- Hydepark: Proces twórczy.

Hydepark:

opowiadania

Proces twórczy.

Większość piszących tu osób nie uczyniły z pisania swego zawodu, więc i czas mają ograniczony. Jak więc przebiega u Was proces twórczy? Gdzie najchętniej lub najczęściej powstają Wasze historie lub ich szkice. Jakieś przyzwyczajenia?

Komentarze

obserwuj

Pomysł rodzi się w czasie spaceru, pod prysznice, przy wycieraniu kurzu, albo przy pieleniu działki. Czasem inspiracją jest książka, opowiadanie, artykuł w gazecie czy jakaś zasłyszana rozmowa.
Potem, jeśli to konieczne, zaczynam grzebać w jakichś książkach, źródłach, które danego tematu dotyczą (mówią coś o tle potrzebnym w danym tekście). Czasem, jeśli tekst jest dłuższy (a czasem i wtedy, kiedy jest krótszy), piszę plan, opisy (charakterystyki) postaci, robię notatki do tła historycznego, sprawdzam wygląd i położenie miejscowości, budynków itd. Szukam w Internecie zdjęć miejsc użytych w opowiadaniu. Potem wychodzi z tego coś, w co trudno uwierzyć, jak z kościołem w Kłecku, w którym na podłodze leżą perskie dywany. Ale rzeczywistość czasem jest dziwniejsza niż chce tego fabuła utworu.
Następnie jest czas pisania mini streszczeń, rozpisywania scen. A czasem piszę od razu opisy i dialogi. Potem czytam to komuś albo daję do czytania. Nanoszę poprawki zgodnie z uwagami, albo zgodnie z własnymi wnioskami. Na koniec poprawiam styl, usuwam powtórzenia. Jeśli zmienię koncepcję, wracam kilka kroków wstecz i przerabiam. Taki krótki opis procesu twórczego wystarczy?

Proces twórczy należy wcześniej zdefiniować, zatem o co chodzi?

Moim zdaniem jest to proces leczenie przez sztukę, co sugeruje, że jest to działanie bazujące na dwóch równoważnych elementach: sztuce (twórczości) i terapii.

Zgodnie z definicją proces twórczy jest formą psychoterapii (art of psychotherapy), która traktuje media artystyczne jako podstawowy sposób komunikacji. We wspierającym środowisku, któremu sprzyja relacja terapeutyczna, uczestnik procesu twórczego może tworzyć obrazy własnej rzeczywistości, w celu ich eksploracji oraz dzielenia się znaczeniami, które mogą być z nich odczytane. Dzięki temu, osoba może lepiej zrozumieć siebie oraz naturę swoich problemów i trudności. To z kolei może prowadzić do pozytywnej trwałej zmiany w jego postrzeganiu siebie, w aktualnych relacjach oraz ogólnie rozumianej jakości życia.

Osoby uzależnione od procesu twórczego nie muszą posiadać zdolności artystycznych ani wcześniejszych doświadczeń. Autor nie koncentruje się bowiem w pierwszym rzędzie ani na wartościach estetycznych wymyślonych historii ani na ich aspekcie diagnostycznym. Kontekst psychoterapeutyczny, z właściwymi mu czynnikami leczącymi, stanowi podstawową różnicę pomiędzy twórczością a terapią zajęciową, choć należy przypuszczać, że Sieć jest jednak pewnego rodzaju interaktywnym zwierciadłem, korespondującym z innymi potencjalnymi uzależnionymi. Głównym celem twórczości jest umożliwienie osobnikowi dokonania zmiany, wzrostu, rozwoju osobistego poprzez stosowanie materiałów artystycznych w bezpiecznych i sprzyjających temu warunkach. Negacja otoczenia wzmacnia izolację i hamowanie rozwoju, częstokroć doprowadzając do stanów głębokiej depresji. Kluczową rolę w procesie twórczym odgrywa relacja terapeutyczna, która różni się od relacji w tradycyjnych formach psychoterapii, ponieważ zachodzi między autorem (twórcą), odbiorcą i dziełem. Ta forma terapii może być szczególnie użyteczna dla osób, które mają trudności z wyrażeniem swoich myśli i uczuć drogą werbalną i czasami mającymi problemy interpersonalne.

Niektórzy naukowcy uważają twórczość pisarską za profesje (zawód), który wykorzystuje proces tworzenia do podniesienie poziomu fizycznego, umysłowego i emocjonalnego dobrostanu osób w każdym wieku.Proces twórczy opiera się na założeniu pomagania ludziom w rozwiązywaniu problemów i konfliktów, rozwijaniu umiejętności interpersonalnych, kierowania własnym zachowaniem, redukowaniem stresu, podnoszeniem samooceny i samoświadomości. Twórczość w takim rozumieniu, integruje różne pola ludzkiego rozwoju: łączy sztukę wyobrażania (wizualizacji) i rozwój osobowości, ale w ujęciu psychologicznym.

Stosowana jest w pomocy dzieciom, osobom dorastającym, dorosłym i osobom w okresie późnej dorosłości, grupom społecznym i rodzinom, w leczeniu: lęków, depresji, innych zaburzeń afektywnych, uzależnień, problemów w relacjach rodzinnych, w przypadkach nadużycia seksualnego i przemocy domowej, w trudnościach społecznych i emocjonalnych związanych z niepełnosprawnością i chorobą , w traumach i przeżyciach straty, przy problemach fizycznych, poznawczych i neurologicznych, oraz trudnościach psychospołecznych związanych z chorobami somatycznymi (np. chorobami nowotworowymi).

:D:D:D

pomysły to czysty przypadek. nigdy nie wiem co mi przyjdzie do głowy i kiedy. czasem siadam siadam do pisania z gotowym, dokładnie przemyślanym pomysłem, zaczynam pisać i wychodzi mi coś zupełnie innego.
a piszę wieczorami. jestem tatusiem na cały etat, cały dzień zajmuję się dwuletnią córeczką. o dwudziestej mała ogląda bajkę, kąpie się i mama układa ją do snu. czyli mniej więcej koło 20.30 jestem wolny:)
i wtedy słuchawki na uszy, koniecznie jakiś mocny rock (ostanio Motorhead) i jazda. około dwóch godzin. dość czasu na jakiegoś szorta. ostatni odcinek 'punka tadeusza' powstawał dwa wieczory.
aha, staram się unikać tematyki, która zmuszałaby mnie do jakiegoś szperania w źródłach. zwyczajnie nie mam na to czasu. ale, że piszę raczej humoreski niż poważne opowiadania, nie mam z tym kłopotu.
rzadko pozwalam tekstowi się odleżeć. poprawki nanoszę w trakcie pisania. po każdym papierosie czytam cały tekst od początku. stawiam ostatnią kropkę i wysyłam, jeśłi tekst był pisany na jakiś konkretny konkurs. albo z marszu wysyłam do redakcji. do tej pory się sprawdzało. inaczek, gdym zaczął kombinować, zmieniać, poprawiać, utonął bym w tym i nigdy nigdzie niczego nie wysłał.
tak to u mnie wygląda. sposób równie dobry jak każdy inny. tak mniemam. a rezultaty. póki co, jestem zadowolony.

@baranek Jak myślisz, czy byłbyś w stanie napisać w ten sposób coś dłuższego niż 20k znaków? I czy czujesz obecność czegoś, co niektórzy określają natchnieniem? A może wystarczy czas i 'nastrojowa' muzyka? ;)

ja cie sune.....

Pomysł zawsze przypadkiem wpada, najczęściej z okazji bezsenności. Ale nie zawsze, bo wiadomo, wyobraźnia nie sługa. "Sekretarka itd", co tu się spodobała, to pomysł, który wpadł mi do głowy podczas chwiejnego powrotu z libacji (wtedy narodził się też Polski Ninja Zenon, ale na niego świat chyba nie jest jeszcze gotowy :)).

Sam proces pisania to: komputer, późna godzina (zwykle kończę o 4 nad ranem, jak mogę i jak wpadnę w trans), papieroski, szklanka czegoś zimno-owocowego (lemoniada jest dobra). Muzyka może być. Jak piszę coś poważnego, to bez wokalu, bo rozprasza. Jak coś humorystycznego, to azjatycki pop albo jakieś totalne głupoty (ostatnio działa "Fogga Ragga" Cinq G). W Mozilli pierdyliard otworzonych zakładek. Połowa ze źródłami (jak na coś się uprę, to mogę szukać i godzinie np. historii dzwonków elektrycznych do drzwI), połowa z ulubionymi stronkami, jakimiś nerdowskimi ploteczkami czy ewentualnie świństewkami ;) - mam zwyczaj często odrywać się od pisania dla złapania myśli.

Rano, po kawie/energy drinku, sprawdzenie w celu eliminacji wszystkich głupot, jakie pojawiają się przy tym trybie pracy :)

Erreth, więcej niż 20 tys. znaków? wałaśnie sprawdzam, czy dam radę. stwierdziłem, że pora spróbować czegoś dłuższego. bo tej pory najdłuższy tekst jaki napisałem miał 25 tys. ['punka tadeusza' nie liczę, chociaż jest dość długi. ale to powstaje już od kilku lat.].
a z tym natchnieniem... jeśli zdefiniujesz to jako pomysły - nie narzekam. nie nadążam zapisywać. jakość tych pomysłów - to już inna sprawa.
ale generalnie - wystarczą słuchawki na uszach i odrobina spokoju.
wiesz, moje teksty raczej rozrywkowe są. ludzie, którzy 'tworzą' mają pewnie trudniej. ja tylko 'piszę'.

pomysły powstaja w róznych miejscach pod wpływem dźwięku, obrazu, zapachu itp. a pisanie w domu, najlepiej bez rozpraszaczy:D  powoli....

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

A mi pomysł może wpaść pod wpływem dosłownie wszystkiego. MOge iśc ulicą i nagle, ot tak wpada do głowy jakiś motyw, czy wydarzenie. Wystarczy jedno, a potem, w domu, dorabiam już do niego resztę. Czasem zainspiruje mnie jakiś film, książka itp. itd. Teks napisany zostawiam do następnego dnia, czytam i poprawiam. Potem ew. jeszcze jeden dzień, korekta i dopiero wrzucam na portal.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

> Większość piszących tu osób nie uczyniły

Aaargh! Gramatyka! Gramatyka!

@Achika, mój błąd. Zdanie brzmiało inaczej, potem zmieniłam początek nie patrząc, czy współgra z resztą. Mea culpa.

A jak właściwie jest z samym czytelnikiem? Bardziej doceni oryginalny pomysł, czy wysiłek włożony w skonstruowanie świata trzymającego się kupy? Będzie zadowolony, że autor zadbał o szczegóły, zgodność tła z faktami, czy jest mu to obojętne, ile czasu twórca poświęcił na dłubanie w źródłach? Tak pytam, bo zastanawiam się, czy przekłada się to na satysfakcję autorów z powodu docenienia albo wysiłku warsztatowego, albo genialnego pomysłu.

Moja podstawowa zasada: Nigdy nie rozstawaj się z ołówkiem i notesem.

Dla mnie to, co chcę żeby czytelnik docenił, to w kolejności: pomyśł, rzemiosło i na końcu "odrobienie pracy domowej" (czyli szczegóły, uchwycenie realiów, nawiązania, korzystanie ze źródeł). Jeśli nie ma pomysłu na historię i jakiegoś zaskakującego haczyka na czytelnika (nie mówie, że muszą być superoryginalne), to dla mnie całość pada i wobec tego spodziewam się takiej reakcji odbiorcy. Rzemiosło to wiadomo, musi być, jeśli chcemy podać nasz pomysł w godziwej oprawie. A to trzecie?

No cóż, dla mnie jest bardzo ważne, ale przedkładam nad to dwa poprzednie. Dlaczego? Dbałość o spójność, szczegółowość i bogactwo detali jest istotna, ale można się bez niej obyć. Ile to historii się czytało, gdzie na tym poziomie nic się nie kleiło, a jednak sam pomysł ciągnął je tak, że przymykało się na to oko?
Bardzo mi schlebia, jak czytelnik dostrzerze dbałość o realia epoki. Jak wynajdzie detale świadczące o bogactwie źródeł. Uwielbiam zostawiać w tekstach nawiązania do różnych rzeczy ( od jakichś ciekawostek historycznych do np. Super Mario Bros., nie ograniczam się tu). Jeśli czytelnik je wyłapie, też mi to schlebia.  Jeśli ktoś zauważy ukryte znaczenia imion i nazw, drobne nawiązania do współczesnej rzeczywistości itp., też.
Ale dla mnie świadczy to o przygotowaniu i erudycji autora, a nie o jakości samego tekstu. Wzbogaca, ale nie jest warunkiem sine qua non.

Sądzę, że i jedno i drugie jest ważne. Autor musi wiedzieć, o czym pisze, wiedzieć choć trochę. Sztuka polega na stworzeniu spójnej wizji mającą podstawy wiarygodności. " Kłamać trzeba tak, żeby było wiarygodnie".

Czytelnik raczej nie roztrząsa, ile czasu twórca poświęca na pisanie, ale to nie znaczy, że autor może pisać na tak zwaną "pałę" myśląc : jakoś to będzie.

Moim zdaniem ważniejszy jest świat trzymający się kupy. Bez tego najbardziej oryginalny pomysł może być po prostu nieprzyswajalny.

Może, ale z drugiej strony, widuje się dużo światów, które kompletnie nie trzymają się kupy, albo są wyłącznie pretekstowe, a finalne dzieło się broni. Fakt, literatura jest o tyle dobra, że można się o świecie rozpisać. Ale nawet wtedy nie zawsze się korzysta. Istnieje np. pewna  dość powtarzalna przypadłość fantasy, że w pierwszych tomach cyklu świat jest ledwie zarysowany, oprócz paru lokacji i napomknięć, by potem móc sobie dodawać nowych miejscówek i kultur do woli (żeby było gdzie wysyłać herosów, ofkoz).
Oczywiście, odbiór to sprawa indywidualna.

Jeżeli chodzi o szczegółowość i wprowadzenie czytelnika w stworzony świat, to ja osobiście nie lubię, gdy w pierwszej już linijce jest np. dokładna charakterystyka wyglądu bohatera albo szczegółowy opis pokoju, w którym ten mieszka. Wolę, jak akcja rozpoczyna się w środku jakiegoś dialogu, gdy już coś się dzieje, i czytelnik sam musi odkryć o co chodzi.

Co racja to racja. Światy, które nie trzymają się kupy potrafią walczyć o swoje zębami i pazurami. I całkiem dobrze się bronią. Ale żeby tak było potrzebne jest coś, co ujmie czytelnika.

Wiadomo, że nie trzeba opisywać wszelkich mechanizmów, które rządzą danym światem. Jak działa czytelnik najczęściej dowiaduje się przy okazji. A to z dialogów, a to ze zwyczajów, czy jeszcze z innego źródła. Na dobrą sprawę jakby ktoś chciał opisać świat realny, to prawdopodobnie też nie trzymałoby się to kupy. Lem przecież krótkim logicznym wywodem udowodnił, że na Ziemi nie ma prawa istnieć inteligentna forma życia.

Mi chodziło raczej o to, że pisząc np. ,"urban fantasy", gdzie np. o magii prawie nikt nie wie i ludzie żyją sobie w błogiej nieświadomości, nagle pojawia się smok, wije sobie gniazdo na dachu wieżowca, a ludzie wzruszają ramionami i wzywają Pogromców Smoków. Chodziło mi o taką niekonsekwencję. Wiem, że to wielkie uproszczenie, ale subtelniejsze do głowy mi nie przyszło.

Bardzo ciekawy temat. Jako, że sam jeszcze jestem dość młody i zawodu jeszcze wybierać nie musiałem, to zamiast chwalić się swoimi sposobami na proces twórczy, który u mnie jest dość marny, mam okazję zaczerpnąć coś od 'starszych kolegów po fachu' (bez obrazy za starszych:D). Takie male kompendium pozwoliło mi nieco otworzyć oczy na kilka istotnych faktów a przy okazji dostrzegam jak nieporadnie przebiega na razie moja praca...
Dzięki!

Nie no, Rhei, niekosekwencja w budowie świata to trochę inny blues niż nasycenie/nienasycenie detalami itp.,  o którym ja mówię. Zresztą część dzieł ujmuje akcją, część światem, a część mogłoby się skupić na samych opisach różnych rzeczy i też dałoby się jeszcze czytać. Natomiast dla mnie personalnie bez dobrego pomysłu nie ma nawet czego uspójniać/kreować. Coś musi być iskrą sprawczą całego dzieła, jego duszą. Pomysł wyjściowy danej pozycji często narzuca też klimat, charakter świata, kontekst, osobowości bohaterów, więc dla mnie jest prymarną sprawą.
Ale rozumiem o co ci chodzi :)

Taak, zgodzę się bez sprzeciwów, że bez pomysłu to nic nie ruszy. A z dobrym pomysłem drobne niekonsekwencje "detaliczne" nie przeszkadzają, a przynajmniej ujdą w tłoku.
Dobrze, że zrozumiałeś, bo czasami trudno mi dokładnie wytłumaczyć o co mi chodzi, krąże wokół tego, gryzę, popycham i wychodzi czasem coś dziwnego ;)

Właśnie, na literaturę są dwa zasadnicze punkty widzenia: twórcy i odbiorcy (czytelnika i/lub krytyka). Dla tego drugiego (ale w wersji "masowy czytelnik"), jak pisze M.Bizzare, bardziej istotne jest, żeby świat trzymał się kupy. Ale jednocześnie ten drugi, który już sobie trochę poczytał, zaczyna powoli smakować to, co czyta, zwracać uwagę na język, detale itd. Daleko mu jeszcze do „czytelnika krytyka", ale nie rusza tekstów napisanych od niechcenia, bez przykładania się do szczegółów. Taki wyrobiony czytelnik jest jak krytyk kulinarny - nie będzie mu smakowała nawet najpyszniejsza potrawa, jeśli nie zostanie podana w odpowiedni sposób, na czystym obrusie, a ziemniaki i kotlet będą miały zły odcień. Dbałość o niuanse to ‘obywatelski obowiązek' autora. W przeciwnym przypadku będzie przykładał się do ogólnej degrengolady i upadku sztuki (mięsa).

Wszyscy oglądają ten teatr jednego aktora z Webem w roli głównej? A ja nie widziałem żadnego meczu :)

No, ale najpierw trzeba się dorobić takiego czytelnika. Ciężko pisać i przebić się, niestety, z założeniem, że piszemy od razu dla tak wąskiej grupy. Rzadko bywa, że od razu znajdzie się widownie. Czasem lepiej zacząć od czegoś prostszego, a dopiero potem "szlifować" sobie odbiorcę.

Dla przykładu mogę odnieść się do pisarza, którego lubię. Jak spojrzy się na najsławniejsze, wczesniejsze powieści Breta Eastona Ellisa, "(Od)loty godowe" (fatalny polski tytuł, chodzi jakby co o Rules of Attraction) i "American Psycho" to widzi się, że mimo iż mają w sobie głębszą treść i zawierają trafną analizę rzeczywistości, to mają też cechy "szokera" dla masowej publiczności, wydają się nieco wyliczone na taki efekt, zbyt dosadne, wręcz epatujące zawsze działającymi seksem, kontrowersjami  (i w przypadku drugiej przemocą), i, jeśli chodzi o pierwszą, osadzone w dość prostych i potocznie opisanych realiach.

A gdy sięgnię się po ostatnią jego książkę, "Lunar Park", to widzi się, że pisana była już bez presji parcia na szczyt, dla bardziej wyrafinowanego odbiorcy, bardziej osobiście i emocjonalnie, pogrywa sobie z czytelnikiem, wprowadza wiele nawiązań i autonawiązań. Ogólnie wyższy poziom, nie ujmując poprzednim. A to dlatego, że z wyrobionym nazwiskiem mógł sobie już pozwolić na trochę inny rodzaj pisania.

Może to jest czasem ten klucz do sukcesu - prosto i chwytliwie ;) A potem nie zmieniać odbiorcy, tylko wychowywać, edukować tego już zdobytego „tanimi zagrywkami". Gorzej, jeśli za „zachęcacz" weźmie się już wyrobiony czytelnik. Wtedy jest dla „populistycznego" pisarza na zawsze stracony.

A witam wszystkich serdecznie swoim pierwszym postem :-)
Dla mnie sprawa procesu twórzczego jest prosta -> moje życie i moje doświadczenia. Po wzlotach i upadkach codzienności miło usiąść przed monitorem, zanurzyć się w artystycznej muzyce wszelkiej maści i zaglębić się w sobie, interpretować co się działo, wyciągać wnioski, ale co najlepsze, przelewać to na papier, czy tam w moim wypadku zamieszać tym w mojej świadomości. Mam nadzieje że w końcu głowa pęknie i dusza napisze co dla niej zebrałem ;-)

Jestem nastolatkiem i staram się traktować życie jako sztuke, próbować żyć póki co pełnie, grzeszyć i odkrywać.
Mam wielkie marzenie napisać powieść, nie wątpie że zająć mogłoby to kilka tomów, no nikt nie wie tego ;)
Mam wielkie marzenie umieścić w książce nabyte doświadczenia życiowe wykąpane w mojej wyobraźni. Marzenie o tekście czystym, nie oblany systemem, nawet do szuflady i dla moich przyjaciół. No zobaczymy ;-)

Czy wiecie, że nagrodzona książka "Kroki" Jerzego Kosińskiego wysłana bez nazwiska autora została odrzucona przez 14 dużych wydawnictw i nikt nie rozpoznał, że była już publikowana.

@baazyl Piękne. Tym gorzej dla (chciałem napisać brzydko) ludzi w tych wydawnictwach. Ale tak jest w każdym środowisku, że liczy się nazwisko, opinia, plecy (taki truizm). Żeby udowodnić, że jest się płatnym mordercą, trzeba kogoś zabić. Żeby udowodnić, że umie się pisać, trzeba coś napisać.

Erreth, święte słowa :D:D:D pasuja jak ulał do tej wypowiedzi.:P

No, całkiem niezłe. M.Parowski też mógłby zdradzić, czym się kieruje w procesie twórczym przy wyborze potencjalnych autorów :D
Mam podejrzenie, że A.Pilipiuk napisał tutaj jednego opka, ten o Panu Samochodziku i jakoś nie zebrał owacji na stojąco !

baazyl, Ty serio o tym panu samochodziku????

miło sie czyta te wszystkie komentarze:dale ten erretha, ostatni, najbardziej mi się podoba:D

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

a co?

baazyl: A to, że, z całym szacunkiem dla autora opowiadania o p. Samochodziku, po co A.PIlipiuk miałby pisać opowiadanie stylizowane na niewprawionego w bojach pisarza? Zajęłoby mu to chyba więcej czasu, niż napisanie opowiadania świetnego. Samo usuwanie przecinków musiałoby pochłonąć wiele minut... Bo powyżej pewnego poziomu, przecinki stawia się już odruchowo, nie trzeba prosić o to redaktora.

Jeśli KTOŚ zamieści tu opowiadanie o Conanie, to chyba nie będziesz podejrzewał R.E.Howarda?

@malkontis Wstawianiem przecinków zajmują się redaktorzy. Wskazany autor za wiele by się nie musiał nastylizować. Czytałeś jego utwory? Z powodzeniem na portalu NF uchodzić może za przeciętnego. I - tego nie jestem pewny - NF nie drukowała nigdy tego pana, bo nie spełnia wymogów (i mógłby ośmieszyć).

nie wiem dlaczego przypomniało mi się co Muniek Staszczyk powiedział kiedyś o kapeli Motley Crue.
'straszne wieśniaki. chciałbym sprzedać tyle płyt co oni'
:)

Erreth: przed 'ale' każdy sam powinien wstawiać. Pilipiuka czytałem jeszcze w feniksie. i niedawno w SFFi H. Nie miałem zastrzeżeń, wręcz przeciwnie. Oczywiście argument z redaktorem jest w stanie pobić każdy inny, bo dobry redaktor zrobi z dowolnego gniota przebój. Podobnie, można twierdzić, że znany pisarz, który żyje z pisania (czyli ceni swój czas), spędza urlop (?) na wkręcaniu użytkowników portalu dla amatorów i stara się sprawdzić  czy jeszcze umie zrobić tyle błędów, żeby się czepiali i wzieli go za początkującego. Przykro mi, ale nie kupuję tego. Kiedyś biskupi twierdzili, że Bóg rozmieścił kości w różnych warstwach, żeby ludzie mysleli, ze zaszła ewolucja. To byla podobna bzdura. Halo, panie R.E. Howard, czy w zaświatach naprawdę macie internet????

Mówiąc wprost: zamiast szukać dziury w całym i udawać, że czytelnicy tutaj nie odróżnią mistrza od amatora, lepiej po prostu jak najwięcej pisać i wziąć się do poważnej roboty.

@malkontis Zacytuję znanego filozofa greckiego za szkoły perypatetyków, z którym się w tej kwestii w 100% zgadzam:
"nie wiem dlaczego przypomniało mi się co Muniek Staszczyk powiedział kiedyś o kapeli Motley Crue.
'straszne wieśniaki. chciałbym sprzedać tyle płyt co oni'
:)"

eeee, ja tam wolę posiedzieć w czasie rozmowy. w miarę możliwości, przy piwie.
a Pilipiuka szczerze podziwiam. za pracowitość i konsekwencję. i za upór. oraz za kilka niezłych opowiadań.

erreth: wiem, co to Motley Crue, ale za Chiny nie wiem, co to Muniek Staszczyk. Pewnie człowiek, skoro ma imię i nazwisko, ale przecież był szympans Noam Chimpsky, więc... ? Ok, sprawdziłem. To ten z T-love, prawda? Nic dziwnego, że nie sprzedali tyle płyt, co Motley Crue. Przecież ten cały Muniek nie ma głosu w ogóle i nie umie spiewać :) . Chociaż, może również jego chłopaki nie umieją grać, skoro Feel sprzedał mnóstwo płyt, mimo braku umiejętności wokalnych. Tak czy inaczej - jak ktoś chce, zawsze znajdzie wytłumaczenie, czemu nie jest wystarczająco bogaty i kochany, a inni są. A jak nie, zawsze można ich nazwać wieśniakami albo grafomanami albo że mają plecy albo że redaktor im poprawił albo że ....
 
:) Do pracy, rodacy! Do pisania i czytania! Ponarzekacie sobie, jak już oślepniecie. Że sąsiadowi załatwili implant, bo na pewno miał znajomego w kasie chorych. I że drugi sąsiad jeszcze może, bo on nie ma implantów i nie widzi, że ta jego żona to taka brzydka. A tymczasem, do roboty :)

erreth: wiem, co to Motley Crue, ale za Chiny nie wiem, co to Muniek Staszczyk. Pewnie człowiek, skoro ma imię i nazwisko, ale przecież był szympans Noam Chimpsky, więc... ? Ok, sprawdziłem. To ten z T-love, prawda? Nic dziwnego, że nie sprzedali tyle płyt, co Motley Crue. Przecież ten cały Muniek nie ma głosu w ogóle i nie umie spiewać :) . Chociaż, może również jego chłopaki nie umieją grać, skoro Feel sprzedał mnóstwo płyt, mimo braku umiejętności wokalnych. Tak czy inaczej - jak ktoś chce, zawsze znajdzie wytłumaczenie, czemu nie jest wystarczająco bogaty i kochany, a inni są. A jak nie, zawsze można ich nazwać wieśniakami albo grafomanami albo że mają plecy albo że redaktor im poprawił albo że ....
 
:) Do pracy, rodacy! Do pisania i czytania! Ponarzekacie sobie, jak już oślepniecie. Że sąsiadowi załatwili implant, bo na pewno miał znajomego w kasie chorych. I że drugi sąsiad jeszcze może, bo on nie ma implantów i nie widzi, że ta jego żona to taka brzydka. A tymczasem, do roboty :)

A żeby nie było, ze offtopic: moje pomysły rodzą się ... zresztą, kogo to obchodzi :D

@malkontis, zrozumiałem już za pierwszym razem ;) Nie mam żalu do tego znanego i cenionego artysty o to, że sprzedaje tak wielkie nakłady swoich licznych arcydzieł. Nawet cieszę się, że znajomi mają co czytać i że w ogóle coś czytają. Nie mam żalu do sąsiadki, że jest brzydka jak noc. Implantu nikomu nie zazdroszczę. Nie drę sobie włosów z głowy (bo noszę za któtkie?), że Feel zrobił karierę. I nawet wiem, że wokalista nie nazywa się Feel, tylko jakoś inaczej. Za to wstydziłbym się odrobinę sprzedać się w milionowych nakładach z czymś, czego w NF nawet debiutantowi by nie wydano (mała wazelinka) ;P Ale czasem człowiek staje przed wyborem - albo szacunek do samego siebie, albo kasa.

'nowa fantastyka' lipiec 1997 nr 178

:(

A ja tam bym się nie wstydził. Chętnie bym pochałturzył, pisząc panasamochodziki, a resztę czasu tworzył dzieła wartościowe. Niestety, nie piszę panówsamochodzików, więc pozostaje mi tylko to drugie. ;) :) 

Czego nie piszesz? Masz blokadę mentalną?

Różnie bywa z inspiracjami. Np. pomysł na jedno opowiadanie przyszedł mi do głowy, gdy leżałem chory w gorączce. :) Z reguły jednak, gdy pojawia się POMYSŁ, zaczynam widzieć pewne sceny. Jak na filmie. Tylko takimi inspiracjami się zajmuję. Z czasem scen przybywa, zaczynają łączyć się w ciąg zdarzeń i można zacząć myśleć o HISTORII. Oczywiście proces ten trwa jakiś czas i wtedy nieocenione stają się pudełka zapałek, bilety komunikacji miejskiej i wszelkie tym podobne skrawki papieru, na których można zapisać interesującą scenę, dialog, czy co tam akurat przyszło do głowy. :)

Dwie szkoły:
- konstruowanie akcji, pomysłu, rysowanie olbrzymich map myśli, jest to bardziej jak budowanie, a nie pisanie. Wtedy patrzę na proporcje, umiejscawiam dominantę i poprawiam, poprawiam, poprawiam. Odkładam na tydzień i poprawiam, poprawiam, poprawiam. Czasami pomysł jest na tyle dobry, że wyrzucam całe opowiadanie (albo parę rozdziałów książki) i piszę od nowa.
- zaczynam od zdania, któe wprowadza klimat. Nic nie jest planowane. Podczas pisania rodzi się pomysł, co będzie za chwilę. Jest to wielka frajda, ale rzadko wychodzi z tego coś, co poraża swoją głębią ;]

I przede wszystkim - mnóstwo wprawek stylu, aby nie trzeba było się zastanawiać nad nim podczas pisania poważnych rzeczy. Np. czytam czyjąś książkę i w ramach wprawek, piszę parę stron stylem tegoż autora. Albo umiejscawiam Prusa w dalekiej przyszłości. Wszystko to uelastycznia język i jest dobrym preludium do Poważnego Pisania, które, jak mam nadzieję, kiedyś będę uskuteczniał ;]

Ja bym dodał jeszcze szkołę mix :), którą najczęściej uprawiam.
Jest plan ogólny, początek, koniec, rys realiów. Siadamy do komputera i w ramach tego planu piszemy metodą "by the seat of the pants", czyli z głowy i dopisując nowe pomysły "w biegu". Potem ewentualnie poprawiamy, jeśli dziełko nie spełniło założeń poczatkowych (ew. jak zrobiło się zbyt surrealistyczne albo naćkane różnymi pomysłami:))

I wilk syty, i owca cała, zrestą prawda zawsze leży pośrodku :)

Mój proces pisania w sporej mierze przypomina opis Zico.

Obawiam się lekkiego zbesztania, ale co mi tam: miewam od czasu do czasu epizody bezsenności, bardzo często przejawiają się one tym, że budzę się o czwartej nad ranem z POMYSŁEM. Potem wymykam się z domu oknem i idę na spacer, a POMYSŁ ewoluuje. W głowie odgrywa się film, na który patrzę i po prostu wiem, że tak to właśnie napiszę po powrocie. Wracam do domu na śniadanie, potem siadam do kompa. Kubek herbaty obowiązkowy. Kiedy mam wenę potrafię obalić trzy dzbanki herbaty dziennie, nie wiem, jak to jest ze sobą powiązane.

W mojej głowie pomysł po ewolucji często wygląda jak kilkanaście segmentów - wątków, scen, postaci - które potem ze sobą łączę. Minusem takiego pisania jest to, że czasami powstają teksty-cegły, czyli nadmiar akcji lub opisu, nadmiar nowości w tekście, nagła ewolucja, która nie powinna mieć miejsca, bo przytłacza czytelnika. Wtedy pojawia się frustracja, która zabija wenę i mogę przez kilka tygodni nawet omijać komp z daleka, bo mam mdłości na myśl o pisaniu.

Potem szlag mnie trafia i znowu przestaję spać i albo wracam do starego tekstu, albo zaczynam nowy. Zawsze piszę do momentu kiedy czuję, że zaczynam się zmuszać do pisania. Wymuszane teksty nigdy nie są dobre, bo po prostu czuć po nich, że nie pochodzą z tej wolnej, płynnej, artystycznej strony autora, lecz z tej zdesperowanej, zatrzymanej w toku myślenia "przecież ja to potrafię, ja to cholera zrobię".

Oczywiście muzyka odgrywa sporą rolę w procesie. Jeżeli piszę coś dłuższego, muszę słuchać tej samej muzyki za każdym razem, gdy siadam do pisania, w przeciwnym razie tracę wyczucie rytmu w tekście, tracę jego strukturę i jedna część może zupełnie różnić się od kolejnej. Przy pisaniu odpowiednich scen konieczna jest adekwatna muzyka, po prostu łatwiej jest się wczuć w tekst i dostosować słownik.

Kiedy zakończę pisanie jakiegoś tekstu, czas jest na poprawianie błędów, sprawdzanie synonimów, przepisywanie niektórych fragmentów, a potem szybko to wrzucam na stronę i nerwowo przygryzając końcówkę piórka tabletu oczekuję pierwszych komentarzy, by móc wprowadzić jeszcze ewentualne poprawki wynikające z sugestii.

Potem mam już tylko nadzieję, że za parę lat nie dojdę do wniosku, że tekst był banalny, głupi, cienki, beznadziejny, czy wręcz idiotyczny. I to by było na tyle :) 

> baazyl, mój ulubiony eksperyment tego typu  to i tak pozostanie to:
> http://fakty.interia.pl/ciekawostki/news/jane-austen-odrzucona-przez-17-wydawcow,946694

A to mi przypomina historię mojej najlepszej przyjaciólki. Będąc jeszcze w liceum wysłała swoje opowiadanie koleżance babci, która to koleżanka była polonistką i zawodowym redaktorem. Do opowiadnia dołączony był długi list oraz kserokopia opowiadania Czechowa, do którego Anka jakoś tam się w liście odnosiła. Jej opowiadanie wróciło całe pokreślone... i Czechowa też.

:-)

Proces twórczy to tajemnicza tajemnica. Czasem, po paru głębszych, wszystko plecie się samo (tylko, że po paru jeszcze głębszych lubi się poplątać). Innym razem, gdy pisze się wg. wcześniej stworzonego planu, słowa nie chcą płynąć. Co dwa zadania trafia się na mielizny nie do przejścia.

Najłatwiej jest pisać nie wiedząc co będzie dalej. Wtedy autor jest zainteresowany losami bohaterów równie bardzo jak czytelnik. Wiem, że powinno mieć się plan itd. To uniemożliwia brnięcie w sytuacje nie do rozwiązania, bez wymuszonych wolt fabularnych w stylu "nagłej czkawki u smoka". Jednak należy pamiętać, że podczas pisania działa podświadomość/intuicja. Ona ma zazwyczaj plan, jak historia ma się dalej potoczyć.

Takie pisanie sprawia chyba najwięcej radości.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Jeśli chodzi o proces twórczy, to zawsze przed napisaniem czegoś muszę to sobie zaplanować i zapisać chociażby plan wydarzeń. Nigdy nie próbowałem pisać co mi ślina na język... eee... Co mi palce na kartkę przyniosą;) Często nie ograniczam się do planu wydarzeń, ale piszę streszczenie całości.
Dziwną rzeczą jest muzyka, której słucham podczas pisania. Zauważyłem, że nie wpływa ona na treść, ale na szybkość. Dzięki temu, jeśli słucham czegoś szybkiego, automatycznie piszę szybciej. Do rytmu jakby.
Pozdrawiam,
Horn

Nowa Fantastyka