- Opowiadanie: Naviedzony - Tylko jeden strzał [KB026]

Tylko jeden strzał [KB026]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tylko jeden strzał [KB026]

Tylko jeden strzał

 

 

 

Pierwszy skurcz przyszedł niespodziewanie i zabił wielu z nich. Konserwatorzy odczuli go niczym monstrualne trzęsienie ziemi. Żywa tkanka otaczająca ich ze wszystkich stron ściągnęła się i skręciła, a potem rozpadła pod stopami, grzebiąc niektórych w przepastnych trzewiach Lewiatana. Falujące korytarze, którymi pędzili poprzez zwoje jego mózgu kurczyły się i rozkurczały, jakby ściągane mięśniami ludzkiego przełyku.

 

Krzyki przerażenia jeszcze długo krążyły po wewnętrznym kanale. Kiedy zapadła cisza Earth odezwał się pierwszy. Tego wymagała procedura.

 

– Centrum! – Zawołał. – Centrum, nie słyszę was. Odezwijcie się. Jesteśmy zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od docelowego punktu w mózgu Lewiatana, ale stało się coś dziwnego! Nastąpiła… pewnego rodzaju katastrofa. Mamy straty w ludziach i sprzęcie. Co robić? Kontynuować misję, czy wracać? Centrum? Centrum, odezwijcie się do cholery!

 

Centrum milczało.

 

 

***

 

 

Kilka tysięcy kilometrów wyżej, tuż pod grubą warstwą pancerza, monumentalna elektrownia zaczęła pogrążać się w mroku. Rozciągała się na przestrzeni niezliczonych hektarów, rozrastając się przez stulecia niczym szklano-stalowy pasożyt, toczący swego kosmicznego nosiciela.

 

Utah przechadzał się z wolna po Centrum, znudzonym spojrzeniem lustrując rzędy w pełni zautomatyzowanych stanowisk. Był badaczem, nie przemysłowcem i dyżury na stanowisku dowodzenia śmiertelnie go nudziły. Jego myśli błądziły zupełnie swobodnie, gdy pierwszy wstrząs zwalił go z nóg.

 

– Co, do… – Łomot i huk pękających instalacji zagłuszyły przekleństwo. Ostatnie lampy zgasły w Centrum. Utah usiadł i spokojnie czekał na rozwój sytuacji. Głęboko wierzył w procedury awaryjne.

 

Po krótkim czasie światła znów rozbłysły, a jego indywidualny kanał komunikacyjny przekazał wezwanie z samej góry. Wstał i w przygaszonym blasku niezliczonych jarzeniówek udał się do gabinetu szefa. Był zdumiony, że usterka nie została naprawiona natychmiast. Wspinał się wyżej i wyżej, mijając rzędy gigantycznych przekaźników, które jeżyły się prawdziwym lasem na rozległym grzbiecie Lewiatana, nadając mu kształtów potwornej szczotki.

 

Wynalezienie sposobu na bezprzewodowy przesył wielkich ilości energii na dowolne odległości był dla rodzaju ludzkiego niczym deifikacja. Dusząca się na przeludnionych planetach Układu Słonecznego rasa dostała do ręki narzędzie, za pomocą którego mogła zawojować znacznie większe obszary znanego kosmosu. Gwałtowne przyspieszenie projektów kosmicznych zaowocowało odkryciem Lewiatanów.

 

Wreszcie nie byli sami we Wszechświecie.

 

Istoty tak nieskończenie inne od oczekiwań początkowo przekraczały ich zrozumienie. Nazwę dobrano trafnie. Okryte potężnym pancerzem, przemierzały kosmos, kolosalne i nieskończenie groźne, owijając swoje długie ciała wokół gazowej materii gwiazd. Przez całe dekady żerowały na płonących obłokach, żywiąc się zgromadzoną w nich energią. Potem porzucały wystygłe ofiary kosmicznego pasożytnictwa i obierały kurs na sąsiedni układ, kierując się w stronę odległej gwiazdy.

 

Dekady intensywnych badań zaowocowały powstaniem laboratoriów, a potem kompleksów elektrowni, ukrytych pod warstwą pancerza, bezpośrednio na monstrualnych cielskach Lewiatanów. Wkrótce okazało się to metodą doskonałą, perfekcyjnym źródłem nieskończonej energii, pobieranej wprost z życiowych zasobów tych stworzeń.

 

Lewiatany, o ile wiadomo, nigdy się nie zorientowały.

 

Utah przeszedł przez śluzę i stanął przed Delhi. Szefowa spojrzała na niego groźnie. Zawsze czuł się niepewnie w towarzystwie osób o Indywidualnym Modelu Urody. W dobie powszechnej produkcji i użycia komórek macierzystych problematyka wyglądu była jedynie kwestią zasobności portfela. Żeby skonsolidować wizerunek społeczeństwa rozproszonego w przestrzeni kosmicznej opracowano jednak Ustandaryzowane Modele Urody, więc przytłaczająca większość ludzi wyglądała niemal identycznie.

 

Delhi zupełnie jednak odbiegała od wyglądu uznanego za optymalny. Długie włosy nosiła kilkakrotnie owinięte wokół bioder, a na palcach nadal miała paznokcie – atawistyczny relikt uznany przez Komisję Urody za zbędny. Jej skóra, pod którą umieszczono ciekłokrystaliczną masę, zmieniała kolor w zależności od temperatury ciała i nastroju właścicielki. Szefowa lubiła o sobie mówić, że łączy kanon dwudziestowiecznej urody z postindustrialnym wysublimowaniem.

 

Nikt nie wiedział o co jej chodzi, ale wszyscy potakiwali. Była przecież szefową.

 

– Utah – odezwała się, a jej drapieżne, nieco za duże oczy przeszyły go na wskroś. – Chcesz mi coś powiedzieć na temat tego, co się dzieje?

 

– Nie, pani szefowo – Utah dumnie wypiął pierś. – Tym razem moja komórka nie ma z tym nic wspólnego.

 

– Lepiej żeby tak było. Kiedy ostatnim razem próbowaliście wykorzystać procesor sterujący Lewiatanem do próby nauczenia go piosenki, elektrownia była zamknięta przez dwie godziny naszego czasu.

 

Utah uśmiechnął się na wspomnienie tego eksperymentu, ale wściekłe spojrzenie Delhi sprowadziło go na ziemię.

 

– Przestań się szczerzyć i zapierdalaj do pracowni, dowiedzieć się, co Twoja banda głąbów wykombinowała. Jesteś za nich odpowiedzialny! – wrzasnęła za nim, kiedy umykał.

 

Pozostawało mu mieć nadzieję, że jego banda głąbów nie wykombinowała nic nadmiernie uciążliwego.

 

 

***

 

 

Earth przypiął się do rozerwanej nitki szybkiego ruchu za pomocą przedpotopowego karabińczyka i rozejrzał wokół. Zostało ich pięciu trzymających się na nogach. Reszta zespołu przepadła.

 

– Wobec braku rozkazów z góry, kontynuujemy misję. Kluczowy sprzęt jest nienaruszony, więc to nadal ma sens. Teraz i tak nie odnajdziemy zaginionych – powiedział. – Zaznaczymy miejsce i jak najszybciej wyślemy grupę ratunkową. Luksor, zaczep identyfikator i idziemy.

 

Wywołany puścił jedną ręką ścianę. Przez chwilę wydawał komendy, a potem egzoszkielet usłużnie wsunął mu w dłoń okrągły, płaski przedmiot przypominający minę. Luksor docisnął identyfikator do płaskiego wybrzuszenia na podłodze i wcisnął przycisk. Poduszka próżniowa natychmiast trwale przyczepiła go do podłoża.

 

– Trzyma się – oznajmił Luksor. Uderzenie musiało uszkodzić jego kombinezon, bo głos był zniekształcony.

 

Podjęli marsz, starając się zachować ostrożność. Otwierający kolumnę Earth pocił się ze strachu za każdym razem, kiedy przez korytarz, którym się przemieszczali przebiegało drżenie. Służył na Lewiatanie blisko czterdzieści lat, ale nigdy nie słyszał o takim zjawisku. Budziło w nim grozę, uderzało w strunę obawy przed nieznanym.

 

Korytarz, którym się przemieszczali przerażał go w równym stopniu co drgawki wstrząsające Lewiatanem. Za każdym razem, gdy schodził do mózgu, tkanki wokół pulsowały energią. Olbrzymie wiązki nerwów biegnące w każdą stronę jaśniały lekko, dając miękką, przyjemną poświatę. Teraz mózg był cichy, ciemny i straszny. Jedynie daleko na przedzie jaśniało dogasające światełko. Prowadził drużynę w tamtym kierunku, po raz pierwszy przytłoczony ciężarem odpowiedzialności za ich los.

 

Jeszcze nie podejrzewał, co może oznaczać monstrualny dreszcz wstrząsający ciałem Lewiatana, ale był pewien, że nie jest to nic dobrego.

 

 

***

 

 

Kiedy Utah wkroczył do laboratorium, przywitał go krąg ponurych twarzy. Od pierwszych sekund, kiedy zatrzęsło się cielsko Lewiatana był pewien, że to wina jego zespołu, ale musiałby być idiotą, żeby przyznać się do tego przed szefową.

 

– Dobra – zaczął bez powitania. – Co takiego spieprzyliście? Mieliście zostawić projekt robienia Lewiatanowi rezonansu dopóki nie przycichnie ta chryja z piosenką. I co? I nic. Nawet on ma, kurwa, więcej rozumu. – Wskazał na podłogę.

 

Spojrzeli po sobie z zakłopotaniem.

 

– Ale my nic nie zrobiliśmy. Ścigaliśmy się wózkami do zjazdów w głąb mózgu i wtedy wszystko pierdyknęło. Potem usiedliśmy do maszyn i zobaczyliśmy, że Lewiatan zdechł.

 

Utah zaczął się przepychać do swojego stanowiska.

 

– Ścigaliście się w laboratorium? Pojebało was już do reszty z nudów.

 

Nagle zatrzymał się i powoli odwrócił.

 

– Co powiedziałeś? Powtórz to.

 

– Lewiatan zdechł.

 

– Jak to: zdechł?

 

– Normalnie. Wykitował. Przekręcił się. Kopnął w kalendarz.

 

Przez chwilę panowała grobowa cisza.

 

– Skąd wiecie? – Zapytał Utah, czując jak oblewa go zimny pot.

 

– Ze skanów funkcji życiowych, które robiliśmy przygotowując się do tego rezonansu. To nie było żadne trzęsienie ziemi. Lewiatany się nie czochrają. To coś w rodzaju przedśmiertnych drgawek. – Ktoś wcisnął mu do ręki pokaźny plik danych. – Coś się w nim jeszcze tli, ale już niedługo.

 

Utah rzucił okiem na arkusze z giętkiego tworzywa sztucznego. Były pełne największej katastrofy, jaka miała spotkań ludzkość od czasu, gdy Ziemia uległa zniszczeniu. Ścisnął je mocniej i wybiegł z laboratorium.

 

 

***

 

 

Zbliżali się. Był tego pewien. Charakterystyczna wibracja, do której tak przywykł, a której brak napawał go niewytłumaczalnym lękiem była ledwie odczuwalna. Rozbłyskujące pęki nerwów przypominały mu trakcję tramwajową z animacji przedstawiających życie na Ziemi w dwudziestym wieku. Przyjrzał się im uważnie. W widmowej poświacie emitowanej przez zgromadzoną energię i ich własne źródła, wnętrze Lewiatana wyglądało jak zamierający procesor. Wzdrygnął się, a kolos jakby powtórzył jego ruch. Żebrowana tkanka, po której się poruszali usunęła mu się spod nóg. W ostatniej chwili zdołał wysunąć zaczepy egzoszkieletu i przytwierdzić je do uszkodzonej nitki komunikacyjnej.

 

Nie wszyscy mieli tyle szczęścia.

 

– Tainan! – wrzasnął Earth, wyciągając rękę, ale było już za późno.

 

Całkiem wyraźnie zobaczył, jak stopy Tainana odrywają się od twardej powierzchni korytarza, a on sam leci w tył, młócąc bezradnie rękoma. Kiedy uderzył w odsłonięte nerwy, Earth odwrócił wzrok.

 

Odważył się spojrzeć znowu, gdy ucichł już krzyk jego towarzysza. Któryś z nich, chyba Luksor, dyszał głośno do komunikatora.

 

– Zostawcie go. Nie dotykajcie – powiedział Earth. – Znacie procedury. Ja dopakuję swojego egzosa jego ekwipunkiem i idziemy dalej.

 

– Czy to rozsądne? – Zapytał Nile, spawacz bez dużego doświadczenia. – Moim zdaniem powinniśmy wrócić na górę jak najszybciej. Dlaczego nikt stamtąd się nie odzywa?

 

– Nie mam pojęcia, dlaczego. Może to nasz sprzęt jest uszkodzony. A może coś stało się z procesorem, który steruje Lewiatanem i dlatego tu jesteśmy.

 

W mózgach Lewiatanów instalowano przewody przechwytujące impuls i przesyłające go do Cetrum. Układ procesorów o mocy trudnej do wyobrażenia przekształcał impuls i wysyłał go z powrotem, maskując jednocześnie własną ingerencję. Lewiatany odbierały te impulsy jako swoje, co pozwalało do pewnego stopnia je kontrolować. Konserwatorzy dbali o układy podtrzymujące cały system w gotowości.

 

Ich misja miała być rutynową wycieczką w celu konserwacji obwodów i wymiany starych układów. Z niewiadomych przyczyn zmieniła się w koszmar i walkę o przetrwanie, ale Earth czuł, że wycofanie się byłoby gorszą decyzją.

 

– Ufam Ci, Earth, ale nie podoba mi się to – powiedział Luksor. – Ja też uważam, że powinniśmy wracać.

 

– Wiesz, że ja też chciałbym już stąd wyjść i zacząć szukać chłopaków, ale to może być ważne. Nawet nie chciałbym myśleć o tym, co by się stało, gdyby okazało się, że Lewiatan wyrwał się spod kontroli i stwierdził, że ma na plecach kolonię żyjątek, budujących mu pod pancerzem gigantyczne mrowisko. Nie chcę zobaczyć jak wygląda wkurwiony kosmiczny robal wielkości Słońca.

 

Musieli poczuć się przekonani, bo poszli za nim już bez sarkania. Podwójnie obciążony egzoszkielet wyjękiwał mu do ucha mechaniczne protesty, ale zignorował go zupełnie. Wzrok utkwiony miał w oddalonym światełku.

 

 

***

 

 

– Co dokładnie masz na myśli, mówiąc, że umarł? – Zapytała Delhi podejrzanie spokojnym głosem. Jej skóra robiła się powoli ciemnoczerwona. Utah zaczął się zastanawiać, czy jego rozbryźnięta na ścianie krew miałaby właśnie taki kolor.

 

– Teoretycznie rzecz biorąc…

 

– Utah… – Niewypowiedziana groźba w jej głosie kazała mu od razu przejść do konkretów.

 

– Zanikły prawie wszystkie funkcje życiowe. Mózg powoli przestaje działać, energia wyparowuje z niego w zastraszającym tempie. – Potrząsnął głową, ciągle zbyt zszokowany, żeby myśleć jasno. – To już trup. Stygnący, o ile wolno mi użyć tego określenia.

 

– Do cholery, przecież żył… Ile, mówiłeś, że żył?

 

– Osiem i pół miliona lat. Tak myślimy.

 

– No właśnie. Dlaczego miałby umierać? Dlaczego teraz?

 

– Nie wiem – mruknął. – A dlaczego ludzie umierają? Ciągle nie wiemy, jak żyć w nieskończoność.

 

Delhi wstała i zaczęła się przechadzać, drobnym kroczkiem. Po chwili znieruchomiała, a jej piękne, ogromne oczy zaszły mgłą. Utah wiedział, że używa zintegrowanego z jej układem nerwowym komunikatora do zarządzania elektrownią. Grzecznie czekał, aż szefowa raczy się do niego ponownie odezwać.

 

– Co z tego wyniknie? – Po chwili znowu zwróciła się w jego kierunku.

 

– Trudno powiedzieć. Tak naprawdę nie wiemy o nich jeszcze dużo ważnych kwestii. Skąd przybyły? Dokąd zmierzają? Jak się rodzą i jak… umierają. Jedno jest pewne. Musimy się ewakuować, albo za niedługo wszyscy będziemy usmażeni.

 

Delhi poderwała gwałtownie głowę.

 

– Co chcesz przez to powiedzieć? – Zapytała ostro.

 

– Lewiatan w momencie śmierci leciał już w stronę następnego żerowiska. W próżni nie działają na nas żadne siły. Będziemy lecieć dalej i dalej w tym samym kierunku, aż w końcu, pozbawieni kontroli nad Lewiatanem, rozwalimy się o gwiazdę. Nie mam pojęcia co się stanie. Być może tylko spłoniemy. A może gwiazda eksploduje i zniszczy swój układ, lub tylko się przesunie, co w praktyce na jedno wychodzi. Ale wiem jedno. Elektrownia jest zgubiona, a wraz z nią zgubione jest kilka planet, które zaopatrujemy w energię i multum mniejszych odbiorców.

 

Śluza rozsunęła się z widmowym szelestem, zanim Delhi zdążyła się odezwać. W progu stanął księgowy. Niezmiernie rzadko opuszczał swoje stanowisko pracy. Zazwyczaj tkwił bez ruchu, podpięty do rozlicznych sieci zarządzania, a maszyny utrzymywały jego ciało w sprawności, bezustannie walcząc z postępującą atrofią mięśni. Był bezwłosy i tak chudy, że niemal nie zajmował przestrzeni.

 

– Pani szefowo – odezwał się z szacunkiem.

 

– Wejdź, Botew.

 

– Słyszałem już wszystko przez otwarty kanał komunikacyjny. Jeśli mogę coś zasugerować, doradziłbym natychmiastową ewakuację wszystkiego, co da się ocalić. W tym celu możemy wykorzystać resztę zmagazynowanej w kryzysowych ogniwach energii.

 

Delhi ponownie odwróciła się w kierunku naukowca. Jej ciało powoli przybierało barwę fioletu – odcień głębokiego zamyślenia.

 

– Utah, ile mamy czasu?

 

– Czas, jak wszystko zresztą, to pojęcie na tyle względne, że…

 

– Nie pierdol. Ile?

 

– Cztery godziny na nasze.

 

– Dziękuję.

 

– Do usług.

 

Czas był problematyczną kwestią w odniesieniu do Lewiatanów. Powszechnie wiadomo, że płynie on wolniej w pobliżu obiektów o wielkiej masie. Materia, z której zbudowane były Lewiatany okazała się najgęstszą substancją odkrytą do tej pory w kosmosie. Kilometr sześcienny ich pasożytniczego ciała dorównywał masą małemu księżycowi. Istniała teoria, że poruszały się w przestrzeni kosmicznej, wprowadzając w ruch własne pole grawitacyjne i niejako odpychając się od pobliskich ciał niebieskich.

 

Czas mierzony na powierzchni Lewiatana można więc było podawać jedynie w dużym przybliżeniu, konwertując wielkości kosmiczne na skale dostępne ludzkiemu postrzeganiu.

 

Czyli "na nasze".

 

– No dobrze… Przygotujemy wszystkich do opuszczenia elektrowni. Idziemy do Centrum. Pora zobaczyć, co z niego zostało.

 

Earth wyszedł z gabinetu ostatni. Nigdy by w to nie uwierzył, ale zebrało mu się na płacz. Całe życie spędził na Lewiatanie, kilka razy schodził do jego mózgu, osobiście nadzorując rozbudowę instalacji, a ostatnie pół roku zaangażowany był w projekt wielkiego rezonansu magnetycznego. Nie pamiętał już życia poza Lewiatanem, kosmicznych nocy i dni, których nie strawiłby na rozważaniach nad istotą tych spokojnych, majestatycznych olbrzymów.

 

Przypomniał sobie idiotyczne przedsięwzięcie z piosenką i łzy same napłynęły mu do oczu. Jego ukochany, wielki, prawie-śpiewający Lewiatan był całkiem, zupełnie martwy.

 

Pogrążony w myślach, nawet nie zauważył, jak wpadli na wychodzących z Centrum techników. Przy drzwiach zapanował rozgardiasz. Szefowa rzadko zstępowała z wysokości swojego gabinetu.

 

– Co się dzieje? – Utah wyciągnął szyję, by widzieć lepiej.

 

– Uzyskaliśmy kontakt z kimś w mózgu Lewiatana. Nawet nie wiedziałam, że kogoś tam mamy.

 

– Grupa Konserwatorów wyruszyła kilka dni temu – odezwał się Gotew, kręcąc z niedowierzaniem łysą głową. – Nie odezwali się po wstrząsie, więc spisałem ich na straty. Najwyraźniej niepotrzebnie.

 

– Skontaktuję się z nimi. Ich też należy ewakuować. – Delhi ruszyła przed siebie.

 

– Nie damy rady… – zaczął Gotew, ale urwał, widząc jej minę.

 

Delhi podeszła do paneli kontrolnych i przeniosła transmisję na kanał publiczny. Ekrany rozbłysły i ukazały człowieka w nadwerężonym egzoszkielecie. Za jego plecami stało dwóch innych członków jego grupy. Czwarty najwyraźniej manewrował przy przekaźniku. Obraz to zyskiwał, to tracił na ostrości, ale dźwięk niósł się donośnie i czysto.

 

– Z mózgu Lewiatana mówi Earth, przewodniczący drużyny Konserwatorów. Witajcie Centralo.

 

Utah uśmiechnął się. Znał Eartha dość dobrze. Jeśli ktokolwiek mógł przeżyć śmierć Lewiatana, przebywając w jego mózgu to tylko on. Nawet jeśli nosił śmieszne, pompatyczne imię, pozostawał jednym z najbardziej kompetentnych członków tej załogi.

 

Moda na imiona oznaczające miejsca i krainy geograficzne Ziemi zaczęła się po jej upadku. W hołdzie dla utraconej kolebki ludzkości, nazywano dzieci w ten sposób już w każdym skolonizowanym zakątku wszechświata.

 

Pomimo całej sympatii, dla Eartha, Utah uważał jego imię za manifestację skrajnej megalomanii jego rodziców, co nieodmiennie go śmieszyło.

 

Cóż – rodziny się nie wybiera.

 

– Z Centrum mówi Delhi, prezes korporacji Lewiatan-Alderaan. Jak wygląda sytuacja tam u was?

 

– Straciliśmy ponad połowę stanu osobowego. Jeden zabity w akcji, ośmiu zaginionych w akcji, ich ostatnia znana pozycja oznaczona identyfikatorem. Jesteśmy blisko Splotu, prawie w centralnym mózgu. Mamy najważniejszy sprzęt. Co robić dalej?

 

– Pani Delhi, jeśli można… – wtrącił się Gotew. – Nie mamy na to czasu. Z każdą chwilą jesteśmy tysiące kilometrów bliżej gwiazdy. Teraz już i tak nie można nic zrobić i…

 

– Nie zgadzam się z tobą. – Utah wysunął się na przód. Za jego plecami tłoczyli się już naukowcy z jego zespołu. "Co ja robię?", pomyślał, "przecież to szaleństwo."

 

– Utah? Zechcesz wyznać, co miałeś na myśli? – Delhi obróciła na niego swoje szmaragdowe spojrzenie. Zachwycało i paliło na popiół jednocześnie.

 

– Od pewnego czasu pracowaliśmy nad takim jednym projektem. Chodziło o to, że Lewiatan to w zasadzie kłębek nerwów, jeden wielki mózg w pancerzu i z bateriami biologicznymi. Chcieliśmy mu zrobić funkcjonalny rezonans magnetyczny. Tylko taki w skali makro. – Uśmiechnął się na samą myśli. – Ale nie zrobiliśmy! – Dodał szybko, patrząc na jej minę.

 

– Konkrety, Utah, konkrety. Ile razy mam ci powtarzać?

 

– Dobrze. Są więc konkrety. Żeby mieć możliwie pełny obraz tego, czym jest Lewiatan, od dłuższego czasu mapowaliśmy wszystkie jego funkcje życiowe. Zmiany były prawie niedostrzegalne, ale tendencja ujęta rozszerzająco na poprzednie parę dekad wykazuje, że on słabł już od dawna. W zadziwiający sposób pokrywa się to z kolejnymi etapami rozbudowy elektrowni. Ktoś mi przypomni o ile zwiększyła się jej moc w ciągu ostatnich stu lat?

 

– O siedemdziesiąt tysięcy, dwieście osiemdziesiąt sześć i pół procenta – odezwał się natychmiast Gotew.

 

Utah spojrzał na niego z ukosa.

 

– O tym mówię. Mam wrażenie, że my go po prostu… zagłodziliśmy. To nasza wina.

 

Zapadła cisza.

 

– Potem nad tym pomyślimy – powiedziała Delhi, a ton jej głosu zwiastował czyjąś śmierć zawodową. – Mów, co możemy zrobić teraz.

 

– Mamy wszystko, czego nam potrzeba. Ekipę na miejscu niedaleko Splotu, bezpośrednie połączenie z jego układem nerwowym i zmagazynowane olbrzymie ilości energii w ogniwach awaryjnych.

 

– Zgłupiałeś do szczętu! Nie możemy sięgnąć do ogniw, bo to gwarancja naszej bezpiecznej ewakuacji! – Zaprotestował natychmiast księgowy. Łysa głowa cała mu się zmarszczyła z oburzenia.

 

– Daj mu dokończyć. – Delhi wpatrywała się w niego intensywnie. Utah miał wrażenie, że jakaś niewidoczna siła wciąga go w głąb jej oczu. Nie mógł odwrócić spojrzenia, nawet gdyby chciał.

 

– W dwudziestym wieku wymyślono sposób na reanimację martwych ludzi za pomocą prądu elektrycznego. Nazywała się defibrylacją. Była kurewsko przedpotopowa, ale pomysłowa. Tego nam potrzeba.

 

Tym razem zamilkli nawet stojący w odległych zakątkach sali.

 

– Czy ja dobrze zrozumiałam? – odezwała się Delhi w kompletnej ciszy. – Chcesz zrobić defibrylację wielkiemu, kosmicznemu robalowi?

 

– To nie byle robal… – Powiedział cicho. – To jest Lewiatan. Mój Lewiatan.

 

Delhi odwróciła się w kierunku ekranu.

 

– Earth, ile czasu potrzebujecie na dotarcie do Splotu?

 

– Około trzech godzin na nasze.

 

– Macie dwie. Musicie zdążyć.

 

– Ruszamy! Dalsze instrukcje przekażecie nam w drodze.

 

Obraz zamigotał i pochylił się. Na ekranie było teraz widać trójkę pędzących korytarzem biologicznym ludzi. Czwarty musiał dźwigać przekaźnik.

 

Delhi obróciła się od ekranu.

 

– Utah, naprawdę dasz radę tego dokonać?

 

– Potrzebuję wszystkich ludzi z mojego laboratorium i dostęp do rdzenia procesora. I do wszystkich ogniw awaryjnych. A potem się zobaczy.

 

– Zabieraj się do roboty. A cała reszta, na wypadek, gdyby nam się nie powiodło, proszona jest o przygotowanie do ewakuacji.

 

W Centrum rozpętał się chaos. Naukowcy przeciskali do środka sali, popychani i potrącani przez biegających we wszystkie strony techników, konserwatorów i operatorów maszyn.

 

Delhi nadal tkwiła przed zaciemnionym monitorem, a jej skóra powoli przybierała wściekle różową barwę stresu.

 

 

***

 

 

 

Pierwszy zaczął słabnąć Nile. Earth i pozostała dwójka konserwatorów z początku niczego nie zauważyli, zajęci rejestrowaniem coraz bardziej skomplikowanych poleceń płynących z Centrum. Wszystkie stare przewody musiały zostać na nowo podłączone do Splotu w maksymalnie oddalonych od siebie miejscach. W innym przypadku uderzenie energetyczne skupione w jednym punkcie spaliłoby układ nerwowy Lewiatana i spowodowaliby jeszcze więcej szkód.

 

– Nile, nie zostawaj w tyle! – Krzyknął Earth do komunikatora. W odpowiedzi usłyszał chrapliwe dyszenie. Egzoszkielet mógł wiele ułatwiać, ale nie robił wszystkiego za użytkownika.

 

Biegli jednak dalej, czując jak przez korytarz przebiega jeden wstrząs, za drugim. Wiedzieli, że jeśli złapie ich w biegu drżenie równie silne, co pierwsze, rozproszą się i pogubią do reszty, a tym samym zaprzepaszczą powodzenie misji. Musieli jednak podjąć to ryzyko.

 

– Miałeś rację, żeby iść dalej! – wyrzęził Luksor. Jego skafander ucierpiał najbardziej i prawie w ogóle nie pomagał mu w biegu.

 

– Oszczędzaj oddech! Jesteśmy coraz bliżej.

 

Widmowe światło migało coraz bliżej. Ciągnące się wzdłuż drżących, żebrowanych ścianek nerwy wibrowały zauważalnie. Robiło się coraz jaśniej, gdy wkraczali do ostatniej aktywnej strefy w mózgu Lewiatana. Splot jarzył się daleko w przedzie jak miniaturowy pulsar, ale nawet on już przygasał.

 

– Dobra, to koniec informacji – odezwał się Earth pomiędzy urywanymi oddechami. – Wiemy już co robić. Zamykam kanał. – Obejrzał się. – Gdzie jest Nile, do kurwy nędzy?!

 

– Idę… – Głos marudera rozbrzmiał upiornie słabo, niczym testatora dyktującego ostatnią wolę na łożu śmierci. – Już idę…

 

– Nile, nie masz iść tylko biec. Została godzina. Damy radę.

 

– Nie, Earth, nie damy. Nie zdążymy. – Po głosie słychać było, że płacze. – Powiedz im, żeby nas stąd wyciągnęli! Trzeba się ewakuować. Proszę, powiedz im.

 

– Nile, natychmiast, kurwa, przestań się mazać! Wstawaj i biegnij! Tracimy przez Ciebie czas!

 

– Mam to w dupie! Chcę stąd wyjść! Zabierz nas stąd, jesteś za nas odpowiedzialny, skurwielu! I nie zbliżaj się do mnie! – Nile obronnym gestem wyciągnął przed siebie wielką spawarkę przemysłową.

 

Earth zrobił krok. Nie wierzył, że Nile, nawet pogrążony w histerii, będzie w stanie do niego strzelić. Zbyt późno zobaczył palce zaciskające się na spuście. Luksor uderzył w niego całym ciałem, a potem półmrok rozjarzył się oślepiającym blaskiem łuku energetycznego.

 

Earth zerwał się na nogi. Zawtórował mu skowyt przeciążonego egzoszkieletu. Nile zmierzał już chwiejnym krokiem w tył, desperackim gestem unosząc spawarkę.

 

– Nie mamy mu czego przeciwstawić! – Wrzasnął Luksor. – Zostawmy go i biegnijmy do Splotu!

 

Odwrócili się i pomknęli korytarzem. Za ich plecami Nile wrzeszczał niezrozumiałe słowa. Jego głos brzmiał coraz bardziej bełkotliwie. Przerażająco.

 

– Luksor, jesteś cały? – zapytał Earth, gdy oddalili się na bezpieczną odległość. – Trzeba poinformować Centrum, że zaraz będziemy na miejscu.

 

– Ja jestem, ale przekaźnik umarł. Nile musiał go trafić spawarką.

 

Earth poczuł, jak zimny ciężar strachu rozlewa mu się w żołądku.

 

– Nigdy się nie dowiedzą, że wykonaliśmy zadanie. – Zwolnił kroku. – To tak, jakby nam się nie udało… To koniec tej misji.

 

– Biegnij, Earth! – Luksor pociągnął go za sobą tak gwałtownie, że Earth prawie się przewrócił. – Jak staniesz, nie będziesz miał już siły, żeby dalej biec. Wali mnie ten przekaźnik! Delhi wie, że nam się uda. Biegnij!

 

Earth uniósł wzrok i przed sobą ujrzał miękką, łagodną poświatę Splotu. Nie widział w życiu nic piękniejszego. Przygasała, niczym aura umierającej gwiazdy. To nikłe światełko na końcu tunelu było teraz dla niego wszystkim – nadzieją i celem. Póki tliło się jeszcze życie w Lewiatanie, oni także mieli szansę.

 

"Trzymaj się, Staruszku", pomyślał z czułością, "wyciągnę cię z tego."

 

Zacisnął zęby i pobiegł.

 

 

***

 

 

 

– Już dawno powinni tam być! – Pieklił się Utah. – Earth! Earth!!! Powiedz coś! Gdzie jesteście?!

 

– Nie udało im się, to jasne! Skończ z tą głupotą, albo zabijesz nas wszystkich! – Gotew gestykulował w zapamiętaniu. – Pani szefowo, pozwól nam się ewakuować teraz, zanim będzie za późno.

 

Delhi, której skóra odbijała już teraz wyłącznie ogromne napięcie pokręciła przecząco głową.

 

– Utah, możemy spróbować mimo wszystko? Jeśli nie zadziała, opuszczamy Lewiatana.

 

– Nie! Nie możemy! Musimy wykorzystać cały zapas energii, inaczej impuls będzie za słaby! Reanimujemy istotę wielkości planety, wyobrażasz sobie, co to znaczy?!

 

– Słuchaj, co się do ciebie mówi! – Wrzasnął Gotew, a w jego głosie zabrzmiała z trudem skrywana panika. – Bo cię zwolnię, ty… Ty gburze!

 

Utah roześmiał mu się w twarz.

 

– Gówno mnie to obchodzi! To Delhi decyduje. Spierdalaj i daj mi pracować!

 

– Pani szefowo, regulamin mówi, że masz dbać interes elektrowni i pracowników. Teraz w ich interesie leży, żebyś przerwała to szaleństwo i pozwoliła nam przeżyć.

 

Delhi zawahała się.

 

– Z naszej strony wszystko gotowe – odezwał się Utah, podnosząc wzrok znad ekranu monitora. – Kolizja za dwadzieścia pięć minut na nasze licząc, ale decyzję musisz podjąć teraz, bo później i tak nie będzie już czasu na ewakuację.

 

– Jaka jest sytuacja? Tylko szczerze.

 

– Nie wiemy, czy Earth dotarł do Splotu. Bez tego się nie uda, uderzenie pójdzie w tylko jeden punkt i spalimy mu nerwy. Nie wiemy, czy się obudzi. Nie wiemy, czy to wystarczy.

 

– Ale jest szansa?

 

Utah uniósł wzrok i po raz pierwszy spojrzał jej w oczy z własnej woli.

 

– Tak. Jest.

 

Delhi podeszła do konsolety. Jej skóra przybrała szaro-popielaty kolor strachu.

 

– Wystarczy nacisnąć tutaj. – Ujął jej dłoń i poprowadził w stronę czerwonego przycisku. – Ale energii nie wystarczy na wiele. Mamy tylko jedną szansę. Tylko jeden strzał.

 

– Pani szefowo… Delhi… Błagam… – Gotew postąpił o krok.

 

– To nie twój wybór – powiedział cicho Utah. – To Delhi zdecyduje.

 

Delhi stała bez ruchu. Po czole spływał jej pot, a oczy utkwione miała w czerwonym przycisku. Jej palce drżały lekko.

 

A potem wciągnęła głośno powietrze.

 

I wcisnęła przycisk.

Koniec

Komentarze

Witajcie!

 

To moja propozycja na konkurs. Podziękowania należą się Chidzie. Jak zwykle.

 

Pozdrawiam Was

Naviedzony

   Zdecydowany nadmiar rozbudowanego opisu nad bardzo wątlą akcją. Postacie papierowe. Nudnawe. 

Nawet takie głosy są cenne. :) Postaram się poprawić.

O, a mnie się podobało. Przede wszystkim pomysł i wizja świata, samych Lewiatanów, tego, co robią z nimi ludzie. Najsałbszym ogniwem są chyba te fragmenty z ekipą konserwatorów, ale ogólnie czytało mi się naprawdę dobrze. Robiłam to na raty, trochę wczoraj, resztę dziś rano, a w międzyczasie autentycznie zastanawiałam się czasem, jak to się zakończy ; ) Brawo!

 

Czasem siadają Ci przecinki, zwłaszcza przy wtrąceniach (bo wtrącenie winno być wydzielone z obu stron albo wcale), zapominasz też o małych literkach po myślniku w zapisie dialogów. I o tym, że zwroty typu "ci", "tobie" piszemy w prozie małą literą. W jednym miejscu jest przykre powtórzenie całego zwrotu "korytarz, którym się przemieszczali". I nie przemawia do mnie określenie, że "arkusze były pełne katastrofy".

I to wszystko, co mi wpalo w oko ; )

 

Pozdrawiam

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję Ci! Podniosłaś mnie na duchu. :)

 

Przecinki to moja pięta achillesowa, tak samo zresztą, jak zbytnia uprzejmość wobec moich bohaterów (Ci, Tobie...). Moi beta-testerzy nie widzieli wcześniej tego opka, więc zabiją mnie za te błędy.

 

Cieszę się jednak, że udało mi się Ciebie zainteresować :)

Podobało mi się.

Ciekawa koncepcja, choć obawiam się, że nieco na bakier z zasadami fizyki. Napisałeś, że lewiatany zbudowane były z jakiejś bardzo gęstej materii. W dodatku były wielkości planety (w innym miejscu tekstu nawet wielkości gwiazdy). Obawiam się, że ludzie mieliby poważne problemy z ciążeniem, przebywając na lub wewnątrz takich obiektów.

Ale pomysł kupuję.

Pozdrawiam

Dziękuję. :)

 

Muszę przyznać, że rozważałem tę kwestię, ale uznałem, że nie będę precyzował jak ludzkość poradziła sobie z tym problemem. Wszak grupa konserwatorska nosi skafandry, a reszta pozostaje wewnątrz budynków. Optuję za teorią, że z ciążeniem poradzono sobie podobnie jak z problemem wysokiego ciśnienia na dużych głębokościach. Mimo wszystko uwaga słuszna.

Pozdrawiam Cię również!

Bardzo mi się podoba, bo to całkiem porządne opowiadanie. W dodatku dość długie, przy tak ograniczonym terminie. Wkurza mnie tylko punkt regulaminu konkursu o nierozstrzygnięciu losu bohaterów, bo przez ten wymóg nie wiem, czy Lewiatan został skutecznie zreanimowany. ;-)  

 

Budziło w nim grozę, uderzało w strunę obawy przed nieznanym. – Z całym szacunkiem, ale to "uderzenie w strunę obawy przed nieznanym" brzmi, moim zdaniem, nieco grafomańsko.

 

Delhi wstała i zaczęła się przechadzać, drobnym kroczkiem. – Jednym kroczkiem, czy kroczkami?

 

Naukowcy przeciskali do środka sali, popychani… – Chyba brakuje się.

 

Biegli jednak dalej, czując jak przez korytarz przebiega jeden wstrząs, za drugim. –  Powtórzenie.

 

– Pani szefowo, regulamin mówi, że masz dbać interes elektrowni i pracowników. – A tutaj zabrakło o.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, za bardzo miłe słowa. Co do grafomanii to przyjmuję na klatę. Czasem sadzę takie kwiaty, a potem sam się z nich śmieję, kiedy po raz któyś edytuję teskt. Temu stanowczo zabrakło czasu na odleżenie, bo wrzuciłem go na świeżo po napisaniu i to widać po błędach. Jednak cieszę się, że mimo tego się podobało. :)

Ilekroć widzę Twój nick, przypominają mi się "Cesarskie ogrody" i "Czarna krew". "Strzał", przykro mi, przypominać mi się raczej nie będzie.

Jeśli jest słaby, to zapewne lepiej go nie pamiętać. :) Mimo tego cieszę się, że - jak zwykle - wpadłeś, żeby zerknąć, co udało mi się wypocić.

Obiektywnie --- na ile mnie stać na obiektywizm --- nie jest słaby. Dolna strefa stanów wysokich, rzekłbym. Tyle, że w moich oczach kładą ten tekst na lewą łopatkę dwie kwestie. Stworzeniami tak prymitywnymi dawno można było, a nawet wręcz należało, nauczyć się kierować. To zakłada monitorowanie stanu danego stworzenia --- i to jest jeszcze gorszy błąd od pierwszego. Nagła iluminacja: och, zagłodziliśmy naszego Lewiatanka, pobierając z niego tyle energii! Też mi eksploratorzy i eksploatatorzy...  

To jest cholerny problem piszących SF. Możliwie dopracowana koncepcja S prawie wyklucza takie proste chwyty.   

Aha, jeszcze "wypocić". Czy wiesz, jak głośno zgrzytam zębami, gdy czytam tego typu "samokrytyczne samousprawiedliwiające samooceny"?   

P.S. Przyszło mi na myśl, że gdyby tak posadzić nad zaprezentowaną w opowiadaniu koncepcją i Ciebie, i prosiaczka, mielibyście szansę na stworzenie dzieła domkniętego.

Drogi Adamie!

Właściwie... masz rację. :P Nie jestem jakimś ekspertem od "science", niestety, i w każdym następnym tesktem, w którym próbuję podjąć podobną tematykę boleśnie się o tym przkeonuję. Chyba pora się dokształcić. ;)

 

Powyższe zastrzeżenia odbić mogę tylko tak: Lewiatany to gatunek nie do końca zbadany, dopóki nie wyszło w praniu, że aż tak duże ich eksploatowanie doprowadzi do ich śmierci, nikt nie miał o tym pojęcia. Ale zarzut, co do usterki logicznej przyjmuję, rzecz oczywista, bo według mnie nie chodzi o to, co się wydaje autorowi, tylko jakie Czytelnik ma odczucia.

 

Co do "wypocić", to nie mam aż tak negatywnego stosunku do tego określenia. Wolę uważać, że moje "wypociny" to efekt morza wylanego potu, czyli ciężkiej pracy włożonej w to, żeby tekst jakkolwiek wyglądał. Nie próbuję się usprawiedliwiać. Ba! Sam pierwszy chętnie przyznam, że stać mnie na więcej. Tylko, że nie zawsze wychodzi tak jak powinno. I tyle. :)

 

Pozdrawiam Cię

Naviedzony

Oj, nie zawsze, nie zawsze... Odkrywa się dziurę w założeniach lub coś podobnego na stronie powiedzmy osiemnastej --- i szlaban... Całe Śniardwy z Mamrami można wypocić, i chała z groszkiem, ani kroku naprzód.  

W tym znaczeniu akceptuję.

Na pocieszenie, takie prawdziwe. Poczytaj "Terminusa" Lema. Świetne opowiadanie, które nie mogło by powstać, gdyby nie cvałkowicie błędne, absolutnie nierealne założenie wyjściowe. Ale, uwaga, nieźle ukryte porzed oczyma czytelników, którzy ani be, ani me z zagadnień sztucznej inteligencji...

Moja lepsza (i ładniejsza połowa) studiuje m. in. kognitywistykę, czyli nauki poznawcze. Zagadnienia sztucznej inteligencji mam obcykane raczej nieźle i właśnie dlatego się na nie nie rzucam. Zbyt dużo wiem, żeby udało mi się przekonać samego siebie, że mój pomysł nie jest idiotyczny z założenia. :)

 

Co do sci-fi to przyznam, że jestem okazem człowieka, który takowe pisze nie mając właściwie w ogóle pojęcia o tym gatunku. Jedyną styczność z science-fiction miałem przez Lema, Bradbury'ego i zbiorki zatytułowane "Kroki w nieznane". Oprócz tego, SF to dla mnie biała plama na mapie literatury fantastycznej...

Ostro to brzmi: pomysł idiotyczny z założenia. Chciałbym wiedzieć, jaki to pomysł... Natomiast białą plamę trzeba zamalować na różowo. Fantasy już od dość dawna zjada własny ogon, Science zawsze będzie miała nowe pożywki. Pewnym problemem jest świadomość, jak wąski krąg odbiorców ma SF, ale zawsze się pocieszyć, że ta lepsza, mądrzejsza Fantasy też trafia do malejącego odłamu...

Klasyczne Fantasy ma pewien dość poważny problem. Problem nosi nazwisko Tolkien. Wydaje mi się, że wszystko, co się pisze w tym gatunku pozostaje nadal w cieniu Profesora. W świadomości zarówno twórców, jak i czytelników pozostaje przekonanie, że jakkolwiek dobre byłoby to, co czytają, Tolkiena i tak nie przebije. Tolkien to zarówno błogosławieństwo, jak i przekleństwo dla Fantasy. Z jednej strony był właściwie twórcą współczesnej Fantasy, dzięki niemu cieszymy się nim takim, jakie jest dzisiaj z całym inwentarzem: gier, filmów, książek i RPG.  Z drugiej strony jego dzieła nie sposób przeskoczyć, co destrukcyjnie wpływa na sam nurt i zatrzymuje go w miejscu.

SF ma pod tym względem o wiele łatwiej, bo chyba brakuje mu tak wyraźnej postaci twórcy nurtu, któy swoim dokonaniem przyćmiewa wszystkich późniejszych autorów.

 

Zapomniałem o "Diunie", Herberta. "Diuna" jest dobra. :)

Zgoda, Tolkien jest "rujnujący" dla fantasy, gdy brać Go za punkt odniesienia. Komu dzisiaj, gdy trzeba wiecznie pędzić na oślep do przodu, chciało by się tyle ślęczeć nad całą podbudową dzieła?  

Można znaleźć prekursorów i klasyków SF, można... Fakt, że trudno jednego wybrać i na postumencie ustawić w pozie: patrzcie na mnie, Mistrza, i bijcie pokłony! Ale to dlatego, że fascynacje SF szły tropem postępów techniki, nauki, przedłużeniami hipotez, a każdego z autorów inspirowało co innego, zgodnie z osobistymi upodobaniami. Dlatego, również dlatego, przedkładam SF nad F. Większy wybór tematów i wizji.

Też często myślałem o tym w ten sposób. Obiecuję napisać kiedyś, specjalnie dla Ciebie, SF, które zapadnie Ci w pamięć. :)

to w końcu jest wielkości słońca czy planety? :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Słusznie. ;) Za mało czasu na sprawdzenie...

Są gwiazdy karłowate i są planety-olbrzymy... Niczego nie poprawiaj, Naviedzony.

No dobrze, przeczytałem jakiś czas temu i zebrało mi się wreszcie na napisanie komentarza.
Właściwie to całkiem udane opowiadanie, jak na poziom portalowy. Tyle tylko, że (przynajmniej w momencie, kiedy czytałem, nie wiem czy coś teraz poprawiłeś) sporo w nim było różnego rodzaju baboli, od literówek, poprzez błędy składniowe i logiczne, po powtórzenia. Nastawiło mnie to do tekstu źle i moje wrażenie ostatecznie nie było najlepsze. Przygody ekipy konserwatorów trochę nudziły.
Za to spodobał mi się sam pomysł. Naprawdę. Ja jestem ogólnie z tych nie znających się na "S", więc nie będę się czepiał jak Adam.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Witaj!

 

Dziękuję, że jednak znalazłeś czas naskrobać te parę słów. Cóż, błędy - jak każde (prawie) - wynikają z pośpiechu autora i ograniczonego czasu konkursowego. Pewnie niezbyt dobrze idzie mi też generowanie dynamicznej akcji, będę musiał popracować nad tym.

Niemniej dziękuję za pochlebne słowo o pomyśle. :)

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Ja --- podobnie jak beryl --- uważam, że pomysł z lewiatanami jest super. Gorzej niestety z wykonaniem, ale to pewnie kwestia terminów konkursu. Myślę, że powinieneś kiedyś wrócić do tematu i ukręcić bardziej dopracowany tekst.

pozdrawiam

I po co to było?

Dziękuję, za dobre słowo, tekst niestety nie miał leżakowania, co zawsze widać. Kiedyś pewnie wrócę do pomysłu, tak jak i do paru innych. :)

Nowa Fantastyka