- Hydepark: That Dragon, Cancer / Ten smok, rak

Hydepark:

inne

That Dragon, Cancer / Ten smok, rak

Uprzedzam – temat ruszy prawdopodobnie tylko dzieciatych.

 

https://www.youtube.com/watch?v=T4ivCwjnQ6I 

 

https://www.kickstarter.com/projects/godatplay/that-dragon-cancer 

http://thatdragoncancer.com/ 

(na moment pisania – strona leży. Prawdopodobnie sukces kampanii marketingowej przerósł możliwości organizacyjne dostawcy)

 

 

Po zakończeniu trasy zrobiłem przegląd całego spamu z weekendu. Nie, nie mam czasu tego sprzątać na bieżąco w soboty i niedziele – wolę ten, jakże krótki, czas poświęcić na przebywanie z rodziną. Tak mniej więcej od piątku gromadzi się w mojej skrzynce cała zaspa kretyńskich e-maili, pośród których trafia się czasem coś wartościowego: artykuł, felieton, tipz’n’trickz, coś interesującego... Przerzucam więc, ucząc cierpliwie moich filtrów, co mnie interesuje, a co mają za mnie wyrzucać do kosza. Uczcie się, moje algorytmy, zrozumcie, że wybór treści jest bardziej skomplikowany niż analiza nadawcy i słów kluczowych, skoro i tak mnie profilujecie – nie bądźcie pasożytami, bądźcie symbiontami…! Tak, wiem, że każdy z tych e-maili to jakaś akcja promocyjna, czy to marki, czy inicjatywy, czy podtrzymanie kontaktu, by zwiększyć retencję użytkowników. Wiem, ale przerzucam, bo czasem w kloace wyłowię coś... interesującego. A jeśli mam dużo szczęścia: wartościowego.

W jednym z powiadomień trafił mi się powyższy link do youtube.

 

Po obejrzeniu pierwszego filmu (ok 3:49) – co w miarę zrozumiałe, przynajmniej dla mnie samego – zacząłem szukać informacji. Znalazłem je na kickstarterze.

W dużym skrócie: małżeństwo, które przetrwało ponad czteroletnią walkę o życie dziecka z rakiem mózgu, postanowiło opisać ten czas w formie gry. Gracz wciela się w ojca śmiertelnie chorego synka (w świecie rzeczywistym pan Green to projektant gier z tzw. nurtu indie). Gra powstaje post mortem  dla malca. Jako katharsis dla rodziców. Jako... Jako wspomnienie dla całego świata na zewnątrz?

 

Teraz jest czas na kluczowe parę, może paredziesiąt minut na przejrzenie dem, filmów, szkiców, olanie wszelkich zapisów, reakcje emocjonalne i inne takie. Od razu rozgrzeszę: “chłopaki nie płaczą” to mit. Tylko, pamiętajcie panowie, z godnością, w cichości. ;-)

 

Tak wiem, jak zgubna może być pierwsza reakcja, zwłaszcza emocjonalna. Cholera, wiem, może nie jestem odporny, ale działam w sposób wyuczony: szukam dystrakcji, uspokojenia. Tu coś przerzucić, tam pożartować, przeczytać, skupić się na czymś innym – oczyścić głowę. Mechanizm ułatwiający przeżycie: jeśli masz czas na analizę i czujesz, że nie wiesz co robić a instynkt, zdradziecki tchórz, akurat zawodzi – nie działaj od razu. Udało się tylko częściowo. Mimo wszystko nie śpię, redaguję ten wpis. Dlaczego?

 

Ano, opadły mnie pytania. Całe mnóstwo pytań. Poczynając od takich bardzo oczywistych, skupionych na tym niesamowitym dramacie i niezwyczajnym sposobie jego oswojenia, przez te o własne odczucia (włącznie z zamierzonym auto-waleniem po mordzie, by rozbudzić cynizm: “Ej, dawniej umarłby od razu, w męczarniach, bo nie było tak zaawansowanej medycyny. Natura tak chciała, więc o co ci chodzi, durniu?”), aż po takie bardzo ogólne.

 

No cóż, ponieważ na część nie znalazłem odpowiedzi, postanowiłem popytać dookoła. Zacznę może od tych ogólniejszych, mniej konfrontacyjnych w sferze osobistej – bo wydaje mi się, że tak jest łatwiej. Żyję między innymi z organizowania, sortowania i priorytetyzowania pewnych informacji, realizując więc stary jak świat mechanizm samoobronny w sytuacji, której po prostu nie jestem w stanie objąć w całości – dzielę ową całość na podproblemy, w nadziei, że ich rozwiązanie uruchomi w pewnym momencie swoistą synergię. Synergię, która przynajmniej pozwoli oswoić, jeśli nie zbudować pełen obraz odpowiedzi na problem początkowy. Ha, nadzieja matką głupich, ale – mamusia o dzieci dba!

 

Jak sądzicie, czy tego typu inicjatywa pokazuje, że gra komputerowa/konsolowa jako medium opowieści, zaczyna wyrastać poza prostą rozrywkę? Widzieliśmy już to w przypadku komiksów i zajęło to blisko pół wieku. Teraz jest krócej, ale mam wrażenie, że historia się powtarza. Co szanowna grupa miłośników fantastyki, trudniącej się przecież między innymi obserwowaniem przeszłości i dzisiaj, by aproksymować przyszłość lub alternatywną historię/teraźniejszość, o tym myśli? Podpowiem, że znalazłem artykuł w ogólnopolskich mediach wskazujący, że to nie jest pierwsza gra o tak “poważnym” temacie, jakkolwiek jest to ponoć bardzo świeży trend.

 

Czy sądzicie, że forma takiej gry może stanowić albo

a) terapię lub wsparcie terapii dla np. rodziców/rodzeństwa chorych dzieci, w trakcie choroby oraz po nieuniknionym finale (by oswoić ich emocje, nauczyć, jak sobie z nimi radzić – specyficzny “trening” przed nieuchronnym)?

b) przygotowanie na “trudne sytuacje” dla współczesnych młodych ludzi (mam na myśli “bezpieczniejszą” część świata), coraz rzadziej, z racji  dobrobytu i postępu cywilizacyjnego,  narażonych na bodźcie ekstremalne w trakcie wychowania?

Czy generalnie ta forma może, podobnie jak to, co dziś uznajemy za sztukę, mieć własności zarazem terapeutyczne, jak i edukacyjne? Czy patrzymy na proces narodzin kolejnej formy rzeczonej sztuki (i znów, najbliższa analogia to powieść graficzna, wyrosła z, czasami głupawego, komiksu)?

 

Czy uważacie stworzenie i wydanie tej gry za coś niestosownego, czy wręcz przeciwnie – forma i sposób odpowiadają ciężarowi gatunkowemu tematu, tworząc swoisty “posąg trwalszy niż ze spiżu” małemu Joelowi Greenowi? Rzecz, która zapada w pamięć społeczeństw równie mocno i twardo, co niegdyś zielone oczy Afganki na okładce National Geographic, zdjęcia z Auschwitz, zdjęcia z Hiroszimy...?

 

Czy... zaryzykowalibyście... tak, zaryzykować to dobre słowo.

Czy zaryzykowalibyście zakup lub chociażby grę w “Ten smok, rak”? Dlaczego.

 

I wreszcie – wiem, napisane zabrzmi płasko, ale tu też nie znalazłem sam w sobie odpowiedzi – czy potrafilibyście w taki lub podobny sposób, starannie unikając  popadnięcia w kicz lub łzawe trelemorele, zobrazować lub zapisać swój własny dramat? Taki, który dotyczyłby was, waszych dzieci? Czy takie “przepracowanie” niewątpliwej traumy, jaką jest przegrana walka o zdrowie i życie własnego dziecka, mogłoby dać Wam ulgę?

 

A na koniec, żeby nie tracić perspektywy i mieć kotwicę do zwykłego, prostodusznego skurwysyństwa:

Wyobraźcie sobie, że jesteście decydentem w agencji marketingowej. Na biurko trafia plan tak skonstruowana kampania reklamowa produktu, jakim jest w końcu gra, rżnąca bez pardonu po najgłębszych emocjach rodziców. Pełen product placement, obliczony na obecność w mediach, wymuszenie okazywania współczucia (i wsparcia finansowego), finalnie: miliony wizyt (kasa na innych akcjach promocyjnych!), wolumen sprzedaży ośmio– lub dziewięciocyfrowy.

Podpisujecie zgodę na jej odpalenie?

(przecież te e-maile jakoś do nas trafiają, nieprawdaż...?)

 

Cóż, pytam na głos, bo sam nie wiem, a zwyczajnie jestem ciekaw odbioru “hype’u”, który, jak widzę, już panuje wokół tego projektu w sieci. Rozumiem, po co takie nagłośnienie – potrzebne są fundusze lub praca ochotników. Z drugiej strony, czy przy okazji, być może nawet mimowolnie, nie następuje sprzedaż czegoś tak szalenie intymnego, tak dramatycznego – że normalnemu człowiekowi mózg staje, ręce opadają i nie wie co zrobić?

 

No, to się teraz pogłowcie, jako i ja się głowię ;-)

Komentarze

obserwuj

Hop. Jestem ciekaw reakcji i odpowiedzi.

 

EDIT: Zapomniałem podrzucić wywiad z ojcem Joela do kompletu dobijających wideo ;-)   https://www.youtube.com/watch?v=tLLMuZZSS44 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Rybo, robię sobie tutaj kontrolny wpis, żeby nie zapomnieć. Choć nie wydaje mi się, żebym mogła zapomnieć. Idę teraz na spacer  z psem do lasu. To dobra pora, sposób i miejsce, żeby przemyśleć sobie to, co napisałeś. I połknąć te łzy, dławiące w gardle.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Oj bemik, aż się boję... Na spokojnie. Ładunek emocjonalny jest ogromny, a w twoim przypadku to już nie wiem, co powiesz – więc na spokojnie... Po herbacie, po spacerze, po ułożeniu myśli.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

 Drogi Rybo, mam trochę problemów z tematem, który podjąłeś. Po pierwsze i najważniejsze – nie znam angielskiego, więc tylko domyślam się, co mogło być powiedziane, a obejrzane obrazki są dla mnie jak piktogramy (nie wiadomo, czy dobrze je odczytałam).

Po drugie, jak zapewne każdy mam jakieś własne życiowe doświadczenia, które ukierunkowują mój tok myślenia i wypowiedzi. Zacznę więc może od tego właśnie.

Tak, jestem matką dwójki dorosłych dzieciaków, pamiętam jednak nieprzespane noce, gdy któreś zachorowało – na szczęście los oszczędził mi czegoś tak ostatecznego, jak choroba Joela (zdaje się, że tak miał na imię ten chłopczyk). Tak, pamiętam, że gotowa byłam rozszarpać gardło każdemu, kto zagroziłby moim dzieciom.

Tak, sama jestem chora na raka, choć na chwilę obecną zwyciężyłam tę walkę. Wiem, co się czuje, gdy ogłaszają wyrok, a właściwie, gdy do ciebie dociera, co ci komunikują.

Tak, wiem co to śmierć – ta zwykła, która jest wynikiem upływającego czasu i chorób. I ta nieoczekiwana... Albo inaczej – nieoczekiwana przez najbliższych, a wytęskniona przez samego zainteresowanego. Samobójstwo. Widziałam, jak czują się ci, co zostają po tej stronie życia.

Zadajesz wiele pytań i oczekujesz odpowiedzi, których właściwie nie ma. To znaczy – zbiorczo ich nie ma. W takich przypadkach jest tylko pojedyncze zdanie, oparte na własnych przeżyciach.

Ja nie zdobyłabym się na takie coś, jak rodzice Joela. Dla mnie to odarcie tego aktu z jego sacrum. To postawienie cierpienia własnego syna, narodzonego w bólach, kochanego przez kilka lat miłością bolesną, bo z każdym pocałunkiem, z każdą łyżką pokarmu świadomą zbliżającego się końca, na równi ze jakąś strzelanką, czy Pokemonem. Ale nie potępiam tego. Zbyt wiele przeszłam w życiu, by pluć na kogoś, kto znalazł swój sposób na oswojenie cierpienia. Wiem, że praca nad tą grą sprawiała, że czuli się bliżej synka. Że wydawało im się, że w ten sposób pomogą innym rodzicom, postawionym w takiej sytuacji. Tyle że to nieprawda. Nie można oswoić się ze śmiercią. Można o niej wiedzieć, czuć że nadchodzi, widzieć nieuchronne, a mimo to nie widziałam normalnych rodziców, którzy pochyliliby głowy w pokorze na przyjęcie tego ciosu.

Zapewne ogromną ulgą jest w takim przypadku wiara. Rodzice tej młodej, dwudziestoczteroletniej samobójczyni uciekli w modlitwę, wierząc, że za jakiś czas spotkają swoje dziecko. Też jest to wyjście. Ale oni również w jakiś masochistyczny sposób – mimo wiary w życie pozagrobowe – wracają do życia doczesnego ich córki. Przeżyłam sesję zdjęciową na ekranie telewizora, patrząc na śliczną twarz młodej kobiety – i mając świadomość, że jej już nie ma, że jest tylko kupką popiołu. To chyba delikatniejsza wersja tego, co robią rodzice Joela.

Każdy na swój sposób chciałby przedłużyć istnienie własnego potomka, to całkiem zrozumiałe.

A producent? Cóż, czytałam niedawno opowiadanie Juliusza Wojciechowicza (niedługo zostanie to wydane drukiem) – groteskę na temat takich widowisk jak „Mam talent”. Tam główna bohaterka rodzi na scenie dziecko, potem tańczy z nim, wykorzystując pępowinę jak sznur, następnie kroi noworodka w plasterki i podaje jury do skosztowania, czym wywołuje aplauz na stojąco zarówno widowni, jak i komisji. Odrażające? Jasne. Ale jakie prawdziwe – i my zrobimy wszystko dla popularności i kasy i producent. Mamy wybór? Oczywiście. Możemy nie startować w tego typu imprezach, ale najważniejsze – powinniśmy zrezygnować z ich oglądania, wtedy nie będą się pojawiały poronione pomysły, a producent nie stanie przed wyborem kasa czy przyzwoitość.

I ostatnie – nie, nie kupiłabym takiej gry nigdy w życiu i odradziłabym każdemu, kto zapytałby mnie o radę. To w niczym nie pomaga, nie oswaja ze śmiercią, nie sprawia, że Joel żyje dalej. To też taki rodzaj groteski jak w tamtym opowiadaniu. Tyle że... jeśli komuś pomaga przetrwać tę stratę, a niech mu tam... Każdy radzi sobie jak może. Ja piszę opowiadania o słowach na wirtualnym papierze, ktoś inny płacze, ktoś inny pada na kolana i błaga o pomoc najwyższego, a jeszcze ktoś popada w stupor.

A jeśli ta gra pojawi się na rynku? Przecież mamy wybór, prawda! Tu za nas nie zadecyduje Najwyższy, choroba, czy wypadek. Tutaj decyzję podejmiemy sami.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ale to mnie właśnie interesuje – indywidualne podejście.

Brak znajomości angielskiego faktycznie odcina dużo treści. A dlatego mam z ta grą kłopot, przez sposób mówienia i podejście, przez temat gry, którym jest mądre, pogodzone z nieuchronnym uczucie. Odczytuję to jako coś bardzo odległego od nastawionego na popularność, emocjonalnego ekshibicjonizmu (jak w przytaczanym przez ciebie opowiadaniu), natomiast forma, użycie społecznościowego portalu do zebrania funduszy, wreszcie umożliwienie wprowadzenia – np. przez innych rodziców – jakichś treści – to wszystko jest takie... inne. Znak czasów?

 

Dzięki za opinię. Niestety, nie mam jak przetłumaczyć treści. Jeśli znajdę chwilę, to może wrzucę, by obraz wątpliwości, stojących za pytaniem, był pełny.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Niestety, niewiele rozumiem z angielskiego, więc może dlatego nie do końca prawidłowo odczytałam piktogramy. Zobaczymy, co powiedzą inni.

Z drugiej strony, żeby nie wiem jak pięknie opowiadać o śmierci, to i tak pozostanie ona śmiercią i nie da się do niej przygotować, szczególnie jeśli chodzi o dziecko.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, cieszę się, że akurat ty chciałaś podzielić się swoim punktem widzenia. Tym niemniej, podobne tragedie spotykamy na kartach książek, wspomnianych powieści graficznych. A tu nagle – sru – w grze? Medium do niedawna służącym wyłącznie rozrywce lub szkoleniom (vide zespołowe, komputerowe gry bojowe, na których taktykę ćwiczą żołnierze)? Czy to jest jeszcze gra? Co to, tak naprawdę, za forma wyrazu, jaka jest, jaka może być...? 

 

I zgodzę się z Tobą, na taką śmierć nie można się przygotować.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przyznam szczerze, że nawet nie kliknę na linki, choćby miało się to wiązać z brakiem zrozumienia pełnego kontekstu. Zgadzam się z tym, co napisała Bemik – jeśli rodzicom tworzenie gry pomogło – ok, ale w życiu nie kupiłabym takiego produktu. W mojej rodzinie doświadczyliśmy różnych tragedii, gdy umiera ukochana osoba – zawsze boli, czy była długo wyczekiwanym synkiem,  wspaniałym rodzicem, czy cudownym bratem. Żałoba to część procesu radzenia sobie ze śmiercią i trzeba sobie na nią pozwolić, znaleźć na nią czas i miejsce. A jako matka, która niestety już nie raz musiała walczyć o zdrowie dziecka, wiem jaka to determinacja i jaki stres. Jakie człowiek znajduje w sobie pokłady siły.  Ale nikt nie mówił, że życie z definicji ma być bezproblemowe.

W moich oczach wszystko zależy od prawdziwych intencji rodziców Joela. Naprawdę musiałbym mieć całkowitą pewność, że oni sami widza w tym, czują to jako dość osobliwą, ale jednak terapię dla siebie i pomoc dla innych matek oraz ojców, znajdujących się w analogicznej sytuacji. To warunek pozytywnego osądu. Jeśli jednak ma to być grą pozorów, drogą do sławy i kasy, to słów brakuje...

Czy kupiłbym? Stawiam drugi warunek: jeśli nie całość, to minimum trzy czwarte zysków na fundusz pomocy rodzicom i samym dzieciakom, na leczenie, próbę ratowania, godne dożycie. Ale i tak pudełka z grą nie rozpakowałbym... co już jest kwestią osobistą, poza dyskusją,

Nie kliknęłam i nie kliknę. Jeśli to dla nich terapia, to niech sobie radzą jak potrafią. Gra? To tylko kolejna forma ekspresji. Były tworzone z terapeutycznych przyczyn książki, pamiętniki, rzeźby, obrazy. A oni stworzyli grę.

Rooms, Ocho – rozumiem, czemu nie chcecie kliknąć i obejrzeć. Muszę zaznaczyć, że gdyby nie sama treść i forma, nie podnosiłbym tematu – z automatu, pierwsza wątpliwość, jest identyczna jak u Adama – skok na kasę na cierpieniu czy faktyczna terapia.

 

I chyba do tego sprowadza się mój problem, na podstawie zaprezentowanych informacji o grze oraz jej fragmentów, tego jak wygląda, o czym jest, jak jest skonstruowana – czy wierzę, że tu nie chodzi o pieniądze, lecz o coś więcej? Czy to możliwe, że maszynka marketingowa rozrywki elektronicznej tym razem pracuje z jakiegoś innego powodu niż mamona?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Tylko przekazanie większości dochodów na pomoc chorym przekonałoby mnie, że nie chodzi o kasę. Ale. Nawet wtedy, czy nie jest to jednak świetna reklama działań marketingowych? Wątpliwości można mnożyć.

Zgadzam się z Bemik. We wszystkim co napisała. 

Mocno zakorzeniony we mnie cynik, który niestrudzenie, dzień po dniu, ratuje mi życie, błaga, bym zaczął ten komentarz od słów “cholernie słaba grafika” i na nich go zakończył. Jest to zapewne jakiś system obronny, więc powinienem go posłuchać i spieprzać stąd, ale...

 

(Tu był komentarz, klepany pod wpływem dość silnych emocji przez ostatnie dwie godziny, ale rezultat okazał się zwykłym pierdu-pierdu. Co prawda mniej więcej na temat, jednak zbyt ckliwym, a przy tym intymnym, bym zdecydował się go opublikować, bez przynajmniej miesiąca uprzedniej kontemplacji)

 

Jeśli chodzi o grę samą w sobie, to, moim zdaniem, jest pomysłem co najmniej masochistycznym. Dla rodzica, który znajdzie się w takiej sytuacji jak pomysłodawcy, i będzie grał w tę grę, żeby “pogodzić się z losem”, moim zdaniem może się ona stać prawdziwym więzieniem, bo nieszczęśnik włoży w nią niewyobrażalny wręcz ładunek emocjonalny, w dodatku bardzo szkodliwy – miłość, nadzieję, wiarę, że jednak będzie lepiej, i tęsknotę, a gdy dziecka wreszcie zabraknie, będzie wracać raz po raz, żeby znów poczuć choćby cień tamtych emocji. Ta gra łatwo może stać się swoistą “emocjonalną kapsułą czasu”, umożliwiającą powrót do przeszłości i przeżywanie jej wciąż i wciąż od nowa (bo w końcu to symulator rzeczywistości, z którą naprawdę trzeba było się zmierzyć). I nie ważne, że to powrót iluzoryczny – w niczym nie zmieni to faktu, że bez przerwy będzie otwierał stare rany, a ich nosiciele będą tkwili w świecie, który już przeminął, jednocześnie pozwalając, by przemijał i ten, w którym żyją, a raczej: powinni żyć, naprawdę. Dzisiaj rolę takich kapsuł spełniają zdjęcia, filmy rodzinne i wszelkiego rodzaju pamiątki po zmarłym, więc tak naprawdę to żadna nowość. Tyle tylko, że gra, poprzez samą swoją naturę uzależniająca, a przy tym wymuszająca integrację ze wszystkim, co zostanie w niej “zaklęte” – emocjami oraz wspomnieniami  – i wymagająca o wiele więcej uwagi, żeby nie powiedzieć – pełnego skupienia, może (i zapewne będzie) mieć o wiele silniejszy, bardziej destruktywny wpływ na odbiorców.

Zapewne nie każdy wpadnie w taką pułapkę, bo są ludzie i są ludzie, ale jeśli już kogoś to spotka... Naprawdę nie życzę.

 

Jeśli chodzi o aspekt komercyjny, to najrozsądniej byłoby zrobić po prostu kopiuj-wklej z Adama.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

 Cieniu Burzy, to bardzo proste i zarazem mądre zdanie: nosiciele będą tkwili w świecie, który już przeminął, jednocześnie pozwalając, by przemijał i ten, w którym żyją, a raczej: powinni żyć

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No, Cieniu, zaskoczyłeś mnie. Umiejętnością ochloniecia, trafną obserwacją w połączeniu z tym intrygującym konceptem interaktywnego, w pełni dobrowolnego samouwięzienia we własnych emocjach. Bo jak się tak zastanowić, to całkiem prawdopodobny scenariusz...

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka