pu­cha­te kurt­ki lu­dzie upa­ko­wa­ni byli jak sar­dyn­ki. Otu­le­ni w kurt­ki, bo ogrze­wa­nie w wa­go­nie oczy­wi­ście nie dzia­ła­ło. I tak mieli szczę­ście, przy­naj­mniej mieli gdzie usiąść – cały ko­ry­tarz wy­pcha­ny był sto­ją­cy­mi ramię w ramię i dy­szą­cy­mi sobie w karki po­dróż­ny­mi. O wy­pra­wie do ła­zien­ki można za­po­mnieć, próba pew­nie zaraz skoń­czy­ła­by się lin­czem, albo przy­naj­mniej kil­ko­ma so­lid­ny­mi cio­sa­mi jakąś torbą wy­pa­ko­wa­ną pre­zen­ta­mi. Zresz­tą, na samą myśl o wa­go­no­wej ubi­ka­cji ode­chcie­wa­ło się cze­go­kol­wiek. Krzy­siek po­now­nie wes­tchnął.

 It’s gona take some time, but I’ll get there.

Łatwo po­wie­dzieć, trud­niej wy­trzy­mać. Prze­le­ciał spoj­rze­niem po twa­rzach współ­pa­sa­że­rów. Obo­jęt­nych, za­ję­tych sobą, usil­nie pró­bu­ją­cych nie do­strze­gać ni­ko­go do­oko­ła. Nie­któ­rzy pró­bo­wa­li czy­tać, inni słu­cha­li cze­goś na słu­chaw­kach, oglą­da­li na ekra­nach te­le­fo­nów albo uda­wa­li, że śpią. Wszy­scy aż pro­mie­nie­ją­cy du­chem świąt. Poza jed­nym. Nagle, ku swo­je­mu za­sko­cze­niu, do­strzegł wbite pro­sto w sie­bie zdu­mie­wa­ją­co błę­kit­ne oczy. Na­le­ża­ły do za­su­szo­ne­go sta­rusz­ka, sie­dzą­ce­go wprost na­prze­ciw i mem­lą­ce­go coś w ustach nie­ustan­nie od po­cząt­ku po­dró­ży. Dzia­dek uśmiech­nął się sze­ro­ko, gdy zro­zu­miał, że po­chwy­cił spoj­rze­nie Krzyś­ka. Wy­cią­gnął przed sie­bie drżą­cą nieco dłoń i trą­cił go de­li­kat­nie w ko­la­no. Krzy­siek zdjął słu­chaw­ki.

– Tak? – za­py­tał.

Sta­ru­szek nie od­po­wie­dział, otwo­rzył tylko wy­cią­gnię­tą dłoń, w któ­rej le­ża­ła za­wi­nię­ta w folię lan­dryn­ka. Dzia­dek zmru­żył oczy i po­ki­wał za­chę­ca­ją­co głową. Krzy­siek się­gnął po cu­kier­ka.

– Dri­ving home for Chri­st­mas, with a tho­usand me­mo­ries.

                                   

22.12.2021, W dro­dze do domu

 

 

23.12 – Ko­ala­75 i dra­ka­ina

 

Wi­gi­lia in­spek­to­ra Vi­do­cqa

 

W Wi­gi­lię roku ty­siąc osiem­set dwu­dzie­ste­go ósme­go in­spek­tor Vi­do­cq  za­miast de­lek­to­wać się ma­ka­ro­ni­ka­mi z kre­mem wa­ni­lio­wym, otrzy­ma­ny­mi w pre­zen­cie od ta­jem­ni­czej wiel­bi­ciel­ki, wpa­try­wał się po­nu­ro w ciem­ne okno. Kilka dni wcze­śniej mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych we­zwał go do biura i oświad­czył tonem nie zno­szą­cym sprze­ci­wu, że za­gad­ka musi zo­stać roz­wią­za­na roz­wią­zać do Świąt.

– Za­gad­ka! – prych­nął in­spek­tor, po­gry­za­jąc cia­stecz­ko. – Oby tylko nie roz­no­si­ła cho­rób, co to wy­jąt­ko­wo nie pa­su­ją do świą­tecz­ne­go na­stro­ju!

Od kilku ty­go­dni pa­ry­żan od­wie­dza­ła bo­wiem osza­ła­mia­ją­co pięk­na nie­zna­jo­ma, cu­dow­niej­sza ponoć od wszyst­kich kur­ty­zan i ba­let­nic.

Po­ja­wia­ła się o po­ran­ku  albo w środ­ku nocy, rów­no­cze­śnie w wielu miej­scach. Znie­wa­la­ła uśmie­chem, ku­si­ła sło­wa­mi, słod­ki­mi obiet­ni­ca­mi szczę­ścia. Nagle zni­ka­ła. Po­zo­sta­wia­ła po sobie na­dzie­ję na lep­sze dni i obawę, że nie wróci. A potem znów przy­cho­dzi­ła. Dro­czy­ła się, skła­da­ła obiet­ni­ce nie­ziem­skich roz­ko­szy, po czym roz­pły­wa­ła się w po­wie­trzu, a oni wpa­da­li w roz­pacz­li­wą me­lan­cho­lię, co do­pro­wa­dzi­ło do kilku prób sa­mo­bój­czych.

Oczy­wi­ście nikt poza na­wie­dzo­ny­mi jej nie nigdy wi­dział. Kiedy zaś oni pró­bo­wa­li ją opi­sy­wać, wy­cho­dzi­ło na to, że... nie po­tra­fią. Vi­do­cq za­sad­ni­czo po­dej­rze­wał marne opium albo takąż pio­łu­nów­kę.

Z roz­mów od­niósł wra­że­nie, że pa­no­wie (a zda­rzy­ła się i jedna pani imie­niem Au­ro­ra) coś przed nim ukry­wa­ją, lecz ani proś­by, ani za­ka­mu­flo­wa­ne groź­by (nawet szef Sûreté nie bę­dzie bez po­wo­du gro­zić me­ro­wi Pa­ry­ża, kró­lew­skie­mu ku­zy­no­wi czy po­waż­ne­mu uczo­ne­mu) nie przy­nio­sły efek­tów. Co ka­za­ło in­spek­to­ro­wi prze­czu­wać naj­gor­sze: że to osoba, któ­rej za­da­niem jest sze­rze­nie w Pa­ry­żu nie­świą­tecz­nych cho­rób. Na do­da­tek mi­ni­ster za­su­ge­ro­wał, że to na pewno spra­wa po­li­tycz­na i jeśli Vi­do­cq szyb­ko temu łba nie ukrę­ci, może się po­że­gnać z ka­rie­rą.

In­spek­tor za­trud­nił rze­szę ulicz­ni­ków do po­szu­ki­wań, ale na nic się to nie zdało. Pa­no­wie wie­dli zwy­czaj­ne życie zło­tej mło­dzie­ży albo i nie mło­dzie­ży, albo i nie zło­tej, bo ta­jem­ni­cza dama nie zwa­ża­ła na wiek ani po­zy­cję. Jedni cho­dzi­li do te­atru, od­by­wa­li prze­jażdż­ki po Lasku Bu­loń­skim, uczest­ni­czy­li w na­ra­dach, a inni pie­kli chleb, za­mia­ta­li ulice, dru­ko­wa­li ga­ze­ty. Choć nie­któ­rzy mieli nie­spo­dzie­wa­ne za­mi­ło­wa­nia.

– Pan B... re­cy­tu­je wier­sze przed snem – brzmiał ra­port ulicz­ni­ka numer jeden.

– Hra­bia S... wie­czo­ry po­świę­ca ma­lo­wa­niu swo­jej ko­chan­ki – wy­znał lekko za­ru­mie­nio­ny ulicz­nik numer dwa.

– Ka­mie­niarz M... ma za­ska­ku­ją­co me­lo­dyj­ny głos – oznaj­mił ulicz­nik numer trzy.

– Baron A... sie­dzi przy lam­pie i mil­czy sam do sie­bie. – Mina ulicz­ni­ka numer czte­ry wy­ra­ża­ła spore za­kło­po­ta­nie.

– Pro­fe­sor L... pisał przez całą noc. – Ulicz­nik numer pięć prze­wró­cił ocza­mi.

I tak dalej. Vi­do­cq czuł, że jest bli­sko roz­wią­za­nia za­gad­ki, bra­ku­je mu jed­nak iskry na­tchnie­nia, która upew­ni go, że sza­lo­ne myśli ko­ła­czą­ce mu po gło­wie mają sens. W na­dziei, że wi­gi­lij­ny przy­smak pod­su­nie od­po­wiedź, wpa­try­wał się w ma­ka­ro­nik, ten jed­nak mil­czał.

In­spek­tor wstał od stołu. Może jeśli przej­dzie się po uli­cach, po­wdy­cha tro­chę za­pa­chów mia­sta, zdoła my­śleć ja­śniej.

W oko­li­cy Pa­la­is Royal do­strzegł wiot­ką po­stać, która do niego ma­cha­ła. „Już za tobą pójdę” – mruk­nął. Nie miał ocho­ty na żadne cho­ro­by. Kiedy jed­nak ru­szył rue de Ri­vo­li na wschód, zo­ba­czył tę samą ko­bie­tę w ar­ka­dach. Potem jej twarz wyj­rza­ła z po­grą­żo­nych w mroku okien Luwru. Prze­mknę­ła mię­dzy kra­ma­mi Châtelet. Wresz­cie za­tań­czy­ła na mo­ście No­tre-Da­me, po czym roz­pły­nę­ła się w po­wie­trzu. In­spek­tor po­czuł ob­le­wa­ją­cy go zimny pot: ma­ka­ro­nik mu­siał być na­są­czo­ny jakąś wy­wo­łu­ją­cą omamy sub­stan­cją.

Nogi nio­sły go dalej, aż sta­nął przed szop­ką usta­wio­ną na placu ka­te­dral­nym. Drew­nia­ne zwie­rzę­ta wpa­try­wa­ły się w niego ma­lo­wa­ny­mi ocza­mi.

– In­spek­to­rze, to wena – roz­le­gło się nagle.

Vi­do­cq ro­zej­rzał się. Na placu nie było ni­ko­go. Tylko drew­nia­ny osioł mru­gał do sto­ją­ce­go przed nim czło­wie­ka żywym okiem. In­spek­tor osłu­piał.

– Ka­za­ła prze­ka­zać, że już nie bę­dzie. Tego co oni two­rzą, ona nie może fir­mo­wać.

W gło­wie po­li­cjan­ta roz­le­gła się ka­ko­fo­nia złej li­te­ra­tu­ry.

– Na­tchnie­nie pod­po­wie­dzia­ło jej, by prze­nieść się da­le­ko stąd. W miej­sce, które na­zy­wa się Por­tal Nowej Fan­ta­sty­ki. Może tam uwie­dze­ni przez nią będą umie­li sko­rzy­stać z rad.

 

24.12 – Anna.M i Monique.M

 

Komentarze

obserwuj

Dostępne terminy:

1.12 – Krokus

2.12 – bruce i Ambush

3.12 – Monique.M i Anna.M

4.12 – Ślimak Zagłady

5.12 – ManeTekelFares

6.12 – Shanti i Verus

7.12 – Koala75

8.12 – ANDO i Arya

9.12 – Outta Sewer

10.12 – Sonata i CM

11.12 – Jastek Telica i drakaina

12.12 – Realuc i Outta Sewer

13.12 – Asylum

14.12 – Sagitt

15.12 – drakaina i Jastek Telica

16.12 – MeneTekelFares i Koala75

17.12 – SaraWinter i niebieski_kosmita

18.12 – PsychoFish i Bailout

19.12 – BasementKey i Oidrin

20.12 – NearDeath i Gruszel

21.12 – Golodh i Radek

22.12 – Arnubis

23.12 – Koala75 i drakaina

24.12 – Anna.M i Monique.M

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

To ja mogę szukać pary :D

Слава Україні!

Chciałabym zaklepać 10 grudnia dla siebie i CMa.

Ja bym chętnie wziął termin w drugiej połowie grudnia. Kto ze mną się pisze?

Known some call is air am

Outta, jeśli nie mierzi Cię moje towarzystwo, możemy połączyć siły. Dzień jest mi obojętny ;)

Chciałem się upewnić: czy teksty mają być grzeczne?

Święte Mikołaje w maskach hokejowych, z warczącymi piłami mechanicznymi, gobliny w czerwonych czapach zamiast elfów, strzelanie z lukrowych blasterów, zaprzęg reniferów ziejących ogniem, świąteczne elfy chaosu, odprawiające nekromanckie czary nad choinkowymi gwiazdkami w kształcie pentagramów – widzi się tego typu klimaty w kalendarzu czy tak średnio? :D

Nie muszą być grzeczne, absolutnie! :D Ja bym absolutnie czytała o elfach chaosu uprawiających nekromancję. To brzmi jak świetny pomysł.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Proszę o rezerwację 19.12 dla mnie i Oidrin wink

Che mi sento di morir

Poprosimy 21XII dla Golodh’a i dla mnie.

R.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dobra, Realuc, to wybierz dzień i potem zgadamy się na PW.

 

Oficjalnie dla organizatorów: rezerwujemy z Realucem wskazany przez niego dzień.

Known some call is air am

To niechaj będzie ostatecznie i oficjalnie: 12.12 – Realuc i Outta.

To ja też chętnie wezmę udział i nie mam pary, więc jak ktoś chętny na wspólne pisanie niech daje znać :)

Gwiazdka.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Poproszę 2 grudnia. :)

Pecunia non olet

Zgłaszam się na 8 grudnia. Jeśli ktoś chce dołączyć, zapraszam.

Shanti, to może mała współpraca? :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus, bardzo chętnie!

Poproszę zaklepany wcześniej termin 2 grudnia wraz z Ambush

Dziękuję. :)

Pecunia non olet

Fajnie, że wątek powrócił i w tym roku:).

Ja poproszę 3 grudnia :).

Wezmę 22.

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Poproszę 1.12

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Chętnie poczęstowałbym się jakimś wczesnym terminem, na przykład 4 XII.

Mówisz, masz. :D Terminy całkiem szybko nam schodzą.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nie wiem, z kim, nie wiem, kiedy, ale może bym...

ninedin.home.blog

ANDO, jak coś mogę dołączyć do Cię :P

Arya, zapraszam. :)

Chętnie się przyłączę, najlepiej w parze, gdyż... w najgorszym wypadku współgospodarz dnia machnie samodzielnie 600 słów. devil

Ale obiecuję, że będę się starał. angel

Podbijam!

Rezerwuję 14.12 ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

ninedin, MeneTekelFares, to jak z Wami ostatecznie? :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Jak nie mam pary, to wpisz mnie jako singla gdziekolwiek.

Dałam Ci 5.12 w takim razie. Jakby ktoś się znalazł do pary, to jeszcze można go dopisać. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Poproszę 17 grudnia dla mnie i Niebieskiego kosmity :>

Pary penie nie będzie. Boją się ludzie. 

A piąty jest git.

Czy tytuł wlicza się do limitu?

Lożanka bezprenumeratowa

Proszę o dopisanie do mojego terminu Anny.M smiley.

Powiedzmy, że się nie wlicza. ;) I dopisano!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Startujemy!

 

Miki na urlopie

 

Najlepszym tegorocznym pomysłem, Miki uznał montaż zadaszenia na saniach. Dzięki temu mógł teraz przeglądać internet na tablecie i nie przejmować się mżawką. Szperał po portalach informacyjnych, ale wiedział, że jeśli w ogóle news, którego szukał się pokaże, to nie będzie najbardziej wyeksponowany.

Znalazł:

Boże Narodzenie w warszawskiej galerii handlowej odwołane? Święty Mikołaj w śpiączce.

Wydźwięk nagłówka niezbyt powalający, widać, że dziennikarzyna nawet nie próbował zrobić z tego tematu dnia.

“To się zmieni” ­– pomyślał Miki. Przebiegł wzrokiem przez artykuł.

Kilkanaście dzieci i kilkudziesięciu dorosłych trafiło na obserwację do warszawskich szpitali po zjedzeniu rozdawanych w trakcie świątecznego eventu cukierków. Lekarze walczą o życie mężczyzny przebranego za Świętego Mikołaja.

“Wiedziałem, że spaślak zjada tego najwięcej” – skomentował w myślach. – “Wystarczyło podmienić worek…”

Spojrzał przez burtę zaparkowanych na dachu wieżowca sań. W dole, przed galerią handlową, robotnicy stawiali olbrzymią choinkę. Żałował, że nie ma pomysłu, by rozprawić się z nimi bardziej kreatywnie, niż brutalną siłą. Natomiast zapowiadane na billboardach wydarzenie „Dzień prezentów i promocji” załatwi tym samym schematem co w stolicy: torbą pełną „doprawionych” cukierków.

Wysiadł z sań i ruszył w stronę drzwi na klatkę schodową. Usłyszał hałas. Wejście na dach otwarło się i weszło przezeń dwóch młodocianych nietrzeźwych. Stanęli zdziwieni.

– Pa, Długi! – Pierwszy wskazał Mikiego palcem. – Święty Mikołaj.

– O, cię stary. – Zatoczył się drugi. – Dobry towar...

Nie dokończył. Runął powalony prawym sierpowym Mikiego. Pierwszego Święty chwycił pod szyją.

– Wiesz jaki jest dzień? – wyszeptał.

Chłopak pokręcił głową.

– To ja ci powiem. Jest dwudziesty ósmy października, a wiesz co to znaczy? Że do Świąt zostały dwa miesiące i póki co, nie jestem żaden „Święty Mikołaj”, tylko „Miki”. I do końca listopada mam urlop, kapewu? A teraz dam ci dobrą radę: już nigdy więcej, przed pierwszym grudnia nie zaśpiewasz Last Christmas, rozumiemy się?

– Ale…

– BO MAM URLOP!

Miki puścił młodego i ruszył do robotników stawiających choinkę.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Heh! Celne, nawet bardzo celne, Krokusie :)

Known some call is air am

Piękne otwarcie klimatu “Last Christmas”.;)

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Krokus, ja kapewu zdecydowanie! laugh

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Krokus, piękne. :D Ale już grudzień, koniec urlopu!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Ha! Cieszę się, że przypadło do gustu, ale właśnie:

Ale już grudzień, koniec urlopu!

Dlatego wepchnąłem się na sam początek – teraz już Mikołaje niech zap*******ją :D

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

O, ciekawy pomysł na Mikołaja, który podczas urlopu wydaje się typem spod ciemnej gwiazdy :D

@Krokus: Dobre!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Sonato, chyba bardziej celowałem w Mikołaja, który jest taki zwyczajny – w każdym z nas odzywa się typ spod ciemnej gwiazdy, gdy się go woła z urlopu :P

Cieszą pozytywne reakcje ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Fajnie to wymyśliłeś :). Mnie również irytują święta już w październiku. Dopiero od 1 grudnia czuję tę atmosferę.

Właściwie dobrze być świeżakiem. Miś ciągle odkrywa na NF coś fajnego dla niego nowego. Domniemywa (jakie ładne słowo), że jutro będzie nowy tekst, przypadający na 02.12. Pierwszy był fajny. Ciekaw jest drugiego. smiley

 

Ambush i bruce pozdrawiają i dziękują Czytelnikom! :)

 

 

„Co ma wisieć...”

– Nie wiem, jak wy, ale ja stąd spadam! Kto ze mną? – Brzuchaty, piernikowy Mikołajek ostrożnie pełzł po gałęzi.

– Jak możesz?! – zawołała z wyrzutem wisząca kilka poziomów wyżej Gwiazdka. – Jesteśmy zespołem, powinniśmy się trzymać razem!

– Też uciekam! – krzyknęła piskliwie Cynamonowa Choinka, zręcznie rozwiązując krępujący ją srebrny sznurek. – Miejsce choinki jest w lesie!

– Ona jest głupsza od Jeża – padło gdzieś z okolic tęczowego łańcucha.

Jeż tylko fuknął i zwinął się w kulkę.

W sumie był już zwinięty, bo Jeża zrobił Mareczek. Podczas gdy pozostałe dzieci wykrawały i dekorowały ciastka, przygryzając sobie z zaangażowania języki, Mareczek zgniótł kulkę ciasta i powpychał w nią spinacze. Upiekły się wspaniale…

– Moi drodzy! Nie upadajmy na duchu! – grzmiała Duża Sowa. – Fakt, wiele rzeczy poszło inaczej, niż to było zaplanowane, ale musimy trwać!

– Przyszło mi do bani kilka rymów do trwać! – zarechotał Mikołajek, który dotarł już do pnia choinki. – Miało być podniośle i pięknie, a wylądowaliśmy w…!

– I to ty sprawdzasz, kto był grzeczny przez cały rok?! – oburzył się Aniołek.

– Powiedział aniołek z czarnym skrzydełkiem! Timer szwankuje?! – odgryzł się Mikołaj i zaczął zjeżdżać, pojękując, bo  igiełki obcierały mu wydatny brzuch.

– Idzie! Idzie! – darł się przeraźliwie Dzwoneczek, wiszący na samym czubku!

Ozdoby zastygły, rozglądając się trwożnie. Czujność im nie pomogła. Potwór zaatakował szybko i bezszelestnie. Wskoczył na drugą gałąź od dołu i porwał ozdobiony żółto-brązowym lukrem Grzybek.

– Koszyczku, zawsze cię kochałem! – krzyczał unoszony pod kanapę nieszczęśnik.

– Nic między nami nie było! – speszył się Koszyczek.

Pozostałe ozdoby poczuły zarazem smutek i ulgę. Jedynie Baryłeczka i dwie Kule Advocatki, z racji zawartości i znacznego przeterminowania nietykalne, nie przejmowały się niczym.

– Dzieci będą niepocieszone – westchnęła teatralnie Advocatka. – Tyle pieczenia, tyle dekorowania, a wszystko zeżre kot.

– A ja się kocura nie boję! Jestem pełna wiskacza, kot mnie nie ruszy!

– Chyba, że cię pomyli z Whiskasem…

– Jak się ululała, to się rozgadała – bełkotała rozgniewana Baryłeczka.

– I tak będziemy wisieć i czekać na kota? – rozbeczała się Lukrowana Myszka.

– Nie wiedziałaś, że upiekli nas, żeby napełnić nami brzuchy? – fuknął Mikołaj. – Dlatego ja Choinka, Renifer i Elf odchodzimy, tam, hen…

– Zapuścimy korzonki – dodała Choinka.

– A my chcemy być na drzewku, bo taki jest sens naszego istnienia. Ozdobieni, czy nie, przypaleni i niedopieczeni jesteśmy magiczni. Kiedy ludzie nas zjedzą, poczują błogość.

– I wyrzuty sumienia – dodała Baryłeczka – zresztą wyrzuty sumienia, są jak sreberko… – każdy je miewa.

– Jak ciocia Marynia, kiedy zjadła nas szesnaście! Siedziała potem w łazience i powtarzała: „Przez trzy tygodnie tylko brokuł!”.

Zielona Kula Advocatka, zamyśliła się i spytała nieoczekiwanie:

– To jaki jest ten sens? Bo mi jakby nieco wywietrzał…

– Bez nas nie byłoby Świąt – potwierdziła Krucha Laleczka.

 – Dajemy ciepło i spokój, smak i niepowtarzalny aromat – szepnęła Owieczka. – Wypieczono nas z troską i miłością.

– Ale ja się boję tego kota – pisnął wyklejony czekoladkami Tyranozaur.

 

Zgodnie z najczarniejszymi przeczuciami, kot wrócił, ale tym razem źle obstawił. Porwał kolczastego Jeża i kilka minut później o mało nie wyzionął ducha. Święta miał spędzić na dietce, prawie jak ciocia Marynia.

 

W tym czasie drużyna Mikołaja zeskoczyła na śnieg. Nagle drogę zastąpiła im ryjówka.

– Niespodzianko! – krzyknęła. – Niespodzianko, na piąte śniadanko!

– Nie zjadaj nas!

– Zimą muszę dbać o solidne racje żywnościowe – powiedziała, złowrogo mrużąc oczy.

– Mam orzeszki! – krzyknął Mikołaj i rzucił przed siebie pękaty worek.

Ryjówka rozdarła mieszek.

Nie wiadomo, kto wypowiedział zaklęcie, a może zaklęcie wypowiedziało się samo… Dość, że jedno z nasionek zakiełkowało, porywając ich wszystkich ze sobą.

Na podniebnej choince zawiśli obok siebie: ryjówka z orzeszkiem, Mikołaj w czerwonej czapce, smukły Elf i zielone drzewko. 

 

 

 

Pecunia non olet

I kolejny ciekawy pomysł :).

Witam pierwszą Czytelniczkę. :) Pozdrawiam, Monique.M. :)

Pecunia non olet

Miś przeczytał i zaczyna czuć magię Świąt, chociaż jeszcze tyle dni. smiley

Dziękuję Moniquw.M, oraz Koali

Mimo, że choinka to jednak nie eukaliptus.

 

 

@Bruce to chyba będzie najwcześniej dodany tekst w konkursie;)

Lożanka bezprenumeratowa

Ładne :) 

Known some call is air am

To jest konkurs, nie zabawa?crying

To jest zabawa, konkurs świąteczny jest gdzie indziej, Misiu :) 

Known some call is air am

Witam kolejnych Czytelników i dziękuję za komentarze. heart 

 

Ambush, starałam się... laughkiss

Pecunia non olet

Outta Sewer,

W komentarzu Ambush było

@Bruce to chyba będzie najwcześniej dodany tekst w konkursie;)

stąd misia wątpliwość.

Yep, tak podejrzewałem i dlatego postanowiłem sporostować. 

Known some call is air am

Mistrzu i Łowuszko!

igiełki obcierały mu wydatny brzuch.

Jeśli to był świerk, a nie jodła, to z pewnością igiełki nie tylko ocierały, ale też się wbijały... wszędzie...

Przez chwilę myślałem, że wyrosła gigantyczna fasola :P ale ładne :)

@Bruce to chyba będzie najwcześniej dodany tekst w konkursie;)

Myślę, że rzuciłyście właśnie wyzwanie kolejnym piszącym :P

 

Misiu, popatrz w pierwszy komentarz do tego wątku, są jeszcze wolne terminy, a Twoje Drabble będą świetnie pasować :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Jeżeli wolny jest 7.12, miś-grafoman mógłby wrzucić (na komentarz, jak rozumie) około 240 słów.

@Bruce to chyba będzie najwcześniej dodany tekst w konkursie;)

Myślę, że rzuciłyście właśnie wyzwanie kolejnym piszącym :P

 

Też o tym pomyślałam:). Kusicie :)

Verus mi jeszcze nie odpowiedziała. Nie wiem, czy ten 7.12 mogę brać. Nie wiem, czy info w pierwszym komentarzu jest uaktualniane. sad

Koala, dopisałam Cię, zapraszamy do zabawy. :D I tak, to nie konkurs.

 

Ambush, bruce, piękny tekst. Mam takiego jednego szkodnika, który toczy na razie wojnę z samą choinką, bo jeszcze ozdób na niej nie ma. Nie wiem, które z nich wygrywa – drzewko traci igły, kot bez przerwy jest pokłuty. Także szorcik w pełni rozumiem.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus,

Jeżeli masz balkon, tam wystaw choinkę. Może jednak lepiej, żeby kot walczył z choinką niż z żyrandolem. smiley

Przyjemny szorcik :)

– Koszyczku, zawsze cię kochałem! – krzyczał unoszony pod kanapę nieszczęśnik.

– Nic między nami nie było! – speszył się Koszyczek.

Dobre :D

Dziękujemy za tak miłe komentarze. :)

Całe  doprawianie tekstu to zasługa pomysłowości Ambush. :) 

Myślę, że rzuciłyście właśnie wyzwanie kolejnym piszącym :P

Krokusie, pora ogłoszenia Twojego opowiadania mocno mnie przestraszyła zmobilizowała.  laugh

 

Pozdrawiamy! heart

Pecunia non olet

Słoooodko ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Całe szczęście, że dałam się namówić Bruce na oszczędzenie sierściucha;)

I bez fałszywej skromności proszę! Bruce ubierała choinkę, a ja w nią kopałam, a autorka podnosiła dekoracje i od nowa układała na drzewku laugh

 

Cieszę się, że udało nam się dać Wam nieco igliwia i cynamonu.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Całe szczęście, że dałam się namówić Bruce na oszczędzenie sierściucha;)

I bez fałszywej skromności proszę! Bruce ubierała choinkę, a ja w nią kopałam, a autorka podnosiła dekoracje i od nowa układała na drzewku

 

laugh Z mojej mdławej choinki bez wyrazu, zrobiłaś drzewko z charrrakterem! wink

Pecunia non olet

Witamy i zapraszamy :)

 

Najpierw czuł przenikliwe zimno, później łaskotanie, a na końcu poczuł się kuliście. I to potrójnie. Otworzył jedno oko, potem drugie i z zachwytem oglądał biały świat. No i zobaczył lepiące go dzieci. Chłopiec założył mu stary kapelusz, a dziewczynka dodała marchewkowy nos i ciepły szalik. Skądś już pamiętał takie chwile, ale przecież wspomnienia zapisane są w wodzie. Kiedy dzieci pobiegły na obiad, towarzystwa dotrzymywała mu starsza pani, obficie rzucając wokół niego ziarno. Od razu zleciały się ptaki, korzystając z uczty. A kiedy w wigilijny wieczór wypatrzył pierwszą gwiazdkę, pomyślał życzenie: niech to będzie śnieżna zima. Wesołych Świąt.

 

                                                                                                                  

 

Tekst Monique.M, a bałwanek ulepiony przez Annę.M

Ładny tekścik i bałwanek, tylko czemu starsza pani rzucała ptakami? ;)

Nastrojowe :) Ja się też ostatnio czuję bardziej kuliście :D

Known some call is air am

Dzięki za pierwsze komentarze :). Ciała lotne już przekierowałam laugh.

 

Miś się obudził wcześniej niż zwykle i obudził też lapka. Miłe zaskoczenie. Już jest kolejna kartka z kalendarza, z ‘okrągłym’ tekstem i obrazkiem. Dobry początek dnia. Miś będzie miał dobry humor.angel

Monique.M i Anna M. – przeurocza opowieść, delikatna, wzruszająca, ciepła. heart

Brawa, Dziewczyny! yes

 

“czuć się potrójnie kuliście” – super określenie! laugh

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Te wspomnienia w wodzie, to chyba na licencji Gekikary;)

Urocza historia i bardzo krzepiąca. Zwłaszcza dla bałwanków...;)

 

Aha, w kwestii czasu publikacji, “okrucieństwo nie do przyjęcia”;)

Lożanka bezprenumeratowa

Mnie to przez ostatni rok też kulistość dopadła :D A zima niech będzie... zimowa :P Miły ten tekścik, Monique! A bałwanek cudny – doceniam szczegółowość, bo to chyba niezbyt duży model. Super, Anno!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dziękujemy za kolejne miłe komentarze smiley.

 

 

Ambush

Rzuciłyście wyzwanie, my podniosłyśmy rękawice ;)

 

A wiesz, że nie do końca rozumiem o co chodzi z tą licencją? W jakimś opowiadaniu to pisał? Kurcze, tyle ostatnio czytałam opowiadań na konkurs tytuliki, że nawet jeśli coś takiego tam było, to nie pamiętam :(. Ja to tak napisałam, bo istnieje taki termin pamięć wody :).

Przyłączam się do podziękowań ;)

 

Krokusie

Masz rację, co do gabarytów bałwanka. Udało mu się uturlać 8 centymetrów smiley.

 

Anno

W obwodzie czy w średnicy? W którym miejscu?smiley

Koalo75

Ze względu na RODO jestem zaskoczona szczegółowością pytańlaugh.

Bałwankowi udało się uturlać wraz z kapeluszem na w/w 8 cm.

Anno

Miś zapomniał, że pyta o dane wrażliwe. laugh

Sam jest okrągły tu i ówdzie, więc żywo go temat interesuje.

Jej ^^ Bałwanek!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Co do czasu publikacji – ostatniego rezultatu nie powinienem poprawić, ale mogę wyrównać.

Co do dotychczasowych historyjek – przy wszystkich trzech czytelnikowi robi się bardzo przyjemnie! Wysoko stawiacie poprzeczkę świąteczną.

I przede wszystkim – dziękuję za fantastyczną inicjatywę! A teraz do rzeczy...

 

Wigilia ekumeniczna

 

Raz Mikołaj chciał spróbować Świąt ekumenicznie,

w związku z czym na letni sabat wybrał się na Skrzyczne.

Wśród słowiańskich wiedźm i magów ponad poziom wzleciał,

po czym wrócił do Laponii z kacem tysiąclecia.

 

Wszak zapadły ustalenia, praca wre usilnie,

bóstw elfowie poszukują w Kalkucie i w Wilnie.

Wyciągają je za uszy i z całego świata

zapraszają na obchody już od schyłku lata.

 

Zgromadziły się w Finlandii byty wszystkich wyznań,

by zrozumieć się wzajemnie na wszelkich płaszczyznach;

aby w atmosferze piękna, miłości, euforii

przyszykować najwspanialszą Wigilię w historii.

 

Dybuk humor miał szczególny, więc w roli prezentu

widział entów, paczki skrętów, stentów i brezentu.

Kryszna milczał, a Peruna dotkliwie pobito,

gdy zabawiał się w piwniczce z Suomi-neito.

 

Święta Łucja, czerpiąc z tego właściwe nauki,

sama bawi się w kąpieli świecami Chanuki.

Rudolf też usiedzieć nie mógł i wbrew nocnej ciszy

ściga się naokół dworu z wielbłądem Aiszy.

 

Odyn się dla rekreacji obwiesił na drzewie –

wąż pierzasty go, którędy do izby wytrzewień,

spytał, wziąwszy za drogowskaz; Ormuzd Arymana

ucałował wreszcie w gębę i pili do rana.

 

Gdy elfowie chcieli słuchać nauk Zaratusztry,

nie zdołali wpierw się wyzbyć wyuczonej musztry.

Rzekł „Słuchajcie!” i stanęli na baczność rzędami,

więc się mistrz asertywności zacukał i zamilkł.

 

Sam Mikołaj siada z Buddą w izbie wedle pieca,

ich ten cały chaos wokół mało co podnieca.

Ramię w ramię pochłaniają miliardy kalorii,

aby zostać najtęższymi bytami w historii.

Jaaaakie to jest dobre, serio, Ślimaku, ten wiersz jest i zabawny, i świąteczny, a na domiar arcyciekawy. Z każdym kolejnym wersem nabierałem apetytu, na to, aby się dowiedzieć, które jeszcze bóstwa i w jaki sposób przedstawisz. Winszuję świetnego wiersza :) 

Known some call is air am

Dziękuję za pierwszy miły komentarz! Cieszę się, że koncepcja kompozycyjna okazała się Twoim zdaniem udana. Życzę jeszcze więcej świątecznego nastroju – i dobranoc!

Aww, Finlandia <3 Zabawny wierszyk.

Na wszelkich płaszczyznach...hehe;)

Piękny wiersz, ale pozostał niedosyt... Jak przebiegły Święta?!

Lożanka bezprenumeratowa

@Monique.M z tą wodą to był żarcik taki, bo “mądra woda: była w Dzieciach wody, ale Twoja jest całkiem inna i ma inne przesłanie. Nie miałam na celu szczypania autora;)

Lożanka bezprenumeratowa

Ślimaku

CHAPEAU BAS, CURTSEY, SAIREIKEI-SAN, …

Miś nisko się kłania Mistrzowi.

Niech  WENA  będzie z Tobą.

Bardzo mnie cieszą kolejne komentarze! Wspaniale, że Wam przypadło do gustu. W szczegółach...

 

Sonato, Finlandia jest tutaj trochę pretekstowa – odniesienia do fińskiej kultury minimalne – ale gdzieś ten nieszczęsny Mikołaj musi mieszkać i przecież nie jest to biegun północny. Poza tym może rozczulić odbiorcę, przypominając mu mimowolnie dziecięce magazyny, w których Święty nieodmiennie bytuje w Laponii. Gdyby nie ten aspekt, równie dobrze mógłbym go umieścić chociażby na Słowacji, którą w końcu znam “nieco” lepiej.

 

Ambush, ślicznie wychwyciłaś dwuznaczność płaszczyzn. Nad tym niedosytem muszę na przyszłość popracować, nie jest to pierwszy raz, kiedy zwracają mi uwagę na mało satysfakcjonujące zakończenie, a przecież w tym przypadku wydało mi się uzasadnione zamknięcie tekstu w ten sposób, zwłaszcza że założyłem sobie tutaj napisanie ulotnego wierszyka, a nie poematu.

 

Niedźwiedziu eukaliptusowy, odkłaniam się typowo – z plaśnięciem czułkami i bardzo niezgrabnie, bo skorupa ma ograniczoną elastyczność. Wiem, jak daleko mi jeszcze do Mistrza, staram się nieustannie poprawiać, więc możesz mieć nadzieję, że będzie tylko lepiej. Dziękuję za życzenia weny, ogromnie się przyda!

Bardzo pomysłowe :). Podziwiam, że zdecydowałeś się na rymowanie, mi to w ogóle by nie wyszło.

Cieszę się, że zabawa się fajnie kręci i w tym roku, dotychczasowe teksty (oraz bałwanek!) absolutnie świetne. Zawsze miło, jak się pojawia forma mieszana. :D Mnie również wiersz rozbawił, szczególnie fragment o aniołku w kąpieli oraz Mikołaju i Buddzie.

 

Z racji tego, że mamy jeszcze trochę niezapełnionych terminów, nadal oczywiście zapraszamy do zabawy. Dodatkowo, jeżeli ktoś z aktualnych uczestników chciałby wziąć jeszcze jeden termin, również jest to możliwe. ;)

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Ach, ślimacza poezja zawsze cieszy ^^ Ale... ale. Nie mam siły na tę dyskusję, więc:

Coś dla dziewcząt: https://www.youtube.com/watch?v=zshzkkD-NYA (Peter Hollens, który na szczęście powstrzymał się od prób śpiewania po łacinie, czego nie umie heart)

Coś dla chłopców: https://www.youtube.com/watch?v=MD-jBLZSZNU (Anna Hawkins, śpiewająca po hebrajsku, co może umie, a może nie – nie potrafię tego ocenić; i po angielsku, jak dla mnie ładnie, choć niekoniecznie ze zrozumieniem)

I wersja instrumentalna dla wszystkich: https://www.youtube.com/watch?v=iO7ySn-Swwc (The Piano Guys, moim zdaniem najlepsza z tych trzech, bo słychać w niej to, co trzeba – za to bez słów...)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Miło mi widzieć następne odpowiedzi! Pisać do takiego kalendarza to sama przyjemność. W szczegółach...

 

Monique, w takiej zabawie każdy może zdecydować się na formę, która mu najbardziej odpowiada. Ja mogę z kolei podziwiać pomysł uzupełnienia tekstu własnoręcznie wykonanym bałwankiem, który czuje się potrójnie kuliście.

 

Verus, bardzo dobrze, śmiech to zdrowie. Konkretnie akurat w kąpieli była święta Łucja (ta od tradycyjnych pochodów ze światłami).

 

Tarnino, jestem naprawdę zadowolony z Twojego komplementu, a w szczególności z tego, że posłużyłaś się słowem “poezja”. Postaram się nie obniżać lotów. Gdybyś miała kiedyś ochotę przewalcować redakcyjnie i merytorycznie jakiś mój wyrób wierszopodobny, oczywiście nie powstrzymuj się.

Wiersze są przede mną bezpieczne :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ślimaku, jak zawsze – Twój utwór jest rewelacyjny! Brawa. :))

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Naaajs, Ślimaku!

 

Fajnie poswatałeś wszelkie wierzenia, to ma swój wydźwięk, a że przy tym jest śmiesznie i pomysłowo... ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Choć fanem wierszy specjalnym nie jestem, to Ślimak pisać to je umi! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Dobra, Ślimaku, wiesz ze ja nie przepadam za poezją, ale czasem coś docenię, bo jest dobre w treści i przemówi do mnie, jak treść na nagrobku Keatsa, albo coś podobnego. Więc wiedz, że twój wiersz w moich oczach to coś takiego. Może brak mi wrażliwości, ale, kurde, nie wiem jak Ci to wytłumaczyć, ale to jest to coś co do mnie przemawia. Rqz jeszcze propsy. 

Known some call is air am

Zaglądam, a tu kolejna porcja pochwał. Jak przyjemnie! Komentarze po części w ten sam ton, więc odpowiem mniej więcej zbiorowo: zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele dzieli mnie jeszcze od najlepszych poetów, ale Wasze zadowolenie z lektury i przychylne uwagi są dla mnie bodźcem, aby starać się zmniejszyć tę lukę. Jeżeli chcielibyście podzielić się ewentualnymi Waszymi próbami rymowania, na pewno byłbym zainteresowany (Bruce – bardzo dobrze pamiętam budzik, Outta – ostatnio na przejściu przez tory przyłapałem się na nuceniu a że był łajza, przeloz na glajza, cug rozmarasił go równo – do wogi).

 

Czy fajnie poswatałem wszelkie wierzenia? Przeczuwam, że na przykład wyznawca zoroastryzmu mógłby się obrazić o to, jak na obszarze półtora wersu strywializowałem dualizm moralny. Inna rzecz, czy jest na świecie choć jeden, który włada polszczyzną. Ujęcie islamu czy hinduizmu też całkiem śladowe, a przecież to ogromne religie.

 

Keats? Gdzie mnie do Keatsa. Skoro jednak rzeczywiście mogę poruszyć jakieś struny w człowieku, to potencjał rozwoju przecież jest, zwłaszcza gdyby udało mi się płynnie przejść z humoresek na utwory z wartościowym przesłaniem...

Ślimaku Zagłady

Również chylę czoła przed rymami. Doceniam trud smiley.

 

Verus

Prosimy z Monique.M o zapisanie nas na 24 grudnia. Mamy pewien pomysł, który postaramy się zrealizować. Choć muszę przyznać,  że po czytanych tekstach czynię to “z pewną nieśmiałością”.

Mate, wiele strun, a biorąc na warsztat jakiś panteizm, to już masz co najmniej koncert na wiele instrumentów :) 

Known some call is air am

Miłość to...

 To miał być krótki skok, ale najważniejszy w życiu Pawła, bo dla miłości. Swobodny lot dwieście kilometrów na godzinę, świst przecinanego powietrza. Wolność.

 

– Kochanie, o której wrócisz? – Usłyszał, gdy już naciskał klamkę drzwi. Nie miał odwagi się odwrócić. Czuł, że Anna stoi w drugim końcu przedpokoju i patrzy na niego.

– Trochę to potrwa – odpowiedział.

– Uważaj na siebie.

To na tym polega miłość? Na zamartwianiu się o drugiego człowieka? Na ciągłym poczuciu niepokoju?

Nie.

Dociągnął drzwi i puścił klamkę.

Miłość to…

 

Porywy wiatru chłostały twarz. Uwielbiał patrzeć na świat z góry. Wszystko wydawało się takie małe. Małe domki, mali ludzie, małe problemy.

– Jesteś pewien? – lekko drżący głos właściwy dla starszych ludzi wyrwał go z odrętwienia. – Ten milion coś załatwi?

– Wszystko. – Paweł odwrócił się. Z odległości nie więcej, jak dziesięć kroków, ubrana na ciemno postać przyglądała mu się pustym owalem otoczonym przez kaptur. – Jesteś Śmiercią?

Pusty owal poruszył się.

– Świętym Mikołajem.

– A nie powinieneś czasem być czerwony z białą brodą i każde zdanie zaczynać od „ho, ho, ho?”

– To zależy od sytuacji. Jakie święta, taki Mikołaj.

Paweł nie odpowiedział. Myśli pognały ku Annie. Oczyma wyobraźni zobaczył, jak siedzi na podłodze otoczona pudełkami i przegląda nagromadzone na środku pokoju przedmioty. Ubrania, dokumenty, listy, pamiątki. Wreszcie trafia na prezent od niego. Otwiera kopertę. Paweł widzi, że się uśmiecha.

 

Pochylił się. Stopy straciły podparcie.

Słyszał, że ludzie umierają w locie. Ich serce nie wytrzymuje tych kilku sekund między dachem wieżowca a chodnikiem.

 

– Źle to oceniłeś.

Czas zwolnił. Poczuł uścisk dłoni i zamiast w dół, poszybował w górę. Świat zawirował. Znów był w domu. Przysiadł obok Anny, gdy akurat otwierała kopertę. Tak, to jego polisa na życie – milion złotych.

– Wesołych świąt, skarbie – powiedział.

Nie słyszała. Jej źrenice rozszerzały się, twarz zsiniała. Zacisnęła dłonie na piersi i osunęła się na podłogę.

 

Miłość to...

Pierwsze pękło serce.

 

Prosimy z Monique.M o zapisanie nas na 24 grudnia. Mamy pewien pomysł, który postaramy się zrealizować. Choć muszę przyznać,  że po czytanych tekstach czynię to “z pewną nieśmiałością”.

Zaintrygowanam. :D Wpisałam Was, oczywiście.

 

MTK, przyznam, że to mocny tekst. W innym klimacie, mroczny. Ale przy tym dobrze napisany i umiejętnie podkreśla “różnicę zdań”, że tak to określę, choć chyba lepiej pasowałaby “różnica spojrzeń” na uszczęśliwianie na siłę.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Nie rób drugiemu, co tobie miłe. Uważaj z prezentami. Smutne. Spowodowało, że miś się zamyślił.

MTF’ie walnąłeś między oczy! Cóż Święta nie zawsze są wesołe. Czytało się smakowicie. 

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj, ManeTekelFares.

Zaskoczenie. Pierwsze odczucie było niedowierzaniem. Że tak uczuciowo i niezwykle można podejść do tematu świąt oraz miłości. 

To na tym polega miłość? Na zamartwianiu się o drugiego człowieka? Na ciągłym poczuciu niepokoju?

Nie.

Pamiętam przeczytane w młodości opowiadanie o zamartwianiu się dziewczyny, która czekała w domu na swojego chłopaka, pełna najgorszych przeczuć. Kiedy wreszcie przyjechał, zarzuciła go mnóstwem pretensji, prawie biła, bo jego spóźnienie było dla niej katorgą – przekonaniem, wręcz dowodem. że na pewno zginął. Z początku nie rozumiał jej zachowania. Potem zadali sobie te same pytania, lecz odpowiedzieli na nie twierdząco. To (też) była miłość. 

 

Pozdrawiam serdecznie i gratuluję tak mocnego tekstu. :)

Pecunia non olet

… seriously?

 

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobrze, przekonaliście mnie do świątecznego czasu! <3 

Poproszę o termin, może być najbliższy wolny lub ciut dalszy jeśli ktoś zechce się dołączyć (technicznie – poczekajcie jeden dzień). :-)  

Koncept jest, nawet już spisany, ale, psia kostka, wyrywa się z liczby słów. W pojedynkę będzie połowa historii (postaram się nie przekroczyć 300 słów, dwadzieścia osiem słów – dam radę), w całości – całość (tu potrzeba byłoby więcej wyrugować – ze 100, ale drugie oko z łatwością je wychwyci).

Wkładam mikołajową czapkę. :-)

 

Obraz meksykańskiej malarki (surrealistycznej), Leonory Carrington, a jej syn Pablo Weisz ożywia je w gifach. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, cieszę się, że dołączasz. :D Zgodnie z życzeniem czekam, czy zgłosi się ktoś do pary!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

No, MTF, toś mocno poleciał. Serio, dobre to jest, nawet bardzo, do tego mroczne i skłaniające do refleksji. W tym roku kalendarz adwentowy jest równie dobry, jak w zeszłym, a może nawet lepszy :) 

Known some call is air am

Mocne, to dobre określenie. Ciekawe, refleksyjne i smutne, choć dla mnie na początku zbyt dużo niewiadomych i zamiast wczuć się w opowieść, to zastanawiałam się o co tu może chodzić.

MTF, szanuję za przekazanie tak wiele w tak krótkim tekście. Bardzo dobrze wykorzystane słowa, mocne to. Choć na początku myślałem, że pójdzie skakać ze spadochronem. Szybko się jednak wyjaśniło i wtedy uderzyło.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Mocny, smutny tekst. Ale napisany pięknie.

Dzięki za pozytywny, o ironio, odbiór. Komentarz szczegółowy jutro.

Zaczęło się mocnym akordem, Krokusie! Urlop i czas wolny – rzecz święta. xd

Bruce i Ambush, lekko przewrotne. :-) Wylądowali na choince – super, kot na diecie – może być. Zejdą z świątecznego drzewka?

Wesołego świątecznego czasu, Monique i Anno M. :-) Kuliście też się czuję, super wymyślone!

No, no, Ślimaku, mamy cały panteon, cudny, choć niektóre postaci wygooglowałam, przyznam się bez bicia! Podziwiam i zazdraszczam, finezja niemożebna – liczyłam podług Twoich nauk. :-) 

MTF, a ja tam będę wyobrażała sobie, że leci, lecz nagle znieruchomiał, tak jak ona zsiniała. Chwila trwała i nagle, pstryk. Spotkali się. Chyba lubię szczęśliwe zakończenia, w pewnym sensie, tzn. z nadzieją – motor nie działa, lecz paliwo jest. <3

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ponieważ z różnych przyczyn jestem znów w nastroju takim, że jeśli będę próbowała napisać cokolwiek sama, napiszę ponuractwo gorsze niż mój ostatni tekst na konkurs świąteczny, to gdyby znalazł się szaleniec płci dowolnej, który chciałby popróbować wspólnie ze mną sił, a w sumie pomóc osobie w okołodepresyjnym stanie zrobić coś sensownego, to zapraszam.

http://altronapoleone.home.blog

Miś na doczepkę do Drakainy, w imieniu dwojga chce zająć 23.12. Czekamy na potwierdzenie Verus.

Myślę, że tekścik z Misiem będzie gotowy już jutro, na datę, którą Miś sobie wybrał :)

http://altronapoleone.home.blog

A gdzie dzisiejsze okienko w kalendarzu?;)

Lożanka bezprenumeratowa

No właśnie :) Pani organizatorka Verus, wraz z Shanti, proszone są do kalendarza.

Known some call is air am

Do 23:60 jeszcze trochę czasu jest.

drakaino, Koalo, mam sprzeczne komunikaty, więc wpisałam Was na jutro zgodnie z ostatnim komunikatem.

 

A tekst będzie. Nie wszystkie czekoladki można otwierać z samego rana! Spoiler bez kontekstu dla niecierpliwych. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cudny ten zwierzak. Mądry stanął tak, że ogrzewa ogonek i nie przypala. laugh

Ale jak się przekonacie niżej, można się nabrać na taki słodki wygląd.

No dobrze, był pomysł, żeby tekst wrzucić o trzeciej nad ranem, ale nie jestem wystarczająco ambitna, żeby o takiej porze wstać. Bo miał to być świąteczny horror. A że nie jest, to miał chociaż nadrabiać godziną. Więc nadrabia trochę po dwudziestej trzeciej, bo to prawie jak trzecia.

Czym jednak jest ten tekest, spytacie? Cholera, nie wiem. I nie jestem pewna, czy chcę się dowiedzieć. :D Zapraszam, w każdym razie.

 

   W sztabie kryzysowym od rana panowało zamieszanie. Z miasta, w którym znajdowało się zarzewie buntu, nadawano sygnał i żaden z agentów nie mógł znaleźć jego dokładnego źródła. Major Poduszka cały nabuzowany dreptał w kołowrotku, a obwisłe poliki podskakiwały mu nerwowo w rytm kroków.

   – Tak nie może być! – krzyknął w końcu. Chciał zeskoczyć na podłogę, ale potknął się o wystający drucik i wyrżnął brodą w poidło. Gdy wstawał, rzucał wokół takie spojrzenia, że nikt z jego podwładnych nie odważył się nawet delikatnie zaśmiać, choć temu i owemu delikatnie drgnął wąs. – Ludzie nie buntowali się od dwóch lat, a teraz od początku grudnia cały czas coś się dzieje. Te paskudne malunki na ścianach z drzewami w całości, zamiast przerobionymi na trociny dla nas… te światełka w fabrykach, które drażnią nasze oczy… tak nie może być. Oni próbują nas zmylić! I jeszcze ten sygnał!

– Majorze! – Jeden z obecnych chomików wyprostował się nagle przy komputerze. – Wydaje mi się, że odszyfrowałem ich wiadomość!

– Dlaczego jeszcze jej nie słyszymy?! Pospiesz się! – Poduszce aż zadrżał nos.

Spanikowany, chuderlawy informatyk zastukał pazurkami w klawiaturę i już po chwili z głośników popłynęła melodia. Całkiem skoczna i, zdawałoby się, niezbyt szkodliwa, pełna dzwonków oraz śmiechu.

– Co. To. Jest – wycharczał znowu major. – Jak oni śmią… mają pracować, a nie puszczać sobie melodyjki! Podbiliśmy ich, więc do końca zasranego życia ich zadaniem jest hodowanie dla nas ziarna i innego pożywienia oraz trocin. Praca na rzecz chomiczego imperium! Zablokować ten sygnał, natychmiast!

Mnóstwo pazurków ponownie zastukało w klawiatury. Wszystkich obecnych pochłonęła praca i tylko major chodził wzdłuż rzędu komputerów i groźnie popatrywał na ekrany. Chwilowy spokój jednak został gwałtownie przerwany przez wyjący alarm i czerwone światła.

– Co znowu, do…?! – wrzasnął major. W tym momencie otworzyły się drzwi, przez które wpadł chomik w strażniczym mundurze. Na ramieniu miał dziurę i brakowało mu beretu, a uszkodzona broń smętnie zwisała z pleców.

– Zaatakowano nas!

– Ludzie?

– Nie, nie ludzie! To potwory, których skóra jest dla nas zbyt twarda, aby gryźć i które nic nie robią sobie z naszych trujących strzałek! Po prostu idą, tratują naszych… Musimy uciekać, pierwsze linie obrony są złamane!

W sali podniósł się harmider, wszyscy wstali od komputerów, zaczęli biegać dookoła w panice, popiskując głośno. Major próbował przez chwilę przekrzyczeć hałas, ale spanikowani informatycy w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Podbiegł więc do strażnika i kazał zaprowadzić się do punktu obserwacyjnego. Dreptali szybko korytarzami, coraz wyraźniej słysząc zamieszanie na zewnątrz i… nie, to niemożliwe.

Ale było możliwe. Poduszka stanął na wieży i z niedowierzaniem na pyszczku przyglądał się hordom, które zbliżały się do sztabu, nie oglądając się nawet na moment. Oczy błyszczały na zielono, a namalowane pozdzieraną już nieco farbą uśmiechy wyglądały makabrycznie. W dodatku wszystkie te potwory miały na głowach czerwone czapki z białymi pomponami i śpiewały, a może grały, tę paskudną melodię pełną dzwoneczków i śmiechu.

– Co… co to jest?!

– Nie wiemy, majorze. Ale nadciągają z tej starej fabryki za miastem, a na ich mundurach widnieje napis Robotyczny Szwadron Świętego Mikołaja. Jako broni używają potężnych metalowych puszek z otworami na górze. Nie wiemy jeszcze, jak dokładnie działają, ale kilku naszym połamały łapy, gdy nieopatrznie próbowali w nie trafić. Ludzie musieli wezwać posiłki.

– Dlaczego teraz? Co się zmieniło?

Major nigdy nie poznał odpowiedzi, bo w wieżę, na której stał ze strażnikiem uderzył na dole jeden z potworów. A miasto już kilka godzin później, gdy roboty zniszczyły cały sztab kryzysowy chomiczych najeźdźców, świętowało pierwsze od dwóch lat dni wolności w świątecznej atmosferze. I żaden z agresorów nie dowiedział się, że wolność zawdzięczali starej ulotce, którą jeden z buntowników znalazł w kartonie z pamiątkami, który przeglądał, wspominając lepsze czasy.

Nowa generacja świątecznych pomocników rusza na ulice miasta! Wpłać datek dla Robotycznego Szwadronu Świętego Mikołaja i wesprzyj edukację najbiedniejszych dzieci!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Fajny horrorek. Słodkie chomiki jako złole i te mordercze Mikołaje, wyszło interesująco :D

Oba teksty fajne :). Sprawiły, że się uśmiechnęłam, a to ważne w tym radosnym czasie :).

Przepraszam Monique.M, ale rano chciałem zmienić formę graficzną na choinkową i okazało się, że screen-shotów nie da się czytać. Musiałem usunąć zmieniony wpis, żeby wrócić do starego. Teraz wygląda na to, że skomentowałaś mój tekst nie widząc go.:(

 

Ślimak Zagłady postawił tak wysoko poprzeczkę, że miś ze swoją rymowanką może spokojnie pod nią przejść wyprostowany na dwóch łapach.

 

Najchętniej by się schował miś i nie dawał głosu dziś.

Ale, jak zabawa, to zabawa.

„Niech się dzieje wola Nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba.”

 

 

                      Marzenia świąteczne

 

Choć daleko do Wiliji, ludzkim głosem misiek kwili.

Czytał dużo fantastyki, no i takie są wyniki.

W Mikołaja wprawdzie wierzy, ale zamknąłby go w wieży.

Niech się trochę zrelaksuje, bo ostatnio się stresuje.

Driada z orkiem zajęliby się workiem.

Telefony by oddali elfom w zabawkowej hali.

Dzieci takich nie łaskawe, bo smartfony już starawe.

Były nowe w roku zeszłym, teraz są już w czasie przeszłym.

Dzieci nie chcą Mikołajów, za to chciałyby do raju,

w którym sztuczne stwory nagle sprzymierzyłyby się z diabłem,

żeby gry się nie kończyły, ale żeby ciągle trwały i myślenia nie żądały.

Jak pomyślał, tak uczynił.

 Ale w wieży krasnoludki połamały wszystkie kłódki,

Mikołaja dokarmiły, żeby mógł nazbierać siły.

Więc do dzieci pomknął wnet, zamknąć dla nich Internet.

Niech się przekonają dzieci, że żyć można i bez sieci.

Dla dorosłych musi działać. Katastrofa by się stała.

Nawet wielkich magów siły chyba by nie wystarczyły.

I kaktusa nawet kwiat, by z chaosu wyrwać świat.

Dzieci najpierw rozżalone, prędko w dobrą poszły stronę.

Zobaczyły, że podwórka, ławka, trzepak, reszta murka,

to świat nowy, kolorowy.  Można na nim w klasy grać.

Wojny toczyć na patyki. Na trzepaku wymyk dać.

A gdy spadnie trochę śniegu, na podwórku Pan Śniegowy

z nosem może kartoflowym, bo marchewkę zając zjadł.

Taki może być ten świat.

Pandemia zmienia, nawet marzenia.

Święta dla dzieci tak całkiem bez sieci,

to fantastyka, lecz zegar tyka.

Jeszcze dni kilka,  lub tylko chwilka,

 Czas zdziała cuda, może się uda.

Bez ograniczeń  i fantastyki

wkrótce  się zmienią nasze wyniki.

W końcu są Święta.

 Skoro  zwierzęta przemówić  mogą,

 to my  zwalczymy paskudę wrogą.*

 

*Tego wszystkim  miś serdecznie życzy dziś. 

Futrzaste szeregi chomiczych najeźdźców i misiowe życzenia :) Oba dobre na lepszy humor z rana :)

Known some call is air am

Tarnino,

miś dziękuje za piękną melodię do misiowej rymowanki. Za piernikowe heart oddałby Ci własne, ale jeszcze go na trochę potrzebuje. Od misia 

(w doniczce, żeby się zdrowo trzymała)

 

Outta,

miś Ci życzy dobrego humoru na cały dzień.

Verus, ale te chomiki przeżyły, prawda..? Chyba ich nie zabiłaś, co?

 

Misiu, dziękuję za życzenia i Tobie również życzę, by bliscy byli w te Święta (a najlepiej cały czas) blisko nie tylko ciałem, ale też głową i sercem!

 

Verus, zakładam, że żyją...

Ale to znaczy, że żyjemy w kondominium niemiecko-rosyjskim pod chomiczym zarządem powierniczym?

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

 Krokusie,

miś Ci dziękuje i życzy zdrowych Świąt.

Widzę, że dziewiąty jest nieobsadzony. Jeśli serio nikt nie chce tego dnia, to ja wezmę, jeśli można. Jakąś zabawną dykteryjkę dam radę ukulać :)

Known some call is air am

A możesz mnie dodać? Zapełnię jakiś dzień, by pustką nie straszył.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Brawa za kolejne teksty. :)

 

Pecunia non olet

Drakaina wyciągnęła pomocną dłoń, wpisz proszę nas oboje.

Aha, teksty dwa. Mogą być dwie daty?

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Chomiki mnie pokonały. Nie podejrzewałam ich o taki poziom demoralizacji. 

Choć prywatnie wyznam, że koszatniczki znowu przegryzły kuwetę klatki...

 

A gdy już się dowiedziałam, o straszliwym losie kłódek

Czułam się jakby mnie elfy, pchnęły do dziurawych łódek

Za to, że Misio jak Pytia, koniec nam pandemii wieszczy

Ja go w swym małym zakresie, wciągam już na listę wieszczy

 

 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, super wierszyk!laugh 

Pecunia non olet

Za to z literówką angry

Lożanka bezprenumeratowa

Oki-doki, wpisz mnie Verus na 13.12.2021, pojedynczo, bo 11 byłby dopiero nocką. ;-) Sorry, że odzywam się dopiero dzisiaj.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Łowuszko,

miś się cieszy, że został jednak Pytią. laugh

Smokini,

dobrze, że się zdecydowałaś wziąć udział w zabawie. smiley

Jacek Terlica, mogą, tylko musisz mi podać, które daty. Rozumiem, że chcecie być na obie wpisani we dwójkę?

Asylum, w porządku, dzięki, wpisałam Cię. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Kiedyś przygotowywałam referat o rejestrach katastralnych. Prosiłam anioła stróża, żeby nie dał mi narobić poruty. Nie spisał się;)

Lożanka bezprenumeratowa

Fajne chomiki, lubię je, V&S. :-) Ostatni mój świąteczny tekst był o pewnej chomiczce, więc musiałam się lekko z ich zwyczajami zapoznać.  Najbardziej polubiłam te najruchliwsze i najmniejsze. Inwazja. Dobry horrorek. :-)

Misiu, tak. Może i wierszowanie nie jest najpierwszej wody, bo nie ma w nim takiego zdumienia, które niekiedy przeżywam, gdy czytam coś kompletnie od czapy, ale wbija mnie w ścianę, ale myśl bardzo porządna  i tysiące wspomnień. Trzepak i wymyk mnie zauroczył z dwóch powodów – sama trenowałam i kibicowanie. :-) Prawdą jest, że pandemia przemeblowuje świat, z moim tak uczyniła.  :-)

Dzięki, Verus. :D

Ambush, o koszatniczkach, usłyszałam po raz pierwszy od koleżanki i jej córy, zawsze jakąś miały. :-) 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Oki, to my z ANDO na środek tygodnia zmieniamy trochę ton :D

Tym samym duet A&A przedstawia: “Niegrzecznych chłopców”

 

 

– Nienawidzę Gwiazdki! – Krzysztof obudził się z krzykiem.

Usiadł gwałtownie na łóżku. Pod powiekami wciąż majaczyło wspomnienie świątecznego koszmaru. Zaledwie wczoraj zmuszony był odbębnić tę coroczną idiotyczną tradycję. Kolacja, w tle tandetne kolędy, sztywne rozmowy z rodziną, której wolałby nie oglądać nawet tego jednego wieczoru w roku. Ale robił to, przyjeżdżał dla matki.

Po powrocie zawsze odreagowywał. Ten sam numer, zapisany na ostatniej pozycji w kontaktach. Agencja zawsze wiedziała, kogo przysłać. Lecz teraz druga strona łóżka była pusta. Brakowało również charakterystycznego zapachu brzoskwiniowych perfum, z których wszystkie korzystały.

Krzysztof podrapał się skołowany w przerzedzoną czuprynę. Pamiętał jak przychodziła.

Rozległ się dzwonek do drzwi.

A może dopiero miała przyjść?

Nie zdążył wygrzebać się z pościeli, gdy ktoś delikatnie zastukał we framugę i rudowłosa piękność w czerwonej sukience nagle pojawiła się w jego sypialni. Powietrze wypełniła woń wanilii. Drobinki śniegu opadały z włosów i ubrania nieznajomej wprost na perski dywan.

Krzysztof pojął wszystko w lot, wyszczerzył zęby w uśmiechu. Uwielbiał tę grę.

– Zamach, głupi dowcip, psychofanka, reality show. – Zbombardował kobietę odpowiedziami, nim ta zdążyła postąpić chociaż krok w głąb pokoju.

– Trafiłeś na listę najbardziej niegrzecznych chłopców – szepnęła, ignorując jego wysiłki  

Krzysztof zmarszczył brwi. Nie podobał mu się jej ton. Niby miękki i zmysłowy, ale jednocześnie ofensywny.

– Jak pani śmie mówić tak do kogoś na moim stanowisku! – Wtem zdał sobie sprawę, jaki jest dzień. – Zaraz… Ta czerwona czapka… Chyba nie jesteś…?

Podeszła bliżej. Wzdrygnął się, gdy jej oczy zapłonęły upiornym blaskiem.

– Mikołaj zawsze była kobietą! – Kobieta uśmiechnęła się paskudnie i tupnęła ośnieżonym glanem.

Przed oczami mężczyzny zatańczyły miliony choinkowych światełek, po czym zapadła ciemność.

Ocknął się na polanie pod lasem, zamarznięte kępki trawy boleśnie kłuły w plecy. Zerwał się z ziemi, rozejrzał, zdziwiony nie mniej niż pozostałych kilku mężczyzn. Znał ich doskonale: część z pracy, część z pierwszych stron gazet. Wyglądali komicznie w przemoczonych, kolorowych piżamach.

Mikołaj zeskoczyła z sań, zadeptała niedopałek.

– Chłopaki, czas do roboty! – Pstryknęła palcami.

Krzysztof poczuł mrowienie na całym ciele. Z niedowierzaniem obserwował, jak jego ręka pokrywa się futrem, a palce zmieniają w kopyto. Wrzeszczał ile tchu w piersiach, wtórując towarzyszom.

Wkrótce przy saniach stało dziewięć reniferów. Pojawiły się karłowate stworki, błyskawicznie spętały ich uprzężą. Krzysztof chciał zaprotestować, ale zdołał wydobyć z gardła tylko parsknięcie.

 

                                                                                                      ***

 

– Nienawidzę Gwiazdki! – Mężczyzna obudził się z krzykiem. W pierwszej chwili miał dziwne wrażenie deja vu. Koszmar, kolorowy blask lampek za oknem, pusta druga połowa łóżka. Kobieta. Wciąż pamiętał smak bata i ciężar sań wypełnionych prezentami.

"Na szczęście to był tylko zły sen! " – Pokręcił głową i zamarł.

– Dzyń, dzyń – zadźwięczało na jego szyi.

 

A to dobre! Taka to “rózga” dla niegrzecznych chłopców. Ku przestrodze! 

Nieco inny ton fakt, ale też na plus :) 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Ciekawa wizja Pani Mikolajowej, taka nie za pruderyjna :D Pomysł na karę też niczego sobie :)

Known some call is air am

Jakżeż to zaskakująco trafne, gratulacje Arya i ANDO! laugh Całkiem inaczej brzmi od teraz “dzyń, dzyń”, pochodzące z sań Mikołaja. :))

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

A&A,

To się podoba misiowi. Miś się uczy przez całe życie, jak człowiek. Taka edukacja to jak eukaliptus.

Po pierwsze primo będzie pamiętał, że Mikołaj jest kobietą. Dzieci to wyczuwają i dlatego tak się garną do Mikołaja. Po drugie primo teraz już wie, skąd te stada reniferów na północy.  smiley

Daty są obojętne.

Ale 11 pusty, to niech będzie, a później dwa dni obok siebie niezajęte, to jeden z nich.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Widzę, że obecnym tu Panom Wasza kara przypadła do gustu;)

Całą noc mknąć pod gwiazdami, z seksowną Mikołajową na saniach;)

 

Faktycznie czasem stół świąteczny bywa miejscem tortur...;)

Lożanka bezprenumeratowa

arya Ando

 

Zwierzę przemówiło ludzkim głosem. Cud wigilijny.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Po tekście A&A przemówiło nie czekając do Wigilii. smiley

A&A, mógłbym się przestraszyć, że też mnie jakaś Mikołaj zamieni w renifera, ale zorientowałem się, że od lat jestem jucznym wołem pod batem własnej żony i targam sanie, zazwyczaj po piasku... Tylko dzwoneczka mi brak.

A tekst fajny :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Wybaczcie, dopiero dziś mam dłuższą chwilę, żeby poodpowiadać na komentarze. :D Dzięki, cieszę się, że tekst w miarę przypadł Wam do gustu.

 

Verus, ale te chomiki przeżyły, prawda..? Chyba ich nie zabiłaś, co?

Krokusie, jakby Ci to powiedzieć... to złe chomiki były.

 

Ale to znaczy, że żyjemy w kondominium niemiecko-rosyjskim pod chomiczym zarządem powierniczym?

Żyliśmy. Roboty nas uratowały!

 

Teksty, które ukazały się w międzyczasie bardzo fajne. Arya, ANDO, naprawdę ciekawy pomysł. :D

 

Poza tym zaklepałam terminy chyba wszystkim, którzy mnie o to prosili. Jeżeli kogoś pominęłam – krzyczcie proszę, dużo zamieszania się tu robi i momentami ciężko się połapać! :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

A & A, ciekawe, straszliwe i... zabawne. :D

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

...a Mikołaj gna

 

Rudolf zajrzał do wnętrza trzymanego w racicach kubeczka. Ze smutkiem stwierdził, że został mu ostatni łyk świątecznej substancji Mikołaja, westchnął, uniósł rogaty łeb i powiódł mętnym wzrokiem wzdłuż zawalonego pustymi flaszkami stołu. Wszystkie elfy już dawno przybiły blat albo pokładły się na podłodze, upojone, zamroczone oraz sponiewierane.

Tylko czwórka reniferów jeszcze się jakoś trzymała. Tancerz od dłuższego czasu przechylał ewidentnie pustą butelkę, wciąż żywiąc nadzieję, że uda mu się z niej wytrząsnąć kilka ostatnich kropel, Fircyk z zamkniętymi oczami tulił do siebie dziesięciokilogramowy blok solny lizawki, Złośnik medytował nad obgryzioną cukrową laseczką, a Kometek gapił się na Rudolfa z bezmyślnym uśmiechem, ledwo widocznym zza buchającej z jego nozdrzy siwej chmury dymu, raz po raz zasysanego z ustawionej pod ławą sziszy.

– Czy… Hep! Czy my nie mieliśmy gdzieś dzisiaj lecieć? – zagaił Rudolf.

– Hik! – czknął Kometek. – Chyba tak… Hik! Ale piliśmy.

– Piłeś? Nie leć – podłączył się Fircyk, nadal nie otwierając oczu.

– No! Dawaj! – zaskomlał Tancerz, łapiąc oburać flaszkę i próbując ją wykręcić jak mokrą szmatę. – Wszystko puste. To przez te cholerne elfy! Ile one wypiły?

– Jedną, góra dwie. Na nas przypadło… – Rudolf zaczął liczyć flasze, ale przy piętnastu stracił rachubę i mu się odechciało. – W każdym razie za mało. Hep!

Wtem drzwi stajni otwarły się z łoskotem, który, gdyby rozległ się jutrzejszego ranka, miałby spore szanse obudzić wszystkich biesiadników, a jednocześnie spowodować u nich zabójczy ból głowy.

– A tutaj co się dzieje?! – Krzyk Mikołajowej odbił się echem od dachu szopy. – Wigilijna noc, sanie załadowane prezentami, dzieci czekają, a wy co robicie?!

– My… Hik! wigilię pracowniczą... Hik! urządzamy – odpowiedział Kometek nieskładnie.

– I pijemy bimber – dodał Rudolf.

– Bimber pijecie?! – Wywrzeszczane pytanie Mikołajowej zostało słusznie uznane za retoryczne, więc nikt się nie odezwał. – A Mikołaj?

– Hep! – Wzrok Rudolfa powędrował ku prowadzącym na tyły stajni drzwiom, zza których unosił się wyraźny zapach drożdży. – A Mikołaj pędzi…

Known some call is air am

Hej, Outta Sewer, Mikołaj pędzi – jak w słynnym dowcipie – na strychu lub w piwnicy. :)

Pani Mikołajowa, niczym Twardowska... :)

Świetna historyjka na poprawę humoru. :)

Hik! :)

Pecunia non olet

Zapaliłabym sobie sziszę...ech.

Piękna historia, ale natchnąłeś mnie bardziej na podróż na Bliski Wschód, niż na pieczenie pierniczków;)

Lożanka bezprenumeratowa

Oj, kobitkom zdarza się zepsuć dobrą zabawę.

Outta, widzę, że to mały Spin-off “księżniczki w oparach” :P a ja dziś akurat na wigilię pracowniczą idę, żeby tylko żona prezesa nie robiła za Mikołajową...

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

To raczej w klimacie tegorocznego tekstu na konkurs świąteczny :) A inspiracja to oczywiście wigilie pracownicze, które w firmie, w której pracuję, dla niektórych kończą się właśnie tak. No i piosenka, której młody musiał się nauczyć do szkoły.

Known some call is air am

Outta

Świetne. Nie ma to jak wigilie pracownicze. Potem człowiek nie musi już nigdzie pędzić. Chyba, że jest tak pracowity, jak Mikołaj. smiley Misie nie muszą pędzić ani chodzić na pracownicze spotkania przed czy poświąteczne. 

Tarnino, nieskacowane misie też chętnie wykorzystają Twój link. yes

Można olać święta, ale żeby przepić?

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Wierszyk Koali ładny, tekst o kobiecie-Mikołaju super! A ten o wigilii pracowniczej reniferów cudownie mnie rozbawił, zwłaszcza ostatnie zdanie :D

Dzięki za miłe słowa, ludziska :)

A co do przepijania świąt, Jastku, to i takich znam, co nic innego w święta nie robią, tylko żłopią i zagryzają karpiem.

Known some call is air am

nic innego w święta nie robią, tylko żłopią i zagryzają karpiem

Wyobraźnia (jak u Kaczmarka) odmówiła posłuszeństwa! laugh

Pecunia non olet

Pijane renifery i pędzący Mikołaj – piękne absolutnie, bardzo mi się podobało. :D Dobry tekst, Outta!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Podobało się, Q,  a ostatnie zdanie – zabójcze. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Rudolf zaczął liczyć flasze, ale przy piętnastu stracił rachubę i mu się odechciało. – W każdym razie za mało. Hep!

→ To właśnie najgorsze – jak zabraknie :D 

 

Ciężki to żywot Mikołaja, dbać o wszystkie doręczone paczki to jedno, ale o epikę? Nie ma lekko. A jak jeszcze Mikołajowa narzeka... Damn it! Najgorzej. 

Dobra Wigilia! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Dzień doberek.

Lukę dobrze wypełnić, więc proszę o wpisanie mnie i Gruszel na 20 grudnia. 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Ja i CM życzymy wesołych Świąt :)

 

Listy do spalenia

 

– Nie… Nie dostarczyliśmy wszystkich! – Elf, łapiąc oddech, wpadł do komnaty i spojrzał na zdziwionego Mikołaja. W dłoniach ściskał sterty pomiętych listów. 

– Skąd to masz? – Święty nerwowo poruszył się w fotelu. 

– No… Były w zsypie. 

– Wyrzuć! – polecił Mikołaj niespodziewanie ostrym tonem. 

– Ale… Ale dlaczego? – dukał elf. – Czy te dzieci były niegrzeczne? Czy nie zasłużyły na prezenty? 

Święty milczał. 

– Mikołaju… – drążył sługa. 

Starzec westchnął, osunął się w wysłużonym fotelu i po chwili zawahania mruknął z najwyższą niechęcią: 

– Zasłużyły. 

– Więc dla… 

– Daj te listy! 

Drżąca, pomarszczona dłoń otworzyła pierwszą kopertę. Tkwiąca w jej wnętrzu zabazgrana kartka wzbiła się w powietrze, zatańczyła kilkukrotnie i po chwili komnatę wypełnił chłopięcy głos: 

 

Chciałbym być wielki jak olbrzym, żeby mój tato już nigdy mnie nie uderzył… 

 

Kartka opadła na kolana Świętego. Ten, już nie strapiony, lecz wściekły, szarpnął za kolejną kopertę: 

 

Kochany Mikołaju, daj mi moc przyciągania słońca. W naszym domu jest tak zimno... 

 

List dołączył do poprzedniego. Elf obserwował go szeroko otwartymi oczami. Mikołaj sięgnął po trzecią kopertę. 

 

Bardzo bym chciała, żeby mój wymyślony przyjaciel istniał naprawdę. Nie mam z kim rozmawiać na przerwach. W domu nikt nie zwraca na mnie uwagi. Mikołaju, proszę! 

 

Wyjął jeszcze jeden list. Poplamiona, stara kartka uniosła się, mówiąc cichym głosikiem: 

 

Drogi Mikołaju, proszę cię o supermoc. Ale nie taką zwykłą. Chciałbym nie czuć głodu. To jest takie nieprzyjemne... Wciąż jest mi słabo, ciężko mi się uczyć... 

 

Święty chwycił kartkę i wepchnął ją z powrotem do koperty.  

– Widzisz? Są życzenia od dobrych, grzecznych dzieci, które jak najbardziej zasłużyły na prezenty. Ale moja moc jest ograniczona. Ja nie mogę spełnić tych życzeń.  

Wstał, odrzucił stos kopert na fotel i wyjrzał przez okno, za którym wirowały płatki śniegu. Elf patrzył na porzucone listy. Po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. 

– Mogą to zrobić... tylko ludzie – dodał Mikołaj. 

– Naprawdę nic się nie da zrobić? – zapytał elf zachrypniętym głosem.  

Ramiona Świętego opadły bezradnie.  

– Tylko ludzie – powtórzył. 

Elf otarł łzę, zebrał listy i skierował się do wyjścia. 

– Do widzenia, Mikołaju – szepnął. 

Otworzył już drzwi, kiedy nagle Święty wykrzyknął: 

– Zaczekaj! 

Elf odwrócił się tak szybko, że część listów wypadła mu na podłogę. 

– Pomyślałem sobie... – zaczął Mikołaj. – Niektórym mogą pomóc tylko ludzie. Ale my też możemy pomóc... Tak zwyczajnie, po ludzku. 

– Tak! – zawołał elf. 

– Zatem przebieraj się, musimy wyglądać jak ludzie. I w drogę! 

Elf pozbierał listy i wybiegł z komnaty. W oczach miał łzy. Ale tym razem były to łzy szczęścia. 

Macie rację, S&CM, tylko ludzie. Mamy wybór. Zawsze. Świat bez nadziei nie ma sensu. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Smutne. Ale podobało mi się, choć nie wiem co zamierzają Mikołaj z elfem, bo nie wszystko da się naprawić :(

Known some call is air am

Sonato i CM, miło, że na końcu jest cień nadziei. Oby tylko zdążyli. 

Pozdrawiam serdecznie. 

Pecunia non olet

S&CM Dobrze, że się zdecydowali działać. Jest nadzieja, że uda się im coś naprawić. Smutne, ale właściwe do adwentowego kalendarza. Skłania do zastanowienia, czy czasem dorośli nie czekają na Świętego Mikołaja, zamiast coś zrobić osobiście.

Nie wierzę w takie zakończenia. 

Niemniej, poruszyliście gigantyczny problem, który właśnie w takich przedświątecznych chwilach skłania do wniosku, że nie ma sensu wierzyć w ludzi.

MTF Nie wszyscy ludzie są źli. Nie można uogólniać. Mówi Ci to wprawdzie miś, ale z zewnątrz lepiej widać, że wielu jest dobrych. Można się zdziwić.

Wiesz, Koalo, to taki czas robienia rzeczy na pokaz. Ja Boże Narodzenie nazywam świętem hipokryzji. 

Ale zgoda, są dobrzy ludzie i często takich spotykam. Natomiast, obawiam się, że nie są w przewadze.

Sonato CM-ie, smutne, ale z promykiem nadziei. Żeby jej nie było tylko w czasie świątecznym, ale zdecydowanie więcej przez cały rok. Tego wszystkim życzę :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

MTF Dobrych ludzi nie widać i nie słychać, bo się nie afiszują. Życzę Ci i myślę, że my wszyscy, żebyś w te Święta zobaczył promyki.

Tarnino, Ty możesz być przykładem. Zamiast robić ‘łapanki’, przynosisz miłe dla nas ‘śpiewanki’. smiley

Ooo, ile komentarzy, ale wy jesteście ranne ptaszki :) Dziękuję za wszystkie opinie :)

Żeby zdziałać cokolwiek w tym świecie, nadziemskie potęgi muszą wcielać się w prostych ludzi.

Nadludzka moc nie umie nam pomóc.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Super, tyle historii i emocji jest w tym Waszym tekście. Podoba mi się to światełko nadziei, że mikołaj i elf nie zrezygnowali, tylko szukali sposobu. Tak powinniśmy działać.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Piękny tekst, Sonato i CM-ie :)

http://altronapoleone.home.blog

Świetny, smutny, ale też na swój sposób prawdziwy tekst w swoim przesłaniu – tylko ludzie. 

Wesołych, Sonata i CM! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

I ja dziękuję wszystkim za komentarze i dobre słowa. :)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

MTFie, ludzie som wuje. Ale to nie znaczy, że Ty też musisz być. N'est-ce pas? A  hipokryzja, o której mówisz, jest wynikiem laicyzacji. Jak działanie ma być szczere, skoro nikt nie rozumie jego sensu?

Tarnino, Ty możesz być przykładem. Zamiast robić ‘łapanki’, przynosisz miłe dla nas ‘śpiewanki’. 

Implikatura konwersacyjna – moje zwykłe łapanki są zue. XD Ooooj, pora na zło XD

https://youtu.be/ok5WsPYcj5Y

Bójcie się XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A  hipokryzja, o której mówisz, jest wynikiem laicyzacji. Jak działanie ma być szczere, skoro nikt nie rozumie jego sensu?

Czy laicyzacji? Tego nie jestem pewien. Raczej mam wrażenie, że polski kościół katolicki zawsze był na pokaz i od święta.

Let’s not go there.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sonato i CMie, ja też otarłam łzę.

Lożanka bezprenumeratowa

Miałam trochę do nadrobienia w czytaniu kalendarza :).

Teksty o Mikołajowej i o Wigilii pracowniczej świetne :).

Tekst o listach faktycznie smutny, ale zakończenie wynagradza :). Chętnie przeczytałabym, jak uszczęśliwiają dzieci. Może druga część ? :) A przesłanie słuszne.

Jastek Telica – autor pomysłu, Drakaina – beta ;)

 

Stary człowiek wstawał powoli.

Nogi słabe, ręce drżące, w stawach diabelskie trzaski.

Wszystko do odnowienia, domagające się maści i leków.

A przede wszystkim słońca.

O słońce jednak wyjątkowo trudno, bo dzień ciemniał szybko, a mrokowi towarzyszył chłód i wszechobecna wilgoć.

Taka pora roku.

Co również nakazywało pośpiech. Zatem ruszył starzec, by zdążyć przed wszystkim, bo choć czasu nie brakowało, to sił jak najbardziej. Zużył się, a powtarzalność codziennego rytuału życia coraz mniej cieszyła.

 

 * * *

 

Szuranie.

Usłyszeli.

Budzili się.

Spojrzeli po sobie.

Nieludzkie gęby.

Źli.

– Idzie – odezwało się któreś.

– Ledwie nogami przebiera – dodało drugie.

– Może tym razem się przewróci – zarechotało trzecie.

– Człapie, niedołęga. Grób niepobielony!

– Cicho, uszu nadstawia.

Chichot.

– Coraz gorzej mu służą.

– Cicho! Nie może się dowiedzieć.

Zamilkli.

 

 * * *

 

Starzec wszedł do komórki, rozejrzał się wokoło.

Wszechobecny kurz. Nie sprzątano tu za wiele. Po co?

Popatrzył po figurach. Wzrok mu się zaćmił, człowiek westchnął ciężko. Lecz za serce się nie złapał.

Mnóstwo roboty, z roku na rok więcej, nie wiedzieć czemu. Ten majdan ruszano ledwie od święta. Wciąż powinien być nowy. A jednak sam z siebie niszczał.

Jeszcze zimniej się zrobiło.

Zgasił światło.

 

* * *

 

– Widzicie, kryska na niego!

– Zamilknij, baranie!

– Ja ci dam „baranie”!

– Tożeś prawy baran, może zaprzeczysz?

Baran się nadął.

– A tyś osioł! – odciął się kłapouchowi. – I uszy ci zwisły od ostatniego roku, a ogon wpół oderwany.

– A twoje rogi poczerniały!

Mogli ten spór toczyć bez końca. Zapału by im nie brakło.

– Ot, przypomniał sobie! – zawarczeli gniewnie wszyscy trzej magowie. – Cudu czeka raz na rok. A częściej nie łaska? Nie tym razem, nie będzie rozgrzewania serc. Niech zamarzną! – wydusili nienawistnie.

– Pokój, pokój – odezwał się wół. – On może wrócić.

– Nie wróci, ledwie drepcze, słaby. W tym roku pewnie nie wydoli.

– Wydoli, zawsze tak jest. Nie widzieliście, jak na Jezuska patrzył? Sił nabierał.

– Jakich znowu sił? Toż Jezusek sztuczny!

– A kto tu prawdziwy?

Osioł z baranem roześmieli się jednym głosem.

– Ty niby wół, a głupiś jak cielę! Lepiej już się gap na malowane wrota!

 

* * *

 

W ruch poszły pędzle, młotki, dłuta. Stary człowiek powolnymi nakładał klej i farby. Umysł miał coraz jaśniejszy, choć ręce okrutnie utrudził.

Aż drżały.

Słaby był, a mimo to nie przestawał, więc praca postępowała. Figury zyskiwały na urodzie. I na gadatliwości. Odnowiciel nie usłyszał jednak ni słowa – zwierzęta dbały o to, by ludzie nie dowiedzieli się, że i one rozmawiają, choć jest to możliwe tylko raz w roku.

Te prawdziwe rozmawiają.

A tutaj nawet nie takie.

Martwe.

Jedna złość w nich żywa.

Jezusek milczał. W sumie nic dziwnego. Niemowlę.

 

* * *

 

Baranowi rogi się złociły.

Pomalowane.

Osłu uszy dziarsko się wznosiły, a ogonkiem jakby machał.

Stary człowiek musiał oczy przetrzeć, by zrozumieć, że jednak nie. Lecz i o wiele więcej mu się zaczęło zdawać.

Jezusek pojaśniał.

Co za dziw!

Starość – pomyślał i serce mu zabiło.

Wyciągnął drżące ręce, przekręcił przełącznik, prąd popłynął, rozpalając żarówkę, choć wcześniej na obecnych spłynęło inne światło, bijące najmocniej od leżącego na sianie uśmiechniętego dzieciątka.

Uśmiechem ogarniającym świat.

Po czym potoczyła się rokrocznie powtarzana pieśń:

W żłobie leży…

Jak zawsze prawdziwa moc rozlewała się po sercach. Nie umarła, choć prawie od martwoty nieodróżnialna, spała tylko, nieustannie chętna do przebudzenia.

http://altronapoleone.home.blog

Piękne. Nostalgiczne i przynoszące radość. Trochę smutne i budzące nadzieję. Miś poruszony, a nawet wzruszony. 

Warto się przełamać i zawalczyć.

Lożanka bezprenumeratowa

Drakaina, Jastek Telica, poruszające to było, brawa! 

Pecunia non olet

A ja tak zbiorowo, bo dopiero nadrobiłem cały kalendarz: świetna robota! Chyba szykuje się na to, że ta edycja przebije zeszłoroczną. Reasumując: taki kalendarzyk to ja rozumiem :)

Bardzo ładne, Jastku i drakaino :) 

Known some call is air am

Mi też się podobało :)

Moje agnostyczne serce mówi, że bardzo mu się podoba, że komuś od tego cieplej, wiadomo gdzie.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Podoba mi się Jastku i Drakaino, styl i fabuła, a renowacja bardzo!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Moje ateistyczne serce też się nieco rozgrzewa, choć bardziej od ładnego ujęcia tematu niż samego świątecznego motywu, Jastku :)

Known some call is air am

Verus, wpisz mnie na 16go, bo się za optymistycznie zrobiło.

Mojemu agnostycznemu serduszku też się nieco cieplej zrobiło :)

http://altronapoleone.home.blog

Ooooo, MTF, zetrwej chopie do połednia jutro, bo coś mie sie widzi, żeś niy erbnoł świontecznego klimatu, kiery my z Realucem planujymy łobłonaczyć ;)

Known some call is air am

:D

Ładne smiley

404, wytrzymia.

R&O

Przykrzy nom się. Ło kwile połednie. Piknie pytomy.

Po połedniu, o dwansotej dwanoście bydzie, a to skuli tego, że dzisioj momy dwanosty grudzień :)

Known some call is air am

Realuc & Outta Sewer

 

Cichanoc 2021

 

Do rozjaśnionego delikatną poświatą bożonarodzeniowych światełek pokoiku cicho wsunęła się korpulentna postać, dzierżąc w ręce brązowy, płócienny worek. Podeszła do ustawionego pod ścianą łóżka, nad którym z plakatu spoglądał długowłosy aktor, jedną ręką przytrzymujący zausznik przeciwsłonecznych okularów.

Postać położyła worek obok śpiącego, najwyżej dziesięcioletniego, chłopca. Rozsupłała rzemień i zaczęła wyciągać ze środka błyszczące w świetle lampek przedmioty: piły, noże, skalpele, nożyce, oraz inne, zaopatrzone w ostrza lub zęby, utensylia. Były tam również cęgi, szczypce, palniki, wiertła oraz smukłe korpusy nowoczesnych elektronarzędzi. Na koniec przybysz wydobył kilka zapasowych akumulatorów i przytroczył je do skórzanego pasa – to nie miała być szybka, prosta i przyjemna robota.

Postać odetchnęła głęboko i ujęła jeden z przyrządów, na próbę wcisnęła guzik startu. Niskie buczenie wypełniło pokój, by po chwili przejść w wizg, kiedy usiana drobnymi ząbkami tarcza ruszyła, rozpędzając się do prędkości piętnastu tysięcy obrotów na minutę. Chłopczyk nie poruszył się, śpiąc równie mocno jak reszta domowników, zawczasu potraktowanych wpuszczoną przez komin mieszaniną gazów. Do jutra rana nikt się nie obudzi.

Przybysz odstawił narzędzie, zdjął ze śpiącego kołderkę i obrócił go na bok. Rozłożył na prześcieradle czarną folię z polietylenu, po czym przeturlał chłopca z powrotem, układając jego wątłe ciało na plecach. Raz jeszcze sięgnął po piłę, spojrzał na mężczyznę z plakatu i skinął mu głową, tak jakby ten był prawdziwym człowiekiem, z zaciekawieniem obserwującym rozgrywającą się przed nim scenę.

Wreszcie rozpędzona tarcza opadła.

Szkarłatne strugi krwi bryznęły na kaftan, momentalnie wsiąkając w gruby materiał. Czerwona mgiełka, złożona z tysięcy drobnych, rozproszonych pędem narzędzia, kropelek buchnęła w kierunku pochylającego się nad ciałem chłopca przybysza – oblepiła jego śnieżnobiałą brodę, a także wdarła się w nozdrza i wypełniła półotwarte usta żelazistym smakiem. Piła zajęczała w proteście, kiedy napotkała kość. Znacznik naładowania baterii spadł o pierwszą z czterech kresek.

To będzie długa noc. Cicha noc. Wszystko w krwi. Atoli…

 

***

 

– Janek, wstawaj! Całe święta prześpisz!

Chłopiec z trudem uniósł powieki. Czarne loki matki łaskotały w twarz.

– Czas na prezenty! – dodała kobieta, potrząsając synem.

– Miałem dziwne koszmary, mamo. Przez całą noc śnił mi się chyba warsztat taty, bo ciągle słyszałem dźwięki pił i innych narzędzi. Bardzo chciałem się obudzić, było tak głośno i ciemno, ale nie mogłem.

Nagle uwagę Janka przykuł niezwykły porządek w pokoju, którego dzień wcześniej z całą pewnością nie było. Zniknęły nawet plamy ze ściany, a farba w wielu miejscach wyblakła, jakby ktoś intensywnie szorował konkretne miejsca.

– Mnie też śniły się dziwne rzeczy – stwierdziła matka, po czym dodała: – Ale nie warto zaprzątać sobie tym głowy w taki dzień! No już, zdrapuj się z łóżka.

Chłopiec zrzucił z siebie kołderkę i… westchnął z zachwytu. Był niemal pewien, że nadal śni, choć tym razem z koszmarem nie miało to nic wspólnego. Przekręcił się, opuścił nogi na posadzkę. Czuł dotyk chłodnych paneli, a przecież jego nowe palce nie były pokryte skórą, lecz nieznaną chłopcu, syntetyczną powłoką.

Kobieta aż się wzdrygnęła, zrobiła krok w tył, i opadła na stojący nieopodal łóżka wózek inwalidzki. Z jej oczu popłynęły łzy. Chciała coś z siebie wydusić, ale słowa ugrzęzły jej w gardle i nie były w stanie się z niego wydostać. Promienie zimowego słońca wlały się już do pokoju, oświetlając plakat z ulubionym aktorem chłopca. Postać uśmiechnęła się na ułamek sekundy, zsuwając przy tym z nosa ciemne okulary, choć była to zapewne jedynie gra świateł.

Janek wziął głęboki oddech i…

Po raz pierwszy w życiu stał na własnych nogach. Nie mogąc oderwać wzroku od dwóch niesamowitych protez, pełen zachwytu rzekł do matki:

– Chciałem dostać najnowszego Cyberpunka, ale to jest zdecydowanie lepsze!

Known some call is air am

R&O

Nie możecie tak najpierw denerwować, a potem wzruszać misia. Nic już Wam więcej nie powie, co myśli o Waszym niesamowitym tekście. yes

Też przeczuwałam rzeź choinkową, a tu takie procedury medyczne. Hohoho!.

Lożanka bezprenumeratowa

Realuc & Outta Sewer, wzruszacie cudownym opkiem tuż po dwunastej.  heartcrying

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Fachowiec ten Mikołaj. Ale czy to ciało na zawsze? Bo jeśli niezmienne, to chłopiec nigdy nie dorośnie. Co prawda wtedy nikt mu nie powie, poszukaj w sobie dziecka.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

W imieniu Realuca oraz swoim dziękujemy za miłe słowa, a co do wątpliwości Jastka, to Mikołaj na pewno się pofatyguje w przyszłości, żeby mu nieco te nogi zmodyfikować ;)

Known some call is air am

Outta, chyba przez przypadek zgłosiłem Twój komentarz z tych emocji i nie wiem, jak to cofnąć :P Jastek, jest jeszcze opcja, że Mikołaj to przewidział i to takie protezy na wypasie (z możliwością regulacji). No i oczywiście dołączam do podziękowań za komentarze ;)

Tarnino,

Ella jest naj... Miś dawno już powinien zapisać się do Twojego fanklubu z powodu Twoich gifów, a teraz jeszcze linków. Zgłasza akces.

R&O

Sorry za offtop

blush

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Świetne!

http://altronapoleone.home.blog

Uff, toście pojechali, R&Q! Żeśta u mnie niezłą huśtawkę wywołali. :D 

(byłoby jedno czepialstwo, ale że usunąć się go nie da, a podobanie jest, zapomniałam o nim. :p)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

QR, łeeee. Miałech wytrzymieć. Nie wytzrymia.

Gdyby urwał chłopakowi nogi, żeby przyczepić innemu, to co innego. 

Za radośnie, za radośnie w tym kalendarzu.

Nie ma cofania zgłoszonych komentarzy. Teraz Outta będzie przypiekany żywym ogniem i będzie mu wkładany rozżarzony gwóźdź [tu był najwykwintniejszy i najokrutniejszy żart ever, ale podobno nie licował z godnością urzędu, a dymisji nikt nie chciał przyjąć; wy wiecie, ja wiem, Outta Sewer też wie ;-) heart]. Życzę udanej nocy, Realuc.

 

Zgłoszenie komentarza odznaczam. :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

heart

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Cieszę się, że udało nam się Was zaskoczyć :) – @Asylum: chodzi o to "w krwi" zamiast "we krwi"? – @MTF – co Ty taki negatywnie nastawiony? Poczekaj, bo Cię zaproszę do bety jednego tekstu, który pisze, a który jest IMHO najbardziej dołująca rzeczą, która spłodził mój mózg. – @Rybo: toż to karesy są w porównaniu do tego co mi żona funduje :P – @Realuc: spoko, nie bój nic, przeżyję :)

Known some call is air am

O, nie, Q, nie powiem. ;-) Już go nie pamiętam. xd Takich kiksów, jak przez Ciebie wspomniany to, nie  ja, nigdy nie wyłapię, no way. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jastku i Drakaino, jest moc z Wami ;) ładnie napisane, akurat dziś się dowiedziałem, że żona drewnianą stajenkę zamówiła, porobiła nawet figurki. Kto wie czy nie będę ich odnawiał za ileś tam lat ;)

 

404:12 i Realuc’u:12 – a ja tam wiedziałem, że oni dobrze mu zrobią :) Taki gruby, co w nocy przychodzi i jeszcze na święta, i w tekście portalowym to tylko dobro może czynić ;) co nie znaczy, że źle wyszło – powiało Świętami, mocno ;)

 

Ja tak też napomknę, że co prawda zeszłorocznego kalendarza nie czytałem, ale tutaj widzę znakomity przekrój najróżniejszych pomysłów, a do tego pięknych wykonań. Verus i Sonato, dzięki za świetną zabawę!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Trzynasty grudnia jest jedną z ważnych polskich dat. Znam i pamiętam. Wpis nie jest o tym.

Życzenia dla Was na świąteczny czas.:-)

 

***

Kuchnia wyglądała jak po przejściu tajfunu. Rozerwane torebki, słoiki, nakrętki do nich, trzy zamączone stolnice. Dostęp do wielkiej lodówki blokowały stosy blach i garnków położonych na podłodze, bo blat stołu zajął Marian częściami składanego mix-maxa. Nad wszystkim unosił się zapach drożdży i cebulki z czosnkiem pyrkających na kuchence. Fela, odcedzając mak z mleka, rozgryzła kilka ziarenek:

– Nie jest gorzki, dobry kupiłeś. Co tak krążysz do pokoju, sprawdzasz potajemnie w internetach? Głupiego urządzenia nie potrafisz złożyć! Przyznaj się, wybrakowany kupiłeś!? – Ostatnie słowa odbiły się od pleców Mariana wychodzącego chyłkiem z kuchni.

Za chwilę dobiegł ją radosny ryk:

– Fela, za pięć minut wychodzimy! – Marian wparował do kuchni w rozpiętej kurtce i z czapką wystającą z kieszeni.

– Gdzie się wybierasz? Pierogi niegotowe, mak czeka, południe wybije, a my w proszku! Co dzieciakom poślesz? A kurier na rano zamówiony. 

– Nie piekl się! – Wyjął wałek, rozwiązał fartuszek, po czym lekko popchnął w kierunku wyjścia z kuchni. Koło wieszaka opatulił ją szalikiem i czapką oraz poprawił zakładkę, by odsłonić oczy. – Niespodziankę przyszykowałem! A buty sama już włóż, bo mi się zawsze sznurowadła w dłoniach rwą. 

 

Na dworze prószył śnieg. Poszli w kierunku terenów stoczniowych. Spod budynków dyrekcji wyskoczył lekko wychudzony lis. Zaczekał na błysk migawki w smartfonie Feli i, oglądając się od czasu od czasu, zaprowadził do hangaru, którego koniec sięgał morskiego horyzontu.

Budowla rozbłysła. Nad bocznym wejściem migotał neon "Muzeum nienapisanych książek". 

– Marian, co to?

– "Muzeum nienapisanych książek i opowiadań w szufladzie". Końcówka po "i" się nie zmieściła. Te gwiazdki sporo żrą, a będzie czynne do końca roku, więc koszt spory, zwłaszcza że spodziewamy się wielu odwiedzających. – Tłumaczył, nagle zmarkotniały.

– Ja przecież nie o tym, zobacz! Te gwiazdy do nas mrugają!

– Wiem, Zenek nas zobaczył. Są tam i nasze książki, i dzieciaków. Wydane na papierze. A może lisek mu powiedział? – Mrugnął do niej, porozumiewawczo.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Fajne :) (lic. Anet). Świąteczny kuchenny real i rzeczywiście fantastyczna niespodzianka:

(miał być cytat, ale to byłoby zabranie ciastka następnym czytającym)

i najlepsze zdaniem misia:

Są tam i nasze książki, i dzieciaków. Wydane na papierze.

yesyesyes

 

Miś jest przekonany, że każdy najpierw przeczyta tekst Smokini, ale...

Śliczne, Asylum, miałam wiele rozmaitych skojarzeń, szczególnie z mojego ukochanego “Małego Księcia”. heart

 

Też pamiętam, też mam w sercu tę datę. crying 

 

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

Klimatyczne, Asylum :) Po rozmowach na SB i licznych “sprawozdaniach” na tematy kuchenne, czuć, że to Twój tekst. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dzięki, kochani jesteście!

Ano, S, trzy lata samouctwa jest szkołą jazdy bez trzymanki, teraz próbuję skręcać powoli w stronę wege, zapanować nad rozmiarem i wreszcie zakupić nóż szefa kuchni. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jak ktoś mówi w święta nie piekl się, to ładne.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Aaa, wyłapałeś, Jastku. Szukałam właściwego słowa. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Wzruszyłam się. Też mam takie muzeum. Jestem również posiadaczką, atlasu podróży nieodbytych;)

Dzięki Misiu.

Lożanka bezprenumeratowa

Muszę powiedzieć, że zabawa świąteczna na forum nastraja mnie bardzo pozytywnie. :)

Dzięki, że jesteście. Wesołych Świąt!

 

                                                                                               ***

 

Osiem miesięcy po stworzeniu świata.

Chmura w niebie – dział przetargów publicznych.

 

Bóg rozsiadł się za biurkiem, sięgnął po teczkę i zajrzał do środka. Szybko przewertował dokumenty i spojrzał na swoją komisję – anielicę Gabrielę, serafinę Noemi i anioła Lucjana. 

– Kontynuujemy temat projektu “Promienny okres przesilenia zimowego”. Wedle ustaleń z ostatniego spotkania dorzucamy, w pierwszej kolejności, wysłanie mojego syna na Ziemię – powiedział Bóg, zapisując krótkie notki i zakreślając ważniejsze punkty. Kolejnym krokiem projektu był nabór na wiecznego dobroczyńcę; w związku z tym powołano komisję i rozpoczęto przesłuchania.

– Szukamy czegoś bardziej medialnego, niż dotychczasowe kandydatury? – zapytała Gabriela.

– Trudno powiedzieć. Musi mieć “to coś”, Gabrysiu.

 

                                                                                                 ***

 

– Rozpatrujemy kandydaturę numer osiemset siedemdziesiąt jeden. Imię? – zapytał Bóg, podnosząc wzrok znad dokumentów.

– Mikołaj.

– Kraina pochodzenia?

– Laponia.

– Co więc zaproponujesz, Mikołaju? Konkurencja jest spora. Z góry uprzedzam, że pomysły na elfie osady w Skandynawii nie mają mojego poparcia. Nie chcę, by ludzie się dowiedzieli, że ich też stworzyłem.

– Przede wszystkim – zaczął spokojnie białobrody. – Utrzymam obietnice nadane przez moich rywali z rekrutacji. Wprowadzę łakocie, choinki wystrojone w światełka, aromatyczne goździki, cynamon i soczyste pomarańcze, choć myślę, że niektórym ludziom bardziej spodobają się mandarynki.

Komisja pokręciła głowami z niezadowoleniem. Kandydaci zbyt często nie wykazywali pomysłowości.

– Mam natomiast coś jeszcze – dodał.

Mikołaj podszedł do komisji, sięgnął do boku i rozchylił krawędź sakwy. Wszyscy podnieśli się z krzeseł i wyciągnęli głowy, by spojrzeć do środka.

– No nie wiem – powiedział Bóg. – Niektórym to się nie spodoba.

– Spodoba się wszystkim, tylko niektórzy potem zapomną, jakie to wspaniałe. Proszę tylko spojrzeć!

Mikołaj podszedł do barierki na skraju chmury i przechylił sakwę. Ostrożnie wysypał trochę zawartości, gdy w tym momencie zawiał wiatr, szarpnął nim, a worek wyślizgnął się z rąk. 

Bóg wstał, podszedł szybko do barierki i spojrzał w dół. Uśmiechnął się szeroko.

– Hm. Jest dużo lepiej, niż myślałem. Nazwę ten kolor niebiańską bielą – rzekł, widząc świat przykryty grubą warstwą śniegu.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Super świąteczne.laugh A czy to ten sam Mikołaj, który teraz sunie po niebie na saniach zaprzężonych w sześć reniferów i z tyłu sań ma wór pełen prezentów dla dzieci?

Misiowi się spodobało. Teraz będzie już wiedział, skąd się wziął ten “jak biały puch z poduszki”, od którego “marzną mi paluszki” i kto za to odpowiada.smiley

Takie to ładne i plastyczne, że nawet wybaczę Ci porwanie Mikołaja z Licji.

Lożanka bezprenumeratowa

Sagitt, zabawna opowieść. Pomysłowy Dobromir z tego Mikołaja. laugh

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

@Asylum – ładne i bardzo asylumowe, że tak powiem ;) @Sagitt – to Mikołaj wymyślił śnieg? To niech mnie teraz samochód przyjeżdża rano odkopywać, skubany :)

Known some call is air am

Anno.M: Możliwe, w czasie projektu mogły paść dalsze ustalenia, także na temat sań i reniferów. Koalo, dokładnie, to historia z kategorii “tak było, nie zmyślam”. ;)

Ambush, Tarninow zeszłorocznej edycji kalendarza adwentowego zrobiłem historię z biskupem Mikołajem, a i miejsce akcji jest właśnie w Licji. :)

Tarnino, trochę tak miało być, nie chciałem refleksyjnego tekstu świątecznego w tym roku. 

Bruce: dziękuję, cieszę się z takich wrażeń!

Outta: to był wypadek przy pracy. Nie ma się co wkurzać podczas kolejnego czyszczenia szyb. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ciekawe czy Mikołaj własnoręcznie robił płatki śniegu?

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

MeneTekelFares, zrobione! Dzięki za zalepienie ostatniej dziury. :D

 

Przeczytałam też zaległe teksty, wszystkie bardzo fajne. Outta, Realuc, aż mi się łezka w oku zakręciła. <3 Sagitt, spodziewałam się w sakwie prezentów, ale śnieg chyba wygryawa!

 

Ja tak też napomknę, że co prawda zeszłorocznego kalendarza nie czytałem, ale tutaj widzę znakomity przekrój najróżniejszych pomysłów, a do tego pięknych wykonań. Verus i Sonato, dzięki za świetną zabawę!

Cieszymy się, że się podoba. <3

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Fajny pomysł, Sagitt. :D Dobrze, że śnieg, a nie lód. Śnieg puszysty łatwo się odkurza z samochodu. Ciekawe, kto wpadł na lód, pewnie kontrkandydat. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Verus, ale mi dałaś czasu do namysłu. ;p

Umknął mi gdzieś Twój komentarz w toku tego, co się tu dzieje, wybacz!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus,  trwa w końcu gorączka przedświąteczna. ;)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

U mnie to raczej gorączka całkiem permanentna. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus, mam 1200 słów. Co teraz? indecision

Znajdź trójkę do brydża i może przejdzie jako praca czteroosobowa ;)

http://altronapoleone.home.blog

Jest to jakiś pomysł. Jednak może to dobry moment, aby nauczyć się odganiać “przywiązanie do jednej myśli i dopasowywania na siłę”.

yes

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nareszcie nadgoniłam z czytaniem. Gratuluję świetnych historyjek :).

Verus, uprzejmie proszę o dopisanie Koala75 do jutrzejszego wystąpienia.

To znaczy na 16.12 razem z MTF

@Rybo: toż to karesy są w porównaniu do tego co mi żona funduje :P – @Realuc: spoko, nie bój nic, przeżyję :)

 

Czy nikogo naprawdę nie przeraża żona Outta Sewer? XDDD

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mnie przeraża :P:P

Known some call is air am

Nadrobiłam 3 ostatnie teksty i wszystkie fajne, bardzo różnorodne, dobra robota <3

Zaktualizowano wpis w bestiariuszu: ŻONA.

Asylum, gdańskie klimaty, stoczniowe w dodatku – mam sentyment do tego miasta, choć niewiele w nim gościłem :(

A muzeum rośnie, choć staram się regularnie, po cichutku, wynosić eksponaty :) Szkoda tylko, że papier znika, jak tylko przekraczam próg... pozostaje wersja elektroniczna <ulubiona_emotka_baila>

 

Sagitt, wyszło cieplutko, nawet jeśli wysypał śnieg :) Trzeba jednak przyznać, że ten punkt programu wyborczego idzie mu chyba najgorzej – białe Święta są ostatnio rzadkie :(

 

Rybo, tylko Outta ma odwagę to powiedzieć...

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zaktualizowano wpis w bestiariuszu: ŻONA.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, To się nazywa, dostarczyć kobiecie argument do ręki. laugh

https://www.youtube.com/watch?v=cDfVBWCNNbM

Zaktualizowano wpis w bestiariuszu: ŻONA.

Teraz mr.maras może stworzyć bestiariusz kompletny. :P

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

 

Teraz mr.maras może stworzyć bestiariusz kompletny. :P

 

Mogę podesłać grafiki :P

Known some call is air am

Team Drakaina & Jastek strikes again ;)

 

***

 

Mikołaj hojną ręką sięgał do skrzącego się milionem świetlnych refleksów worka, a prezentów nie ubywało. Obdarowywanie niczego wartościowego nie ujmuje – a ile dodaje!

Uśmiech nie schodził z oblicza świętego. Radość panowała na świecie.

Żeby zawsze tak.

I gdyby tylko spoza radości nie przezierało czasem czarne światło. Smutek w oczach dziecka, które właśnie straciło matkę. Przerażony wzrok przeganianego z piwnicy do piwnicy kota.

– Pomóż mi – szeptał wtedy Mikołaj, w nadziei, że wraz z kolejnym prezentem spłynie na ziemię odrobina światła, z którego utkano worek, i przegoni cienie.

– Nie zawiodę – odpowiadał chętnie worek i radośnie rozwiązywał kilka splotów, bo wszak ma ich nieskończenie wiele. Nic mu nie ubędzie.

Choć ubywa.

Sam worek bowiem malał, choć lepiej powiedzieć, że mizerniał: nitki nikły jedna po drugiej, blask ciemniał. Na sam koniec tylko zarys pozostał, kilka pasm tak cienkich, że ledwie razem związanych. I one rozlecą się wkrótce, poświaty wszak ostało się tyle co nic, a on dał z siebie wszystko. Żadne odkrycie, że po świetle mrok, taki stały porządek rzeczy.

Westchnął ciężko święty, wrócił do siebie, a co zostało z torby, na kołku zawiesił. Nie wyrzucił jako rzeczy zużytej, z natury wierzył bowiem w naprawianie.

Aniołki już na niego czekały, od progu śpiewając hosanna na wysokościach.

Pocieszył się nieco, choć nadal poglądał markotnie na wymizerowany worek.

Mijały dni, odwieczne wątki mieszały się z niezmienną osnową. Co prawda całkiem inaczej. Na nowo.

Więc niebogaty wręczył kilka groszy jeszcze biedniejszemu. Ojciec skłócony z synem porzucił dziecinny upór, przemógł żywioną złość i odezwał się, spory łagodząc. Córka wybaczyła matce, sama zresztą nie pamiętała już, jaką niezapomnianą winę. Ludzie schodzili z manowców na prostsze ścieżki.

Opiekun sprawił kalekiemu psu wózek, by zwierzak znowu mógł biegać i ogonem machać. Choć oczywiście psiak ogonem nie machał, czynił to całym sobą. Ogrodnik podparł chylące się drzewo, by ocalić je przed ścięciem, a ono odwdzięczyło mu się całym koszem owoców. Spiesząca się do szkoły dziewczynka podniosła z chodnika dżdżownicę i położyła ją na miękkiej ziemi. Jakże następnie zakwitł krzew jaśminu!

Życie samo z siebie chciało dawać więcej.

Wniebowzięte aniołki śpiewały coraz radośniej, dźwięki zamieniały się w świetliste promienie, one zaś w nitki.

Tkał się tak worek Mikołaja, tkał i tkał!

http://altronapoleone.home.blog

Miś przeczytał z przyjemnością. Bardzo mu się podoba koncepcja wątków odnawiających worek Mikołaja. Niech tak się tka worek i żeby miał czym, żeby nie brakło nitek.

No, to pozamiataliście. Najładniejszy tekst, naprawdę świąteczny, pełen nadziei i dający pewność, że warto być dobrym, bo dzięki temu jeszcze nas stać na odrobinę cudu. I to wszystko w takim szorciku, pełen szacun.

Known some call is air am

Ładne i pomysłowe smiley. Smutek przeplata się z radością.

Cóż rzec można – niech się tka, Jastkaino Drakalico!

Dobrze Wam idzie ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Tkanie jest pięknym motywem! :-) Życie jest żywe, lecz staje naprzeciw potęgi i mocy człowieka.  Życie zwycięży, zawsze, a człowiek – tego nie wiem, gdyż zdaje mi się, że on nie chce wchodzić w alianse i z niczego rezygnować. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Oby nitek dobrej woli zawsze było więcej.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Oby.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ależ mi na duszy błogo;) 

Piękne opowiadanie.

Lożanka bezprenumeratowa

Przecudne. heart Taki worek, to skarb! :)

Pecunia non olet

Zatem tak.

Miałem pewnego szorciaka na 1200 słów z okładem. Dużo za dużo na kalendarz. Do każdego zdania byłem bardzo przywiązany.  Z bólem w sercu ciąłem. Jednak wciąż zostało ponad 1000.

Już byłem zdecydowany wrzucić szorciaka na portal takim, jakim go stworzyłem, a do kalendarza wymyślić coś innego, gdy ikonka poczty pokryła się pomarańczą.

To wiadomość od Koala75, “skatowałem tekst’.

Rzeczywiście zostało 600 słów.

Nie wiem skąd u Misia takie zamiłowanie do noży i siekier, lecz muszę przyznać, że wprawnie nimi włada. Co prawda mamy w szczegółach jeszcze trochę różnic zdań odnośnie tekstu, ale skoro niebawem zmierzcha...

… voila:

 

Lustrzany prezent

 Rodzice wiedzą, co jest dobre. “Nie wchodź na strych!”, to wyraz najwyższej troski o bezpieczeństwo dziecka. Wiadomo, strych jest miejscem ostatniego pożegnania przedmiotów, co do których przejawia się głęboką wiarę w funkcjonalne zmartwychwstanie. Ich tajemnice z czasem pokrywa całun pajęczyn i kurzu.

Niestety zakazy mają to do siebie, że napędzają ciekawość. Zresztą, Krzyś miał trzynaście lat, był więc już na tyle dużym chłopcem, iż wiedział, że wszelkie mroki skutecznie rozprasza światło latarki. 

Przystawił drabinę do wnęki pod sufitem i upewniwszy się, że latarka na pewno działa, rozpoczął wyprawę. Serce przyspieszyło, gdy drzwi ustąpiły i poczuł nieznany mu dotąd zapach starych przedmiotów. Snop światła przesuwał się po tajemniczych kształtach.  Krzyś przedzierał się pomiędzy nimi, czasem zawadził o coś nogą. Wzbijający się pył drażnił nos i gardło. Wstrzymywał oddech, a myśli przypominały o najgorszym z lęków.  

 

Miał wtedy osiem lat. Mama płakała przy jego łóżku, jak nigdy wcześniej. “Tata nie wróci” –  zapamiętał tylko te słowa. To, co się stało zrozumiał dopiero z czasem. Ojciec pracował poza miastem przy budowie generatora powietrza. Skafander taty uległ rozszczelnieniu. Zabrakło tlenu.

 

Krzyś wzdrygnął się, gdy odbity refleks światła latarki podrażnił źrenice. Podświadome wezwanie do ucieczki przegrało z ciekawością. W miarę zbliżania, rozświetlony obszar stawał się większy. Potarł dłonią gładką powierzchnię. To było lustro.

I przemówiło.

– Cześć.

Kolana Krzysia ugięły się, aż przysiadł na podłodze. W odbiciu zobaczył siebie.

– Nie bój się. –  Chłopiec z lustra zachichotał. – Zastanawiałem się jak dużo czasu zajmie ci odkrycie tego miejsca. Jesteś taki jak ja.

– Czyli jaki? – Krzyś odzyskiwał pewność siebie.

– Głodny świata. 

– A co to jest świat? – Krzyś uczciwie przyznał się, że nie rozumie. 

– No tak. Skąd to możesz wiedzieć.  

– Co jest za tobą? 

Postać w lustrze odwróciła się przez ramię.

– To jest las. 

– A to niżej?

– To łąka.

– Dlaczego twoje włosy się poruszają?

– To wiatr. – Chłopiec z lustra z każdą odpowiedzią stawał się coraz smutniejszy.

– Dlaczego u ciebie jest tak... jasno? Musicie mieć tam dużo reflektorów… i bardzo dużo generatorów powietrza.

– To światło słoneczne.

– Czyli jakie? Nie słyszałem o tej technologii. 

– To natura. 

 Oczy Krzysia chłonęły każdy element zalustrzanego krajobrazu. Intensywnie myślał. Nadal nie znał odpowiedzi na najważniejsze pytanie.

– Do czego to wszystko jest potrzebne?

Chłopiec z lustra nie odpowiadał. Jego umysł intensywnie pracował.

– Jak masz na imię? – dopytywał Krzyś.

– Jarek.

– Zupełnie jak mój tata. – Krzyś zmarkotniał. Przypomniał sobie płaczącą mamę.

Tymczasem chłopiec z lustra opuścił swój świat i przytulił Krzysia.

– Mam pomysł. Wejdź i o wszystkim przekonaj się sam.

– To można tam wejść?

Dłonie lustrzanego kolegi zanurzyły się w szkle, jakby to była tafla wody.

– Nic trudnego. Spróbuj. 

– Co z mamą? 

– Zajmę się tym.  

Krzyś walczył ze sobą, ale tylko krótką chwilę. Wsunął w lustro jedną dłoń, za chwilę drugą, po czym zanurzył się cały.

Jarek uśmiechnął się, gdy Krzyś dotknął trawy, powąchał  kwiatek i kichnął.

– Wesołych świąt, synku – Zacisnął palce na trzonku młotka. 

 

Brzęk stłuczonego lustra zaalarmował Miriam. Podbiegła do drabiny.

– Krzyś?

Jarosław wysunął się z otworu.

– Tak bardzo chciałem z tobą być, kochanie.

Miriam przycisnęła pięść do ust. Oczy przeszkliły się. To był jej Jarek.

– A Krzyś? – jęknęła. 

– Przepraszam, ale to był jedyny sposób, aby nasz syn mógł poczuć zapach lasu, usłyszeć śpiew ptaków i zobaczyć promienie słońca odbijające się w jeziorze. 

– Dlaczego?

– Jedyne czego w życiu żałowałem to nie tego, co przeszedłem, ale czego więcej nie ujrzę – odpowiedział Jarosław.

Miriam schowała twarz w dłoniach. Jedyne, co mogła zrobić to płakać. 

*** 

Mikołaj właśnie kończył wydostawanie się z szybu wentylacyjnego, gdy usłyszał znajomy furkot. Odwrócił się, by przywitać się z Gabrielem, który z impetem wylądował tuż obok.

– Co jest? – zapytał.

Gabriel wściekle trzepotał skrzydłami.

– Tym razem przegiąłeś pałę. Zgłoszę szefowi twoją dymisję.

Miś podziwia MTFa, że dał się namówić na zmiany w swoim tekście. Limit to ostre narzędzie i miś to wykorzystał machając nim na lewo i prawo.

Wilk i Miś mają różnice zdań, ciekawe jak to się skończy...

Nie wszystko poszło po myśli Mikołaja... Myślę, że chciał dobrze :( szkoda, że leci dymisja, miał jeszcze sporo dobrego do zrobienia. Musiał pełnić funkcję w jakimś nienormalnym ustroju politycznym, gdzie za błędy traci się posadę, zamiast być przeniesionym na inny stołek...

Misiu widzę, że poszedł bezwzględnie...

 

 

Litości, MTF ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Mam rozumieć, że ojciec poświęcił syna dla możliwości powrotu do żony, i usprawiedliwia sobie to miłością do syna, któremu chciał pokazać coś więcej, niż to, co znał? To jest niezłe i mocne, ale ta końcówka z Mikołajem, któremu grozi wysłannik biurokratycznych niebios, w dodatku językiem zamierzenie(?) kolokwialnym, wydaje się być doklejona na siłę, żeby jakiś mocniejszy akcent świąteczny się pojawił. Nie, że mi się nie podobało, ale ten ostatni fragment trochę mi popsuł wrażenia z lektury.

Known some call is air am

No, ostre, jak cięcie skalpelem! Czasem tak trzeba, wiem coś o tym, niestety. Ostatni fragment trochę pojawił się znikąd, rację ma Q, choć dobrze że rzeczony gość dostał dymisję. To jakby dwa poziomy: ludzki i bogów. Ten pierwszy wydaje się zawsze bliższy, drugi nieludzki i niezrozumiały, ot fanaberie. Tymczasem oba bywają okrutne i nieprzewidywalne. Bardzo interesująca kartka z adwentowego kalendarza!

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Litości, MTF ;)

Że co?

ale ta końcówka z Mikołajem,

Koalo75, wytłumacz Panu, bo tu się między innymi machnęliśmy w zdaniach.

 

Ostatni fragment trochę pojawił się znikąd, rację ma Q

Przyznaję i Tobie i Q, że nie teges do końca. I chyba wrzucę oryginał. Te 600 słów przy przeróbce znacznie większego szorta, masakra jakaś.

 

Litości, MTF ;)

 

Że co?

Miej litość dla Misia, gdy już zapadnie noc, a różnice Waszych zdań nie ostygną ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Miej litość dla Misia, gdy już zapadnie noc, a różnice Waszych zdań nie ostygną ;)

Hahaha

Zostaw ten w kalendarzu, MTF, bo nabiera przy tym przedziwnej głębi, przynajmniej dla mnie! Skracanie zawsze masakrą jest, choć niekiedy wydobywa clue. Kłuje, bolesne, ale... prawdziwe.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Skracanie zawsze masakrą jest, choć niekiedy wydobywa clue. Kłuje, bolesne, ale... prawdziwe.

W tym wypadku zmieniło główną myśl. :-)

W tym wypadku zmieniło główną myśl. :-)

No, to niedobre skracanie. Dobre skracanie nie zmienia myśli. Masz jeszcze jedną piosenkę: https://www.youtube.com/watch?v=nGJkcOk0H0s

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zmieniło bądź wyostrzyło niewidzialne? Nie wiem. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Odwiedzającym miś poleca link zamieszczony przez Tarninę w jej komentarzu do tego opka. laugh

No, to niedobre skracanie. Dobre skracanie nie zmienia myśli. Masz jeszcze jedną piosenkę:

Zawsze mogło mi się tylko wydawać. :p

Tarnino miś jest Twoim fanem.

Odwiedzającym miś poleca link zamieszczony przez Tarninę w jej komentarzu do tego opka. 

Pierwszy czy drugi? XD

 

ETA: Tarnina chciałaby uściślić – sama ma pierwszy stopień muzykalności (wie, kiedy grają) i muzykować nie umie :) Jak tak patrzy na brzdąkaczy ukulelowych, dostaje ciutkę oczopląsu :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Obydwa linki świetne. Masz szczęście, że zrezygnowałaś z kandydowania do loży, bo miś by działał wszelkimi sposobami, żebyś tam pracowała. Nie byłoby to ze złej woli (wiadomo to ciężka praca), ale dowód uznania. heart

MeneTekelFares i Koala75,  Wasz tekst jest tak zaskakujący, że podczas lektury miałam zbyt wiele skojarzeń, aby go jednoznacznie zaszufladkować. :) 

Był zatem i pasjami oglądany w dzieciństwie kreskówkowy czechosłowacki “Chłopiec z plakatu”, i “Alicja po drugiej stronie lustra”, i “Gremliny rozrabiają” z opowieścią o śmierci ojca dziewczynki, przebranego za Mikołaja, który tragicznie utknął z workiem prezentów w kominie i został znaleziony już po świętach.

Opowiadanie jednocześnie bardzo smutne i miejscami przeplatane żartami. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ale jak to dymisję?! A co z prezentami?!

Lożanka bezprenumeratowa

Chyba wszystko zrozumiałem źle, bo ponuro.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Może ponuro, bo taka pogoda. Za lustrem jest lepiej.

Ale, jak staję przed lustrem, to włos mi się jeży.

Później uciekam z krzykiem.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Zawsze możesz użyć młotka, ale tylko raz. smiley

No gdyby na siebie, to można kilkakrotnie, ale będzie boleć;)

Lożanka bezprenumeratowa

No tak, użyję na sobie, a później po takim wynalazku spojrzę w lustro.

Uf!

Czy ty chcesz, by mi serce stanęło z przerażenia?!

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Ale jak to przetrwasz, to już nic Cię nie ruszy;)

Ale masz rację, nie samookaleczajmy się lepiej. Zwłaszcza przed Świętami. Zmasakrowana twarz nie pasuje do białego obrusu;)

Lożanka bezprenumeratowa

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Od Sary Winter i ode mnie :)

 

***

 

Śnieżna planeta była malutka. 

W zasadzie była tak malutka, że nazwanie jej planetą to przesada. 

A więc, kulka SW-716 toczyła się spokojnie przez przestrzeń kosmiczną, aż któregoś dnia, zupełnie przez przypadek, bo prawdopodobieństwo było mniejsze od tej kulki, wylądował na niej biało-czerwony kosmita, Pietrek.

Rozejrzał się i stwierdził, że inwazja będzie dziecinnie prosta.

– Generale, nie mają tu kompletnie żadnych sił zbrojnych – poinformował dowódcę, który pozostał w statku-matce, krążącym na orbicie wokół kulki. – Wystarczy kilka bomb typu “Pierwsza Gwiazdka” i SW-716 będzie nasza.

– Dobrze – odparł generał kosmitów.

– Gorzej z zasobami naturalnymi. Nie wiem, czy inwazja się opłaca, na razie nie widzę tu nic oprócz śniegu…

– Niedobrze – odparł generał kosmitów.

Sztab był małomówny, bo rozpaczliwie próbowano naprawić problemy z grawitacją. Kulka była tak mała, że zamiast utrzymywać statek na orbicie, sama próbowała wejść na orbitę wokół niego.

Pietrek w tym czasie rozglądał się, mrużąc oczy. Próbował wypatrzeć coś w śnieżnych zaspach. Jakieś znaki życia może, choć trudno mu było uwierzyć, by na tym mrozie mogło cokolwiek żyć. Zdziwił się jednak, gdy ze śnieżnej zaspy wyskoczyło zielonkawe stworzonko.

– Planeta jest zamieszkana – zameldował szybko. Potem zwrócił się do stworzonka: – Ręce, macki i inne kończyny do góry, ty…

– Nie, nie! Lądować nie! Ewakuacja, ewakuacja! EWAKUACJAAAA!

Pietrek przekrzywił głowę.

– Zauważyłeś może, że mierzę do ciebie z blastera?

– Zapadnie się, zapadnie! Oj…

Ziemia nagle ustąpiła Pietrkowi spod nóg. Poczuł, że spada do wnętrza kulki…

 

Następne, co pamiętał, to zimny płyn obmywający mu twarz. Smakował owocami.

– Więcej kompotu nie ma…

– Już dobrze, obudził się.

Drugi głos był głębszy, ale dobrotliwy. Pietrek otworzył obie pary oczu.

– Musisz wracać na górę – mówił do niego grubas z brodą. – Ściana naszej bombki już prawie się zasklepiła, a twój statek czeka.

– Ręce do góry!!! – wrzasnął Pietrek, podrywając się gwałtownie. – Mam blaster i nie zawaham się go użyć!

– Cicho, cicho… czy nie czujesz magii świąt wokół ciebie?

Kosmita rozejrzał się, niepewny, gdzie właściwie się znalazł.

Setki zielonych stworzonek kręciły się na kilkunastu poziomach kulki. Całe jej wnętrze było wydrążone. Taśmociągi przenosiły kwadratowe pudełka z miejsca na miejsce, a on sam i grubas siedzieli w środku całej struktury.

Pietrek opuścił blaster, skonsternowany.

– Co to jest? – zapytał, przy okazji dotkliwie uszczypnął się w rumiany polik. – I czemu tu tak zimno, Jezu…

– Nie jestem Jezus, tylko Święty Mikołaj, w Pyrlandii zwany Gwiazdorem – powiedział, chyba nieco obrażony, ten gruby z brodą.

– Zapadłeś kulkę! Czemuś łaził tyle! – Zielony stworek skakał jak piłeczka ping-pongowa.

Pietrek usiadł ciężko, aż go zabolał tyłek. Nagle z krótkofalówki wydobył się głos generała kosmitów.

– Kapralu, co wy tam jeszcze robicie? I co to za dziura w kulce?

Skrzat i Mikołaj spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Mały szybkim ruchem wyrwał Pietrkowi krótkofalówkę z rąk, a potem podał ją grubemu.

– Ej! – oburzył się kosmita, lecz nic to nie dało. 

– Chyba macie problem z grawitacją, generale. A my mamy nieproszonego gościa, który zupełnie tu nie pasuje. Dogadajmy się – mówił Mikołaj. Pietrek w tym czasie masował sobie obolały tyłek.

– Dogadajmy się – odpowiedział generał, bardzo rzeczowo, tak jak na generała przystało.

Mikołaj odchrząknął.

– Oddamy wam kosmitę, a wy nam pomożecie rozwieźć prezenty po Wszechświecie. Latacie z nadświetlną?

– Oczywiście.

– No, to widzimy się zaraz na waszym statku.

   

I tak się dogadali. A na Ziemi, w wigilię Bożego Narodzenia, zamiast sań Mikołaja na nocnym niebie pojawiła się śnieżna kulka, z której wysypywały się prezenty. Ludzie byli tym bardzo zaskoczeni, a ich zaskoczenie jeszcze wzrastało, kiedy patrzyli, co właściwie tę kulkę ciągnie. Nie ciągnęły jej bowiem renifery, o nie! Robił to statek kosmitów, a jego załoga zacierała rączki, bo wyniuchała, że Ziemia to znacznie lepsze miejsce na inwazję. Zaraz jednak zrzedły im miny, kiedy Mikołaj oświadczył, że to dopiero pierwszy przystanek na trasie rozwożenia prezentów, a do obdarowania został jeszcze cały Wszechświat…

Precz z sygnaturkami.

Wesołe, optymistyczne i przyszłościowe. Autorka i autor to jakieś wieszcze lub coś lepszego jeszcze. Misia uradowali, będzie mógł spokojnie raczyć się eukaliptusem.

Kiedy zamiast przyciągać kulka usiłuje się podczepić, to faktycznie kłopot;)

Piękna historia, cieplutka i lśniąca jak 2w1 połączenie sopla i pączka.

Mniam. 

Lożanka bezprenumeratowa

Teraz już wiadomo, czemu czasem nie widać ani sań, ani reniferów. :)

Sara Winter, Niebieski_kosmita, brawa!

Pecunia non olet

SW&NK, ale jazda z tą kulką mknącą z nadświetlną po wszechświecie! <3 A przygody kaprala na planetce  – fajne, dobrze mu tak. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Koala, Ambush, Bruce, Asylum, dziękujemy! ❤️

Ładne. Przyjemne. I fajnie wyszło to zaczerpnięcie do tego kalendarza takiej krztyny SF wymieszanej z odrobiną humoru. ;)

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Pozieleniałem.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

:)

Precz z sygnaturkami.

Pomysłowe :)

                                                                           Misielcze święta

 

Ryba: pomysł, scenariusz, miemso z upolowanych mamutuff

Bail: reżyseria, kurekta, przyprawy, ratowanie przed przypaleniem

 

 

Do parapetów domków przy ratuszowym placu przymocowano wielkie, pluszowe misie z czerwonymi kokardami. Dzieci, które miały przygotować jasełka, zupełnie zapomniały o przedstawieniu i piszcząc z zachwytu rzuciły się podziwiać maskotki. Śmiechy szybko zamarły, by za chwilę przemienić się w płacz. Maluchy dostrzegły, że maskotki wisiały na stryczkach, oczka im odpadały, a brzuszki były częściowo rozprute.

 

– Rewolucji najwyraźniej skończyły się szubienice – powiedział Legolas, uśmiechając się smutno na widok płaczących dzieci.

– Niemisiowo – skwitował siedzący w jego kieszeni malutki Misierlok Pluszolms. – Ale nadal jestesmy niewidoczni dla ludzi, granica wyobraźni nie pękła, więc Koszmaruch –  miś splunął z pluszogardą – nic z tych przytulasów nie wycisnął. Chwała bohaterom.

– Chwała.

– Do roboty, pięknisiu. Emeryt z wilczym dziądzialągiem na szyi wciąż jest jedno śledztwo przed nami.

– I co z tego, masz jakąś obsesję, brzydalu.

 

Gnali szaleńczo śladem rozbitych marzeń i gorzkich łez. Potwór nawet nie starał się zacierać śladów, najwyraźniej bardzo się spieszył. Wyraźnie kierował się prosto ku reniferzej paszostacji. Elf zatrzymał się na krawędzi wyobraźni, dysząc ciężko.

– Ile zostało? – wysapał.

– Rzuć te lembasy, wykończą cię – odburknął Misierlok, wyciągając z kieszeni kamizelki stylową cebulę. – Pół godziny do pierwszej gwiazdki. Musimy go namierzyć lub spowolnić. Znasz jakiś skrót?

– Ciebie wykończy pracoholizm. Tędy.

Legolas rzucił się biegiem wąską ścieżką między snami i koszmarami.

 

Mikołaj, jak co roku, zaparkował między saniami i poszedł na stronę. Kawa była niezbędna, by dotrwać do rana, ale miała swoją cenę. Ledwo znalazł ustronne miejsce, gdy w szybko zapadającym zmroku pojawił się koszmarny, zwielokrotniony uśmiech. Błysnęły szpony.

– Kuj bombki strzelił, świąt nie będzie! Za Alicję! – zaszumiał złowieszczo Koszmaruch, rzucając się na zaskoczonego starca. Wydawało się, że potwór pożre brodacza, gdy w powietrzu świsnęła strzała. Stwór rozpadł się na wirujące strzępki bladej czerni, a Mikołaj, z rozdziawionymi ustami, obrócił głowę.

– Śledczy Uzdatniania Marzeń – burknął Misierlok, wyskakując z elfiej kieszeni i błyskając berylową odznaką. – Kończcie, obywatelu, i w drogę. Zabezpieczamy teren.

Siwobrody stęknął potwierdzająco. Z ŚUMem się nie zadziera.

 

“Dedukcja: misiokomando zdybało Koszmarucha, bestię z Cheshire, na niby-poddaszu. Tam wpadli w pułapkę, zostali pojmani, torturowani, a potem rozpruci na śmierć. Wygląda na to, że żaden nie pisnął słówkiem o kluczach do dziecięcych marzeń. Koszmaruch, wnosząc po wyblakłej czerni – śmiertelnie wygłodzony, podjął desperacką próbę pożarcia magii Bożego Narodzenia. Wnioskuję o pośmiertne odznaczenia dla pluszaków, rentę dla rodzin i godne zastępstwo…”

– Serio? Renta? Wiesz, że mamy koniec roku, a przez inflację w Polsce budżet skończył się w październiku? – Wielkanocny przerwał lekturę raportu, zsunął okulary i zastrzygł długim uchem. Pluszolms dzielnie przyjął pojedynek na spojrzenia; miś i króliś, w odwiecznej walce o serca milusińskich. Oparty o ścianę elf przewrócił oczami i odezwał się:

– Zastępstwa chociaż daj. Mikołaj to pierwsze ogniwo między marzeniami a ich materializacją. Gdyby Koszmaruch go rozwalił, mielibyśmy kataklizm aż do samej jawy. Ktoś musi strzec ich snów.

    Wielkanocny chrząknął, skinął głową, i dodał:

– Dla was to jeszcze nie koniec zmiany. Tę ruchawkę w Krainie Czarów trzeba spacyfikować. Znajdziecie prowodyrów i zrobicie im tak, żeby siedzieli cicho do następnej pandemii! Odmaszerować.

 

– Mówiłem, żebyś nie pisał o rencie. Wlepi nam za to karną służbę ze Starym Rokiem, a sam wiesz, jaki to birbant – ofuknął Misierloka elf, kierując się do wyjścia. – O, cześć Geralt – dodał na widok wiedźmina, ścierającego właśnie na tablicy “115” i wpisującego “118”.

– Czołem, chłopaki. A temu co? – spytał na widok misia, który wyglądał jak wkurwiony myszoskoczek i parowało mu z uszu.

– Wiesz jak jest po latach służby, PTSD – wzruszył ramionami Legolas.

 

                                                                                           *

Mała dziewczynka z radością wyciągnęła spod choinki wielkiego, pluszowego michola. Chichotała perliście, mocno go przytulając. Pluszak zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. 

“Taki fajny miś! Będzie zawsze przy mnie!”, pomyślała młoda dama..

“A będę, maleńka. Na śmierć i życie.”, pomyślał z ponurą determinacją miś.

 

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Rozpruci na śmierć?! Mocny tekst!;)

Nie dziwota, że trzeba zaciągnąć się lembasem marki Mordor;)

Lożanka bezprenumeratowa

Miś ucieszył się na widok obrazka. Tyle misiów. Potem się zmartwił, tak jak dzieci. Dalej tylko czekał, kiedy zostanie ukarany potwór, tak znęcający się nad misiami.

Z ŚUMem się nie zadziera, zgrana para dorwała Koszmarucha.  :-) I tak ma być! Nie potrzebujemy go, wcale a wcale. Sny mają być pozbawione ciemności, a jawa z misiami, osłami, pingwinami, królikami, zającami i dinozaurami.

O rentę zawalczymy, będziem listy pisać, obywatelskie i do skutku. A miś dziewczynki niech się nie frasuje nadmiarowo, reaktywujemy go jakby co matrixsowo w wieloświatach. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zdjęcie świetne, początek tekstu mrożący krew w żyłach, ale później idzie już gładko:). Świetnie Wam wyszły te różne nawiązania :).

Także mnie początek zmroził i przestraszył. Kapitalny tekst. :)

Pecunia non olet

Misierlok Pluszolms ❤️

Oidrin i BasementKey

 

 

Wszystkiego morderczego!

 

 

Nie znamy przemocy. Żyjemy w zgodzie z naturą, latem wyciągając nasze zielone palce ku słońcu, zimą tuląc się jedno do drugiego, przykryci cienką kołderką śniegu. 

Nasze ciała wypełnia harmonia, czerpiemy energię z ziemi, ciesząc się jej obfitymi darami, oraz z nieba, spijając życiodajne krople, zanim zmienią się w szare kałuże.

Porozumiewamy się ze sobą językiem o szeleszczących głoskach, nasz zapach rozsiewa po okolicy przyjaciel wiatr.

Obcy przychodzą wraz z pierwszymi płatkami śniegu. Czasem wcześniej, kierując się znakami na niebie. Otrzepują nasze ciała z białego puchu, ostukują pięściami, głaszczą ostrzem siekiery z lubieżnym uśmiechem. Mordują każdego, kto odrósł od ziemi na tyle, aby przykuć ich spojrzenie. Innym łamią lub odrywają kończyny, wykonując szerokie zamachy swoimi narzędziami zbrodni. Potem, z zadowolonymi minami na bezwłosych i bezmyślnych zwierzęcych pyskach, rzucają swój łup na sanie, które prowadzą do swych siedzib.

Bałam się dorosnąć. Co roku wyglądałam zimy jak najgorszego wroga, chowałam się za plecami moich towarzyszy, starając się wyglądać brzydko i niepozornie. Na nic się to nie zdało.

Przybyli tradycyjnie wraz z pierwszym białym puchem, topniejącym na naszych zielonych ciałach. Nie walczyliśmy, zresztą po poprzednich latach zostało nas tak mało, że nie mielibyśmy najmniejszych szans. Nawet obcy, zamiast cieszyć się rzezią jak zwykle, kręcili z niezadowoleniem głowami i przekładali siekiery w urękawiczonych dłoniach, złorzecząc. Jakby to była nasza wina, że przychodzą co roku i nas mordują.

Zabrali wujka Alberta, który opowiadał latem takie piękne historie, a na wiosnę opiekował się parą kosów. Ścięli Leona, w którym się podkochiwałam i mojego brata Norberta. Przyszli też w końcu po mnie, uderzając siekierą po nogach, aż nie padłam w piach zmieszany ze śniegiem i naszymi łzami. Niemy wrzask grzązł w gardłach, gdy rzucano nas na stos. Niemy skowyt niósł się za nami przez las, gdy sanie podążały wzdłuż wytyczonej ścieżki. Szlakiem śmierci.

Wytchnieniem okazała się noc, która opadła nas w drodze, jak żałobny całun, jednak nie było nam dane długo się nią cieszyć. Kryjówka naszych oprawców była oświetlona sztucznym, nieprzyjemnym blaskiem, który odbijał się w ostrzach siekier i złych, małych oczkach napastników. Rzucono nas na plac, na którym spędziliśmy godziny na mrozie, bez pożywienia, z nieopatrzonymi ranami, ledwie osuszonymi przez wiatr, w których lęgnąć zaczęło się robactwo.

Nie wiem ile minęlo dni. W pewnej chwili jakieś ręcę chwyciły moje zmarniałe ciało skazańca i powlekło na śmierć. Plastikową siatką spętali moje kończyny, choć już dawno nie było w nich życia, i wywieźli z placu. 

Trafiłam do karceru, zimnego, nieprzyjemnego pomieszczenia, w którym śmierdziało suszonymi grzybami i zepsutą kapustą. Zdjęli ze mnie siatkę i nabili na metalowy kolec, tak żebym stała w pionie. Połamali mi palce trzonkiem siekiery, w niektórych nie miałam już na szczęście czucia. Zaczęli mnie obwieszać ciężarkami, drewnianymi figurkami,  łańcuchami oraz szklanymi bryłami, w których odbijało się moje splugawione ciało. 

Wieczorem przypalali mnie świeczkami oraz oblewali gorącym woskiem, śpiewali przy tym ściskali się, jakby moja kaźń stanowiła dla nich największą radość w całym roku. Kto wie, może tak właśnie było.

Kilka najbliższych tygodni było koszmarem na jawie, mdlałam często budzona jedynie przez ból nadmiernie obciążonych kończyn i niemożliwe do ugaszenia pragnienie. Wśród niemych żali i jęków, zniknęła zdrowa zieleń moich palców, stając się brązową szarością. Wkrótce zaczęłam się rozpadać. Wtedy właśnie postanowili mnie wyrzucić. 

Zanim zgasłam jak świeczki przemocą wepchnięte w moje ręce; zanim pogrążyłam się z zapomnieniu, w wiecznym śnie o wietrze częszącym mi włosy i deszczu obmywającym ramiona; zanim obcy oprawcy dali mi wreszcie spokój, przynieśli piłę i rozdali moje ciało na malutkie kawałki, które zamknęli w plastikowych workach i wynieśli do śmieci. 

A potem wrócili do swoich spraw, w oczekiwaniu na kolejne Święta.

Che mi sento di morir

Bardzo smutne, ale takie prawdziwe. Powinni to przeczytać kupujący wyrąbane choinki. Miś rozumie, że ludzie wolą naturalne choinki od plastikowych. Można jednak kupować takie z korzeniami w donicach.  U misia od trzech lat rośnie w donicy na balkonie świerk, przywieziony z gór, z krawędzi drogi, gdzie wkrótce by zmarniał potrącany przez wozy górali. 

Oidrin i BasementKey, przejmujące opowiadanie... crying

Niezwykły pomysł, brawa i dla Was! smiley

Pecunia non olet

Chyba wolałbym, żeby drzewo ozdobione światełkami, rozbłyskało po tysiąckroć.

Chwaląc odrodzenie i wieczne życie.

A tak smutno, bo śmierć.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Smutne bardzo i takie bez jakiejkolwiek iskierki nadziei;(

Lożanka bezprenumeratowa

Przyłączam się do innych – smutne, choć ładnie napisane. Czytając cieszyłam się, że od kilku lat mam sztuczną choinkę.

PS. Ostatnio widziała w telewizji, że pojawiają się wypożyczalnie choinek w donicach. I każdego roku można wypożyczyć tą samą.

 

PS 2 Tekst przypomina mi  opowiadanie Finkli, sprzed lat (lub roku, nie pamiętam).

Mocny i gorzki dzień. Tekst mi się podobał!

Tak, Monique, mi też przypomniał się tekst Finkli.

 

Sergey Gorshkov, Wildlife Photographer of the Year 2020.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzień dobry, mam zaszczyt razem z NearDeath’em zaprezentować wam dzieło, nad którym pracowaliśmy ostatnie kilka dni. Gdy spytałam go co napisać, powiedział, że zacytuję, za zgodą autora:

 

A mozesz napisac kogo jest czesc czyli ze twoje to graficzne a moje to pol dupy zza krzaka

a więc... tak... ymm... mam nadzieję że będziecie bawić się czytając nasze dzieło tak dobrze, jak my bawiliśmy się podczas jego tworzenia!

 

Dzięki za opinie, taki pomysł nam wpadł i trochę na przełamanie napisane. Jak coś tam zatrybiło, to fajnie laugh

ND i Gruszel – fajne to, ciekawa kreska a i rymy po konkrecie wink A skarpetki, fajny prezent, skarpetek    nigdy za dużo.

Che mi sento di morir

G&ND, skarpetek nigdy za wiele. xd Komiks fajny, polubiłam komiksy, choć się na nich nie znaju.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Sara i Niebieski – jak im się inwazji zachciało, to niech teraz za karę rozwożą ;)

@Ryba i Bail – fajne, skojarzyło mi się z tym

 

@BK i oidrin – łooo, mocne to. Ale wiecie, rozumiecie, it’s Ok to be lumberjack ;)

@Gruszel i ND – No, to przejście, jeśli chodzi o kreskę, mnie nieco skonfundowało, ale morał to sama prawda :)

 

Known some call is air am

Gruszel się natrudziła, więc brawka dla niej – ja techniczne braki musiałem nadrobić kredkami :) 

Dziękujemy za komentarze! 

A Ty Gruszel, choć to już znasz, to powtórzę po raz kolejny:

:D

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Teraz oczekujemy komiksu o wodzie po goleniu, która przerywa tamy i zalewa miasto w święta;)

Zabawne.

Lożanka bezprenumeratowa

GruszelNearDeath, oryginalnie i zabawnie! 

Skarpety na prezenty to oczywista oczywistość, inne można sobie rzeczywiście w tym czasie darować. laugh

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Gruszel & NearDeath, brawa!

Fajne :) (na lic. Anet). Miś szepnie dzieciom, że chce cztery skarpetki. Mogą nie być puste. laugh

Wybaczcie za przejście w stylach – nie potrafiliśmy się dogadać jak to zrobić, ja nie mam kredek, Near tabletu xD Trzeba było iść na kompromis ;P

Hehe, kupić kredki czy tablet... hmm... :)

Che mi sento di morir

Nic nie kupować, używać tego co jest akurat pod ręką ;P Tak jest ciekawiej.

Ech, chyba będzie trzeba nadrobić ten cały kalendarz...

Zacząłem od komiksu; fajny ;P

Слава Україні!

Misiu, po co Ci cztery ludzkie stopy na święta?;)

Lożanka bezprenumeratowa

Łowuszko miś jest misiem i ma cztery łapy. laugh

21 grudnia – Radek i Golodh

 

W Laponii, na dalekiej północy;

w cieniu polarnej nocy,

Mikołaj, w świetle błyszczącej zorzy,

myśli nad prezentami, które stworzy.

Czasy nastały bowiem niezwykłe,

a rozrywki dzieci – nie te co zwykle.

Od drewnianych mieczy wolą lasery,

od klocków i słodyczy – dobre komputery.

Każdy prezent, jak czasy, miał być wyjątkowy,

a Mikołaja przyprawiało to o ból głowy.

Zrobi więc prezent, ten sam dla każdego

– pudełko grzybków koloru czerwonego.

Ozdobionych białymi kropkami.

Ich ekstrakt dawkowany kroplami.

Kto spróbuje ten się dowie,

co Mikołaj nasz ma w głowie.

Co za myśli ma nieczyste,

Jakie świa… O Jezu Chryste!

Każdy nad dachami lata,

może zwiedzić z pół świata.

Z reniferami Mikołaja w zawody

nie czuje zmęczenia, ni niewygody.

Spotyka elfy, krasnoludy i dziwożony

W karczmach hula niezdrożony.

Choinka pięknie przyzdobiona,

gwiazda z czubka – ulubiona

Mikołaja to ozdoba,

z żywych norek jest zrobiona.

Wiatr w ucho szepce historię

o wyjeździe w Kalifornię.

Więc wyrusza nasz podróżnik.

Uruchamia swój rozrusznik

(bo już stary i na nerwy,

wsparcia chce i trochę przerwy).

W samochód chyżo się ładuje.

Czasu wcale nie marnuje.

Długą szosą, na wskroś góry,

po dnie oceanu, gdzie pływają kury,

aż – Nieszczęście! Trafił w inny

samochód podwodny, choć równie dziwny!

Już wysiada z niego wściekły

właściciel, czerwienią na twarzy z nerwów przypiekły.

I oto stają naprzeciw siebie: Mikołaj

i jego złowrogi brat bliźniak Rikołaj.

Napięcie rośnie, ryby się kryją

gdzieś za krzewami, bo jak się pobiją

dwaj bracia wielcy, to magia się zrodzi,

gotowa każdego przypadkiem ugodzić.

Lecz wtedy – wszak święta czasem są cudów,

w śmiech się zanoszą, nie piorą brudów,

lecz klepią jeden drugiego po plecach

i do cukierni idą po tych hecach.

Zaraz lód im język mrozi…

“Jak tam Papo, dobrze wchodzi?”

Mikołaja z mary budzi,

elf-pomocnik. – “Nie wynudzi?”

Mikołaj otwiera oczy.

Wielki brzuchol z łóżka stoczy.

“Dobry towar” – pod nosem mamrota.

“Godne nawet Herodota”.

Uśmiecha się w końcu “Dobrze zatem,

grzyb poślemy Paczkomatem.”

Слава Україні!

Uśmiałam się, takiej wersji Mikołaj jeszcze nie znałam ;P

Może dodam, że mój wkład w wiersz był niezerowy, ale infinitezymalny. Nie odcinam się (wręcz przeciwnie), tylko chciałbym, żeby dystrybucja chwały prawidłowo spływała na Golodha.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Bez przesady, ja wykonałem trochę więcej obowiązków technicznych tj. spisywania wierszy (acz i tak nie wszystkich), ale pomysł na świąteczne grzyby należy w stu procentach do Radka :P

 

Gruszel, jestem rad :D

Слава Україні!

Wesołe, ale te paczki to dla rodziców, którzy nie wierzą w Mikołaja, bo po wypróbowaniu dzieciom by tego nie wysyłał. Mogłyby się uzależnić i resztka sumienia by go gryzła w... smiley

Radek i Golodh, brawa! laugh

Pecunia non olet

Dawajcie tego Mikołaja, ze dwadzieścia lat grzybów halucynogennych nie zarzucałem :)

Known some call is air am

Zaczynam się nieco obawiać publikacji z 24.12...;)

 

Lożanka bezprenumeratowa

@Tarnina:

Tak postawione pytanie ma dwie odpowiedzi: krótką i długą.

Krótka: a skąd by miał na prezenty i ogrzewanie? Żeby saniami w taką pogodę latać, to biedy być nie może.

Dłuższa: istnieje legenda etnografów, łącząca strój św Mikołaja (Coca-Cola, czyli duży krasnal w czerwonym, obszyty białym futrem) ze strojem kapłanów ugrofińskich, odprawiających rytuał “odrodzenia słońca”. W skrócie – przebierali się za muchomory.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

… ooo... kej... znaczy się, takie cuś?

:D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Miś pyta: – Czy to są etnografowie, czy kapłani ugrofińscy?

To są etnografowie wtapiający się w tłum kapłanów ugrofińskich ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mykonidy :D

Known some call is air am

Pewnie to były jakieś płaszcze z futra renifera, barwione na czerwono z naszytymi króliczymi ogonkami. Jednak ubranka zaproponowane przez Tarninę – ładniejsze i godniejsze :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Prawda? ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Literatura świąteczno-turystyczna.

 

Pociąg do domu

 

Płatki śniegu, w rzeczywistości zapewne leniwie wirujące na wietrze, za oknem pociągu przypominały raczej rój spadających gwiazd, rozmazane, białe smugi, odcinające się ostro od ciemności panujących odrobinę dalej, tam gdzie nie sięgało padające z pojazdu światło. Czasem tylko przez mrok przebiją się majaczące w oddali wielobarwne światełka owinięte wokół przydomowej choinki czy innego bukszpanu. Miarowy stukot kół starego wagonu był na tyle głośny, że zlewał się w jedno z muzyką grającą w słuchawkach.

– I’m driving home for Chrismtas, yeah – wymruczał Chris Rea, nie przejmując się nieprzewidzianym akompaniamentem.

 Krzysiek oderwał przyklejony do szyby nos, westchnął i odwrócił głowę w stronę wnętrza pociągu. Ta odrobina świątecznego nastroju, którą udało mu się wykrzesać, natychmiast zniknęła. No bo jak mogłoby być inaczej? W całym przedziale otuleni w puchate kurtki ludzie upakowani byli jak sardynki. Otuleni w kurtki, bo ogrzewanie w wagonie oczywiście nie działało. I tak mieli szczęście, przynajmniej mieli gdzie usiąść – cały korytarz wypchany był stojącymi ramię w ramię i dyszącymi sobie w karki podróżnymi. O wyprawie do łazienki można zapomnieć, próba pewnie zaraz skończyłaby się linczem, albo przynajmniej kilkoma solidnymi ciosami jakąś torbą wypakowaną prezentami. Zresztą, na samą myśl o wagonowej ubikacji odechciewało się czegokolwiek. Krzysiek ponownie westchnął.

 It’s gona take some time, but I’ll get there.

Łatwo powiedzieć, trudniej wytrzymać. Przeleciał spojrzeniem po twarzach współpasażerów. Obojętnych, zajętych sobą, usilnie próbujących nie dostrzegać nikogo dookoła. Niektórzy próbowali czytać, inni słuchali czegoś na słuchawkach, oglądali na ekranach telefonów albo udawali, że śpią. Wszyscy aż promieniejący duchem świąt. Poza jednym. Nagle, ku swojemu zaskoczeniu, dostrzegł wbite prosto w siebie zdumiewająco błękitne oczy. Należały do zasuszonego staruszka, siedzącego wprost naprzeciw i memlącego coś w ustach nieustannie od początku podróży. Dziadek uśmiechnął się szeroko, gdy zrozumiał, że pochwycił spojrzenie Krzyśka. Wyciągnął przed siebie drżącą nieco dłoń i trącił go delikatnie w kolano. Krzysiek zdjął słuchawki.

– Tak? – zapytał.

Staruszek nie odpowiedział, otworzył tylko wyciągniętą dłoń, w której leżała zawinięta w folię landrynka. Dziadek zmrużył oczy i pokiwał zachęcająco głową. Krzysiek sięgnął po cukierka.

– Driving home for Christmas, with a thousand memories.

                                     

                                                                                                                                                    22.12.2021, W drodze do domu

 

 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

R&G, mamy więc i mikołajowe grzybki. Co też Ci dorośli nie wymyślą, albo wirtual, albo grzecznym bądź i dobrze się ucz, a narko, alko i niko są be, a sami po cichu grzybki ćpają. ^^ Rymy się w wierszu zdarzają. ;-)

Arnubisie, znamy Chrisa i lubimy. :-) Fajna landrynka. Brrr, czy rzeczywiście w pociągach taki tłok? I ja dzisiaj dostałam (w gratisie! xd) od pani z cukierni jeden mus malinowy z czekoladą i dwie babeczki jabłkowe. Jedną babeczkę zostawiłam na jutro. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Arnubisie ciepło mi się zrobiło koło serca i słodko;)

Lożanka bezprenumeratowa

Arnubisie, Smokini

pisząc o takich ładnych drobnych gestach pokazujecie, że spotkaliście ducha Świąt. Niech będzie z Wami.

Arnubisie, taki Ekspres Polarny jest już magicznym sam w sobie. :) 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Asylum – nie, jak widać na dołączonym zdjęciu, w szybie odbija się wagon raczej pusty. Nie dość, że ludzi było niewielu, to jeszcze wagon nowy, miałem miejsce przy stoliku, gdzie wygodnie mogłem postawić laptopa i pisać – no nie mam co narzekać. Opowiadanie powstało raczej na bazie wspomnień z lat ostatnich. Może kwestia tego, że z Gdańska wyjechałem przed 21, bo od znajomych jadących wcześniejszymi pociągami wiem, że tłok był. No i 23-24 zawsze jedzie więcej ludzi. 

Tarnina – Dzięki, dotarłem do domu i zaraz zabieram się za pieczenie ciast na święta :D 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Dziś Koala i Drakaina. Pomysł, żeby to był Vidocq, i pomysł na fabułę wyszedł od Misia.  Drakaina dowidoczyła, doparyżyła i tak dalej. A więc ogół – Miś, szczegół – Drakaina. (Nagroda specjalna Drakainy wędruje do osoby, która znajdzie w tym tekście swoiste “polonicum”).

 

Wigilia inspektora Vidocqa

 

W Wigilię roku tysiąc osiemset dwudziestego ósmego inspektor Vidocq  zamiast delektować się makaronikami z kremem waniliowym, otrzymanymi w prezencie od tajemniczej wielbicielki, wpatrywał się ponuro w ciemne okno. Kilka dni wcześniej minister spraw wewnętrznych wezwał go do biura i oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu, że zagadka musi zostać rozwiązana rozwiązać do Świąt.

– Zagadka! – prychnął inspektor, pogryzając ciasteczko. – Oby tylko nie roznosiła chorób, co to wyjątkowo nie pasują do świątecznego nastroju!

Od kilku tygodni paryżan odwiedzała bowiem oszałamiająco piękna nieznajoma, cudowniejsza ponoć od wszystkich kurtyzan i baletnic.

Pojawiała się o poranku  albo w środku nocy, równocześnie w wielu miejscach. Zniewalała uśmiechem, kusiła słowami, słodkimi obietnicami szczęścia. Nagle znikała. Pozostawiała po sobie nadzieję na lepsze dni i obawę, że nie wróci. A potem znów przychodziła. Droczyła się, składała obietnice nieziemskich rozkoszy, po czym rozpływała się w powietrzu, a oni wpadali w rozpaczliwą melancholię, co doprowadziło do kilku prób samobójczych.

Oczywiście nikt poza nawiedzonymi jej nie nigdy widział. Kiedy zaś oni próbowali ją opisywać, wychodziło na to, że... nie potrafią. Vidocq zasadniczo podejrzewał marne opium albo takąż piołunówkę.

Z rozmów odniósł wrażenie, że panowie (a zdarzyła się i jedna pani imieniem Aurora) coś przed nim ukrywają, lecz ani prośby, ani zakamuflowane groźby (nawet szef Sûreté nie będzie bez powodu grozić merowi Paryża, królewskiemu kuzynowi czy poważnemu uczonemu) nie przyniosły efektów. Co kazało inspektorowi przeczuwać najgorsze: że to osoba, której zadaniem jest szerzenie w Paryżu nieświątecznych chorób. Na dodatek minister zasugerował, że to na pewno sprawa polityczna i jeśli Vidocq szybko temu łba nie ukręci, może się pożegnać z karierą.

Inspektor zatrudnił rzeszę uliczników do poszukiwań, ale na nic się to nie zdało. Panowie wiedli zwyczajne życie złotej młodzieży albo i nie młodzieży, albo i nie złotej, bo tajemnicza dama nie zważała na wiek ani pozycję. Jedni chodzili do teatru, odbywali przejażdżki po Lasku Bulońskim, uczestniczyli w naradach, a inni piekli chleb, zamiatali ulice, drukowali gazety. Choć niektórzy mieli niespodziewane zamiłowania.

– Pan B... recytuje wiersze przed snem – brzmiał raport ulicznika numer jeden.

– Hrabia S... wieczory poświęca malowaniu swojej kochanki – wyznał lekko zarumieniony ulicznik numer dwa.

– Kamieniarz M... ma zaskakująco melodyjny głos – oznajmił ulicznik numer trzy.

– Baron A... siedzi przy lampie i milczy sam do siebie. – Mina ulicznika numer cztery wyrażała spore zakłopotanie.

– Profesor L... pisał przez całą noc. – Ulicznik numer pięć przewrócił oczami.

I tak dalej. Vidocq czuł, że jest blisko rozwiązania zagadki, brakuje mu jednak iskry natchnienia, która upewni go, że szalone myśli kołaczące mu po głowie mają sens. W nadziei, że wigilijny przysmak podsunie odpowiedź, wpatrywał się w makaronik, ten jednak milczał.

Inspektor wstał od stołu. Może jeśli przejdzie się po ulicach, powdycha trochę zapachów miasta, zdoła myśleć jaśniej.

W okolicy Palais Royal dostrzegł wiotką postać, która do niego machała. „Już za tobą pójdę” – mruknął. Nie miał ochoty na żadne choroby. Kiedy jednak ruszył rue de Rivoli na wschód, zobaczył tę samą kobietę w arkadach. Potem jej twarz wyjrzała z pogrążonych w mroku okien Luwru. Przemknęła między kramami Châtelet. Wreszcie zatańczyła na moście Notre-Dame, po czym rozpłynęła się w powietrzu. Inspektor poczuł oblewający go zimny pot: makaronik musiał być nasączony jakąś wywołującą omamy substancją.

Nogi niosły go dalej, aż stanął przed szopką ustawioną na placu katedralnym. Drewniane zwierzęta wpatrywały się w niego malowanymi oczami.

– Inspektorze, to wena – rozległo się nagle.

Vidocq rozejrzał się. Na placu nie było nikogo. Tylko drewniany osioł mrugał do stojącego przed nim człowieka żywym okiem. Inspektor osłupiał.

– Kazała przekazać, że już nie będzie. Tego co oni tworzą, ona nie może firmować.

W głowie policjanta rozległa się kakofonia złej literatury.

– Natchnienie podpowiedziało jej, by przenieść się daleko stąd. W miejsce, które nazywa się Portal Nowej Fantastyki. Może tam uwiedzeni przez nią będą umieli skorzystać z rad.

http://altronapoleone.home.blog

Prześliczny tekst, odpowiednio dowidoczony i doparyżony, z udaną niespodzianką na końcu. Wiele jest dobrych utworów tutaj w kalendarzu, ale wydaje mi się, że ten się wybija, choć trudno mi powiedzieć, w jakim stopniu dlatego, że należy do znanego już uniwersum. Czy jedna pani imieniem Aurora (ps. George Sand) może uchodzić za swoiste “polonicum”?

Ślimaku, oczywiście, w sumie mogłam się spodziewać, że to zgadniesz ;) Choć w zasadzie hermetyczne “milczy sam do siebie” to też polonicum. Tak doktoranci, wśród których była też ninedin i od niej to wiem, mówili o moim byłym (na szczęście) szefie (ja nie miałam z nim żadnych zajęć, też na szczęście).

 

A poza tym dziękuję za taką miłą opinię

http://altronapoleone.home.blog

Francuzom miłe podniebieniu makaroniki, nam, jak zawsze, dopisze strawa duchowa.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Bardzo fajna czekoladka, Drakaino&Koalo. :-) Krótkie, acz kolejne śledztwo inspektora Vidocqa. Dobrze doparyżone.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Wersję drakainy macie na początku opowiadania. Wersja misia jest taka: Miś jest fanem tekstów drakainy o inspektorze V. Uprosił, żeby do tego Kalendarza napisała opowiadanie o Vidocqu i wenie. Zrobiła całą robotę, a miś tylko przeszkadzał. Chciał mieć poczucie, że pomaga. smiley

Są więc dwie wersje. Możecie teraz wybrać, oczywiście jedynie słuszną wersję misia. smiley

W miejsce, które nazywa się Portal Nowej Fantastyki. Może tam uwiedzeni przez nią będą umieli skorzystać z rad.

Funny. Ale mnie chyba pominęła :) https://www.youtube.com/watch?v=47yw7Jq21DE

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Doparyżenie doświątecznienia udało się znakomicie, gratulacje dla Drakainy i Koali75. :)

Pecunia non olet

@Arnubis – te nowe wagony to już nie ten sam klimat co kiedyś. Teraz jest bardziej komfortowo, i rzeczywiście można sobie spokojnie, jak Chris Rea, jechać do domu na święta, a niegdyś to była raczej, żeby pozostać przy Chrisie, Road to hell ;) @drakaino i Misiu – fajne, a ta końcówka niespodziewana :)

Known some call is air am

I kolejne fajne “okienka” kalendarza nadgoniłam :). Szkoda, że zabawa już się kończy :(.

Nadszedł czas na ostatnie okienko kalendarza.

 

 

 

PS Sonato i CM-ie. Byliście natchnieniem :)

 

                         Wraz z Monique.M życzymy wszystkim cudownych, magicznych świąt.

Anno.M i Monique.M

Miś dziękuje Wam za piękne okienko na zakończenie świetnej zabawy i za życzenia.

Od misia dla Was piernikowe heart heart

Anno.M i Monique.M, cudne zakończenie kalendarza. heart

Wesołych, Rodzinnych, Spokojnych i Zdrowych Świąt dla Całego Forum! heart

Pecunia non olet

Dziękujemy za miłe komentarze heart

Chciałyśmy wprowadzić wigilijną atmosferę smiley.

Dziękuję Monique.M i Anno.M za ostatnią kartkę z adwentowego kalendarza!

Chciałabym, aby ludzie mieli więcej serca w sercu.

Serdecznie pozdrawiam

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cały kalendarz nadrobiony. Naprawdę fajnie on wyszedł. Świąteczny elf Legolas, międzygalaktyczna śnieżna kulka, Mikołaj rozdający podejrzane grzybki i inne nieoczekiwane motywy – wszystko świetne heart Mam nadzieję, że za rok to powtórzymy :)

Piękny nam wyszedł kalendarz, mam nadzieję, że dobrze się bawiliście! :D I że święta spędzacie miło, spokojnie, w przyjemnym gronie (a może z jakąś dobrą książką, co kto lubi).

 

Brak opisu.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dziękuję za pomysł i za realizację. 

Pod koniec co prawda lekko się opuściłam, ale i tak było miło (przeważnie;)

 

Lożanka bezprenumeratowa

Fajnie było, wszystkiego dobrego Kochani!

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka