Czasopisma

Dodaj recenzję

Nowa Fantastyka 08/18

Paweł Deptuch

25 LAT VERTIGO COMICS

 

Jedna z najważniejszych marek w historii komiksu, Vertigo, obchodzi w tym roku 25-lecie istnienia. To dobra okazja, by przyjrzeć się dwudziestu pięciu najciekawszym tytułom kształtującym nie tylko wizerunek tego imprintu, ale i trendy, które trwają do dziś.

 

Witold Vargas

LEGENDARZ OD ALKOWY

 

I żyli długo i szczęśliwie, i mieli dużo, dużo dzieci ‒ tak kończy się gros baśni. Jednak co sprytniejsi słuchacze o nieco zbyt kudłatych myślach próbują ujrzeć to zakończenie, w wyobraźni podglądając bohaterów w alkowie, pracowicie płodzących tę czeredę w oparach rozkoszy.

 

Aleksandra Radziejewska

RAY BRADBURY ‒ PONADCZASOWA NOSTALGIA

 

Moda na wznawianie dzieł uznawanych powszechnie za kamienie milowe fantastyki przyczyniła się do tego, że niektórzy autorzy zyskują drugie życie. Dzięki temu możemy na nowo przyjrzeć się twórczości Raya Bradbury’ego – pisarza, którego książki i opowiadania ukształtowały zarówno światową, jak i polską science fiction.

 

Łukasz M. Wiśniewski

WYŚCIG Z (WIRTUALNĄ) RZECZYWISTOŚCIA

 

Twórcy fantastyki od ponad pół wieku opowiadają nam o tym, jak mogłaby wyglądać wirtualna rzeczywistość. Spójrzmy na ewolucję tych wizji i to, jak mają się do rozwoju gier wykorzystujących VR.

 

Ponadto w numerze:

– opowiadania m.in. Harlana Ellisona i Jacka Komudy;

– kolejne przygody Lila i Puta;

– felietony, recenzje i inne stałe atrakcje.

Komentarze

obserwuj

Kurza twarz. Jakieś cudowne rozdwojenie?

Bo jedną reckę już wrzuciłem:

https://www.fantastyka.pl/czasopisma/pokaz/83 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Mój błąd przy wrzucaniu nowych numerów NF i FWS w połączeniu z ułomnościami strony dał taki efekt, niestety. Najgorsze, że teraz nie ma nawet jak usunąć duplikatu.

Przeklejać stamtąd tu czy zostawić?

 

(cuda, panie, cuda się dzieją w tym ynternecie ;))

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Może przeklej – tutaj chyba będzie łatwiej trafić.

Jak sobie stryjenka życzy ;). To jeszcze raz.

 

Sierpień i fantastyka? Jakoś dałem radę, choć (rzucając sucharem) w trakcie lektury nieznane mi niziołki wrzuciły do mego pokoju jakąś obrączkę.

Ale teraz już na poważnie o treści.

„Horda” Jacka Komudy – wypisz wymaluj zbeletryzowane „Kroniki Wielkiej Lechii” ;). Jest rozmach, jest akcja, tylko sztampowe to, jak każda fantasy zresztą. Bitwa pod Grunwaldem (a może bardziej – pod Legnicą), ze szczyptą magii i zmienionymi nazwami występujących osób i plemion. Czyta się nieźle, tylko wyprane to całkowicie z jakichkolwiek nowości. Dla zagorzałych fanów – fantasy oraz/albo pana Komudy.

„Grabieżnik” Piotra Zawady – przypomniały mi się książki pana Żabińskiego, w których ten niezwykle zajmująco opisywał życie różnych zwierząt. Tu też mam wrażenie, że to coś jak film przyrodniczy z National Geographic, z tym, że świat jest całkiem nam obcy. Napisane to bardzo ładnie, ale… Ale cóż ja się z tego opowiadania dowiedziałem? Jeno tyle, że autor umie sprawnie i barwnie pisać.

„Dwoje przy huśtawce” Krzysztofa Adamskiego – czyli odwieczne „co to znaczy być człowiekiem?”. Może i nienowe, ale całkiem smacznie podane. Mi się!

„Żywy i zdrowy w samotnej podróży” Harlana Ellisona – gdyby nie ten statek i megapływ, to byłaby to właściwie opowiastka filozoficzna. Każdy może przedstawić sobie podróż pana Ćmy jak chce – czy to czyściec, czy to kolejny etap reinkarnacji, czy to seans psychoterapeutyczny. To tylko kilka interpretacji, jakie przychodzą mi do głowy. I fajnie! Bo opowiadanie, właściwie dość proste w zamyśle i konstrukcji, zmusza do zastanowienia. Choć nie jest to najlepsze opowiadanie Ellisona, jakie czytałem, to i tak najlepszy tekst numeru!

„Elfy z Antarktyki” Paula McAuleya – następny nieoczywisty tekst. Niby kolejna opowieść o globalnym ociepleniu, acz nie do końca. Bo jaki ekooszołom podpisze się pod takim zdaniem – „nie możesz nienawidzić zmian. To jakbyś nienawidził życie”. Kim jest hydraulik Will? Kustoszem zmian? Choć mocno przegadane, całkiem niebanalne.

„Z Themis każdy pisze listy do domu” Genevieve Valentine – oklepane tematy rzeczywistości wirtualnej i zdobywania nowych planet połączone pod hasłem „każdy ma swój raj”. Tyż przegadane, za to klimatyczne i wciągające. Niezłe!

A co tam, panie, w publicystyce?

Vargas znowu poza konkurencją, Vertigo mnie ani ziębi, ani grzeje, VR też średnio. Watts pisze coś idealnie dla Gary’ego Joinera – do pojęcia Boga można dojść również poprzez bardzo „hard science”, i nie jest to dziadek z brodą na chmurce.

Trochę więcej miejsca poświęcę artykułowi Silaqui o Bradburym. Po pierwsze – nie wydaje mi się, że istnieje uniwersalna książka SF do polecenia wszystkim na „SF-owy start”. To raczej jak z pudełkiem czekoladek Gumpa a rebours – jedni lubią mdląco słodkie czekoladki  o smaku toffi, inni orzeźwiające miętowe, a są i straceńcy, którzy lubią smak lukrecji. Czyli – jedni zachwycą się „Diuną”, inni – „Kwiatami dla Algernona”, a jeszcze inni – „Lewą ręką ciemności”.

I dwa – ciekawe może być podejście dzisiejszych czytelników do klasyki typu „Kronik marsjańskich” bez odpowiedniego kontekstu. Bo zetknąłem się nie tak dawno z taką opinią o „Kronikach…” (mam nadzieję, że autor się nie obrazi, gdy zacytuję anonimowo): „(…)Nie brakuje również innych błędów merytorycznych: autor [Bradbury] uznał mimozę za drzewo, umieścił na Marsie marmury, czyli skały powstałe najczęściej w wyniku przeobrażenia wapieni – skał osadowych, zbudowanych ze szkieletów morskich żyjątek. No, ewidentnie Bradbury nie odrobił lekcji, pisząc tę książkę”.  Są też zarzuty o zakamuflowany rasizm, nielogiczności, nienaukowość itp.

Ciekawe, prawda? Nigdy mnie nie korciło, aby akurat „Kroniki…” analizować pod tym kątem. Które, skądinąd, uwielbiam :D! Ponadto widzę, że Silaqui wśród wydanych w Polsce książek Bradbury’ego nie umieściła tej, do której i mnie nie udało się dotrzeć – „Jakiś potwór tu nadchodzi”.

Z kronikarskiego obowiązku – literówek trzynaście (jakoś uporczywie znikają ogonki u Parowskiego – tym razem aż trzy). Z ciekawszych babolków – z Jugurty zrobił się jogurt?! („I wtedy jogurt dosłownie wyrwał mu się z rąk”), jest gdzieś „rdzeń nerwowy”, kamienie butwieją…  

Bardzo ładna reklama książki Bemik – brawo!

 

PS. Właśnie przeczytałem wpis o numerze blogerki z „Latających książek” – Bradbury’ego nie znać, droga młodzieży?

Wobec tego mam prośbę do Naczelnego – a może by tak Silaqui (z Fenrirem na spółkę?) stworzyła jakiś kącik dla młodocianych pt. „książki SF napisane przed Twoimi narodzinami, które powinieneś przeczytać”? Już mam dwa typy na początek – „Miasto i gwiazdy” Clarke’a i „Kwiaty dla Algernona” Keyesa.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ojej, toś się Staruchu rozpisał na temat mojego artykułu :) Dobrze, baaardzo dobrze devil

ad1. jasne, nie ma powieści uniwersalnej, ale z drugiej strony – po wznowieniu “451 Farenteita” rozmawiałam z ludźmi, którzy czytali tę powieść a) po raz pierwszy w życiu, b) po raz pierwszy po kilku latach przerwy c) po raz pierwszy po 20-30 latach. Za każdym razem, każda z tych osób, z czytania tej krótkiej przecież powieści wynosiła coś nowego.  I za każdym razem nie obyło się bez wielorakich emocji i/lub przemyśleń. Sama historię Montaga powtórzyłam po 3-4 latach i czułam się, jakbym czytała całkowicie nową powieść. Dlatego, pomimo faktu, że masz trochę racji z tym pudełkiem czekoladek, będę Bradbury’ego polecać. Taka moja mała misja laugh

ad2. okej, tutaj musiałam odetchnąć głębiej, przespać się z tematem i powstrzymać trochę przekleństwa cisnące się na język. Zatem, zacznę od końca – mi też nigdy nie przyszłoby do głowy, by w TAKI sposób czytać Bradbury’ego, a tym bardziej w TAKI sposób go analizować. Tego typu podejście do klasyki fantastyki (czy ogólnie klasyki) jest najzwyczajniej w świecie złe, po ludzku błędne i tak NIE POWINNO SIĘ czytać i odczytywać literaturę. Ale wiem też, że jest to swoisty znak naszych czasów – czytelnicy i osoby piszące opinie w internecie całkowicie pomijają (a może nie są świadomi) jak  wazne podczas odczytywania literatury są: kontekst i emocje. Akapit wyżej ( i w moim tekście z NF) zarysowałam jedynie co jest istotne w twórczości Bradbury’ego. To, że moje pokolenie zamiast wejść głebiej w powieść/opowiadanie bawi się w “panią od polaka”, która czepia sie szczegółów, smuci mnie straszliwie i zaczynam się zastanawiać, czy da się ten trend jakoś wygasić. Bo jak szkiełko i oko przy omawianiu literatury jest potrzebne, tak czucie i wiara są do tego niezbędne. 

Niestety, “Jakiś potwór tu nadchodzi” jeszcze nie trafił do mojej biblioteczki, liczę że dorwę go gdzieś w jakimś antykwariacie. 

 

PS. Na instagramie jedna z czytelniczek NF przyznała się, że przed lekturą sierpniowego numeru nie miała pojęcia o tym kim był Bradbury, jest  zatem jeszcze gorzej niż nam się wydawało. 

 

PPS. Zasadniczo te artykuły, które będą się z czasem pojawiać z NF są właśnie w takim celu pisane (i po to mnie Jerzy do NF ściągnął) – by pokazać młodszym czytelnikom, że starocie nie gryzą. I robić to z perspektywy kogoś, kto nie siedzi w fantastyce od miliarda lat wink

Na początku było Słowo. Potem pojawił się pieprzony edytor tekstu. Potem procesor myślowy. A potem nastąpił koniec literatury.

Okej, zatem, a więc…

Zdecydowanie – książki najlepsze zawsze odkrywają coś nowego przy kolejnej lekturze. Ostatnio powróciłem do “MiM”. Dawno temu była to dla mnie przypowiastka o Bogu, wczoraj – o strachu przed bezmyślnym stalinowskim terrorem. A za kilka lat?

Dalej – zastanawiając się nad w miarę uniwersalną pozycją dla początkującego “czytacza SF”, doszedłem do “Gry Endera”. Bo to i dla młodocianych, i dla graczy, i dla troskliwych matek, i dla ekologów biadających nad eksterminacją gatunków… I ponadto – dobre czytadło to jest :)!

Odbiór “Kronik…” – każdy, podkreślam, KAŻDY czytelnik, może wyciągnąć z lektury to, co mu pasuje. I taka lektura Bradbury’ego, ze “szkiełkiem i okiem” też jest uprawniona. Ale wtedy straszliwie zubaża całą feerię znaczeń, za tymiż “Kronikami…” stojących. Bo to i Stany lat 50-tych jako Złoty Wiek, i strach przed nuklearną katastrofą, i obawa przed jutrem, zmieniającym całkowicie dziś…

Ale taki odbiór dzieł wszelakich to chyba jakaś nowa moda? Bo jak czytam o pani Jemisin, która Lovecrafta nie lubi, bo kiedyś w liście zawarł coś rasistowskiego… To w takim razie – Ajschylosa, Eurypidesa, Owidiusza i innych wykreślamy, bo tolerowali (ba, nawet przyklaskiwali) niewolnictwu i dyskryminacji kobiet. Szekspir – na śmietnik, bo Żydów nie lubił (ten Shylock, fee), Sienkiewicz – do kosza, bo dla niego ukraińskie chłopstwo to “czerń”, źródło wszelkiego zła itd itp.

Czyli – czytamy tylko prekursorów LGBTQ, którzy byli weganami. Inni są ideologicznie nieprawomyślni!!!

Oraz na koniec – nie wiem gdzie to czytałem, bo coś nie mogę znaleźć (na Twoim blogu?),  że w latach 70-tych i 80-tych było lepiej, bo wychodziły tylko dzieła przesiane prze wiele filtrów, po prostu najlepsze. Może i tak. Ale zdobyć je – graniczyło z niemożliwością. Że istnieje coś takiego jak “Władca Pierścieni”, dowiedziałem się od kolegi (którego ojciec strzegł tomów jak źrenicy oka i nie pożyczał), a potem z audycji w Trójce. Nabyłem – po wybuchu wolnego rynku na początku lat 90–tych.

Nosiłem się kiedyś z zamiarem napisania artykułu, na czymż to wzrastał młody fantasta na przełomie lat 70-tych i 80-tych. I Tomaszewska, i Petecki, i twórczość demoludów – Alicja Bułyczowa (ZSRR), Hofman z Czech, Rasch z DDR, Stypow z Bułgarii (o, to była rewelacja ;)). Znasz te pozycje? Peteckiego wiem, że tak. Kogoś by to zainteresowało?

Uff, się rozpisałem nie na temat :D.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Wobec tego mam prośbę do Naczelnego – a może by tak Silaqui (z Fenrirem na spółkę?) stworzyła jakiś kącik dla młodocianych pt. „książki SF napisane przed Twoimi narodzinami, które powinieneś przeczytać”? Już mam dwa typy na początek – „Miasto i gwiazdy” Clarke’a i „Kwiaty dla Algernona” Keyesa.

Popieram szalenie. Kwiaty dla Algernona właśnie skończyłem i jestem absolutnie zachwycony. Pozycje must read, czy inne kultowe tytuły mogłyby powstać nawet na forum (już są?). Staruchu, naprawdę, nie krępuję się i załóż wątek. Na pewno tam zajrzę i skorzystam! :)

 

Wybaczcie offtop. Nowy numer czeka aż znajdę na niego chwilę, ale mogę pochwalić bardzo ładną okładkę!

AC – taki wątek istnieje, tylko coś uwiądł ;).

O, tu – https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19695 .

 

Poza tym – zawsze możesz zapoznać się z recenzjami w zakładce “Książki”. Jest kilka tych “must read”. Sam tam czasem coś wrzucam (ostatnio zdaje się tylko ja :O) – polecam np. “Wszyscy na Zanzibarze” Brunnera.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki! Na pewno skorzystam. :)

Staruchu

Dalej – zastanawiając się nad w miarę uniwersalną pozycją dla początkującego “czytacza SF”, doszedłem do “Gry Endera”. Bo to i dla młodocianych, i dla graczy, i dla troskliwych matek, i dla ekologów biadających nad eksterminacją gatunków… I ponadto – dobre czytadło to jest :)

Nie do każdego czytacza “Gra Endera” przemówi, bo przecież tam jest w cholercię i ciut nielogiczności i bzdur naukowych. Co wiecej – już nawet gdzieś kiedyś w sieci czytałam reckę, która właśnie ze względu na “błędy” określała “Grę” powieścią złą.  (a poza tym napisał to Card, więc na to rant na niemormonów ;) ) 

 

Lektura Bradbury’ego, ze “szkiełkiem i okiem” też jest uprawniona. Ale wtedy straszliwie zubaża całą feerię znaczeń, za tymiż “Kronikami…” stojących. Bo to i Stany lat 50-tych jako Złoty Wiek, i strach przed nuklearną katastrofą, i obawa przed jutrem, zmieniającym całkowicie dziś…

Dokładnie, dlatego wspomniałam – szkiełko i oko się przydaje, ale by dobrze odczytać literaturę należy poszukać głębiej. 

 

Oraz na koniec – nie wiem gdzie to czytałem, bo coś nie mogę znaleźć (na Twoim blogu?),  że w latach 70-tych i 80-tych było lepiej, bo wychodziły tylko dzieła przesiane prze wiele filtrów, po prostu najlepsze. Może i tak. Ale zdobyć je – graniczyło z niemożliwością.

Wiem o tym, trochę czasu przegadałam z Jackiem Inglotem, który opowiadał mi hjak to było z dostępnością fantastyki. Zatem nie twierdzę, że było lepiej, po prostu – jak już się czytało fantastykę to prawdopodobieństwo trafienia na chłam było dużo mniejsze.  (a temat poruszam raz na jakiś czas, ostatnio w wywiadzie, jaki przeprowadził ze mną Qbuś:  http://pozeracz.pl/wywiad-silaqui-kroniki-nomady/ 

 

Nosiłem się kiedyś z zamiarem napisania artykułu, na czymż to wzrastał młody fantasta na przełomie lat 70-tych i 80-tych. I Tomaszewska, i Petecki, i twórczość demoludów – Alicja Bułyczowa (ZSRR), Hofman z Czech, Rasch z DDR, Stypow z Bułgarii (o, to była rewelacja ;)). Znasz te pozycje? Peteckiego wiem, że tak. Kogoś by to zainteresowało?

Tomaszewskiej chyba coś mam w biblioteczce, Hofmana i Rascha nic nie czytałam, Bułyczowa wielbię, chociaż Alicji też jakimś cudem nie mam w księgozbiorze (za to opowiadania Pawłyszowe są miodne!)  

I pewnie że by zainteresowało. Na przykład mnie :D 

 

ac

Pozycje must read, czy inne kultowe tytuły mogłyby powstać nawet na forum (już są?).

Coś trzeba będzie wykombinować :) Co ty na to  @JeRzy?

Poza tym przyłączam się do polecania “Wszystkich na Zanzibarze”, koniecznie “Diuna”, koniecznie chociaż pierwszy tom Majipooru, koniecznie “Ostatni brzeg” i “Gdzie dawniej śpiewał ptak”, koniecznie… mogłabym tak jeszcze z godzinę :D 

 

 

A tak  już offtopując w offtopie: dopiero teraz zagłębiłam sie w otchłanie działu “Książki”.  Borze szumiący i wszyscy śnięci, ależ ten nasz portal jest nieintuicyjny angry 

Na początku było Słowo. Potem pojawił się pieprzony edytor tekstu. Potem procesor myślowy. A potem nastąpił koniec literatury.

Kurcze, w Enderze też tyle nielogiczności :(? Jak to dobrze, że Staruch tak dawno to czytał, bo nie zdążył jeszcze nasiąknąć “szkiełkiem i okiem”. No i na szczęście – mnie mormoni nie przeszkadzają. Jak i muzułmanie, homoseksualiści, Murzyni, a nawet fanatyczni katole ;). Byle pisali dobrą literaturę!

I tak, to rzeczywiście był ten wywiad. Co śmieszniejsze, zacząłem już pisać kiedyś wspomniany artykuł, ale początek wydał mi się zbyt “martyrologiczny”, bo traktuje właśnie o dostępności:

A wtedy? Hm, na półkach jeśli nawet nieco mniej, to i tak sporo woluminów. W czym więc problem? Oczywiście – w wyborze. Co najmniej jeden regał przeznaczony na dzieła Lenina. Przepięknie wydane, w skórze, ze złoceniami. Nikt nie kupuje? No trudno – stoją sobie i ładnie wyglądają. Co ponadto na półkach? Nie będę zanudzał tytułami poradników dla rolników, kursami ekonomii politycznej czy żołnierskimi wspomnieniami sołdatów bratniej armii.

Fantastyka? Młody człowieku, z fantastyki polecamy „Pana Twardowskiego na Księżycu”.

Lem? Był, ale już nie ma. Asimov, Clarke – kto zacz? Biblioteka? Niewiele lepiej. Wypożyczone! Spytaj jutro, ta książka ma zostać zwrócona. 

(…)Temat „dostępność” odfajkowaliśmy. A co z tematem – „wybór”? Nawet gorzej niż z dostępnością. Fantastyka znajdowała się na samym końcu tematów, których wydanie uważano za ważne. Czyli – jeśli akurat nie było nic innego wartego drukowania, to ostatecznie może być fantastyka. Stąd tytułów fantastycznych ukazywało się kilka, kilkanaście rocznie.

I na tym skończyłem, bo nie o tym chciałem pisać :P.

 

Tomaszewska to oczywiście Tapatiki (ale nie tylko), do Hofmana dotarłem dzięki czeskiemu filmowi “Odyseusz i gwiazdy”, oglądanemu w wieku jakichś 10-12 lat, Rasch to straszna grafomania (jak na dzisiejsze standardy), a Stypow – jeszcze gorsza. I co z tego? Ja te książki darzę olbrzymim sentymentem. A, i zapomniałem o Broszkiewiczu. Alicja? No poezja po prostu! Z tym, że to są wszystko pozycje dla dzieci starszych-młodzieży młodszej.

Potem z tych książek przeszedłem gładko do serii “Szczęśliwa siódemka”: “Groźnej planety” i Bułyczowa – tam się znajdują opowiadania, które czytałem jako pierwsze z jego twórczości, i dwa moje ulubione: “Czerwony jeleń, biały jeleń” oraz “Połowa życia”. One są chyba z cyklu Pawłyszowego?

 

Hm, no niby offtop, ale w ramy fantastyczno-czasopismowe się mieści chyba ;)?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Kurcze, w Enderze też tyle nielogiczności :(? Jak to dobrze, że Staruch tak dawno to czytał, bo nie zdążył jeszcze nasiąknąć “szkiełkiem i okiem”.

Spoko, gdy ja pierwszy raz czytałam “Grę Endera” też na to nie zwróciłam uwagi wink

 

Z tym, że to są wszystko pozycje dla dzieci starszych-młodzieży młodszej.

To znam tylko Broszkiewicza – “Ci z dziesiątego tysiące” było jedną z niewielu fantastycznych pozycji w domowej biblioteczce moich rodziców smiley

 

(…)tam się znajdują opowiadania, które czytałem jako pierwsze z jego twórczości, i dwa moje ulubione: “Czerwony jeleń, biały jeleń” oraz “Połowa życia”. One są chyba z cyklu Pawłyszowego?

Tak, to są Pawłyszowe opowiadania – mam tę antologię, to był jeden z pierwszych świadomie zakupionych “staroci’ laugh Z opowiadań Pawłyszowych moim ukochanym są “Białe skrzydła Kopciuszka” . Za to Guslar do mnie nie przemawia za bardzo, ale to dlatego, że zwyczajnie za młoda jestem ;)

 

Hm, no niby offtop, ale w ramy fantastyczno-czasopismowe się mieści chyba ;)?

Przekonamy się, jak zajrzy tu portalowa admiralicja laugh

Na początku było Słowo. Potem pojawił się pieprzony edytor tekstu. Potem procesor myślowy. A potem nastąpił koniec literatury.

“Ci z Dziesiątego Tysiąca” – tak, to jedna z tych książek mnie “inicjujących”. Ma kontynuację – “Oko Centaura”. A Broszkiewicz popełnił jeszcze kilka książek mniej czy bardziej fantastycznych.

mam tę antologię, to był jeden z pierwszych świadomie zakupionych “staroci’ laugh

“Starocie” mówisz :-/. Ja ten zbiorek kupiłem w kiosku Ruchu, czekając na autobus, który jak zwykle nie przyjechał. Nówka nie śmigana (wtedy oczywiście).

“Kopciuszka” jakoś nie pamiętam, a zapewne czytałem. Muszę gdzieś poszukać.

Co do Guslaru… Tych opowiadań nie pojmie w pełni nikt, kto nie pamięta czasów “realnego socjalizmu”. Bo one przemawiają nie tylko do głowy, ale też do serca i do wspomnień. Uwielbiam Udałowa :)!

 

A teraz – czekamy na niespodziewaną portalową admiralicję :P.

 

EDIT: Po intensywnym guglaniu zdaje się, że tych “Białych skrzydeł Kopciuszka” jednak nie czytałem. To miało tylko jedno wydanie? Czas nadrobić :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

“Starocie” mówisz :-/.

Okej, niech będzie nienowości ;)

 

“Białe skrzydła Kopciuszka”  w komplecie z Dzikusami miały chyba jedno wydanie, za to samo odowiadanie znajdziesz jeszcze w  “Świecie bez czasu”:  http://baza.fantasta.pl/opowiadanie.php?id=14252 

 

Tych opowiadań nie pojmie w pełni nikt, kto nie pamięta czasów “realnego socjalizmu”. Bo one przemawiają nie tylko do głowy, ale też do serca i do wspomnień.

O to to! Aczkolwiek to chyba z cyklu guslarskiego było opowiadanie o skrytce w ścianie? Czy też coś pomieszałam?

 

No i widzisz, jednak takiego Bradbury’ego można czytać nie pamiętając czasów zimnej wojny, wystarczy odrobina czytelniczej wrażliwości.  A tę fantaści na szczeście zazwyczaj posiadają, trzeba im tylko o tym czasem przypomnieć :) 

 

Na początku było Słowo. Potem pojawił się pieprzony edytor tekstu. Potem procesor myślowy. A potem nastąpił koniec literatury.

Opowiadanie o skrytce w ścianie (a właściwie zepsutej “skrzynce” do przesyłania rzeczy z przeszłości, tak?) to “Awaria na linii”. Nie należy do cyklu guslarskiego (a przynajmniej – nic na to nie wskazuje).

A niektóre opowiadania guslarskie bywają “odklejone” od socjalizmu, przynajmniej w wymowie. O złotych rybkach, o poszukiwaniu wysłannika przyszłości na święcie… Świetne!

Bradbury’ego można czytać nie pamiętając czasów zimnej wojny

Można. Ale jednak trochę już każdy nasiąknął taką atmosferą, bo to i filmy, i książki różnorakie. Ale scenografia Ameryki lat 50-tych czy innych krajów tzw. “zachodnich” ma znaczną przewagę – tam działo się wszystko “z sensem”. A “realny socjalizm” to coś jak z “Mistrza…” czy “Alicji…”. Absurd goni absurd, sensu nie należy się spodziewać. I to jest chyba największą przeszkodą dla współczesnego czytelnika w odbiorze tych opowiadań. Jak w tym dowcipie z brodą:

– Synku, pamiętam takie czasy, kiedy w sklepie był tylko ocet!

– Tato, w Auchanie???

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Szału tym razem opowiadania nie zrobiły. “Dwoje przy huśtawce…”, choć temat oklepany, było całkiem niezłe. Reszta to stany mocno średnie. “Horda” ładnie napisana, ale nie wciągnęła. “Grabieżnik” sprawnie napisany, choć dziwny eksperyment. “Żywy i zdrowy…” daje do myślenia, ale nie porywa. “Elfy…” – ładna wizja świata bez fabuły. “Z Themis…” początkowo bardzo interesujące, dość szybko się rozlazło.

Nowa Fantastyka