Recenzja:

Nowa Fantastyka 10/14

Październik - Dziennik pokładowy gwiazdolotu "Czytam"

09 umowny październik, 21:05

 

Zawsze tak jest! Przeczytałem jako pierwszy, a recenzuję jako ostatni. Ech, te Mieciowe wynalazki, wóda na rudych myszach czy coś… Jak człowieka trzepnie, to tydzień trzyma bez przytomności… Dolecieliśmy jakoś na orbitę Nowej Magii i sterczymy w kolejce do doku. Przyjdzie nam tu trochę podryfować, zanim poświętujemy wypłatę, zlecimy niezbędne naprawy, zatankujemy.

 

No, jak tak dryfowaliśmy, to akurat zapikał pliczek z elektroniczną prenumeratą NF. Co za czasy, jako stały czytelnik mogę ściągnąć to i owo elektromagicznie zanim trafi do dystrybucji!*

 

We wstępniaku niejaki RedNacz, pseudonim JeRzy, przyznaje się do okrągłego roczku. Pruje się również pod celą, z nazwiska wskazując Brajta i Beryla (ostatnio widziani na www.fantastyka.pl) oraz podpierając się komitetem niejakich Lożystów (tajna organizacja specjalnego przeznaczenia i ścisłego zarachowania, podobno siedzą w sekretnych tagach tegoż samego portalu i nieustannie knują), wskazując ich jako przyjaciół redakcji. No no, publiczna denuncjacja, hełmwizjery z głów! Nawet takie drobne “dziękuję” waży wiele, bo nie jest wymuszone. Chyba,  bo czytałem, że ten cały Brajt uwielbia przystawiać lufę do skroni, a Beryl odczytywać paragrafy na dożywocie… 

Bardzo miły gest, pomyślnych rządów!

 

Tym niemniej, uprzedzając nieco dalsze fakty, drugi miesiąc z rzędu muszę pochwalić spójność ideologiczno-tekstową naszego ukochanego oraz jedynego słusznego czasopisma. Podobnie jak we wrześniu, teksty literackie i publicystyczne w dziwny sposób korespondują ze sobą. Jakby tam jaka siła tematy nadała, za mordy autorów wzięła i w końcu wytyczyła słuszną linię numeryczną. Wiadomo nie od dziś, że autor za międzymordzie chwycony, ciekawie pisze.

 

Nie jest więc wyjątkiem interesujące obnażenie Mateusza Wielgosza w “(Nie) Słuchajcie naukowców”. Znaczy, nie pan Wielgosz się obnaża, lecz on obnaża – kretynizmy formy przedstawiania informacji, manipulowania sposobem przedstawiania faktów. Ech… Dobrze, że ktoś raz na jakiś czas rzetelnie przypomni, dlaczego “telewizja kłamie”.

 

Niejako na złapanie oddechu, nacinam się na obszerny artykuł Pawła Deptucha o komiksie w Polsce i polskim komiksie. Równie ciekawa jest reklama na prawo od niego. No! Niektórych pozycji nie zdążyłem przeczytać, zanim stałem się poważnym, unurzanym w ektosmarze i nieczystych interesach pierwszym pilotem gwiazdolotu.

 

Potem jednak robi się trudniej: Wawrzyniec Podrzucki bezczelnie przedstawia “Science Fiction w aureoli”. Znaczy, miesza Boga z nauką. To znaczy, nie do końca miesza – ekstrahuje. Ech, niezręczność językowa… Umówmy się, że wyciąga na kilku bardzo ważnych literacko próbkach obecność nieokreślonej wszechmocy w fikcji, jakby nie było, przynajmniej z nazwy bardzo naukowej, by bardzo ładnie tę pozorną sprzeczność spuentować. Artykuł wart lektury!

 

Agent do specjalnych poruczeń, Piotr Pieńkosz, częstuje nas zapisem krwawokoronnego przesłuchania Elżbiety Cherezińskiej. Dowiemy się dlaczego u tej poczytnej autorki fantastyka jest, jaka jest, za jaką cholerę nie chce być porównywana z “Grą o tron” (choć zdaje sobie sprawę, że owo porównanie jest nieuniknione) oraz co nieco o kuchni przedstawiania opowieści osadzonej w metaforycznej wiośnie średniowiecza. Za krótki ten wywiad, chciałoby się nieco dłuższy…

 

Następnie Marek Grzywacz znów nas porywa do Indii, zasypuje ciekawymi historiami z tamtejszego podwórka (wspominałem już, że niezmiennie lubię ten cykl?) i potem ostrym kopniakiem posyła w kierunku prozy polskiej.

 

A tu, za przeproszeniem, mocny podbródkowy na start. “Nawet cienie będą szeptać” Sebastiana Uznańskiego. Odruchowo odżegnałem Złego, obejrzałem się za siebie i wykonałem znak starożytnych astronawigatorów, zapewniający bezpieczeństwo na niezbadanych szlakach – narysowałem palcem kółko na czole. I dobrze, że tak zrobiłem. Zaczyna się niewinnie, jako powiastka o snuciu powiastek. Niezauważenie przesuwa czytelnika w punkt widzenia niesfornej, małoletniej bohaterki i jej starcia z nową nianią, która urywając bajki w najciekawszym momencie stara się podtrzymać zainteresowanie dziecka. Bajki to niezwyczajne, o ludziach i o życiu, o okrucieństwie ślepego losu i o… A nie zdradzę, figę. Do czytania wio!

Kameralna historia, która chwil kilka po lekturze ostatniego akapitu pozostawia czytelnika w lekkim osłupieniu. “Jak to, to ludzie ludziom zgotowali ten sos? (taka reklama sosów instant kiedyś była…) Taka jest cena za marzenie? To tak działa ten zasrany świat? O rany, on MOŻE rzeczywiście tak działać…!” 

 

Następnie Jan Żerański obwieszcza “Powrót demonów słońca”, a wraz z nimi – nagły powrót Magii. Tfu, tfu, czniał pies tę magię, technomagia to bardziej, pomieszanie cyberpunka i guseł, powiadam wam! Tym niemniej, Główny Bohater ma misję, gdyż albowiem i ponieważ, pragnie odnaleźć ni mniej ni więcej tylko mitycznych Ludzi.

Dwa skojarzenia:

“Odpowiednio zaawansowana nauka jest nieodróżnialna od magii” (Arthur C. Clarke) mógłby pan Żerański spokojnie przykleić jako motto tuż pod tytułem.

Czytany przed chwilą felieton Mateusza Wielgosza o umiejętnym przedstawianiu faktów, zwracającym uwagę w jedną stronę i chowającym inne aspekty rzeczywistości w podcieniach społecznej niewiedzy…

Forma, wizja i język wyróżniają to opowiadanie. niestety, zakończenie odrobinę rozczarowuje – no, ale taki los uciętych znienacka tekstów, które, być może, po prostu muszą się zmieścić w jakimś limicie, by dostać się do publikacji papierowej NF.

 

A potem, no proszę proszę, Marta Krajewska “Daje życie, bierze śmierć” (że tak sobie sparafrazuję). Ani chybi to jakaś uczona antro… cośtam… lożka… Etno…kufa…afka…** Trudne słowa cisną się na usta, kiedy czytam historię z mroków ludzkiej historii, kiedy to ludziska zdychali, jak nie przymierzając, zarazki w obwodach pokładowej SI i sami musieli polować na swoje mięso.

Znów kameralna, stonowana historia, kołysząca czytnik bardziej klimatem niż wartką akcją. Idealna na “październikową rdzę”. Ponownie, obserwujemy świat oczyma dziecka, dziewczynki, która z dnia na dzień musi gwałtownie dorosnąć i która jeszcze nie wszystko rozumie z otaczającego ją, czasem bardzo mrocznego, świata. Poznajemy ją w bardzo ważnym dniu: dniu narodzin jej maleńkiego brata, Jelonka. Spokojnie budowany obraz emocji, przywiązania, wspólnej straty i wspólnego szczęścia spaja czytelnika skutecznie z tą okaleczoną rodziną.

Bardzo do gustu przypadł mi finał. Taki… chciałoby się rzec: oczywisty. W obliczu ekstremalnych warunków zewnętrznych zostaje to, co naprawdę ważne, niechby to była miłość do nieobecnej. Siła opowieści tkwi w niewypowiedzianych relacjach między członkami rodziny, które trzeba po śmierci matki (tuż po drugim porodzie) na nowo zdefiniować. Po śmierci…? 

 

Zarówno “Nawet cienie będą szeptać” jak i “Daję życie, biorę śmierć” wchodzą w pewien dialog ze świetnym felietonem Łukasza Orbitowskiego, w którym mamy nawiązanie do różnorodnego postrzegania świata. Za moment, za moment…!

 

A na koniec, srubudubudu, Jason Stanford z “Aniołami Sublimacji”.  O mamo. Dobre sci-fi. Dajcie coś zjeść, bo się zaczytałem i zapomniałem zeżreć pokładowej papki wieczornej. Tak, na listę zakupów trzeba wciągnąć jakiś miejscowy odpowiednik suszonych kiełbas, bo ileż można żreć to paskudztwo z folii…

 

10 umowny październik, 22:04

 

No, Miecio pilnuje tankowania silników pomocniczych. Jak zwykle, będzie kłopot – stan w bakach nie będzie się zgadzał o kilka litrów. Jak zwykle, mechanik Jan zezna, że on nic nie wie. I jak zwykle, gdzies podczas rejsu, Mieczysław sprosi całą załogę na bibkę, aby spić takie coś zielone, mocne jak sama gwiazdka neutronowa. Po tym zielonym zawsze widzę światełka, a raz nawet widziałem zieloną wróżkę… Mniam! ;-)

 

No, ale wracając do światełek: Jason Stanford  i jego “Anioły sublimacji”. Jedyne, a zarazem bardzo dobre opowiadanie zagramaniczne, od światełek i sublimacji się zaczynające. Otrzymujemy wizję świata skutego lodem, w którego wnętrznościach żyje ludzka kolonia, potomkowie ekspedycji, która poświęciła się zbadaniu eterycznych i wszechmocnych Obcych – Aurali (nawet nie czuję, kiedy rymuję…). Ludziska zamieszkują system jaskiń, od względnie luksusowych komór przypowierzchniowych po niemalże piekielne, trudne do przeżycia głębiny. Morlokowie i Eloje? Może, ale obiema kastami “opiekują” się “uczłowieczone” Sztuczne Inteligencje, wypisz wymaluj, Bogini Matka i Dobry Diabeł. Historię poznajemy z perspektywy chłopca, brata bliźniaka tego, którego tajemnicze Aurale wybrały na pośrednika między sobą a ludźmi.

W stosunkowo, biorąc pod uwagę treść i upchnięte w niej motywy, niedługim opowiadaniu otrzymujemy szokujący – bo nader prawdopodobny – obraz adaptacji społeczności do nieprzyjaznych warunków, nowego-starego systemu kastowego, brutalizmu ewolucji pomieszanego z nową mistyką i przedefiniowaną, quasi-religijną kulturą. Główny konflikt rozgrywa się na płaszczyźnie odkrycia kto kim manipuluje i – u licha – w jakim celu?! Czy chodzi o zwrócenie ludziom ich człowieczeństwa czy też o coś jeszcze? Jak dalece, jako ludzie, jesteśmy zależni od technologii, a w jakim stopniu od własnych wyobrażeń, wierzeń, wad i zdolności do niewyobrażalnych poświęceń? Czego trzeba, by zmieniać świadomość mas? Mnóstwo, mnóstwo pytań ciśnie się na usta podczas tej lektury. Znaczy – trzeba myśleć. Uj, myślenie boli… Nie sposób tez nie zauważyć, że samo opowiadanie koresponduje z tekstem Wawrzyńca Podrzuckiego oraz później, w numerze, felietonem Rafała Kosika.

Przypadek to? Twarda ręka paszczochwytna nieugiętej linii redakcyjnej? Przeznaczenie? Nieistotne. Ważne, że dzięki takim powiązaniom numer nabiera drugiej głębi, wewnętrznej, tematycznej spójności.

 

W “Truście mózgów” Maciej Parowski prezentuje historię polskich pisarzy i polskiego środowiska fantastycznopisarskiego w formie ciekawej, skupionej na konkretnych przypadkach oraz osobach gawędy. Matko huto, ojcze bimbrowniku, sięgamy tu do czasów, gdy nawet Mieczysław jeszcze nie istniał! I te zdjęcia, najstarsze bodajże z 1958… Ciekawy kawałek przeszłości za kulisami wielkiej sceny wydawniczej.

 

Rafał Kosik w “Rządzie Światowym” ponownie skupia się na tematyce społecznej, dochodząc do dość przerażających wniosków. Wziął pan Rafał na warsztat efektywność skrajnie różnych systemów społecznych – liberalnego, skupionego na prawach jednostki oraz totalitarnego, prawo jednostki tłamszącego w imię Większej Racji. Efektywność ową rozpatruje w kategorii bardzo podstawowej: przeżycia gatunku ludzkiego. 

Kto ma ochotę dowiedzieć, którędy lepiej do przetrwania, powinien sobie niniejszy tekst, jak powiada prawoburtowy, na ruszcik zapodać. I dla przerażenia pogłębienia, porównać z opowiadaniem Jasona Stanforda.

 

Z kolei “Opowieść czarownika” autorstwa Łukasza Orbitowskiego to, jak dla mnie, perła publicystycznego października. Ot, jak od pewnego horroru przejść do rozważań na temat paradygmatu, sposobu postrzegania rzeczywistości przez pryzmat własnych wierzeń, uwarunkowań kulturowych, magii wreszcie… Nie chcę zdradzać za wiele, ale to chyba jedyny tekst publicystyczny, który ostatnio przeczytałem dwa razy. I nie musiałem w tym celu siadać na ssaczotronie!

Ta różność postrzegania, ta możliwość innej interpretacji tego samego zjawiska, dziwnie współgra mi z opowiadaniami z działu prozy polskiej.

 

Gdzieś pomiędzy tradycyjną awanturą o brakujące litry paliwka rakietowego, zbyt mało wzbogacony uran do głównego stosu i pasze o zbyt krótkim terminie ważności do przepicia, pardon, spożycia (na jedno wychodzi), siorbnąłem lewym okiem refleksyjny felieton Roberta Ziębińskiego o snach, budżetach i mocy wyobraźni, która w starciu z tymi ostatnimi czasem więdnie, a czasem wręcz rozkwita. O dziwo, pokrzepiające. Aż chce się unieść w górę pięść i zakrzyknąć: “stand up and fight!”*** 

 

Warto wspomnieć też o watasze recenzentów, którzy niczym wilcy na polowaniu, węszą za nowościami jak za tropem z krwi i szarpią je bezlitosnymi kłami. Tymoteusz Wronka przybliża nową książkę Petera Wattsa (”Echopraksja”), zagląda w otchłanie postnuklearnego Krakowa (”Dzielnica Obiecana” Pawła Majki), beztrosko przegląda “Polaroidy z zagłady” Pawła Palińskiego. Dzielnie sekundują mu Jerzy Stachowicz (recenzje “Bot”, “Forta”), Rafał Śliwiak (”Łatwo być Bogiem”, “Skald: Kowal słów, tom 1” padły ofiarą jego oceny), Joanna Kułakowska (”Miecze dobrych ludzi”), a wszystkich goni niejaki Jerzy Rzymowski (”Jak dawniej leczono”, “Dawca” – dziwnie medyczne tytuły opisuje w październiku, czyżby zamierzał uszyć sobie  Igora niczym herr doktor Victor Frankenstein? Recenzuje też film, “Damulkę wartą grzechu”, czyli sequel “Sin City”). Krystyna de Binzer demoluje grę “Risen 3”, Paweł Deptuch i Waldemar Miaśkiewicz rozprawiają się z komiksami – szczególnie interesująca zdaje się być “Saga” – zaś pochód zamyka Adam Siennica treściwą opinią na temat nowości kinowej pt. “Dawcy Pamięci”. 

 

Panie Adamie, nie mogę się powstrzymać, pytanie mnie nurtuje: jak wygląda daleka od udanej egzekucja konceptu filmu? Czyżby plutonowi egzekucyjnemu broń wybuchła w twarz? Sznur, na szyję konceptu zarzucony, pękł w krytycznym momencie? Gilotyna się zacięła? Hak pod żebro wbijany był się wygł, bo był mejd in czajna? Kpię sobie rzecz jasna, z zamierzonej lub niezamierzonej niejednoznaczności, która przywodzi na myśl kalkę z języka Obcych, mimo, że formalnie jest poprawnie. Coś mi się zdaje, że zaraz po koncepcie filmu egzekucję zaliczy  pewien pyskaty recenzent ;-) egzekucja konceptu na film spowodowała pewną dyskusję na temat prawidłowości użycia “egzekucji”. Jednoznacznego rozstrzygnięcia brak, omówienie w komentarzach.

 

Żeby nie było za różowo: okładka. Okładka nadaje się do jednego celu. Do bani jest. Rozumiem problem z porządną grafiką, ale taka filmowo-komiksowa okładka z Łoczmenami jest… taka sobie. Jak dorosły, zahartowany w lotach i pokryty bliznami, poważny gwiezdny pilot ma siąść w rogu kantyny na stacji orbitalnej i zasłonić twarz TAKĄ okładką? No jak?

 

Numer bardzo spójny tematycznie, najlepiej czytać na jeden-dwa razy (zaleca się wywołanie drobnego zatwardzenia, wtedy czasu na posiedzenie czytelnicze starczy). Jestem potężnie usatysfakcjonowany lekturą.

 

Warto.

 

Mission accomplished.

 

 

*…ech, marzenia…

** Mama! Nie bij! Wiem, że to jest etnograf i to jest to, co robisz zawodowo! Tak sobie tylko żartuję z pani Marty…

*** Starożytne zawołanie, tradycyjnie wygłaszane przez stojących na jednej nodze uczestników dorocznych zawodów Galaktyki w piciu do upadłego, oczywiście tuż przed łyknięciem.

 

 

--------------------------

Poprzednie przygody załogi gwiazdolotu “Czytam”:

Wrzesień – wielki comeback załogi na szlak!

Czerwiec – parszywa przygoda w kwadrancie 66…

Maj – klawiszopis znaleziony w kosmosie.

 

Inne recenzje

Komentarze

obserwuj

Nowy wpis. Witamy ponownie na pokładzie.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

O, ktoś zwrócił uwagę na wstępniak, miło ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Tak, teraz już wszyscy się dowiedzą jak się nazywasz. Będą Cię googlować i śledzić :)

Beryl ze Smalandii. To znaczy, z Radomia :D

 

 

 

https://www.martakrajewska.eu

Widzę, że gość wyrwał jakąś młodą świnię ;) Ale może nie offtopujmy, przecież Psycho tego nie lubi!

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A teraz do meritum – lubię Twoje recenzje, Fiszu, bo są tak mile okraszone poczuciem homoru. Ale lubie je też dlatego, że choć masz na portalu plakietkę żartownisia i to czasem do poziomu abstrakcji, to w recenzjach wychodzi z Ciebie wrażliwsze ja. Tak było przy receznji Raka i poprzedniego NF.

Pięknie ująłeś w słowa to, co chciałam zawrzeć w opowiadaniu. Że liczy sie rodzina, uczucia i więzi, nie akcja i wiedźmińskie polowanie na upiora. Jest mi bardzo miło. Bardzo.

 

Fajnie, że nie zaspoilerowałeś żadnego z opowiadań. Umiejętnie połączyłeś własne odczucia z zajawkami treści. Oczywiście można mieć odmienne zdania odnośnie konkretnych tekstów. Grunt, że recenzją nie zepsułeś przyjemności czytania. Do tego wspomniany humor, w odpowiedniej dawce.

 

Przyjemnie mi się leciało. Bardzo dobra recenzja.

https://www.martakrajewska.eu

O, ktoś zwrócił uwagę na wstępniak, miło ; )

No, to już wiem, czemu zawiódł cię brak publicystyki w mojej recenzji  :P

 

Co do treści – dla mnie trochę za szybko, w wielu punktach za mało. Niektórym tekstom poświęcasz nieproporcjonalnie więcej miejsca niż innym. Ale czyta się przyjemnie, na wesoło, może nawet skusiłbyś mnie do publicystyki, gdybym takiej z natury nie mogła ścierpieć.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Emil rwący młodą świnię ;-) Piękne! ;-)

 

Ano musi z tego powodu dopominał, bolał go brak zauważenia :-D :-D Tylko skąd on wziął to, że ja nie lubię offtopa…? Co za dziwaczny Emil, no co za dziwaczny… ;-)

 

Tenszo,

Taki już mam format tej recenzji: według mojego widzimisię, by za dużo nie zdradzić, a zachęcić i jednocześnie oddać swoją opinię i odczucia (zupełnie subiektywne ;-) ). Piszesz, że w wielu punktach za mało – w których i czego oczekiwałabyś więcej?

Dziękuję za docenienie ostatniego kuszenia Tenszy do publicystyki ;-)

 

Marto,

Cieszę się i dziekuję, ale ja cię proszę, mojej stańczykowej twarzy błazna ty mi tu nie zdradzaj, bo mi imidż spierdzielisz do reszty ;-) Ja, wrażliwy? Szaleju się opiłaś? ;-)

Twoje opowiadanie, mimo, że krótkie – podobało mi się takie, jakie jest, głównie przez umiejętnie zbudowany finał i końcową scenę. Zamknięta, mała całość, z odświeżającym spojrzeniem na słowiańską fantasy. Zaraz zaraz, gdzie ja miałem “Starą Baśń”… ;-)

 

 

Zwracam uwagę, że to dopiero połowa recenzji. Druga się upichci… jakoś wieczorem… ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wydaje mi się, że chociażby “Anioły sublimacji” zasłużyły sobie na więcej niż trzy zdania na krzyż ;)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

A bo widzisz, “Anioły” jeszcze do opisania – dlatego stay tuned… Tak, będzie więcej niż trzy zdania, zdecydowanie. Hard sci-fi to moja bajka. Bardzo ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Fiszu widzi, ze publicystyka koresponduje z opkami, ja też widzę, jak to miło! W ankiecie nawet dałem dwa pierwsze punkty dla publicystyki. No i jeszcze nie widziałem (nie licząc tych konkursowych, co to w zeszłym roku hasały po stronie), trzech już (!) recenzji NF w tak szybkim czasie. Jakby w odpowiedzi na słowa JeRzego :-)  Może przyjdą kiedyś czasy, że będzie ich (recenzji) trzydzieści? Aha, w ogóle ten krótki tekst Wielgosza o eboli, w kontekście tego co media teraz wyprawiają…  normalnie (jak z Wiedżmina!) – głos rozsądku. 

Tak, jak mnie straszą ebolą to wspominam Wielgosza i od razu mi lepiej. Chalwa mu za ten krótki tekścik!

I sława!

https://www.martakrajewska.eu

Nowy wpis. Recenzja kompletna. Dziękujemy za wspólny lot.

 

Janie: ano rzuca się w oczy ta integralność rzadko spotykana. Jesli to przypadek, to więcej takcih poproszę. Jeżeli to planowane działanie, to czapki z głów, poproszę dokładkę ;-) Myślę, że ilość recenzji NF na tym portalu spowodowała, skromnie lub wręcz bezwstydnie, krajemarta i jej tekst – co samo w sobie, myślę, pokazuje siłę drzemiącą nawet w małej, ale jednak aktywnej społeczności.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

“jak wygląda daleka od udanej egzekucja konceptu filmu?”

 

Hehe, wystarczy sięgnąć po mniej zużyte słowo (albo, jak w tym przypadku, mniej zużyte znaczenie słowa) i już się robi sensacja. Przecież  “egzekucja” to nie tylko wykonanie wyroku, ale również np. realizacja. Tak samo, jak heroina to nie tylko narkotyk, ale również bohaterka. Tym razem nie korekta zawiodła, ale znajomość rodzimego języka u recenzenta. ;)

Nota bene, mnie też kiedyś, dawno temu, przytrafiła się podobno sytuacja: w recenzji skrytykowałem pojawiające się w powieści słowo “sejmitar”, które uznałem za nieudolne słowotwórstwo tłumacza, bo nie miałem pojęcia, że w języku polskim funkcjonuje takie określenie scimitara. :)

A, niedziela jest, to sobie popolemizuję.

 

Znajomość języka rodzinnego recenzenta w zakresie słowa “egzekucja” nie zawiodła ;-) Żadna to sensacja, nie twierdzę również, że niepoprawność – ale gruba niezręczność, w dodatku zabawna ;-) Abstrahując od tego, że bardzo przyzwoita, krótka recenzja filmu znajduje się pod omawianym leadem, bez żadnych błędów!

 

JeRzy, jakkolwiek przyznaję Ci rację ogólnie (stare znaczenia mało używanych słów), to jednak słownik PWN wyraźnie zaznacza, że

 

egzekucja

1. «wykonanie wyroku śmierci»

2. «przymusowe ściągnięcie należności»

3. «wykonanie np. uchwał sejmowych lub innych aktów prawnych»

 

gdzie egzekucja w rozumieniu “wykonania” dotyczy przede wszystkim dziedziny prawa. W sieciowym PWN widzę nawet przykłady użycia w drugim i trzecim znaczeniu wyłącznie w takim kontekście.

 

Natomiast (to pewnie doskonale wiesz, podaję dla reszty publiczności, gdyby trafił się ktoś nie abla) w języku angielskim “execution of” używane jest często w rozumieniu właśnie “realizacji” w języku potocznym. I kpię sobie, bo w całkiem poważnych dokumentach trafia się tłumaczenie na polski w formie np. “egzekucja projektu”, co może zostać zrozumiane np. jako projektu gwałtowne zatrzymanie, czyli sytuację dla biorących udział ze wszech miar niepożądaną… ;-) Pewnie mądrzy lingwiści znajdą wspólny rodowód tych słów w łacińskim “exsecutio” , gdzie bardziej o wykonanie chodzi niż o ubijanie (i choćby z tego powodu masz rację, że nie jest to błąd w rozumieniu możliwego znaczenia słowa).

 

Summa summarum, “egzekucja konceptu na film” to coś jak “I feel train to you” lub “I’ll animal to you”(nie, nie w temacie idiomów – chodzi mi o samo zabawne, dosłowne tłumaczenie) ;-) Może nie niepoprawne do końca, ale mocno zabawne/nieporadne ze względu na zupełnie inne użycie/osadzenie tego wyrazu w języku polskim. Natomiast “execution of a movie concept/movie concept execution” jest jak najbardziej naturalne i, jak przypuszczam, w 99 przypadkach na 100 na polski zostanie przetłumaczone  jako “realizacja/wykonanie konceptu filmu/na film”.

 

No, oprócz sejmitara jest jeszcze kilka takich wyrazów… Od dekady lub dwóch bodajże przecież “bynajmniej” wraca używane jako “przynajmniej”. Kiedyś czytałem artykuł o drugim i trzecim życiu słów/wyrazów w języku, gdzie był to koronny przykład jak stare lub nieczęste w mowie potocznej sformułowania odżywają nierzadko w zupełnie innym znaczeniu. Możliwe, że “egzekucja” przeszła taką drogę właśnie.

 

Heroina to bardzo dobry przykład :-) 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Powołujesz się na “Słownik języka polskiego”, a tutaj bardziej zasadne byłoby sięgnięcie po “Słownik synonimów”. Własnie z takim rozumieniem słowa “egzekucja” wiąże się czasownik “egzekwować”. Np. w sporcie mówi się o “egzekucji rzutu wolnego”. :)

O “egzekucji rzutu wolnego” w życiu nie słyszałem, ale to nie znaczy, że tak nie mówią – w przypadku komentatorów sportowych uwierzę w prawie wszystko ;-) No, ale jest egzekucja długu (w nawiązaniu do egzekwowania) czy też egzekutywa… Tym niemniej, ta zdradziecka finta  na synonimy, która zaskoczyła nawet hiszpańską inkwizycję, niczego nie zmienia:

Ja nie upieram się, ze egzekucja po polsku nie oznacza/nie może oznaczać realizacji lub wykonania – tu masz absolutnie rację.

Ja upieram się, że znaczeniowo/pojęciowo stosowanie w ten sposób “egzekucji” jest w naszej kochanej mowie ograniczone do kilku określonych kontekstów, w szczególności legislacyjnych lub związanych z wykonaniem prawa. Użycie “egzekucji” poza nimi bywa zabawne, niezręczne, a już na pewno wprowadza dwuznaczność, chociaż nie jest niepoprawne z punktu widzenia definicji :-) 

I, już z własnej praktyki, wiem, że takie zastosowanie “egzekucji” jest najczęściej spowodowane kalką z języka angielskiego, bywa, że odruchową. A że podejrzewam panów z hataka o bycie wielojęzycznymi bestiami, takimi co to na widok pięknej kobiety myślą: “Fuck mnie, prikrasnaja Maedchen!”, stąd ten żarcik. Z punktu widzenia jednoznaczności przekazu, “egzekucja konceptu na film” to niewielki strzał w stopę :-)

A jak już powiedziałem coś o jednoznaczności, to muszę jednak rzeczony żarcik nieco skorygować, bo rzeczywiście… Zamiast rozjaśniać, co recenzent miał na myśli, zaciemnia ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@JeRzy – męczyła mnie ta egzekucja, więc poszedłem z zapytaniem do Prof. Miodka.

Pod stół może nie muszę, ale poniewczesne żarty przyjdzie odwołać, bo obydwaj mamy rację. Zacytuję fragment odpowiedzi:

 

MOżna było dawniej powiedzieć o egzekucji "realizacji, wykonaniu czegoś" (np. o egzekucji uchwał sejmowych). Jeśli dziś to znaczenie powraca, to – oczywiście – pod wpływem języka angielskiego. 

 

Profesor zaznacza, że tego zjawiska nie pochwala, podaje kilka przykładów dlaczego, tym niemniej nie jest to błąd.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka