- Opowiadanie: fanta - Vessi (WOJNA PŁCI 2013)

Vessi (WOJNA PŁCI 2013)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Vessi (WOJNA PŁCI 2013)

 

 

Przychodzili tu od czasu do czasu i pytali o robotę. Zazwyczaj wysyłałem ich do diabła. Nawet sarny od jelenia nie potrafili odróżnić, a moje konie nazywali kucykami. Kiedyś taki jeden powiedział, że w żniwach chce pomagać. Dureń. Nie zauważył, że ja żadnych zbóż nie sieję. Psami chciałem poszczuć, ale moja Wiesia spojrzała na mnie tak jakoś srogo. Odpuściłem.

 

Aż pewnego deszczowego dnia pojawił się facet, który w trudny do określenia sposób różnił się od tamtych. Może wyglądał na bardziej bystrego, a może po prostu na mniej zdesperowanego w poszukiwaniu zajęcia na lato. Wpierw zdawało mi się, że gówniarz, ale potem dostrzegłem srebrne nitki w gęstwinie czarnych włosów. Krótkich takich, jakby z kryminału zwiał. Mimo to pomyślałem, że dobrze chłopakowi z oczu patrzy. A zresztą, cholera wie czy dobrze. Dobrze albo i niedobrze. Czy ja wiem, co jest dobre, a co złe? Nie wiem. Pojęcia, można by rzec, nie mam. Większość ludzi myśli, że jest biegła w tych sprawach. Nie czytali, psubraty, Platona. Nie czytali Nietzschego. O Św. Augustynie to może nawet i słyszeli, ale go od Franciszka nie odróżniają. Do kościółka tylko chodzą, słuchać księdza proboszcza. I myślą, że wiedzą wszystko. Tak naprawdę gówno wiedzą. Czyli zupełnie jak ja.

 

A ten młody, ociekając wodą, stanął w progu i powiedział, że jest silny, i zrobi to, co dam do zrobienia, w drogę mi nie wchodząc. To ostatnie najmocniej mnie przekonało, muszę przyznać. Nie mieszkam w górach z przypadku. Mieszkam tu, bo nie lubię zbędnego gadania. W mieście ludzie nawijają bez opamiętania. Mówią rzeczy, które spokojnie mogłyby pozostać niewypowiedziane. Słowa płyną z ich ust niczym ścieki z rury kanalizacyjnej. Nie mogłem tego znieść, więc uciekłem przy pierwszej nadarzającej się okazji, dawno temu.

 

Może on też zwiał. Nie pytałem. Obrzuciłem przybysza wzrokiem. Był chudy, wysoki i nie wyglądał na człowieka przywykłego do fizycznej pracy. „Zobaczymy” – pomyślałem.

 

– To jak, mogę zostać na próbę? – zagaił ostrożnie. Widziałem, jak nozdrza mu drgały, jakby starał się wyniuchać, co odpowiem.

 

– Na próbę – odrzekłem szorstko. Nie chciałem mu nic obiecywać. Wiedziałem, że jeśli po pierwszej lepszej robocie spuchnie, sam odejdzie. Taki układ nie śmierdział żadnym ryzykiem.

 

– Ile płacisz? – zapytał bez zbędnych uprzejmości.

 

– Wikt i opierunek plus pięćset złotych miesięcznie – odpowiedziałem zimno. Mój głos wcale nie miał brzmieć zachęcająco.

 

– Dobra. – Uśmiechnął się i zarzucił mokry plecak na ramię, nie zwracając uwagi na deszcz, który spływał mu z włosów na twarz.

 

– Wiesia, zaprowadź gościa do pokoju.

 

Wskazała chłopakowi schody i przepuściła przodem. Raźno wbiegł na górę, jakby chciał się zwinnością popisać przede mną. „Ja już was znam” – pomyślałem. – „Najpierw brykacie w podskokach, dziarsko machacie siekierką, a wieczorem zdychacie od bólu tych cienkich, wielkomiejskich mięśni”. Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem na zewnątrz. Konie trzeba było nakarmić.

 

***

 

Wieczorem Wiesia zrobiła kolację. Młody – tak o nim zawsze potem myślałem, mimo że pewnie trzydziestka już chłopakowi stuknęła – siedział u siebie.

 

– Zawołać go? – Popatrzyła na mnie pytająco swoimi wielkimi, niebieskimi oczami.

 

– Jeszcze nie zarobił, czemu mamy go karmić? – Spojrzałem na dziewczynę z politowaniem. Moja Wiesia zawsze była, jak na kobietę, całkiem bystra, ale stale musiałem przypominać jej nasze zasady. A te są niezbędne, gdy trzeba przetrwać na odludziu. Nigdy nie obiecywałem, że będziemy mieli tu raj. Ziemia to nie niebo. Nie ma nic za darmo.

 

– Nie zarobił, ale pewnie jest głodny. Dajmy mu coś. Tak na kredyt. Najedzony lepiej popracuje jutro. – Posłała mi chytre spojrzenie.

 

Nie miałem ochoty się spierać. Miała trochę racji. A może nie miała. Zmęczony byłem. Machnąłem ręką i zacząłem jeść.

 

Pobiegła na górę i zawołała chłopaka. Zeszli i usiedli po przeciwnych stronach stołu. Byłem pewien, że zaczną gadać. Postanowiłem uświadomić Młodemu, że u nas nie marnuje się czasu. Nie patrząc na gościa, jadłem dalej.

 

Przez minutę nikt nic nie mówił. Kątem oka widziałem, jak przybysz bierze chleb i masło, smaruje sobie grubo, a potem kładzie po dwa plastry sera na jedną kromkę.

 

Oczywiście Wiesia nie wytrzymała i otworzyła buzię. Ciekawska. Zupełnie jak zwykłe baby.

 

– Skąd jesteś? – zaczęła, patrząc w talerz. Wiedziała, że nie lubię ludzi, a obcych trudno mi nawet tolerować. Więc raczej nie próbowała się mizdrzyć, zaprzyjaźniać, dokarmiać tych nielicznych, przygodnych znajomości zbędnymi emocjami. Ceniłem ją za to, że potrafiła bez protestów przyjąć moje warunki.

 

– Z małego miasteczka, gdzieś tam. – Wskazał ręką nieokreślony kierunek i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

 

Wiesia spojrzała na niego szybko, po czym spuściła wzrok i pokiwała głową ze zrozumieniem.

 

– A jak ci na imię, tak w ogóle? – Przełknęła ślinę. Widziałem, że jest trochę przejęta obecnością nieznajomego.

 

– Tak w ogóle to Marek. – Tym razem roześmiał się już na całego. Nie reagowałem, spokojnie jadłem dalej.

 

Wiesia, zamiast mu zawtórować, spłonęła rumieńcem.

 

„Głupia dziewucha” – pomyślałem i poczułem, że wstydzę się za nią. Za nieśmiałość, naiwną gębę, spojrzenie dzikuski. Nie, nie wypierałem się naszej odmienności. Wolałbym jednak, by moja kobieta czuła się z inności dumna.

 

– Ja mam na imię Wiesia, a to mój Jędrzej – odpowiedziała po chwili milczenia.

 

Zgromiłem ją spojrzeniem. Przedstawiła mnie jak niemą poczwarę z lasu. Nie wytrzymałem.

 

– Dość tego gadania! – zagrzmiałem ostro. – Niech szanowny pan lepiej się nażre i idzie spać, bo jutro czeka go prawdziwa robota – postraszyłem Młodego.

 

Popatrzył na mnie bez emocji. Żadnego lęku czy gniewu.

 

– W porządku, szefie. – Wepchnął sobie resztę jedzenia do ust i wstał od stołu. Nie pożegnawszy się, poszedł na górę.

 

Wiesia przestała jeść i utkwiła we mnie wzrok pełen wyrzutu.

 

– Co? – zapytałem, udając zdziwionego.

 

– Nic. Zastanawiam się, dlaczego jesteś taki zły. Co ci zrobił ten chłopak? – Spojrzała na mnie jak na wroga.

 

– Jak to co? Przyszedł nieproszony do mojego domu, żre mój chleb i zakłóca mój spokój. A pracować jeszcze nie zaczął. Po cholerę z nim w ogóle rozmawiasz? Pomyślałaś, co będzie, gdy odkryje, kim jesteś? – Kontynuowałem rozmowę z pełną gębą, tylko głos ściszyłem niemal do szeptu. Nie chciałem, by pomyślała, że obeszło mnie to wszystko na tyle, bym musiał przerywać kolację.

 

– W jaki niby sposób miałby się dowiedzieć? Przecież mu nie powiem. Ani ty. Więc kto miałby? Konie? – Zadrwiła sobie.

 

– Zatem masz zamiar łgać, gdy zapyta cię, skąd się tu wzięłaś, tak? – Przełknąłem resztę sera i sięgnąłem po szklankę z herbatą.

 

Nie odpowiedziała. Niebieskie oczy zaszkliły się. Zrobiła niewinną minę i spuściła głowę. Zobaczyłem Wiesię nagle taką… że chciałem chwycić w ramiona dziewczęce, lekkie ciało i unieść gdzieś daleko. Ukryć przed wszystkimi. Zupełnie jak wtedy, gdy ją znalazłem, głodną i wycieńczoną. Tym razem jednak nie miałbym dokąd uciekać.

 

– Dobrze już, dobrze – powiedziałem miękko i dopiłem resztę wystygłego naparu. – Sprzątnij ze stołu i chodź spać. – Odwróciłem wzrok i zerwałem się z krzesła. Myśl, że Wiesia przyjdzie za chwilę do sypialni, rozplecie jasny warkocz, a potem pozwoli bym zrobił to, co zechcę, rozsadzała mnie od środka.

 

I przyszła. Bez słowa usiadła na brzegu łóżka i czekała. Podniosłem się, ściągnąłem z niej sukienkę i bieliznę. Nie protestowała. Nigdy nie próbowała się bronić, ani mną sterować. Miałem pełnię władzy i nie pragnąłem niczego innego. Wodziłem wzrokiem po kobiecych krągłościach i zagłębieniach, gładząc aksamitną skórę, opaloną pierwszym wiosennym słońcem. Chwyciłem dziewczynę za ramiona i lekko pchnąłem w kierunku pościeli. Położyła się i wypięła piersi, jakby chciała sprawić mi dodatkową przyjemność. Dobrze wiedziała, jakie widoki lubię najbardziej. Wyciągnąłem dłonie i przez kilka chwil, z ogromną przyjemnością, masowałem dwie duże półkule, patrząc na rytmicznie krążące, sterczące brodawki i czekając, aż mój członek zupełnie stwardnieje. Nie działo się to tak szybko jak kiedyś, choć póki co nigdy mnie nie zawiódł. Rozchyliłem szczupłe uda i sięgnąłem pomiędzy nie. Nie wiedziałem, jak Wiesia to robi, ale chyba zawsze była gotowa. Może nimfy w tych sprawach różnią się od ludzkich bab. Zanurzyłem dwa palce głęboko w ciepłej wilgoci i poruszałem nimi, obserwując jak bez trudu wchodzą i wychodzą, ślizgając się gładko po różowych ściankach. Natura sprytnie to, można by rzec, obmyśliła. Dotknąłem językiem sprężystego koniuszka jednej z piersi, coraz intensywniej pracując dłonią między udami. Dziewczyna oddychała głośno i szybko. W końcu zaprzestałem zabawy i wyjąłem mokre palce. Nimfa odgięła głowę do tyłu i jeszcze mocniej rozsunęła kolana, jakby się otwierała na przyjęcie gościa. Zawisłem nad nią wsparty na rękach i, ile miałem sił w niemal pięćdziesięcioletnich lędźwiach, wtargnąłem do środka. Chciałem rozerwać to delikatne ciało na pół, ukarać, zamęczyć. Za zaproszenie obcego do naszego stołu. Za „to mój Jędrzej”. Za bezmyślność, beztroskę, nieostrożność. Za to, że była kobietą i musiałem jej pożądać. Za to, że zabrała mi doskonałą samotność, wolność, udaremniła ucieczkę. Bez wytchnienia przybijałem uległe, wąskie biodra do łóżka. Słyszałem, jak jęczy. Nie wiedziałem, czy to ból czy rozkosz. Może jedno i drugie.

 

Doszedłem w końcu, zmęczony jak wszyscy diabli. Przez kilka sekund, gdy nasienie wytryskiwało do miękkiego, gorącego wnętrza, zapragnąłem zacisnąć ręce na smukłej szyi. Szybko jednak oprzytomniałem i skierowałem wzrok w dół. Moja nimfa patrzyła na mnie wielkimi oczami. Bez lęku, z wdzięcznością chyba. Opadłem ciężko na łóżko i odwróciłem się tyłem. Głupio mi było jakoś za te mordercze myśli.

 

– Vessi – wyszeptałem cicho jej prawdziwe imię.

 

Poczułem, jak kładzie mi dłoń na plecach i gładzi je delikatnie. Zasnąłem.

 

***

 

Ranek powitał mnie słońcem. Światło wpadało przez okno i kładło się na białych deskach podłogi.

 

„A niech to licho, już późno!” – uprzytomniłem sobie. Byłem zły. Nie lubiłem, gdy czas wymykał mi się spod kontroli. Wyskoczyłem z łóżka, spodnie wciągnąłem niemal w biegu i wypadłem na podwórko. Wiesia karmiła kury po jego drugiej stronie. Młody siedział na stosie nie pociętych jeszcze polan i gapił się na najbliższe szczyty.

 

– Dzień dobry – przywitał mnie uprzejmie, nie patrząc w moją stronę.

 

Nie odpowiedziałem. Spojrzałem w kierunku gór. W słoneczne dni widok zapierał dech w piersiach. Ale ja nie zwracałem już na to uwagi. Człowiek przyzwyczaja się bardzo szybko. Połoniny i lasy. Codziennie te same, tylko kolory inne o każdej porze roku. Widać było, że Młody jeszcze na to wszystko nie zdążył się napatrzyć, bo usta miał na wpół otwarte, a wzrok mętny. Pomyślałem, z pewną, można by rzec, przykrością, że kiedyś byłem taki jak on. Przyjechałem tu i patrzyłem w dal, marnując całe godziny. Wiedziałem, że jeśli pomieszka w górach parę lat, będzie tak samo dziki jak ja.

 

Miałem zamiar zbesztać go, że jeszcze nie zabrał się do żadnej roboty, ale dałem mu spokój. Wróciłem do domu, by założyć koszulę. Ciepło było. Wczorajszy deszcz parował przyjemnie.

 

– Pójdziemy razem do lasu. Musisz zobaczyć co i jak – wyjaśniłem i ruszyłem przed siebie, nie oglądając się.

 

Zeskoczył z polan i pomaszerował za mną. Nie pytał o nic.

 

Pokazałem nowemu, gdzie można robić wycinkę. Powiedział, że ma w tym pewne doświadczenie, bo dwa lata temu pracował przy wyrębie przez trzy miesiące. Odetchnąłem z ulgą.

 

Oprowadziłem też chłopaka po miejscach, w których polowałem. Kątem oka dostrzegłem, że twarz mu zmarkotniała. Jakby się przestraszył.

 

– Jakiś problem? – zapytałem pogardliwie.

 

– Nie, szefie. Po prostu nigdy tego nie robiłem. Jeśli będzie trzeba, nauczę się. Chociaż mięsa nie jadam – powiedział spokojnie.

 

Zaskoczył mnie.

 

„Co to za mężczyzna z żołądkiem jak u sarny?” – Zaśmiałem się w duchu. Odwykłem już od miejskich dziwactw.

 

– Dobra, na razie sobie spokój damy z polowaniem. Roboty dookoła domu dosyć – powiedziałem litościwie. – Wracamy.

 

Nie miałem ochoty na dalszą wycieczkę i gadanie. Wiedziałem, że i tak wszystko pokażę mu przy pracy.

 

Odwróciłem się i znieruchomiałem.

 

Na ścieżce stała niedźwiedzica. Podeszła nas, skubana, gdy rozmawialiśmy. Najwyraźniej chciała nas wykurzyć z lasu. Małe misie musiała chować gdzieś blisko.

 

Uświadomiłem sobie, że przez ten cholerny pośpiech nie wziąłem żadnej broni. A skoro nie mieliśmy czym walczyć, trzeba było spieprzać. Wyciągnąłem w kierunku Młodego otwartą dłoń i powoli opuściłem ją ku ziemi. Miałem nadzieję, że zrozumie gest i pozostanie spokojny, zamiast wiać od razu. Niedźwiedzica zrobiła krok do przodu, lecz potem stanęła na tylnych łapach, pomrukując ostrzegawczo. Powoli zacząłem się cofać, mając nadzieję, że mój towarzysz zrobi to samo.

 

Odsunąłem się już o jakieś dwa metry, gdy zaatakowała. Odruchowo złapałem napastniczkę za szyję, ale trafiłem na grube zwały futra, skóry i tłuszczu. Zwierzę pewnie nawet nie poczuło uścisku nędznych, ludzkich rąk, mimo że moje łapy do drobnych nie należały. Chwyciłem niedźwiedzicę mocniej, chyba tylko po to, by złapać równowagę. Całkowicie daremnie. Upadłem na plecy i poczułem, jak przytłacza mnie ogromny ciężar. Otwarta, zębata paszcza wisiała tuż nade mną.

 

„To koniec” – pomyślałem bez rozpaczy. Było mi wszystko jedno. Ból piersi, przeoranej pazurzastą łapą, odbierał wszelką ochotę na życie.

 

Wtedy usłyszałem dziki wrzask Młodego. Podbiegł do nas i mierząc w niedźwiedzicę wielkim, zapewne kuchennym nożem, ryczał nieludzko. Machnął ostrzem przed nieproporcjonalnie małymi, czarnymi oczkami. Drapnęła w powietrzu, jakby chciała złapać atakującego za głowę. Ten odskoczył na odległość kilku kroków.

 

Wiedziałem, że chłopak nie ma żadnych szans w tym starciu. Rozsierdzona widokiem ostrza niedźwiedzica zerwała się i ruszyła z impetem w kierunku człowieka, który ośmielił się ją zaatakować. Pozbawiony sił, obserwowałem wszystko bez emocji, jakbym tkwił za jakąś szybą. Zresztą, nawet gdybym mógł się podnieść, nie zdołałbym w żaden sposób uratować tego narwańca. "Jesteśmy martwi" – podsumowałem w myślach.

 

Tymczasem Młody, zamiast chociaż próbować zwiewać, stał i czekał. Nie miał już noża w ręku. Pomyślałem, że podobnie jak ja stracił już nadzieję i chce stanąć twarzą w twarz ze śmiercią.

 

Nagle chłopak uniósł dłonie i skierował je w stronę zwierzęcia. Poruszał przy tym wargami, jak klecha w modlitwie nad głowami parafian.

 

"Co on robi, do cholery?" – zastanawiałem się niemal ze śmiechem.

 

I wtedy stało się coś niewiarygodnego.

 

Niedźwiedzica zatrzymała się i przysiadła na zadzie. Mruknęła i oblizała mordę, zupełnie jak jakiś poczciwy pies.

 

Osłupiałem.

 

Marek szeptał coś jeszcze przez chwilę. W końcu zwierzę wstało i odeszło, nie oglądając się za siebie.

 

Przetarłem oczy ze zdziwienia.

 

 

Chłopak przypadł do mnie i powiódł bezładnym wzrokiem po moim ciele. Podejrzewałem, że nie ma pojęcia, co robić. Nawet jeśli wziął ze sobą telefon, nie zdołałaby złapać zasięgu.

 

– No, Młody… – szepnąłem słabo. – Rozum ci odjęło, co? Porwałeś się na panią misiową z kuchennym kozikiem. Życie mogłeś stracić dla jakiegoś dziada. A ta cała szopka potem… Co to było, do diabła?

 

– Nie ma o czym mówić – powiedział tonem przechodnia, który wskazał drogę jakiemuś zabłąkanemu człowiekowi. – Pracowałem kiedyś w zoo, nauczyli mnie różnych sztuczek. Dzięki temu wiem, jak obchodzić się ze zwierzętami.

 

– To po cholerę ją atakowałeś? Nie mogłeś od razu rzucić tych swoich zaklęć?

 

– Najpierw musiałem przykuć jej uwagę. Proste – odparł sucho, gapiąc się bezradnie na moją ranę.

 

Nie wierzyłem mu, ale nie pytałem już o nic. Chyba wolałem myśleć, że mówi prawdę.

 

– Idź po Wiesię – rozkazałem.

 

– A co jeśli niedźwiedzica wróci?

 

– Idź, mówię. Sam mnie na plecach i tak nie przytargasz. – Zirytowałem się.

 

– Dobra, biegnę.

 

Zniknął z pola widzenia. Usłyszałem szelest gałęzi i głuchy odgłos butów na trawiastej ścieżce. Potem zapadła cisza. Przymknąłem oczy. Ptaki szczebiotały w krzakach, słońce grzało jak opętane. Tylko ten cholerny ból w piersiach nie pozwalał mi oddychać swobodnie. I lęk, by mnie jakieś mrówki nie zżarły. Trzeba było się podnieść. Przypomniałem sobie oglądane w młodości amerykańskie filmy. Dobrzy bohaterowie, mimo że ciężko ranni, biegali sobie i łapali złych. Klituś bajduś.

 

Zacisnąłem zęby, dźwignąłem się na rękach i usiadłem.

 

„Przynajmniej nie wyglądam na martwego, więc może nie wzbudzę zainteresowania żadnych pieprzonych sępów” – pomyślałem z satysfakcją. – „Zatem nadal żyję, dzięki temu przybłędzie. A niech to licho! Jestem jego dłużnikiem” – Świadomość ostatniego faktu była dla mnie gorsza od śmierci. – "W dodatku, jak ten skubaniec zdołał ją zaczarować? – pytałem siebie, nadal dziwiąc się temu, co wiedziałem. Nie wierzyłem nigdy w żadne magiczne sztuczki ani inne diabły, ale musiałem przyznać niechętnie, że Młody zaimponował mi.

Czas dłużył się jak msza żałobna, a czarne myśli krążyły niczym osy wokół słoika z dżemem. W końcu przyszli. Mieli nosze zrobione z dwóch żerdzi i starego hamaka. Przeklinając pod nosem z upokorzenia, pozwoliłem im sobie pomóc. Ponieśli mnie do domu. Wiesia szła przodem i mogłem obserwować mały, krągły tyłek. Przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie, że kładę nimfę brzuchem na stole i zadzieram czerwoną sukienkę. Dziwne, bo we śnie czy marzeniach zawsze stawał mi od razu, jak za młodu. A tu proszę, trzeba było popracować chwilę. Niestety, zanim na dobre zabrałem się do roboty, odkryłem, że moje ręce są jakieś inne. Młodsze. Z przerażeniem pobiegłem do lustra wiszącego w sieni. Zamiast własnej gęby zobaczyłem twarz Marka. Uśmiechniętą. Odwrócił się i poszedł do kuchni, a raczej do jej lustrzanego odbicia. Jakby świat po drugiej stronie szkła istniał niezależnie. Nie mogłem tam wejść. Pozostało mi jedynie obserwować z wściekłością, jak Młody zbliżył się do rozłożonej na blacie dziewczyny. Wsunął dłonie pod sukienkę i złapał za miękkie piersi, należące przecież tylko do mnie. Wiesia westchnęła głęboko, wijąc się na stole. A ten sukinsyn zsunął gacie i, pomagając sobie łapą, wlazł tam, gdzie nie powinien.

 

Walnąłem pięścią w lustro. Pękło z hukiem.

 

Otworzyłem gwałtownie oczy i dotknąłem dłonią gorącego czoła. „A jednak się śniło” – pomyślałem z ulgą, lecz potem zadałem sobie pytanie, które miało mnie męczyć przez cholernie długi czas – „Czy na pewno?”

 

– Wiesia! – zawołałem rozpaczliwie.

 

Przybiegła. Chwyciła mnie za rękę. Popatrzyłem na nią podejrzliwie. Miała na sobie robocze spodenki i białą koszulkę.

 

– Gdzie Młody? – zapytałem ostro.

 

– Przy koniach – odrzekła, najwyraźniej zaskoczona, że to dla mnie takie ważne.

 

– Jak długo leżę? – Uniosłem dłonie. Odetchnąłem. Widziałem duże, żylaste, zniszczone przez pracę łapy.

 

– Zaledwie od dwóch dni. Będzie dobrze, gorączka mija. Drapnęła cię solidnie przez piersi. No i dwa żebra złamane. – Pogłaskała mnie po twarzy.

 

– Jak to – dwa dni? Czy naprawdę aż tak źle ze mną? – Aż się uniosłem na łóżku. –„Dwa dni – kupa czasu. Cholera wie, co oni tu robili. Nimfa i nawiedzony zaklinacz niedźwiedzi. Niezła para.” – Podejrzenia płynęły przez łeb niepohamowanym strumieniem.

 

– Spokojnie, najmilszy – szepnęła. – Dzięki ziołom kości zrosną się błyskawicznie, ale mają one jeden skutek uboczny. Sen kamienny. – Spuściła wzrok.

 

– To dobrze, że błyskawicznie – odburknąłem, ale zaraz pomyślałem sobie, że buc jestem. Włożyłem więc rękę pod Wiesiną koszulkę i położyłem na piersi. – Moja ty… – szepnąłem, chcąc wyrazić wdzięczność za troskę i opiekę.

 

Westchnęła. Poczułem, że trzeba by jakoś wyjaśnić, skąd ten wypadek z niedźwiedzicą.

 

– Wiesz, idiota ze mnie – zacząłem w końcu. – Poszedłem do lasu z gołymi rękami. Jak dzieciak. A dzieciak miał nóż. Gdyby nie on, byłoby po mnie – szepnąłem, jakbym bał się, że Młody usłyszy i przyjdzie ze mnie szydzić. – Ale widzisz, Wiesia, spieszyłem się. Zaspałem i chciałem szybko… – Urwałem wpół zdania. Zauważyłem, że rozgadałem się jak baba. Widać choroba musiała mnie rozmiękczyć.

 

– Nie myśl o tym, śpij sobie – zachęciła kojąco. – Chcesz pić?

 

– Tak.

 

Podała mi napar. Wiedziałem, że to jakieś zioła, których ludzie nie znali. Potrafiły wyleczyć chyba wszystko. Wlałem w siebie cały płyn i zasnąłem.

 

***

 

Następnego dnia pomyślałem, że nie wyleżę już ani minuty dłużej. Umysł miałem do cna przesiąknięty tamtym snem. Tłukłem się po łóżku, więc żadnego odpoczynku z tego nie było. Wciągnąłem gacie i wyszedłem z pokoju.

 

Z sieni, przez frontowe okno, dostrzegłem Młodego i Wiesię siedzących na ganku i pogrążonych w rozmowie. Jakaś szybka myśl kazała mi pozostać w ukryciu. Stanąłem za uchylonymi drzwiami wejściowymi i nasłuchiwałem.

 

– … to uczciwy człowiek, może na początku sprawia wrażenie nieprzyjemnego. Ale gdy go lepiej poznałam, przylgnęłam. Chyba trudno byłoby mi teraz stąd odejść – powiedziała ściszonym głosem.

 

– Rozumiem. A jesteś tu od dawna? – zapytał miękko.

 

– Już ze dwa lata miną. Pojawiłam się na wiosnę – odparła po chwili wahania.

 

-Pojawiłaś się? Jak tu trafiłaś? – Młodego wyraźnie zaintrygowała enigmatyczna odpowiedź.

 

– Po prostu… wiesz, wolałabym o tym nie mówić. To trudny temat. Jędrek bardzo mi pomógł. Można powiedzieć, że uratował mnie. – Próbowała wyjaśniać.

 

– Hm… Trudna przeszłość? – W głosie Młodego usłyszałem, jak mi się zdało, udawane zrozumienie.

 

– Coś w tym rodzaju.

 

– Wiesiu, wiem, że znamy się bardzo krótko, ale… chcę cię zapewnić, że możesz mi zaufać. Mam poczucie, że może mógłbym ci jakoś pomóc, zrobić coś… – Zawiesił głos.

 

– Dziękuję. Ufam ci, Marku.

 

– Cieszę się. Bo widzisz… wydaje mi się, że nie jesteś tu szczęśliwa. Ten człowiek, z którym żyjesz… Jesteś pewna, że go kochasz? A może to tylko wdzięczność?

 

Nie odpowiedziała.

 

Zapadła cisza.

 

„Skurwysyn! Co on knuje?” – myślałem gorączkowo. Ledwo powstrzymałem się przed wyskoczeniem na ganek i spraniem gnojka po mordzie. Jednak nie chciałem, by ich milczenie trwało dalej. Zatupałem głośno i wyszedłem na zewnątrz. Spojrzeli na mnie gwałtownie, wyraźnie przestraszeni.

 

– No, kolego, należą ci się podziękowania za uratowanie mi życia – wypaliłem oficjalnie, choć z lekkim sarkazmem. – Dochodzę już do siebie, jak widzisz. Chcę, byś się spakował i odjechał. Za wykonaną pracę zapłacę ci miesięczną pensję, mimo że byłeś tu tylko kilka dni. To taka, można by rzec, premia.

 

Młody popatrzył na mnie zaskoczony.

 

– Czy źle wykonywałem swoją pracę? – zapytał spokojnie.

 

– Nie. Pozwól, że nie będę ci wyjaśniał powodów swojej decyzji – odrzekłem twardo i poszedłem do kuchni po pieniądze.

 

– Cóż, twoja sprawa – odpowiedział zimno.

 

Wiesia milczała. Gdy wróciłem, zobaczyłem, że poszła do kur i ukradkiem ocierała oczy nadgarstkiem.

 

Zapłaciłem Młodemu. Nie zapytałem, dokąd pójdzie. Nie zapytałem, dlaczego mnie uratował. Chciałem, by myślał, że wiem o nim więcej, niż mu się wydaje.

 

Spakował nieliczne manatki i odszedł. Ze mną nie pożegnał się. Wiesi uścisnął dłoń. A potem zniknął za najbliższym wzgórzem.

 

***

 

Po wyjeździe Młodego, moją kobietę wyraźnie coś dręczyło. Ignorowałem to. Wiedziałem, że upływ czasu załatwi sprawę. Myliłem się.

 

Lato rozlało się po okolicznych szczytach. Złamane żebra rzeczywiście zrosły się w mgnieniu oka, najwyraźniej dzięki gorzkim ziołom, które codziennie piłem. Męskie siły we mnie nie osłabły. Jakby na złość, między mną a moją kobietą rosła przepaść. W nocy, gdy zmęczony złaziłem z Wiesi, nie kładła mi już dłoni na plecach. Poczucie obcości nawet w łóżku nie ustępowało, mimo że przyroda dookoła kipiała z radości rodzenia. Przeklinałem dzień, w którym wpuściłem Młodego do domu.

 

Było gorąco. Kuse sukienki nimfy budziły we mnie niezaspokojone pożądanie, tym silniejsze, im mniej chętnie mi się oddawała. Kochałem ją niemal co noc, ale w niebieskich oczach nie widziałem już nic prócz pustki. Zamiast dziewczęcych westchnień słyszałem tylko skrzypienie starego łóżka. Ten dźwięk, którego wcześniej w ogóle nie zauważałem, doprowadzał mnie do rozpaczy. Dlatego najchętniej brałem Wiesię na tym nieszczęsnym kuchennym stole. Był porządnie zbity i nie wydawał żadnych odgłosów, gdy ją posuwałem.

 

Pewnego ranka, gdy siedzieliśmy przy śniadaniu, nieoczekiwanie zapytała mnie:

 

– Powiesz mi w końcu, dlaczego wtedy przepędziłeś Marka?

 

– W końcu? Czyżbyś już od dawna była ciekawa? – odrzekłem kpiąco. Uznałem, że swoim zachowaniem w ostatnim czasie nie zasłużyła na tę rozmowę.

 

– Nie chodzi o ciekawość. Żyjemy razem. Wiem, że bywasz dla ludzi surowy, oschły, nieprzyjemny. Nie przeszkadza mi to. Nie mogę jednak znieść niesprawiedliwości. – Głos dziewczyny brzmiał nadzwyczaj surowo.

 

– A co to jest sprawiedliwość? – Zadałem pytanie po czym spojrzałem na stojącą przede mną jajecznicę. -„Czy to w porządku, że zabieramy kurom jajka? Ci, co gadają o sprawiedliwości, zazwyczaj widzą tylko jedną stronę medalu” – pomyślałem i uśmiechnąłem się sam do siebie.

 

– Sprawiedliwość jest wtedy, kiedy umawiasz się z kimś, a potem dotrzymujesz obietnic – powiedziała oficjalnym tonem. – A do tego on uratował ci życie, pamiętasz?

 

– O nic go nie prosiłem i nic nie obiecywałem – wyjaśniłem krótko i wstałem od stołu.

 

– Oczywiście. Sam piszesz reguły swojej gry, aby wytłumaczyć błędy, które popełniasz – odpowiedziała po chwili namysłu.

 

Podszedłem do krzesła, na którym siedziała. Miałem ochotę porządnie obić tę słodką buzię, ale ostatkiem woli pohamowałem się. Zasady to zasady. Podnoszenie ręki na kobietę nigdy nie leżało w mojej naturze.

 

– Błędy, powiadasz – wycedziłem powoli. – A czy wy aby nie popełniliście wspólnie jakiegoś słodkiego błędu, gdy spałem, zamroczony twoimi gorzkimi ziółkami? – Nachyliłem się nad nimfą, pragnąc zobaczyć jej strach.

 

Skuliła się, ale patrzyła mi prosto w oczy.

 

– Jesteś szalony. Za kogo mnie uważasz? – krzyknęła zrozpaczonym głosem i załkała. Nie miałem pewności, czy mówi prawdę, jednak nie znałem sposobu, by się o tym przekonać.

 

Bez słowa wyszedłem z kuchni. Przeszło mi przez myśl, że powinienem Wiesi w bardziej dobitny sposób pokazać, kto tu rządzi i zawlec ją na stół. Lecz machnąłem ręką. Płot trzeba było naprawić, a nie mogłem spędzić przy tym całego dnia.

 

***

 

Nadeszła jesień. Wiesia nadal wydawała się mi nieobecna, ale w końcu przywykłem do tego.

 

Padało już szósty dzień z rzędu. Stałem w drzwiach, gdy zaskoczony zobaczyłem Marka na ścieżce. Patrzył na mnie spod kaptura i szedł prosto do domu. Kompletnie przemoczony, zupełnie jak wtedy.

 

– Czego chcesz?! – zapytałem ostro.

 

– Przyszedłem do Wiesi, nie do ciebie – odwarknął, już nie tak spokojnie jak kiedyś.

 

– Lepiej stąd spieprzaj! Twoje diabelskie sztuczki nie podziałają na mnie! – krzyknąłem ostrzegawczo.

 

– Bez niej się stąd nie ruszę – odpowiedział zuchwale.

 

Wściekłość dopadła mnie gwałtownie. Myślałem, że ten cholerny gówniarz nigdy więcej się tu nie zjawi. Zawrót głowy był tak silny, że musiałem oprzeć się o ścianę. Gdy odzyskałem równowagę, szybko doszedłem do wniosku, że nie mam innego wyboru. Skoczyłem w kierunku szopy na drewno. W pieńku stojącym przed budynkiem, tkwiła siekiera. Wyciągnąłem ją i odwróciłem się w stronę ścieżki. Marek stał tam, zastygły w bezruchu. Wiedziałem, że pewnie ma przy sobie ten sam nóż, co na wiosnę. Ciekaw byłem, jak poradzi sobie w prawdziwej walce. Miałem nadzieję, że nie spróbuje mnie zaczarować.

 

Jednak nie czekałem, by to sprawdzić. Zamachnąłem się, chcąc od razu rąbnąć nieproszonego gościa prosto w twarz. Odskoczył w bok. W duchu przyznałem, że zadziwiał szybkością. Gdy robiłem jeszcze krok do przodu, by utrzymać pion na zalanym wodą gruncie, kątem oka dostrzegłem, jak sięga do paska. „Frajer” – pomyślałem z satysfakcją. – „Powinien trzymać swój kozik w łapie już przychodząc tu.”

 

Nie dałem mu zbyt wiele czasu na zadanie ciosu. Odbiłem się i zaatakowałem z furią, starąc się nie patrzeć mu w oczy. Trochę się obawiałem, że jego zaklęcia działają nie tylko na zwierzęta.

 

Znów zdążył uciec, a już po chwili miałem drania za plecami. Zdołałem częściowo się odwrócić, by zobaczyć błysk mokrego ostrza zmierzającego prostu w mój bok. Machnąłem bezładnie ręką, by zasłonić miękkie rejony ciała. Nadziałem się łapą na ostrze, ale odepchnąłem przedramię napastnika tak silnie, że ten wpadł w poślizg na błocie.

 

Spojrzałem szybko na zranioną dłoń. Głęboko przecięta skóra po wewnętrznej stronie. Zabolało jak diabli, ale nienawiść do Młodego działała jak środek znieczulający. Nie studził jej nawet zimny deszcz. Mokre i śliskie palce drugiej ręki zacisnąłem mocniej na trzonku siekiery. Ruszyłem do przodu, chcąc wykorzystać moment, gdy ten łajdak tkwił jeszcze zadem w mokrej glinie.

 

Nie zdążyłem. Podniósł się, niewiarygodnie szybko, i przyczaił na ugiętych nogach. Przez chwilę dreptaliśmy w miejscu, próbując odgadnąć kolejny krok przeciwnika. Na szczęście ani razu nie spróbował żadnych trików z rękami czy szeptaniem. Pomyślałem, że może historyjka o zoo była prawdziwa.

 

Żaden z nas nie miał najwyraźniej ochoty na bezpośredni kontakt i mocowanie się w parterze, na rozmiękłym podwórku. Młody wiedział pewnie, że ręce mam zbyt silne, by mógł wygrać w takim starciu, ja zaś przypuszczałem, że trudno byłoby zadać siekierą skuteczny cios z niewielkiej odległości. Mogłem jedynie udusić gówniarza, ale wpierw musiałbym pozbawić go noża. Nie chciałem jednak kolejny raz narażać się na kontakt z cholerną kosą. Zraniona dłoń upierdliwie przypominała mi o tym.

 

Dybałem więc na okazję, by po prostu dziabnąć skurczybyka siekierą. Po męsku i skutecznie.

 

Nie musiałem długo czekać. Przy następnym ataku trafiłem go ostrzem w ramię. Siła uderzenia nie była duża, bo Młody zdołał odskoczyć nieco do tyłu. Mimo to spod przeciętego materiału kurtki wypłynęła krew. Cięcie wyglądało na głębokie. Otulił ranę dłonią drugiej ręki i zgiął się wpół. Kopniakiem powaliłem łajdaka na ziemię.

 

Stanąłem nad leżącym i zawahałem się. Znów miałem przed oczami tamten sen. I tamtą niepokojącą rozmowę na ganku. Gnojek musiał już wtedy coś kombinować, a swoim powrotem potwierdził moje podejrzenia.

 

Myślałem tylko przez kilka sekund. Ten skurwysyn, który przyszedł do nas wiosennego, deszczowego dnia, chciał zabrać mi wszystko. Dlatego zdecydowałem, że mam prawo odpłacić mu tym samym.

 

Więc go zabiłem.

 

Tu, na górskim odludziu, nie istnieje dobro i zło. Ważna jest tylko zdolność przetrwania.

 

Przez chwilę obserwowałem, jak krew z rozciętej czaszki wypływa obficie i niesiona przez deszcz wsiąka w błoto.

 

Gdy w końcu podniosłem głowę, zobaczyłem Wiesię. Stała, blada jak księżyc, na ścieżce. Wróciła właśnie z zakupów ze wsi. Wiedziałem, że wszystko przepadło. Nie zdążyłem ukryć ciała.

 

Podeszła powoli do Młodego i pogłaskała go delikatnie po mokrej głowie.

 

– Jeśli chciałeś pozbyć się wroga, wiedz, że zabiłeś niewłaściwą osobę – powiedziała lodowatym głosem, po czym podążyła tą samą ścieżką, co Marek pół roku temu.

 

Nie pobiegłem za dziewczyną. Jakoś nie miałem sił. A może podświadomie wiedziałem, że nic by to nie dało. Tak naprawdę odeszła stąd już wtedy, na wiosnę, wraz z nim.

 

Owinąłem ciało w stare prześcieradło i, brnąc w mokrej trawie, zaniosłem do lasu. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale nie zauważyłem nikogo.

 

Gdy kopałem Młodemu grób w rozmokłej ziemi, nie czułem nic. Żadnej ulgi, ale też wyrzutów sumienia. Zemsta to taka, można by rzec, niepotrzebna zapłata, za którą wcale nie otrzymujemy tego, czego się spodziewamy.

 

***

 

Kilka dni później wstałem o świcie, by nakarmić zwierzęta. Właśnie zmierzałem do kurnika, gdy zobaczyłem dwoje ludzi w oddali. Kobietę i mężczyznę. Jej jasne, długie włosy plątał wiatr. Szli przez łąkę, brodząc w zrudziałych trawach. Byłem pewien, że trzymali się za ręce. Rzuciłem worek z paszą i pobiegłem za nimi. Zniknęli w gąszczu. Ślady urywały się w miejscu, w którym zaległa już gruba warstwa liści. Nie pozostało mi nic innego, tylko pobiec tam, gdzie zakopałem Młodego. Rozgarnąłem ziemię łopatą, choć już na początku roboty zauważyłem, że ktoś zrobił to przede mną. Nie myliłem się. Ciało zniknęło.

 

Wróciłem do domu i odkryłem, że Wiesia zabrała skrzynkę z ziołami. Czy któreś z nich mogło wyleczyć śmiertelne rany? A może wcale nie zabiłem Marka? Usiadłem przy stole i z bezsilności zacząłem uderzać weń pięściami. Fakt, że nie mogłem sobie odpowiedzieć na te pytania, doprowadzała do rozpaczy. Wyrwała mnie z niej świadomość, że rzuciłem kurom cały worek żarcia. „Wydziobią wszystko i pękną” – pomyślałem przytomnie i poszedłem do kurnika. Siedzenie na dupie i dumanie i tak baby mi by nie wróciło.

Koniec

Komentarze

    Wszystko to bardzo pięknie, ale najpierw należalo co nieco poczytać o niedźwiedziach i wiedzieć, jak silnym i niebezpiecznym zwierzęciem jest dorosly niedźwiedż, potrafiący na krotkim dystansie dogonić konia i powalić  go jednym uderzeniem łapy, a oparty o pień  stawić skutecznie czola watasze wilków  --- nie mówiąc o niedźwiedzicy broniącej  mlodych niedźwiadków. Zupułnie czym innym jest niedźwiedź,  proszacy turystów o przysmaki, a zupelnie inaczej postępuje rozwcieczona niedźwiedzica. Sila uderzenia łapy niedźwiedzia jest druzgocąca --- i niedźwiedź to wykorzystuje.  

    Bajer.

Roger, problem w tym, że znam tę scenę z czyjejś relacji. Tam było trochę inaczej i działo się w Skandynawii, ale też nastąpiło się wycofanie niedźwiedzia na widok człowieka z nożem (czy kijem, nie pamiętam już), mimo że zwierzę już zaatakowało. Przecież to nie jest tak, że nikt nigdy ataku niedźwiedzia nie przeżył.

Zwierzęta czasem zachowują się inaczej, niż by nam się mogło wydawać. Tym bardziej uważam za uprawnione napisanie takiej sceny.

Oglądałam wczoraj film o niejakiej Temple Grandin. Jest w nim scena, w której bohaterka podchodzi do rozjuszonego konia. On uspokaja się, pozwala głaskać itd. Wierzchowiec ten uważany był chyba za niebezpiecznego, bo potem przychodzi jakaś baba i wyrzuca młodą Temple ze stajni, z przerażeniem w oczach. Oczywiście analogia słaba, ale mam na myśli to, że w niektórzy ludzie mogą wywołać w niektórych zwierzętach nietypowe reakcje.Takie zdarzenia pojawiają się czasem w literaturze i kinie. Mój bohater mówi o niedźwiedzicy "mądra bestia". Ta skądś wiedziała, że może zostać niebezpiecznie zraniona, nawet gdyby zabiła atakującego ją chłopaka.

Możecie uważać to za naciągane, ale raczej nie będę już grzebać w tym tekście.

Poza tym jakieś błędy widzisz, Rogerze?

Element fantastyczny niemal marginalny, ale to żaden minus moim zdaniem.  

Przeczytałem jednym ciągiem, chociaż czajnik gwizdał jak najęty; to o czymś świadczy. Przede wszystkim o Twojej umiejętności stworzenia postaci człowieka obrażonego (z prawie niewiadomych powodów) na cały świat, nieempatycznego egocentryka jakich mało. Albo drzemie w Tobie talent, albo dobrze znasz takich ludzi... Życzyłbym, aby to pierwsze.

W tej scenie - nie będę grzebać - to miałam na myśli. No chyba, że ktoś zauważy jakieś jej "techniczne" mankamenty.

W tej scenie - nie będę grzebać - to miałam na myśli. No chyba, że ktoś zauważy jakieś jej "techniczne" mankamenty.

    Ależ nie za bardzo jest dalej o czym dyskutować, bo w tej sytuacji, kiedy dorosla niedzwiedzica broni mlodych, powinna dwójkę tych gości z lekka zmasakrować. Obóch. W głebi lasu, w jej domenie tym bardziej. No więc, caly dalszy ciag fabularny automatycznie bierze w łeb. 

    Pozdrawiam, 

Przeczytałam jednym tchem, bo tekst, moim zdaniem, napisany jest naprawdę dobrze i interesująco.  Historia, pozornie oschle relacjonowana przez Jędrzeja, aż kipi od namiętności nim powodujących. A i magii jest tu w sam raz. Tyle, ile jest jej w górach, z natury przecież magicznych.  

 

„…dostrzegłem srebrne nitki w czarnej gęstwinie włosów”. –– …dostrzegłem srebrne nitki w gęstwinie czarnych włosów.

To nie gęstwina była czarna, tylko włosy.

 

„Miała na sobie robocze spodenki i białą koszulkę z krótkim rękawem”. –– Jednym krótkim rękawem? Ja napisałabym: …i białą koszulkę z krótkimi rękawami.

 

„…gówniarz nigdy tu nie wróci. Zawrót głowy był tak silny…” –– Nie podoba mi się powtórzenie. Może: …gówniarz nigdy się tu nie zjawi. Zawrót głowy był tak silny… Lub: …gówniarz nigdy tu nie wróci. Zakręciło mi się w głowie tak mocno/silnie

 

„…doszedłem do szybkiego wniosku…” –– Ja napisałabym: …szybko doszedłem do wniosku…

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fanto, to twoje najlepsze opowiadanie. Nie zważaj na kaprysy Rogera ---sprawa nie jest taka oczywista, jak on twierdzi. W zachowaniach zwierząt zawsze może wystąpić pierwiastek nieobliczalny i taka scena mogła się zdarzyć. Podobało mi się to opowiadanie, jest dofjrzałe i psychologicznie dobrze poprowadzone. Maleńkie niedoskonałości. Nawet gdyby opowiadanie pozbawić fantastycznego wątku, to i tak byłoby dobre. To naprawdę najlepszy twój tekst, a przeczytałem

dotąd trzy. ---nie cztery. Pozdrawiam.

    "Machnął ostrzem przed nieproporcjonalnie małymi, czarnymi oczkami. Przestraszyła się."

    Kaprysy? Ależ gdzie tam... Najpierw niedżwiedzica wali faceta łapą ---  z pazurami, i to wielkimi. Natura wyposazyła niedżwiedzia w pazury o dość specjalnej budowie.  Średniej wielkości niedżwiedż wazy okolo trzystu kilogramów.  Latwo obliczyć, jaka jest siła takiego ciosu. To jest jeszcze dobrze, w miarę. Już atakuje, już jest wściekła.  Już sie zdecydowala. Powala faceta. Dlaczego go nie gryzie, tego juz nie rozumiem. Potem drugi facet   macha jej nożem przed ślepiamia. Dużym, zaznaczmy, bo to Autorka podkreśla. Co on robi? On ja atakuje. Zamiast mu odgryźć rękę, albo j zmiażdzyć, bo facio ją atakuje, odwraca się i daje dyla. A tego to już kompletnie nie rozumiem. 

    Napiszę jeszcze tylko, że ta scena jest prawie tak samo klasyczna, jak polowanie na zająca w ciemnym, gestym lesie, w nocy, przy pomocy miecza dwuręcznego.  

    Pozdróweczko.

    "Machnął ostrzem przed nieproporcjonalnie małymi, czarnymi oczkami. Przestraszyła się."

    Kaprysy? Ależ gdzie tam... Najpierw niedżwiedzica wali faceta łapą ---  z pazurami, i to wielkimi. Natura wyposazyła niedżwiedzia w pazury o dość specjalnej budowie.  Średniej wielkości niedżwiedż wazy okolo trzystu kilogramów.  Latwo obliczyć, jaka jest siła takiego ciosu. To jest jeszcze dobrze, w miarę. Już atakuje, już jest wściekła.  Już sie zdecydowala. Powala faceta. Dlaczego go nie gryzie, tego juz nie rozumiem. Potem drugi facet   macha jej nożem przed ślepiamia. Dużym, zaznaczmy, bo to Autorka podkreśla. Co on robi? On ja atakuje. Zamiast mu odgryźć rękę, albo j zmiażdzyć, bo facio ją atakuje, odwraca się i daje dyla. A tego to już kompletnie nie rozumiem. 

    Napiszę jeszcze tylko, że ta scena jest prawie tak samo klasyczna, jak polowanie na zająca w ciemnym, gestym lesie, w nocy, przy pomocy miecza dwuręcznego.  

    Pozdróweczko.

Roger, dziękuję za ten link. Jasne, że nie ma o czym dyskutować. Bo masz rację (jak zwykle). Tekst sam powinien się bronić. Powinnam tak opisać tę scenę, by dać uzasadnienie dla nietypowego zachowania niedźwiedzicy (np. dodać Młodemu jakieś magiczne właściwości). I byłoby po sprawie. Bo tak to Ty sobie możesz nawijać o zachowaniach niedźwiedzi, a ja paplać o przykładach z życia, że czasem jest inaczej. Np. że niedźwiedzica nie broniła młodych bezpośrednio, lecz chciała jedynie, by intruzi się oddalili. I tak dalej. Mam nauczkę na przyszłość, by ostrożniej takie sceny budować, by nikt nie mógł się przyczepić. Jak zwykle - ogromne podziękowania!

Ryszardzie, Adamie - Dziękuję za pozytywne opinie, są dla mnie bardzo istotne. Co do elementu fantastycznego - to sprawa na dłuższą dyskusję. Bo prawda jest taka, że ciągnie mnie do tekstów zdecydowanie niefantastycznych. Takich, gdzie więcej jest psychologii, człowieka, jego zachowań itd.. A jednak jestem tu, na tym portalu, bo lubię tę "fantastyczną furtkę" - zawsze można dodać szczyptę magii, czegoś, co buduje klimat, daje więcej rozwiązań. W opowiadaniu niefantastycznym... żeby nie spoilerować... ostatni fragment opowiadania nie byłby możliwy. A tu - taka ewentualność się pojawia.

Adamie - Na szczęście nie znam nikogo takiego. Kilku egocentryków, owszem, ale zupełnie innego typu.

Regulatorko, dla Ciebie również (last, but not least!) ukłon dziękczynny. Poprawiam tekst wg Twoich sugestii. Czasem, gdy piszę, za bardzo zapędzam się w.... powiedzmy, że plastykę czy poetykę. I dlatego czarna gęstwina włosów na przykład. Ale przecież to nie wiersz, tylko opowiadanie.

Krótki rękaw - no właśnie, mas rację. Tak się mówi potocznie. Poprawiam.

Cieszę się, że Was wciągnęło. Zawsze najbardziej obawiam się tego, że tekst będzie nudny jak suche kartofle.

Mnie się też raczej podobało, jednak troszeczkę muszę ponarzekać. Zaczęło się świetnie, podobały mi się te krótkie, proste zdania, budujące specyficzny klimat. Ale było kilka miejsc, gdzie mi to przeszkadzało, gdzie pasowałby mi jednak zmieniony sposób narracji. Pierwsze - scena erotyczna. Jeśli miała być w jakiś sposób brutalna, prymitywna - to według mnie do końca jednak to nie wyszło. Drugie - atak niedźwiedzia. Jakoś tak znienacka i od niechcenia, brakowało mi napięcia. Trzecie - reakcja Wiesi na śmierć Marka. Przyszła, pogłaskała, poszła. Aż przydałoby się trochę grozy :).

Ale fajny tekst. Drugi dziś fajny tekst na konkurs.

E

rotyka w damskim opisie, zawsze mnie interesuje. W mej powieści występują cztery młode kobiety i dlatego studiuję zachowania seksualne widziane ze strony dziewczyny.

Nudny nie jest. Zdecydowanie.

U mnie zgrzytnęło (to będzie żart), gdy Jędrecki mówi: "Wziąłem w usta..." podczas opisu baraszkowania z nimfą. Nawet, gdy mówimy o sutkach (niekoniecznie tych nimfich), to "Wziąłem w usta" nam przez usta nie przejdzie (nam - facetom)! :D
Popraw misiową scenkę (choćby wspomnianą przez Ciebie magią) i będzie perełka. Rozwijasz się i cieszę się bardzo, bo bedzie co czytać.

Pozdrawiam

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Trzy komentarze w minutę. Rekord? :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

4 komentarze w dwie minuty. To może to? :)

Ale w sumie to fajne. Trzy osoby sobie gdzieś tam siedzą, niewiele o sobie wiedząc, myślą o tym samym, w tym samym momencie mają na jakiś temat refleksję no i po prostu nie mogą, muszą się nią podzielić z całym światem. W tej samej minucie :).

Najbardziej na portalu śmieszy mnie to, że wgryzanie się wampira w aortę przyjmujemy bez mrugnięccia okiem, a atak niedźwiedzicy rozpatrujemy jak badacze zwierzęcych zachowań. Przypomina mi to anegdotę: Macieju, twoja krowa połknęła siekierę--- To niemożliiwe - odpowiada Maciej---Ale siekiera miała krótkie stylisko... - A w takim razie, to możliwe...

Tak, Ryszardzie, zgadza się. Też sobie o tym pomyślałam, jednak są teksty świadomie absurdalne, w których dziać się może zupełnie wszystko, a są takie, w których fantastyka rządzi się jednak jakimiś swoimi (fantastycznymi) prawami, jakaś wewnętrzna logika mimo wszystko musi w tym być. Co z tego, że stworzona często przez samego autora:). Natomiast to, co zaczerpnięte z realnego świata musi się jednak rządzić prawami z rzeczywistości. 

Mam nadzieję, że nie bredzę za bardzo, bo jednak późno się zrobiło:).

Co do tego nieszczęsnego niedźwiedzia się nie wypowiadam, bo chociaż z bólem serca muszę przyznać, że wydaje mi się, iż Roger nieco racji tu ma (jeju, jak ja nie znoszę tego słówka "iż"), to na niedźwiedziach się nie znam. Może ten był jakiś specyficzny. Albo śpiący był, o! Jakoś go nawet rozumiem.

W powieści pt. "Zaklinacz koni" występuje mężczyzna z bliznami po ataku niedźwiedzicy. A więc ten człowiek atak --- przeżył. Dobranoc wszystkim.

Z tym niedźwiedziem to było tak, że najpierw to nie był niedźwiedź ;), tylko stwór zupełnie fantastyczny. Ale zazgrzytało. Zupełnie mi żadna strzyga do gór nie pasowała. Zaśmierdziało wiedźminem i naciągnym horrorem. No bo jak góry, to musi być niedźwiedź i kropka. I wtedy przypomniałam sobie historie, które o niedźwiedziach opowiadał nam pewien facet w Finlandii. Z grubsza rzecz biorąc "skopiowałam" tamtą scenę. Z tym, że tamten misio to był chyba samiec (nic mi o tym nie wiadomo, że jednak samica). Ale też najpierw przewrócił delikwenta, a potem jednak dał nogę, widząc kogoś z dużym przedmiotem.Więc to nie jest tak, że niedźwiedź rzuca się na człeka i zagryza go ZAWSZE na śmierć, wcześniej miażdżąc trzystoma kilogramami. Jednak macie rację, trzeba pisać tak, by brzmiało to wiarygodnie, nie kradnąc historii niewiarygodnych przy opisywaniu zupełnie "niefantastycznych" scen.

Gość opowiadał też np. że jak się widzi niedźiedzia na szlaku, to trzeba zdjąć spodnie. Ale z tym to pewnie sobie żartował.

Cholera, spać mi się już chcę, ale zaraz coś ponaciągam z tym misiem. Właśnie po to jest fantastyka. Jak nam klocki nie pasują, trzeba wyczarować inne :P, nie?

Ocha - Masz na myśli to, że scenka nie wyszła prymitywna, czy właśnie zbyt prymitywna?

Koik, serio nigdy by Ci TEN tekst przez usta nie przeszedł? A niech to, tak bardzo chciałam, by wyszło po męsku , a tu mi się wypsnęła taka typowo babska kwestia ;) (tu Fanta zaczyna chichotać jak trzynstolatka gdy słyszy słowo "penis").

Kurde, no ale jak to napisać? Wzięłem cyc w gębę? Eee... Dobra, może coś mi do głowy wpadnie.

Dobra, trochę ponaprawiałam. Jest więcej fantastyki :D

Roger pewnie teraz się przyczepi, że naciągane, ale trudno, już nic więcej z tym nie zrobię.Tak czy owak cieszę się, że znowu się czegoś nauczyłam. Nie igrać pochopnie z niedźwiedziami.

Idę spać, dobranoc!

Wpadło, chociaż: "wziąłem cyc w gębę" według mnie to majstersztyk!

Romantyczna chwila: świece, wino ze środkowej półki i kobiece szepnięcie do (męskiego lub kobiecego) ucha:

- Weź mój cyc w gębę...

Bravo! ;) Jutro, a w zasadzie jeszcze dziś, sprawdzę, co zrobiłaś temu misiu.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ja bym napisał tak: "Przyssałem się do sutka jak noworodek, a ona wyglądała na zadowoloną..."Więcej nie napiszę, bo wstyd mi przed...córką. Pozdrawiam.

Koik, ciężko tak na poczekaniu wymyślić coś, co nie rozsypie całości. Zwłaszcza o północy. Ale dziś już prawdopodobnie nie będę miała czasu na dłuższe siedzenie przed kompem. Dajcie znać, proszę, czy nie jest tragicznie ;)

Ryszard - O nie! Nie znoszę porównań mężczyzny (przy cycu) do noworodka. Gdybym zobaczyła, że mężczyzna próbuje ssać pierś w taki specyficzny, noworodkowy sposób (karmiłam dziecko, wiec wiem, co mówię!), zwiałabym, gdzie pieprz rośnie ;)

Co za opowieść! Połknąłem bez popijania! FantaStyczne!

... Ryszardzie, oczywiście wiem, że nie chodziło Ci dokładnie o noworodkowe ssanie, ale samo porównanie wywołuje we mnie ciarki ;)

MarcinKasica - Niezmiernie się cieszę!

Fanta, ona po prostu - według mnie - nie wyszła tak, jakby napisał ją facet, piszący tekst w podobnym stylu. Czytałam trochę takich scen napisanych przez facetów, i dla mnie nie jest to lektura przyjemna, nie lubię w literaturze erotyki tego typu. Twój opis - mimo wszystko - jest delikatniejszy.

Ale czepiam się, oczywiście, bo tekst rzeczywiście udany, to był po prostu pierwszy moment, w którym mi coś zgrzytnęło, po rewelacyjnym początku:).

Ach, i wybacz mi jeszcze jedną drobną uwagę, bo tak to już jest, że jak tekst się podoba, to zwraca się uwagę na szczegóły. To, że Wiesia nie jest zwykłą kobietą, wychodzi tylko wtedy, gdy ktoś o tym mówi (mąż to gdzieś tam sugeruje), albo gdy jest to powiedziane wprost. Może następnym razem, gdy wprowadzisz taką postać, spróbujesz trochę pobawić się w ujawnianie jej tożsamości aluzjami? :).

Uciekam już, bo ktoś napisze, że zrzędzę, a tak wcale nie jest. Tekst mi się podobał.

Ocha lubi, szanuje. :)
No a misiową załatwiono fantastycznie.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ocha, rozumiem. Dzięki za te cenne sugestie.

I tak - wiem, że może byłoby lepiej dla spójności narracji, gdyby scena erotyczna została napisana bardziej brutalnie czy prymitywnie. Jednak nie chciałam tego robić. A to dlatego, że chciałam pokazać, że Jędrzej ma w sobie jednak jakieś pokłady powiedzmy-że-wrażliwości (chociaż nie do końca, bo przecież w tej scenie też jest dość egocentryczny) i na swój sposób stara się być dobrym dla dziewczyny. Poza tym chciałam podkreślić jego odcięcie się od wulgarności typowych facetów, tych "z miasta", z którego przecież uciekł. Dlatego nie ma żadnych, typowych, cipek, kutasów, penetracji i ssania łechtaczek. A jednocześnie nie jest też wiejskim chłopem, który powiedziałby moze "wzięłem cyca w gębę" albo "najsampierw połechtałem piczkę paluchem, potem wsadziłem babie przyrodzenie między kulosy, aż po same jajca".

Nie, kurde, padam ze śmiechu, przepraszam za te przykłady. Fasoletti może je wykorzystać w swoim nastepnym opowiadanku, o ile tu zajrzy i mu się spodobają :D

Niezły musiał być ten Marek, umiał oczarować i nimfę i misię. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Koik, czyli jest ok?:)

Regulatorko niezrównana - Ano niezły! Niestety, mam słabość do tego imienia, ale nie mówcie nikomu, bo się mój Maciek dowie ;)

 

Oj, odważna Fanto, a ja tyle się nacierpiałem za mój "Kluczyk" ---a tu proszę, jaka kobieca gadka...

Jest ok. :) I nie powiem jak mam na imię... :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

O nie! :D Ale wyszło... :D

Podobało mi się, bardzo dobra narracja. Do niczego nie mógłbym się przyczepić, może tylko - raz zbędny przecinek przed "ani", i to chyba jedyne "wykroczenie". Co do misia, to nie wiem, jak było na początku, ale mi w zasadzie nie zazgrzytało.

Agroeling - Dziękuję. Z przecinkami zawsze miałam problemy, niestety. Mimo starań, robię błędy.

Ryszardzie, wybacz tę gadkę. Chciałam tylko przykład podać, jak STRASZNA mogłaby być ta scena w wykonaniu dowolnego Jędrzeja/

Czasem przychodzą mi do głowy okropne żarty i wyrzucam je z siebie nim pomyślę o czytelnikach czy słuchaczach ;)

Bardzo mi się podobało. No i teraz, dzięki magii, jest bardziej realnie ;) Choć wcześniejsza wersja wywoływała nostalgię, bo przypomniała opowieść kumpla z Czeczeni, jak to jego wujek doprowadził niedźwiedzia do zawału, uciekająć przed misiem dookoła drzewa.

Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Niezła historia! Miś pewnie nie był w formie :D A przeżył chociaż ten zawał?

Niestety nie. A zawału dostał własciwie nie od biegania, tylko dlatego, że ów wujek w końcu złapał go za łapy i trzymał przy pniu drzewa, a niedźwiedzie strasznie to stresuje. Wiadomo - z Czeczenami nie ma żartów. Najlepsze, że kumpel święcie wierzył w tę historię i był oburzony naszym sceptycyzmem.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Ja również uważam to opowiadanie za bardzo udane. Postacie są dobrze skonstruowane, choć nietypowe. Narracja prowadzona sensownie i daje się w niej wyczuć charakter głównego bohatera, co również jest dużym plusem.

Przeczytałem z przyjemnością i nie żałuję poświęconego czasu

Vyzart, dziękuję za tak miły komentarz, cieszę się, że opowiadanie się podobało.

Fanto, nie wiem dlaczego dopiero teraz dotarłam do Twojego opowiadanie. Przeczytałam z ogromną przyjemnością. Co do scenki z niedźwiedzicą - oglądam pasjami animal planet - tam jest taki cykl o ludziach, którzy przeżyli spotkanie z róznymi zwierzęcymi "potworami". Nie raz i nie dwa było o ludziach, którym udało się przeżyć spotkanie z niedźwiedziem/niedźwiedzicą. Niezbadane są wyroki! Opowiadanie świetne.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Styl dobry, postacie intrygujące, opowiadanie wciąga. Krótko pisząc: podobało mi się.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Bemiku, no właśnie. Scenkę z misiem budowałam w oparciu o czyjąś relację (jak wspomniałam wcześniej). Jednak postanowiłam zmienić troszkę opis spotkania z niedźwiedziem, ponieważ nie chciałam, by później pod opowiadaniem wywiązała się dyskusja, czy takie zachowanie zwierzęcia w ogóle byłoby możliwe. Jedni pisaliby, że naciągane, inni, że wcale nie itd.. A mnie chodzi o to, by dobrze się czytało :)

Dziękuję za przeczytanie i dobre słowo :), Jerohu, Tobie również!

Fanto, przeczytałem Twój tekst raz jeszcze i... przypadł mi do gustu bardziej, niż przy pierwszym czytaniu, choć wtedy też byłem pod wrażeniem. Klimat opowiadania trafia w moją potrzebę ucieczki od ludzi. Góry w Twoim opowiadaniu - nie wiem czy taki był zamysł Autorki - w mojej wyobrażni od razu stały sie Bieszczadami.

Postac Jędrzeja, moim zdaniem, nakreślona wyśmienicie. Potrzeganie przez niego świata, nierzadko przez pryzmat "ludowych" mądrości i niby-oczywistych spostrzeżeń przywoływało nieraz, w trakcie lektury, uśmiech na moją gębę. Płynna i klimatyczna narracja zaczarowała mnie. To właśnie styl tego opowiadania stanowi o sile tekstu. Brawo.

Ps. Scena z panią misiową choć poprawiona, to nadal jakoś mi zgrzyta. Choć przecież w literaturze nie brakuje bohaterów, którzy przeżyli atak niedzwiedzia, ba, niektórzy przeciez się z misiami siłowali (to chyba u Bunscha w "Dzikowym skarbie", główny bohater stwierdził, że jak spotka niedźwiedzia, to weźmie sie z nim za bary i bo nie będzie przecież uciekał - choć pamięc może płatać mi figle, bo wspomnianą książkę czytałem ze 20 lat temu; w Krzyżakach też Zbyszko (?) chyba sie szarpał z miśkiem), to jednak każda scena, w której człowiek walczy z niedźwiedziem z natury musi być nieco groteskowa.

Poza panią miś opowiadanie świetne. W rolę faceta wbiłaś się bardzo umiejętnie.

Gratuluję.

Fakt, że nie mogłem sobie odpowiedzieć na te pytania, doprowadzała do rozpaczy.

Pozdrawiam


 

Sorry, taki mamy klimat.

O, literka "a" się zaplątała na końcu. Szkoda, że już od dawna nie mogę poprawić, tam wcześniej jeszcze nie ma spacji przed myślnikiem, pewnie jeszcze coś by się znalazło.

Gdy zaczynałam pisać, miałam przed oczami Beskid Niski, ale w tych malutkich, choć niewątpliwie uroczych górach, nie ma aż tak powalających widoków (chociaż przyznaję, że to jedno z moich ulubionych miejsc na świecie). Więc Bieszczady to chyba lepszy "strzał".

Scena z misiem zgrzyta, piowiadasz... No cóż, niewiele miałam czasu na naprawienie jej...

Cieszę się, że ogólnie uważasz opowiadanie za udane. Chyba już tak ze mną jest. Bardziej liczą się dla mnie klimat, słowa, język niż sama fabuła :)

Pozrawiam!

Dobry tekst.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dzięki!

Zaznaczam swoją obecność. Tekst przeczytałam, bo został niminowany. Miejscami mogłabym się przyczepić do sposobu zapisu przy niektórych dialogach, ale językowo przyjemnie. Tylko historia jakoś mnie nie wciągnęła i nie przekonała do siebie, niestety...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim, dzięki za komentarz. Mogłabyś napisać (o ile zajrzysz tu jeszcze...), co jest nie tak z dialogami? Przyznam, że nie mam pojęcia, nikt na to wcześniej uwagi nie zwrócił... Byłoby dla mnie cenną wskazówką, gdybym wiedziała, jaki błąd popełniłam.

„Co to za mężczyzna z żołądkiem jak u sarny?” – Zaśmiałem się w duchu.

Ja mogę powiedzieć, że mi się te myśli bohatera nie podobały (tj. ich zapis) ; ) I teoretycznie można "zaśmiałem się" napisać małą literą.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Berylu, po zastanowieniu przyznaję, że teraz w ogóle nie byłoby tego fragmentu. Tak czy owak - drążę dalej - dlaczego się nie podobał zapis (mnie się nie podoba sama myśl, po prostu zwykły banał, nic to nie wnosi do opowiadania)? Co jest nie tak z zapisem, poza tym, że można było zaśmianie się małą literą?

Hmm. Nie podoba mi się to, że myśl jest i w cudzysłowie i odseparowana myślnikiem. Praktyka, z tego co wiem, jest różna, ale takiej sobie nie przypominam (co nie znaczy, że nikt tak nie pisze). Zrezygnowałbym z cudzysłowów. Masz tam później taki fragment, gdzie jest dużo myśli bohatera z wtrąceniami. Każda myśl jest zapisana w cudzysłownie, wtrącenia są zamknięte między myślnikami - wygląda to niechlujnie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Uwierz, to nie wynikało z zaniedbania czy niechlujstwa. Wydawało mi się, że taki zapis jest ok. Już wcześniej taki zapis stosowałam, nikt mi nie zwrócił uwagi. Wiem, że można tez pisać myśli kursywą, ale jakoś nie przepadam za tym zapisem.

Wrzuciłam zapytanie w google i znalazłam coś takiego: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?id=10328

Nawet Lalka jest tam cytowana - i zapis jest taki, jak u mnie. Nie mam tej ksiązki w "obecnym" domu, więc nie sprawdzę czy to rzeczywiście cytat czy tylko przykład, w którym ktoś "użył Wokulskiego" ;)

Jakie są Wasze ulubione zapisy?

Cóż, tylko mówię jak to moim zdaniem wygląda. Jak wyżej zastrzegłem, nie chodzi o to, że jest niepoprawnie. A blok tekstu, który wygląda tak:

"myśl bohatera" - pomyślał - "dalsza myśl bohatera". - wydawało mu się - "jeszcze coś myśli" - zdziwił się - "i jeszcze trochę myśli, cóż za intelektualista!".

Wygląda moim zdaniem niechlujnie. Ja myśli bohaterów zapisuję tak:

Och, a za oknem znowu śnieg, pomyślał beryl.

lub

Och, a za oknem znowu śnieg - pomyślał beryl.

 

Prostota przede wszystkim : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Zastrzegam, że nie wiem co miała na myśli Jose, to tylko moje czyste czepialstwo, albo wyrażanie opinii, jak kto woli ; )

W "Lalce", rzeczywiście tak jest.
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/lalka/

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Berylu, rozumiem. Ale co wtedy, gdy chcemy myśl bohatera zakończyć np. znakiem zapytania?

Co to wszystko znaczy? - zastanawiał się.

czy raczej (moim zdaniem to wygląda źle):

Co to wszystko znaczy?, zastanawiał się.

Według mnie pierwszy zapis wygląda lepiej, ale to, moim zdaniem, warunkuje w pewien sposób zapis innych myśli. Bo skoro raz daję myślnik, potem powinnam konsekwetnie się tego trzymać.

Dlatego, aby uniknąć takich problemów, stosuję cudzysłów. Wtedy myśli są zupełnie "niezależne", podobnie jak kwestie dialogowe.

Moim zdaniem mój zapis nie wygląda niechlujnie. Niechlujnie kojarzy mi się z zaniedbaniem, brakiem jakichś znaków lub wstawianiem ich byle jak. Mogę się zgodzić z tym, że taki zapis, jaki zastosowałam, wygląda drętwo, głupio, pokracznie lub beznadziejnie :D. Ale niechlujnie? Eee ;). Aczkolwiek rozumiem i obiecuję zrobić coś z tym. O ile coś tu jeszcze wrzucę, zapis myśli będzie pewnie inny. Tyle że - no właśnie - jaki?

Proszę o ustosunkowanie się do mojego pytania powyżej (tam, gdzie są przykłady). Jak ten problem rozwiązać?

Mnie ten zapis Fanty nie razi. Ja jednak kursywą. Unikam jednak słówka "pomyślał". Albo z kontekstu wynika, że to myśl (wtedy kursywą, jako dosłowny zapis myśli), albo piszę opisowo: X pomyślał, że...

Tak jak tu: http://www.fantastyka.pl/4,8322.html 

Chociaż w tym tekście jednak na końcu użyłam "pomyślała".

Pozdrawiam.

niechlujny

1.  «niedbający o czystość i porządek; też: niestarannie, źle utrzymany»


Chodziło mi rzecz jasna o to pogrubione ; )

 

Nie może być znaku przecinka po znaku zapytania, to jasne. Zatem zapis nr 1. Wyżej proponowałem właśnie po prostu usunięcie cudzysłowów.

 

Hej, jeśli chcesz, to zapisuj sobie tak : ) Nikt inny na to uwagi nie zwrócił, tylko mi się nie podobało.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Tekst rzeczywiście jest wciągający. Narracja pierwszoosobowa sprawnie poprowadzona. Niemniej sceny walki --- zarówno ze zwierzakiem, jak i chłopakiem --- nie wyszły. Dwojako --- walka wydaje mi się na tyle specyficzną i emocjonującą sytuacją, że najlepiej ją opisać za pomocą sekwencji krótkich zdań, niemalże ruch po ruchu, ograniczając do minimum inne kwestie. Przemyśleń w zasadzie być tam nie powinno --- chyba że w formie zawieszenia narracji przed zadaniem ostatecznego ciosu. Druga zaś kwestia to obrażenia --- misio, jak zauważono, jakiś taki pluszowy był. Natomiast siekiera:

Siła uderzenia nie była duża, bo Młody zdołał odskoczyć nieco do tyłu. Mimo to spod przeciętego materiału kurtki wypłynęła krew. Cięcie wyglądało na głębokie.  --- wydaje mi się, że lepiej by było, gdyby siła uderzenia była na tyle duża, że ostrze wbiłoby się w ramię, a chłopak przewalił się na ziemię. W obecnej wersji zdarzenie jest nieco nienaturalne.

 

Jak napisał beryl --- cudzysłowy są zbędne. Poniższe sposoby wprowadzenia przemyśleń są najsensowniejsze:

Ale kaszana, pomyślał.

Ale kaszana --- pomyślał.

pozdrawiam

I po co to było?

Co do "niechlujny", to masz fanto rację ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Co to wszystko znaczy, zastanawiał się.

Znak zapytania leci po pytaniu. A taka wypowiedź jest przecież zdaniem oznajmującym, że bohater się zastanawia.

Ewentualnie można po prostu zostawić pytanie: Co to wszystko znaczy?

pozdrawiam

I po co to było?

Ok, ok. Syf., dzięki za komentarz i cenne uwagi odnośnie scen walki. Walka to nie moja "działka", starałam się, ale, jak widać, skutek marny :D. Chociaż... przemyśleń za dużo tam przecież nie ma, są właśnie tylko przed ostatecznym ciosem... Hm.. Widocznie mimo wszystko za bardzo rozciapane. Dzięki!

Ponawiam pytanie - zapis, jaki proponujecie, podoba mi się, ale jak brzmiałby on ze znakiem zapytania? Beryl potwierdza, że wtedy musi być myślnik. No tak. Ale czy wtedy myślniki muszą być w całym opowiadaniu po wszystkich "cytatach" mysli? Czy taka konsekwencja nas nie obowiązuje? Czy może być tak?

Co ja teraz pocznę? - zastanawiał się Beryl, ukrywając twarz w dłoniach.

Ale kaszana, pomyślał Syf, widząc, że kolega zupełnie się załamał.

 

Jakoś głupio tak raz bez myślnika, raz z. Nie sądzicie? No ale w takim wypadku myślniki muszą być wszędzie, co czyni zapis bez nich jakimś "niewydolnym" skoro ogranicza nas jedynie do myśli bez znaków zapytania czy wykrzyników.

Co myślicie?

Jednolicie --- albo rozdzielasz przecinkami, albo myślnikami.

 

Ale kaszana, pomyślał syf, widząc burdel na środku pokoju. Kto to wszystko, kurwa, rozjebał? Zastanowił się. Zrozumiał, że to beryl. Zapierdolę tego kutasa, dodał w myślach. : ))

pozdrawiam

I po co to było?

Jest jeszcze inna opcja, którą przedstawił syf. Ja ją lubię. Wplatanie przemyśleń bohatera w narrację. Można nawet nie dodawać "pomyślał" itd. : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ło matko, męskie rozmowy...

Hmm... ocho, mieszkałaś kiedyś z obcymi ludźmi w mieszkaniu? : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nie wydaje Ci się, że to

Kto to wszystko, kurwa, rozjebał? Zastanowił się. Zrozumiał, że to beryl.

brzmi jakoś sztucznie? Zastanowił się. Zrozumiał. Jakbyś na siłę unikał tego myślnika po wypowiedzi. A co, jeśli ja bardzo chcę zapisać taki dialog, jak powyżej?

Albo taki

Ale burdel! - pomyślał Syf, widząc resztki kaszanki na środku pokoju.

Zajebie mnie za ten syf, pomyślał Beryl, gryząc nerwowo parówkę.

 

Co w takim wypadku?

skoro ogranicza nas jedynie do myśli bez znaków zapytania czy wykrzyników


Nie każde zdanie o myślach bohatera musi być opisane za pomocą pomyślał, zrozumiał etc. Co do zasady jeden akapit=jedna myśl, więc jeżeli cały akapit poświęcasz przemyśleniom bohatera --- to wystarczy w jednym zdaniu wprowadzić czasownik opisujący, a potem możesz sobie przecież do woli pisać, co tam bohater myśli, a czytelnik domyśli się, że to są przemyślenia.

pozdrawiam

I po co to było?

To zapisz tak:
Ale burdel! Syf widząc resztki kaszanki na środku pokoju stracił panowanie.
I dalej jak powyżej, ale ja nie lubię parówek :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

*oczywiście powtórzenie "pomyślał" wynika z pośpiechu, gdyby była edycja komentarzy, zastąpiłabym pierwsze pomyślał przez czasownik "wkurzył się" np.

Syfie, ok, w jednym akapicie nie muszę sadzić co chwilę "pomyślał", "zastanawiał się" itd. Ale co, jeśli chcę to zrobić w innym akapicie, a wcześniej cytowałam myśl - ze znakiem zapytania i myślnikiem? Czy wolno mi z myślnika zrezygnować przy innej kwestii?

Ale burdel! - pomyślał Syf, widząc resztki kaszanki na środku pokoju.


Można i tak. Ja mam w zwyczaju używać myślników do wtrąceń. Natomiast to wszystko, o czym rozmawiamy, to jest mowa pozornie zależna, czyli narrator niejako wczuwający się w bohatera. Ale wciąż narrator. Dlatego nie są potrzebne cudzysłowy (bo przecież myśl nie została powiedziana, więc nikt nie może rościć sobie do niej praw), ani szczególne wyznaczanie myśli z tekstu (jak przy myślniku)

Beryl, beryl, beryl --- syf krążył po pokoju, drapiąc się po policzku --- jak go dorwę, to mu zapakuję całą tę kaszanę do dupska. Zastanawiał się, jak wydrapać breję z dywanu. Wiem! Pobiegł do kibla i zabrał ulubiony grzebień joseheim. Skończy się dzień dziecka, dodał w myślach, zbierając na talerz krwawe resztki kiełbasy.


--- myślnik działa jako sygnalizacja wtrącenia,

--- przecinek jako standardowe rozdzielenie części zdania,

--- wydaje mi się, że gdybyś używała myślników także do wprowadzenia przemyśleń, to wtrącenia stałyby się nieco nieczytelne.

pozdrawiam

I po co to było?

Syfie, ok, w jednym akapicie nie muszę sadzić co chwilę "pomyślał", "zastanawiał się" itd. Ale co, jeśli chcę to zrobić w innym akapicie, a wcześniej cytowałam myśl - ze znakiem zapytania i myślnikiem? Czy wolno mi z myślnika zrezygnować przy innej kwestii?

Mogę prosić przykład?

I po co to było?

... o przykład ; )

pozdrawiam

I po co to było?

Ok, zaraz będzie przykład :)

Pierdolona kaszanka, kurwa jej mać! - myślał Syf, usiłując wydrapać grzebieniem resztki ścierwa. W końcu dał sobie spokój. Wytarł ujebane ręce w notatki Beryla, rzucił się na łóżko i zasnął.

Po kilku minutach w drzwiach pokoju stanęła Joseheim.

- Syfie, nie widziałeś mojego grzebienia? - zapytała uprzejmie. Po chwili jej wzrok padł na upierdolony dywan.

Zamorduję ich, postanowiła.

 

 

Chodzi mi o to, że jeśli jednak zdecyduję się na wykrzynik po myśleniu Syfa (i w związku z tym muszę użyć myślnika), czy potem muszę zastosować myślnik po myśleniu Jose?

Nie.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Chociaż mimo wszystko, ja bym zapisał to tak:

Pierdolona kaszanka, kurwa jej mać! Syf usiłował wydrapać grzebieniem resztki ścierwa.

 

Po co wciskać tam ten myślnik (czy tam dywiz, nie znam się)?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

1. Raczej tak --- konsekwencja w stosowaniu zapisu by tego wymagała.

2. Kurwa jebana mać! Pierdolona kaszana, myślał syf, usiłując... --- można też tak zapisać, jeżeli chcesz wprowadzić ten wykrzyknik.

3. Pierdolona kaszanka, kurwa jej mać! Syf klął w myślach, usiłując... --- ewentualnie tak, ale tutaj z kolei objaśniasz czytelnikowi oczywistość, bo przecież wyliczyłaś bluzgi.

4. Pierdolona kaszanka, kurwa jej mać! koniec akapitu

nowy akapit: Syf usiłował... --- przemyślenia stanowią osobny akapit, bez opisu, a czytelnik domyśli się z kontekstu do kogo należą. Ten sposób oczywiście wymaga odrobiny wprawy, żeby było wiadomo, kto myśli.

pozdrawiam

I po co to było?

Aha. To spoko :). Inaczej zapis bez myślników

Coś tam, pomyślał ktoś tam.

byłby bezużyteczny, bo nadawałby się tylko do stosowania w tekstach, gdzie w żadnym miejscu, w myślach bohaterów, nie występują znaki zapytania lub myślniki :)

Mój komentarz odnosił się do wypowiedzi Beryla

 beryl 2013-04-03  13:50
Nie.

Ile lat ma ta panienka, zastanawiał się beryl, patrząc na dziewczynę na ławce. --- to nie jest pytanie, nie musisz dawać znaku zapytania. Albo:

Ile lat ma ta dziewczyna? Beryl patrzył na nogi, na piersi, na włosy. Mierzył. Oceniał. Kalkulował.

Dziewiętnaście.

pozdrawiam

I po co to było?

Z wypowiedzi Syfa wynika coś innego. Wynika z niej, że mój przykład, według zasady "konsekwencji", opisanej przez Syfa, jest nie do zapisania, jeśli ktoś uparłby się, aby zapisać ten fragment tak, jak ja. Mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi. Chodzi mi o to ;), że, chcąc uniknąć niekonsekwencji w stosowaniu/niestosowaniu myślników, musimy kombinować. Rezygnować z czegoś. Z czego? Z zapisu

O kurwa! - pomyślał Beryl

Bo potem już zawsze po "myśleniu" muszą być myślniki. Gdybyśmy przyjęli zapis "bezmyślnikowy" tę myśl musielibyśmy zapisać inaczej, zrezygnować z wykrzynika (a przecież on nadaje tej myśli ekspresji) lub z czasownika "pomyślał". A co, jeśli koniecznie chcemy tego opisowego czasownika użyć?

Nie twierdzę, że mój przykład brzmi lepiej niż późniejsze przykłady Syfa (a raczej - one brzmią chyba lepiej), ale - stosowanie tego zapisu myślnikowego/bezmyślnikowego - zmusza nas do czegoś, ogranicza w jakiś sposób. To chcę powiedzieć. Gdy używamy cudzysłowów, mamy pełną dowolność (nie twierdzę, że będe cudzysłowów bronić, bo macie rację - lepiej wygląda tekst bez nich). Chcę ustalić, jak będzie najlepiej, ale też, jak sprawić, byśmy nie musieli z niczego rezygnować w zapisie.

Żeby nie mieszać: bądź konsekwentna. Jak myślniki to myślniki, jak przecinki to przecinki.
Kiedy stosujesz przecinki, sformułuj zdanie tak, żeby nie zawierało przy wykrzyknięciach czy pytaniach potrzeby dodawania "krzyknął/pomyślał", albo wplataj je jak wtrącenie.
Kiedy stosujesz myślniki, problem z głowy.

 

Nie ma tu dużej filozofii ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Berylu, myślę, że jest w tym więcej filozofii, niż nam się wydaje :)

Oczywiście rozwiązanie, które proponujesz, to jest jakieś wyjście. Ale - moim zdaniem - jeśli zapis myśli ma stanowić spójny "system", powinien on móc być "stosowalny" we wszystkich przypadkach i nie narzucać niczego autorowi. Na przykładach - jeśli przyjmę system bez myślników, z  samymi przecinkami, pisząc, dajmy na to, powieść na 500 stron (niech mnie ręka boska broni! ;)) i kiedyś, na czterysta którejś tam stronie, zapragnę użyć wykrzynika w myśli bohatera (a przez co pojawi się konieczność zastosowania myślnika), powinnam mieć możliwość zrobienia tego, bez konieczności wracania do WSZYSTKICH "myśleń" bohatera i wstawiania tam myślników, bo tak nam nakaże zasada konsekwencji.

Swego czasu zapoznałem się z tym, co na temat zapisu myśli danej postaci mają do powiedzenia autorzy i autorki poradników dla redaktorów, dla piszących niejako przy okazji także. Od zapisu w cudzysłowach poprzez zastosowanie kursywy do prostego stwierdzenia, że ktoś pomyślał to a to...  

Nie przeżywajcie tak głęboko kwestii zapisu myśli. Nie warto. Istotne są dwa kryteria: stałość przyjętej w danym tekście konwencji i czytelność, czyli żeby zawsze było wiadomo: aha, to jest myśl cioci Kloci, a nie cokolwiek innego.  

Od siebie dodam: cudzysłowy łamią linie tekstu. Jak najmniej cudzysłowów...

Adam słusznie prawi.

Fanto, niemniej, co do konsekwencji. Trudno mi sobie wyobrazić przypadek, gdzie nie da się utrzymać konwencji (wybacz, ale moim zdaniem trochę za bardzo przeżywasz :P kobiety!) ale gdyby tak się zdarzyło, bo powiedzmy beryl wpycha ów grzebień syfowi w... tam, gdzie go boli i nie potrafiłabyś tego zapisać inaczej jak koniecznie z myślnikiem (chociaż wcześniej były przecinki) - to dałbym ten jeden myślnik, mając brak konsekwencji tam, gdzie syf ten grzebień.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

; )

I po co to było?

Panowie, dziękuję Wam za komentarze :)

Berylu, NIE PRZEŻYWAM :D. Drążę, bo... widzisz, tak to jest z internetem. Gdybyś mnie znał w tak zwanym realu, wiedziałbyś, że rozdzielanie włosa na czworo to moja ulubiona rozrywka. Właśnie - rozrywka. To nie tak, że ja tu się ekscytuję, śmiertelnie poważna i przejęta, martwię, rwę włosy z głowy, bo nie wiem, jak zapisywać myśli. Po prostu - lubię jasne zasady, jasne sytuacje, jasne i spójne systemy. A dowiadywanie się od Was, jak powinno być sprawia mi czystą przyjemność. Niestety, nieszczęsne moje studia wypluły mnie taką - drążącą i wiecznie poszukującą PRAWDY (z przymrużeniem oka!). Mimo że zawodowo poszłam w inną stronę - nawyk pragnienia jasnych definicji i reguł pozostał we mnie. Nic na to nie poradzę :) Jeśli kogoś to irytuje, może ignorować moje głosy w dyskusjach na forum i tyle :P.

Pozdrawiam!

Fanto, a z tego poniżej mogłoby powstać kapitalne opowiadanie:

Pierdolona kaszanka, kurwa jej mać! - myślał Syf, usiłując wydrapać grzebieniem resztki ścierwa. W końcu dał sobie spokój. Wytarł ujebane ręce w notatki Beryla, rzucił się na łóżko i zasnął.

Po kilku minutach w drzwiach pokoju stanęła Joseheim.

- Syfie, nie widziałeś mojego grzebienia? - zapytała uprzejmie. Po chwili jej wzrok padł na upierdolony dywan.

Zamorduję ich, postanowiła.
Ubawił mnie ten tekścik!
 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Myślę, że cała historyjka nieźle się prezentuje :)

Spokojnie, fanto, przecież tylko żartowałem :) Po prostu nie ma co jednej kwestii tak długo roztrząsać ; ) Jakież to studia taką Cię wypluły?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

No wiem, wiem. Ale wyjaśniam, na wszelki wypadek.

Filozofia :)

O, Złocistopióry Quetzalcoatlu... Filozofia...   

Ale nie jest aż tak źle. Skoro pisujesz fantastykę, znaczy to, że studia nie zaszkodziły Tobie w sposób nieodwracalny. :-)

Adamie, racja. Z prostego powodu - olewałam je :)

Nowa Fantastyka