- Hydepark: [DKNF] Książka na marzec 2016: Peter Heller - "Gwiazdozbiór psa"

Hydepark:

książki

[DKNF] Książka na marzec 2016: Peter Heller - "Gwiazdozbiór psa"

Zaczął się marzec, więc zachęcam gorąco do dyskusji o naszej aktualnej lekturze, powieści Petera Hellera. Mam nadzieję, że przypadła Wam do gustu. :)

Komentarze

obserwuj

No, nadszedł weekend, udało się zamieścić recenzję.

Sorry, JeRzy, ale “Gwiazdozbiór psa” mnie nie uwiódł. Taki tam sentymentalizm...

Babska logika rządzi!

Dlaczego w „Gwiazdozbiorze psa” Tyle sukinsyństwa? Czemu bohaterowie książki myślą tylko o zabijaniu i grabieniu – pisała Finkla w swojej recenzji powieści. Uproszczę to pytanie – dlaczego Hig (ze swoim sąsiadem Bangleyem) tyle zabijają? Zabijają każdego obcego, którego zobaczą na swoje ziemi?

Odwróćmy to pytanie: dlaczego my nie zabijamy? Generalnie z dwóch powodów. Pierwszy – bo takie mamy, nazwijmy je, uwarunkowanie kulturowe: to niemoralne, tak się nie robi, nie rób drugiemu ci tobie niemiłe, religia tego zabrania itp. Gdzieniegdzie może jeszcze spotkać się z zasadą wendetty. Drugi powód – bo prawo tego zabrania. Zabicie innego człowieka jest jedną z najcięższych zbrodni, zaciekle ściganą i surowo karaną przez organy państwa.

Jak to jest w świecie po apokalipsie? Dlaczego mielibyśmy nie zabijać? Drugi powód odpada od razu – państwo i jego organy już nie istnieją. Pierwszy – uwarunkowania kulturowe – erodują z upływem czasu i pod naporem okoliczności (przypomnijmy pasażerów rozbitego w Andach samolotu, którzy przeżyli żywiąc się ciałami zmarłych). Czyli – zakazy już nie istnieją. Jesteśmy całkowicie i w pełni wolni.

Dlaczegóż w takim razie Hig z sąsiadem (a także para z lotniska Junction) przerzucili się na totalne zabijanie obcych? Z bardzo prostego powodu: chcą zapewnić sobie bezpieczeństwo. Czy aby czuć się bezpiecznym należy zabijać obcych? Pewnie nie. Ale żeby czuć się w 100% bezpiecznym – już tak. Zachowujemy po prostu stałe warunki otoczenia, nie pozwalając mu się zmienić. Każdy obcy to potencjalna możliwość zmiany: może mu odbije, może kogoś pozna albo przybędzie jego wujek z Teksasu i uzna, że wygodniej jest mu zabić Higa. Likwidując obcych – likwidujemy każde potencjalne zagrożenie.

Czy będzie tak w kolejnych pokoleniach? Nie. Kluczowym słowem jest tu „bezpieczeństwo”. Hig i Bangley są bezpieczni nie tylko dlatego, że są uzbrojeni. Są bezpieczni dlatego, że mają prąd, pożywienie (hodowane i „szabrowane” w okolicy), samolot do patrolowania. Kiedy zabraknie któregoś składnika, może konieczne będzie zespolenie sił z kimś innym – by np. wspólnie zapolować czy patrolować obszar zasiewów. Hig żyje w okresie przejściowym, żywiąc się resztkami upadłej cywilizacji.

 

A teraz o wspomnianym przez Finklę „instynkcie stadnym” (mieszczą się tu również potrzeby seksualne). Tak, te potrzeby są ważne. Ale czy najważniejsze dla człowieka XXI wieku? Przecież zamykamy się przed innymi za ekranami komputerów i smartfonów obawiając się odrzucenia, nie chcemy budować trwałych związków, nie chcemy wychowywać dzieci. Chcemy osobistego, w tym uczuciowego, bezpieczeństwa. Hig to relikt naszych czasów. I woli pogadać z psem niż oddać odrobinę wolności. Końcowy „happy end” powieści kompletnie do mnie nie przemawia. Związki partnerskie w tej nowej przyszłości nie istniałyby. Prędzej układy „seksualnego zniewolenia”.

Dopiero kolejne pokolenia mogą (MOGĄ) zacząć budowanie nowego społeczeństwa. Ale to już temat na inną książkę.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie zgadzam się z Tobą, Staruchu. Przynajmniej niezupełnie.

Nie zabijamy “swoich”, bo to nieopłacalne. Człowiek należy do naczelnych, które (o ile dobrze pamiętam) przeważnie żyją w stadach. A stado oferuje mnóstwo korzyści. Tak, bezpieczeństwo też – wystarczy, że jeden osobnik zauważy zagrożenie i ogłosi alarm (więc nie trzeba stróżować bez przerwy, każdy może więcej czasu poświęcić na szukanie pożywienia), w kupie można odpędzić nawet dużego, samotnego drapieżnika, w chronionym środku mogą się schować słabsi, lecz ważni członkowie grupy (samice, młode)... Stado, zwalczając konkurencyjne grupy, może zapewnić sobie wyłączność na strategicznie ważne miejsca – drzewa rodzące pyszne owoce, może wodopój.

W przypadku Homo sapiens zależność od współplemieńców jest jeszcze silniejsza. Specjalizacja, podział pracy – od tysięcy lat nie da się umieć wszystkiego; jedni uprawiają ziemię, inni walczą, spisują księgi, leczą, robią buty, komputery, torty... Robinson Cruzoe to utopia.

A już samiec zabijający samice w wieku rozrodczym to ewolucyjna patologia.

Babska logika rządzi!

Finklo, częściowo masz rację. Ale piszesz o innych realiach. Ja odniosłem się do świata powieści. Po co Higowi szewc np? On leci do supermarketu i z magazynu wyciąga parę butów spośród tysiąca innych. Leczenie? Bierze coś z apteki. Hig nie musi umieć wszystkiego – on korzysta z zasobów minionej cywilizacji. I jest samowystarczalny, czerpiąc z pracy nieżyjących.

I dopiero jak tych dóbr zabraknie – wtedy zacznie się łączenie w stada dla większej korzyści. 

 

Samiec zabijający samice to patologia? Tak, ale w świecie przyrody. Powiedz mi, gdzie w naszym świecie (Europa, Ameryka) widzisz pęd do “zachowania gatunku”? Przecież to wygląda tak, jakby współcześni mężczyźni i kobiety umówili się, że dzieci są gatunkowi homo sapiens niepotrzebne. I taki jest Hig – wytwór naszych czasów. Dla niego kobieta to przede wszystkim przedstawiciel wrogiego gatunku homo sapiens. A dopiero potem obiekt seksualny. Bezpieczeństwo ponad popęd.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jesteś pewien, że to inne realia? Hig zdaje sobie sprawę, że lada moment benzyna przestanie się nadawać do latania. Ze starości. Zapewne dobry chemik mógłby temu zaradzić. Ciekawe, czy zabili tego chemika. Czy rośliny w ogródku Higa zapewniają mu pełen zestaw niezbędnych witamin i mikroelementów? Wątpię – tego jest za mało. Na mleko i przetwory facet rzuca się jak wygłodzony. Aż się prosi, żeby w takiej sytuacji handlować żarciem z sąsiadami. Ale nie.

Powiedz mi, gdzie w naszym świecie (Europa, Ameryka) widzisz pęd do “zachowania gatunku”?

W genach, które od milionów lat dawały radę i zostawiały swoje kopie. Objawia się to na przykład w tym, że seks sprawia ludziom przyjemność.

Babska logika rządzi!

Finklo, przecież Hig nie myśli na lata naprzód. Jego świat się zawalił. Nowego nie musi budować, bo dzieci nie ma. On po prostu wegetuje z dnia na dzień, a nie buduje nową cywilizację!

Po drugie – tak pędzimy do tego “zachowania gatunku” że przyrost naturalny mamy (chyba) już ujemny.

I po trzecie – Finklo, zrób sobie taki eksperyment myślowy. Wyobraź sobie, że zostajesz zupełnie sama w mieszkaniu czy domu. Samotna przez, tydzień, miesiąc, może rok. I potem widzisz faceta za oknem. Jak myślisz, który instynkt przeważy: samozachowawczy czy “przetrwania gatunku”?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, tak się nie da. :-) Eksperyment myślowy nie udzieli żadnych wartościowych odpowiedzi.

Sądzę, że mogłabym przetrwać tydzień na żarciu, które mam w domu. Ale że wizja gotowanego ryżu z puszką śledzi w sosie pomidorowym nie wygląda jakoś zachęcająco, to jednak wychodziłabym na zakupy.

Kilka lat temu skręciłam nogę i wypełzałam z domu wyłącznie, kiedy musiałam. Pewnie mniej więcej raz na tydzień. W tych wypadkach ani nie zabijałam ludzi na ulicach, ani nie próbowałam ich podrywać.

Babska logika rządzi!

No widzisz – nie wiesz co byś zrobiła. A Higa osądzasz jakbyś pewna była, że rzuci się gatunek przedłużać wink.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie osądzam Higa. Wieszam psy na powieści i Autorze, bo wszyscy zachowują się, IMO, cholernie krótkowzrocznie.

Sam piszesz, że później, jak już zabraknie butów w sklepach, zaczną się łączyć w stada. Tylko z czym? Bradley sobie zrobi następne pokolenie ze sztucerem? Dziwi mnie, że nikt z bohaterów nie pomyślał o takich rzeczach.

Dla mnie w takich warunkach rozsądne zachowanie to młodzi faceci łączący się w stada, zakładający dobrze strzeżone warownie i zamykający w nich kobiety z dziećmi. Wyprawy do sąsiadów po branki i ewentualnie broń też brzmią logicznie.

Babska logika rządzi!

Ale po co Higowi “stado”?  On jest w rozpaczy, bo stracił dosłownie wszystko. I nie zależy mu na “przetrwaniu cywilizacji”, tylko dowiezieniu własnego ja do w miarę komfortowego końca.

Piszesz “młodzi faceci”. No właśnie – ani Hig, ani Bangley nie są młodzi...

Wszyscy zachowują się krótkowzrocznie... A czy ty używasz tylko “zielonej” energii, nie używasz plastikowych opakowań, jeździsz autobusem zamiast samochodem itp? Jeśli nie, zachowujesz się cholernie krótkowzrocznie wink.

 

Edit: BTW – Finklo, tylko my czytaliśmy tę książkę? Coś mało chętnych do dyskusji. 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Stado na przykład może mu zapewnić bezpieczeństwo. Dwie osoby to cholernie mało do patrolowania.

Nie przesadzałabym z tą rozpaczą. Większość strat miała miejsce już jakiś czas temu. Przy łowieniu ryb Hig potrafi się świetnie zrelaksować.

Daj spokój, tacy całkiem starzy też nie są. A Bangley jest na tyle doświadczony, żeby przejąć dowództwo w takiej grupie.

Korzystam z takiej energii, jaką mam w gniazdku. I chyba nie pobieram jej nadmiernie dużo. Używam takich opakowań, jakie są dookoła potrzebnych mi rzeczy. A potem je segreguję przed wyrzuceniem. Nie mam samochodu. Tak, autobus, a jak się da, to rower.

Prawda, dyskutantów mało. Psycho się udzielał pod recenzjami, ale jakby sam nie przeczytał. Może chociaż JeRzy zna treść. ;-)

Babska logika rządzi!

A na mnie książka zrobiła bardzo dobre wrażenie, najlepsze zaś zrobiło to, co chyba wielu ludzi (Finklę na pewno :D ) odrzucało, mianowicie język. Dla mnie był czytelny i porywający od samego początku, miałam takie “tak, tak, tak trzeba pisać takie rzeczy!”. Może nie zawsze, mówić o stracie i końcu świata można na wiele sposobów, ale ten, którego użył Heller bardzo do mnie przemówił i wiele dał tej książce, która bez tego byłaby dużo uboższa, bo historia sama w sobie nie jest, powiedzmy sobie, szczególnie porywająca. Taki tam wycinek świata.

Ale pokazanie jak – być może – myśli się o tym świecie, jak on wygląda w głowie bohatera, było dla mnie mistrzowskie. Te wszystkie “przedtem przedtem” i “zanim”, niesamowita oszczędność, która dla mnie była jaśniejsza i bardziej czytelna, a na pewno bardziej dopasowana do treści niż byłyby pełne, poprawne zdania.

Wciągnęła mnie psychika Higa, luźne skojarzenia, powstrzymywanie się przed wracaniem do wspomnień, nieuniknione do nich wracanie, bo wszystko się kojarzy i nie ma nic, czym można by – czym chciałoby się – je zastąpić. Granice stawiane w głowie, zdziwienie graniczące z wyrzutami sumienia, kiedy świat okazuje się piękny mimo wszystkiego, co się zdarzyło. To, jak dawne nawyki i potrzeby – nawet potrzeba relaksu – funkcjonują po końcu wszystkiego i jak puste może być życie, kiedy te potrzeby są zaspokojone, ale świat wokół martwy. Hig i Bangley zasadniczo żyją przecież niemal w luksusie, brakuje im mleka i jajek, ale to tyle, mają duży arsenał, ogród, dziczyznę, nawet colę. Przyroda się odradza, powoli idzie ku lepszemu. A jednak.

Trochę wpadłam w żargon, zdaje się ;)

W każdym razie dzięki temu jak ta książka jest napisana, treść mnie trzepnęła. O stracie i świecie, który jest piękny mimo tragedii i który jest okrutny można mówić na różne sposoby – również wpadając w sentymentalizm (może zresztą Hig czasem w niego wpada, chociaż ja jestem fanką każdego słowa które pojawia się w jego głowie) – ale można też mówić tak, że przekazuje się coś może niekoniecznie nowego, ale prawdziwego i to poczucie autentyczności dał mi “Gwiazdozbiór psa”.

Książkę przeczytałam, ale nie sprawiła mi ona jakiejś większej satysfakcji. Można powiedzieć, że sama książka została przeze mnie oceniona na “można przeczytać, ale nie trzeba, bo to nic specalnego”.

Na samym początku męczył mnie styl, który wybrał autor. Później się przyzwyczaiłam i przestał mi przeszkadzać, także nie widzę w nim nic złego. Nie znam się na technicznych aspektach związanych z lataniem itp. Nie bardzo natomiast chciało mi się wierzyć w wielką ciężarówkę napojów, która tylko czekała by coś z niej przywieźć. Po pierwsze warunki atmosferyczne skutecznie mogłyby sprawić, że nie nadawało by się to do picia. A po drugie, skoro ich tak napadali w bazie, to dlaczego dopiero dużo później znaleźli ciężarówkę? Dziwna sprawa.

Sama historia nie jest porywająca, jedynie główny bohater Hig, jest postacią ciekawą, bo przez jego pryzmat obserwujemy świat po zniszczeniu (apokalipsie – jak kto woli). Te emocje, które nim targają są chyba motorem całej książki, dylematy moralne przed którymi postawił go autor. Plus skrajne zestawienie dwóch różnych osób Higa, który nadal stara się być dobrym człowiekiem i Bangleya, który wydaje się, że zapomniał, czym jest człowieczeństwo.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

jedynie główny bohater Hig, jest postacią ciekawą

No nie, nie zgodzę się. Bangley, to jak był prowadzony i przedstawiany to jest świetna sprawa. Jasne że zaczyna się od tępego, ograniczonego brutala i były momenty kiedy życzyłam Higowi śmierci, żeby już się nie męczył z tym palantem, ale za każdym razem kiedy już go naprawdę nienawidziłam (i Hig go naprawdę nienawidził), działo się coś, co sprawiało, że Bangley robił się bardziej interesujący i bardziej ludzki. Bardzo mi się podobało, że nie jest taką całkowicie oczywistą postacią, że ma w sobie i podłość i szlachetność i że został pokazany jako bardzo kompetentny profesjonalista, do tego człowiek, bez którego naprawdę Hig by nie przetrwał. Jak teraz o tym myślę, to był może nawet ciekawszy od Higa, z którym łatwo sympatyzować, który robi tę historię, ale w gruncie rzeczy był latającym wrażliwcem zmagającym się ze stratą, robiącym to co musi, ale z niechęcią i tu nie było żadnych niespodzianek. Nie twierdzę, że coś jest nie tak z prowadzeniem postaci Higa, bo jak pisałam, podobało mi się wszystko, język którego gość używa, to jak to poczucie straty zostało zgłębione przez autora, wszystko. Ale Bangley był nieoczywisty i zaskakujący. Co oczywiście łatwo zrobić z postacią drugoplanową ale jednak.

June, nie przeczę, że Bangley potrafił okazać ludzką twarz, ale ogólnie i tak mnie do siebie nie przekonał.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nowa Fantastyka