- Opowiadanie: fanta - Brzemię

Brzemię

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Brzemię

Ich dom był stary, drewniany i wyglądał dziwacznie. Zapewne powodował to jego butelkowo-zielony kolor, gdyż w okolicy roiło się od jasnych, pastelowych budyneczków, doskonale komponujących się z błękitem oceanu. Wnętrza kiedyś musiała zdobić biel, ale nawet wspomnienie o niej pokrywała już warstewka brudu. Dom miał ze dwadzieścia pokoi. Większość pozostawała pusta i zakurzona. Niemile kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek do muzeów. W innych pomieszczeniach mieszkali ludzie. Starzy, zasuszeni, o zapadniętych oczach, pomarszczeni jak rodzynki. Wyglądali, jakby kurczowo trzymali się życia, choć krew krążąca wolno przez ciasne tętnice, niosła już chyba tylko zgorzknienie i gniew.

 

Wciągnął mnie do jednej z sypialni, trzymając mocno za rękę. Oboje śmialiśmy się, jak dzieci grające w berka. Oparłam się plecami o ścianę i pozwalałam całować. Sunął ustami po szyi, coraz niżej. Gdy dotarł do miejsca, gdzie naga skóra spotykała się z materiałem koszulki, odsunął się i spojrzał mi w oczy. Pytająco. Leciutko skinęłam głową. Drżałam z ekscytacji i zwykłej, dziewczęcej ciekawości. Co zrobi ze mną ten chłopak z Domu Dziwadeł? Nikt nie był tak odważny jak ja.

 

Przenieśliśmy się na wielkie łoże z baldachimem. Rany, pewnie stało tam od czasów, kiedy przodkowie Jankesów osiedlili się na wybrzeżu. Prawdę mówiąc, sama dyskretnie pociągnęłam Juliusa na miękką narzutę. Obawiałam się, że całowanie będzie trwało w nieskończoność. A ja już nie mogłam się doczekać nieuniknionego finału. Jednocześnie byłam mu wdzięczna za to, że nie zachowywał się jak typowy nastolatek. Kilka nerwowych pocałunków, szybkie muśnięcie dłonią szyi czy piersi, bo przecież z dziewczynami tak trzeba, co nie, Doug? A po minucie obowiązkowego wstępu – łapa w dżinsy. A on wiedział, oboje wiedzieliśmy, że nie trzeba się spieszyć. Byliśmy świadomi, że nigdy już nie zdarzy nam się pierwszy wspólny seks. Takie chwile trzeba smakować, jak ostatniego papierosa przed egzekucją. Nigdy nie wiesz, która kartka kalendarza śmierci nosi twoje imię.

 

Zrzucił z siebie koszulkę. Przytuliłam się do jego szczupłego ciała. Na piersiach wyrastało mu tylko kilka czarnych włosków. Zabawnie to wyglądało, ale wcale nie chciałam go innego. Powiodłam ustami w kierunku mocno wystających obojczyków. Uwielbiałam je.

 

Z ulgą poczułam, jak wkłada mi dłonie pod bluzkę. Nie nosiłam stanika, bo i tak nie miałam zbyt wiele do zakrycia, a tego dnia było cholernie gorąco. Podkoszulek zdecydowanie wystarczał.

 

Skoncentrował się na piersiach. Trwało to zbyt długo. Przekroczył granicę mojej wytrzymałości, o której istnieniu do tej pory nie wiedziałam. Gdy po raz kolejny delikatnie dotknął brodawek, skuliłam się, jakbym chciała schować piersi wewnątrz ciała. Nie mogłam już znieść tego napięcia. Chwyciłam jego dłonie.

 

I wtedy to się stało. Przypadkiem. Nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe. Nie był wcale zaskoczony. Popatrzył na mnie z wyrzutem i chwycił się za kciuk. Spojrzałam. Spomiędzy palców lała się krew. Pokrywała niemal całą rękę ciemnoczerwoną kaskadą. Podniosłam jego koszulkę, którą wcześniej rzucił na podłogę i zaczęłam bezładnie motać palec. Przedtem Julius tylko syczał z bólu, teraz zaczął niemal wrzeszczeć.

 

– Nie! Nie! On nie jest w całości, zobacz, tu leży kawałek. Trzeba go… jakoś… przymocować. Albo zamrozić! Nie możemy go zgubić! – wykrzykiwał z rozpaczą. W zdrowej ręce trzymał malutki kawałek mięsa. Na jego strzępie zwisał paznokieć. Wyglądał jakoś nieludzko, gdy nie należał już do reszty ciała.

 

Przełknęłam ślinę. Nie czułam smaku krwi. „Czy to naprawdę byłam ja?” – zapytałam siebie.

 

– Sami nie damy rady. Wezwę pomoc. Nie ruszaj się stąd. – Starałam się, by nie ogarnęła mnie panika. Zerwałam się i wybiegłam. Dookoła mnie pojawili się starcy. Powiedziałam im, że chłopak jest ranny. Nic nie zrobili. Snuli się dalej korytarzem, jakby w ogóle nie słuchali. Zobaczyłam, jak jeden z nich wchodzi do pokoju, w którym siedział krwawiący Julius. Podążyłam za nim. Wiedziałam, że powinnam biec po lekarza, ale nie mogłam odsunąć od siebie pokusy sprawdzenia, co się wydarzy.

 

W środku, ku mojemu zaskoczeniu, było ich więcej. Musieli wśliznąć się do pomieszczenia niezauważalnie jak cienie.

 

„Och nie… Może oni byli tu już wtedy, gdy my…”– pomyślałam i przyłożyłam dłonie do gorącej skóry policzków.

 

Siedzieli dookoła łóżka i rozmawiali spokojnie. Żaden nie próbował pomóc chłopakowi. On najwyraźniej wcale tego nie oczekiwał. Trwał w bezruchu jak buddyjski mnich. Trzymał się za zawiniątko kryjące to, co zostało z kciuka. Jego oderwany kawałeczek leżał na śnieżnobiałej narzucie, plamiąc ją bezlitośnie.

 

– Nie pomożecie mu? – zapytałam od drzwi.

 

– Nie tak, jak myślisz. Ty również mu nie pomożesz. Nie jesteś niczego świadoma – mruknął jeden ze starców, wyraźnie zirytowany moją natrętną obecnością.

 

Wszyscy, prócz Juliusa, patrzyli na mnie, a ich oczy mówiły jedno – „Idź precz”. Byli zimni, jadowici, odpychający.

 

Mój niedoszły kochanek milczał. Dopiero teraz zauważyłam, że dygocze. W nim nigdy nie dostrzegłam brzemienia gniewu. Teraz przytłaczał go od zewnątrz.

 

Wybiegłam z pokoju. „Lekarz” – myślałam gorączkowo, pędząc korytarzem. Nie mogłam znaleźć wyjścia. Wszystko ciągnęło się jak jakiś cholerny europejski film.

 

W końcu znalazłam wyjście. Przekroczyłam próg i wystawiłam twarz do słońca. Wciągnęłam do płuc rozgrzane, wilgotne powietrze. Ulga. Czułam się jak niechciane resztki, które dom wypchnął z siebie po długiej walce.

 

Podbiegłam do jakiegoś przechodnia.

 

– Ma pan telefon? Mój się rozładował. Muszę wezwać pomoc – wydyszałam.

 

– Oczywiście, bardzo proszę.

 

Wystukałam numer pogotowia. W słuchawce odezwał się niecierpliwy, kobiecy głos.

 

– Ostry dyżur, słucham.

 

– Proszę pani, zdarzył się… mały wypadek. Mój chłopak, Julius, jest ranny w dłoń, bardzo krwawi.

 

– Gdzie to się stało?

 

Rozejrzałam się. Stałam w małej uliczce, właściwie skrótowym przejściu, jakby na tyłach domów. Zdałam sobie sprawę, że nie znam adresu.

 

– W domu na… to chyba Water Street. Numeru nie znam. Proszę zaczekać.

 

Zaczęłam biec dookoła budynku. Nigdzie nie było tabliczki. Znalazłam się po frontowej stronie. Na końcu ulicy zobaczyłam fragment lekkiej, bielutkiej bryły kościoła świętego Krzysztofa.

 

– To w okolicy świętego Krzysztofa. Wie pani, gdzie jest ten stary, zielony dom? Taki ponury, inny niż reszta.

 

Głos w słuchawce potwierdził i oznajmił, że zgłoszenie zostało przyjęte.

 

– Chwileczkę, proszę pani, jeszcze jedno. Mieszkańcy domu są dziwaczni. To starcy. Nieprzyjemni. Bądźcie na to gotowi.

 

– Jak to – dziwaczni?

 

– Jak duchy. W ogóle nie chcieli, bym wzywała pomoc.

 

– Rozumiem. Dziwaczni.

 

– Bardzo. Ludzkie cienie. Przypuszczam, że mają ze trzysta lat.

 

– Uhm… Rozumiem – skłamała pani w słuchawce. – W takim razie zapytam – jak doszło do wypadku? Czy to ci starcy zrobili chłopcu krzywdę?

 

– Nie, nie. To ja.

 

– Pani? Jak to?

 

Nic, poza prawdą, nie przychodziło mi do głowy.

 

– Cóż, hm… ja… odgryzłam mu palec.

 

***

 

Zauważyłam, że przyjechała też policja. Wyglądałam przez okno, kryjąc się za kotarą. Wiedziałam, że prędzej czy później muszę wyjść, ale nie miałam odwagi.

 

Sądziłam, że jestem sama w pokoju, lecz myliłam się. Usłyszałam głos za plecami. Odruchowo puściłam kotarę, jakbym została przyłapana na kradzieży i spojrzałam w głąb pokoju. W wielkim, ciemnoczerwonym fotelu siedziała staruszka. Od tamtych różniła się tylko płcią. Nie, nie chodziło o to, że pozostali mogli być mężczyznami, lecz o to, że w ogóle nie mieli płci. Natomiast osoba siedząca przede mną, zdecydowanie należała do rodzaju żeńskiego. Jej oczy, niestety, wydały mi się równie zimne i nienawistne jak oczy tamtych.

 

Sprężyłam się, czekając, aż mnie wyprosi. Albo zbeszta. Spodziewałam się nawet tego, że mnie pożre żywcem.

 

– Witaj, Marla – wycedziła beznamiętnie.

 

– Witaj – odpowiedziałam automatycznie, zbyt zaskoczona, by użyć bardziej kulturalnego zwrotu wobec starszej osoby.

 

– Wiedziałam, że tu w końcu trafisz. Takie jak ty zawsze w końcu przychodzą.

 

– O czym pani mówi?

 

Uśmiechnęła się niemal przyjaźnie. Oczy traciły chłód.

 

– Kochanie, nie pakuj się w to. Popatrz na nas. To ślepa uliczka. Kończy się w zielonym domu. – Jej głos brzmiał miękko. Musiałam się pomylić. Teraz tak bardzo różniła się od innych. Jakby zmieniła postać w ciągu kilkunastu sekund.

 

– Proszę pani…

 

– Jestem Maureen. Możesz mówić mi po imieniu.

 

– Miło cię poznać, Maureen.

 

Rozluźniłam się trochę. Znała mnie. Pomyślałam, że chyba chciała mi pomóc.

 

– Wiem, kim jesteś. Jedną z tych małych, gniewnych istot, które są spalane od środka pragnieniami. Pokąsałaś Juliusa, nawet nie wiedząc jak… Dobrze… dobrze! Dałaś upust temu, co się w tobie kłębi. To nie potrwa długo. Jeśli pozwolisz, bym cię poprowadziła, twój umysł przestanie szaleć. Gdy jednak pozostawisz wszystko własnemu biegowi, spalisz się i zostanie z ciebie to, co z nich zostało. Widzisz, nie słuchali mnie. Może niektórzy tak, ale dla nich jest już za późno. Nie broń się przede mną, proszę.

 

– Nie bronię się. Szukam sposobu. To chyba dobrze, że tu trafiłam. Jednak nadal nie jestem zdecydowana, czego chcę. A raczej… cóż, przyznam, że teraz chcę tylko Juliusa. Może potem, jeśli by nam jednak nie wyszło… Rozumiesz…

 

Nie odpowiedziała.

 

– Zabierzesz mnie na plażę? Nie byłam tam od wieków. – Uniosła dłoń w moją stronę, sugerując, że mam pomóc jej słabemu ciału dostać się nad ocean.

 

– Dobrze, Maureen. Jest tu jakieś tylne wyjście? Policja chyba mnie ściga.

 

– Och, nie przejmuj się, dziecinko, poradzimy sobie z nimi. Oczywiście, że są tu inne drzwi. Poczekaj momencik.

 

Wyjęła z komody ciemne okulary, a potem pogrzebała w jakimś zakurzonym kufrze i wyciągnęła słomkowy kapelusz. Wzięłam ją pod rękę. Była drobna, lekka, jakby jej wnętrze wypełniały trociny zamiast ciała. Miała staromodną, czarną, muślinową sukienkę. Zaskoczyło mnie to, w jak dobrym stanie zachował się materiał. Musiała dbać o garderobę.

 

„Cholera, a ja wywalam swoje szmatławe ciuchy po kilku praniach” – pomyślałam ze skruchą.

 

Wyszłyśmy niezauważone. Wolniutko dotarłyśmy do plaży. Pobiegłam do baru, by wypożyczyć leżaki. Przyniosłam je, lecz nie usiadła. Z niewielkiej, zapinanej na zatrzask torebki, wyciągnęła niebieską buteleczkę.

 

„Jak sok z gumi-jagód!” – Tylko to przyszło mi do głowy i z trudem powstrzymałam się od szczeniackiego chichotu.

 

– Wypij trochę. – Podała mi butelkę. – To tylko próba. Zobaczysz. – Przechyliła niewinnie głowę i nieznacznie uniosła barki.

 

Nie umiałam jej odmówić. Bałam się, ale wiedziałam, że muszę spróbować. Ruszyć w końcu z miejsca w pogoni za normalnością. Ostrożnie siorbnęłam trochę płynu. Smakował jak zwykła wódka. Mocna, paląca, śmierdząca spirytusem. Starając się zachować kamienny wyraz twarzy, niczym piętnastolatka pragnąca ukryć swój brak doświadczenia w piciu, przełknęłam wszystko, co miałam na języku.

 

Maureen też wypiła łyk trunku, po czym usiadła na piasku. Zaczęła szeptać jakieś zaklęcia czy modlitwy. Nadstawiłam uszu, ale nic nie zrozumiałam. Po chwili ogarnął mnie mrok, a potem zobaczyłam ludzi. Tłumy kłębiące się jak szczury. Nie potrafiłam rozpoznać miejsca ani czasu. Po prostu byli tam. Czułam wzrastającą nienawiść. Wyciągnęłam ręce i skoczyłam przed siebie. Szybko spostrzegłam, że jestem od nich większa i silniejsza. Złapałam kilku i wkładałam sobie do ust. Rozrywałam ich na kawałki. Nie krwawili. Zwyczajnie rozpadali się. Mogłam zabijać ich bez końca. I robiłam to z rozkoszą. Gdy poczułam, że ogarnia mnie druzgocące, zwalające z nóg zmęczenie, padłam z ulgą na piasek. Miałkie, ciepłe drobinki. Nadal byłyśmy na plaży.

 

Maureen pochyliła się nade mną.

 

– Już koniec, dziewczynko, wspaniale ci poszło! – zapewniła mnie, ukazując w uśmiechu białe, z pewnością sztuczne, zęby.

 

– Tak? – zapytałam niepewnie.

 

Doznałam przyjemności, ale nie wiedziałam, czy chciałbym to powtórzyć. Pojawił się lęk. Jakby matka przyłapała mnie na paleniu marihuany. Błogość popsuta świadomością konsekwencji i ostatecznie zakończona wyrzutami sumienia.

 

– Te buteleczki pomogą ci to wszystko z siebie wyrzucić i nie będziesz musiała nikogo krzywdzić naprawdę. Sama widziałaś. Żadnej krwi, poodgryzanych palców. Och, doprawdy nadzwyczajnym jest, jak byłaś zdolna mu to zrobić i nawet się nie zorientować. Mamy przed sobą wiele pracy nad twoją świadomością umysłu. – Mrugnęła do mnie i pogroziła mi palcem. Jak szurnięta cioteczka. Uśmiechnęłam się do niej grzecznie, ale byłam przerażona. Wiedziałam, że stoję przed szansą pozbycia się brzemienia, a jednak pragnęłam uciec i nigdy więcej nie spotkać się z nią.

 

„Wejdę w to, bez względu na strach” – postanowiłam twardo.

 

– Czy mogę iść do domu? Jestem bardzo zmęczona. Martwię się o Juliusa, chcę do niego zadzwonić.

 

– Oczywiście, ale musisz zdawać sobie sprawę, że nie możesz dalej na nim eksperymentować. Najlepiej będzie, jeśli… ograniczycie kontakty, przynajmniej na razie. Posłuchaj mnie! Widzę w tobie siebie sprzed lat. Też miałam swojego Juliusa. Widzisz, i tak nic by z tego nie wyszło.

 

Spojrzałam na ocean. Łzy gwałtownie zalały mi źrenice. Spodziewałam się, że rozstanie z Juliusem będzie wymagane. Zamrugałam, usiłując odzyskać ostrość widzenia.

 

– Dlaczego? – zapytałam z nadzieją, że za chwilę uda mi się zbić jej argumenty. Myśl o rozłące z nim odbierała mi oddech.

 

– Złotko, może gdyby to był zwykły chłopiec… Ale to Julius z naszego domu. Ma w sobie za dużo tej niedobrej energii, która odciągnie cię od podążania właściwą drogi. Przecież chcesz się uwolnić, nieprawdaż?

 

– Tak, ale może… – Chciałam jeszcze walczyć, lecz jej spojrzenie pozbawiło mnie złudzeń.

 

– Nie uda ci się, zaufaj mi. Doskonale to znam, och, doskonale!

 

– Dlaczego on tam mieszka?

 

– Mieszka. Dlaczego masz na imię Marla? Dlaczego zostałaś obarczona tak ogromnym gniewem? Przyczyny wszystkich zdarzeń są zbyt złożone i sięgają głęboko w przeszłość. Wszyscy nosimy jakieś brzemię. Julius też.

 

Pożegnałam Maureen i pobiegłam do domu. „Zatem oni byli kiedyś tacy jak ja…” – W głowie kotłowała się znajoma myśl. Podejrzewałam ich już wcześniej, ale nie chciałam wierzyć. Patrzeć na stare ciała i wiedzieć, że są odbiciem w lustrze. Moim odbiciem. Ale przecież im się nie udało. A mnie dano szansę, bym rzeczywiście mogła jeszcze coś zmienić. Tylko że Julius… Przecież go kochałam.

 

Tym razem pozwoliłam łzom popłynąć po twarzy. Musiałam go zostawić, jego jasne oczy, szczupłe ręce, zniknąć. Och, czułam się tak bardzo za młoda na to wszystko.

 

Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i podłączyłam do ładowarki. Znalazłam Juliusa w książce kontaktów. „Zadzwonię, ten ostatni, ostatni raz.”

 

***

 

Stałam w oknie i obserwowałam fale. Widok oceanu często przypominał mi tamten ponury, zielony dom. Odwróciłam się. Julius spał jeszcze, obejmując poduszkę, jakby był dzieckiem, a nie staruszkiem. Dłoń z nieco zdeformowanym kciukiem, pozbawionym paznokcia, leżała swobodnie na miękkiej pościeli. Pamiątka naszych burzliwych początków. Teraz czułam się szczęśliwa i spokojna jak nigdy dotąd. Daleko, kilkadziesiąt mil stąd, Maureen zapewne tkwiła na plaży. Jakże byłam mądra, że jej nie zaufałam. Nie podążyłam ostatecznie za tym udawanym uśmiechem, którym sprawiała, że ludzie noszący brzemię, wysychali, spalani przez wewnętrzny gniew, podsycany nieustannie jej diabelskimi sztuczkami. I zostawali w Domu Dziwadeł na zawsze, choć cały czas myśleli, że uda im się z niego uwolnić.

Koniec

Komentarze

Na pewno pili dyktę! :)
Broniłbym kina europejskiego, ale pewnie nie wybroniłbym... No to nie bronię.
Niesamowitość jest, czyli w Twoim stylu.
Przeczytałem z zainteresowaniem (nie tylko początek...).
Spodobało mi się.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Koik, wiesz, ja kino europejskie uwielbiam. To punkt widzenia młodej Amerykanki.

Dzięki za dobre słowo :)

Dobre. Oj. Dobre.

Witaj.

Podobnie jak koik'owi mnie także się spodobało. I jest w nim coś niesamowitego. Świetnie, w moim odczuciu, zbudowałaś, że tak powiem, klimat. Aż chciało się czytać :). Choć kłuły mnie dialog w kilku miejscach.  Kwestie takie - słowo za słowo... Jakby rozmówcy nic w międzyczasie nie robili. Z kilkoma wyjątkami ;).

 

" Była drobna, lekka, jakby jej wnętrze wypełniały wióry zamiast ciała." - nie chcę się czepiać, bo pewien nie jestem. Taszczyłem kiedyś średniej wielkości, wypchany wiórami. Bynajmniej - nie był lekki. Myślę, że ludzkie ciało wypchane wiórami byłoby ciężkie.

Tylko aż chciałoby się poznać więcej z tej historii... Może będe musiał poczytac inne Twoje teksty :).

 

Pozdrawiam.

Majatmaja - Dziękuję!

Bukaj - Dzięki. Chyba rozumiem, co masz na myśli z tymi dialogami. Pisząc je, zastanawiałam się, czy to dobrze wypadnie. Jednocześnie chyba nie przepadam, jeśli po każdej kwestii, gdy rozmawiają tylko dwie osoby, następuje opis. Wtedy wychodzi to takie przegadane. Wolę czasem pozostawić jakąś pustkę, brak opisu. Jeśli dookoła nic się dzieje, a bohaterowie po prostu skupiają się na rozmowie, opisywanie każdego grymasu na ich twarzach i nieistotnych gestów, uważam za zbędne. Ale pomyślę o tym przy nastepnym tekście. Dzięki za zwrócenie na to uwagi.

Niewiele tu tych moich tekstów. Pierwszego nie czytaj, bo to był jakiś gniot pisany jakiś czas temu, gdy nie miałam kompletnie żadnego dystansu do swojej pisaniny i uprawiałam spontaniczny bełkot, którego w ogóle potem nie sprawdzałam. Shame on me. Chyba poproszę, by to wywalono. A zresztą, może niech wisi ku przestrodze. Poza tym jest tylko short, tekst na grafomanię (wiec zupełnie inna para kaloszy). I chyba dość przeciętne opowiadanie na konkurs "Słowianie". Więc za wiele się nie naczytasz, jakby co ;)

... a, co do wiórów - Masz rację. Obronię się tym, że to było moje pierwsze skojarzenie - a nigdy nie taszczyłam żadnego worka z wiórami. Myślałam, że to jest lekkie. Moja bohaterka też mogła tak pomyśleć :). Może naciągane to tłumaczenie... :P

Małe ciało, suche wióry (wiórki..., wióreczki...), luźno usypane... :) Wata! :D

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

     Autorka ma problem z podmiotem narracyjnym...  I to jest przy czytaniu mocno męczące, przynajmniej w pierwszym akapicie.  Raz jest to podmiot zewnętrzny, drugi raz narracja jest  prowadzona oczyma bohaterki. Przeskoki narratora --- w pełni swobdne... Na coś należalo się zdeczydowac --- abo zastosować podzial tekstu gwiazdkami.

    Niestety, niedopracowane --- a pojedyńcze zdania też.

    Pozdrówko.

Domy Dziwadeł na plaży, Tajemnicze Domy na odludziu, Opuszczone Domy w których nikt nie chce zamieszkać, nawet perfidnie Urocze Domki Letniskowe – a we wszystkich gnieżdżą się tajemnice, wspomnienia, upiory, nawiedzeni. Wszyscy o nich słyszeli, mało komu udało się w nich być. Dlatego zazdroszczę Tobie, że byłaś w takim Domu i dziękuję, że zechciałaś opowiedziałaś nam o tym. Bardzo realistycznie, bez przegadania.

 

„Była drobna, lekka, jakby jej wnętrze wypełniały wióry zamiast ciała”. – Ponieważ wióry mogą być różne, także metalowe, ja napisałabym: Była drobna, lekka, jakby jej wnętrze wypełniały trociny zamiast ciała.

 

„Och, doprawdy nadzwyczajnym jest…” –  Ja napisałabym: Och, doprawdy nadzwyczajne jest

 

„…spalani przez wewnętrzny gniew , podsycany nieustannie…” – Spacja.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trociny! Świetny pomysł, dzięki.

Regulatorzy, dzięki za ślicznie napisany komentarz i miłe słowa. Co do zdania "Och..." - chciałam uniknąć powtarzania słowa "to", które gdzieś tam obok się pojawia.

RogerRedeye - Zawsze bardzo cenię Jego uwagi, ale tej o problemie z podmiotem narracyjnym w ogóle nie kupuję. Nie wiem, gdzie Roger widzi podmiot zewnętrzny. Wszystko, od początku do końca, opowiada bohaterka.Dlaczego miałabym oddzielać cokolwiek gwiazdkami?

Co do pojedynczych niedopracowanych zdań - Roger nie podał przykładu, więc nie jestem w stanie nic powiedzieć. Może po prostu nie lubi mojego stylu i już.

"Ich dom był stary, drewniany i wyglądał dziwacznie. Zapewne powodował to jego butelkowo-zielony kolor, gdyż w okolicy roiło się od jasnych, pastelowych budyneczków, doskonale komponujących się z błękitem oceanu." --> to i dalej opowiada podmiot zewnętrzny.

"Wciągnął mnie do jednej z sypialni, trzymając mocno za rękę."---> A od tego miejsca opowiada bohaterka.

"Siedzieli dookoła łóżka i rozmawiali spokojnie."---> A od tego miejsca znowu narracje mamy oczyma podmiotu zewnętrznego.

Dość proste, ale przez  te przeskoki źle się czyta.. 

I coś takiego na początku: "   Niemile kojarzyły się z nudą szkolnych wycieczek do muzeów." Tylko --- komu się kojarzyły? Komu? No i to wlaśnie jest  ryzyko związane z zastosowaniem podmiotu zewnętrznego.  Należało użyć zwrotu "sprawiały wrażenie" lub innego podobnego. 

Cały pierwszy akapit jest do dopracowania. Jest to urokliwie napisane, ale w sposób amatorski. Jak jest dalej, nie wiem. Pewnie inni sprawdzą.

Pozdro. 

W pierwszym akapicie dodałam kilka subtelnych zmian, które, mam nadzieję, pomogą stworzyć wrażenie, że wcale nie "opowiada" go żaden podmiot zewnętrzny, tylko bohaterka. Nie wydaje mi się niczym nienaturalnym, że, rozpoczynając swoją historię, opisuje miejsce, gdzie się rozgrywała.

"Siedzieli dookoła..." - bohaterka widzi starców w pokoju i opowiada o tym. Nie rozumiem, skąd pomysł, że to zewnętrzny narrator...

   Zobaczyła / żobaczylam / dostrzegła / dostrzeglam starców... Nota bene, albo w trzeciej osobie prowadzimy narrację, albo w pierwszej, ale nie raz tak, a za chwiłę owak. Ale, jeżeli Autorka wie wszystko lepiej...

RogerRedeye źle odbiera moje komentarze. Wcale nie twierdzę, że wiem wszystko lepiej. Gdyby tak było, nie wrzucałabym tu tekstów. Ale wrzucam i czekam na komentarze Rogera. W przypadku mojego poprzedniego opowiadania, dzięki nim otrzymałam bardzo cenną informację o swoich słabych punktach. To cenne.

Zachęcam Rogera do zapoznaniem się z resztą opowiadania.

Co do ostatniego komentarza - niestety nie rozumiem. Nigdzie nie piszę o bohaterce w trzeciej osobie. Jeśli ktoś to widzi, to proszę o zacytowanie. No chyba, że jest tam jakaś literówka i "m" zjadło. Ale ja tego nie widzę...

Ide spac i bede myslec o staruszkach i modych dziwadlach. Podobalo mi sie.

 

 

Dom miał ze dwadzieścia pokoi.

 

Wystarczy: Miał dwadzieścia pokoi. Cały czas, zdanie po zdaniu, piszesz o domu. Nie trzeba podkreślać, że wciąż o nim mowa.

 

Niemile kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek do muzeów.

 

Tu z kolei niemile zbędne. Nuda mile się nie kojarzy.

 

Dom miał ze dwadzieścia pokoi. Większość pozostawała pusta i zakurzona. Niemile kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek do muzeów. W innych pomieszczeniach mieszkali ludzie.

 

Niezgrabnie plus odrobina bełkotu. Zostawiając sedno: większość pokoi była pusta, a w innych pomieszczeniach mieszkali ludzie. Skoro większość pokoi jest pusta, to te pozostałe nie są inne, tylko... pozostałe właśnie. Zamiennik w postaci pomieszczeń też zbędny. Zaraz mamy starcy i ludzie obok siebie na określenie tych samych osób.

Więc:

Dom miał ze dwadzieścia pokoi. Większość pozostawała pusta i zakurzona. Niemile kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek do muzeów. W pozostałych mieszkali starzy, zasuszeni ludzie, o zapadniętych oczach, pomarszczeni jak rodzynki.

Chodzi o to, że te pokoje są inne, bo zamieszkane, a nie zamieszkane dlatego, że są inne. Nie wiem, czy autorka zrozumie to moje tłumaczenie ;p

 

W innych pomieszczeniach mieszkali ludzie.

 

I jeszcze tu aliteracja: poMIESZczeniach MIESZkali.

 

choć krew krążąca wolno przez ciasne tętnice

 

Krążąca w tętnicach. Vide: krążąca w żyłach krew

 

Wciągnął mnie do jednej z sypialni, trzymając mocno za rękę. Oboje śmialiśmy się, jak dzieci grające w berka.

 

ŚMIALIŚMY się, więc wiadomo, że oboje, nie jedno z nich.

 

A ja już nie mogłam się doczekać nieuniknionego finału.

 

Dobra, tu błędu nie ma. Jest brzydko zwyczajnie. Rozciapujesz niepotrzebnie zdania nadmiarem słów.

Nie mogłam się doczekać finału.

Napisałam dokładnie to, co Ty.

 

przecież z dziewczynami tak trzeba, co nie, Doug?

 

A to jest super.

 

A ja już nie mogłam się doczekać nieuniknionego finału. [...] A po minucie obowiązkowego wstępu - łapa w dżinsy. A on wiedział, oboje wiedzieliśmy, że nie trzeba się spieszyć.

 

Konstrukcja. A ja, a on, a to, a tamto.

 

Zrzucił z siebie koszulkę. Przytuliłam się do jego szczupłego ciała. Na piersiach wyrastało mu tylko kilka czarnych włosków. Zabawnie to wyglądało, ale wcale nie chciałam go innego. Powiodłam ustami w kierunku mocno wystających obojczyków. Uwielbiałam je.
Z ulgą poczułam, jak wkłada mi dłonie pod bluzkę.

 

Policz zaimki.



Popatrzył na mnie z wyrzutem i chwycił się za kciuk. Spojrzałam. Spomiędzy palców lała się krew.

 

On popatrzył na mnie, a ja spojrzałam. Na co spojrzałam? Na kciuk? Na niego?

Popatrzył na mnie z wyrzutem i chwycił się za kciuk. Spomiędzy palców lała się krew.

Imo lepiej. Widzę krew, więc... ją widzę. Musiałam spojrzeć, no bo jak.

 

Podniosłam jego koszulkę, którą wcześniej rzucił na podłogę i zaczęłam bezładnie motać palec.

 

Imo zbędne. Jeszcze pamiętam, jak ją zrzucał. Wystarczy, że piszesz, iż ją podniosła.

 

Starałam się, by nie ogarnęła mnie panika.

 

Może: Walcząc z paniką? Zero energii w tym zdaniu.

Wszystko ciągnęło się jak jakiś cholerny europejski film.

Wszystko czy czas się ciągnął? Czy korytarz też?

 


Zaczęłam biec dookoła budynku. Nigdzie nie było tabliczki.

 

Może: okrążyłam budynek? Strona bierna z założenia jest be, a tu nawet niepotrzebna.

 

Poza tym imo za dużo tych czynności. Ja się znalazłam, ja poszłam, ja spojrzałam. Np. Tutaj:

Zaczęłam biec dookoła budynku. Nigdzie nie było tabliczki. Znalazłam się po frontowej stronie. Na końcu ulicy zobaczyłam fragment lekkiej, bielutkiej bryły kościoła świętego Krzysztofa.

 

A nie lepiej tak?:

Znalazłam się po frontowej stronie. Na końcu ulicy widniał fragment lekkiej, bielutkiej bryły kościoła świętego Krzysztofa.

 

Wiadomo, że to zobaczyła, skoro to opisuje.


 





















Post wyciągnął się jak gumiś ;P Sorry.


Zaczęłam biec dookoła budynku. Nigdzie nie było tabliczki. 

  
Może: okrążyłam budynek? Strona bierna z założenia jest be, a tu nawet niepotrzebna.


No dobra, nie wiem, czy to się nazywa strona bierna, miałam pomyśleć i tak poszło. Czyli po mojemu ;P W każdym razie: ZACZĄĆ coś robić, zamiast po prostu to zrobić jest be. Tj. zaczęła biec - pobiegła. Zaczęła iść - poszła. Zaczęła spać - spała.


Pozdr.

Roztrzepaniec.



A mnie się bardzo podobało. Czasami czyta się opowiadanie i wie się, że zostanie ono w człowieku na dłużej - Twoje opowiadanie właśnie takie jest. Pewnie, że wiele jeszcze można w nim poprawić, ale takie rzeczy jak zaimki, nadmiar jakichś części mowy i brak innych - to wszystko można wyszlifować, a talent albo się ma, albo nie ma, Ty zdecydowanie masz.

Nie łapię, o co chodzi z tym podmiotem zewnętrznym, ale może to kwestia tego, że opowiadanie już zostało zmienione... w ogóle istnieje coś takiego jak podmiot zewnętrzny i wewnętrzny w literaturze? Bo nawet wpisałam w google, i na pierwszej stronie wyskoczył mi... ten temat :)

    A tu, Dreammy, zaskoczyłaś mnie… Pisarka tej miary? Należało szukać hasła „narracja”.

    Zdaje się, że powinienem wcześniej przybliżyć, o czym w ogóle rozmawiamy, bo odnoszę wrażenie, że nie wszyscy pojmują, co jest przedmiotem dyskursu – nawet Dreammy. Ale – o tym naprawdę  należy wiedzieć.

  Przykładowy link, przybliżający dość zgrubnie i ogólnie temat, ale jest ich bardzo wiele: -->      http://liceum.kujon.net/txt/34/narracja_narrator.html

Ewelino, bardzo dziękuję za wyszczególnienie błędów. Nie bronię się, bo zgadzam się z tymi uwagami w stu procentach. Jestem Ci wdzięczna. W następnych tekstach postaram się wystrzegać tych niedociągnięć. To niełatwe, ale bardzo wciągnęła mnie zabawa w pisanie i stąd te, może nieco rozpaczliwe, prośby o pomoc w ustaleniu, o co chodzi z podmiotem.

Dreammy, Tobie ukłon za te miłe słowa. Zapewne zapoznam się niebawem z Twoimi tekstami, bo raczej nie miałam jeszcze okazji...

Mam nadzieję, że RogerRedeye zechce zajrzeć do kolejnych moich opków, jeśli się pojawią. Wychodzi mi to, zdecydowanie, na dobre. I choćbym nie wiem jak się broniła przed zarzutami, proszę, by nigdy nie pomyślał sobie, że to arogancja ;), a raczej próba dojścia do sedna sprawy i wcyiągnięcia jak najpełniejszej informacji, w czym tkwi problem. Nie po to wrzucam tu teksty, by się potem obrazić za krytykę lub kłócić się, bez podstaw, z tymi, którzy mają więcej doświadczenia.

Roger, wiem co to jest narracja i narrator, nawet zauważam różnicę między narracją personalną i auktoralną, słyszałam pojęcia "autor wewnętrzny" i "autor zewnętrzny", ale z hasłem "podmiot zewnętrzny" spotykam się pierwszy raz. Nie ma go również w podlinkowanym przez Ciebie tekście. I w ogóle pisarka jakiej miary? :D W życiu nic nie opublikowałam ;) Mam prawo zadawać pytania i nie twierdzę że nie masz racji, bo może masz, tylko nie zrozumiałam Twojego sformułowania i zarzutów w kierunku Autorki. Przyczyną może być to, że czytałam opowiadanie już po poprawkach.

Rozumiem, że chodzi Ci o to, że autorka zaczęła opowiadanie bez "przedstawienia" autora i zasugerowania, że narracja będzie pierwszoosobowa, ale moim zdaniem nie jest to poważny błąd, ponieważ nie widzę też narracji trzecioosobowej, a kontrowersyjne "ich" nie odnosi się do narratorki. Po prostu narrator "wchodzi" później, i taki zabieg jest moim zdaniem uzasadniony.

    "Pod inną nazwą" jest bardzo dobrym tekstem... Z konsekwentnie przeprowadzoną narracją  trzeciosobową, proewadzona, powiedzmy, przez podmiot zewnętrzny, bo wodzimy opowieść jego oczymai...  I to jest jeden  z elementów siły tego tekstu  - jednolity sposob narracji.

    Limk: ---> http://www.fantastyka.pl/4,6523.html

" Lokaj zawahał się przez moment, ale wpuścił go do środka. Wolski rozejrzał się po wnętrzu. Nie różniło się zbytnio od typowych mieszczańskich domów. Jedynie na wytapetowanych ścianach, oprawione w ramy, wisiały ryciny przedstawiające roślinność z całego świata. Domyślił się, że muszą być dziełem Artura Ludwika, który bardziej niż piwowarstwem pasjonował się botaniką. Służący zapukał do drzwi salonu i po krótkiej chwili oczekiwania detektyw wszedł do środka.
Na kanapie przy kominku siedział siwowłosy mężczyzna, dookoła rozsiedli się czterej młodzieńcy i dwie kobiety. Wolski przypominał sobie ich spowite w czerń sylwetki na pogrzebie. Wesoło trzaskający ogień kontrastował z ciszą, jaka panowała w pokoju.
- Witam... - odchrząknął Adam. Spojrzenia zgromadzonych skoncentrowały się na nim, badając, lustrując, oceniając. - Jestem prywatnym detektywem, ze spółki Wolski & Co. "

Wytluszczenia pokazują, jak jest prowadzona narracja przez Dreammy i dlaczego Wolski widzi to, co widzi -- caly cas narracja trzeciosobowa. Bardzo ładny kawałek kompozycji.

Roger, to jest po prostu przykład narracji personalnej, a nie "podmiotu zewnętrznego". Podmioty wewnętrzne i zewnętrzne mamy w ekonomii, ale to trochę inna działka :)

Z drugiej strony każdy literaturoznawca wymyśla sobie własne nazewnictwo, więc może nie o tym. Nie ma co porównywać mojej narracji i narracji fanty. Narracja trzecioosobowa może być prowadzona przez narratora wszechwiedzącego (auktoralna) i subiektywnie, jak u mnie (narracja personalna, czyli wiemy tylko tyle, ile bohater). Mieszanie tych rodzajów narracji rzeczywiście powoduje zgrzyty w fabule i wkurza czytelnika.

Natomiast w narracji pierwszoosobowej sprawa wygląda trochę inaczej - narrator może zarówno opisywać swoje przeżycia i pisać w pierwszej osobie, jak i opisywać działania innych osób, których jest świadkiem/współuczestnikiem, czy w ogóle opisywać cokolwiek - i wtedy użycie trzeciej osoby jest jak najbardziej uzasadnione. Takie rodzaje narracji mogą się bez problemu przeplatać - np. pamiętnik żołnierza może się zaczynać opisem bitwy, a dopiero potem żołnierz może zdradzić, że w tej bitwie uczestniczył. Albo w fantasy - najpierw poznajemy legendę o powstaniu miasta, a potem pojawia się mieszkaniec tego miasta i "wchodzi" we współczesną mu akcję. U fanty jest podobnie - przechodzimy od ogółu (opis Domu Dziwadeł) do szczegółu (bohaterka w Domu Dziwadeł), i wydaje mi się, że umiejętnie.

Przeczytałem, bo opowiadanie zostało zgłoszone do nominacji na pióro. O jakie brzemię chodzi?

No i proszę, cieszę się, że moje opko wywołało taką dyskusję. Mam nadzieję, że lekcję z tego wyciągnie każdy, kto miał okazję się z tym zapoznać.W sensie - przynajmniej zwróci uwagę na problem podmiotu (czy narratora, zwał jak zwał), jeśli do tej pory się nad tym nie zastanawiał.

Gwidon, mam wątpliwości, czy to wyjaśniać. Jeśli nie zrozumiałeś... Hm... Powiem krótko. Nie należy tego wszystkiego traktować tak bardzo dosłownie. Gniew to tylko przykład skłonności, uczucia, emocji, z którymi musimy się borykać. To metafora, symbol, nazwijmy to jakkolwiek chcemy. Mamy w sobie o wiele więcej tych uczuć, przez które cierplimy, które nas gnębią. I uważam, że błędem jest próba zwalczenia ich przez pielęgnowanie ich w sobie, a przecież tak często to robimy. Czyż nie? Tęskniąc za kimś, podsycamy tęsknotę. Nienawidząc kogoś, nakręcamy się przeciwko tej osobie. I tak dalej.Jeśli nie chwytasz tego, trudno. Widocznie nie napisałam tego czytelnie, albo to po prostu nie Twój klimat.

Ostrzegałam gdzieś, że to babskie opko ;)

Czyli ten palec to mu z nienawiści odgryzła?

... Nie. Wkurzyła się i tyle :P Siedział w niej gniew i odgryzła.

Rany,  błagam! Nie czytaj tego wszystkiego tak straszliwie dosłownie. Tzn. owszem, fabułę tak, ale przecież nie chodzi o to, czy i jak ktoś odgryzł komuś palec. To nie jest opko o odryzionym palcu.

W ogóle - rozbawiło mnie to teraz. Zresztą, bawiło mnie to od początku. Problem w tym, że MUSIAŁAM to opisać, mimo że spodziewałam się właśnie takiej reakcji. Że ktoś napisze - WTF? Odgryzła chłopakowi palec? Naciągane i pretensjonalne. Ale to opko ma korzenie w rzeczywistości (nie, nie odgryzłam nikomu nic, nawet mięsa nie jem :P).

Wiem, jest to opowieść o dziewczynie, co chciała sexu, zamiast drętwego miziania, nie wytrzymała, i tyle. Ja to rozumiem.Moja żona jak na mnie wsiądzie to też chce jechac do białego rana, az język drętwieje.

Gwidon, cóż, szczęściarz z Ciebie.

Amen.

Przeczytałem bez problemów. Czepiania się narracji nie rozumiem, chociaż być może to dlatego, że zostały już poczynione zmiany. Niemniej, pomieszanie podmiotu zewnętrznego i wewnętrznego nie jest chyba zbrodnią, jeśli robi się to należycie. Tu chyba tak właśnie jest to zrobione, ale głowy nie dam. Nie jestem ekspertem.

 

Ale wracając do meritu, opowiadanie rzeczywiście bardzo tajemnicze. Na początku trzymało w napięciu, później to napięcie trochę osłabło, a w zakończeniu jakoś tak zupełnie się rozwiało. Nie twierdzę oczywiście, że tekst jest zły. Po prostu uważam, ze zaczyna się lepiej, niż się kończy.

Rozumiem, że tekst miał być swego rodzaju metaforą i jeśli spojrzeć na niego przez taki właśnie pryzmat - sprawdza się doskonale. Problem w tym, że ja wolę raczej metaforyzację stylu, a nie linii fabularnej. Ot, rzecz gustu. Niemniej, czytało się sprawnie, więc do następnych twoich tekstów też z chęcią zajrzę. 

Vyzart - Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Muszę przyznać Ci rację z tym napięciem. Początek tekstu być może sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z krwawymi, mrocznymi zdarzeniami. Obietnica seksu też okazuje się nie mieć pokrycia ;). Hm... W następnych tekstach postaram się o większą "spójność" początku fabuły z końcem :).

I tak gwoli ścisłości - do wszystkich - Tekst został zmieniony jedynie nieznacznie. Nie stało się to po komentarzach Eweliny, gdyż wtedy nie było już takiej możliwości (jak wiecie, edycja musi nastąpić w ciągu 24 h). Jedyne zmiany, jakich dokonałam, nastąpiły po komentarzu RogeraRedeye, który, zapewne czytając zupełnie BEZOSOBOWY pierwszy akapit, pomyślał, że skoro jest to opisane bezosobowo (czyli bez żadnych "pomyślałam, wiedziałam, wzdrygnęłam się), to mamy do czynienia z narratorem zewnętrznym i wystąpił tu błąd polegający na braku oddzielenia sposobów narracji gwiazdkami. Tymczasem - nigdzie nie miałam zamiaru wprowadzać żadnego narratora poza samą bohaterką. Tekst w całości opowiada ONA. Taki był mój zamiar.

Dlatego, po komentarzu Rogera, dodałam w pierwszym (i tylko tam) akapicie jedno malutkie słówko "mi" w zadaniu "kojarzyły się mi z nudą szkolnych wycieczek", żeby delikatnie zasugerować czytelnikowi, że opowiada bohaterka, a nie zewnętrzny narrrator. To jedyna zmiana w narracji, której dokonałam.

W żadnym miejscu w tekście nie było ani jednego czasownika ani zaimka, sugerującego, że mamy do czynienia z narracją trzecioosobową czy zewnętrzną. Żadnych "zobaczyła, widziała, pomyślała".Tyle chciałam powiedzieć, dziękuję za uwagę :)

W sumie bez szału. Czytadło, ale za krótkie.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka