- Hydepark: Błędy translatorskie

Hydepark:

książki

Błędy translatorskie

Czy mieliście kiedyś tak, że jakość przekładu kompletnie zepsuła Wam przyjemność z lektury?

 

Stoi u mnie na półce opasłe tomiszcze – “Bestia w jaskini i inne opowiadania” Lovecrafta, wydawnictwo Zysk i S-ka, przekład Roberta P. Lipskiego. Pierwsze opowiadanie, pierwsza strona – i zdanie, z którego wynika, że bohater był dumny, że spanikował, podczas gdy w angielskim oryginale, w który dla spokoju ducha nie omieszkałem zaraz spojrzeć w Internecie, było dokładnie odwrotnie. Sama logika podpowiada zresztą, że coś tu nie gra, dlatego dziwię się, że korektor to przegapił. Książka na razie wróciła na półkę.

Pół roku wcześniej, “Opowieści niesamowite” Poego. Któryś z panów tłumaczy – Leśmian albo Wyrzykowski, brak informacji, który z nich odpowiada za które opowiadanie – notorycznie mylił dusk z dawn. Jakby tego było mało, w “Królu Dżumcu” bohater zwany Udźcem jakimś cudem zmienił się w bohatera, którego towarzysz zwał Udźcem (cytat niedokładny, z pamięci), przez co już na samym początku straciłem orientację, o którym z dwójki protagonistów jest w danej chwili mowa.

Zdaniem Stefanii Wortman, pierwszej polskiej tłumaczki “Czarnoksiężnika z Krainy Oz”, watering cabbages to zmywanie kubków.

Gram sobie teraz w “Whispered World”, całkiem fajną przygodówkę point&click, i tam też są niezłe kwiatki. Słyszalne w angielskim audio There goes my suspicion... pan tłumacz przełożył jako sprawdza się moje podejrzenie..., a you were too fast asleep jako za szybko zasnąłeś. Brawo, chylę czoła. Wygląda na to, że gracz korzystający z polskich napisów gra niejako na wyższym poziomie trudności, niż gdyby korzystał z wersji angielskiej.

I tak teraz siedzę i się zastanawiam – dlaczego ktoś, kto bierze za tłumaczenie pieniądze, odwala taką fuszerkę? Rozumiem, można nie znać pewnych wyrażeń czy zwrotów, ale jeśli w przekładzie ze zdania wynika coś zupełnie przeciwnego niż powinno, biorąc pod uwagę kontekst, albo wręcz staje się ono zupełnie pozbawione sensu, to chyba nawet średnio rozgarnięta małpa zorientowałaby się, że coś jest nie tak i zapytała kogoś bardziej kompetentnego albo sprawdziła kłopotliwe wyrażenie w Internecie.

Czy jedynym sposobem na uniknięcie czytelniczej frustracji jest czytanie w oryginale? Co wtedy, gdy oryginały są trudno dostępne?

Komentarze

obserwuj

Tłumacz, jak każdy, popełnia błędy. Nie da się pracować z tekstami wiele godzin dziennie przez ileś tam lat i nie popełniać błędów, zwłaszcza że terminy gonią. Jeśli dostajesz tekst bezbłędny, to znaczy, że został dobrze sprawdzony przez innych. Trzeba brać poprawkę, że każde tłumaczenie jest niedoskonałe i tyle.

Mnie bardziej denerwują sytuację, gdy błędy są wytknięte, a wydawca nie ma zamiaru ich poprawić. Polskie tłumaczenie “Gry o tron” powstało na nieostatecznej wersji tekstu i mnóstwo rzeczy się tam nie zgadza. Zostało kiedyś tam poprawione, ale wciąż wymaga sporo pracy. Tymczasem wydawca wydaje kolejne wznowienia, ilustrowane wersje, słuchowisko z mnóstwem gwiazd i wszystko to z błędami :/

Dużo takich tłumaczeń, najbardziej jaskrawy przykład, który pamiętam, to zbiorcze wydanie Conana z REA (taka wielka cegła w twardej okładce). Zbiegło się akurat z wydaniem Rebisu i różnica ogromna na niekorzyść pierwszego wydawcy. Wiele podobnych przykładów mógłbym przywołać, na przykład opowiadania Howarda z Agharty (jeden z najgorszych przekładów, jakie widziałem).

 

Przyznaję szczerze, że jako redaktor to niespecjalnie lubię pracować z tłumaczami w wydawnictwach, bo w dobrych ¾ przypadków spotykałem się z... mało zachęcającym podejściem do swoich obowiązków. Hitem było, gdy małżeństwo tłumaczy, rzekomo doświadczeni w fachu, zostawili mi kilka akapitów do przetłumaczenia, bo a nuż redaktor będzie miał lepszy pomysł. XD O ogólnym burdelu w tekstach to już nawet nie wspominam, przecież redaktor poprawi.

 

 

https://fantazmaty.pl

“Piknik na skraju drogi” czytałem dwukrotnie, w dwóch różnych tłumaczeniach. Jedno zrobiło na mnie bardzo mocne wrażenie różnymi sformułowaniami, które niby były zwykłe, niby więcej niż potoczne, a jakoś tak bardzo mocno oddawały autentyczność bohatera. Drugi raz, kilka lat później, gdy trafiłem na to drugie tłumaczenie, nie było w tym nic z pierwotnego wrażenia.

Przez moment myślałem, czy aż tak mnie pamięć zwodzi, ale nie – było kilka sformułowań, które miałem wypisane w zeszycie z cytatami z książek i w tym drugim tłumaczeniu nie trafiłem nawet na coś zbliżonego. Cholera wie czy to kwestia podejścia do idiomów czy co, musiałbym to porównać jedno obok drugiego, ale na szczęście jako czytelnik nie mam takiego obowiązku. Wiem tylko tyle, że gdybym lekturę książek Strugackich zaczął od tego drugiego tłumaczenia, to na nim bym skończył, na szczęście wcześniej miałem styczność z tym starszym przekładem.

 

Błąd translatorski, który pamiętam najlepiej, pochodzi z polskich napisów do gry Batman: Arkham City.  W jednej z cutscenek, puszczanych, kiedy gracz zostanie pokonany, zmiennokształtny Clayface oznajmia, że “powita” Batmana, a nie, że się nim stanie. Czyżby tłumacz niedosłyszał i/lub pomylił “become” z “welcome”?

Swoją drogą, ciekawe, czy w najnowszych wydaniach Pottera nadal jest Syriusz Czarny i chłopak o nazwisku Brown w pierwszym tomie.

W starych tłumaczeniach takie błędy zdarzały się nagminnie. Ania z Zielonego Wzgórza wcale nie jest  w oryginale ze wzgórza, w pierwszych tłumaczeniach książek Montgomery poprzestawiane były imiona, fakty, ludzie jedli mrożony krem i komplementowali pęciny, zamiast nóg. Zabawnie to się czyta dla sztuki, ale dla rozrywki – są nieznośne. Nie dziwię się więc, że tłumaczenia Leśmiana/Wyrzykowskiego czy Wortman są najeżone błędami. Tak się wtedy tłumaczyło, bez dostępu do internetu dużo informacji się gubiło albo było przekłamywanych. Ciekawym przykładem jest pierwsze tłumaczenie Kubusia Puchatka Ireny Tuwim, gdzie połowa książki w ogóle nie pokrywa się z oryginałem. Podobny los spotkał Mary Poppins.

 

Na to, jak fatalne tłumaczenia puszcza się czasem teraz, nie ma wymówki. Czytałam Lśnienie Kinga, po którym uznałam je za beznadziejną książkę. Ale nie, to nie książka była tragiczna, to tłumaczenie poległo na całej linii. Do tej pory nie rozumiem, jak można zatytułować książkę Lśnienie, ale w treści zamiast lśnienia używać innego słowa. Bezsens totalny.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam, piszesz o wydaniu Prószyńskiego?

 

EDIT: Przypomniałam sobie jeszcze coś. W jednym z odzinków Scooby-Doo, będącym cross-overem z rodziną Addamsów, pada nawiązanie do Harry’ego Pottera. Problem w tym, że ten odcinek pochodził z serii po raz pierwszy wyemitowanej na długo zanim Rowling napisała Kamień Filozoficzny. Zatem nie jest to błąd tylko dość niezręczna próba zmodernizowania starej kreskówki.

Oj, nie pamiętam :( To było to wydanie, w którym główny bohater zwracał się do syna “staruszku” czy jakoś podobnie.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Polskie tłumaczenie “Gry o tron” powstało na nieostatecznej wersji tekstu i mnóstwo rzeczy się tam nie zgadza.

Czasami nie da się na to nic poradzić, bo np. umowa wydawnicza z agencją wymaga wydania przekładu w dniu premiery oryginału – wtedy nie ma bola, żeby poprawić wszystko wg ostatecznej wersji. Parę razy zdarzało mi się, że w połowie książki dostawałam nowy plik, ale na szczęście redaktorka brała na siebie sprawdzenie zmian. Niemniej jeśli niedługo przed premierą przychodziła ostateczna wersja, to już się nic nie dało zrobić.

 

A co do błędów – niestety w wielu wydawnictwach nie ma porządnej redakcji i korekty. Albo, co gorsza, jest nadgorliwa a nierzetelna. Np. w całej mojej wieloletniej pracy tłumaczki raz miałam sytuację, że rzucałam najgorszymi epitetami na wydawnictwo (P i S-ka, skądinąd). Tłumaczyłam powieść Patricii Cornwell. Nie przepadam za nią, a zwłaszcza za jej bohaterami, ale jedno mogę powiedzieć: ona konsekwentnie pisze o swojej głównej bohaterce per Scarpetta i wielokrotnie powtarza, że taż nie znosi, żeby jej mówić po imieniu (Kay) i rezerwuje to dla najbliższych osób. No więc oczywiście zawsze w narracji pisałam Scarpetta. Oddałam tekst, redaktorka zadzwoniła, że jest ok i zrobili tylko kosmetyczne poprawki, więc nawet nie będą mi odsyłać. Byłam bardzo młoda, głupia i naiwna, więc się zgodziłam. I co widzę, jak już dostałam egzemplarze autorskie? Na zmianę Scarpetta i Kay... (”Bo było tak monotonnie i dużo powtórzeń” – powiedziała redaktorka, jak do niej zadzwoniłam z awanturą).

I tu jest zasadniczy problem, bo gdyby kogokolwiek z czytelników/recenzentów to obeszło, to gromy posypią się na mnie, a nie na redaktorkę :/

http://altronapoleone.home.blog

Swoją drogą, ciekawe, czy w najnowszych wydaniach Pottera nadal jest Syriusz Czarny i chłopak o nazwisku Brown w pierwszym tomie.

I eliksir wieloowocowy, i wiele innych, mniejszych lub większych wpadek pana Polkowskiego...

 

EDIT: Przypomniałam sobie jeszcze coś. W jednym z odzinków Scooby-Doo, będącym cross-overem z rodziną Addamsów, pada nawiązanie do Harry’ego Pottera. Problem w tym, że ten odcinek pochodził z serii po raz pierwszy wyemitowanej na długo zanim Rowling napisała Kamień Filozoficzny. Zatem nie jest to błąd tylko dość niezręczna próba zmodernizowania starej kreskówki.

Jak parę lat temu puszczali “The Scooby-Doo Show”, to wyłapałem sporo ewidentnych błędów translatorskich, ale w pamięci utkwili mi tylko lekarze wiedźm (witch doctors, czyli po polsku szamani) i tłumaczenie francuskiego nazwiska Poisson (Ryba) na Trutka (ang. poison).

 

Moje rozgoryczenie wynika z tego, że od jakiegoś czasu nie mam szczęścia do dobrych, pozbawionych błędów przekładów, przy których nie zastanawiałbym się choć raz, czy właśnie nie dostaję udaru. W ciągu ostatniego roku chyba tylko do “Wichrowych Wzgórz” w tłumaczeniu Janiny Sujkowskiej nie miałem żadnych uwag. Tak dobrze i płynnie mi się to czytało, że w ogóle nie czułem, że to przekład.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Btw właśnie przekonałam się, że proto-analizatornia, którą wieki temu założyłam do spółki z ninedin,  nadal istnieje. Potem przeniosłyśmy to na nieistniejącego bloga, więc pozostał tylko ten kawałek z lat 2003-2004. Jest podstronka z tłumoctwami. Layout, no, jak wtedy :D

 

http://goodomens.fantastyka.art.pl/

http://altronapoleone.home.blog

Przypomniało mi się właśnie moje ulubione “tłumoctwo” – Buty z Rtęci ze stareńkiej gry “Get Medieval”. Buty te wyglądały jak sandały z doczepionymi skrzydełkami i sprawiały, że bohater szybciej się poruszał. Otwarta pozostaje oczywiście kwestia, czy tłumacz znał kontekst, a więc czy widział grafikę przedstawiającą owe nieszczęsne buciki, ale nawet gdyby jej nie widział, powinien się domyślić, że chodzi raczej o sandały boga Merkurego niż o buty z płynnego metalu powodującego ciężkie zatrucia (rtęć – ang. mercury).

Zaraz na drugim miejscu umieściłbym brzuchomówcę-głupka z mangi “Sketchbook”. Mój poprzednik na stanowisku tłumacza tego tytułu najwyraźniej nie wiedział, że ventriloquist dummy to lalka, kukła brzuchomówcy. Nie wyłapał też wskazówki wizualnej – postać w kadrze udawała, że jej usta poruszają się jak u klasycznych drewnianych kukiełek używanych przez brzuchomówców.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

O, chłopie, przypomniałeś mi “Get Medieval” :3 <3. Czadowy kanapowy “co-opik” z dawnych czasów, ale z tłumaczeniem masz rację. Ogólnie teksty miały być zabawne, tyle, że częściowo wyszło to zamierzenie (”dlaczego mój topór blokujesz swoim ciałem?”), a częściowo przez “fantazję” tłumacza (hitem był pompatyczny tekst – “Gracz jest teraz tym!”, do tej pory jestem ciekawy jak to brzmiało w oryginale :P ).

Ogólnie tłumaczenia – temat rzeka, nieraz narzekałem na przekłady dialogów w serialach na poziomie przedszkola. Co do książek, też kwiatków jest mnóstwo, przy czym, jeśli widzę, że powieść opiera się o lanie wody, to nawet nie chce już mi się sprawdzać, czy jest drętwa sama z siebie, czy dodatkowo z powodu przekładu.

 

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

hitem był pompatyczny tekst – “Gracz jest teraz tym!”, do tej pory jestem ciekawy jak to brzmiało w oryginale :P

Też długo się nad tym głowiłem, tym bardziej, że nigdy nie rozumiałem, jak ta klątwa działa – nad bohaterem pojawiał się jakiś symbol i tyle.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

A to nie było przypadkiem odwrócenie kierunków ruchu?

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Nie, to było “gracz porusza się teraz odwrotnie”.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Może i racja. Ale trzeba temu tłumaczynie przyznać, że boki się zrywało słysząc uroczysty głos, wypowiadający te słowa :)

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

#ZCykluFacepalmyTranslatorskie

 

Czyta człowiek skądinąd naprawdę przyzwoicie przetłumaczoną książkę i trafia na “Seraglio”, które tłumacz w kontekście dawnej Turcji uznał za nazwę własną lokacji i zostawił w oryginale. Też mi do końca nie pasowało, bo tłumaczenie z angielskiego, a toto brzmi z włoska. Tym niemniej, Turcja, mowa o haremie, 2+2, kurde, no musi chodzić o seraj. No i oczywiście, taki właśnie termin w angielszczyźnie funkcjonuje ¯\_(ツ)_/¯

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Wracając jeszcze do tłumaczenia Pottera. Czy to prawda, że tłumacz nie tylko postanowił przetłumaczyć nazwisko ministra magii z Fudge na Knota, ale też dopisał od siebie fragment dialogu, gdzie bohaterowie żartują sobie z jego nazwiska?

Nie wiem, ale wątpię – w oryginale nazwisko jest interpretowalne właśnie jako “partacz” (”to fudge something” jest grzeczniejszą wersją “to f..k something up”). A ten konkretny tłumacz nie jest taki najgorszy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Trochę jednak to wygląda dziwnie, gdy wśród angielskich nazwisk nagle pojawia się polskie. Co prawda brzmi jak angielskie słowo, ale...

Potwierdzam doświadczenia Fenrira. Gdy pierwszy raz pracowałam nad tłumaczeniem, byłam zszokowana. Niepoprawne konstrukcje, niezrozumiałe zdania, przeinaczone fakty, idiomy tłumaczone dosłownie (!). Kompletny chaos i niekonsekwencja, w dodatku z tłumaczem nie było kontaktu.

Nie potrafię odpowiedzieć, dlaczego. Może tylko znają w miarę język, a brakuje im innych zdolności, przede wszystkim uważnego czytania i interpretacji. Może łapią milion zleceń naraz i odwalają na odczep się, bo przecież jest jeszcze kilka etapów po nich, a hajs się zgadza.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Gdzieś czytałem o sprawie Knota z Pottera – tłumacz generalnie stwierdzał, że nie tłumaczył żadnych nazwisk, bo tak się nie robi, ale w kwestii Knota nazwisko było na tyle znaczące i definiujące całą postać, że zdecydował się zrobić wyjątek. 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Trochę ciężko mi uwierzyć, by powód wspomniany przez Tarninę był tak znaczący, by robić z niego wyjątek. Ale trzeba przyznać, że Korneliusz Knot brzmi lepiej niż Korneliusz Fudge.

Wiesz, z mojej własnej praktyki – czasami człowieka tak bawi własny żart, że nie może się powstrzymać, żeby się nim ze światem nie podzielić. Ale też – jestem nienormalna.

Ulubiona_emotka_Baila.

Arnubisie, to było w komentarzu od tłumacza na końcu książki.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Faktycznie! 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Przypomniała mi się jeszcze jedna anegdotka z drugiej ręki: ponoć dziewczyna, która robiła fanowskie tłumaczenie “Midnight Sun”, czyli “Zmierzchu” z perspektywy Edwarda, ubolewała nad oficjalnym, polskim tłumaczeniem sagi, gdyż musiała dialogi brać z tego przekładu.

Czytam właśnie “Syna Neptuna” Ricka Riordana, drugi to z serii, której nazwa w oryginale to “The Heroes of Olympus”.

Czy tylko mi się wydaje, że “Herosi Olimpu” brzmiałoby lepiej niż oficjalna polska nazwa: “Olimpijscy Herosi”?

A to pytaj Drakainy, ona tłumaczyła większość Riordana (chociaż w tym cyklu chyba tylko ostatni tom). 

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

No przy herosach Olimpu wiem dokładnie, skąd się wzięli, bo konsultowałam ten konkretny przekład. “Herosi olimpijscy” na Heroes of Olympus” są analogią do “bogowie olimpijscy” na przekład ang. Gods of Olympus; ta sama formuła (bogowie olimpijscy zdecydowanie częściej niż Olimpu) jest używana w podręcznikach mitologii, stąd taka decyzja, o ile pamiętam. 

ninedin.home.blog

Ajzan, decyzję o tym, że będzie “Percy Jackson i bogowie olimpijscy” podjęliśmy z wydawnictwem bardzo świadomie – po prostu to lepiej brzmi i jest przyjęte w polskiej mitologicznej terminologii. Potem już poszło przez analogię, jak słusznie prawi ninedin – z tym że nie ja o tym konkretnie decydowałam. Skądinąd dla “herosów Olimpu” znalazłabym analogię – “bohater Związku Radzieckiego” ;)

 

Polecam natomiast Twojej uwadze autentyczne babole Polkowskiego (niestety wtedy tłumaczyłam serię egipską, Kroniki Rodu Kane, i nie dałam rady pociągnąć rzymskiej, która pojawiła się minimalnie później, ale zasadniczo równolegle). Mianowicie przede wszystkim “Obóz Jupiter”, który ciągnie się jak smród po gaciach przez serię o Apollinie, a ja za każdym razem, kiedy muszę go użyć dla ciągłości, płaczę. Otóż to jest wbrew normie językowej, no i forma “Jupiter” po polsku jest praktycznie nieużywana (chyba że jupiter – rodzaj reflektora: w świetle jupiterów) i ten obóz powinien po polsku nazywać się “Obóz Jowisza”, ale ponieważ de mortuis nil nisi bene (co nie znaczy, że nie należy krytykować oczywistych błędów) oraz nie będę rozpowszechniać insider’s knowledge, zmilczę w kwestii szczegółów, jak do tego doszło. Ponadto, z tego, co pamiętam: Argo u Polkowskiego jest rodzaju męskiego, podczas gdy nie tylko angielski okręt – ship – jest rodzaju żeńskiego, ale przede wszystkim greckie imię tego konkretnego statku.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za wyjaśnienia ninedin, drakaino. Nie sądziłam, że w grę może wchodzić zachowanie ciągłości z poprzednią serią.

A na Obóz Jupiter jako babol nie zwróciłam uwagi. Pewnie dlatego, że niewiele wiem o rzymskiej mitologii, a Jowisz znam głównie jako największą planetę Układu Słonecznego.

Nawet gdyby się uprzeć przy Jupiterze (choć po łacinie jest odmiana Iuppiter, Iovis), to obóz powinien być “kogo czego” → Jupitera (czyli poprawnie Jowisza), a nie Jupiter, bo jeśli mianownik, to powinien być w cudzysłowie. No jest to niestety babol pierwszej wody.

http://altronapoleone.home.blog

A nie można było przetłumaczyć tego “Jupitera” tym razem poprawnie, dodając krótki przypis od tłumacza? A przy ewentualnych wznowieniach poprzednich tomów poprawić błąd i tam?

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Niestety, nie ma takiej praktyki (choć zapamiętam propozycję, bo jest dość sensowna, jak nie lubię przypisów tłumacza) :( Jeśli kiedyś będzie wznowienie, to może zrobi się przekład poprawiony – to tak. Póki co pozostaje nam płakanie w rękaw wraz z redaktorką ;)

http://altronapoleone.home.blog

Nowe wydanie książki Diany Wynne Jones, na podstawie której powstał jeden z filmów studia Ghibli. Niestety, choć obraz miał premierę jakieś szesnaście lat temu, to polski tytuł nadal używa japońskiego Hauru zamiast Howl, jak w oryginale. Do tego opis raczej nie zachęca, a szkoda. Przynajmniej okładka ładniejsza od wcześniejszego wydania, gdzie dali po prostu rozmazaną grafikę z filmu.

W katalogach LEGO z wczesnych lat dwutysięcznych strasznie śmieszne były opisy zestawów z serii Star Wars. Speeder bike, czyli po prostu śmigacz, przetłumaczono jako “superszybki rower”, a hrabia Dooku nie wiadomo dlaczego stał się mistrzem sztuki walki nożem (musiało chodzić o miecz świetlny). Podobne błędy zdarzały się też w opisach zestawów z serii Harry Potter. Neville’s Riddikulus charm to według tłumacza “czary Neville’a Riddikulusa”, a Snape to... “wąż” (ang. snake).

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Doctor Who, odcinek “Parting of the Ways”. Doktor ironicznie mówi do Imperatora Daleków (zuyyy... kosmiczny glut w zbroi, makes sense in context, honest!) “your Worship” – “wasza wysokość”, “ekscelencjo”, coś w ten deseń. Tłumaczenie? “Twój okręt wojenny”. Jakby tłumacz pisał ze słuchu, na bieżąco i pozwolili mu tylko raz zobaczyć odcinek. Po czym zamknęli w piwnicy o chlebie i wodzie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

“Jurassic Park” – bohater mówi do syna podczas przechodzenia przez wysoki płot  “take your time”. Polskie napisy: “Pospiesz się”.

http://altronapoleone.home.blog

Nie pamiętam, jak u Crichtona, ale w filmie to chyba nie był syn Alana, tylko jakiś krewniak Hammonda.

 

Wczoraj, podczas grania w “Dark Eye: Chains of Satinav”, kwestię that makes you suspicious przetłumaczono na “to czyni cię podejrzliwym” (albo: “to sprawiło, że nabrałeś podejrzeń”, nie pamiętam dokładnie), podczas gdy z kontekstu wynikało, że “to czyni go podejrzanym”.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

“Jurassic Park” – bohater mówi do syna podczas przechodzenia przez wysoki płot  “take your time”. Polskie napisy: “Pospiesz się”.

“Weź zegarek”? XD

w filmie to chyba nie był syn Alana, tylko jakiś krewniak Hammonda.

Wnuk Hammonda.

 

A nieumiejętność podjęcia decyzji, czy bohaterowie są ze sobą na “ty” czy na “pan”? Przez co Rory w jednym zdaniu mówi “Doktorze, czy pan ma swój pokój?”, a w następnym “Co postanowiłeś?” To samo w ulubionym przez mojego ojca (nie wiem, dlaczego) “Ojcu Brownie” (Chesterton przewraca się w grobie), gdzie gospodyni księdza to mówi do niego per “ojciec”, to per “ty”, bez żadnej widocznej przyczyny.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

“Weź zegarek”? XD

 

Che mi sento di morir

(hitem był pompatyczny tekst – “Gracz jest teraz tym!”, do tej pory jestem ciekawy jak to brzmiało w oryginale :P )

Tarninę olśniło – chodzi o berka. Grę, znaczy. “You’re it” = “berek”. Ale, żeby takie rzeczy wiedzieć, trzeba trochę w langłydżu czytać...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podbijam. James Blish, "Kwestia sumienia", Rebis 2020. Tak, już zdążyłam się rozczarować (o co chodzi z tym Joycem?) – po świetnym początku książka pojechała w malinowy chruśniak, w którym nie mogę się odnaleźć (autor może i się zna na biochemii, ale na teologii nie, i mówi to szeregowy filozof, nie specjalista teolog). Ponadto bohater, o którym narracja do znudzenia powtarza mi, że jest katolikiem, myśli i działa jak amerykański protestant. Kwestie etyczne zdały mi się co najmniej wydumane. Zdarzenie, które zapoczątkowuje fabułę części drugiej, jest delikatnie mówiąc, niewiarygodne – niewinność niewinnością, ale potraktować dziecko w ten sposób może tylko ktoś absolutnie bezmyślny.

 

Ale mówimy o tłumaczeniach. Nie mogę się wypowiedzieć o stylu, bo nie mam oryginału, ale tłumacz skacze z kolokwializmów na formalizmy. Z drugiej strony, pierwsza część powieści rozgrywa się w placówce badawczej, rozmawiają ze sobą badacze, którzy mogą tak mówić (są kolegami, więc kolokwialnie, ale i fachowcami, więc język fachowy). Może ninedin coś mi tu rozjaśni. Trafiają się kwiatki w stylu "olei" czy "dżdżawka" (?), które powinna wyłapać korekta. Po to chyba jest.

 

Kilka błędów:

s. 11-12: Ruiz-Sanchez miał do niej dostęp wyłącznie dzięki cnocie przynależności do zakonu. "By virtue" jest idiomem (niżej na stronie), którego autor być może użył, żeby delikatnie coś zasugerować, ale raczej dlatego, że brzmi to bardzo "ą-ę". Nie chodzi o żadną cnotę!

s. 14: glukozyt. Nie ma takiego słowa. Są "glukozydy", ale z kontekstu wychodzi, że mowa o roślinie (z kolcami pokrytymi trującym glukozydem).

s. 18: ananas jest płodną i niebezpieczną rośliną. Rośliny są plenne, nie płodne. Fragment o barierze przeciwgrzybiczej w ogóle dziwny.

s. 27: charakterystyczny zapach halogenu. Oj, chyba jednak halogenków. A normalni ludzie (bohater jest biochemikiem) powiedzieliby "soli".

 

W kilku miejscach pod koniec tekst jest wręcz zepsuty – niezrozumiały, ale nie mogę ich teraz znaleźć, bo ktoś z uporem hałasuje i muszę iść go walnąć w łeb. Argh.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie znam polskiego przekładu (czytałam w oryginale), ale z ogólnymi uwagami a) o tym, jak rozłazi się powieść w trakcie, b) o teologii autora zgadzam się w 100%.

ninedin.home.blog

No, właśnie.

Wielu zaś poetów, dobre wprowadziwszy zawiązanie, źle je rozwiązuje, a potrzeba nad oboma zapanować.

Arystoteles, Poetyka

 

A masz chociaż jakiś przebłysk w kwestii Joyce’a? Bo ja ani-ani. Joyce’a nie czytałam, więc nie wiem, czy to nawiązanie ma sens, ale mnie nic nie mówi, tylko mąci.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarninę olśniło – chodzi o berka. Grę, znaczy. “You’re it” = “berek”. Ale, żeby takie rzeczy wiedzieć, trzeba trochę w langłydżu czytać...

Tajemnica mojego dzieciństwa rozwiązana. 0_0 No, prawie rozwiązana, bo wciąż nie wiem, jak ta klątwa w grze miała niby działać. Może miała jakieś skutki dla rozgrywki wieloosobowej? Może trzeba było dotknąć innego gracza, aby sam stał się “berkiem”? Ale po co? No cóż, czas odświeżyć sobie kultowego klasyka...

 

Może nie do końca w temacie błędów translatorskich, ale przekładów ogólnie – co sądzicie o tłumaczeniach Słomczyńskiego? Bo mnie osobiście uderza w nich toporny styl i miejscami zbytnia dosłowność przekładu, przekombinowane, nietrafione określenia zamiast bardziej oczywistych synonimów oraz dziwaczne, koślawo skonstruowane zdania, będące najwyraźniej efektem usilnych – i całkowicie bezsensownych – prób wiernego odwzorowania angielskiej gramatyki przy pomocy języka polskiego. Problemem nie jest na pewno styl oryginalnych dzieł, bo np. “Alicję w Krainie Czarów” znam również w tłumaczeniu Antoniego Marianowicza i jego przekład, mimo błędów, podoba mi się zdecydowanie bardziej – mam wrażenie, że język jest w nim bardziej naturalny, lekki, potoczysty. Świeżo po lekturze rewelacyjnego “Piotrusia Pana i Wendy” w przekładzie Michała Rusinka sięgnąłem po “Piotrusia Pana w Ogrodach Kensingtońskich” w – jedynym dostępnym – tłumaczeniu Słomczyńskiego i niestety trochę psuje mi ono obcowanie z dowcipnym stylem Barriego.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Może chodzi o joyce’owskie epifanie? Najbardziej by pasowało do tego sumienia i kwestii. Ulissesa nie czytałam, lecz inne – drobniejsze.  Blisha też nie, więc odnoszę się do samego tytułu i Twoich rozkminek, Tarnino. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tarnino, zajrzałam w kwestii Joyce’a do pisma naukowego “Science Fiction Studies” i istnieje około dziesięciu artykułów naukowych, analizujących zależność między “Finnegan’s Wake” a “Kwestią sumienia”; mnie się w sumie może najbardziej podoba ta interpretacja, która sugeruje, że tak, jak Ruiz Sanchez nie może zrozumieć casusu w powieści Joyce’a, wraca do niego obsesyjnie i się poddaje, tak samo nie radzi sobie z problemem Lithii. Jednocześnie ta obsesja – na punkcie powieści, którą on sam nazywa chaotyczną, diaboliczną – pokazuje, jak bardzo bohater gubi się we własnej wierze i jak, mimo wszystko, ciągnie go od Kościoła do tego, co jest, w jego oczach, tegoż Kościoła przeciwieństwem. Następne pokolenia jezuitów będą przy tym analizować jego, Sancheza, przypadek, równie obsesyjnie i równie bezskutecznie, jak on Joyce’a (i tu jest podobieństwo między nim a książką).

 

Zupełnie prywatnie, dla mnie “Kwestia sumienia” to jest top 5 książek, które mnie najbardziej boleśnie, po intrygującym początku i przy świetnym pomyśle wyjściowym, rozczarowały w dalszej lekturze (ale może temat był na autora o głębszym literackim wyczuciu niż solidny rzemieślnik Blish).

ninedin.home.blog

     wciąż nie wiem, jak ta klątwa w grze miała niby działać

Ja też nie, bo nie grałam :) Berek to moja hipoteza, może się okazać błędna.

    co sądzicie o tłumaczeniach Słomczyńskiego?

Jakoś mnie ominęły... a przynajmniej w tej chwili nie pamiętam.

    istnieje około dziesięciu artykułów naukowych, analizujących zależność między “Finnegan’s Wake” a “Kwestią sumienia”

... ludzie chyba się nudzą XD Interpretacja, na oko, ma sens – ale sama bym na to w życiu nie wpadła.

    top 5 książek, które mnie najbardziej boleśnie, po intrygującym początku i przy świetnym pomyśle wyjściowym, rozczarowały w dalszej lekturze

    może temat był na autora o głębszym literackim wyczuciu niż solidny rzemieślnik Blish

Niewykluczone. Gdyby został przy wyprawie badawczej...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@Tarnina: “Niewykluczone. Gdyby został przy wyprawie badawczej...”

No właśnie. Dla mnie nawet w 1958 idea

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

 ta planeta musi być dziełem Szatana (znaczy, świat jest manichejski, istnieje Szatan-Kreator, co podważa doktrynę), ponieważ jej mieszkańcy są wysoce etyczni i moralni, mimo że nie mają religii i nie znają idei bóstwa”

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

SPOJLER

wydaje się nieprzeciętnie wręcz naiwna w swoich założeniach.

ninedin.home.blog

A co to ma do 1958 roku? Idea jest bez sensu niezależnie od momentu. Ale – facet robi głównym bohaterem zakonnika, i to jezuitę (więc uczonego), nie mając pojęcia o, na przykład, doktrynie prawa naturalnego? Nadziewamy się tu na podstawowy problem, który prześlicznie sfabularyzował Sheckley ("Odpowiadacz") – żeby zadać pytanie, trzeba znać choć część odpowiedzi. Jeśli nie wiesz o czymś nic, to nie możesz się nawet o tym o własnych siłach dowiedzieć. Blish podstawia sobie pod katolicyzm to, co wie o religii – a zna tylko amerykański protestantyzm. Weź choćby dosłowne czytanie Biblii – katolicy tego nie robią! Robią to protestanci, a widząc, że w ten sposób powstają nonsensy, dochodzą do wniosku, że to głupota. Ale nie mają pojęcia o blisko dwóch tysiącach lat hermeneutyki biblijnej, i nie wiedzą nie tylko, skąd się dowiedzieć, ale nawet, że mogliby się dowiedzieć. </rant>

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tak, zgadzam się z tobą pod każdym względem (a ten 1958 był trochę asekuracyjnie, w sensie – już nawet do tego czasu chyba idee egzystencjalizmu przesiąkły do dość przecież wtedy tradycyjnej literacko i koncepcyjnie amerykańskiej SF). Mnie się zawsze “Kwestia sumienia” wydawała, wybacz, wręcz głupiutka – trochę jak opowiadania moich koleżanek, grzecznych, jak ja, dziewczyn z małego miasteczka, które w późnej podstawówce w ejtisach próbowały pisać swoje podróbki “Pamiętnika narkomanki” i dyskutować podniośle o rzeczach, o których nie miały pojęcia, nie rozumiały ich, nie znały, miały za to tzw. Własne Zdanie. No ale jak masz czternaście lat, to ci wolno pisać głupoty i być niemądrym i mieć Własne Zdanie. A Blish swoje zdanie podpiera tu Dantem, tu Joycem, tu teologią, a wychodzi mu z tego walka z problemem, nad którym teolog po licencjacie rozpłakałby się ze śmiechu, obawiam się.

ninedin.home.blog

Mnie się zawsze “Kwestia sumienia” wydawała, wybacz, wręcz głupiutka

Mnie to nie uchybia ;)

No ale jak masz czternaście lat, to ci wolno pisać głupoty i być niemądrym i mieć Własne Zdanie

<patrzy na artykuły prasowe> <wzdycha>

wychodzi mu z tego walka z problemem, nad którym teolog po licencjacie rozpłakałby się ze śmiechu, obawiam się

Znam jednego... chyba zrobię eksperyment.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kolejna podbitka, bo przeczytałam. Asylum ma rację, “Księga Drogi i Dobra” Le Guin jest świetna i jedno przeczytanie nie wystarczy – na pewno będę wracać do części angielskiej. Bo, niestety lub stety, wydanie mam dwujęzyczne, a “spolszczenie” woła o pomstę do nieba. I to nie przypadkiem – w swoim komentarzu spolszczacze (sami się tak nazywają, więc i ja mogę) wprost i bez ogródek wyznają, że ich świadomymi decyzjami było: “c) więcej konkretu niż abstrakcji (...), d) dnia dzisiejszego niż historii (...), e) potoczności niż patosu”. Wszystkie te trzy decyzje uważam za nietrafione. “Kula” zastępująca “miecz” (uwspółcześnienie) i “porcelana” zamiast “rzeczy kruchych” (konkretyzacja) odbierają tekstowi ogólność, uniwersalność. “Miecz” jest ugruntowanym symbolem, ale “kula”? Kula jest efemeryczna. Miecz istnieje od tysięcy lat. Jest zrozumiały dla każdego, kto cokolwiek przeczytał, jako ogólny symbol.

 

Piękny i elegancki styl Le Guin zupełnie zanika w tym “spolszczeniu”:

 

The way of heaven                             Niebo ma tak,

doesn’t compete                                 że się z nikim nie ściga,

yet wins handily,                                 a wpada pierwsze na metę;

doesn’t speak                                       nie otwiera ust,

yet answers fully,                               a odpowiada pełnymi zdaniami

doesn’t summon                                nikogo nie przyzywa

yet attracts.                                          a do siebie przyciąga.

It acts                                                   Działa

perfectly easily.                                  na totalnym luzie.

 

Co to ma być???

“Patosu” zresztą nie ma u niej prawie wcale. “Potoczność” spolszczacze pchają kolanem, gdzie jej nie trzeba, przez co tekst mądrościowy brzmi jak wygłaszany pod budką z piwem przez blokersa (patrz wyżej), a najlepsza jest ”nawet najlepsza giwera to nędzny dinks” – the fuck? – można sprawdzić, wiersz 31. Na drugim miejscu postawiłabym “Najlepszych liderów ich fani ledwo znają”, co przeinacza sens (”True leaders are hardly known to their followers”). Nie mówię, że blokers nie może być mądry, ale w literaturze liczy się jednak styl, nie?

Poza tym nie podobają mi się:

stare neologizmy typu “dosyt”, “zaródź”

obrzydliwie groteskowe spieszczenie w wierszu 55 (nie będę go cytować)

yodyzmy: “nie ma ulubieńców Droga nieba” “słabi zaś trwają i wiotcy”

nonsensy: “złożony do strzału łuk” – łuk jest napięty, składa się strzelec

zagubione sensy: “odpowiada pełnymi zdaniami”, kiedy widać, że chodzi o pełną odpowiedź, “sick of sickness” przełożone jako “to, co chore, przyprawia ich o mdłości”

tłumaczenie aliteracji na siłę przez aliterację, która w polszczyźnie nie działa: “nature, nurture” zmienia się w nonsensowny “pokarm i posłuch”

ogólnie ironiczny, mrugający okiem styl (częściowo winię za to tę “potoczność”, te na siłę wepchane slangowe wyrazy) zastępuje elegancki, oszczędny styl oryginału – mam wrażenie, że spolszczacze nie traktują tekstu  i czytelnika poważnie (tak, można wyczuć, że autor nie lubi i lekceważy czytelnika, ja wtedy zwykle odkładam książkę): “try hard to follow it” to nie znaczy “spina się, by tylko nią iść”, drodzy tłumacze, podobnie “I see them come to grief” to nie to samo, co “mogą się na tym nieźle przejechać”. Podmiot liryczny też ma jakąś osobowość, nie? No, chyba dla Was nie.

 

Jako komentarz polecam wiersz 53:

 

Arrogance

is all I fear.

 

Którego sens spolszczacze też przeinaczyli:

 

Buta -

to mnie przeraża najbardziej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy Was też drażni, gdy widzicie angielskie guinea pig w kontekście eksperymentów przetłumaczone dosłownie jako świnka morska, podczas gdy w języku polskim mamy równoważne określenia królik doświadczalny i szczur laboratoryjny?

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Najpierw powoduje zawieszenie się czynności mentalnych. Drażni potem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mnie raziło tłumaczenie w książkach Pratchetta “Hogfather” jako “Wiedźmikołaj”, pomimo tego, że to przecież “Hog” czyli wieprz, a nie “Hag” czyli wiedźma – zwłaszcza, że w kontekście książki powiązanie tej postaci z wieprzami jest oczywiste. Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi do głowy, wiążę się z tym, że  najpierw przetłumaczono święto związane z Hogfatherem  – czyli Hogswatch jako “Noc Strzeżenia Wiedźm” (bo gdzieś jest wspomniane, że w tę noc zwyczajowo czarownice nie wychodzą na dwór), a potem poszło za ciosem.

To jest prawdopodobnie prawdziwe wyjaśnienie – “Noc Strzeżenia Wiedźm”, jeśli się nie mylę, powstała jeszcze przed Dyskiem, chyba była już w “Ciemnej stronie Słońca”. Ale wstawię się tutaj za tłumaczami – otóż nie obdarzono ich zdolnościami prekognitywnymi. Jeśli autor sam nie wie, jak coś rozwinie (albo wie, ale siedzi na tej wiedzy jak kwoka na jajach), to tłumacz zapewne tego nie odgadnie.

 

Przykład (Doctor Who, The Pandorica Opens, wielki, ogromny SPOILER):

RIVER: I don't know. It's the engines. Doctor, there's something wrong with the TARDIS, like something else is controlling it.

DOCTOR: You're flying it wrong.

RIVER: I'm flying it perfectly. You taught me.

 

Kontekst: River i Doktor kłócą się, jak raz, przez telefon. Konia z rzędem tłumaczowi, który zauważy zerknięcie River w sufit i zinterpretuje je poprawnie:

RIVER: Nie wiem, coś się dzieje z silnikami. Doktorze, z TARDIS jest coś nie tak, jakby coś nią kierowało.

DOKTOR: Źle ją pilotujesz.

RIVER: Pilotuję tak, jak trzeba. Ty mnie nauczyłaś.

 

Bo w tym momencie River zwraca się akurat nie do Doktora, ale do samej TARDIS. Ale tutaj zmyłka jest całkowicie zamierzona – przez autora.

 

ETA: I nie tylko u nas istnieją tłumocze: https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Creator/AkeOhlmarks

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Kiedy chcesz rozpocząć opowiadanie cytatem, którego angielskie tłumaczenie jest lepsze i bardziej zrozumiałe od polskiego, bo to drugie brzmi jak mieszanka starej polszczyzny i tłumaczenia z internetowego translatora.

Czy Was też drażni, gdy widzicie angielskie guinea pig w kontekście eksperymentów przetłumaczone dosłownie jako świnka morska, podczas gdy w języku polskim mamy równoważne określenia królik doświadczalny i szczur laboratoryjny?

Tak.

http://altronapoleone.home.blog

Kiedy chcesz rozpocząć opowiadanie cytatem

To może przetłumacz go sama?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tylko, że cytat, który mnie interesuje, pochodzi z prastarej islandzkiej pieśni.

I nie jesteś w stanie napisać go po polsku (wg google translatora z islandzkiego albo wersji angielskiej) tak, żeby brzmiał dobrze? Dobre tłumaczenie =/= dokładne tłumaczenie.

http://altronapoleone.home.blog

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie jestem fanką tłumaczenia istniejącego już tłumaczenia, ale spróbuję z wersją angielską.

Nie przygotowujesz wydania krytycznego tej pieśni, nie znasz islandzkiego, a cytat ma dobrze brzmieć, więc nie przesadzaj. Możesz w GT sprawdzić każde islandzkie słówko, co znaczy, sprawdzić, czy angielski przekład wiernie oddaje treść i przełożyć sama tak, żeby dobrze brzmiało po polsku i pasowało do opka, bo to w tym przypadku (nie przygotowujesz wydania krytycznego!) to jest najważniejsze. A dawanie angielskiego przekładu w polskim tekście to beznadziejny pomysł.

Skupiając się zanadto na szczegółach, tracimy czasem widok na cały obraz, a to obrazowi może zaszkodzić.

A akurat dopiero co dla opka, które wyszło w sierpniowej NF, zrobiłam własny przekład kawałka Eneidy Wergiliusza, bo mi istniejące przekłady tego fragmentu nie pasowały. Znam łacinę, ale dla pewności, bo to poezja, zajrzałam do istniejących przekładów, w tym obcojęzycznych, bo polskie właśnie odchodziły od dokładności, i dałam przekład wierny, a poetycki. Da się.

http://altronapoleone.home.blog

Tym razem ponarzekam na książki “poważne”:

 

Ralph McInnerny, “Zagadnienie etyki chrześcijańskiej”, wyd. ANTYK, dofinansowane przez ministra nauki: przekład ogólnie jest dość słaby, a interpunkcja dziwaczna (co zauważam w wielu książkach ANTYKu, niestety). Konkretniejsze błędziorki:

[s.22]: “formy jako kreatywne wzorce istniejące w umyśle Boga”

[s.41]: “Arystoteles jest główną postacią w tych zagadnieniach”

[s.67]: “Czyn ten dla każdego powinien wydawać się moralnie wadliwy”

[s.104]: “aczkolwiek jego ostry styl jest zaraźliwy” – przypuszczam, że w oryginale było tu słowo “virulent”, oznaczające raczej “zjadliwy”, bo z dalszej części tekstu wynika, że właśnie o to chodzi. Ogólny apel do tłumaczy – jak wychodzi coś bez sensu, zatrzymajcie się i przejrzyjcie źródła, a nie jedźcie dalej!

 

James Trefil, Michael Summers, “Wyobrażone życie”, wyd. Copernicus Center Press: jak wyżej – nienajlepszy przekład, ale najważniejszym i przyćmiewającym wszystkie inne błędem jest przeliczenie cali kwadratowych na centymetry kwadratowe. Kochany tłumaczu. Cal kwadratowy to kwadracik 1x1 cala. Co daje 2,54x2,54 centymetra. Czyli cal kwadratowy to 6,45 centymetra kwadratowego, a nie dwa i pół.

[spis rozdziałów]: “życie naprawdę nie takie, jak nasze” Słowo “naprawdę” funkcjonuje w polszczyźnie w znaczeniu “zupełnie” tylko slangowo

[s.149 i dalsze w tym rozdziale]: “końcownik”. Po polsku linia oddzielająca na planecie dzień od nocy nazywa się “terminatorem” (tak, to wyraźne zapożyczenie, ale nie funkcjonuje słowo “końcownik” – należałoby takie rzeczy sprawdzać)

[s.224]: “elektrony mogą zajmować tylko tak zwane orbity dozwolone”: powinny być “orbitale”.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jakoś mnie nie dziwi, że wydawnictwo Antyk nie zna języka polskiego, a mimo to ma dofinansowanie obecnego ministerstwa, ani też mnie szczególnie nie martwi, że wydają gnioty. Jest to wydawnictwo nacjonalistyczno-antysemickie, które drzewiej miało z tym problemy sądowe, więc teraz antysemityzm ma na stronie mocno zakamuflowany.

http://altronapoleone.home.blog

Czytam właśnie mangę pt. “Odrodzona jako czarny charakter w grze otome, gdzie wszystkie ścieżki prowadzą do złego zakończenia”.  Akcja osadzona jest w świecie wzorowanym na europejskim pseudo-dziewiętnastym wieku. W polskim tłumaczeniu na najwyższe warstwy tamtejszego społeczeństwa używa się terminów związanych ze szlachtą (np. “szlachcianka”, “ród szlachecki”), ale padają też terminy odnoszące się do arystokracji (np. “bal arystokracji”) i zastanawiam się czy można tak mieszać.

W zasadzie można, ale musiałabym mieć tekst przed okiem, żeby coś na pewno powiedzieć.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jak pisałam wyżej, świat to taki pseudo-dziewiętnasty wiek, do którego mi osobiście pasuje arystokracja, bo szlachta kojarzy mi się ze średniowieczem, Trylogią Sienkiewicza i “Zemstą” Fredry.

 

Edit: Tu jest plakat z wersji anime. Wszyscy, poza blondynką, pochodzą z arystokracji. Blondynka jest z pospólstwa.

Nie jest to do końca to samo, ale konia z rzędem temu, kto się na tym wyznaje. Wg. PWN “arystokracja” jest pojęciem szerszym. Ale węższym:

https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/arystokracja;3871509.html

https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/szlachta;4019672.html

 

ETA: Inny częsty błąd to tłumaczenie “massive” przez “masywny”, kiedy “massive” oznacza “ogromny, kolosalny, takie wielki, że ah!” – pół biedy w przypadku rzeczy dosłownie ogromnych, jak posągi, wrota świątyń czy cyklopi (choć to też głupio brzmi), ale “masywny krwotok” to idiotyzm pierwszej wody. Albo krwi.

 

ETA: W “polskojęzycznym” tekście widziałam dziś “masywna ilość”. No, to chyba pora się obwiesić...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mam jeszcze takie pytanko:

Powiedzmy, że jeśli książka pewnego polskiego pisarza ma zostać przetłumaczona na angielski. Rzeczony pisarz zna dość dobrze ten język (ale nie tak, by samemu tłumaczyć) i ma własną wizję tego, jak niektóre elementy powinny wyglądać w engliszu. Czy w takim wypadku może się on skontaktować z tłumaczem ze swoimi pomysłami i wyjaśnieniami co bardziej złożonych polskich zwrotów, czy tłumacz powinien mieć całkowicie wolną rękę?

Oczywiście, że pisarz ma prawo ingerować w przekład, aczkolwiek zdarza się to rzadko. Z własnej kariery translatorskiej pamiętam sytuację, kiedy korespondowałam z Seanem McMullenem, proponując mu zastąpienie terminologii, jaką miał dla hierarchii kilku grup społecznych w obrębie jego uniwersum, inną terminologią, która dla polskiego czytelnika byłaby czytelna. Dlatego np. plemiona koczownicze mają w polskim przekładzie atamanów, co zostało klepnięte przez autora. Konsultowałam to z dwóch powodów: 1) byłam początkującą tłumaczką, 2) zmiana była zasadnicza, odsyłająca do innych kontekstów. Normalnie nie konsultuję.

Natomiast jeśli tłumacz zna polski (i angielski :P), to raczej nie podpowiadałabym mu wyjaśnień polskich zwrotów, bo to trochę policzek. Realia literackie, tak, język – inna sprawa, dopóki nie używasz jakiejś jego idiosynkratycznej wersji.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki. Miałam na myśli właśnie sytuacje, kiedy zwrot polski jest na tyle specyficzny i odnoszący się do konkretnego zdarzenia, że tłumacz sam z siebie nie będzie go znał.

Sama, czytając angielskie fanfiki, czasem zastanawiam się, jak mogłabym przetłumaczyć dany fragment. W jednym mam dwa takie przykłady:

– uśmiech jednego z bohaterów często i gęsto opisywany jest jako “gummy smile”. Jest to przypadłość medyczna, więc nie wiem, czy konieczne jest używanie polskiego terminu “uśmiech dziąsłowy” cały czas. Ja bym część po prostu zamieniła na szeroki, czasem przypominając o widoczności dziąseł.

– w ostatnim opublikowanym rozdziale, w kluczowej dla tej historii scenie, została powtórzona kwestia z filmu, na którego podstawie powstał ten fanfik. O ile pamiętam, dubbing zmienił ją tak, że nadal pasowała do tamtej sceny, ale powtórzenie jej w tak samo przetłumaczonej formie nie pasowałoby do sceny z fanfika, więc nawet gdyby wszystko inne z dubbingu by pasowało, ten fragment musiałabym wzorować na oryginale.

Miałam na myśli właśnie sytuacje, kiedy zwrot polski jest na tyle specyficzny i odnoszący się do konkretnego zdarzenia, że tłumacz sam z siebie nie będzie go znał.

Ajzan, zwrot to jest coś w języku utartego. Definicja w tym kontekście: «wyrażenie często używane i stanowiące pewną całość treściową». Nie mam pojęcia, co tak naprawdę w związku z tym masz na myśli ;) Poza tym zwrotów w sensie frazeologizmów nie tłumaczy się dosłownie.

Co do przykładów: jeśli autor oryginalny używa gummy smile wskazując na przypadłość medyczną, to tak, w większości przypadków należy użyć terminu, bo autorowi nie chodzi o szeroki uśmiech. Jeśli używa tego w sensie metaforycznym, to fakt użycia takiego terminu mówi coś o stylu, ergo pisanie szeroki uśmiech jest zubażaniem stylu autora, można szukać czegoś ze szczerzeniem się itd., co będzie choćby minimalnie mniej zwyczajne

Dubbing zasadniczo olewam, dopóki to nie jest przekład Shreka, z którego są rozpoznawalne, wręcz kultowe cytaty po polsku. Cytowanie czegoś, co rozpoznawalne nie jest, nie ma znaczenia. Co innego, jeśli np. cytuje się inne dzieło literackie, które ma kanoniczny przekład, albo też poezję, a tłumacz nie daje rady.

Mam jednakowoż wrażenie, że rozmawiamy o amatorskiej twórczości i amatorskim przekładzie, więc tak naprawdę i autor, i tłumacz mogą sobie w takim przypadku robić wszystko, na co sami mają ochotę, bo tylko oni są odpowiedzialni za ostateczny twór.

http://altronapoleone.home.blog

Z tekstu nie wynikało, że “gummy smile” odnosi się do przypadłości medycznej jako takiej, tylko charakterystycznego rodzaju uśmiechu.

Co do drugiego przypadku, rzeczony fanfik jest do MCU, a scena, do której nawiązaniu piszę, to ikoniczny moment, kiedy Hulk wali Lokim o podłogę.

Dla szerszego kontekstu, w tymże fanfiku, Loki, po wydarzeniach z “Avengersów” ucieka i ukrywa się w Nowym Jorku. Z biegiem akcji tego fika, pod postacią tłumacza Thomasa Walkera, zdobywa miłość Iron Mana i przyjaźń większości Avengersów. Ważnym wątkiem tej historii, jest to, że z czasem inni bohaterowie odkrywają, kim Tommy jest naprawdę i takim go akceptują.

Wyjątek na razie stanowi Thor, który za homofobiczne odzywki i niestosowne zachowanie został wydalony z drużyny i uznany za potencjalne zagrożenie dla Lokiego. W ostatnim rozdziale powrócił i cóż, dostał od Hulka łomot na miarę tego z filmu.

Po wszystkim Loki jako Thomas prowadzi taką rozmowę z Hulkiem:

 

The Beast considered that for a moment. “Friend happy?”

Summoning a smile to his face was not quite as laborious as Loki had anticipated. “Few things could make me happier than watching you smash Thor into the ground.”

Loki received an answering grin, wide and undeniably pleased. “Hulk smash good.”

“Yes, your smashing was very impressive,” the prince conceded, much to the apparent delight of his credulous captor.

A heavy finger meandered along his scalp, hopelessly mussing Thomas’ gingery curls. “Puny god,” the Beast pronounced in a quieter though still sonorous voice.

To an outside observer, it might have seemed as though the Hulk was disparaging Thor, but there was a distinctive lack of scorn accompanying the address. In fact, Loki recognized a note of affection that he had come to expect when the Avengers referred to Thomas. Still, that did explain the use of the familiar epithet. 

Unless…

Oh.

Norns, the Hulk recognized him.

And if the Beast knew, how much had Banner pieced together?

 

Nie wiem, czy w takiej sytuacji dałoby się powiedzieć czule “Wielki mi bóg”, nie pozostawiając cienia wątpliwości, że ten ktoś kojarzy Lokiego. Zniwelowało by to suspens, czy Hulk rzeczywiście wie, czy tylko ma ograniczony słownik. Jak na razie Loki jeszcze nie miał właściwej konfrontacji z Bannerem na ten temat.

 

A ikonicznością dubbingu się nie martwię. Oglądałam wersję z napisami, nie znam za dobrze polskiego  fandomu i “Puny god” wydaje mi się bardziej ikoniczne.

Scruton, “O naturze ludzkiej”, wyd. Zysk i S-ka. Ogólnie przekład daje się czytać, ale nawet ponura i bezlistna Tarnina prychła na stronie 81, na której autor mówi o uczuciach i jak czasami wydają się przychodzić z zewnątrz. A tłumacz zrobił z jego metafory (zapewne burzy) takie coś:

“grasują jak miłosne wiatry”.

Te uczucia, znaczy.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podbijam, bo jestem marudą. Jak widać.

 

Ted Chiang, "Historia twojego życia", wydawnictwo Zysk i S-ka, tłumaczenie zespołowe. Znaczy, różni tłumacze robili różne opowiadania. I tak:

 

"Wieża Babilonu": satysfakcjonująca pointa, ale zapewne nie dla każdego. Nie powiem czemu, bo to by był spoiler. "Babilońskie SF" to niezłe określenie (wzięłam je z komentarzy na końcu tomu). Przekład w porządku, choć jest parę źle użytych słów. Za to ukłuło mnie:

s. 35 “Prawość nie ocali ich przed skutkami swoich czynów.”

 

"Zrozum": podobno o dostrzeganiu wzorów i pięknie, oraz przechodzeniu ilości w jakość, ale ja zauważyłam tylko transhumanizm (Reynolds nie jest mniej egocentryczny od narratora). Nie znalazłam błędów, ale może to przez transhumanizm, który mnie usypia. Może to dowód na zdanie Lafferty'ego, że pomysł jest tylko katalizatorem i w skończonym opowiadaniu nie musi go być.

 

"Dzielenie przez zero": ładna kompozycja i ciekawe wątki psychologiczne, ale tekst jakby się urywa. Co gorsza, jest oparty na niezrozumieniu logiki (jeśli teza jest niedowodliwa, to niedowodliwe jest też jej zaprzeczenie, bo inaczej znalibyśmy wartość logiczną tej tezy – odwrotną niż zaprzeczenia; skoro przyjmujemy, że niesprzeczność arytmetyki jest niedowodliwa, to nie możemy nagle dowieść jej sprzeczności – a przecież autor jest komputerowcem! nie widzę tego, dla mnie to wygląda jak pisanie humanisty) i bardzo mnie to rozpraszało. Nawet potknięcia stylistyczne jakoś się przez to nie przebiły. Błędy:

s. 103 "mnożąc nieskończoność przez zero, otrzymujemy wyłącznie zero, nie zaś jakąkolwiek liczbę." Jeden z moich profesorów używa "wyłącznie" w ten sposób i trochę mnie to wkurza.

s. 110 "Dobra, wezmę się za to." To kwestia dialogowa, więc odpuściłabym, gdyby nie formalny, nawet zbyt formalny styl innych dialogów (choć nie wszystkich).

 

"Historia twojego życia": czy z możliwości opisania świata sub specie aeternitatis wynika determinizm? Nie jestem przekonana. Chwilami mam ochotę odesłać autora do Boecjusza. Tłumacz też nie wydaje się entuzjastycznie nastawiony, w paru miejscach wyraźnie machnął ręką na styl. Ponadto: https://www.youtube.com/watch?v=C_IglP8a0iY

s. 160 "Chcąc uniknąć problemów z postrzeganiem, jakie mógł powodować dany środek przekazu, uciekliśmy się do czynnych demonstracji", oraz

s. 161 "nie zachowywał on [język siedmionogów] norm wspólnych dla wszystkich ziemskich języków"; "siedmionogi nie mają nic przeciwko centralnemu zanurzaniu zdań składowych" co to, do cholery, znaczy?

s. 175 "wydanym mu przykazaniem"; "celowe, prawie teleologiczne"; "droga wyglądałaby odmiennie". Kochany tłumaczu. "Celowy" znaczy mniej więcej to samo, co "teleologiczny".

s. 178 "w kursie rosyjskiego przewidującym całkowite zanurzenie" Oczywiście "immersion" przełożone jest jako "zanurzenie", co byłoby w porządku, gdyby chodziło o łódź podwodną, a nie o naukę języka. Tłumacz nie może robić takich błędów! Ogólnie lingwistyczna technogadka ("gramatyczne procesy"?) sprawia mu trudność. Dalej na tej stronie mamy "niefonologiczny język" – niefonetyczny, może. Ale fonologia to nauka o fonemach! Jeden poziom abstrakcji wyżej!

s. 193 "zgodnie z teorią aktów językowych" u nas to się nazywa "teoria aktów mowy"; "dokonać danej czynności"

 

"Siedemdziesiąt dwie litery": alchemiczne SF. Jak dla mnie przeładowane i trochę naciągane, jeśli chodzi o fabułę (te zbiegi okoliczności!), choć idea jest ciekawa i świat przedstawiony dość wyraźnie wokół niej zbudowany. Potknięcia stylistyczne dość standardowe – tłumacz nie potrafi się zdecydować na ton.

s. 205 "wycinał nową figurkę, przykładowo stwora"

s. 252 "tkwi w błędnym mniemaniu", "Po odlaniu postaci następnym krokiem byłoby animowanie go imieniem"

s. 262 "wolał opóźnić kontakty z lordem Fieldhurstem, dopóty jego twarz odzwierciedlała wrzące w nim uczucia"

s. 263 "dość powierzchowne starania"; "Warunki powodzenia zostały jednak przewartościowane" to jest bełkot. Warunki się zmieniły, tak.

 

"Ewolucja ludzkiej nauki": publicystyka z przyszłości, ale niezbyt ciekawa, bo przecież dokłądnie to samo przeżywamy teraz. Krótkość uchroniła tekst przed błędami.

 

"Piekło to nieobecność Boga": typowo amerykańska, egocentryczno-prymitywna emotywistyczna duchowość. W tym opowiadaniu występuje, jako ważna postać i zupełnie bez ironii, teleewangelistka, u jasnej ciasnej! Nikt od XVIII wieku nie traktuje kalwinizmu poważnie, i ma to swoje przyczyny, doprawdy. Sam pomysł, po obraniu z nieumiejętnie zrobionej teologii, znika. Jednym słowem, tekst na poziomie Jamesa Blisha. Stylistycznie (to już do tłumacza) zbyt ą-ę. Fonetycznie nieporadne.

s. 281 "wyeliminował raka u dwóch osobników"; "Obrażenia wahały się od lekkich urazów, poprzez pęknięcie błony bębenkowej, aż do oparzeń"

s. 285 (o gradzie) "niczym deszcz gigantycznych łożysk kulkowych"

s. 292 "biznesmen, którego interes został zniszczony" w kontekście rannych i poszkodowanych...

s. 293 "uciekł się do procesu eliminacji"; "Nieraz dopiero po godzinach ból ustawał" – po godzinach, to pan tłumacz może sobie piwko wypić, a ból ustaje po kilku godzinach.

 

"Co ma cieszyć oczy. Reportaż": być może najlepsze opowiadanie w tym zbiorze. Mnie w każdym razie spodobało się najbardziej. Publicystyka z przyszłości, tak, ale tym razem porusza kwestie uniwersalne i to sprawnie. Widać zmysł obserwacji i umiejętność jej przekazania – czemu reszta nie jest taka? Zróżnicowanie punktów widzenia dobrze robi całości, choć styl miejscami jest sztywny. Miałabym zastrzeżenia do słowa "kaliognozja" nazywającego rodzaj agnozji, ale to może być potknięcie autora. Także opis działania neurostatu trochę dynda zawieszeniem niewiary (tak to jest, jak się rozumie technogadkę...), ale to jest do przejścia.

s. 322 "czysta cera" u nas cera jest gładka; "inne cechy wynikają z proporcjonalności twarzy" ?

s. 323 "mają jednoczesny wpływ na wiele obszarów funkcjonowania organizmu"; "w najdrobniejszym wycinku mózgu"; "nie z winy problemów kognitywnych";

s. 337 "którzy wolą flirtować z wirtualnymi dziewczynami niż randki na żywo" to jest błąd gramatyczny (albo wolą flirt niż randki, albo wolą flirtować niż umawiać się na randki)

s. 343 "[strony internetowe] zostały zawieszone wskutek ataków typu 'odmowa obsługi' (Dos)"; "wirus atakujący serwery wideo zmienia przekaz"

s. 344 "spór o makijaże"; "kultura [grecka] została przesiąknięta tradycją monoteistyczną"

s. 352 "[kaliognozja] jest bardziej wyrafinowana od prozopagnozji" że jaka?

s. 353 "chodzić ciągle w piwnych goglach" nie tłumaczymy dosłownie idiomów! "wyglądałam jak w makijażu"

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Co sądzicie o tym, kiedy książka wydana w Polsce zachowuje tytuł po angielsku? Kiedyś widziałam to głównie w przypadku książek na podstawie gier, które także nie miały tytułu po polsku. A teraz z kolei dużo oryginalnej prozy ma angielskie tytuły, głównie młodzieżówek.

Sądzimy, że jest to przejaw lenistwa, nieróbstwa, chamstwa językowego i ogólnego mamtogdzieśizmu, które cechują naszą popierniczoną epokę. Ale my, z Bożej łaski Tarnina, jesteśmy znaną i niepoprawną marudą.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A według mnie, przynajmniej jeśli chodzi o młodzieżówki, ma to na celu przeniesienie na papier trendów Wattpada. Wiele tamtejszych polskich autorek nadaje swym opkom angielskie tytułyCzęść z tych książek z resztą to zagraniczne hity z tego portalu, które doczekały się polskiego wydania. Poza tym dochodzi jeszcze kwestia, że niektóre tytuły po angielsku po prostu lepiej wpadają w ucho niż bliskie oryginału polskie tłumaczenie. Są też takie, które po przetłumaczeniu zwyczajnie straciłyby sens, jak choćby "Red. White a Royal Blue".

Jedno drugiego nie wyklucza. Wielu ludziom się wydaje, że obco brzmiąca nazwa czy tytuł dodają dziełu powagi. Zaobserwowano to dawno, bo o tym mówi powiedzenie “quidquid latine scriptum sit, altum videtur”. A lenistwo chętnie temu przyklaskuje.

Natomiast osobiście uważam ten trend za głupi i bezsensowny. Do Wattpada też mam stosunek raczej, hmmm, mało entuzjastyczny, mówiąc eufemistycznie.

Oczywiście bywają przypadki, kiedy obcojęzyczny tytuł ma sens, ale musi się tłumaczyć w fabule czy świecie przedstawionym, a przynajmniej dodawać czegoś do interpretacji utworu (np. przez odniesienie się do czegoś, co funkcjonuje i ma znaczenie w kręgu kulturowym, który tekst przywołuje). Byłabym hipokrytką, gdybym uważała inaczej, bo mam sporo obcojęzycznych tytułów :P

http://altronapoleone.home.blog

Osobiście nie przepadam za tym trendem i nie chciałabym się by się utrzymał. W pokrętny sposób rozumiem, bo popularne powieści szybko się tłumaczy (i bywa, że dość kiepsko, ale serio, nie śledzę nowości wydawniczych w YA czy rozbuchanych popularnych romansów fantasy). Nie wiem jak na innych rynkach.

Natomiast osobiście uważam ten trend za głupi i bezsensowny.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Chyba wszystkie się z tym zgadzamy ;) Niech zachowują oryginalne okładki, bo ładne są na anglojęzycznym rynku, ale niech odpuszczą te tytuły, lenie jedne. 

Tarnina odradza:

“Elektryczna mrówka” w nowym, ładnym, twardym wydaniu (Rebis 2018). Nie wiem, co ten tłumacz pije/pali/wciąga. Ale wygina się w paragraf, byle udziwnić z natury prosty tekst Dicka. Zwłaszcza dialogi, ale nie tylko. Przykłady:

Jedno z moich ogólnie ulubionych opowiadań, tu występujące pod tytułem "Czarna skrzyneczka"

s. 37: "Oczekujący krewni i znajomi jak zawsze z ostrożna wysuwali się na płytę [lotniska]". Wut.

s. 38: "Nie minęło długo, zanim usiedli" Nie minęło dużo czasu.

s. 39: (w chińskiej restauracji na Kubie) "Señorita życzy sobie patyczki?" ... pałeczki.

s. 48: "policji municypalnej" Czemu nie miejskiej?

s. 49: "– Ile ci jestem winien? – spytał Ray. – Oh, piątak będzie gites." Rozumiem kontrast między wypowiedziami różnych postaci, nawet między dialogami, a narracją, ale bez przesady może?

s. 50: "nabijają sobie kasę" idiom! Powinno być "kabzę".

 

"Wojna z Fnulami"

s. 59: "Ta cecha [absurdalność] ma to do siebie, że ogarnia i drugą stronę" ???

s. 60: "Czy to nie trąci schizofrenią? W każdym razie moją." ??????

s. 61: "Wszystkie [działki} z nieograniczonym widokiem." Co to, u licha, znaczy?

 

"Gra nielosowa"

s. 76: "Czuł, jak wzbiera w nim potrzeba, wręcz pragnienie rozrywki." Nie odwrotnie aby?

s. 77: "Po wyglądzie nie powiesz, że dziwadło z niego." Anglicyzm.

s. 82: "Byli niewąsko wkurzeni, kiedyśmy wciąż wygrywali." Formy typu "kiedyśmy" pojawiają się nagminnie w całym zbiorze, bez zwracania uwagi na ich nacechowanie stylistyczne.

s. 85: "Tylko że teraz deczko za późno nad tym dumać."; "wyglądał staro i niezdrowo"

s. 91: "Wymusiliście na nas przyspieszenie" I kto zgadnie, o co chodzi?

 

I tak dalej, i tym podobne.

 

Ponadto: "Amerykańscy bogowie", MAG. Gaiman cytuje ten wiersz:

Of them that do not have the faith,

And will not have the fun.

Strona 289 wydania polskiego podaje następujące tłumaczenie: "Nie mają wiary, więc nie dostąpią zabawy". Problem polega na tym, że cały wiersz (sprawdźcie!) ma zupełnie, ale to zupełnie inną wymowę. W powieści kontekst jest zgodny z wierszem – chodzi o dziewczynę, która nie ma wiary (nie wierzy w nic konkretnego) i nie chce zabawy (nie korzysta z tego, nie bawi się, nie żyje z wykopem, tylko popełnia ukradkiem drobne przestępstwa i nienawidzi sama siebie, o świecie nie wspominając). Ona nie dlatego "nie dostępuje zabawy", że nie zasłużyła – tylko dlatego, że nie chce. Zupełnie inna sprawa. Owszem, “will not” może być stosowane jako po prostu czas przyszły (inna rzecz, że nic tu nie wskazuje na implikację jako taką), ale w zasadzie “will” znaczy “chcieć”. Więc nawet nie znając wiersza, a tylko kontekst powieści, tłumaczka powinna się połapać, o co chodzi.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podbitka:

 

“Nigdziebądź” (stare wydanie): tłumaczka nie wie, że “murder of crows” to stado wron, przez co pali dowcip. Zgubiła też dowcip ze stomatologią wychowawczą (he, he). Jest parę innych błędów, których w tej chwili nie pomnę.

 

I błąd, który może nie być błędem – Lafferty, “Opowiadania najlepsze”. Stanowisko Williama Ockhama w zakresie ontologii/filozofii języka to po polsku nominalizm, nie “terminizm”, i po angielsku też nominalism, nie jakiś terminism czy coś w ten deseń. Ale! Opowiadanie mówi o światach równoległych, w których mogłoby się nazywać inaczej. Nie mając oryginału, nie mogę orzec, czy tłumaczowi nie chciało się zajrzeć w Internet, czy jednak tak miało być.

 

ETA: Ale za to https://standardebooks.org/ebooks/robert-sheckley/short-fiction/text/cost-of-living w polskim przekładzie (stare wydanie) jest lepsze. Hmm.

 

ETA: Tak dokładniej:

oryginał kończy się: It would have been great to be a rocket pilot, to push a button and go to Mars.

a przekład: Przyciskanie guzików go nie bawiło.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

“Oko na niebie” Dicka, nowe, błyszczące wydanie Rebisu, które kosztuje kupę forsy, a przetłumaczone jest... no, tak se. Oprócz nagminnie się powtarzającego “ignorować”, zauważyłam (i zapamiętałam, chyba było więcej) dwa miejsca, w których tłumaczka najwyraźniej nie znała idiomu i przełożyła go dosłownie. Jeszcze w przypadku “the real McCoy” mogła tego McCoya zinterpretować jako nazwę handlową piwa (idiom “the real McCoy” oznacza autentyk, coś niefałszowanego, a tu jest użyty w odniesieniu do zagranicznego piwa, które smakuje bohaterowi), ale kiedy bohater mówi facetowi, że “wybije z niego tego żywego Jezusa” (my mówimy bez odniesień religijnych: spiorę cię na kwaśne jabłko), to wygląda co najmniej dziwnie.

 

Oprócz tego już jakiś czas się męczę z “Sumą logiczną” Okhama, w której (tłumaczenie jest z lat siedemdziesiątych!) casus obliquus jest oddane przez “przypadek nie wprost”. Dałabym sobie nogę uciąć, że to po polsku jest “przypadek zależny”. Ninedin?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka