- Hydepark: Opisy i ich rola

Hydepark:

opowiadania

Opisy i ich rola

Szukałem i nie znalazłem, a więc...

 

Opisy.

Czyli to, za co mnie mieszali z błotem :) Przeżyłbym, gdyby marudzili na jakość, ale ilość?

Przyznaję, nie czytam współczesnej fantastyki, skończyłem na Sapkowskim i koniec. Nie mam ani czasu ani ochoty, czytam tylko teksty na tej stronie. W związku z tym, pewnie mnie coś ominęło, ale jak dla mnie opis istotnej postaci to opis postaci, jego miejsce jest zazwyczaj tam, gdzie się ona po raz pierwszy pojawia, a objętość (zazwyczaj) zależna od tego na ile jest istotna i charakterystyczna. Sam, gdy czytam, lubię dostać opis w całości, nie po kawałku doklejany gdzieś tam w międzyczasie jak mi to raz za razem sugerowano (przez co w końcu zacząłem to coraz częściej robić, choć wcale mi to nie pasuje). Jako czytelnik chcę zobaczyć postać w całości. Od razu. Dowiedzieć się wszystkiego, stworzyć sobie w głowie jej wizerunek. Jeśli dostanę tylko info, że to np dwudziestoletni brunet, to resztę wyobraźnia dorysuje sama, ale jak mi potem autor wspomni że ma wąsy, czy taką a taką fryzurę, to jest spora szansa, że to po prostu nie przejdzie – moment, w którym stworzyłem sobie wizję postaci minął, są spore szanse, że to czego się o jej wyglądzie dowiem później, a co do niej nie pasuje, nie zostanie już przyswojone.

Inna sytuacja – ktoś gdzieś wchodzi, jest tam tak, a tak, są tacy, a tacy ludzie – lubię to dostać od razu, poczytać przez te pół strony o różnych szczegółach, niektórzy twierdzą, że nie zapamiętują – nie wiem, dla mnie to tworzy klimat, poza tym sam zwykle jednak zapamiętuję. Gdy w filmowej Drużynie Pierścienia hobbici wchodzą do Rozbrykanego Kucyka reżyser serwuje nam ujęcia na parszywe facjaty siedzących za stołami typków – nie są istotni, nie odgrywają żadnej roli, tworzą klimat tego miejsca. Po to się ich pokazuje, co z tego, że dwie minuty o nich zapomnę, swoje zrobili.

 

Z pierwszego rozdziału “Kronik argetańskich” wywaliłem pewnie z połowę opisów, fakt,  było tego za dużo, ale czasami mam wrażenie, że co niektórzy chcieliby, żeby wywalić wszystko, a najlepiej w ogóle zastąpić tekst konspektem i podać przebieg akcji od myślników. Wychowałem się na Mayu i Sienkiewiczu, o ile dobrze pamiętam, opisywali, skądś mi się to wziąć musiało :)

Komentarze

obserwuj

Co do Sienkiewicza i Maya – pisali w czasach przed-telewizyjnych, a że umieszczali akcję w rejonach raczej nieznanych odbiorcom, to i musieli te miejsca szczegółowo przedstawić. Teraz jak napiszesz “karczma”, to już każdy ma ogólne wyobrażenie, bo widział karczmę dziesiątki razy w filmach/grach/na zdjęciach.

Niby tak, a nie, niby nie, a jednak.

Każdy wyobrazi sobie karczmę, ale już o tym, kto w niej jest i jak wygląda można mu powiedzieć.

“Tekst ma się bronić sam. Pewnie, tylko bywa tak, że nie broni się on nie ze względu na autora, tylko czytelnika" --- Autor cytatu pragnie pozostać anonimowy :)

Znajdź czas na przekartkowania “Edenu” i “Niezwyciężonego” Lema. Poszukaj opisów. Zawrzeć w pięciu zdaniach wydarzenie, opis miejsca i ludzkich refleksji trzeba umieć. To w tym pierwszym tytule. Nie znudzić kilkustronicowym opisem – w drugim.

Oczywiście dużo zależy od czytelnika...

[...]  czasami mam wrażenie, że co niektórzy chcieliby, żeby wywalić wszystko, a najlepiej w ogóle zastąpić tekst konspektem [...].   ---> Intertet, Vercenvardzie,  telewizja i tabloidy. Krótko i mocno, bo trzeba lecieć dalej w poszukiwaniu nowej sensacji...

Wydaje mi się, że to jeszcze kwestia proporcji. Sienkiewicz w trzytomowym “Potopie” mógł poświęcić kilka stron na opisywanie jednej postaci. Jeśli człowiek zrobi to samo w opowiadaniu na 30 k, to nie zostanie mu wiele miejsca na zdarzenia. A ja z “Potopu” lepiej zapamiętałam fabułę niż, co Jędruś miał na sobie w takiej to a takiej chwili.

Babska logika rządzi!

Ależ to oczywiste, zależność ilości i objętości opisów tych długości tekstu. Jednakże bywa, że to opisy, nie wydarzenia, tworzą ten słynny “klimat” i wtedy nie się co zżymać, że za dużo, za długo... Sięgnij do starych tekstów  Ajwenhoła.

Hmmm. Już zaglądałam. Tak się złożyło, że najstarszy w poczekalni i najstarszy w bibliotece przeczytałam. I nie podeszły. Może dlatego, że ja jestem impregnowana na klimat.

Babska logika rządzi!

A ja zawsze wstawiam coś z klimacikiem. Szczególnie przy “wiejskich” tekstach – znaczy takich powiązanych mocno z przyrodą, ludźmi ze wsi, zwierzętami. Czasem mnie ponosi i przepoetyzuję, ale zawsze uważam, że takie wstawki są potrzebne. Ale bez przesady. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

[...]  jestem impregnowana na klimat.   <><>  Też byłem impregnowany. Więc poczekaj spokojnie na przeminięcie lat kilku, kilkunastu...

Faktem jest, że różne mamy lub zyskujemy wrażliwości. Nie ma o co kopii kruszyć. Ktoś kiedyś w jakimś celu wynalazł tolerancję.

No to jeszcze jedną sprawę sobie uświadomiłam – dobry opis musi być ciekawy. A “ciekawy” to, według mojej definicji, spełniający dwa warunki: (i) przydatny, (ii) dotychczas nieznany. Jeśli dajmy na to broszka kobiety jest ważna, bo w następnym rozdziale pozwoli zidentyfikować jej zwłoki, to w porządku. Ale jeśli mam przedzierać się przez dwie strony opisu, jak bohater podziwia chmury, używając przy tym wyświechtanych porównań, tylko po to, żeby sobie uświadomić, że to romantyk z nadmiarem wolnego czasu, to wolę nie. Taki zabieg buduje we mnie co najwyżej nastrój znudzenia.

Babska logika rządzi!

Na nowatorski opis chmurek nie ma siły, za wiele razy je opisywano, żebyśmy coś nowego wykoncypowali. Przydatność? Tu zgoda, opis całkowicie oderwany od fabuły nie ma sensu. Musi w nim być cokolwiek, co da obraz otoczenia, coś powie o bohaterze i tak dalej. Ale tu znowu słynne de gustibus w połączeniu z odpornością na informacje nie podawane na tacy...

Jest tu tego rodzaju problem, że jak się opisuje tylko to, co istotne, to czytelnik z góry się spodziewa co będzie istotne. Dajmy na to, że bohater wchodzi do baru, przy stoliku siedzą trzy osoby, w tym jedna istotna – opiszę tylko tę jedną, z góry wiadomo, że o coś chodzi, a jeśli opiszę pokrótce wszystkie trzy, to nie wzbudza to od razu podejrzeń i gdy bohater, powiedzmy dwa rozdziały później znów zobaczy jedną z nich i np będzie sobie próbował przypomnieć gdzie ją widział, czytelnik ma szansę przypomnieć sobie samemu i sprawdzić, a wtedy się okaże że rzeczywiście tam była. Co prawda niektórzy powtarzają mi że czytelnik tego nie zapamięta, tamtego nie zapamięta, w ogóle niczego nie zapamięta, nie wiem, ja tam pamiętam, z tym że ja, jak już coś czytam, to nie dłużej niż w ciągu kilku dni. Panią Jeziora zaliczyłem w jeden :P

 telewizja i tabloidy.

Nie korzystam :)

Jeśli człowiek zrobi to samo w opowiadaniu na 30 k, to nie zostanie mu wiele miejsca na zdarzenia.

Miałem na myśli coś, co ma 700k znaków, a i tak co niektórzy nie mogli przeżyć, że to czy tamto opisałem – bo po co?  :)

 

“Tekst ma się bronić sam. Pewnie, tylko bywa tak, że nie broni się on nie ze względu na autora, tylko czytelnika" --- Autor cytatu pragnie pozostać anonimowy :)

Ja nie cierpię opisów. Te potrzebne toleruję z bolesnym grymasem i łzami w oczach. Przez zbędne przedzieram się jedynie w wyjątkowych okolicznościach, klnąc przy tym, przewracając oczami, sapiąc i stękając.

Dlaczego nie cierpię opisów?

Bo ograniczają moją wolność, zmuszając do przyjęcia jedynej słusznej wersji rzeczywistości, co jest absolutnie, totalnie irytujące, gdy dotyczy każdego drobnego szczegółu, bo nie zostawia pola dla wyobraźni.

Bo marnują mój czas i nadwyrężają marną koncentrację kompletnymi pierdołami w rodzaju koloru kubraka postaci czwartoplanowej czy średnicy kibici statystki ( w swoim pierwszym rozdziale opisałeś jak to drugoplanowa postać poszła srać, co od kilku godzin nie daje mi wewnętrznego spokoju), nie mających znaczenia dla fabuły.

Bo, w rękach niewprawnych autorów, rozkładają dynamikę utworu na łopatki, nie pełniąc przy tym żadnej innej roli.

Bo często, gęsto opisy prowadzone są w sposób wybiórczy, wedle dziwnych kluczy i upodobań autora, a ja niekoniecznie podzielam autora fascynacje.

 

Swoją drogą Vercenvard, wydaje mi się, że gdzieś, kiedyś napomknąłeś, że grywałeś w RPGi. Mistrzowałeś?

na emeryturze

Swoją drogą Vercenvard, wydaje mi się, że gdzieś, kiedyś napomknąłeś, że grywałeś w RPGi. Mistrzowałeś?

Przez jakieś dziesięć lat prawie zawsze przypadała mi ta rola i dobrze wiem, że to nie pozostaje bez wpływu na podejście do opisów.  Wersja nr 1 mojej pierwszej powieści miała z tego powodu poważne problemy, wierzę, że aktualna wersja  nr 6 wypada pod tym względem znacznie lepiej :)

w swoim pierwszym rozdziale opisałeś jak to drugoplanowa postać poszła srać, co od kilku godzin nie daje mi wewnętrznego spokoju

Po pierwsze – nie opisałem, lecz wspomniałem, to jednak spora różnica; po drugie – wbrew pozorom była to rzecz istotna, ponieważ ta postać w tym konkretnym miejscu miała akurat sporo do powiedzenia i fakt jej chwilowej nieobecności nie pozostawał bez znaczenia dla dalszego przebiegu wypadków :) Akurat w tej sytuacji, gdyby to nie było istotne, raczej bym o tym nie wspominał.

 

Swoją drogą, czy ktoś czasem nie opisywał efektów sraczki? Martin może?

“Tekst ma się bronić sam. Pewnie, tylko bywa tak, że nie broni się on nie ze względu na autora, tylko czytelnika" --- Autor cytatu pragnie pozostać anonimowy :)

Mniej znaczy lepiej.

Tak uważam.

 

Ale żeby to mniej niosło więcej informacji – o, to jest sztuka. Czyli podobnie jak Adam – zajrzyj do Lema.

 

Maniera byłych MG, od której sam nie byłem (i cześciowo nadal nie jestem) wolny jest ZUA. Tak jak napisał gary_joiner – pozwól czytelnikowi zbudować skojarzenia, uruchomić własną wyobraźnię. Nadmiernym, niepotrzebnym opisem po prostu go ograniczysz i znudzisz. Czasem styl czy klimat wymagają umiejętnego opisu, ale... No, wszystko zalezy od konwencji, objęstości, celu, tematu tekstu.

 

Tekst to nei gra, czytelnicy to nie druzyna. Tu większa dowolność owszem, bywa pułapką, ale cześciej budzi różne ciekawe interpretacj eu odbiorców. Czasami sam się możesz zdziwić, co przeczytali czytelnicy – wystarczy zostawić im trochę wolnej reki.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Właśnie, możesz się bardzo zdziwić. Przykład z pierwszej ręki – moja nadinterpretacja tekstu bemik... Wszystko z powodu formy opisu. Zasugerował mi coś, czego, według Autorki, tam nie ma.

Opisywać krótko i treściwie trzeba umieć, ale i długo a treściwie też :P Ot, taki banał. Ale czasem dłuższy opis jest konieczny, zwłaszcza u takiego Lema czy Dukaja, którzy próbują “opisać nieopisywalne” i powstaje kaskada porównań, przenośni i słowotwórstwa (soplicowo u Dukaja, Las Birnam u Lema...). Ja te zbite ściany tekstu w wykonaniu obu tych autorów szczerze uwielbiam i podziwiam... :)

Niby tak, a nie, niby nie, a jednak.

Opisy muszą być dopasowane do akcji, inaczej rozkładają tekst.

 

Wyobraź sobie standardową sytuację – nasz bohater wchodzi do karczmy. Jeśli natychmiast coś się wydarzy (przykładowo zostanie zaatakowany), to sam nawet nie zdąży rozejrzeć się po pomieszczeniu i zarejestrować wszystkich szczegółów, bo nie będzie miał na to czasu. Uraczenie czytelnika w tym momencie szczegółowym opisem miejsca, a także bogatym opisem napastników rozwali dynamikę akcji i wkurzy czytelnika. Jeśli jednak bohater wchodzi do tej samej karczmy, nic się jeszcze nie dzieję, ale chcesz wprowadzić niepokój, napięcie przed czymś, co się ma wydarzyć, robisz to umiejętnym opisem. Opisujesz czytelnikowi, jak zakazane gęby wpatrują się w przybysza, jak milkną rozmowy, karczmarz przełyka nerwowo ślinę, a blask płomieni z paleniska rzuca długie cienie, w ukryciu których ręce wędrują na rękojeści mieczy. Opis musi służyć akcji, być jego integralną częścią, a nie być opisem dla scenografa i kostiumologa.

To samo z opisem postaci – gdy spotykamy kogoś w realnym świecie, też nie wszystko od razu o nim wiemy, a i jego wygląd rejestrujemy nie ze wszystkimi szczegółami, więc przymuszać czytelnika przy pierwszym spotkaniu do czytania szczegółowego opisu bohatera, plus jego biografia, chyba mija się z celem. Wystarczy szkic, aby czytelnik sobie postać wyobraził, jedynie tak dokładny, aby potem tego wyobrażenia nie trzeba było diametralnie zmieniać. Elementy biografii lepiej zachować na fragmenty, gdzie akcja zwalnia i dajesz czytelnikowi odpocząć. Możesz wtedy bohatera wprawić w nostalgiczny nastrój, jakimś elementem otoczenia wywołać wspomnienia. Niech to wszystko spójnie łączy się w całość.

To powyżej, to są oczywiście moje w temacie przemyślenia i jako niedorobiony autor mogę się w wielu sprawach mylić. Wspomnę jedynie, że w najlepiej na portalu ocenionym moim tekście, czytelnik dopiero na końcu dowiaduje się, kim jest (i jak wygląda) bohater, a także jaka jest natura przedstawionego świata, choć w całym opowiadaniu opisów chyba nie brakuje. Może warto więc nie wykładać wszystkiego od razu, a czasem nawet przemeblować wyobrażenia czytelnika pod sam koniec.

do czytania szczegółowego opisu bohatera, plus jego biografia,

Na początku mojego pisania zrobiłem raz (albo dwa) coś takiego, tzn “plus biografia”, ale były to sytuacje gdy:

 

wprowadzona właśnie postać była kimś, kogo bohater zna od dzieciństwa

wprowadzona postać była kimś, kogo bohater niedawno poznał, kto go zainteresował i o kim się w związku z tym dużo dowiedział w okresie czasu, który w narracji został przeskoczony – dodatkowo status postaci był o tyle nietypowy, że bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, wydawałby się zwyczajnie dziwny.

 

W obu tych przypadkach opisana postać była jednym z najważniejszych elementów rozdziału, w którym się pojawiła, a opisy pojawiły się w sytuacji gdy nic konkretnego się akurat nie działo.

 

W sytuacji wprowadzania postaci o której bohater niczego nie wie, raczej oczywiste, że nie będzie żadnych elementów biografii.

 

“Tekst ma się bronić sam. Pewnie, tylko bywa tak, że nie broni się on nie ze względu na autora, tylko czytelnika" --- Autor cytatu pragnie pozostać anonimowy :)

Vercenvard – nie znam Twoich tekstów (posypuję głowę popiołem), więc nie wiem, w jakim stopniu moje uwagi się do nich odnoszą. Czy są dla Ciebie przydatne, ocenisz sam, zresztą ja jestem tylko amatorem. 

nie znam Twoich tekstów

łatwo to zmienić ;)

 

Tak w ogóle, to po tym jak mi co niektórzy zaczęli zrzędzić na opisy, w kolejnych tekstach ograniczyłem ich ilość tak, że potem pojawiły się głosy, że jest ich za mało :)

“Tekst ma się bronić sam. Pewnie, tylko bywa tak, że nie broni się on nie ze względu na autora, tylko czytelnika" --- Autor cytatu pragnie pozostać anonimowy :)

Opis czytelnik przefiltruje przez swoje własne doświadczenia (w postmodernie czytelnik też jest twórcą) i każdy plan, bohatera czy strój wyobrazi sobie w oparciu o swoje wzorce. Potrzebuje zatem kilku wskazówek: ton (nastrój), szczegóły istotne dla fabuły itd. Poza tym opis nie zawsze musi być opisem. Zamiast po raz nasty opisać, że kolejna postać ma takie i takie włosy można wrzucić w didaskalia, że poprawiała blond kosmyk. Przy każdym opisie zadaj sobie pytanie, co da Ci ten opis? Po co on jest? Czy warto spowalniać akcję w tym momencie i w taki sposób? Bo czasami warto spowolnić, żeby czytelnik odpoczął. Czasem trzeba opisać każdy szczegół, żeby np. w kryminale scena zbrodni była spójna i nie doszło później do sytuacji, że czytelnik to sobie wyobrażał inaczej. Ale zazwyczaj rozbudowany opis tylko kastruje wyobraźnię odbiorcy i oznacza brak zaufania. Nie lubię opisów, dlatego tak cenię sobie twórczość np. Kresa i Orbitowskiego. Nie marnują słów.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Opisy to jest w ogóle trudna sprawa. Bo – moim zdaniem – bez nich się nie da, żeby z tekstu nie wyszedł szkic, konspekt. Ale wstawianie opisów ni z gruchy ni z pietruchy jest równie kiepskie. 

Ja staram się to robić tak, by opisywać poprzez bohaterów – to znaczy ich odczucia, ich spostrzeżenia. Ich oczami. Na pewno nie zawsze mi to wychodzi tak, jak sobie zamierzyłam. I zdecydowanie wolę opisywać osoby jakby mimochodem, to znaczy tak jak napisał Dzikowy – Zamiast po raz nasty opisać, że kolejna postać ma takie i takie włosy można wrzucić w didaskalia, że poprawiała blond kosmyk.

Zabłądziłem tu przypadkiem, więc wykopię na momencik, ponieważ ktoś tu przywołał “Niezwyciężonego”, z którego pochodzi mój ulubiony antyprzykład opisu.

Żeby nie było wątpliwości – Lem jest moim guru i nie mówię tego, żeby się pff lansować. Tak jest.

Ale takie o coś

(...) słońce właśnie zachodziło. Tak ciemny, że fioletową prawie purpurą nabiegły rąbek jego tarczy wycinał na horyzoncie z nadnaturalną wyrazistością zębaty kontur krateru.

Zdanie jest świetne. Logiczne. Oszczędne. Rzec by się chciało, optymalne. Ale ja go, cholera, nie mogę jakoś przeczytać na raz i zobaczyć ten nieszczęsny kontur, za dużo danych.  Sam mam umysł ścisły, więc i takie wydajne zdania czasem wyprodukuję, potem jednak je zwalczam. Stąd więc moje, całkiem poważne, pytanie: wy takim opisom dajecie radę?

Podobają wam się? Jako czytelnikom? Jestem w mniejszości czy w większości? Pisalibyście tak?

A w czym problem? – że tak wprost zapytam. Jedno krótkie zdanie, dwa elementy składają się na całościowy obraz, jak na rysunku przedszkolaka. No, trzy. Nie opisane niebo trzeba sobie samemu “domalować”...

Nie wiem właściwie. Próbuję rozgryźć ten mechanizm, z przyczyn techniczno-warsztatowych (np. czy warto stosować taką inwersję). W tej chwili to zdanie jest dla mnie oczywiste, więc trudno mi to opisać, ale pamiętam jak mnie urzekło za pierwszym razem.

Może to jakoś tak. Przy rąbku nie pamiętam już o słońcu (w tym miejscu jestem na etapie wizualizowania czegoś ciemnego i fioletowego, skaczę w purpurę, a tu nagle czegoś rąbek), a przy kraterze o rąbku (może dlatego, że zgubiłem się wcześniej). I mózg mnie się pyta: panie tam, że krater to ja wiem, ale co z nim właściwie!? Nie wiem. Może to skutek nietrawienia inwersji. Jak dla mnie, to i Summa Technologiae to przy tym wierszyk dla dzieci.

Sugerujesz, że jednak jestem w mniejszości? :) Nie boję się być w mniejszości :) Zresztą nie jestem w niej sam, testowałem to zdanie na myszach. Nieliczne zrozumiały.

 

...albo może się gubiłem na “horyzoncie z nadnaturalną wyrazistością“...

Vercenvardzie – odpowiedź na Twoje pytanie jest prosta:

Rolą opisów jest przekazanie czytelnikowi, co autor miał na myśli.

Ilość i szczegółowość opisów należy zatem dostosować do wyobraźni i polotu odbiorców Twojego dzieła.  

Weźmy na przykład legendarne już zdanie profesora Zaimka:

Uniosła bladą dłoń

Powyższe zdanie może być wystarczające dla pewnego grona czytelników, jednakże niektórzy mogą wymagać bardziej rozwiniętej wersji, jak: “Ona uniosła bladą dłoń” lub nawet “Ona uniosła do góry swoją bladą dłoń”.

Hmm... Dlaczego?

Inwersja rzeczywiście może przeszkadzać w percepcji – ale to zależy od całości doświadczeń z lekturami. Jesteś “obcykany” z szykiem przestawnym – “połykasz” bez chwili zastanowienia, intuicyjnie, instynktownie prawie, i widzisz to, co opis zawiera.

Sprzężoną kwestią jest plastyczność wyobraźni tudzież swoisty “zapas” pamiętanych z natury obrazów, widoków. Nie oglądałeś nigdy wschodu słońca? nawet na filmie? (oczywiście bez udziwnień) nie wyobrazisz sobie tego tak, jak należy...

W podanym przez Ciebie przykładzie nie ma, na dobrą sprawę nie ma inwersji. Opis jest zgodny z gradacją dostrzegania i interpretowania widzianego. Najpierw światło, czyli ten rąbek słonecznej tarczy, zapadającej pod horyzont. Ruchu, tak powolnego, oko jeszcze nie rejestruje, więc przechodzi do koloru, a ponieważ kolor jest nietypowy dla słońca, wybija kolor na pierwsze miejsce. Kolej na ciemniejsze partie widoku, na tę grań krateru. Rysuje się ona, na tle rąbka tarczy słonecznej, tak bardzo wyraziście, że aż nienaturalnie ostro, i ponownie następuje interpretacyjne przestawienie w postaci zaakcentowania tej ostrości konturów, czyli najpierw jak się rysuje, potem co się rysuje.

Wiem, pogmatwane to wszystko, ale tak pracuje nasz pokładowy komputer. Światło, ruch, kolor, nietypowe cechy, znane elementy, synteza. 

Vergu, zacytowany przez Ciebie fragment dla mnie również nie jest do łyknięcia, ani na raz, ani na dwa. Za trzecim sobie wreszcie co nieco zwizualizowałam. ;) Chociaż bardzo mi się podoba, bo po prostu jest bardzo ładny.

Żeby nie było wątpliwości: opisy uważam za niezbędne, po to, aby – jak już gdzieś wcześniej pisałam – z tekstu nie wyszedł szkic, konspekt. Nawet jak tnę do jakiegoś limitu, to opisy wcale nie są pierwsze do wywalenia. Są potrzebne, i już. 

Doceniam takie opisy jak ten cytowany, moje serce się raduje, że ktoś tak potrafi, a kto inny przeczyta, zobaczy w mig i się zachwyci. Ale moja mało poetycka dusza staje okoniem. Cóż, trudno. :)

Opis jest bardzo ładny!

Dobrze, że nie tylko ja tak mam, dzięki ocha. Myślę, że jest to ciekawe zagadnienie i o ile “obycie” generalnie jest czynnikiem, to chyba jednak, Adamie, nie w tym gronie.

Takie zdanie mnie wręcz bawi, gdy widzę jak przy nim mój mózg (bądź co bądź zdolna bestia) bezradnie macha synapsami. Podejrzewałem związek z moimi drobnymi problemami z koncentracją, ale tego nie da się dowieść.

Problem pozostaje – czy czarować takimi opisami, nie zawsze do strawienia przez wszystkich, czy upraszczać. Gdzie jest złoty środek? Ha, wiadomo, że nie ma łatwej odpowiedzi.

 

 

(...) słońce właśnie zachodziło. Tak ciemny, że fioletową prawie purpurą nabiegły rąbek jego tarczy wycinał na horyzoncie z nadnaturalną wyrazistością zębaty kontur krateru.

Śmiem twierdzić, że ten opis wcale nie jest dobry, chyba że wyznacznikiem jakości jest nadmierna językowa komplikacja dla samej komplikacji.

Teraz do końca życia myśląc o Lemie, bedę miał przed oczami gościa jedną ręką klepiącego w klawisze, drugą gmerającego w gaciach, podczas  aktu masturbacji nad podnicającym artyzmem własnego literackiego kunsztu. Dzięki za to.

na emeryturze

Nowa Fantastyka