- Hydepark: Powieść w Od-Cinkach II

Hydepark:

opowiadania

Powieść w Od-Cinkach II

Moi drodzy,

nadszedł czas, aby rękami Waszymi stworzona została kolejna powieść w Od-Cinkach.

Tym razem na tapetę bierzemy klasyczne semi-dark, no fucking heroism, low magic, fantasy.

 

Zasady (przeczytajcie je bardzo uważnie – tym razem formuła zabawy jest poważna)

 

Zapraszam do zabawy 7 osób (Ci, którzy już brali udział w Od-Cinku I mogą się wstrzymać chwilkę ze zgłaszaniem i dać szansę nowym – ale jeśli wśród nich nie znajdą się odważni – zapraszam wszystkich).

Dostajecie gotowego bohatera i rys okolicy, w której przebywa. Zadanie jest dość trudne, bo chciałbym, aby historia była spójna a początkowo nie daję żadnych wytycznych (tylko rys).

 

Zadanie pierwszej osoby jest bardzo trudne. Musi wymyślić sensowny początek i fabułę, którą da się kontynuować.

 

Każdy z uczestników zamieszcza swoją część jako komentarz w tym wątku (3000-5000 znaków), przerywając ją w momencie wyboru, którego musi dokonać nasz bohater.

Pozostawia trzy opcje wyboru dla następnego autora, który musi się zdecydować na jeden.

Wybory mogą być odnosić się do błyskawicznych, dramatycznych sytuacji lub mieć dużo dalej idące konsekwencje.

Trochę jak paragrafówka :)

 

Skupiamy się tym razem na jednym bohaterze i jego przygodach – wrednym najemniku zwanym Chejdasz Bor.

Powiedzmy sobie szczerze – to wredny typ bez sumienia, ale kierujący się swoistym kodeksem honorowym. Zawsze dotrzymuje danego słowa, ale zawsze też możesz go kupić, jeśli zaproponujesz dużo więcej (jeśli nie dał słowa i jeżeli przypadkiem wiesz o jego kolejnym zleceniu).

 

Jest tego wart. Jego miecz, kunszt taktyczny i „kontakty w branży" są znane w całej baronii. W dwa pacierze radzi sobie z każdym zniewieściałym Mortimerem, Koniaszem, Aragonem czy innym Geraltem (wiedźmińskich medalionów nie zbiera, bo po pierwsze w okolicy żaden się nie pokazuje, po drugie to denna, przereklamowana błyskotka – co to za medalion, który próbuje uciec Ci z szyi, kiedy w promieniu kilometra wykryje Chejdasza).

 

Czyli bohater – jakiego kochamy!

 

Wynająć go możesz do wszystkiego. Plotki głoszą, że zajmował się kiedyś skrytobójstwem, ale jednemu kretynowi, głoszącemu takie plotki rozpirzył głowę stołkiem i plotki ucichły.

Aktualnie wraca do stolicy baronii – twierdzy barona Tailes'a de Vires, aby odebrać resztę wynagrodzenia za ostatnie zlecenie – nadzór głównego transportu rudy srebra do portu położonego – powiedzmy – gdzieś bardzo daleko.

 

Rys okolicy (bezczelnie wykorzystam fragment świata rpg znajomego – wybacz, że nie pytam o zgodę wiem, że byłbyś zaszczycony :)

Region – rolniczo-górniczy region przypominający geograficznie nasze beskidy (czyli nie za duże górki, czasem wyskakujące niespodzianie na 2000m w formie przełomów – jak Pieniny). Podróżować bez szlaków się da.

Lasy, lasy, lasy, górki, dolinki, bezdroża, wąwozy i jary.

Zamieszkały to tu, to tam, głównie wzdłuż rzeki, która kilkoma wielkimi meandrami (północ-południe) płynie sobie na wschód.

Magiaowszem, występuje ale niewiele, tajemniczo, a jak już się trafi na magiczny miecz to jest to wydarzenie. Zwykle to amulety, wróżby, zielarstwo i inne takie.

 

Twierdza Darren – centrum całego rolniczo-górniczego regionu, na połączeniu szlaków. W sezonie handlowym (który właśnie jest w rozkwicie) potrafi się tu zebrać 20000 albo i więcej luda. Doskonałe miejsce na pograniczu, żeby załatwić milion interesów, zniknąć, lub zniknąć kogoś.

Mieszanina ras (jednak z drastyczną przewagą ludzi) – na elfa i krasnala da się trafić.

 

Baron Tailes de Vires – mastaboss w całej okolicy. Miły to on nie jest, ale pod jego "światłym" przewodnictwem region rozwija się i prosperuje nieźle.

Aard en Garth (serce góry albo czarne serce) – największa gildia górnicza w regionie – krasnale dobrze dbają o swoje interesy, większość kopalni (marmury, srebro) należy do nich.

Oskar van der Horn – szef gildii. Starszawy, ale krzepki. Co dużo gadać – rządzi w temacie.

 

Tokagero – sługa uniżony (i śliski) barona. Podejrzanie milczący, drobny, szczupły, średnio wysoki koleś o przeciętnej twarzy, która nie wyraża nic. Krążą plotki, że nie jest do końca człowiekiem (Panie, to diabeł! Prawdziwy diabeł!), ale Tokagero ma plotki w poważaniu i łbów za ich rozsiewanie nie rozwala. Jest szefem straży i podobno zajmuje się wszystkimi „nieoficjalnymi" zleceniami barona. Zawsze towarzyszy baronowi, ubiera się czarno (a to szok!). Uzbrojony w długi, lekko wygięty miecz przewieszony przez plecy. Wielu się zastanawia, czy poradziłby sobie z Chejdaszem.

 

Wargas – kontakt Chejdasza w mieście, jego stary kumpel. Szef dużej gildii o charakterze „nieoficjalnym". Wielki, gburowaty półork (albo bardzo, bardzo duży, umięśniony, brutalny i brzydki człowiek). Po bliższym poznaniu – oczytany i błyskotliwie inteligentny. W połączeniu z wrodzoną brutalnością – niemiła, ale fascynująca mieszanka.

 

Prawo szlaku – wzdłuż rzeki, która wije się wielkimi meandrami przez całą baronię, biegnie stary szlak. Pięknie wygładzone płyty leżą tu od niepamiętnych lat i wielkie wozy bardzo wygodnie sobie po nich podróżują. Podróżować mogą po nim jedynie ci, którzy posiadają glejt. Za przebywanie na trakcie bez zezwolenia karą jest śmierć. Prawo egzekwowane bez litości, jeśli ktoś zostanie na tym przyłapany. Jak się komuś nie podoba – może się poskarżyć u barona.

Jak głosi plotka, Tokagero zabił kiedyś kilkuletnią dziewczynkę, bo wbiegła na trakt za piłką. Na oczach rodziny.

Wzdłuż traktu biegnie równoległy – wydeptany przez tych bez zezwolenia. Wolniejszy.

Możliwe są również spływy rzeką, ale co jakiś czas są przełomy, które to utrudniają. Można też podróżować „tnąc" meandry rzeki, ale takimi szlakami nie przejadą ciężkie wozy.

 

Tyle wystarczy.

Czekam na chętnych, którzy sprostają wyzwaniu. :)

Wasz dj Jajko

 

/edit

Widzę, że czujna redakcja ułagodziła moje błyskotliwe opisy i słowa mocne zastąpiła "zniewieściałymi".

Cóż robić, muszę poddać się korektorskiej przemocy.

Komentarze

obserwuj

Do wszystkich:
Drodzy użytkownicy, zrobiło się Was ponad 1200 i zgłaszają się ciągle te same osoby?
Ja wiem, że są wakacje, kreatywność śpi w upale na plaży, ale uruchomcie wyobraźnię, odpalcie odwagę i zgłaszajcie się!
Od 14 lipca od 9:00 rano mogą się zgłaszać wszyscy, bez ograniczeń.
Świeżaki - pokażcie dziadkom, że też potraficie :)

PS. Proszę zgłaszać swoją chęć udziału W TYM WĄTKU

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

A więc ja się zgłaszam, jako "nowa":)

Brawo!
1. Selena - do Ciebie będzie należało napisanie poczatku opowieści, rozpoczęcie wątków, danie szansy kolejnym na rozwinięcie. Trudne zadanie, życzę powodzenia!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

no skoro pierwsza osoba już jest to i ja się zgłoszę : ]

1. Selena
2. Raezes

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Ok, to biorę się do roboty:) Czy jest jakiś ostateczny termin, w którym powinnam się zmieścić?

Skoro zaczynasz, to możesz już się zabierać do roboty, ale poczekaj z umieszczaniem treści (w tym wątku, jako komentarze) aż zgłosi się komplet 7 uczestników.
Termin - 3 doby powinny wystarczyć na te parę tysięcy znaków

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

No, widzę, że ogólny entuzjazm osłabł. Ja się zgłaszam zatem. :)
ps. To chyba problem tej poprzeczki, zawieszonej tu zdecydowanie wyżej niż przy poprzedniej części :P

1. Selena
2. Raezes
3. All_about_22

Poprzeczka faktycznie jest ustawiona wysoko, ale mamy już trzech uczestników. To prawie polowa opowieści więc teraz będzie już łatwiej :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

A więc i ja się zgłaszam:)

1. Selena
2. Raezes
3. All_about_22
4. pyrek

Jajko wyręczę cię bo mam pytanie ^^
Czy opowiadanie musi iść po linii, czy może być jakiś zwrot akcji nie koniecznie zaplanowany?

Całość ma być z sensem. Jeśli ktoś zakończył swoją część pojedynkiem i do wyboru dał trzy drogi, przykładowo:
- Chejdasz bez wahania dobija leżącego przeciwnika
- Chejdasz ogłusza przeciwnika, sprawnie krępuje i zabiera na pogawędkę
- Chejdasz pozostawia rannego przeciwnika i czmycha co sił w nogach

to akcja musi toczyć się spójnie w ramach wyboru "paragrafu" przez kolejnego autora
Wszystko inne jest dozwolone, byle by historia była spójna i z sensem

Kolejni autorzy mają do wyboru wszystko, co pozostawili w spadku poprzednicy oraz mogą dodawać własne zwroty akcji, bohaterów i inne sprawy.

Niedozwolone jest jedno: zmiana konwencji, w jakiej się poruszamy.
Żadnych obudzeń się w kriotonicznej komorze ze 100letniego snu, żadnych innych podstępnych zmian konwencji.
Fantasy to fantasy!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Jak na razie widzę 4 chętnych. Jakby brakowalo ochotników to możesz mnie również dorzucić. :)

1. Selena
2. Raezes
3. All_about_22
4. pyrek
5. RobertZ

Początek gotowy, więc jak się uzbiera 7 osób to wklejam:)

Jeszcze 2 odważnych. Nie chce mi się wierzyć, że nie znajdą się jeszcze 2 osoby gotowe podjąć wyzwanie.
Hej, a może ktoś z redakcji się dołączy? Jakiś Jerzy albo Jakub? Ja już wsparłem moją twórczością powieść I...
Odważycie się, Panowie?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dajmy szansę zabawienia się początkującym. Można jeszcze chwilę odczekać i na pewno skład się zbierze. :)

Rozumiem, że kolejność pisania jest taka sama jak kolejność zgłoszenia się? Jeśli tak, to jestem chętny. ;]

No to jeszcze jedna osoba.
Powiem jeszcze dodatkowo, że powinniśmy pomyśleć o stworzeniu własnego świata. Podobnego jak znajomy DJa, którego świat mamy powyżej :P

1. Selena
2. Raezes
3. All_about_22
4. pyrek
5. RobertZ
6. ekeeke

Brakuje jeszcze jednego chętnego (który zakończy naszą opowieść i zaczynamy :)

Tak, piszemy w kolejności zgłoszeń

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

W takim razie, skoro na 1296 aktualnie zarejestrowanych użytkowników jest 6 osób, które mają odwagę wziąć udział w, nienajłatwiejszej przyznam, pisarskiej zabawie to zamykam listę, parskam pogardliwie w kierunku pozostałych i zaczynamy zabawę.

Selena, możesz zamieścić swoją część, dalej w kolejności. Każdy ma 3 doby, ilość znaków to minimum 3000.
Stwórzcie z tego jedną, ładną, klasyczną fantasy :)

Powodzenia,
dj Jajko

ps. Poza zamieszczanymi częściami opowiadań nie komentujemy w tym wątku. Do tego jest wątek z komentarzami TUTAJ

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Poczuł obezwładniające uczucie zimna, mdłości, po czym jego ciałem zaczęły wstrząsać drgawki. Widział kolorowe błyski światła i miał wrażenie, jakby jakiś wielki ciężar spadł na jego pierś.

- To koniec – Chejdasz uświadomił sobie, że podjęta przed kilkoma minutami decyzja nie była jedną z najmądrzejszych. Dreszcze nasiliły się, a całe ciało przeszył nieznośny ból.

- Nie krzycz, bo będzie po tobie.

- Po mnie? Już jest, cholera, po mnie! – odpowiedział samemu sobie.

Nagle ból ustąpił i wszystko wróciło do normalności. Tylko dlaczego było tak ciemno? Raptem zdał sobie sprawę, że mikstura musiała zadziałać. W miejscu rąk i stóp widział włochate łapki, a jego ubranie i torba podróżna leżały w nieładzie na ziemi. A więc on, postrach okolicy, stał się małym śmierdzącym sierściuchem!

W swoim obecnym wcieleniu Czejdasz nie mógł wiele zdziałać. Wydawałoby się, że jedynym wyjściem z sytuacji jest ucieczka. Na przegniłe lochy Hargaru! Ucieczka? On, który potrafił w ciągu kilku chwil roztrzaskać czaszki czterech pijanych orków, gdy zajęli jego ulubione miejsce w tawernie „Nieświeża krewetka”, miał uciekać jak szczur? Nie, uległość nie leżała w jego naturze. Być może skłonność do nieprzemyślanego działania, błyskawicznych reakcji i niekontrolowanych wybuchów gniewu mogłaby być uznana za wadę, jednak Chejdasz nie dożyłby swoich piątych urodzin, gdyby postępował inaczej. Od kiedy sięgał pamięcią, musiał walczyć o swoje. Matka, którą, z wiadomych tylko sobie powodów, wspominał raczej z obrzydzeniem, zmarła niedługo po tym, jak nauczył się mówić i poznał pierwsze litery. Jakaś wrodzona cecha jego osobowości kazała mu walczyć o przetrwanie bez względu na zmęczenie, ból czy konieczność skrzywdzenia jednej czy dwóch biednych sierotek. Zaczął od wyrywania innym dzieciakom wyżebranego przez nich chleba, potem w ciemnych zaułkach obijał gębę przybyłym do miasta wędrowcom, a gdy nieco podrósł i zdobył sławę zabijaki, chętnie przyjmował różne szemrane zlecenia.

Miał ochotę sprawdzić, czy z jego ust (pyska?) wydobędzie się przeciągłe miaaałłłłł, lecz wokół krzaków, w których się w desperacji skrył, wciąż było słychać kroki tego łotra Tokagera.

- Jestem przekonany, że kogoś tu widziałem.- Tokagero wytężył wzrok i długim, lekko zagiętym mieczem badał zarośla. – Pewnie znów jakiś łajdak wdarł się bezprawnie na trakt.

Jargen, jeden ze strażników dowodzonych przez Tokagera, nie próbował polemizować. Wiedział, że jeśli jego małomówny z reguły przełożony wydusi z siebie dwa zdania z rzędu, jest to znak dla innych, aby się nie rzucać zbytnio w oczy, o ile oczywiście zamierzali pozostać przy życiu. Tokagero niezwykle poważnie traktował powierzony mu przez barona Tailes de Vires obowiązek pilnowania szlaku i uśmiercania każdego, kto śmiał złamać zakaz korzystania z traktu bez odpowiedniego glejtu. Wśród ludzi z miasta krążyła plotka, że Tokagero pozbawił kiedyś życia kilkuletnią dziewczynkę, która wbiegła na szlak za zabawką. Choć Jargen nie słyszał o podobnym wydarzeniu, znając charakter szefa straży, wcale by się nie zdziwił, gdyby taka sytuacja miała miejsce.

- Jargen, słyszysz mnie czy nie?! Każ ludziom przeczesać krzaki i poślij kogoś po psy. To wykurzy tego drania.

Psy? - Chejdasz poczuł, jak jego kocia sierść staje mu dęba. – Nie ma problemu, mogę po prostu wskoczyć na drzewo i poczekać, aż te głupie psy zostawią mnie w spokoju. Istniała jednak możliwość, że Tokagero słyszał o staruszce z Largos i jej magicznych mieszankach. A co jeśli ten kot (Chejdasz nie był pewien, do jakiego stopnia przypomina zwyczajnego kota), wyda im się podejrzany? Gdybym tylko miał swój miecz…

Okoliczny las stanowił kwintesencję wszystkich lasów. Nieprzebyty gąszcz splątanych zarośli, sięgające nieba pnie drzew, których korony były zamieszkane nie tylko przez ptaki oraz zdradliwe bagna, w których zakończył swą wędrówkę niejeden głupiec.

Strażnicy z psami mieli wrócić lada chwila, więc Chejdasz musiał się zacząć działać. Albo wskoczy na drzewo licząc na to, że nikt nie przejmie się głupim kotem, albo rzuci się do ucieczki przez zarośla, przez które, o ile nie dogonią go psy, i nie zeżre coś bardziej jadowitego, po kilku dniach dotrze do twierdzy barona … i policzy się z nim. Mógł też pobiec w stronę rzeki, lecz, o ile wierzyć staruszce z Largos, przy pierwszym kontakcie z wodą odzyska dawną postać. Co prawda uchroniłoby go to przed utonięciem, ale zostałby rozpoznany, a zapewne od jakichś dwóch miesięcy pozostawał w twierdzy personą non grata, więc jeśli po paru chwilach nie znalazłby się na dnie rzeki ze strzałą w plecach, mogłoby to oznaczać, że w krainie Nooor zaczęły dziać się cuda.

Jakże poniżony się czuł. Wojak jak się patrzy, a przyszło mu po krzakach biegać. Właściwie nie wiedział, dlaczego wybrał tę drogę. Równie dobrze mógł przejść legalnie innym szlakiem, zachowując przy tym swój ekwipunek i skrócić o głowę każdego, który będzie miał jakieś „ale".
Rozejrzał się na boki. Niepłynnym aczkolwiek cichym (bo kocim) ruchem przemykać zaczął wzdłuż płatnego traktu, zostawiając tym samym Tokagera z tyłu. Przyczaił się gdy tylko jeden z wozów mknął bo równej powierzchni traktu. Wbiegł na drogę i wskoczył na tył wozu. Ślamazarnie wdrapał się między skrzynie, które przewożono. Nawet bez kociego węchu był w stanie wyczuć zawartość - ryby. Śmierdziały szlamem pobliskich wód.
Wóz się zatrzymał. Skrzynie zadrżały.
- Kontrola. Sprawdzimy co waszmość przewozi.
- Proszę bardzo. - odparł ochoczo i udał się na tył powozu.
Chejdasz zdążył zeskoczyć i wejść pod wóz. W dali usłyszał szczekanie psów. W postaci kota - jego wrogów numer jeden. Złapały trop i biegły jego śladem. Nie miał wyjścia, musiał skulić ogon i dać nogi za pas, nim te rozpienione psiska urwą mu łeb.
- Można ruszać, czysto.
Po chwili powóz drygnął i ruszył. Chejdasz korzystając z nieuwagi strażnika ruszył z powrotem w krzaki. Wiedział, że niedaleko płynie rzeka, gdyby udało mu się dobiec... Za ogonem zauważył psy biegnące zanim.
- Cholera... - miauknął i przyspieszył. Przed sobą zauważył lśniącą taflę płynącej rzeki. Wyskoczył ile sił w łapach i znalazł się pod wodą. Poczuł lekkie kłucie w kończynach, które zaczynały wracać do ludzkiej postaci, zniknął zarost i co najważniejsze, ogon.
Nie mógł się wynurzyć. Nie płynął przed siebie, stał w miejscu ze względu na oszczędność tlenu. Spod wody słyszał głuche, niezrozumiałe głosy. Szczekanie ustało. Ile płuca pozwoliły, tyle pod wodą się znajdował. Teraz ryzykował, musiał się wynurzyć.
Nie zauważył nikogo. Udało się, jednak on odzyskał swoją ludzką formę.
W oddali widział jak płynie barka. Nie był dobry w podejmowaniu szybkich decyzji, a właśnie jedna przed nim stała. Mógł pokusić się o popłynięcie w stronę barki licząc na pomoc. Gorzej by było, gdyby była to straż szukająca uciekinierów z szlaku towarowego - wtedy byłoby kiepsko. Innym wyjściem było płynięcie wpław by oddalić się od agresorów czyhających zapewnie niedaleko. Jeśli jednak poszli wzdłuż, lepszym wyjściem byłoby wyczłapanie się z wody w tym właśnie miejscu. Wypuścił powietrze z płuc rozglądając się nerwowo. Żadna z opcji mu się nie podobała. W takim tempie, nigdy nie wykona zleconego mu zadania. Przypomniał sobie zlecenie...

- Będziesz mógł zatopić się w jego skarbcu, gdy tylko odbierzesz mu coś cennego. - powiedział nieznajomy mężczyzna chytrze się uśmiechając.
Chejdasz nie zadawał trudnych pytań. Liczyło się dla niego wynagrodzenie i cel misji.
- Żona? Córka? Koń?
- Życie... zabij barona Tailes de Vires.

Chejdasz począł wspinać się po linie zwieszonej z burty. Szorstkie włókna jedynie delikatnie pieściły, nawykłe do pracy w najcięższych warunkach, dłonie. Wdrapał się na deski pokładu i czujnie rozejrzał wokół.

- Dziwne – pomyślał – Dziwne jak cholera. Wygląda na to, że nikogo tu nie ma. Jak to w ogóle pływa? Bez sternika, majtków i całego tego badziewia?

Otworzył drzwi prowadzące pod pokład. Wewnątrz znajdowały się prycze, dziesiątki worków mąki i niewielka kuchnia. Nigdzie jednak nie wypatrzył ani jednego człowieka. Wrócił na górę. Na statku nie było nawet steru.

- Ja pierdolę, znowu te chrzanione mamłyki. Żeby je wszystkie posrało!

Mamłyki to zmiennokształtne stworzonka wielkości ludzkiej dłoni. Zdarza się, że połączone w większą grupę współtworzą jedną dużą istotę o dowolnym kształcie. Owego dnia padło na barkę. Tylko nieliczni potrafią nimi kierować. Mamłykami nie barkami. Tyle, że tym razem na jedno wychodzi. Chejdasz nie był zdolny kierować nawet wężem na ludowych weselach. Postanowił jednak przespać się na koi i odzyskać siły przed zadaniem, które go czekało. Może to ryzykowne, ale co w jego życiu takim nie było? Zmiana kształtu trwała zwykle parę godzin. Nie zauważył żadnych oznak rozpoczęcia metamorfozy, więc w przypływie optymizmu ułożył się wygodnie na pryczy. Oczy błyskawicznie zlepił wyczekiwany sen. Głośne chrapanie zagłuszyło szum wzburzonej rzeki.

Obudził go głośny huk i wstrząs, który nastąpił tuż po nim. Zerwał się na równe nogi i wybiegł na zewnątrz. Z kadłuba zaczęły powoli wyrastać fioletowe macki.

- Początek transformacji, trzeba się będzie zwijać – powiedział do siebie półgłosem.

Tak jak przewidywał, statek nie zmienił kursu i był o wiele bliżej celu. Zeskoczył do wody i po chwili znajdował się na suchej ścieżce obok głównego traktu. Szedł żwawym krokiem, lecz niebo poczęło szarzeć, mętnieć i niechętnie opadać w noc. Chejdasz skręcił zatem ze ścieżki w poszukiwaniu dogodnego miejsca, by wyciągnąć się na trawie z nogami opartymi o pień drzewa. Niedaleko drogi ciemniał pobliski las. Ruszył w jego kierunku. Nagle, wśród delikatnej mgły dojrzał przykucniętą na ziemi sylwetkę. Podszedł bliżej do tajemniczej postaci. Mały chłopczyk w zniszczonym, znoszonym ubraniu zanosił się dziwnie cichym płaczem. Najemnik również przykucnął i szturchnął młodzieńca w ramię.

- Ej, co jest mały? – zapytał, tym razem nie siebie, półgłosem.

Wielkie, niebieskie oczy mokre od łez spojrzały z nadzieją na najemnika.

- Moja mama... Ja próbowałem, ale... Proszę, pomóż jej.

- Ale jak mam jej pomóc, gdzie ona jest?

- Chodź za mną. To niedaleko.

Chłopiec otarł łzy rękawem i ruszył powoli w kierunku szpaleru drzew.

- To już bardzo blisko! – wykrzyknął dzieciak po dwudziestu minutach marszu.

- Nie krzycz tak. Chcesz tu zwabić coś niebezpiecznego?

O lesie nieopodal traktu, zwanym Ciemnym Borem, rozpowiadano legendy już od niepamiętnych czasów. Chejdasz słyszał ich setki, a każda mówiła o innym dziwacznym wydarzeniu, czy stworzeniu, które podobno zamieszkuje te knieje. Nauczony doświadczeniem nie wierzył w owe bajania. Mimo to zachowywał wzmożoną czujność.

- To tutaj! – wskazał na ścianę wysokich krzewów krzykliwy malec, po czym rozchylił wiotkie gałęzie i zniknął w zieleni.

Chejdasz podążył za nim.

Znalazł się w tętniącym życiem obozie. Zaskoczyło go, że zza krzaków nie słyszał nawet piśnięcia, lecz tu, wewnątrz gwar był wręcz nie do zniesienia. Najdziwniejszy był jednak zupełny brak dorosłych. Wszędzie widział tylko małe dzieci, lecz w całkowicie dorosłych rolach. Kilkoro gotowało kolację przy dwóch potężnych ogniskach, które stanowiły centralny punkt tej wioski bachorów. Paru chłopców na prowizorycznych straganach handlowało leśnymi owocami, ziołami i upolowanym, zapewne przez nich, mięsiwem. Dziewczynki sprzątały i zajmowały się młodszymi dziećmi, a wszystko to działo się w dziwnie uporządkowany, dojrzały sposób.

- Coś mi tu nie gra – powiedział szeptem zupełnie do nikogo.

Mały oszust, który go tu przyprowadził gdzieś zniknął, a w jego miejsce pojawiło się około dziesięciu dziecięcych żołnieży. Mimo ich wieku Chejdasz postanowił poddać się narazie biegowi wypadków. Miał wrażenie, że to nie są zwyczajni ludzie.

Zaprowadzono go do największego namiotu. Pośrodku stał tron. Troszkę mniejszy niż większość, które w życiu widział. Z całą pewnościa jednak był to tron. Siedział na nim chłopiec na oko trzynastoletni. Ubrany w zdecydowanie wytworniejsze szaty niż jego poddani, dzierżył w dłoni pięknie rzeźbione berło. Podobnie jak tron, wykonane z kości słoniowej.

- Ach, więc to ty jesteś naszym ratunkiem – mały król rzekł władczym tonem. – Ali mówił, że troszkę cię oszukał, byś za nim podążył. Przepraszam za niego. Nie potrafi odpowiednio traktować gości. Ale to już zupełnie nieistotne. Przed tobą ważne zadanie najemniku i uwierz mi, że nie masz wyboru, musisz je wykonać – oczy chłopca zalśniły demoniczną czerwienią. – Chyba zdajesz sobie sprawę kim jesteśmy? Nie musisz odpowiadać, to było pytanie retoryczne. Chcemy byś poświęcił swe życie na naszym ołtarzu.

Chejdasz zaczął się szarpać, jednak siedzący na tronie Szatan jednym spojrzeniem całkowicie go unieruchomił.

- Po co to robisz? Doskonale wiesz, że nie masz z nami szans! Nie pojmuję zresztą po co się tak wiercisz. Nie chodziło mi o to, żebyś popełnił samobójstwo. Nie taka ofiara jest tu potrzebna. Chcemy po prostu byś nam służył, w zamian za całkowitą ochronę z naszej strony. Jako nieśmiertelni nie wszystko możemy robić sami. Żyjemy w tej małej wiosce tylko w twoim świecie, w naszym wymiarze ta siedziba wygląda zupełnie inaczej. Nie będę ci tego tłumaczyć. I tak nie zrozumiesz. Tak czy owak stoją przed tobą trzy możliwości. Możesz nam pomagać i zyskać, w gruncie rzeczy, nieśmiertelność, możesz również tu zostać i chronić naszą małą wioskę przed ciekawskim wzrokiem poszukiwaczy przygód. To również będzie oznaczało dla ciebie wieczne życie. Jest jeszcze ostatnia możliwość. Jeśli uda ci się pokonać mnie w walce, puszczę cię wolno i będziesz mógł zmarnować swoje życie na bezwartościowe bijatyki. Wybór należy do ciebie.

Chejdasz spojrzał prosto w ogniste oczy władcy i odpowiedział:

-Myślisz, że jestem ślepy? - zaśmiał się nieco histerycznie próbując ukryć niepewność kryjącą się w głosie. - Jak chcesz to walczmy! Niech zwycięży lepszy!

-Chcesz walczyć? - zabrzmiał pełen wahania i o wiele już cichszy głos władcy dziecięcej krainy. - To nie tak. - spłoszony chłopiec poderwał się z tronu. Z trudem krył strach, który coraz wyraźniej rysował się na jego twarzy.

Chejdasz poczuł, że nic go już nie krępuje. Siła nieudolnie rzuconego czaru ulotniła się, a on stał wolny, pełen sił i wigoru przed zgrają zwykłych dzieci. Po raz kolejny nie zawiodła go intuicja. Nieraz próbowali go oszukać różni niby magicy, którzy swoich przeciwników straszyli iluzją wmawiając im, że to magia. W świecie, gdzie istnieli prawdziwi czarodzieje dość często przynosiło to wymierne efekty. Zastraszeni kupcy oddawali swoje towary byle obdartusowi, który ledwo znał parę marnych zaklęć, albo parał się jedynie iluzją. Inni tworzyli w oparciu o ułudę nowe religijne sekty, namawiali ludzi do powstania przeciwko władzy, budowali własną potęgę. Zawsze znalazło się wystarczająco wielu nieuków, przesądnych kretynów, którzy im uwierzyli i harowali na rzecz takiego niby czarodzieja.

Chłopiec wstał ze swojego tronu i po prostu uciekł. Inne dzieci, znieruchomiałe, z przerażeniem malującym się na nieletnich twarzach wpatrywały się w niego oczekując na jego następny ruch, szykując się do nieuchronnej ucieczki. Zniknęli gdzieś strażnicy, a wokół niego powstała pełna strachu i ciszy pustka. Gdzieś brzęczała nie zagłuszona przez gwar mucha. Cicho syczała para wydobywająca się z kotłów, w których jak sądził warzono jadło.

-Kto tu rządzi? - spytał się bardzo cicho, aby nikogo nie spłoszyć. Ciekawość była jego drugą naturą. Ktoś wiedział gdzie go szukać i skutecznie zwabił do swojej siedziby. Tylko po co mu było tyle dzieci?

-Proszę pana – ten sam chłopiec, który go tutaj zwabił szedł w jego kierunku niepewnym krokiem. Widział jak trzęsą mu się ręce, drżą nogi. Cicho zarechotał. Przerażony chłopiec przystanął.

-Jedyny odważny. Ty mnie tu przyprowadziłeś. Do swojej mamy.

Śmiał się coraz głośniej. Łzy mu spływały po twarzy. Nie mógł się już powstrzymać chociaż wiedział jakie przerażenie w nich wzbudza.

-No, prowadź.

Droga tym razem okazała się nad wyraz krótka i doprowadziła ich do znajdującej się pośród drzew wapiennej skały. W niej wykute zostało wejście. Dalej znajdował się jasno oświetlony pochodniami korytarz, który prowadził do jaskini. Zresztą to miejsce trudno było nazwać jaskinią. Bardziej przypominało wystrojem pałacową komnatę wysoko postawionego królewskiego urzędnika. Olbrzymie biurko, półki, szafy, stosy dokumentów w idealnym porządku zalegające każde wolne miejsce, krzesła dla gości, fotel dla osoby przyjmującej petentów. Jedyny dysonans stanowiło wielkie małżeńskie łoże. Tu nie tylko urzędowano. Zdarzało się właścicielowi tego folwarku nieraz w tym miejscu nocować. Zresztą siedział on za biurkiem wypełniając pilnie jakieś ważne papiery.

-Proszę usiąść.

Chejdasz nieco zaskoczony tym brakiem zainteresowania usiadł na wskazanym krześle. Zawsze mógł wydusić pięścią oczekiwaną odpowiedź, gdyby rozmówca okazał się zbyt małomówny. Przyjrzał mu się dokładniej. Siwe włosy, twarz pomarszczona, wyraźnie uwydatniony brzuszek, ale nie wyglądało na to, aby ten starszawy już pan narzekał na brak krzepy. Poza tym prawdopodobnie dorównywał mu wzrostem, a przecież Chejdasz górował nad wieloma ludźmi.

-Oskar van der Horn- wykrztusił zaskoczony.

-A któż by inny- odrzekł tamten nie odrywając wzroku od urzędowego druku. - Chejdasz Bor, jak sądzę – spojrzał na niego przelotnie. - Znany wojownik, ale jak widzę bez broni i odzienia. Dobrze, że siedzisz. Nie lubię chłopów majtających przede mną swoim przyrodzeniem.

-Nie potrzebuje broni – cicho warknął zawstydzony.

-Tak, znam twoje metody. Zmiennoprzemienne czary, aby po kryjomu się przemknąć i duszenie ofiary jej własnym prześcieradłem. W dodatku – kolejne szybkie spojrzenie – zaczynasz porastać futrem.

-Niezbyt udany czar, wystarczy polać wodą. - Czuł, że zaraz zerwie się z tego krzesła i rozbije go na tej siwej głowie. Szef gildii dostrzegł drobne poruszenie jego ciała.

-Nie odważysz się. Będziesz martwy zanim stąd wyjdziesz. Zapewniam cię.

-Po co mnie tu ściągnąłeś?

-Mam dla ciebie zadanie – tym razem chytre oczka spoczęły na Chejdaszu na nieco dłuższą chwilę. -Wiem, że masz zabić barona Tailes'a de Vires.

-Tak – Chejdasz naprężył się szykując do skoku.

-Spokojnie, nie przeszkodzę tobie – mały szyderczy uśmieszek. - Takiemu wielkiemu wojownikowi miałby popsuć satysfakcję pozbawiając go uczciwego zarobku? Chce jedynie, abyś po wykonaniu swojego zadania zrobił jeszcze coś dla mnie. Mały drobiazg. Niewielki pożar w kancelarii barona, tej osobistej, gdzie trzyma najważniejsze papiery.

-Prawa do wydobycia, nakazy podatkowe. Po co wam to?

-Prawa można trochę przerobić. Nie za dużo, bez zbędnej chciwości bo się ktoś jeszcze domyśli. Następca barona będzie chciał odtworzyć te dokumenty, bo bez nich trudno rządzić górniczym regionem, a my mu pomożemy. Posiadamy przecież kopie umów. Dostaniesz tyle złota ile ważysz i to za trochę rozlanej nafty.

-Pomyślę. Te dzieci – skinął głową w stronę wyjścia – co one tu robią?

-Odpoczywają. Baron nie popiera nierządu, który ma miejsce za dnia. Można za to dać głowę. Zabieramy więc je na dzień za miasto, aby nie kusić katowskiego topora. To dodatkowy dochód gildii. Co do wieku to zawsze można skłamać. Nie każdy ma papiery. Zresztą nie ma obowiązku ich posiadać.

Chejdasz miał pewne zasady. Był honorowy wobec ludzi, a istota przed którą siedział dawno już zaprzedała dusze za pieniądze. Mógł okłamać szefa gildii nie plamiąc swojego honoru.

-Możesz skorzystać – dodał Oskar van der Horn – Gratis.

-Nie, dziękuje.

-Więc jak, umowa stoi? Dostaniesz konia, pieniądze na drobne wydatki, broń, naftę i tyle wody ile zechcesz, lub czar odczyniający, bo w futrze wyglądasz nieco dziwnie.

Chejdasz Bor mógł przystać na propozycję Oskar van der Horn'a, wziąć to co mu dawał i nie dotrzymać słowa. Mógł także zabić drania, bo nie uznawał go za człowieka i nie traktował tego jako dyshonor, albo odmówić mu i spróbować uciec.

-Jaką podjąłeś decyzję? - spytał go szef gildii.

- Zastanawia mnie jedno. Dlaczego zwabiłeś tutaj mnie, będąc głową gildii. Masz pod sobą setki ludzi i krasnoludów, a bierzesz do tej roboty obcego. Jak to wytłumaczysz? Swojemu nie musiałbyś płacić, czyż nie? Wystarczy zagrozić, że wyrzucisz go z gildii, jako taki nie będzie mógł wydobyć ani bryłki srebra.

- Z gildii nie można być wyrzuconym. To jak ślub, jak małżeństwo.

Chajdasz spojrzał z ukosa na Horna.

- Czy jest jakiś szczegół, który łączy wszystkich pracowników gildii?

Horn pokiwał głową.

- Czy to coś... niezbywalnego?

Znów kiwnięcie.

- Rozumiem. Boisz się, że gdyby ten ktoś nawalił, ludzie barona mogliby zerknąć na jego ramię i dostrzec... nie wiem... tatuaż? Piętno?

- To szczegół. Ale zrozumiał pan. Wobec tego, decyduje się pan?

- Tak. Ale pod warunkiem.

- Słucham.

- Ali idzie ze mną.

- Jak daleko idziemy, panie? – spytał chłopiec, próbując biegiem dorównać szybkiemu marszowi Chejdasza.

- Dziki trakt – odparł krótko.

- Tam jest niebezpiecznie – wysapał Ali.

- Całe szczęście mam ciebie ze sobą– rzucił cierpko Chejdasz i wytężył wzrok. Zobaczył jaśniejszą linię w leśnej gęstwinie. Potem obejrzał się za siebie. Całkiem zniknęła mu z oczu wioska dzieci. Przypomniał sobie, co kiedyś usłyszał o tym lesie: „Żeby się nie zgubić, patrz tylko na słońce. Tutaj nawet drzewom nie można ufać” – Chyba tam.

- Co tam?

- Trakt. Co z tobą, mały? Wiesz w ogóle, gdzie jesteś?

- Nie, nigdy tutaj nie byłem. Żadnego z nas tutaj nie było.

- Masz na myśli dzieci z wioski?

- Tak.

- Skąd magiczna moc waszego... – uśmiechnął się. - ...króla?

- Kiedyś... kupił go na kilka dni mag. Farim oglądał jego księgi i wszystkie magiczne przedmioty, kiedy tamten spał. W końcu przeczytał jakieś zaklęcie i nie mógł myśleć o niczym więcej. Mówił, że cały czas łopocze mu w głowie jak gołąb złapany za nóżkę. W końcu ktoś z gildii powiedział, że trzeba coś zrobić, bo Farim jest... – chłopiec myślał nad słowem – bezużyteczny. Dlatego wezwali babkę i ona nauczyła Farima korzystać z czaru.

- To było zaklęcie iluzji?

- Nie wiem, panie. Ale wtedy ludzie zaczęli bać się Farima, kiedy tylko tego chciał. My też. I teraz on jest naszym królem. Wszyscy się dziwią, że to na ciebie nie podziałało.

- Widziałem większe czary od tej iluzji, Ali – powiedział zwięźle Chejdasz, postanawiając nie mówić o latających wiedźmach żywiących się skórą ludzi ani o magach mrugnięciem oka podpalających cały las.

Po paru kwadransach dotarli do dzikiego traktu. Był wąski i wyboisty, ale dla wielu ludzi, którym nie przysługiwał glejt – jedyny.

Chejdasz usiadł przy drodze i zdjął ciężkie buty, które podarował mu na drogę jeden z ludzi Horna.

- Postój? – spytał chłopiec.

- W pewnym sensie. Czekamy, aż zjawi się jakiś wóz.

- A wtedy?

- Wtedy pomyślimy.

Chejdasz ułożył sobie zwinięty żupan pod głową. Mijał kwadrans za kwadransem. Ali siedział w pewnym oddaleniu, nic nie mówiąc. Co jakiś czas odrywał kawałek swojej bułki i przeżuwał go smętnie.

Chejdasz zasnął prędzej niż się spodziewał. Ale kiedy poczuł, że ktoś go dotyka, obudził się gwałtownie i błyskawicznie wyjął nóż zza pasa.

- Ali!

Chłopiec odsunął się przerażony. Było ciemno. „Ile spałem?”, mignęło w głowie Chejdasza, ale natychmiast co innego zwróciło jego uwagę. Miał prawie całkiem rozpiętą koszulę.

- Co ty robiłeś? Jeśli chciałeś mnie okraść, to chyba wszystko jest bardziej wartościowe od koszuli – powiedział ze złością.

- Nie, panie... Nie chciałem cię okraść – powiedział pobladły chłopiec. Był przestraszony, ale i zdziwiony takim oskarżeniem.

- To o co chodzi?

- Ja... Ja myślałem, że to dlatego wziąłeś mnie ze sobą...

Chejdasz spojrzał z przerażeniem na swoje spodnie. Rozsznurowane.

- Nie – powiedział ostro. – Nie o to mi chodziło. Mam inny cel. Nie zamierzam ciebie dotknąć. I ty też tego nie rób. Mam inny cel – powtórzył.

Ali poczerwieniał.

- Przepraszam, panie.

Chejdasz westchnął i zaczął zapinać ubranie. – Nie przepraszaj, chyba nie znasz innego życia. Nikt nie przejeżdżał?

- Nie.

- A ty nie spałeś?

- Nie.

Usłyszeli dochodzący z daleka turkot wozu.

- W samą porę – powiedział Chejdasz. Schował nóż i wyjął krótki, lekko zakrzywiony miecz. Przyjrzał mu się w zadumie.

- Panie, co zamierzasz zrobić?

- Nie przeszkadzaj mi, myślę.

Turkot stawał się coraz głośniejszy , a wraz z nim Czejdasz i Ali usłyszeli stłumiony gwar – na wozie musiały się siedzieć co najmniej dwie osoby.  Czejdasz natężył słuch i starał się uchwycić treść rozmowy.

- Panie, zapewniam . . .gdzieś . . . ukrywa.

- Nie bądź głupi – donośny głos musiał należeć do młodego i zdrowego człowieka – tracisz czas na plotki zamiast wykonywać swoje obowiązki. Jeśli jutro wrócisz z pustymi rękami, to własnoręcznie utnę ci ten durny łeb!

- Panie, mniej litość. Jestem słaby, ale jutro już na pewno przyprowadzę ci..

- Zamknij się! Niedługo znajdziemy się w twierdzy barona. To jemu wytłumaczysz, dlaczego pojawiliśmy się bez niewolników.

Czejdasz poczuł, że Ali pociągnął go za rękaw. Spojrzał w dół i zobaczył, że chłopak  cały drży. Nachylił się i wyszeptał:

- Wiesz, kim oni są?

- To łapacze niewolników. Z Darrlandu. Ross Van Holmen i jego sługa.

Czejdasz schował miecz. Chwycił chłopaka za kołnierz i wyciągnął na trakt.

Ciągnące wóz muły stanęły w miejscu, a van Holmen w tej samej chwili wyszarpnął z rękawa długi sztylet.

- Spokojnie, szanowny panie. Nie mam złych zamiarów. – Zgięty w pół Czejdasz zauważył, że kopyta mułów były wyjątkowo zaniedbane. – Znalazłem tego małego złodzieja w lesie i chciałem zaprowadzić go do barona.

Van Holmen i jego sługa spojrzeli na siebie.

- Oddaj nam niewolnika i wynoś się. Inaczej zginiesz włóczęgo.

- Tak jest, panie.

Czejdasz zbliżył się do wozu, by oddać słudze oniemiałego ze strachu Alego.

- Czekaj! – wrzasnął van Holmen.

 

Chejdasz zatrzymał się gwałtownie i uniósł brwi w zdziwieniu. Sam nie wiedział co o ów osobniku myśleć. Był tęgi i na pewno zaprawiony w bitce. Przez moment patrzyli sobie w oczy. Nawet młody Ali zauważył, że nawzajem oceniają swoje możliwości.
Chejdasz od zawsze zbyt pewny siebie drgnął prawą ręką do lewego boku, nie chwycił jednak klingi.
- Cóż się stało, przyjacielu? - Chejdasz zapytał z przekąsem i przeskoczył wzrokiem na sługę van Holmen'a. Krepy chłopaczek, znacznie starszy do Aliego. Planem A było zabranie się z Rossem do barona. Nie byli jednak przyjaźnie nastawieni, zatem przyszedł czas na plan B.
- Zostajesz tam gdzie stoisz, mały gnojek idzie z nami.
- Nie podoba mi się twój ton - stwierdził Chajdasz ze spokojem i bez najmniejszego problemu wyciągnął miecz szybkim i sprawnym ruchem. - Pokaż, żeś ogonek, nie dziurawiec.
Spojrzał porozumiewawczo na młodego towarzysza, który ochoczo się wycofał i schował za pobliskim drzewem. Ross wyraźnie zaskoczony przyjął bojową pozycję. Sługa nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji, biedak dzierżył jeno krótką szablę. Chejdasza doświadczenie nauczyło, że nie należy ignorować ów typków... często dźgają w plecy.
Ross bez najmniejszego pomyślunku z ugiętych nóg wyskoczył w kierunku Chejdasza.
W cięciach van Holmen'a nie było widać żadnej techniki. Chejdasz nie miał za sobą jakichś skomplikowanych szkoleń jednak doświadczenie nauczyło go znacznie więcej niż niejeden mistrz.
Wysuwając miecz przed siebie odbił cios Ross'a i uskoczył na bok. Bez zastanowienia od razu wyprowadził kontrę, która nie była skuteczna. Obydwoje znów ustawili się na ugiętych nogach. Ich miny mówiły same za siebie - żywy będzie tylko jeden.
Chejdasz spróbował cięcia z prawej, Ross parował, z lewej, Ross uskoczył. Walka przypominała bardziej grę. Żaden z ciosów, pomimo, że szybkich, nie był silny ani trudny do wybronienia. Ciosy zaczynały nabierać tępa a odgłos walki plótł się między drzewami.
Ross zaczynał mieć problemy z wyłapywaniem i odczytywaniem sprawnie i regularnie zadawanych ciosów przez swojego rywala. Gubił się i plątał nie wiedząc jak teraz powinien zadziałać. W końcu pękł i popełnił błąd. Chejdasz wykorzystał go od razu wykonując pchnięcie przed siebie. Z wbitym mieczem w tułów rywala patrzył mu jeszcze przez chwilę w oczy. Później wyszarpnął mieć a ciało bezwładnie opadło pod nogi najemnika.
Odchrząknął i splunął obok van Holmen'a. Nie zapomniał jednak o towarzyszu poległego. Szukał go przez moment wzrokiem gdy w końcu poczuł znajome ciągnięcie za rękaw.
- Tam pobiegł! - Ali wskazał drogę, którą przybył powóz.
- Niech biegnie, zanim ktokolwiek zareaguje nas już tu nie będzie.
- A więc jaki masz plan? - chłopiec dopytywał z przerażeniem patrząc na plamę krwi pod ciałem van Holmen'a.
- Wsiadaj - drgnął głową wskazując powóz.
Sam chwycił ciało za nogi i wciągnął je z dziedzińca w krzaki, a później piachem zasypał ślady krwi.
Kilka chwil później ruszyli przed siebie. Do Twierdzy Darren.

- Stać! - krzyknął elf, co z jego piskliwym i delikatnym tonem zabrzmiało beznadziejnie zabawnie.
- Co jest szefie? - zapytał Chejdasz wyraźnie zbity z tropu.
- Kim jesteście?
- Miałem spotkać się z baronem, łapie niewolników, a to mój sługa. - odpowiedział szybko, Ali wysłał krzywy uśmiech w kierunku strażnika.
- Wasza godność?
- Ross van Holmen, panie...
- Pokażcie papier i możecie jechać dalej.
„O cholera", pomyślał Chejdasz. Nie przeszukał ciała, nie miał żadnych papierów potwierdzających jego tożsamość i zawód w którym rzekomo się trudnił. Nie sądził by straż pozwoliła im teraz odjechać.
- Więc... - zaczął drapiąc się po zarośniętym podbródku.

Obudził się czując niepokojące pulsowanie w skroniach. Powitała go zupełna ciemność i jakiś nieodległy skowyt. Pół-ludzki pół-zwierzęcy ryk prawie rozsadzał uszy Chejdasza. Starał się wstać, jednak zawiodło go obolałe ciało.
- Zamknij mordę! - wrzasnął w otchłań.
Jęk przybrał na sile. Stał się bardziej gardłowy i powoli zaczął przypominać bardzo głośne charczenie.
- Zamknij kurwa ryja! - krzyknął Chejdasz, lecz coś w jego głowie mówiło mu, że nie krzyczy do człowieka. Ludzie nie wydają takich dźwięków.
Kiedy się nad tym zastanawiał, gdzieś z oddali zaczęły go dobiegać odgłosy kroków. Po chwili celę rozświetliła pochodnia, trzymana przez odzianego w zbroję strażnika.
- Te Chejdasz! Idziemy! - rozkazał ów, rozbryzgując po całym nieomal pomieszczeniu drobne kropelki śliny.
- Nie mogę się ruszyć! Trzeba było mnie tak nie tłuc!
- Pojebało cię od tej ciemności? Myśmy cię nawet nie ruszyli. Chydra się tobą zajął- strażnik wskazał na zachodnią ścianę celi.
Siedział tam, oparłszy się o nią plecami, mały chłopiec, może dziesięcioletni. Wyglądał zwyczajnie, jeśli pominąć bliznę rozszerzającą mu uśmiech o dobre dziesięć centymetrów. Uśmiech, którego nie było.
- On mnie tak załatwił? Dałbym głowę, że gówno wie w tym temacie. Chociaż, biorąc pod uwagę dzisiejszy dzień, wszystko może być wszystkim.
- Koniec tych filozofii z koziej dupy. Ruszże zad albo poproszę Chydrę, żeby ci pomógł.
Chejdasz podniósł się bardzo powoli, ledwo powstrzymując się od jęku. Bolało go wszystko poza językiem, więc szurając powoli korytarzem zamkowych lochów zapytał:
- Ty, a czemu wy go w ogóle nazywacie Chydra? Ma jakieś magiczne moce czy coś?
- Podobno, ten co tu siedział przed tobą odciął mu pół łba i się zaraz wszystko zrosło, a młody jak gdyby nigdy nic zagryzł tamtego na śmierć. To pewnie gówno prawda, ale alias został.
Korytarz wydawał się ciągnąć bez końca. Kiedy Chejdasz był już nieomal martwy z wyczerpania, strażnik otworzył drzwi, które wyrosły przed nimi z ciemności. Weszli do niewielkiego pomieszczenia. Na jego środku stał stół i kilka krzeseł. Poza tym jedynie dwie lampy i niewielka komoda.
- Co to kurwa, jadalnia?
- Prawie - odparł strażnik z uśmiechem - prawie.
 ***

Kilka minut później Chejdasz patrzył na swój odcięty palec i słuchał, przypięty łańcychami do poręczy krzesła, wywodu rozanielonego Mistrza Kaźni.
- ... Zatem wiemy kim jesteś i po co tu przybyłeś. Nasza wieszczka nie myli się w tak banalnych sprawach. Masz do wyboru trzy drogi. Drogę śmierci, drogę bólu i drogę życia.
- Mógłbyś mi chociaż powiedzieć co to kurwa oznacza?
- To oznacza, że jedna z tych dróg uratuje ciebie i twojego małego towarzysza, jedna obu uśmierci, a ostatnia pozwoli na przeżycie jednemu z was. Każda oznacza cierpienie. Pytam po raz ostatni. Śmierć, ból, czy życie?

Chejdasz pokręcił głową. Rana pulsowała tępym bólem rozchodzącym się w górę przedramienia. Dziękował bogom, że okaleczyli mu lewą rękę. Dzięki temu nie straci panowania nad mieczem - o ile jeszcze kiedyś będzie mógł jakiś nosić.

Strażnik wpatrywał się w Chejdasza czekając na odpowiedź. Jego surowa twarz wyrażała zniecierpliwienie. Po długiej chwili milczenia więźnia, wymierzył potężny cios w szczękę Chejdasza.

- Chyba się malutki nie rozumiemy - wyszeptał więźniowi do ucha. - Albo mi odpowiesz, co wybierasz, albo zabiję cię tu, zaraz, jak psa. Później pójdę po dzieciaka i będę kazał mu sprzątać twoje ścierwo i go też zabiję.

- Dzieciak nic dla mnie nie znaczy - odparł Chejdasz i splunął krwią. Był wyczerpany i obolały. Rana na palcu wciąż obwicie krwawiła. - Jeżeli chcecie, obetnijcie mu pieprzoną głowę, a resztę zjedzcie na śniadanie. Nic mnie to nie obchodzi.

Strażnik prychnął jak małe dziecko.

- Naprawdę zabawny jesteś. Tylko nie mam ochoty na śmiechy. Udziel odpowiedzi na pytanie! - krzyknął strażnik i przytknął nóż do lewego kciuka. - Albo pożegnasz się z kolejnym paluszkiem - ostrze gładko przecięło miękką tkankę i zatrzymało się na kości.

Chejdasz krzyknął przeraźliwie.

- Co to oznacza do cholery!

Strażnik zaprzestał swą czynność i pomacał się po skroniach, jak kobieta cierpiąca na migrenę.

- Oto wielki wojownik, który nie potrafi podjąć prostej decyzji. Słyszałem, że lubisz hazard, więc potraktuj to jak grę. Wiesz jaka jest stawka, nie wiesz jedynie co będziesz musiał zrobić. Nie wiesz co się stanie. Jednak zapewniam, iż wybierając śmierć, na pewno jej zaznasz. Wybierając życie obojga - przeżyjecie razem. Natomiast...

- Dobra skończ już. Co to za dziecinne gierki? Czemu ma to służyć?

Strażnik nachylił się nad więźniem i spojrzał mu prosto w twarz.

- Musisz wiedzieć, że ktoś maczał w tym palce. Ktoś kto nie darzy cię sympatią.

- Baron... Wiedział, że przyjdę.

Strażnik zaszczycił go kolejnym dziecinnym prychnięciem.

- Domyślny to nie jesteś.

Chejdasz zgiął się w pół pod wpływem silnego kopnięcia. Następnie otrzymał kolejne ciosy w twarz. Po wszystkim był zamroczony, a jego głowa zwisała bezsilnie. Stróżka śliny zmieszana z krwią spływała z rozbitych warg.

- Wybieraj - usłyszał rozkazujący ton.

Chejdasz nie miał wyboru. Powinien zgodzić się na życie zarówno dla siebie jak i dzieciaka. Nawet jeżeli mają cierpieć, zawsze mają szansę wyjść cało z opresji.

- Życie.

Strażnik uśmiechnął się i machnął ręką na pozostałych. Odpięli Chejdasza i podnieśli go jak ogromną lalkę.

- Zaprowadźcie go w nocy do szefa.

****

            Strażnicy wywlekli osłabionego Chejdasza z celi. Prowadzony wąskimi korytarzami rozmyślał o młodym chłopcu. Nie było go w lochach i martwił się, że nie dotrzymano umowy i Ali nie żyje. Wypytywał o to strażników, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi.

            Po dziesięciu minutach podróży przez nasycone wonią nafty i dymu korytarzy, stanęli przed drewnianymi drzwiami. Poczuł jak któryś ze strażników rozpina mu kajdanki. Gdyby miał więcej energii mógłby zaatakować, lecz w obecnym stanie nie mógł ryzykować.

            Gdy wszedł do środka, strażnicy zamknęli za nim drzwi. We wnętrzu obszernej Sali panował półmrok. Przy stole, w prawym rogu, siedziała postać. Jej twarz skrywał cień. Człowiek zaśmiał się.

            - Kim jesteś? - zapytał Chejdasz. - Co zrobiłeś chłopakowi.

            Mężczyzna wstał i podszedł w kierunku wojownika odsłaniając oblicze.

            - To ty - powiedział zaskoczony Chejdasz.

            - To ja - odpowiedział mężczyzna, który zlecił Chejdaszowi zabicie barona.

            - Ale dlaczego?

            - Dlaczego, pytasz. Ach, to nieco skomplikowane. Może zacznę od przedstawienia się. Jestem Aleks, syn barona. Zaskoczony? Naprawdę śmiałem się kiedy nie miałeś pojęcia od kogo otrzymujesz zlecenie. Taki profesjonalista powinien przynajmniej wyczuć, że coś jest nie w porządku.

            - Jaką grę ze mną prowadzisz?

            - Uprzejmie proszę cię Chejdaszu, o nie przeszkadzanie mi. W innym wypadku spotka cię cierpienie.

            Chejdasz nie odpowiedział. Aleks zaczął mówić dalej.

            - Na pewno się zastanawiasz po co miałeś dokonać wyboru i co takiego on oznacza. Odpowiedź jest prosta. Nie było żadnego wyboru. Musisz wykonać moje zlecenie, a później wprowadzę cię w następne. Wybór, którego miałeś dokonać był jedynie testem, dzięki któremu wiem, że jednak boisz się śmierci, jak również z niewiadomych powodów zależy ci na dzieciaku. W tym momencie mogę tobą manipulować jak tylko zechcę. Chłopak będzie moim zabezpieczeniem. Jeżeli nie zrobisz o co proszę, czeka go śmierć. Proste i oczywiste. Teraz twoja kolej przyjacielu. Na pewno interesuje cię przynajmniej jedna... sprawa. - powiedział Aleks wskazując Chejdasza.

            - Jeżeli mam zabić barona, po co to wszystko. Mogłem wykonać swoje zadanie, a ty postanowiłeś się nade mną znęcać. Wszystko zaplanowałeś, nie miałem szans powodzenia.

            - Oczywiście, że nie. Chciałem się trochę zabawić. W ten sposób sprawiłem, że będziesz posłuszny jak bity kundel.

            - Ale dlaczego? - Chejdasz częściowo rozumiał syna barona, jednak nadal coś nie pasowało.

            - Ha! - zaśmiał się Aleks. - To była moja zemsta. Oczywiście jeszcze nie wyrównałem rachunków. Ale już niedługo. Myślisz, jaka zemsta? Przecież nie miałeś ze mną nic wspólnego. Otóż mój przyjacielu. Dwa lata temu - na pewno pamiętasz - zabiłeś kobietę, którą kochałem.

            Chejdasz wiedział o kim mówił. Czuł, że ma wielki problem.

Chejdasz wiedział o kim mówił. Czuł, że ma wielki problem. Prawdopodobnie będzie musiał spełnić żądania Aleksa. Nie chciał jednak być dla niego jak piesek prowadzany na krótkiej smyczy. Mógł uciec, a nawet spróbować go zabić. Właśnie teraz. Po chwili zrobił dwa kroki w stronę syna barona i powiedział:

- Jestem zmęczony i obolały. Mam ucięty palec u lewej ręki. Twoi poplecznicy dotkliwie mnie pobili. Rozumiem, chciałeś się zemścić i się zemściłeś, ale jak mam zabić twojego ojca będąc ledwo żywym? Zresztą to jest jego zamek i jak sądzę już wie jakiego ma więźnia – hardo spojrzał w chytre oczka Aleksa. Musiał wygrać tę batalie. Przekonać go, że wykona zlecenie, a następnie uciec. Nie miał dość siły, aby stoczyć z nim teraz walkę. Zresztą za drzwiami stali strażnicy, którzy gdyby się na Aleksa rzucił, błyskawicznie by go obezwładnili. Nie miał żadnych szans.

- Tak – uśmiech lisicy. - Wielki Chejdasz stoi przede mną upokorzony. - Aleks podszedł do niego i spojrzał prosto w jego załzawione, czerwone od niewyspania oczy. - Czuje twój strach i wahanie. Wiem, że chcesz mnie teraz zabić. Widzę to w niepięciu twoich mięśni, spojrzeniu pełnym wściekłości. Jesteś jednak na tyle inteligentny, że tego nie zrobisz. Wiesz bowiem dobrze, że nie masz absolutnie żadnych szans.

- Nie zabije również twojego ojca będąc uwięzionym.

- Gdy ciebie wypuszczę będziesz próbował uciec, ale pamiętaj o chłopcu i o moim ojcu, który faktycznie wie, że tu się znajdujesz. Wie na tyle dużo, aby spuścić za tobą wszystkie swoje psy gończe. Dobrze – machnął ręką – za dużo mówię. Strażnicy zaprowadzą ciebie do mniej strzeżonej celi. Znajdziesz tam jadło, wodę do umycia, nowy ubiór. Także wskazówkę jak stamtąd wyjść. Masz czas do jutrzejszego świtu. Jeżeli nie uciekniesz, to jutra rano zostaniesz powieszony.

Chejdasz patrzył zdziwiony na syna barona. Nie wiedział co powiedzieć. Chciał uciec, a tu proponowano mu ucieczkę. Po co była potrzebna pierworodnemu barona ta całe gierka? Do czego ona prowadziła? Jeżeli tego nie zrozumie to już wkrótce będzie martwy.

- Milczysz – Aleks, nieco nerwowo stawiając kroki, krążył po komnacie. Masz rację to pułapka, ale możesz jeszcze uratować swoje życie i nie licz na to, że wyjawię tobie wszystkie swoje plany.

- Dobrze – westchnął ciężko. - Zrobię co karzesz.

Aleks zaśmiał się szyderczo.

- I to jest ten wielki Chejdasz. Buntownik i morderca. Mam dobrych oprawców. Każdego potrafią złamać. Prześpij się parę godzin. Wieczorem zluzuje warty. Dostaniesz fory.

- A twój ojciec?

- Jutro o świcie masz być powieszony, a co za tym idzie znajdziesz go na placu egzekucji. O dziwo będzie sam.

- Mam go powiesić?

- Jak widzę nie jesteś głupi. Mógłbym zrobić to sam, ale muszę dbać o swoją reputację pierworodnego syna barona – znowu to nerwowe machnięcie ręką. - Za dużo mówię. Wyjawiłem tobie dość jeżeli chodzi o moje plany. Dodam, że jeżeli nie przyjdziesz to zginiesz, nie wyjedziesz żywy z tego miasta, a jeżeli przyjdziesz to...

- Też zginę.

- Masz moje przyrzeczenie, że nie. Dostaniesz swoją nagrodę i nieletniego kochanka. Wyprowadźcie go.

Nie wiadomo skąd pojawili się naglę strażnicy. Chwycili go za ręce i wyprowadzili z komnaty. Nie padło już ani jedno słowo.

***

Zaprowadzono go do jednej z komnat mieszczących się w górnej części zamkowej wieży. Przewiewna, czysta, jasna. W niczym nie przypominała więziennego barłogu znajdującego się w podziemiach zamku. Na stołku stała miska z wodą, na krześle wisiał ręcznik, na stolę, (miał nawet stół !), leżało mydło, a obok chleb, miska zupy, na osobnym talerzu porządny kawał mięcha. Na najprawdziwszym łóżko położono przygotowane dla niego ubranie. Jedynym dysonansem były zaryglowane na głucho drzwi z wmontowanym typowo więziennym wziernikiem. Nawet szlachty nie trzymano w tak dobrych warunkach.

Musiał pomyśleć. Najpierw zje, umyje się i przebierze. Sen niestety też był mu niezbędny. Planował ucieczkę, ale był naprawdę bardzo zmęczony. Mógł zgodzić się na plan Aleksa. Uciec i zabić o świcie barona. Mógł uciekając odnaleźć w lochach chłopca i z nim razem opuścić miasto. A może powinien odszukać Aleksa i jeszcze raz poważnie i na swoich warunkach z nim porozmawiać?

Najedzony, miał ochotę się zdrzemnąć, ale wiedział niestety, że to niemożliwe. Jeśli teraz zaśnie, będzie to ostatnia drzemka w jego nędznym życiu. Do rana musi wydostać się z celi, odnaleźć Alego i przedsięwziąć kroki, dzięki którym oboje wydostaną się z zamku.

Wskazówki. Ależ tak. Aleks wspomniał o wskazówkach. Czejdasz jeszcze raz rozejrzał się po celi. Zbadał kąty, sprawdził, czy nie ma luźnej cegły w murze. Nic. Spojrzał na leżące na stole naczynia i wtem zaświtała mu pewna myśl.

- Halo! Jeszcze jestem głodny – załomotał w grube, drewniane drzwi. – Słyszycie mnie?

Chwycił ze stołu ciężką, metalową misę, w której niedawno jeszcze znajdowała się strawa i począł uderzać nią z hukiem w drzwi. Zastanawiał się, czy po tym zuchwałym wyczynie pozwolą mu umrzeć od razu, czy też zostanie poddany wymyślnym torturom. No coż… i tak nie miał wyboru.

- Co tttam się dzieeeje, do diaaabła? – to był głos nadchodzącego strażnika. Musiał być pijany.

- Czyżbym miał jednak szczęście? – pomyślał Czejdasz. Stanął za drzwiami tak, by wchodzący strażnik nie zauważył go od razu.

- Cooooo … - w uchylających się drzwiach pojawiła się czerwona, zalana morda. Błyskawicznym ruchem Czejdasz ogłuszył strażnika raz po raz uderzając go ciężką misą.

Kilka minut później Czejdasz w przebraniu strażnka, z pękiem kluczy pod koszulą, mknął korytarzem zatęchłego zamczyska. Od czego zacząć? Jeśli zabije barona, być może będzie w stanie przekabacić jego ludzi na swoją stronę.

 Zaciągnął na twarz kaptur, chwycił wiszącą na korytarzu pochodnię i ruszył korytarzem w poszukiwaniu ozdobnych, oznaczonych herbem drzwi.

- Hej, Garwth! Zostawiłeś więźnia?

Czejdasz, stojąc bokiem do zagadującego go człowieka, skinął głową i dodał szeptem:

- Czy nasz pan już śpi?

- Pan? Tak o nim mówiłeś! - zaśmiał się nieznajomy. - Dlaczego mówisz szeptem? Baron nas tu nie usłyszy z parteru.

Czejdasz już miał unieszkodlliwić upierdliwego dziada, kiedy ten dodał:

- Mniemam, że masz ochotę na przedni harbański miód? Lecę przygotować szklanice, a ty szybko przychodź.

Czejdasz snów skinął głową ,a nieznajomy oddalił się.

 

Chejdasz się zawiesił.
Właściwie nie wiedział, którędy powinien się udać. Znajdował się tu pierwszy raz toteż nie znał zawiłych korytarzy. Szedł w stronę przeciwną do kierunku w którym udał się strażnik. Kroki stawiał ostrożnie. Z przyzwyczajenia lepił się do ściany, jednak kiedy uświadomił sobie, że strażnik skradający się wydałby się podejrzany, zaprzestał tej czynności.
Wytężał słuch by usłyszeć jakiś głos, lub rozmowę z której mógłby poznać położenie Alego. Tak - to właśnie młodego chciał znaleźć. Był mu obojętny, Chejdasz nie miał zasad i rzadko kiedy ryzykował szukając osób trzecich przypadkowo wplątanych do misji. Tak czy inaczej, Ali nie zasłużył na taki los... musiał go wydostać za wszelką cenę.
- Ten mały ryczał całą noc. - ktoś wypowiedział na głos. Był to patrol, który swoją drogą siedział przy flaszce.
- Chyba wszyscy słyszeliśmy.
- Kilka ciosów w głowę otumaniło małego skurczybyka. Kiedy człowiek chce być uprzejmy i delikatny... - przerwał by łyknąć wina - to się nie da! No nie da się powiadam ci!
- Co z nim? - ciągnął drugi
- A leży, pewno nie dożyje rana
Chejdasz nie czekał dłużej. Puścił się pustym korytarzem. Przyspieszył kroku z myślą, że młody Ali może już nie żyć albo co najmniej być w stanie krytycznym.
W końcu dosłyszał ciche jęknięcia dochodzące z pomieszczenia po przeciwległej stronie korytarza. Był to Ali, bez wątpienia. Wyciągnął kępę kluczy, którą zabrał ze sobą i zaczął próbować znaleźć jeden, odpowiedni, pasujący do drzwi celi klucz. Udało się dopiero za szóstym razem. Gdy drzwi się otwarły Chejdasz zauważył drobną postać leżącą na ziemi.
- Olbrzymie! Żyjesz? - najemnik zwrócił się do skatowanego Alego, ten odpowiedział jedynie chrapliwym kaszlem - Mów do mnie przyjacielu. Za chwilę wyjdziemy na świeże powietrze! - Chejdasz zapewnił młodziaka, jednak nie był do końca pewien jak tego dokonać.
- Nie - Ali odpowiedział krótko, nie mógł pozwolić sobie na długie wypowiedzi - Zostaw.
- Nie gadaj głupot, za chwilę jesteśmy na zewnątrz.
- Nie kłam mnie. Obiecaj... - przerwał mu kaszel
- Co?
- Obiecaj, że powiesz reszcie...
- Cokolwiek chcesz im powiedzieć, zrobisz to sam. Mów do mnie, nie zamykaj oczu i mów... przede wszystkim mów!
Chejdasz z żalem przyglądał się chłopakowi. Nawet najemnik bez serca potrafił odnaleźć swoją ludzką stronę i mieć poczucie winy. Nie przypuszczał, że skończy się to w ten sposób. Ali wyglądał na kompletnie wykończonego, złożył ręce na klatce piersiowej i cały dygotał. W tym momencie najemnik był rozdarty. Najchętniej pobiegł by i zlikwidował cel, jednak nie mógł go tu zostawić... choć podejrzewał, że dla chłopaka nie ma już ratunku musiał być przy nim. A skoro jego już nie będzie, Aleks nie będzie miał na Chejdasza żadnego haka. Chejdasz zyska większą swobodę decyzji.

            Znalezienie wyjścia z lochów okazało się dużym problemem. Wszędzie roiło się do strażników, a Chejdasz miał pod opieką Alego, który niedługo nie zdoła utrzymać się na własnych nogach. W jego obecności, stracił przywilej poruszania się w przebraniu strażnika. Kiedy zobaczą go z chłopcem nie będą zadawali zbędnych pytań. Sytuacja stawała się coraz bardziej beznadziejna. Chłopak majaczył pogrążony w malignie i Chejdasz musiał zakrywać mu usta, żeby nie sprowadzić na siebie uzbrojonych żołnierzy. Wiedział, że ostatecznie będzie musiał stawić im czoło, jednak wolał nie wpaść w tarapaty zawczasu.

             Los nie był jednak Chejdaszowi przychylny. Od rozpoczęcia tej absurdalnej misji prześladował go ogromny pech, który w trakcie podróży przez wąskie korytarze, nie pozwolił o sobie zapomnieć.

            Pierwszy strażnik wyszedł nagle z lewej odnogi korytarza niczym zjawa. Nie spojrzał na nich, tylko zatrzymał się i ziewnął przeciągle. Mruknął coś pod nosem narzekając zapewne na co to świat schodzi i musiał dostrzec kontem oka jak ogromny cień rzuca się na jego odsłoniętą szyję. Chejdasz jedną ręką zakrył mu usta, aby nie mógł krzyknąć, a prawe ramię zaciskał jak imadło miażdżąc mu krtań. Mężczyzna usiłował walczyć, ale na nic jego wysiłek. W końcu przestał wymachiwać rękami i osunął się bezwładnie na ziemię, kiedy Chejdasz zwolnił uścisk.

            Zabrał krótki miecz i zawrócił po Alego, ale on również leżał na ziemi. Chłopak był wycieńczony, głodny i spragniony. Powinien szybko zapewnić mu należytą opiekę, inaczej zginie.

            Nie próbował go ocucić. Wziął drobne, lekkie ciało na ręce wiedząc, że od tej pory jego zdolność obrony i ataku będzie bardzo ograniczona.

            Skierował się w lewo, skąd wyszedł strażnik i od razu pożałował tej decyzji. Stanął oko w oko z dwoma strażnikami, którzy byli równie zaskoczeni spotkaniem co on. Kiedy otrząsnęli się ze zdziwienia, zaatakowali z krzykiem. Czyli ciszę wzięło w łeb. Pomyślał Chejdasz i ułożył chłopca na kamienistej posadce. W ostatniej chwili zdążył dobyć miecza, aby zablokować opadające ostrze, jednocześnie robiąc krok lewą nogą. Wtedy kopnął w łydki strażnika, który upadł ciężko na ziemię. Nie miał czasu go zabić, gdyż drugi szykował się do zadania śmiertelnego ciosu. Odskoczył niczym kot uciekający przed kopniakiem i pchnął niewysokiego mężczyznę w brzuch. Przesunął ostrze w górę rozpruwając mu bebechy.

            - Nie! -  usłyszał krzyk Alego i to uratowało mu życie.

            Strażnik, który przed chwilą leżał na ziemi zdążył się podnieść i zamachnąć mieczem na Chejdasza. On jednak w ostatniej chwili zdążył uniknąć śmiertelnego ciosu. Stracił równowagę i upadł.

            To co wydarzyło się później, skruszyło kamienne serce wojownika. Mały Ali zaatakował strażnika kopiącą go w kostkę. Postawny mężczyzna zawył jakby chłopiec zadawał mu śmiertelne rany. Odwrócił się i pchnął Alego mieczem. Drobny chłopiec osunął się na ziemię. Na jego koszuli pojawiła się szybko rosnąca plama krwi.

            Chejdasz, wściekle rycząc, rzucił się na strażnika. Ostrze miecza cięło szybko i pewnie. Głowa mężczyzny odcięta od tułowia, potoczyła się po nierówności.

            Chejdasz ukląkł przy chłopcu.

            - Ali! Och, Ali.

            Chłopiec spojrzał na wojownika bladymi oczami, w których gasła iskierka życia.

            - Witam Chejdaszu- wyszeptał. – Nie daj się im.

            - Przepraszam cię, Ali – wyksztusił Chejdasz, a w jego oczach pojawiły się łzy. – Nie powinienem cię ze sobą zabierać.

            - Mylisz się – zakaszlał. Głos chłopca stawał się coraz słabszy. – Dzięki tobie poznałem, co znaczy przygoda. Dziękuję ci.

            Chejdasz nie wiedział co miał mówić. Nigdy wcześniej tak się nie rozkleił.

            - Powinienem cię strzec, Ali. Powinienem cię strzec.

            Ale chłopiec już nie odpowiedział. Głowa Alego osunęła się bezwładnie i wojownik zakrył mu oczy dłonią.

            W oddali usłyszał kroki kolejnych wrogów.

            To jeszcze nie koniec. Pomyślał Chejdasz i otarł łzy z twarzy.

            Zemści się za śmierć chłopca. Zapłaci mu za to Aleks, Baron i cała reszta popaprańców. Pytanie tylko w jakiej kolejności. Ale zapewne wszyscy skończą w piekle, szybciej niż się tego spodziewają.

Głęboki sen pełen koszmarów i dezorientacji. Gdzieś spadał w studnie bez dna. Obok niego przefrunął różowy królik.

- Pobudka, srutka – zawołał do niego głupio się uśmiechając.

„Gdzie ja jestem?” - pomyślał przerażony Chejdasz, ale strach był jakiś dziwny i nijaki. Pełen szaleńczego chichotu.

- Budzimy się – zaskrzeczała do niego pstrokata papuga unosząc się w górę.

- Co jest? - mruknął zaskoczony.

Wtedy zobaczył dno. Jasne, prawie białe przypominało sufit.

„Zaraz upadnę!” - zdążył pomyśleć i ... obudził się.

Nad nim stał mag. Znał go. Mężczyzna w średnim wieku z krótką ciemną, ale już siwiejącą bródką i charakterystyczną dla czarodzieja czapeczką, tiarą nieco przesuniętą na bok. Miało się wrażenie, że zaraz spadnie.

Ale gdzie się podział więzienny korytarz i wściekli strażnicy, którzy jeszcze przed chwilą, zanim wpadł do tej dziwnej studni z różowym królikiem i gadającą papugą, przecież go gonili.

- Gdzie ja jestem? – spytał maga uśmiechającego się do niego.

- W wybudzalni, mój chłopcze – wyjaśnił mag. - Aureliusz, mag trzeciego stopnia – przedstawił się. - Może sobie przypominasz?

Coś zaświtało w głowie Chejdasza. Sen, który nie był snem. Mgliste wspomnienie czegoś co miało miejsce przed rozpoczęciem jego podróży.

- Ale jak? - wyszeptał spierzchniętymi wargami. - Nie rozumiem.

- Małe pranko mózgu – wyjaśnił mag. - Sam wyraziłeś zgodę.

- Po co?

- Baron musi mieć wierny i pewnych strażników. A ty nim przecież jesteś. Podobno, tak tylko słyszałem, wykonujesz dla niego zlecenia specjalne.

- Tak mi się zdaje – nawet tego Chejdasz nie był pewien. Zresztą czy to było jego prawdziwe imię?

- Jestem Chejdasz? - stwierdził lub spytał.

- Tak, Chejdasz strażnik Barona – wyjaśnił mag. - Może spróbujesz się podnieść?

Nasz bohater usiadł z wyraźnym wysiłkiem malującym się na twarzy. Czuł jak kręci mu się w głowie. Dopadły go gwałtowne mdłości.

- Ja zaraz... błeeee... - próba zwrócenia śniadanie, czy czegokolwiek co jadł wcześniej okazała się nieskuteczna. Miał pusty żołądek.

- Dlatego nie jemy przed śnieniem – wyjaśnił mag patrząc na poplutego Chejdasza. - Musisz się chłopie doprowadzić do porządku. Za pół godziny spotykasz się z samym baronem.

 

 

Umyto go, przebrano i nakarmiono. Potulnie czekał pod drzwiami gabinetu barona ubrany w swój najlepszy galowy strój strażmistrza. Czekał już dobry kwadrans, ale z tego co wiedział baron nigdy się nie spieszył. Jedynie królowi oddawał należne honory, a jakiś tam książę, czy nawet hrabia musiał czekać. A on Chejdasz nie był nawet hrabią. Czuł narastającą w nim złość.

- Proszę to wziąć – mały, mikry, karłowaty człowieczek podał mu sztylet. Wąskie ostrze błyszczało w świetle padającym ze znajdujących się naprzeciwko Chejdasza okien.

- Kim pan jest?

- Nieważne – odparł dworzanin. - Po prostu to weź.

- Tak – Chejdasz wziął od nieznajomego broń. Skądś wiedział, że musi to zrobić.

Karzeł lekko się ukłonił i oddalił idąc w przeciwną względem komnat barona stronę.

- Prosimy – uchyliły się drzwi. Strażnik kiwnął na Chejdasza.

„Przed chwilą nikogo nie było na korytarzu” - pomyślał wojownik. - „Dziwne. Zawsze straże pilnują tych drzwi”.

Baron siedział za swoim biurkiem. Coś czytał. Tłusty i nieruchawy nawet nie spojrzał na wchodzących do jego gabinetu ludzi.

- Panie – odezwał się strażnik prowadzący Chejdasza.

- Tak?

- Przyprowadziłem go.

- Witaj baronie – Chejdasz dwornie się ukłonił, ale tkwiąca gdzieś w jego głębi złość nie dawała mu spokoju.

- Usiądź chłopcze – baron niedbałym gestem ręki wskazał mu stojący przed biurkiem taboret.

Chejdasz skorzystał z tego zaproszenia.

- Możesz wyjść – baron wskazał na strażnika. Ten w milczeniu opuścił komnatę. - I jak się czujesz chłopcze.

- Dobrze – cicho warknął Chejdasz. Złość narastała w nim stopniowo.

- Cieszy mnie to bardzo – baron spojrzał na niego.

- Po co to wszystko?

- Uwarunkowanie jest niezbędne. Muszę być pewny swoich sług. Tyle na tym świecie zdrajców i płatnych zabójców, którzy wchodzą w łaski ofiary podając się za tych, którymi nie są. Będziesz mi wiernie służył, aż do śmierci.

- Będę służył...

- Tak, będziesz.

- ...twojemu synowi.

Chejdasz poderwał się z taboretu, wyciągnął sztylet i wbił go w szyje barona. Z biurka spadły kałamarz i leżące na nim papiery. Morderca odsunął się od mebla i stał tak przyglądając się baronowi.

- Co jest?! - na twarzy barona malował się ból i zaskoczenie. Baron umierał zalewając wszystko krwią z przeciętej tętnicy.

- Pozdrowienia o twojego pierworodnego – w końcu przemówił Chejdasz. - Ty mnie kazałeś uwarunkować, a on przekupił maga warunkującego, który mnie przeprogramował na swojego wiernego sługę.

Głowa barona opadła na biurko.

- Nie żyjesz. Pozostało mi tylko jedno. Nie mogę służyć komuś kto stracił przeze mnie ojca.

Chejdasz podniósł głowę za włosy barona i z trudem wyciągnął wbity w szyje sztylet.

- Nie wolno mi żyć. Nie wolno... - powtarzał w kółko rozpruwając swój brzuch.

Pół godziny później znaleźli go słudzy barona. Konającego z wyprutymi flakami. Bezładnie coś bełkoczącego. Rzeczywistość okazała się dla niego o wiele bardziej okrutna od magii narzuconego wcześniej snu.

Super!!!

Nowa Fantastyka