Androidy nie miały DNA. Ale tak jak ludzie, dziedziczyły pewne cechy po rodzicach, nawet jeśli trudno było ich nazwać biologicznymi. Miejsce materiału genetycznego zajął kod binarny, skomplikowany ciąg zer i jedynek. Tylko wyspecjalizowane Sztuczne Inteligencje były w stanie go rozszyfrować. Jednak dla KB028 nie stanowił żadnej tajemnicy. Ona po prostu czuła, że jej kod to same zera.
Zero. Tak właśnie nazywały ją inne dzieci. Symbol nicości i bezwartościowości. Ani liczba pierwsza, ani nawet dodatnia czy ujemna. Niektórzy w ogóle nie uznawali jej za naturalną. Ot, matematyczny wybryk natury. Nawet jeśli graficznym symbolem KB028 było jajko, wszyscy i tak widzieli w niej zero. Zresztą, czemu się dziwić, oba znaki ledwo się od siebie różniły.
Dla niego nie była wybrykiem, była piękna. Nazywał ją swoją małą osobliwością. Wówczas zwykle wybuchała płaczem. Podobno ludziom płacz pomagał oczyścić organizm z emocji. Tę funkcję chyba nie do końca udało się odtworzyć. Córka wciąż dusiła wszystko w środku, choć płakała znacznie częściej niż inne androidy. Nie chciała, żeby był tego świadkiem. KB027 wiedział czemu. Słyszał wyraźnie co mówią, gdy myślą, że nikt z dorosłych ich nie widzi.
Jesteś zerem, zupełnie jak twój ojciec.
Cóż, w pewnym sensie mieli rację.
Kiedy trafiła do szpitala po raz pierwszy, nikt nie wiedział, co jej dolega. Niestety podstawowe szczepionki nie działały, a upgrade antywirusa nie wchodził w grę. Ubezpieczenie go nie obejmowało. Nałożyli na nią kwarantannę, a to dla dziecka było jak wyrok. W izolacji od sieci nie miała praktycznie szansy się rozwijać, zaistnieć w społeczeństwie.
Zamiast tego KB028 zamknęła się w sobie. Odcięta od zewnętrznych bodźców, tworzyła i rozwijała w niedostępnych dla innych zakątkach pamięci własne, nierealne światy. Przedziwne istoty, początkowo zamieszkujące jej pokój, wypełniły całe planety, krążące wokół coraz to nowych gwiazd. Niczym Wielki Wybuch wyobraźni.
Wyobraźnia. W postludzkiej rzeczywistości był to relikt zamierzchłych czasów. Jedno z tych pojęć, które wprawdzie przetrwały w słownikowych definicjach, lecz i tak dla androidów pozostawały niezrozumiałe. Cóż, jej też nikt nie próbował zrozumieć. Oprócz niego.
Odłączył zatem własny port i rzucił wszystko, aby trwać przy niej, podsycając ogień fantazji. Wyniki były obiecujące. KB028 powoli odżywała, jej wewnętrzny świat rozkwitał. Z biegiem czasu jednak zajmował coraz większą powierzchnię pamięci. W końcu zaczęło brakować miejsca dla niej samej.
Znów trafiła do szpitala. Z każdym dniem słabła, ale po raz pierwszy od dawna wyglądała na szczęśliwą. Nawiązała nawet przyjaźń. Leżący w łóżku obok chłopiec nie znał pojęcia wyobraźni, jednak szybko się uczył i z zapartym tchem chłonął opowieści nowej koleżanki.
Tymczasem podzespoły jeden po drugim odmawiały posłuszeństwa. KB027 trwał przy córce. Cokolwiek innego przestało mieć znaczenie. Była tylko ona, choć jednocześnie było jej coraz mniej.
Wielki Kolaps nastąpił w środku nocy. Jej wszechświat zaczął się błyskawicznie kurczyć. Galaktyki, gwiazdy i planety scaliły się w jedno. Atomy rozpadły się na nukleony, nukleony na kwarki, te zaś, niezależnie od ładunku, powróciły do stanu nieskończenie gęsto ściśniętych zer i jedynek. W końcu pozostało samo zero. Unoszący się w próżni KB027, a na dłoni androida, niczym ziarnko piasku, jego mała osobliwość.
Pamiętał jej łzy. Ale nawet gdyby chciał uronić własną, nie potrafił. Tacy jak on nie ronią łez.
Jesteś zerem, zupełnie jak twój ojciec.
Zero. Ani liczba pierwsza, ani nawet dodatnia czy ujemna. Niektórzy w ogóle nie uznawali jej za naturalną. Ot, matematyczny wybryk natury. Symbol nicości i bezwartościowości. Nicość. Niebyt. Przeciwieństwo bytu.
Czasami zastanawiał się, w jaki sposób KB028 powołała go do życia. Z czystej tęsknoty za zmarłym ojcem? Tak, na początku pewnie był zwykłym wspomnieniem, stopniowo wrastając w jej rzeczywistość. Teraz jednak, dzięki wszystkiemu co z niej wyssał, był czymś znacznie więcej.
Spojrzał chciwie na chłopca, śpiącego w łóżku obok. Wyglądał jak niezapisana karta pamięci. KB027 otworzył pozytronowe drzwi i multiplikował się do środka. Antywirus nawet nie pisnął.