- Opowiadanie: akwadrat - Szarość (GRAFOMANIA 2013)

Szarość (GRAFOMANIA 2013)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szarość (GRAFOMANIA 2013)

Wczoraj popełniłem samobójstwo, dziś obudziłem się w piekle, a jutro spodziewam się choćby i hiszpańskiej inkwizycji.

 

List pożegnalny był krótki niczym moje dotychczasowe życie, pusty jak mieszkanie i szary. Bezbarwność w ogóle przytłaczała najmocniej, szczególnie początek. Jestem nikim i wszystkie ludzkie uczucia są mi jak najbardziej obce. Czuję tylko wstręt i niechęć. Brak adresata, ale podpisałem się pełnym nazwiskiem. Adam Grzechota. Zostawiwszy go na stole, wyszedłem z domu. Ruszyłem w stronę najbliższego mostu, padło na Waszyngtona. Sam nie wiem czemu ubrałem ten beżowy garnitur, i tak się pomoczy. Moje zniknięcie może pozostać nieodkryte przez bardzo długi czas, wszak kontakt z rodzicami urwałem, a żaden ze znajomych nie był dość bliski by szukać. Szarość napierała nieustannie, od wczesnych lat dzieciństwa poprzez depresyjny okres dorastania, aż w końcu wraz z dorosłym życiem i pracą przybrała osobowość szarego słonia, który złamał mój kręgosłup rozłupał czaszkę i wyssał mózg. Zostały tylko szczątki, padlina, której przeznaczeniem było nakarmić ryby tej brudnej rzeki. Buty ubrudzone błotem stworzonym z soli, śniegu i piasku niezbyt pasowały do reszty, bądź co bądź, odświętnego stroju, lecz woda wszystko zmyje, mętna i szara. Poniekąd zastanawiałem się co ludzie powiedzą, może po to był ten list.

 

Poczułem uderzenie w ramię i straciwszy równowagę wylądowałem na ziemi, zbliżając się kolorystycznie ale i fizycznie do rynsztoka. Mężczyzna zniknął w drzwiach biurowca, koło którego przechodziłem, niemal tak szybko jak się pojawił. Mignął mi tylko przed oczami jego bordowy garnitur, czerwony krawat oraz jasne włosy. Moje były siwe i brudne. Wstałem i nie zdążyłem się nawet otrzepać, gdy pojawił się taksówkarz. Wcisnął mi w ręce granatową teczkę, mamrocząc coś o swojej uczciwości i głupocie, po czym wsiadł do auta i odjechał. Trwało ładną chwilę nim oprzytomniałem i dotarło do mnie, co się właściwie stało. Z neseserem w ręce doszedłem do wniosku, iż kąpiel w rzece może poczekać.

 

Dobry uczynek, by zwieńczyć nic nie warte życie… Filmowe! Chwytliwe! Dałem się na to nabrać. Z biurowca wykopał mnie mężczyzna postury Pudziana. Nim zdążyłem otworzyć usta, ponownie znalazłem się na bruku. Pewnie wyglądałem aż tak źle albo jeszcze gorzej. Sięgnąłem odruchowo po telefon, ale uświadomiłem sobie, ze komórkę zostawiłem wyłączoną w domu. Specjalnie na okazję samobójstwa zmieniłem nagranie poczty głosowej. Gdyby zdarzył się cud i ktoś jednak zadzwonił, usłyszałby dźwięk tlenu wypuszczanego pod wodą, coś w stylu „ bul, bul, bul”. Wydawało mi się to całkiem zabawne, lecz bezcelowe, bo jak się później okazało, nikt nigdy nie zadzwonił. Szukając telefonu, stwierdziłem również brak portfela i kluczy. Szybko zapomniałem o uczciwości, pozwoliłem by ogarnęła mnie szarość.

 

Spróbowałem otworzyć walizkę, lecz dostępu bronił 3-cyfrowy kod. Sprawdziłem mój prywatny szyfr i o dziwo pasował. Jedna szans na tysiąc! Zastanawiałem się czym jeszcze zaskoczy mnie ostatni dzień mojego dotychczasowego życia. Na wierzchu leżał portfel tego faceta, fioletowy. Otworzyłem go i ujrzałem uśmiechniętą blondynę może dwudziestoletnią oraz dzieciaka, najwyżej dwuletniego. Ale były też pieniądze w kwocie przekraczającej moją wypłatę. Postanowiłem więc przemyśleć swoje życie w najbliższej spelunie. Alkohol nie rozwiąże moich problemów, ale jego brak tym bardziej. O dziwo wpuścili mnie bez problemów, usiadłem w kącie i zamówiłem pizzę oraz pierwszą z wielu butelek wódki.

 

Obudziła mnie woda, przenikliwie zimna, bezczelnie wdzierała się w otwory mego ciała, aż strumień zmalał i znikł. Nie wiem, co bolało bardziej, brzuch czy głowa, ale dali mi jakieś lekarstwo i dwie godziny później byłem zdolny stanąć o własnych siłach na własnych dwóch nogach. Dali mi do podpisania jakiś formularz, stało tam jak byk Grzegorz Adamczyk, więc podpisałem jak trzeba. O dziesiątej rano wypuścili mnie z Kolskiej, wydali mi nawet teczkę, której, o dziwo, nikt nie ukradł. Ubierając się dostrzegłem odbarwienia na skórze, wcześniej szara i cielista, przybrała kolorów.

 

W portfelu zostały niecałe trzy stówy, znalazłem w nim także rachunek za izbę. Ponownie przykuło mą uwagę zdjęcie żony Grzegorza, jej włosy przyprószone były siwizną, której wcześniej najwyraźniej nie dostrzegłem. Głowa bolała mnie coraz mniej. W przypływie nieuzasadnionego optymizmu, postanowiłem wrócić do domu. Spacer poprawił mi humor, który wzniósł się na wyżyny, dawno niespotykane. Z większej góry dłużej się spada, pomyślałem kupując w kiosku gazetę warszawską. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie mojego budynku otoczonego kordonem policji. Nagłówek krzyczał o samobójstwie samotnego mężczyzny. Ogarnięty złymi intencjami, przyspieszyłem kroku jednocześnie wgłębiając się w artykuł. Gdy ujrzałem w nim swoje nazwisko, wpadłem na kogoś i odepchnięty straciłem równowagę. Podnosząc się, zauważyłem, że jestem w tym samym miejscu, gdzie wczoraj skradziono mi portfel. Zatoczyłem się jak krąg. Nadal nie wyglądałem najlepiej, ale ochroniarz chyba mnie nie poznał, bo patrzył na mnie z uzasadnioną standardową wrogością, bez krzty przesady. W gazecie wydrukowali nawet mój list pożegnalny, w całości! Poczułem lekkość rozpierającej mnie dumy i czym prędzej wróciłem do domu. Na betonie przed klatką, były jeszcze ślady krwi, deszcz niebawem je zmyje, pomyślałem patrząc na nadciągające chmury. W windzie zastałem sąsiadkę, nasze spojrzenia spotkały się na chwilę, wyglądała jakby zobaczyła ducha, wybiegła z budynku w podskokach, wykonując rękoma znak krzyża. Mieszkanie oczywiście było otwarte, choć zafoliowane, zamek wyłamany. Komórki ani listu nie było, wszystko inne w porządku. Otworzyłem okno i spojrzałem w dół. Zakręciło mi się w głowie i mimo szczerych chęci, by tego nie robić, wyrzygałem wczorajszą pizzę. Trafiłem idealnie w miejsce lądowania Grzegorza.

 

Ujrzałem wtedy wszystko z wielką jasnością. Znak zesłany mi sam nie wiem przez kogo. Olśniony, wiedziałem dokładnie, co powinienem zrobić. Przeszukałem walizkę, zawierającą kompletny strój mojego zmarłego przyjaciela i wszedłem w buty denata. Przejrzałem się w lustrze zadowolony, do twarzy mi było w kolorach, nawet moje wiosny pojaśniały. Złapałem taksówkę i pojechałem pod adres Grzegorza, pod mój adres. Drzwi otworzyła mi kobieta ze zdjęcia. Była w szlafroku, pijana i śmierdząca. Rozejrzałem się po mieszkaniu, takiego burdelu dawno nie widziałem. Na jej twarzy pojawił się wyrzut, słyszałem płacz dziecka, gdy jej pięść leciała w stronę mojej twarzy. Upadając ujrzałem swoje życie we wszystkich barwach tęczy.

Koniec

Komentarze

Tekst na grafomanię, więc: "Mieszkanie oczywiście było otwarte, choć zafoliowane" - nie powinno dziwić.

Mam jednak wrażenie, że tekst nie był pisany na grafomanię, ale co tam. Brakuje trochę przecinków, ale ogólne wrażenie pozytywne. 

Jak napisał Homar, tekst jest trochę grafomański, ale nie sprawia wrażenia pisanego na grafomanię. Trochę abstrakcji, trochę błędów, trochę… no, sama nie wiem. A gdybyś tak spróbował napisać coś "na serio"?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Moim zdaniem tekst nie jest grafomański. Jest niedopracowany, ale bez przesady. Dziwi mnie, że dodałeś go z tagiem konkursu.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka