- Hydepark: Dlaczego tak mało Science Fiction?

Hydepark:

opowiadania

Dlaczego tak mało Science Fiction?

Czytam ci ja sobie od kilku dni opowiadania i publicystykę na tym portalu, głównie w poszukiwaniu fantastyki naukowej, przyznam się, że trudno jest mi znaleźć cokolwiek, użytkownicy lubują się tu raczej w fantastyce co nie jest oczywiście zarzutem, jednak z trudem w zalewie właśnie tej fantastyki znaleźć coś co przypominałoby fantastykę naukową. Czy tylko ja jestem tu fanką Vonneguta, Lema, Asimova czy Hawkinga?

Komentarze

obserwuj

Nie tylko Ty, bogini, brak klasycznej s-f odczuwasz. Ale cóż, takie mamy, wiecie rozumiecie, trędy (nie poprawiać, tak ma być, a dlaczego, proszę zgadywać).

Trędy trędami a dobra literatura zawsze się obroni, choć może to tylko moje naiwne przekonanie. Osobiście wiem, że mam nieco archaiczny gust jeśli chodzi o literaturę, moi ulubieni autorzy albo już nie żyją albo już bardzo blisko :)

Moje napomknięcie o braku science fiction nie było formą zarzutu ale raczej prośby by stali bywalcy portalu może coś zasugerowali? Jeśli jest tu autor piszący science fiction niech się odezwie…!

Też odczuwam braki. Ale ludzie piszą, co im się chce pisać. Realia. Zresztą, na szczęście - poziom nie jest zły. To duża pociecha.

Właśnie zamieściłem coś w stylu Lema, zapraszam :).

O, i to jest tzw. odzew z klasą. :)

=>Kali. To chyba nie kwestia "dobrości" literatury, lecz trudności w znalezieniu motywu. Epoka pień nad zdobywaniem kosmosu minęła, podróży w czasie nikt mądry na serio też już nie tyka, konsekwencji ewentualnej prawdziwości hipotezy superstrun nie znają w pełni nawet autorzy tej koncepcji --- skąd brać "natychy" dla klasycznej s-f?

Tu nie chodzi o natchnienie bo to można znaleźć i wbrew pozorom nie lać przy tym wody:) (znów moje naiwne przekonanie). Dobra zgadzam się, fantastyka jest o tyle łatwiejsza ponieważ wszystko od góry do dołu możesz sobie wymyślić, a w science fiction jednak istnieje ten minimalny wymóg zachowania jakiś praw fizyki czy znajomości chociażby podstaw chemii czy biologii. Być może to odstrasza potencjalnych autorów. Niemniej dla mnie dużo ciekawsze wydają się wizje, które mają chociaż cień prawdopodobieństwa. A co do tematów…klonowanie, mutacje nawet te cholerne wybuchy na słońcu…nawet z babcinych kapci da się zrobić science fiction. Mnie osobiści „natychów” nie brak…

Stephen Hawkins lubi temat podróży w czasie, ale on akurat jest naukowcem a nie pisarzem.

Jeśli tak --- to na co czekasz? Wal śmiało.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z Twoim, jakże popularnym i jakże często powtarzanym, zdaniem o fantastyce bez science. Przy solidniejszym podejściu do sprawy nie jest łatwiejsza, okazuje się, o zgrozo, trudniejszą. Konstruujesz cały świat, nowy, tylko swój świat, i Twój kłopot, żeby nowy Kosmos nie okazał się koślawy, dziurawy... Nawet klasyczne osadzanie akcji w pseudośredniowieczu --- ulubiony chwyt autorów --- kryje mnóstwo pułapek. Od groma głupstw nawsadzasz, jeśli przedtem nie posiedzisz nad literaturą, dającą pojęcie o życiu w tamtych czasach... Jakieś odmienności muszą zaistnieć --- ale muszą się same tłumaczyć, z czegoś wynikać, najlepiej logicznie wynikać...

Sc-fi o kosmosie to przeżytek, bo zbyt dużo już wiemy, a niewiadome nie mieszczą się w wiedzy przeciętnego czytelnika.. Kali ma racje. Fantastyka jest łatwiejsza. Z resztą sama napisałam s-f, nieklasyczne bo konwencja bio (bardzo mało popularna), ale jednak. Dostało jedną, anonimową ocenę.

Fantastyka (wampiry, czarodzieje oraz magia) mają się lepiej.

Nie zgadzam się z Adamem KB. Żeby wiedzieć o średniowieczu musisz znaleźć źródła i pisać. Resztę możesz wziąć z sufitu, aby tylko miało sens. Aby napisać sc-fi musisz mieć OGROMNĄ wiedzę, aby odpowiedzieć na zadane pytania i kreatywność, aby stawać nowe. Nie mówiąc jeszcze o wyczuciu i dotarciu do czytelnika z trudnym tematem.

Właśnie o ten sens branego z sufitu chodzi, Kamo.
Również o mieszczenie się w wiedzy przeciętnego czytelnika, gdy chodzi o s-f.
I tak źle, i tak niedobrze.

Nie twierdzę, że fantasy jest łatwa (jakkolwiek dziwnie to może zabrzmieć), zasadniczo jakby na to nie spojrzeć nie ma takiego gatunku, w którym nie byłoby jakiegoś „haka” na autora, gdzie nie stanąłby i pomyślał „Boże pomóż mi bo nie wiem co czynię…”, ale musisz przyznać, że science fiction jest nieuchronnie zespolona z nauką, a z nią zawsze trudno się literacko mocować, można powiedzieć, że science fiction wali przed tobą te same kłody co fantasy (chociażby alternatywne światy) plus jeszcze musisz to jakoś logicznie poskładać do kupy, żeby wszystko było w miarę naukowo wiarygodne. W fantasy właściwie nic cię nie ogranicza, na upartego możesz uniknąć osadzenia w jakimś momencie historycznym i pisać o współczesności, ale jeśli wybierzesz sobie tło historyczne musisz się z nim zmierzyć na to nie ma bata. Ale zgadzam się wielu autorów fantasy o tym zapomina i potem tworzy takie sobie teksty.

ps: Jedno opowiadanie zamieściłam, czy to science fiction oceńcie sami, ostrzegam jednak, że może przerazić ściana tekstu(za którą już zostałam zbesztana) lub/i pro-rodzinna tematyka...

Tyle jeśli chodzi o mój wkład w science fiction na tym portalu

A więc mniej więcej dogadaliśmy się. Czy tu, czy tam, trza, panie dziejku, chocia trocha wiedzieć, ło cym sie pisze...
Nadrobiłem niedopatrzenie. Przeczytałem twoje opowiadanie.

W science fiction twardym jest jeszcze jeden problem. Większość młodych twórców może mieć  z nim także problem. Nie wystarczy sama wiedza naukowa, prawdopodobieństwo zjawisk i techniki. Opowiadanie musi mieć bohaterów, relacje międzyludzkie. Bohaterowie muszą być wiarygodni w swoim zachowaniu i w zestawieniu jego z futurystycznym środowiskiem. Każda wizja przyszłości ma w sobie jakieś wynalazki, które zmieniają sposób postrzegania świata i mentalność bohaterów, socjalne tło, musi iść za nią.

Już nie mówiąc, że nadmierna naukowość może zamienić dialogi w nieznośny dla ucha mniej obeznanego czytelnika bełkot.

W fantasy jest pewna łatwość, to znaczy, zawsze można uznać, że magia to magia i wprowadzać na tej zasadzie wszystko, co przyjdzie akurat na myśl. Fantasy i lekkie s-f typu space opery jest o tyle łatwiejsze, że koherentność świata nie musi być budowana koniecznie z wyprzedzeniem Można dać się ponieść fantazji, a realia uspójnić dopiero potem. W hard s-f każdy wynalazek, technologia, mechanizm, obca istota, będzie oceniany także pod względem prawdopodobieństwa zaistnienia, względnego realizmu wizji. Wszystko musi być wycyzelowane od początku.

P.s. sorry za "problemowy" bełkot na starcie mojego wtrętu. Nie zdążyłem zauważyć problemu :)

Czuję się trochę jak gość do wsadzania kija w szprychy, ale nie mogę się powstrzymać i zadać pytania - że co?
Jasne, że trzeba co nieco wiedzieć. Ale teza, że "każdy wynalazek..., obca istota" będą oceniane pod względem prawdopodobieństwa zaistnienia, jest dla mnie zaskakująca.
Ot, czy jest wielu takich tutaj, którzy uważają, że żywy ocean z Solaris jest bardzo prawdopodobny? Ktoś pamięta może, jakie tam było podbudowanie naukowe? Że statkiem kosmicznym przylecieli? Jakaś stacja była? Próbowali tego i owego - np. promieni Roentgena? I to czytało w myślach i podsuwało twory z najgłębszych zakamarków umysłu? To ma być prawdopodobne?
Niezwyciężony - wojna maszyn, wskutek których powstały mrówki czy właściwie nie mrówki, ale coś jeszcze bardziej podrzędnego. Bajki robotów - ktoś gdzieś dostrzega prawdopodobieństwo?
Pohl - Gateway. Gdzie tam jest naukowa podbudowa? Poul Anderson i bodajże gwiezdny kupiec? Albo Piaseczniki Martina? Czy równania Hari Seldona, które legły u podstaw Fundacji, są prawdopodobne? Niby i są, ale przecież nie o nich jest ta seria, tylko o wczesnym średniowieczu w kosmicznym ubranku.
O wiele bardziej naukowa jest seria Johna Ringo o Posleenach - on sporo wie o broni, itd. Ale czy to jest prawdopodobne, że napadną nas mięsożerne konie z kosmosu?
Wydaje mi się, że kiedyś było łatwiej, bo nikt nie stawiał takich wyznaczników - musisz mieć wielką wiedzę, aby pisać SF, twoje wynalazki muszą być prawdopodobne, a obcy - możliwi do zaistnienia. Ktoś miał jakiś pomysł, smykałkę do pisania plus wiedział to i owo i starczyło. Teraz stawia się takie warunki, więc sf jest po prostu nudniejsza i mniej ludzi chce ją czytać. Podobne wrażenie miałem, jak kiedyś przeczytałem wydaną w Polsce antologię Gunna Droga do gwiazd. Opowiadania, jakie były zamieszczone na jej końcu, były śmiertelnie nudne. I na dodatek - niespecjalnie naukowe (jak to, w którym wypowiadane słowa nagle zyskiwały ciężar i masę).

A ja nie nawidzę fantastyki naukowej. Nudzi mnie straszliwie... Te wszystkie odyseje, dany browny... Bleee :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Może nie chodzi o posiadanie szczególnie głębokiej wiedzy naukowej, chociaż ta oczywiście się przydaje, dobry autor science fiction po prostu nie robi wydmuszki ze swojego dzieła, klasyfikowany do twardej fantastyki Asimov też pisał o rzeczach mało prawdopodobnych, chociażby o podróżach w czasie, ale czytając o nich nie ma się takiego okropnego poczucia, że ktoś nas oszukuje. Niedawno czytałam artykuł nomen omen z Fantastyki z 1985 roku „Siedem grzechów głównych polskiej science fiction” w którym to autor zwracał uwagę nie tyle na brak podpartych naukowo „faktów” ale całą masę innych rzeczy, które nie tylko science fiction ale prawie każdy inny gatunek mogą z łatwością zniszczyć.

Dla głodnych wiedzy podaję link: http://niniwa2.cba.pl/oramus_siedem_grzechow_glownych_polskiej_sf.htm

Ja lubię science - fiction, choć gdy autor za bardzo zaczyna się wdawać w szczegóły techniczne i tak dalej, po prostu się gubię. Ja osobiście baaardzo ostrożnie zabieram się do pisania sf, bo boję się, że napiszę jakieś bzdury przerażające, a z tego, co bazgam, nie odważyłabym się pokazać w Necie niczego;) Może inni podchodzą do tego podobnie? W Internecie w sumie zaiste znalazłam zaledwie parę dobrych opowiadań tego gatunku.

Cóż, może jeśli redakcja zapragnie kiedyś ogłosić kolejny konkurs w stylu wampirezy, da drioda czy coś w tym stylu, to potrzeby zostaną częściowo zaspokojone.;)

Btw. Fasoletti: błagam, nie oceniajac sf miarą Dana Browna (nie twierdzę, że nie czytało mi się niektórych książek miło, ale...), to prawie tak, jakbyś chciała oceniać fantasy na podstawie książek Meyer.

Podzielę się taką myślą, którą miałem przy lekturze "Chindi" McDevitta. Żeby dziś pisać np. o Pierwszym Kontakcie i wyoko rozwiniętej technice nie tylko trzeba wiedzy. Ważna jest także, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, nadzieja. Autor musi pozwolić sobie i swojemu narratorowi żywić nadzieję, że pewne rzeczy czy sytuacje są możliwe. Wielu autorów jest zbyt sceptycznych, żeby pisać takie SF. Sceptycyzm drąży ten gatunek, tak mi się zdaje.

Problem sceptycyzmu rzeczywiście może być jedną z przyczyn podupadania gatunku. Ale z czasem, chyba sama nauka staje się coraz bardziej sceptyczna i zajumuje się bardziej podważaniem różnych wizji, niż ich tworzeniem. Czasem mozna odnieść takie wrażenie.
Chociaż z drugiej strony, przedwczoraj przeczytałem, że jakiś doktor w Seattle zrobił pierwszy krok w stronę tak ukochanych przez s-f kapsuł hibernacyjnych. Więc może jeszcze nie jest tak źle :)

Co do prawdopodobieństwa hard s-f, nie chodzi wcale o supernaukowy realizm. Chodzi o to, że nie znajdziesz w nim szarż z blasterami, technologii tak cudacznej, że aż czasem śmiesznej, obcych których jedyną celowością istnienia jest wyglądać fajnie, ogólnej atmosfery kosmicznego placu zabaw. Do zjawisk, które są nieprawdopodobne, da się przecież też dorobić zresztą wyjaśnienia czy spekulacje  brzmiące rozsądnie i wewnętrznie spójnie w kontekście świata przedstawionego. Jeśli nie założymy, że jest możliwe jakoś zbliżyć sie lub pokonać prędkości światła, to pada nam cała "kosmiczna" gałąź oprócz statków generacyjnych.  Zawsze też można coś elegancko pominąć i nadal czytelnik nie będzie miał wrażenia obcowania z "dubami smalonymi". Ale nie trzeba się uciekać do wszechobecnego "użyj Mocy", "przejdź w Warp Pindziesiąt" czy "bo tak".
Nie ujmując space operom, bo lubię :)

Nie ma znaczenia science fiction czy fantasy, czy jakikolwiek inny gatunek, czytelnik musi uwierzyć w to co czyta, wejść w świat i się w nim zadomowić. I to jest wyzwanie dla autora, który musi sprostać temu zadaniu wykreować zupełnie nową rzeczywistość, ale jakby znajomą, puścić wodze wyobraźni, ale na tyle by nie popaść w śmieszność lub niezrozumienie, poza tym musi być precyzyjny, jeśli sam nie wie o czym pisze, to jak czytelnik ma się w tym wszystkim odnaleźć?

Fantastyka naukowa daje duże pole do popisu jeśli chodzi o wyobraźnie, jeśli nawet jest ona nieco spętana wymogami nauki to nawet lepiej, osobiście kiedy kreuje coś na kształt sf czy fantasy zawsze szukam informacji lub też natchnienia w czymś co jest podparte rzetelną pracach naukową lub ma jakieś zaplecze w kulturze myślę tu o mitach, wierzeniach, archetypach. Traktuję to jako pomoc a nie kulę u nogi, bo im więcej o tym czytam tym mocniej mogę to potem przetworzyć na prawdopodobne scenariusze. Innymi słowy dla mnie to wyzwanie wpierw zagłębić się w jakiś temat a potem go przetworzyć po swojemu.

A co do sceptycyzmu, być może jest w tym trochę racji, mamy coraz większą wiedzę na temat technologii i nauki. Faktycznie o ile jeszcze czterdzieści lat temu ktoś mógłby sobie pomyśleć, że w 2010 będzie jeździć na wakacje na Marsa dziś już wie, że raczej nie da rady. Nikt już nie jest tak pozytywnie nastawiony do podbijania kosmosu.

Osobiści uważam, że w klasycznej sf najlepsze jest to, że niesie ona ze sobą jakiś przekaz, głębszą refleksję. Coś czego próżno szukać w wielu książkach tego typu. Bo przecież sf to nie musi być tylko worek, w którym da się upchnąć kosmitów, odlotowe pistolety i podróże w czasie ku uciesze niewymagającego czytelnika.

@ Kali - a dlaczego niby podróże w czasie są mało prawdopodobne? Przecież niejaki Stephen Hawking podobno zbierał pieniądze na badania, bo uznał, że są one możliwe. Nie znam faceta, ale to podobno genialny fizyk jest.
@ M.Bizarre - ja naprawdę nie rozumiem, czemu hard sf mają szkodzić np. szarże z blasterami, cudacznych technologii czy zajefajnie wyglądających obcych. A niby dlaczego nie? Co szkodzi wymyśleć np. obcego w kształcie balonu, unoszacego sie na wietrze, zaimplementowac mu możliwość absorpcji helu z atmosfery i powiedzieć, że to coś lata, bo na tej planecie wskutek czasowych koniunkcji satelitów są silne pływy, które zatapiają całą ziemię - co nie lata, ginie. Daj obcego, a znajdzie mu się jakąś drogę ewolucyjną.
Lubiłem kiedyś sf, to było pełne humoru, działo się w odległych miejscach i obcy byli interesujący. Z czasem jednak zaczęła królować czarna wizja - że nie tylko nigdzie nie polecimy, ale zadusimy się we własnym sosie. Skażenie środowiska, wybuchy jądrowe, wojna atomowa, biologiczna, uderzenie komety - wszystko to zdegraduje nasz świat i nas samych. Nagle wizje spotkania z obcymi, z którymi idzie się dogadać, stały sie naiwne, kosmiczne wojny śmieszne, wręcz niemożliwe, itd. itp. Taka sie moda zrobiła - i to, co było ciekawe, zniknęło z SF, a została w dużym stopniu literatura dla masochistów. Ale nawet oni nie są w stanie w kółko czytać o zagładzie, wymieraniu, itd. W rezultacie przerzucili się na Conana.
Zgadzam sie z Jakubem - do pisania SF potrzeba nadziei. Nadziei, że będzie dobrze, że jest przed ludźmi przyszłość. Jeśli ktoś uważa, że jesteśmy skazani na zagładę, powinien zając sie budową schronu. Niestety, tacy ludzi pisali SF.

Absolutnie rozumiem twój punkt widzenia, zwłaszcza jako oddany fan Doctora Who

Zresztą, cały podział na hard i light można przecież uznać za bujdę, stworzoną by dowartościować się przez co-po-niektórych. Pewną róznice klimatowo-tematyczno-podejściową da się wyodrębnić i to uzasadnia  podział, ale zawsze też punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

A co do Bajek Robotów, wspominanych wcześniej (i Cyberiady), to w nich właśnie jest fajne to, że trzymają się absolutnie jak najdalej od hard imo

To był tylko przykład, podłam go ponieważ obecnie podróż w czasie wydaje mi się mniej prawdopodobna niż powiedzmy skolonizowanie Marsa.

Ja znam Hawkinga i bardzo szanuję jego pacę, niemniej słuchając jego wypowiedzi, nie uświadczysz wiele z naiwnych wyobrażeń hurra-space-optymistów, jest fizykiem teoretycznym, więc siłą rzeczy bada sprawy prawdopodobne, ale nie koniecznie możliwe. Lektura jego „Krótkiej historii czasu” daje dużo do myślenia o tym co jest i co może być, czasem wydaje mi się, że ta książka jest lepsza niż jakiekolwiek sf jakie czytałam w życiu. Ale co kto lubi, bo lekką lekturką na pewno bym tego nie nazwała nawet jeśli jest to rzecz skierowana do laików.

Mimo wszystko podtrzymuję swój zarzut, że obecna sf pozbawiona jest głębszych treści. A co do humoru, w sf akurat nie tego szukam, kwestia gustu być może.

Eh, głębsze treści...
Kiedyś tak się zastanawiałem, co właściwie powoduje, że książki potrafią przeżyć swojego twórcę. Nie mówimy o warsztacie, z jednej strony to warunek konieczny, z drugiej - bywają przecież różne przekłady. No i z tych przemyśleń wyszło mi, że na pewno nie głębsze treści. Tak sie składa bowiem, że te chyba najszybciej tracą na znaczeniu.
Ot, porównajmy popularność i ponadczasowość Dumasa i Balzaca, którzy to żyli mniej więcej w tym samym czasie. Albo Verne'a i Zoli. Znawcy literatury stawiają wyżej Balzaca i Zolę niż Dumasa i Verne'a, ale nich ktoś z pamięci spróbuje wymienić postacie i ksiązki stworzone przez tę pierwszą dwójke. Za to znajomość książek pozostałych dwóch jest znacznie lepsza.
Gdy patrzy się na listę laureatów nagrody Nobla, to okazuje się, że są tam nazwiska ludzi praktycznie zapomnianych. Mogę założyć się o duże pieniądze, że wiekszość, i to przeważająca, próbowała tworzyć literaturę z głębszymi treściami. I pewnie się im udawało - ale najwyraźniej erozja dotyka nie tylko gleby, ale i treści.

Bzdura! Ja czytam zarówno Zolę, Dumasa jak i Balzaka…uniwersalne treści są istotne i ponadczasowe, to je wyróżnia, najlepsza książka to ta, która nie traci na aktualności chociaż jest odczytywana w różnych epokach. Dumas i Verne są popularniejsi, bo pokochała ich pop kultura. Ale wystarczy podać przykład Dostojewskiego – ponadczasowy, uniwersalny, popularny chociaż tworzył w połowie XIX w nie zestarzał się wcale.

Kali, nie wiem, co czytasz. Chodziło mi o ogólny ogląd, o osąd wydany przez pop kulturę, jak to nazywasz. Wprawdzie skoro pisali w XIX wieku, to kultura pop jest już całkiem leciwą staruszką, ale niech będzie. W końcu jakaś pop kultura istniała zawsze. To ona - w jakieś wersji - zdecydowała, że czytamy Horacego czy Senekę, a nie innych facetów, którzy wtedy pisywali.
I czemu bzdura? Że większość ludzi identyfikuje się w wiekszym stopniu czy zna kapitana Nemo albo tego gościa, który objeżdżał świat, niż bohaterów Germinala albo Ojca goriot? Że w tej sytuacji uniwersalizm jednak znacznie wiekszy jest w przypadku Dumasa i Verne'a niż pozostałej dwójki? A może bzdura dlatego, że skoro Ty czytasz, to wystarczy?
O Dostojewskim się nie wypowiadałem. Nie znam żadnego rosyjskiego pisarza-fantasty czy piszącego opowieści awanturnicze z tamtych czasów. Nie dało się porównać.

Muszę podbić post Fasolettiego. Nie znoszę fantastyki naukowej. Wszytko to zagmatwane, sztampowe, zimne i mało interesujące. O wiele ciekawsze wydają mi się opowiadania z bohaterem, a nie z kosmosem w roli głównej. Najdłużej w pamięci zostały mi s-f kompletnie zmyślone, oderwane od tego co ktoś napisał wcześniej. Żadnych skafandrów, pulpitów sterowniczych, autonawigacji... po prostu przestrzeń kosmiczna i konflikt.  To mi się podoba:)
Aaa... opisy kosmosu przypominające opisy przyrody u Orzeszkowej też nie służą mojej dobrej rozrywce (wiadomo, kwesiat gustu i ew. romantyzmu).

Własnie wiktorze. Gwiezdne wojny, Lodowi Piraci, Obcy i inne tego typu rzeczy. Yeah!

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Wiktorwroz: nie znosisz S-F, bo sztampa, chłód i gmatwanina. Ciekawsze są opowiadania z bohaterem...
Ty mi najpierw pokaż --- znaczy, wymień --- chociaż jeden tytuł, w którym nie ma ani jednego człowieka. Nie ma w stopniu najwyższym --- nawet cienia sugestii brak, że istnieje ktoś taki.
Porównywanie Verne'a z Dostojewskim w kontekście popkultury? Co Wam się porobiło? Ujmę to, na gorąco, tak: gdy Verne'a drukowano w odcinkach w prasie, i mogły czytać to kucharki z dozorcami kamienic, Dostojewski pisał dla innych odbiorców. Dlatego, że pisał o czym innym.
Stawianie w jednym rzędzie "Solaris" z "Cyberiadą" to wielka pomyłka. Nie te kalibry...
Nikt nie musi kochać tzw. twardej S-F. Podobnie nikt nie jest obowiązany uwielbiać hurtowo smoków i facetów z umklajderami. Ale potępianie w czambuł i odrzucanie na śmietnik jak leci to wielka pomyłka. Jak każde zbyt daleko idące uproszczenie. Tak myślę.

Moim zdaniem dobra literatura zawsze sie obroni. A dobra opowieść to historia, w której najważniejszy jest bohater. jeżeli na miejscu bohatera podstawimy problem to zrodzi nam się nieciekawy pod wzgledem literackim tekst. Instrukcja obsługi, czy też referat może byc nudnawy, ale nie opowieść.

Adam - zawsze się nieźle bawiłem, gdy ktoś mówił, że czegoś z czymś się nie da porównać. Solaris i Cyberiada niby mają być nieporówywalne? Jakas ustawa na to jest, czy też głębokie, wewnętrzne przekonanie? Ja osobiście uważam Cyberiadę za dzieło znacznie lepsze, głębsze i fajniej napisane niż Solaris. Tak samo uważam, że można porównać Dostojewskiego  z Vernem i wtrętu na temat drukowania w odcinkach dla dozorców i kucharek oraz dla innych odbiorców nie rozumiem. Czy to ujma, czy zasługa, czy tylko rodzaj nośnika? Ktoś Dostojewskiemu wzbraniał pisania w odcinkach?
Ale zgadzam sie całkowicie ze stwierdzeniem, że nie ma opowiadań o kosmosie jako takim. Zawsze ktoś tam siedzi w jakimś Sokole czy innym statku i coś działa.

W nosie mam czy coś należy i można porównywać, czy nie. To nie jest sprawa odgórna tylko segregacja ludzką ręką czyniona i twór logiczny. Jeśli jestes krytykiem literackim i nie znasz takich porównań- wsyd, ale jeśli jestes czytelnikiem i czytasz bo lubisz? Musisz być logiczny? Nawet jesli masz świadomość pewnych podziałów? Gdyby tak było, nikt by nie palił petów, bo to w końcu szkodliwe i logicznie rzecz biorąc nie opłaca się. Jedna rzecz można rozumieć na wiele różnych sposobów, nosem, sercem, wiedzą itd.
Co do bohatera i przestrzeni  - być może nie wyraziłam się jasno - za dużo kosmosu, za mało bohatera! Taki rozkład sił sprawia, że rzucam książkę w kąt.

Tylko się, Mzimu broń, nie obraź.
Są nieporównywalne. Dla mnie takie będą zawsze. "Cyberiada" najpierw bawi, potem dostrzegasz, że nie o samą zabawę słowami, postaciami, motywami i aluzjami chodzi. "Solaris" od razu, po paru stronach wprowadza do labiryntu i zatrzaskuje za wprowadzonym drzwi --- nie będzie lekko, to się czuje...
Verne a Dostojewski. Rzecz nie w nośniku, nie w rzeczywistym lub domyślnym jakimś zakazie publikowania w odcinkach. Rzecz w kalibrze oraz adresach. Nie da się, uważam, sprowadzić do wspólnego mianownika pana Fileasa z kapitanem Nemo i braci Karamazow. Dwa (praktycznie) rozłączne światy. Ani ujma, ani zasługa, dla nikogo i niczyja.
Inna sprawa, że nie lubię Fiodora.
Jeszcze inna sprawa, że taką nieporównywalność miałem na myśli. Bo tak zwyczajnie porównać można kolorowe szkiełko z diamentem.

Adam - czytam, co piszesz, nawet to rozumiem - i oczywiście się nie zgadzam. Ale podoba mi się to porównanie do porównania. Kolorowe szkiełko, troszkę podobne do diamentu, ma bardzo ale to bardzo podobną funkcję do samego diamentu - służy ku ozdobie. Mało tego, w niektórych przypadkach diament i ich imitacja jest nie do odróżnienia dla wprawnego oka. Oczywiście, specjaliści są w stanie tę różnicę dostrzec. Także i ci niewprawni ją widzą - ale po latach. W tej sytuacji czy mimo upływu czasu Fileas Fogg i kapitan Nemo nie błyszczą równie mocno jak bracia Karamazow? Czy skoro ani ci, ani ci nie poddali się czasowi, to przypadkiem nie mamy do czynienia z samymi diamentami?

Ja też nie powiedziałabym, że Verne produkował tylko "szkiełka" a dajmy na to Dostojewski "diamenty", zgadzam się z przedmówcą, jeśli coś przetrwało próbę czasu to musi nieść ze sobą jakąś wartość, obojętnie o czym by traktowało, o wartości literatury nie świadczy jednak ilość ludzi, która słyszała o niej lub kojarzy bohaterów.

No cóż, zgodzić się w połowie, aby w połowie się nie zgodzić.
Ja generalnie wiem, czego wymagam od literatury. W zależności od gatunku te wymagania są nieco inne, ale zasadnicze nie zmieniają się. Tyle, że to ocena subiektywna, moja. Ale gdy spojrzeć poprzez zbiorowość, to jak można ocenić wartość literatury jak nie poprzez to, jak dużo osób zna bohaterów lub o książce słyszała. Ktoś powie, że można też spoglądać przez pryzmat wpływu na następców - ale to chyba nazbyt wyrafinowane. Ilu osób zdaje sobie sprawę np. z wpływu Hemingwaya na współczesną literaturę? To nie umniejsza jego wartości, ale powoduje, że za czas jakiś stanie się on ramotą dla znawców, podobną do Don Kichota (ile osób tutaj czytało tę powieść Cervantesa?).

Zapytam wprost: czy napisałem, że jeden produkował tanie błyskotki, drugi szlifował diamenty?
Napisałem, że bezpośrednio porównać się ich nie da. Inne pułapy, inne kierunki lotów. Czy koniecznie trzeba porównywać?

Nie trzeba, wszystko ma swój indywidualny urok, a każdy czytelnik ma swoje preferencje.

AdamKB, czy Tobie czasem nie chodzi o porównanie typu szydełko i szkiełko? Bo diament i szkiełko to akurat pasuje do pewnych logicznych rzędów porównań przy których obstajesz: jeden jest real a dugi fake;)
Co innego szydełko i szkiełko- nie mają podobnych własności, które można porównać.

Jednak nie. I nie obstaję. Nie dzielę na real / fake. Uważam, że bezpośrednio porównywać nie można ze względu na odmienności materiałów, z których sporządzono przedmioty sporu, i odmienne właściwości tychże materiałów. Pomimo przynależności przedmiotów do tej samej nadrzędnej kategorii. Tylko tyle.

Nie porównujesz, Twoja sprawa, ja porównuję i mnie z tym dobrze. Nie porównuję Pana Cogito z Solaris, bo to co innego. Ale Solaris i Cyberiadę - jak najbardziej.

Pan Cogito... Miałem całą książkę do polskiego o panu Cogito. Nie ujmuję talentu autorowi tych wierszy, ale jak o nich słyszę to mi się rzygać chce... Jakiegos urazu psychicznego sie chyba nabawiłem...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti - ja miałem podobnie, jak musiałem pisać, czemu Wisława Szymborska wielką poetką jest. No, jest wielką poetką, a ja mdłości miałem, jak tylko coś jej zaczynałem czytać. KAżdy lubi to, co lubi.

Pisarze niechętnie piszą fantastykę naukową, ponieważ bardzo szybko się deaktualizuje. By stworzyć coś oryginalnego i wybitnego jest niezwykle trudno, bo prawie wszystkie rekwizyty i dekoracje zostały już wymyślone.

Jednocześnie wielu z was błędnie interpretuje ten gatunek.

Argh. Było fajne forum NF, z możliwością cytowania i przyjaznym oczom liternictwem, toście je zaprzewodasili i teraz trzeba się męczyć z kurduplastą czcionką na czarnym tle...
<offtop mode off>
Po pierwsze, dlaczego część dyskutantów błędnie  używa słowa "fantastyka" w znaczeniu "fantasy"? Myślałam, że gdzie jak gdzie, ale TUTAJ nie powinno być takich pomyłek.

Po drugie, zdecydowanie nie jest prawdą, jakoby pisarz tworzący fantasy nie musiał trzymać się praw fizyki i biologii. Owszem, niektórzy się nie trzymają (na starym forum NF pewien młody twórca napomniany, że mieczem wykonanym ze złota nie da się walczyć przeciwko broni stalowej odparł "oj tam, może w tym świecie jest inne złoto niż u nas", ale nie uznano tego za argument przekonujący), ale to prosta droga do ośmieszenia się.

Po trzecie, o niechęci pisarzy i czytelników wobec hard SF napisałam swego czasu cały felieton, zapraszam:
http://www.esensja.pl/ksiazka/publicystyka/tekst.html?id=6998

Achika, może powinnaś uknuć nową nazwę: hardly SF :)

Nie mogę, bo już Ty ją ukułeś. Celna jest. :-)

Achika - tak się składa, że przy jednym z opowiadań napisanych tutaj wyraziłem zdziwienie, dlaczego u licha Spartanie walczą z Persami mieczami z brązu? Autor odpowiedział, że tak mu się podobało, poza tym, uznał, że brąz jest fajny bo lekki (sic!). Podałem masę właściwą obu metali, wyjaśniłem, że w czasach bitwy o Termopile stal była znana, używano jej powszechnie i że gdyby Spartanie mieli brąż, a Persowie stal - bo tak wynikało z tekstu - to obrońcy wąwozu dostaliby straszne wciry. Nic. Na dodatek autor dostał wsparcie z redakcji, że to świat autora, to mu wolno.
Druga sprawa - oczywiscie, fantastyka to nie fantasy. Z drugiej strony, jak czasem przeglądam informacje z zagranicznych portali, to wychodzi, że dla nich fantasy to wszystko co fantastyczne, ale akurat nie sf. A jak wiadomo, my bardzo chętnie czerpiermy od innych zarówno dobre, jak i złe wzorce :)

A ja myślę, że S-F pisze się tak mało, bo do tego trzeba dużo myśleć i dużo wiedzieć, a edukacja obecna temu nie sprzyja. Młodzi ludzie coraz więcej "wiedzy" czerpią z telewizji w rodzaju Discovery i potem odtwarzają nie tylko styl, ale również głębię, a raczej płyciznę.

"Śledztwo" Lema ani trochę się nie zdezaktualizowało, ale teraz mało kto się zajmuje takimi filozoficznymi sprawam, jak przypadek albo możliwość poznania.

Innymi słowy: jaka szkoła, takie S-F. Nie oczekujmy zatem zbyt wiele. Co więcej, będzie coraz gorzej.

SF = dobra szkoła, Fantasy = zła szkoła? A horror, mój ulubiony? To już bardzo zła szkoła?

Myślę, że nie ma wyraźnego, rzeczywistego podziału na "dobre i złe szkoły". Podział wedle popularności? --- tak. Pozostaje kwestią do tysięcznych powtórzeń i prób zdiagnozowania, co i dlaczego oraz jakiej grupie czytelników się podoba, a co nie, i dlaczego. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek z tych swoistych perseweracji cokolwiek konkretnego wyniknie. Ot, zgodzę się z kimś w jednej sprawie, ktoś ze mną w drugiej, a trzeci głos "objedzie" nas obu za plecenie głupot, bo wszyscy wiedzą, że, itd., itp., a poza tym miliard much nie może się mylić... Bo i takiej klasy argumenty słyszałem...
Ale z jednym zgadzam się od dawna. Równia pochyła.

Napisanie książki wymaga olbrzymiej wiedzy z różnych dziedzin. Ślizganie się po naukowaych tematach jest niewskazane, inaczej łatwo popaść w śmieszność, albo nieuzasadnione i niewskazane pisanie absurdów. Niestety trzeba zrozumieć wiele aspektów, starać się dojść do istoty rzeczy i wtedy dopiero pisać według własnego pomysłu. Akurat piszę powieść, co prawda nie pure sf, ale w konwencji new weird. Im dalej w las, tym więcej drzew, oprócz stworzenia świata, zrębów kulturowych, społecznych, religinych dochodzi jeszcze "nowa" fizyka, która wbrew pozorom nie ułatwia pisania, a wręcz zmusza do głebokiej analizy, co z danej własności może wyniknąć, jakie zjawiska są prawdopodobne, a jakie niezmozliwe do ujawnienia. Pisanie wymusza inny sposób myślenia - procesowego - wymagającego znalezienia różnych punktów odniesienia, dlatego niewielu autorów decyduje się na tworzenie pure SF.

W konwencji New Weird?  I Ty się przejmujesz konsekwencjami "nowej" fizyki? No to nie będzie to w konwencji... To znaczy będzie, ale w innej.
Zaprezentujesz fragmenty?

Mam inną propozycję - brakuje wam SF, to ją napiszcie. Wiecie, że obecna jest zła - a to już dużo. Łatwiej wtedy stworzyć dobrą SF.

Jest jeszcze jedna rzecz - SF zawsze w przeważającej masie była chłamem. To, co kiedyś do nas docierało, było wybrane z tego chłamu. Teraz dostajemy wszystko, co się sprzedaje - a więc i chłam także. No i kiedyś wszystko było lepsze i piękniejsze, i jeszcze było bezpieczeństwo socjalne w PRL :)

adamKB, jak skoncze wysylam do wydawcy, takze raczej nie wrzuce do sieci

Nowa Fantastyka