Czasopisma

Dodaj recenzję

Nowa Fantastyka 07/18

Tymoteusz Wronka

GARDNER DOZOIS, CZŁOWIEK Z CIENIA

 

W maju pożegnaliśmy kolejną z ważnych postaci ze świata fantastyki. Tym razem nie był to pisarz sprzedający książki w setkach tysięcy egzemplarzy, lecz człowiek pozostający przez lata w cieniu znanych twórców; choć sam także odniósł na tym polu sukcesy (ostatnie z dziesiątek wyróżnień otrzymał na kilka dni przed śmiercią). A jednak wkład Garnera Dozios w rozwój fantastyki jest niezaprzeczalny.

 

Joanna Wołyńska

WRÓŻKI Z KURHANÓW

 

Trudno uwierzyć, że Blaszany Dzwoneczek z „Piotrusia Pana” ma coś wspólnego z groźnymi Aes Sidhe z irlandzkiej mitologii. Lud Kopców w mitologii irlandzkiej to stworzenia nieprzyjazne człowiekowi i broniące swojej domeny. W Samhain, ostatni dzień starego roku ‒ u Słowian obchodzony jako Dziady ‒ należało zostawić na stole posiłek dla Aes Sidhe i iść spać twarzą do ściany.

 

Witold Vargas

SIEDEM GRZECHÓW WEDŁUG BESTIARIUSZA

 

Czemu wybrałem tak z pozoru oklepany motyw na kolejną pogawędkę o legendach? Łatwo się domyślić: traumy, lęki, namiętności i uczucia ‒ ci burzyciele duszy, skłaniający ludzi do grzechu ‒ tkwią u źródła całego naszego imaginarium legend, baśni i opowieści o istotach nie z tego świata.

 

Marek Starosta

BEKZORCYZMY

Jak szamani Majów wypędzają złe duchy coca-colą

 

Czasem prawda jest dziwniejsza od fikcji. Tak jest w meksykańskim stanie Chiapas, gdzie uzdrowiciele toczą duchową wojnę o to, czy podczas rytuału wypędzania demona choremu powinno odbić się coca-colą czy pepsi.

 

Przemysław Pieniążek

PIEKŁO POTENCJALNOŚCI

 

W domenie X muzy jest przepastna otchłań, do której od dekad trafiają poczęte, lecz niezrealizowane filmy. Zalążki produkcji, z których – przy sprzyjających okolicznościach – mogłyby wyrosnąć dzieła klasyczne, obiekty kultu lub… wyjątkowe kurioza.

 

Agnieszka Haska, Jerzy Stachowicz

PAROWI LUDZIE Z LAMUSA

 

Kiedy w pierwszej połowie XVIII wieku w europejskich kopalniach zaczęto instalować atmosferyczne silniki parowe Thomasa Newcomena, nikt nie przypuszczał, że zaczyna się rewolucja. Reszta tej historii jest doskonale znana – maszynę Newcomena udoskonalił w 1763 roku James Watt, a potem para poszła w tłoki i zmieniła cały świat. Wynalazcy zaczęli prześcigać się w kolejnych pomysłach, które miały odmienić przyszłość ludzkości – a jeżeli parowe miało być wszystko, to dlaczego nie człowiek?

 

Ponadto w numerze:

– opowiadania m.in. Carol Emshwiller i Bartłomieja Dzika,

– kolejny odcinek przygód Lila i Puta,

– felietony, recenzje i inne stałe atrakcje.

Komentarze

obserwuj

Właśnie dorwałem lipcowy numer i oko mi zbielało, albowiem w notce biograficznej na stronie 39 autor bierze polskie legendy "na tapetę". :C

Co cię tak zasmuciło w tym kolokwializmie?

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Nie tyle zasmuciło, co może trochę rozczarowało? Odkąd Reg wyprowadziła mnie z mojej ignorancji, doceniam, gdy ktoś używa tego wyrażenia poprawnie. Ale skoro mówisz że wielokrotnie powtarzane kłamstwo stało się prawdą, mogę tylko odpowiedzieć – szkoda. :<

Myślę, że chodzi tu o dwie sprawy. O aforyzm, poprawny językowo, o którym mówisz i kolokwializm, niepoprawnym, ale już tak zakorzeniony w naszej kulturze, że, pomimo absurdalności zwrotu, w pełni  zrozumiały.

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Wakacje rozpoczęte, a lektura lipcowego numeru „NF” zakończona.

Wrażenia? Tym razem – wyjątkowo ambiwalentne. Ale nie uprzedzajmy wypadków ;).

„Klucz Arkynesa” Bartłomieja Dzika – po pierwszej stronie myślałem, że rzucę w kąt. Karczma, ukryty skarb, dziwny list, tajemnica przekazana na łożu śmierci (do tego aż dwa razy) – stężenie sztampowości fantasy przekroczyło milion smoków na kwartę sześcienną. Brrr! Nie poddałem się jednak i dalej, choć sztampowo, już tak boleśnie nie jest. Nawet coś mi się spodobało: scena wybierania szkatułki będąca parafrazą sceny z „Indiany Jonesa”. Szło więc już w całkiem niezłym kierunku, aż do zakończenia. I tu chyba smoki zaopiekowały się moją szczęką, bo jak nic gruchnęłaby o podłogę. O to chodziło w całym tym tekście? WTF? I nie, żebym coś miał do humorystycznych opowiadań, bo lubię. Ale to zakończenie wygląda mi tak, jakby we wspomnianym Indianie w scenie końcowej z Arki wyskoczył diabełek i powiedział „A kuku!”. Żebyż to autor choć mrugnął okiem z początku, że tak całkiem poważnie nie będzie… Ponadto może jestem naiwny, ale w aż taką małostkowość rządzących nie wierzę. Wymazywać czarodzieja z pamięci potomnych za takie uczynki? Toż chyba wspomnienia o ćwiartce ludzkości należałoby wykasować? Toteż opowiadanie pana Dzika mogę skwitować jedynie tytułem innego dzieła – „Wiele hałasu o nic”.

„Martwy król” Wiesława Gwiazdowskiego – o, to mi się podobało. Niebanalne połączenie fantastycznych mitów (głównie internetowych) o dalszych dziejach: Zawiszy Czarnego w niewoli u Turków, Władysława Warneńczyka, który pod Warną nie zginął, i Krzysztofa Kolumba, rzekomo polskiego pochodzenia. Plus rozważania o rycerskim etosie, obowiązku, a nawet o tezie: Bóg jest jeden, nieważne, jak go nazwiemy. Bardzo fajne! I byłoby niemal idealnie, gdyby nie drobne sprawy. Po pierwsze – autor początkowo mocno mnie zdezorientował. Styks, obole, huk dział (no niby mogły być pod tym Golubacem, ale zafiksowałem się na jakiejś olbrzymiej kanonadzie, a w tych czasach to z rzadka jeno pukać mogły) dały mi do zrozumienia, że akcja dzieje się w zaświatach jakowychś. A jednak nie. I zniesmaczył mnie podrozdział 10, będący paskudnym, niepotrzebnym przypomnieniem informacji doskonale każdemu znanych bądź wynikających z treści opowiadania. Nie uchodzi, panie Wiesławie!

Ale, abstrahując od mojego jojczenia, najlepsze opowiadanie numeru!

„Kiedy, jeśli nie teraz” Carol Emshwiller – na początku sprawdziłem, czy w stopce nie ma błędu. Nie ma! Pani Emshwiller ma rzeczywiście 97 lat. A opowiadanie jest z 2010 roku. Szacun! I może dlatego – nic nowego w tym opku nie przeczytałem. Zgrany, stary motyw, odegrany w staroświecki sposób. Ma swój urok, ale że dość podobny ten tekst do wielu innych, czytanych wcześniej, w pamięci nie zostanie. Choć miłe czytadło.

„Słońce moje, spójrz na mnie” Olgi Raine – a tu, dla odmiany, całkiem odwrotne uczucia. Bo właśnie mimo tego, że nic nowego: urban fantasy a la Łukjanienko, „Wybrani”, dziewczyna Supergirl, główny złoczyńca skrzywdzony w dzieciństwie, to jednak… Jednak Rosjanki (i Rosjanie) jakoś tak piszą, że trafia to do mnie. Wciągnęła mnie ta opowieść. Gdybym jeszcze znał wszystkie smaczki: ta rosyjska muzyka rockowa, te nawiązanie do Bułyczowa (a propos – ile przygód Alicji w Polsce wyszło, ktoś wie?), pewnie zassałoby na amen. A tak – po prostu dobre opowiadanie.

„Ciepło parowania pewnej szczególnej pakistańskiej rodziny” Usmana T. Malika – tak, tak, nie znam się, ślizgam się po sensach i znaczeniach,  jestem stetryczałym, nieuleczalnym zakutym łbem. Ale – to opowiadanie po prostu wydaje mi się ucieczką od odpowiedzi na proste pytanie: jak mój znajomy, mój sąsiad może być takim idiotą, żeby wysadzić się w powietrze wraz setkami niewinnych? Co poszło nie tak? Czy tkwi tu nasza wina? Bo Malik odpowiada: nie, nie, to nie my, zło przybyło z kosmosu, zaraża nas bezdenną głupotą i okrucieństwem. Wiem, spłycam, ale tak to odbieram. Nie odmawiam Malikowi sprawności – pyszne są scenki obyczajowe, ta z wujem, czy te w obozie uchodźców, ale cały przekaz brzmi fałszywie. Tym bardziej fałszywie, że Boga (czy, jak kto chce – Allacha) w ogóle w opku nie ma. A zdaje mi się, że choć nie jest to główny (acz jeden z pobocznych) czynnik sprawczy zamachów, to w życiu pakistańskiej prowincji – wpływ wiary jest jednak bardzo silny. A tu został ładnie wykastrowany. Co pewnie jest też jedną z przyczyn „ochów” i „achów” zachodniej krytyki.

Reasumując – jestem na nie!

Jak wybrzydzałem na część literacką „NF”, tak część publicystyczną łyknąłem jak kormoran płotkę.

Po pierwsze – Vargas! Obok Wattsa staje się moim ulubionym autorem „non-fiction”. „Siedem grzechów…” palce lizać. Dalej pani Wołyńska. Temat Celtów podany ze smakiem (choć czasem autorka niebezpiecznie zjeżdża na pobocze zwane „jakże to ciężko i czasem bez sensu mi się studiowało”, do rowu jednak cudem nie wpada). „Bekzorcyzmy” też fajne, choć ten szkic antropologiczny wiele z fantastyką wspólnego nie ma. Reszta też super, a cytat z Parowskiego: „Większość dzisiejszych Europejczyków rosła niekarcona i dlatego kontynent wygląda jak wygląda” godzien zawiśnięcia w każdej szkole!

Warta odnotowania recenzja powieści naszej! (a co?) Bemik.

Super, że pojawiła się recenzja planszówki. Liczę na więcej!

Dobra, i gładko przechodzę do spraw przykrych. Przykrych, bo mi redakcja w lipcu coś przysnęła. Literówek aż 18, z czego 9 – w opowiadaniu pana Dzika.

Do tego konia z rzędem temu, kto mi objaśni takie zdanie: "Znów zadziałały uprzedzenia i znów nie miały nizywistości są bohaterowie, o bezwzględności królów i prawdziwych mrokach średniowiecza”. Ktoś? Coś?

Na domiar złego pojawiają się „podstarzały gobelin” (artretyzmu dostał czy co?), kraj, w którym nie istnieje wielożeństwo, ale mieszczanie mają liczne żony (proszę dać znać, jak to zrobić w Polsce, skorzystam z patentu), złoto jest wszechobecne, a jednocześnie cenione (ekonomia, Clinton!), ktoś musi uznać czyjąś większość (a to już w ogóle nie wiem)…

Redakcjo, pobudka! Sierpień nadchodzi!

 

PS. Droga Stopko, jednego jestem ciekaw – kto mierzy długość beknięć z dokładnością do milisekundy?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bardzo fajny miesięcznik dla miłośników fantastyki. Czytam od roku. Muszę przyznać, że opowiadania zagraniczne bardziej przypadły mi do gustu. Polscy autorzy chyba za bardzo silą się na ambicję i wychodzi gniot. 

Przeczytałam właśnie “Klucz Arkynesa” i mam podobne wrażenia jak Staruch. Tzn. od początku miałam pewność, że chodzi o coś innego niż super-nekromanta, ale nie wiedziałam o co. Jak się dowiedziałam… ech. No. Fejspalm. Diabełek z akuku świetnie podsumowuje końcówkę. Abstrahując już od samego, urwanego z choinki wyjaśnienia zagadki, to bohaterowi strasznie wszystko łatwo szło. Znalazł pergamin – i przypadkiem trafił do właściwej osoby. Polazł do biblioteki – przypadkiem znalazł bibliotekarza, który wiedział jak mu pomóc. Na wizytę u Wyroczni wszyscy czekają latami – przypadkiem on akurat może bez kolejki od ręki. Potem gładziutko rozwiązuje zagadki, jedna po drugiej, nie myląc się a wszystko po to, by podupczyć. AAAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa.

 

Za to z przyjemnością przeczytałam artykuł o interstitium. Dowiedziałam się czegoś nowego o czymś ważnym.

Staruchu, dzięki za wnikliwą recenzję. Co do owego zdania, o którego wyjaśnienie pytasz – w tym miejscu chochliki redakcyjne, najwyraźniej wygłodzone miesiąc wcześniej, wyżarły cały spory fragment recenzji komiksu. Powinien on wyglądać następująco:

 

Znów zadziałały uprzedzenia i znów nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Komiks, na pierwszy rzut oka dla dzieci, okazuje się prawdziwą strawą duchową dla dorosłych. Antropomorficzni bohaterowie o psich, króliczych, świńskich, lwich, byczych czy sowich facjatach rozgrywają prawdziwą, bezwzględną i okrutną grę o tron. Króliczy chłopiec Garen zostaje w nią wplątany i siłą rzeczy niczym pionek (a może ukryta figura) będzie usiłował przeżyć w rozgrywce możnych. Coś co na początku wydaje się historią o zemście dzieciaka szybko przerodzi się w wielowątkową historię o tym, kim w rzeczywistości są bohaterowie, o bezwzględności królów i prawdziwych mrokach średniowiecza.

Dzięki, JeRzy! Strasznie wygłodniałe te chochliki i sporo wyżarły ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Z podziękowaniem Staruchu.

Jedna uwaga: czy naprawdę sądzisz, że wśród 100 tysięcy czytelników NF nie znajdzie się jeden, który mógł nie powiązać, oczywistych dla Ciebie, faktów z legend internetowych, o związku Warneńczyka i Columba?

Dla owego jednego czytelnika jest podrozdział 10/

pozdrawiam

Ok, informacje o tym, że Kolumb był synem Warneńczyka (w tym opku przynajmniej) – kawa na ławę, ale niektórym potrzebne.

Ale po co było wspominać o odkryciu Indii Zachodnich, zwanych też Ameryką? To już mi się wydało łopatologią. Jakby pisać o Koperniku i koniecznie dodać, że “wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię”. Uczą jeszcze o takich sprawach w szkołach, Gwidonie?

A tak poza tym – dzięki za bardzo fajny tekst :D! 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

W sumie racja

 A tak w ogóle zwalę winę na Michała :). Jemu ten fragment mocno się podobał:)

 

hiiii

hiiii

Chciałam powiedzieć, że przeczytałam “Martwego króla” i zupełnie nie skojarzyłam, że owoc romansu Władka z “aniołem” mógł poskutkować poczęciem kogoś znanego, jestem totalną ignorantką, jeśli chodzi o historię Polski i bez tej łopatologii w rozdziale 10 w życiu bym nie skojarzyła :P

PS. Teorii i “plotek” o postaciach historycznych nie znam, bo nigdy się tym nie interesowałam.

A nazwisko Colon, rok 1450 nic nie mówiły?

Kurde, jeszcze ktoś stanie w obronie podrozdziału 10, to odszczekam jojczenie ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Colon kojarzy mi się z jakimś specyfikiem ułatwiającym pracę jelit. A rok jak rok :)

Publicystyka:

Orbitowski tradycyjnie na plus. Kołodziejczak fajnie, Kosik niby o temacie bardzo pokrewnym, ale jednak słabo w porównaniu z Tomkiem. Brak Wattsa sprawił, że kilkukrotnie wertowałem numer w poszukiwaniu jego rubryki! Węglowy na plus, bekorcyzmy ciekawe.  No i bardzo miło, że wrócili Celtowie – więcej, psze pani Joanno Faerie! “Piekło potencjalności” – tu temat ciekawy, ale trochę poucinany w niektórych watkach. Choć i tak skłoniło mnie to do szukania informacji o niektórych wspomnianych tytułach. Lil i Put – coraz fajniej wychodzi ten komiks!

 

Opowiadania:

 

Klucz Arkynesa – lekkie, komediowe, z humorem. To na plus. Na minus przewidywalność, dziury logiczne (niby rzecz uzasadnialna w tej konwencji, ale nie aż tak), bohater niby podejrzliwy, a nie pomyślał, że trucizna dla torturowanego maga mogła być nie tyle aktem przyjaznym, co maskowaniem śladów po tym, jak osoba trzecia spróbowała wydusić jego tajemnicę między torturami itd. Finał tez jakiś bezsensowny – po co mag miałby wywozić gdzieś daleko artefakt, z którego na bieżąco korzystał i który mógł mu nieraz uratować skórę? Niby ogólne dobrze się czytało, a jednak bywały znacznie lepsze teksty na wesoło.

 

Martwy król – bardzo lubię teksty Wiesława Gwiazdowskiego, więc spodziewałem się naprawdę wiele. Pod względem technicznym czytało się bardzo dobrze. To że tekst nie miał w sobie nic z fantastyki w ogóle mi nie przeszkadzało (niby można powiedzieć, ze fantastyką jest tu historia alternatywna, ale jak dobrze pomyśleć, to została tu ona wprowadzona tak pretekstowo, że równie dobrze mogłoby jej nie być wcale), pod wieloma względami tekst broni się sam i robi to doskonale. Problem jest inny. Ogólnie jestem zwolennikiem tego, że niektóre opowiadania nie musza przekazywać konkretnej fabuły. Bywają teksty stworzone tylko dla zaprezentowania jakiegoś świata, jakiegoś pomysłu, czy jakiegoś odczucia, gdzie fabuła jest tylko doklejona, a mimo to teksty te są dobre. A jednak mimo to i mimo tego, ze autora “Martwego króla” czytam bardzo chętnie (jeden z moich ulubionych tekstotwórców), w tym konkretnym przypadku na końcu zacząłem się zastanawiać, co konkretnie chciał opowiedzieć autor. Koniec końców zostałem z mieszanymi odczuciami. Nie żałuję przeczytania, a jednak… jakby czegoś brakowało. na plus jednak wrażenie “przemijania i trwania”.

 

“Kiedy, jeśli nie teraz” – z punktu widzenia dorosłego odbiorcy tekst ten nie robi specjalnego wrażenia, ale podejrzewam, ze byłby całkiem dobry dla młodszych czytelników. Wiek autorki sprawia, ze szacun za sprawne dopasowanie języka do czytania “dzisiaj”. No i gdy zastanawiam się, jak ten tekst jest dopasowany do jego prawdopodobnego targetu wiekowego, to bardzo fajnie, sprawnie i nienachalnie, przemyca problem nietolerancji, nieuzasadnionych animozji i tego, jak w konkretnych okolicznościach mogą one okazywać się nieważne lub przeciwnie – rosnąć  w oczach. Fajnie wymyślony przyszły slang młodzieży (kąsaj buta, ewoluuj – dobre to ;) ). Podsumowując: dla mnie tekst obojętny, ale bardzo dobrze, że się pojawił.

 

“Słońce moje, spójrz na mnie” – mam podobne wrażenia do Starucha.Niby nic nowego, a jednak “wschodniosłowianska szkoła pisania” robi swoje, czyta się fajnie. Nie przeszkadza młodzieżowość tekstu. I tylko końcówka zbędna, można by ją wyciąć, ale to już kwestia gustu.

 

“Ciepło parowania pewnej szczególnej pakistańskiej rodziny” – dla mnie tekst numeru, choć w bardzo dziwnym sensie :) Czytając, myślałem ze rozumiem. Doszedłem do sceny końcowej i po jej przeczytaniu uznałem, ze jednak nie rozumiem, ale z jednoczesnym dobrym odbiorem tekstu (tak, można nie zrozumieć, a jednak być zadowolonym z lektury, jeśli zmusza do zastanawiania się). Potem ewolucja oceny poszła dalej i uznałem, że częściowo rozumiem, częściowo nie, a częściowo gdybam :D 

Jest treść, jest wizja jakieś kosmologicznej tajemnicy, wstawki o fizyce, początkowo wydające się zwykłym przerywnikiem, miejscami metaforą, pod koniec zaczynają wyglądać na sugestię mieszania się fizyki z mistycyzmem. Są fragmenty wieloznaczne, jest idea Ying-Yangowych przeciwności stających się jednością. Dużo symboliki. Mnie się podoba. Choć fakt, że to tekst, który początkowo wygląda na “zwykły”, a na koniec nagle okazuje się bardzo wymagający. Dla mnie to jednak dobry przeskok w nagłe zaskoczenie.

 

“Klucz Arkynesa” zaczyna się nieszczególnie, ale rozkręca się ciekawie, a końcówka wcale nie wywołała we mnie facepalmu. “Martwy król” bardzo dobry, ładnie połączone wątki i również stanę w obronie rozdziału 10. “Kiedy jeśli nie teraz…” podobało mi się najbardziej z numeru. “Słońce moje…” również na duży plus. “Ciepło parowania…” odstaje na minus od reszty tekstów, jedno z tych opowiadań, które zaczynają się przyzwoicie, a końcówkę czytasz już bez żadnych emocji i z mały zainteresowaniem.

Nowa Fantastyka