Czasopisma

Dodaj recenzję

Nowa Fantastyka 01/18

Przemysław Bociąga

2018 ROKIEM ZIELONEJ POŻYWKI

 

Dzieła SF często próbują epatować nas mało apetycznymi perspektywami jedzenia przyszłości. Obawy co do składu naszego menu mogą się niebawem ziścić, a artyści SF pozostają pod wpływem naukowców proponujących nowe rozwiązania dla diety przeludniającej się Ziemi. Wpływem, nawiasem mówiąc, odwzajemnionym.

 

Marek Starosta

POHULANKA W GWIAZDOZBIORZE ORŁA

 

W centrum naszej galaktyki unosi się chmura alkoholu tysiąc razy większa od Układu Słonecznego. Jeśli gdzieś w kosmosie czeka nas huczna zabawa, to właśnie tam. I choć przestrzeń kosmiczna jawi się nam miejscem niegościnnym i jałowym, gdzie człowiek nie jest w stanie funkcjonować bez wyposażenia zabranego z Ziemi, to jak przystało na gatunek o zbierackich korzeniach, możemy odnaleźć w niej pewne składniki odżywcze.

 

Jerzy Rzymowski

POKOLENIE GOONIES

 

W połowie lat 80. w kinie Nowej Przygody nastąpił wysyp filmów młodzieżowych, które z niespotykaną do tego czasu trafnością potrafiły uchwycić pewien uniwersalny system wartości. Miłośników opowieści sprzed trzech dekad i nowych historii czerpiących z tamtego okresu łączy ponadczasowe pokrewieństwo duchowe ‒ tak kształtuje się zjawisko, które nazwałem „pokoleniem Goonies”.

 

Agnieszka Haska, Jerzy Stachowicz

FRANKENSTEIN Z LAMUSA

 

Pogoda w czerwcu 1816 roku była wyjątkowo paskudna; wybuch wulkanu Tambora spowodował „rok bez lata”. W wilii nad Jeziorem Genewskim czwórka ludzi spędza czas przerzucając się opowieściami z dreszczykiem; gospodarz, czyli lord Byron proponuje, aby każdy wymyślił swoją. Osiemnastoletniej Mary Shelley początkowo nic nie przychodzi do głowy; wreszcie nocą 16 czerwca śni jej się koszmar o człowieku klęczącym przy potworze poskładanym z kawałków, który od działania potężnej maszyny zaczyna dawać oznaki życia. Pierwsze – anonimowe – wydanie „Frankensteina, czyli współczesnego Prometeusza” pojawiło się w londyńskich księgarniach równo dwieście lat temu, w styczniu 1818 roku.

 

Ponadto w numerze:

– wywiad z zespołem Percival;

– plebiscyt Nagrody Czytelników “NF” 2017;

– opowiadania m.in. Michaela J. Sullivana i Konrada Lewandowskiego;

– felietony, recenzje i inne stałe atrakcje.

Komentarze

obserwuj

Co ja widzę w dziale recenzji! Wznowiono polską wersję oryginalnych Turtlesów i pociągnięto je dalej niż te trzy zeszyty wydane x lat temu! 

Tylko cena zaporowa :(

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

To prawda. No i nie wiadomo, czy pierwszy tom ma coś więcej, niż epizody wydane przez TM Semic.

 

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po zobaczeniu numeru (poza piękną okładką!), to reklama Smokopolitana. Super gest! Reklama nie tyle w jakiś sposób konkurencyjnego pisma, co współdzielonego zamiłowania do fantastyki, literatury i fandomu.

No i w Smokopolitan jest wywiad z JeRzym.  

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

 

Pokolenie Goonies – dzięki za świetny artykuł. Jest w nim Moc. :-)

 

Jak w nowy, 2018 rok, wchodzi „Nowa Fantastyka”? Po lekturze numeru styczniowego jestem, by zacytować klasyków z Led Zeppelin, „Dazed & Confused”. Dlaczego? Bo do każdego z zamieszczonych opowiadań mam, mniejsze czy większe, zastrzeżenia.

„Sprzężenie pasożytnicze” Konrada T. Lewandowskiego – już za czasów „Noteki” przekonałem się, że Przewodas potrafi wciągnąć czytelnika w swoją narrację. Bo pomysłów ma bez liku – i przyspieszona ewolucja, biologiczna świata ożywionego i społeczna naszego gatunku, powstanie nowej „nadcywilizacji”, dla której ludzkość jest rezerwuarem przydatnych mutacji, i (być może) narodziny nowego Mesjasza, wyzwolonego z tradycyjnych pęt kultury i biologii. Uff, mnóstwo tego. I to właśnie mój zarzut dla Lewandowskiego – „przefajnił”, za dużo swoich pomysłów chciał upchnąć w jednym, nie tak znowu obszernym, opowiadaniu. Ponadto – chcąc błysnąć własną wiedzą, czasem przesadza z tzw. „technobełkotem”. A już całkiem kuriozalny jest pomysł „dogadania się” ludzkości z plastykożernymi drobnoustrojami. Dobrze choć, że ekspresy do kawy świadomości nie mają :).

„W cieniu jądra półleżąc” Adama Dzika – to opowiadanie przeczytam kiedyś jeszcze raz, na spokojnie. Bo tu też dzieje się sporo, ale głównie w świecie myśli i idei, dla potrzeb opowiadania przedstawionych jako osoby czy przedmioty. I właściwie mi się podobało (a raczej spodoba, jak już wszystko zrozumiem), ale… No właśnie – ale! Jest kilka denerwujących mnie niezręczności. Bohater co i rusz chodzi „rozchwierutanym krokiem”. Czyli jakim? Mnie rozchwierutanie kojarzy się ze starymi schodami albo drewnianym parkietem. Jak na wysublimowane porównanie – trzy powtórzenia w tekście to za dużo. W wyliczance o największych uczonych ludzkości – autor miesza prawdziwych pionierów z popularyzatorami. Bo ani Kopernik nie wpadł pierwszy na pomysł umieszczenia Słońca w centrum układu, ani Edison nie był wynalazcą żarówki. Czemu Skłodowska i Roentgen są obok siebie, choć odkryli w zasadzie to samo zjawisko? Czemu silnik spalinowy a nie maszyna parowa? Czemu Turinga (Alana) odarto z imienia? Są i niezgrabne fragmenty o siedzeniu „na fotelu” (zamiast „w”), czy „kurzeniu z fajki” (zamiast fajki). Reasumując – opowiadanie jest jak wygodny but, do którego wpadło kilka ziarenek piasku i nie pozwalają cieszyć się wędrówką. A szkoda, bo opowiadanie bardzo zacne i chyba najlepsze w numerze.

„Gra” Michaela J. Sullivana – powtórnie wałkowany temat Nadistot. Dla niektórych o tym, że jesteśmy symulacją komputerową, a dla innych – że stworzył nas Bóg. W każdym razie – było na wiele sposobów.

„O starciu sił zła, to jest upadku Kethii” Anthony’ego Ryana – tu mam silne podejrzenie, że jest to chyba część większej całości. Bo to quasihistoryczny opis pewnej kampanii wojennej, w której elementem fantastycznym jest niejaki Tavurek, o którym w końcu… nie dowiadujemy się niczego. Jakaś część „Silmarillionu” według Ryana? Bo innego sensu w tym opowiadaniu nie widzę. Ot, wprawka z pisania nibyhistorycznych tekstów. A tłumacz nie miał chyba najlepszego dnia, bo w tym opku też sporo niezręcznych zwrotów (jak choćby „cios miał nadejść ze strony morza” – to i morze było po stronie atakujących? itp).

No i „Dzień ślubu” Jake’a Kerra – tak wiem, niepostępowy jestem, taliban i ciemnogród. Ale oprzeć całą historię na założeniu, że największym cierpieniem dla współczesnych Amerykanów jest brak możliwości zawarcia homoseksualnego ślubu w Teksasie (sprawdziłem – w większości stanów już można), trąci mi takim fałszem, jak występ Mandaryny w Sopocie. I już nie wdając się w polemiki, że to z powodu dziedziczenia czy wspólnego opodatkowania – przed zagładą najważniejszy jest papierek? Przecież kwestie ekonomiczne czy adopcja tracą tu na znaczeniu. Kolejny fałsz – mając rok, nawet niecały, nie dalibyśmy rady jako ludzkość z ewakuacją jednego kontynentu? Wiem, wiem, logistyka itp. Ale CAŁA ludzkość? Niezamieszkanych terenów sporo (Syberia, Sahara, Antarktyda), to wspólnym wysiłkiem (zresztą sponsorowanym przez Amerykanów i Kanadyjczyków – u siebie już wydawać ani oszczędzać nie muszą) dalibyśmy chyba radę? To opowiadanie zresztą sporo mówi o świadomości współczesnych Amerykanów – zwycięzcy loterii wybierają się do Londynu, Tokio albo Madrytu. Taaa, ciekawe ilu się ich tam zmieści. A do Jakucka albo Timbuktu się wybrać to już poniżej oczekiwań Jankesów? Biorę też pod uwagę, że autor, jako typowy Amerykanin, zna tylko te trzy lokacje poza Stanami ;). Niezamierzony śmiech wzbudza kawałek o tym, jak to dziennikarka „daje z siebie wszystko”, partnerka prosi ją „zwolnij” po… dwunastogodzinnym dniu pracy. No śmiech na sali – zapraszamy autora do dowolnej polskiej korporacji. Wniosek: opowiadanie stworzone na podstawie i przesiąknięte „poprawnością polityczną”. Dla mnie – niejadalne.

I „poprawność polityczna” gładko sprowadziła mnie do najjaśniejszej części publicystyki numeru styczniowego – artykułu JeRzego o Goonies. Artykuł nad wyraz ciekawy, porządkujący i uwypuklający pewne sprawy. Zabrakło pytania – czemu nie kręci się takich nowych filmów, a jedynie powiela stare (casus „Stranger Things”)? Ano właśnie – poprawność polityczna. Czy ktoś wyobraża sobie, że można by było nakręcić nowe „Goonies”? Nie. Dlaczego? Bo odezwałyby się różne szacowne gremia oburzonych – Amerykańskie Stowarzyszenie Puszystych pomstowałoby na „trzęsącą galaretę” Chunka, feministki protestowałyby w temacie spłycania roli dziewczyn (ups, kobiet) jako „kwiatka do kożucha” i elementu służącego tylko do poddania się samczym instynktom (scena pocałunku), no i przede wszystkim – gdzie Mu.. znaczy, Afroamerykanie? Przekleństwem dzisiejszych twórców jest rozpoczynanie dzieła nie od „co chcę pokazać”, ale od „co muszę, a czego mi kompletnie pokazać nie wolno”. Wolność wyboru – czy jest to przybijanie penisa do krzyża, darcie Biblii czy epatowanie rozczłonkowanymi płodami – powinna być podstawowym prawem artysty i nic nie powinno go ograniczać. A to odbiorca decyduje swoimi pieniędzmi czy to aprobuje, czy nie!

Dobra, trochę się rozpisałem. To krótko – publicystyka o jedzeniu głównie (redakcja zgłodniała przed Świętami?), ale ciekawie. Bardzo podobał mi się wywiad Sirina z Percivalem. Więcej takich, wszak fantastyka to nie tylko literatura i film. Nadspodziewanie dobry felieton Ojca Redaktora, za to Kosik i Orbitowski (on?!) pisali chyba tylko po to, by pochwalić się zagranicznymi wojażami. No i jakoś mało recenzji.

 

Literówkowo lekka zadyszka –  23, z jednym większym potknięciem – zjedzoną literką w obwieszczeniu o głosowaniu czytelników.

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

“Zabrakło pytania – czemu nie kręci się takich nowych filmów, a jedynie powiela stare”

 

Cieszę się ogromnie, że artykuł się spodobał. A w kwestii tego pytania, o którym piszesz – właśnie tego dotyczy następujący fragment: “We współczesnym kinie, gdzie unika się żartów ze stereotypów, wyczyny Jadaczki raczej by już nie przeszły. Gdzieś zginęło zaufanie widzów do twórców; zamiast domniemania niewinności i dobrej woli w humorze, spotykamy się z podejrzeniem winy i nieustannym wypatrywaniem okazji do poczucia urazy. To, że pokolenie Goonies odgrywa w obecnej kulturze coraz większą rolę, może dowodzić, że wszyscy tęsknimy za przejrzystością reguł tamtych czasów. Że chcemy się śmiać ze wszystkiego, bez skrępowania i tematów tabu, a równocześnie znajdować poczucie bezpieczeństwa w świadomości, że ktoś, kto z nas żartuje, wbrew pozorom będzie naszym niezawodnym przyjacielem”. :)

A widzisz – wiedziałem po lekturze, że coś tam jest na ten temat, ale podczas pisania mi umknęło. Przepraszam!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po zobaczeniu numeru (poza piękną okładką!)

Cóż, często czuję się winny własnego wyobcowania…

 

Ale czasem przychodzi mi do głowy, że niesłusznie… Że być może okładka, na którą spoglądam nie jest wcale piękna. Być może jest ładna, ale być może nawet nie to. Być może nawet nawet (typowy bełkot) jest po prostu brzydka. Lub “gniotowata”, jak podpowiada głos z zewątrz. ;)

 

Ale na szczęście dysponujemy obiektywnymi (sic! – wiadomo, że nie) , ale przynajmniej niezbyt sybiektywnymi metodami, by sprawdzić, czy rzeczywiście dla wszystkich “okładka jest piękna!”

 

 

Zróbmy głosowanie. I niech będzie:

P – Piękną

N – Nijaką

B – Bardzo bez zarzutu ;)

 

I niech ten który już oceni, wskaże następne dwie osoby/awatary , które prosi o wypowiedzenie się na ten temat :) 

Mam zacząć? :)

 

 

 

Moja ocena okładki to: B

 

Przekazuję pałeczkę: Kam-mod i michalcetnarowski@fantastyka.pl

 

Cóż, lisie prawo ;D

Z racji aż dwóch błędów w moim nicku nie poczuwam się do bycia wywołaną do odpowiedzi i bezczelnie ignoruję lisie zabawy. Nie będę gadać o słoniu w pokoju.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Mnie okładka też się średnio podoba. Kojarzy mi się z katalogiem sklepu meblarskiego. Artykuł o Goonies rzeczywiście świetny. A co do literówek to red. Zwierzchowski ma nadzieję "zesikać potwierdzenie" zamiast znaleźć :)

"We chase misprinted lies, We face the path of time [...]"- Alice in Chains

Nie chcę wiedzieć, co chochliki robiły z tym tekstem…

Chochliki chochlikami ale ja to wolę nie wiedzieć co na tamtym komputerze po pracy powstaje ;)

"We chase misprinted lies, We face the path of time [...]"- Alice in Chains

:-)

 

Staruchu, dzięki za słowo.

Jak widać, nie tylko ja czytam NF ;):

https://powialochlodem.blogspot.com/2018/01/fantastycznie-chodna-prasowka-nf-012018.html

https://latajace-ksiazki.blogspot.com/2018/01/co-by-tu-wszamac-w-kosmosie-nowa.html

Natomiast ze zdziwieniem zauważyłem, że oceny poszczególnych opowiadań są diametralnie inne niż moje.

Powody mogą być trzy:

  1. kompletnie nie znam się na literaturze fantastycznej;
  2. blogerzy kompletnie nie znają się na literaturze fantastycznej;
  3. rozziew pokoleniowy jest tak wielki, że nastąpiła dramatyczna polaryzacja kryteriów ocen (na co wskazywałyby peany dla politpoprawnego aż do mdłości “Dnia ślubu”).

Obstawiam oczywiście a), ale nie będę się poddawał :D.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ciekawe z tym new weird. Trochę się na tym znam – tzn. trochę czytałem – i mogę się tylko zdziwić. A o gustach nie wypada mi się tu wypowiadać. :-P

Te regularnie ukazujące się recenzje blogowe – niezależnie od gustów – to jedna z najlepszych zmian jakie objęły czasopisma w 2017 roku. Wcześniej opinie były praktycznie tylko na portalu, a to o wiele za mało.

Bardzo przydałoby się, żeby ludzie więcej recenzowali “Nową Fantastykę”, więcej o niej dyskutowali. Niekoniecznie tylko na blogach, ale też na swoich profilach i w grupach na Facebooku, na forach internetowych, etc. Skoro mogą dyskutować o filmach, książkach, komiksach, to czemu nie o nas? Rozgłos, przypomnienie światu, że istniejemy, są bardzo wskazane. :)

Dyskusja nie tylko da rozgłos, ale powinna wpływać na kształt i formę tekstów w myśl wychodzenia naprzeciw oczekiwaniom czytelników. Dobrą rzeczą dla NF będą takie spotkania z redakcją, jakie zostało przygotowane na Pyrkonie (bodaj 2015, kiedy miałem okazję być) czy nawet tym nieszczęsnym Comic Conie (który niestety obiera sobie target zbyt filmowy, czym zniechęca do przyjścia). W końcu zaczną ściągać należne tłumy.

Myślę, że czytelnicy być może ożywiliby się przy tematycznych spotkaniach z redakcją NF, jak te fantastyczne środy czy literackie wydarzenia w Big Book Cafe. Oczywiście to życzeniowe próby cofnięcia czasów na te przedinternetowe. Przyznam, że, choć szukam, takich wydarzeń jest jak na lekarstwo albo są w terminach przeznaczonych dla freelancerów, a nie pracujących ludzi.

 

Na nowofantastycznych spotkaniach, szczególnie jak wpadnie DJ Jajko, ciężko zmienić temat dyskusji na nie-NF smiley

Zgadzam się, że im więcej tego typu niezależnych opinii, tym, generalnie, lepiej. Wydaje mi się, że w poprzednich latach również pojawiały się teksty o NF na blogach. Coś tam było o moim poprzednim tekście z 2016…

 

A czy wideoblog to nie jest dobry pomysł? Wydaje mi się, że jedynym problemem, ale pewnie nie do przejścia, jest po prostu czas redaktorów. Znaleźć go tyle, żeby wrzucać trzy, cztery filmy w miesiącu, pewnie graniczy z cudem, mogłoby się ponadto odbić na życiu rodzinnym lub – przynajmniej – jakości prezentowanych materiałów.

 

Z drugiej strony społeczność NF, podejrzewam, potrafi być zainteresowana fantastyką również bardziej czynnie, więc gdyby wrzucać filmiki powiedzmy dwuminutowe, w ciekawej formie, nazwijmy to intelektualną impresją prowokującą do dyskusji, nad którą zainteresowani mogliby dyskutować w komentarzach, to czy właśnie tego by nie robili? Może NF nie czerpałaby z tej działalności finansowych profitów związanych z reklamami – nawiasem mówiąc, gdzieś czytałem, że sto tysięcy unikalnych odsłon na youtube daje gdzieś 260 złotych, więc jeśli chce się robić coś mądrego, a nie elo pseudo fajne kretynizmy czy składać beczki śmiechu ze spróchniałych desek, to na grubą kasę liczyć nie można – ale jednak poszerzyłaby grono osób aktywnie uczestniczących w społeczności i kupujących NF. Wiem, wiem, pytanie, jak to wszystko “ubrać”…

 

 

 

Odpowiadając na apel wzywający do recenzowania, piszę, co następuje:

‘Stężenie pasożytnicze’ KT Lewandowskiego zaczyna się jak beletryzowany felieton, wprawdzie ciekawy, ale jednak nienadający się do działu prozy. Ku mojej uldze stary wyjadacz Przewodas wszedł jednak na właściwe tory. Wiele w opowiadaniu ciekawych pomysłów i nie miałem bynajmniej wrażenia zbytniego rozstrzału ani przesytu. Bardzo porządny tekst.

‘W cieniu jądra półleżąc’ A. Dzika miało chyba na początku tezę: coś w sensie, że ludzkość zawiodła, zbłądziła, utknęła w marazmie,  nie wykorzystuje potencjału. Miałem nadzieję, że Autor rozwinie tę myśl, że przedstawi jakiś punkt odniesienia. Ale nic takiego nie nastąpiło, wątki poszły w inną stronę. Nie dostałem odpowiedzi na pytanie, co takiego ludzkość mogła zrobić lepiej. W  każdym razie wyliczanie osiągnięć wielkich ludzi to raczej egzemplifikacja wykorzystanej szansy. Co do mieszania stylu poetyckiego i terminów naukowych – mam mieszane uczucia.  W każdym razie niektóre konstrukcje, np. ‘Plugawiła wektory znaczeń’ , to dla mnie pretensjonalne pustosłowie.

Życzę wszystkim Czytelnikom wielu literackich wzruszeń, zaskoczeń i zachwyceń w Nowym Roku. 

 

 

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

:-)

 

uradowanczyk, dziękuję za opinię. Biorę do serca.

 

A o czym tekst jest, pisać nie będę, bo sam powinien coś po sobie zostawiać albo nie.

Podniosły się tutaj narzekania na niedostatek recenzji tekstów publikowanych w NF, więc spieszę z garścią ociekających żółcią i kwasem opinii wink

“Sprężenie pasożytnicze” – moje zdanie jest zbieżne z opinią Starucha, tzn. dużo ciekawych pomysłów, na ogół fajnie napisane, ale sama koncepcja turboewolucji oraz bezradnej w związku z tym ludzkości jakoś mnie nie przekonała. Poza tym jakiś dysonans poznawczy mam – bo z jednej strony bohater zmaga się z bardzo zaawansowaną techniką oraz sprawnymi służbami władz, a na końcu dowiadujemy się, że to właściwie niedobitki trwające z łaski zmutowanych robali, a nawet bakterii (vide scena nawiązująca do Solaris). Coś tu się panie nie trzyma kupy…

“W cieniu jądra półleżąc” – nie dobrnąłem do końca, więc powstrzymam się od opinii.

“Gra” – opowiadanie fajne i na czasie (gwałtowny rozwój gier MMO), pisane z jajem, jedynie nieco paranoiczne zakończenie psuje w moim odczuciu odbiór całości. Widać autor nie mógł się powstrzymać od zastosowania trochę już wyświechtanego pomysłu pod hasłem “rzeczywistość jest kłamstwem” (skoro ludzie tworzą grę, w której występują inteligentne, zyskujące samoświadomość istoty, to być może sami są tylko pionkami w grze istot wyższego rzędu), jednak taki chwyt domaga się głębszego potraktowania niż kilka zdań na zakończenie. Zabrakło pomysłu na błyskotliwą puentę.

“O starciu sił zła…” – ups, to chyba nie opowiadanie, tylko notatki autora na temat epizodu historii wykreowanego świata. Nigdy nie kręciło mnie czytanie kronik wyimaginowanych krain (chyba, że jako elementu większej całości, wtedy nawet owszem). Totalna strata czasu.

“Dzień ślubu” – kolejny kuriozalny tekst. Nie chodzi o to, że bohaterki są lesbijkami, tylko że ich problemy są dla mnie całkowicie wydumane. Sam sposób ukazania nadchodzącej z kosmosu apokalipsy także nieprzekonujący. Spełniacze życzeń? USA zdające się na łaskę ONZ? A dlaczego prezydent USA np. nie zagroził światu użyciem arsenału nuklearnego jeśli inne państwa nie przyjmą uciekinierów, tymczasem jedyny pomysł jaki przyszedł do głowy autorowi to nieszczęsna loteria. No i jest jeszcze pogubienie się autora w realiach, które wykreował. Najpierw pisze, że prawo do ewakuacji zyskuje rodzina wylosowanego, by pod koniec poinformować, że szczęśliwy los wygrał ojciec jednej z bohaterek oraz rodzice drugiej. Czyli obydwie panie mogły spokojnie wyjechać. Tymczasem one pozostały, by jak rozumiem wspólnie zginąć (czy uprawnienia do wyjazdu były ważne tylko przez określony czas? i dlaczego przegapiły moment w którym mogły się ewakuować i wziąć ślub gdziekolwiek).

To jeszcze dwa słowa na temat opowiadań zagranicznych

‘…niemrawy świt rywalizował z lampami na parkingu o prawo oświetlania świata’ – dla tego jednego zdania warto przeczytać  ‘Grę’.  Co do tematyki, faktycznie już eksploatowana, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Tekst napisany z jajem, a puenta mieści się konwencji , którą wybrał autor. 

‘Dzień ślubu’ – no tak, gdyby autor chciał napisać fantastykę, to dałby zwykłą heteroseksualną parę, skupił się na logistycznym aspekcie ewakuacji. Przedstawiłby też mechanizmy loterii, zamiast zdawkowych i w sumie niezbornych poszlak. Ale Jake Kerr wysmarował podrasowany melodramatyzmem donos na opresyjny (rzekomo) system. To wszystko pod płaszczykiem SF, podobnie jak w poprzednim opowiadaniu z 2015 roku, gdzie Kerr w sumie tylko bawił się formą. ‘Dzień ślubu’ jest poza tym  ewidentnie skierowany  na rynek wewnętrzny. Oj, stare konie w redakcji, a dały się nabrać.

‘O starciu sił zła …’ pachnie mi fantasy, więc sobie daruję

Pzdr.

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Jak na razie z prozy udało mi się przeczytać jedynie “Dzień ślubu” i muszę powiedzieć, że to bardzo dobrze, że tego pana nie publikuje się w Polsce, bo wnioskując po tym opowiadaniu szkoda papieru.

Wiem, że większość zarzutów już została wyżej wyartykułowana, jednak jestem tak niezadowolony ze zmarnowania czasu jaki przeznaczyłem na przeczytanie tego gniota, że chyba zasłużyłem na chwilę upustu złości.

Po pierwsze jestem pod wrażeniem – w tak krótkim tekście zmieściła się nie tylko homo-propaganda ale dodatkowo wezwanie do przygarniania uchodźców. Co do homo-propagandy zawsze zastanawia mnie, czemu autorzy płci męskiej jeśli chcą podjąć ten temat pokazują lesbijki (i to najlepiej przeciwieństwo tych, które chodzą na parady równości, czyli niezwykle urodziwe), natomiast gejów ze świecą szukać (patrz np. Sapkowski, Ziemiański).

Choć przyznaję, że w NF pojawił się jeden wyjątek – nie dość że bohater gej to i opowiadanie wyśmienite. Chodzi oczywiście o tekst “Kokon” Grega Egana.

Wracając do “Dnia ślubu” – bohaterki czekały na ślub w Teksasie, bo to ważne, żeby zrobić to w stanie, którego większość obywateli jest przeciwna tego typu ślubom. Ale od czego jest Sąd Najwyższy, który w ostatnim czasie przymusił swoim wyrokiem wszystkie stany do wprowadzenia homo-ślubów.

Jak podawały amerykańskie media do urzędu stanu cywilnego ustawiały się kolejki par jednopłciowych chcących zalegalizować swój związek. Ale nie nasze bohaterki – one wolały poczekać, na apokalipsę i wziąć ślub, gdy ich zakażą – widać żelazną logikę tego zachowania. Dodatkowym pytaniem jest czemu zależy im tak na tym ślubie? Rozumiem, że gdyby miały przed sobą przyszłość to miałoby to sens, ale w obliczu bliskiej śmierci? Mogłoby chodzić o aspekt religijny – jednak i tutaj nie ma o tych pobudkach ani słowa.

Dodatkowo zakończenie opowiadania jest kuriozalne jeśli chodzi o informację, że macocha narratorki wygrała loterię! To znaczy, że zakochane gołębice mogły spokojnie emigrować z Ameryki.

Co do mniejszych błędów – wspomina się, że po ogłoszeniu, że asteroida trawi w Amerykę codziennie słychać strzały, a mimo to bohaterki spotykają się w kawiarniach i w sumie całe życie toczy się normalnie (no, może poza korkami na drogach). W ogóle zastanawiające po co ludzie pracowali w ostatnie miesiące życia? Czemu do pracy przychodziła choćby pani kelnerka w kawiarni?

Słusznie wyżej zauważono, że mówimy o mocarstwie atomowym, które spokojnie mogłoby szantażem zmusić świat do uratowania wszystkich swoich obywateli. Szczególnie, że akurat Ameryka nie jest jakoś gęsto zaludniona. Kłopoty pojawiłyby się, gdyby trzeba było przemieszczać ludzi z Azji (szczególnie Chin) lub Europy.

Ostatni zarzut dotyczy przewidywalnej fabuły. Zasadniczo już po dwóch stronach byłem pewny, że tylko jedna z bohaterek wygra loterię, gdyż w innym wypadku nie można byłoby mówić o dramatyzmie! o tragedii podejmowania niemożliwych wyborów! i innych tyle podniosłych co odgrzewanych motywach. Zakończenie także przewidywalne – ślub (który jest tak samo ważny jak ten, który mogły sobie dać w każdej chwili) dokładnie w dniu uderzenia asteroidy.

Podsumowując – oby jak najmniej takich opowiadań trafiało do tego pisma.

Podpisuję się pod tym co Natan napisał, a i pod wszystkimi opiniami kolegów z góry :) Mam wrażenie, że głównie opowiadania z zagranicznego działu tak nachalnie próbują jakąś ideologię przekazywać i zawsze jest to ideologia lewicowa (polski dział jest wg mnie wolny od takich skrajnie w jedną stronę skierowanych tekstów).

Niesławna "Międzystanowa piosenka..", ten zapis słuchowiska jakiś czas temu publikowany o Brexicie, czy to opisywane opowiadanie – no sorry dla mnie to w ogóle nie miało wartości literackiej. Lesbijki, imigranci; fabuła o niczym pełna dziur – przepis na sukces, czytaj warto przedrukować. Nie chce mi się wierzyć, że tak słabo wygląda rynek amerykański, bo bardzo mi się spodobało opowiadanie Todda Lockwooda publikowane w FWS 2/17.

Domyślam się, że taki jest teraz trend w Stanach, ale ja osobiście to pomimo moich poglądów prawicowych wolałbym czytać opowiadania wolne od jakichkolwiek prymitywnie przekazywanych ideologii. Nieważne czy się z nimi utożsamiam czy nie.  A i Watts który ma wrócić  na łamy NF –  mam nadzieję, że daruje sobie jakieś teksty o Trumpie. 

"We chase misprinted lies, We face the path of time [...]"- Alice in Chains

“Sprzężenie pasożytnicze” faktycznie najeżone pomysłami, ale były to pomysły dobre i zgrabnie wplecione w tekst. Troszkę końcówka mnie zawiodła, miałam wrażenie, że w stosunku do przedstawionego świata, “odwrócenie ról” wyskoczyło z kapelusza. Ale dokarmianie plastikożerców mnie kupiło :D

“W cieniu jądra półleżąc” jak dla mnie, powinno być krótsze. Może niektóre fragmenty miały oddać marazm bohatera, ale mnie jako czytelnika, znużyły. Końcówka też taka sobie, ale opowiadanie do mnie trafiło, bo obserwuję u siebie zjawisko będące osią fabularną tekstu, mianowicie – jestem szczęśliwa, nic mi się nie chce. Zabranie się za jakiś “projekt”, którego wykonanie rozciągnie się na więcej niż dzień-dwa autentycznie mnie przerasta, niedokończone opowiadania zalegają szufladę, pracy mi się szukać nie chce… ech. Żeby jeszcze w opowiadaniu był przepis, co z tym fantem zrobić metodami dostępnymi to bym była wdzięczna :D

 

“O starciu sił zła” – fuj. Nie cierpię tekstów “nibyhistorycznych” wziętych ze świata, o którego istnieniu nie mam pojęcia. Przeskanowanie wzrokiem nie wykazało, by był jakiś powód zachęcający mnie do zapoznania się. Mówię nie. Nie. Nie i jeszcze raz NIE.

 

“Gra” – mam wrażenie, że to już było i to nie raz. Fajnie się czytało, ale nic z tego nie wynikło. Puenta miała za małą objętość, żeby zrobić należyte wrażenie.

 

“Dzień ślubu” – nielogiczności wytknęli już przedpiścy (Nie zgodzę się tylko, że w NF było zaledwie jedno świetne opowiadanie z bohaterem gejem – jakieś 5 lat temu NF wydrukowało “Chłopca, który nie rzucał cienia” Heuvelta, które to opowiadanie, jak dla mnie, jest jednym z best-of-the-best-ever) . Bardzo, ale to bardzo przewidywalne i płytkie. Bohaterki nudne, choć ja akurat jestem fanką motywów lgbt w literaturze. Takie no… jak wzięte z jakiegoś kiepskiego blogaska, gdzie autor na siłę próbował łzy czytelnikom wycisnąć. Meh.

@JeRZy Czy kwestia szybszej wysyłki prenumeraty będzie dotyczyć także FWS?  :)

Na ile się orientuję, FWS jest wysyłane równocześnie z aktualnym numerem NF.

Bellatrxi, nie wiem, co trzeba zrobić. Napisałem, bo sam mam objawy. :-P

“Sprzężenie…” po odrzucającym początku z czasem mnie kupiło, niezła wizja świata. “W cieniu…” opiszę w temacie prosiaczka . “Gra” dla mnie wygrywa numer, nienowy temat, ale dobrze opisany, może poza samą końcówką, trochę niepotrzebna.  “O starciu…” gdyby dotyczyło świata fantasy, który znam, pewnie by mnie choć po części zaciekawiło, tak nie przebrnąłem. Zdecydowanie fake history nie należy do najłatwiejszych pomysłów fantasy. W “dniu ślubu” część apokaliptyczna nawet wciągnęła, część romansowa się autorowie nie udała, sam lukier.

Nowa Fantastyka