- Opowiadanie: marlęta - W dźwiękach muzyki (PARANORMAL 2012)

W dźwiękach muzyki (PARANORMAL 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W dźwiękach muzyki (PARANORMAL 2012)

– Evan, co z tobą? Cały wieczór siedzisz jakiś taki milczący – zagadnął mnie Scott. Ostatni weekend kwietnia i następujący po nim poniedziałek pierwszego maja, postanowiliśmy z kumplami spędzić poza miastem. Na miejsce wypoczynku wybraliśmy niedużą wioskę położoną u podnóża gór. Usiana polami lawendy i przecięta płynącym na skraju lasu strumykiem, wyglądała jak wycięta z pocztówki. Ale to nie walory krajobrazowe skłoniły nas do przyjazdu, a odbywające się tu coroczne obchody majowe. Nadchodząca noc z niedzieli na poniedziałek, znana jako wigilia Beltaine, była niegdyś jednym z najważniejszych celtyckich świąt. Ludzie celebrowali nadejście ciepłej pory roku zapalając ogień, tańcząc, odprawiając rytuały i oddając się rozkoszom cielesnym ku czci bóstw życia i płodności. I choć wraz z nadejściem chrześcijaństwa stare wierzenia odeszły w niepamięć, społeczności neopogańskie w dalszym ciągu pielęgnowały związane z nimi tradycje. Beltaine fascynowało nas, działało jak magnes na nasze młode umysły i gorącą krew buzującą w żyłach. Nieraz słyszeliśmy o grupach ludzi z Irlandii i Szkocji, nadal oddających pierwszego maja cześć dawnym bogom. Chcieliśmy zobaczyć to na własne oczy. To właśnie niepohamowane pragnienie odkrycia Beltaine przywiodło nas w to malownicze miejsce, gdzie niegdysiejsze wierzenia pozostały żywe. – Wszystko w porządku – odpowiedziałem. W piątkowy wieczór w gospodzie, przy kuflu piwa czułem się rozluźniony i zrelaksowany. Dobiegająca z niedużej sceny wesoła muzyka wprawiała wszystkich w pogodny nastrój. A jednak uparcie powracające wspomnienia nie chciały dać mi spokoju. – Tylko tak jakoś, nie wiem…

– Znowu myślisz o Kayleigh? – zapytał Eric, unosząc brwi. – Chłopie, nie ona pierwsza, nie ostatnia. Przyjechaliśmy tu, żeby się bawić, pamiętasz?

Pokiwałem głową, uśmiechając się lekko. Nie chciałem, by mój melancholijny nastrój zepsuł pozostałym wyjazd.

– Właściwie to pierwsza – sprostowałem dla porządku. Eric przewrócił oczami.

– Bo nasz Evan jest niepoprawnym romantykiem – wtrącił Scott, dając mi kuksańca w bok. – Nie rozumiem cię, naprawdę. Jesteś przystojny, inteligentny… – Przerwał, słysząc ryk śmiechu pozostałych chłopaków. – No co? Nie, żebym się na tym znał… – zaczął obronnie. – Wiecie przecież, że wolę dziewczyny… Nie patrz tak na mnie Ben, bo ciebie to już na pewno bym nie chciał… Przez was straciłem wątek.

– Skończyłeś na „przystojny i inteligentny” – podpowiedział Ben, biorąc łyk piwa by stłumić śmiech.

– No tak… Jesteś… Zresztą, nieważne. Dziewczyny same się koło ciebie kręcą. Mógłbyś mieć każdą. Na przykład taka Kate…

– Tak, Kate… Nazwałem ją Kate-kometa. Pojawia się, a zaraz potem ucieka. I powtarza ten proces w regularnych odstępach czasu. Myślisz, że chce mi się za taką uganiać?

– Dziewczyna po prostu wie co robi. Jesteś facetem, a nie rozumiesz… To pierwsza zasada polowania. Nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by go gonić!

– O tym mówię, Scott. Jesteś facetem i twierdzisz, że znasz się na polowaniu, tak? Jak taki z ciebie łowca, dlaczego wciąż polujesz na króliczki?

Scott zmarszczył brwi, szukając riposty. Ben zachichotał, patrząc na swoje piwo. Wszyscy znaliśmy doskonale dziewczyny Scotta. Określenie „króliczki” było trafieniem w sedno.

– Lepsze króliczki, niż wyprawa na grubego zwierza, nie? – Słysząc to, chłopcy zarechotali.

– I weź tu z takim pogadaj – mruknąłem, uśmiechając się pod nosem. Scott zaśmiał się, mierzwiąc mi włosy. – Czekaj, zostaw… – powiedziałem, odsuwając się. – Widzieliście tamtą pannę?

Wszyscy spojrzeli we wskazanym kierunku. Na scenie, obok grupy muzyków pojawiła się śliczna, rudowłosa dziewczyna. Miała na sobie lekką, zieloną sukienkę przewiązaną paskiem i buty do tańca. We włosy wpięła duży kwiat. Gdy tylko muzykanci zaczęli grać starą piosenkę folkową, z uśmiechem skoczyła do tańca.

Stepujące tancerki widziałem już wiele razy, ale patrzyłem, jakby to był ten pierwszy. W jej ruchach było coś niezwykłego, magicznego. Uderzała obcasami o drewnianą podłogę szybciej, niż jakakolwiek znana mi osoba, poruszając się przy tym lekko i zwiewnie, niczym elf. Wyglądało to jakby zwyczajne, ludzkie ograniczenia jej nie dotyczyły. Przez cały występ nie mogłem oderwać od niej wzroku, co kumple wykorzystali niecnie, wypijając mi piwo. Mieli rację, byłem niepoprawnym romantykiem.

– Wybaczcie na moment… – mruknąłem do chłopaków, wstając. Z pewnym trudem przecisnąłem się przez tłum ludzi, lecz zanim zdążyłem dotrzeć do dziewczyny, ta zniknęła za drzwiami. Gdy wyszedłem, już jej nie było.

 

 

***

 

 

– Oj, Evan, Evan… – westchnął Eric. Był sobotni wieczór, a my znów udaliśmy się do gospody. – Jesteś naprawdę niereformowalny. Ledwie przyjechaliśmy, a ty już się zakochałeś. Tylko nie rozpaczaj za bardzo jeśli nie przyjdzie. Pamiętaj dlaczego tu przyjechaliśmy. Beltaine, święto miłości, pożądania, cielesnych rozkoszy… Gdy patrzę na te dziewczyny, te stare wierzenia zaczynają mi się coraz bardziej podobać…

Uśmiechnąłem się, udając że zrozumiałem. Jednak tak naprawdę wciąż wracałem pamięcią do poprzedniego wieczoru. Filigranowe dziewczę z kwiatem we włosach całkowicie zawładnęło moim umysłem. Co chwilę zerkałem na zegarek, w nadziei, że znów się pojawi. W myślach nazywałem ją Layla, bo tamtego wieczora swoim tańcem po prostu rzuciła mnie na kolana. Ilekroć zamykałem oczy, wyobrażałem sobie jej płomienne loki, za każdym razem słysząc skrzypienie drzwi miałem wrażenie, że wchodzi. Jak mogłem tak po prostu zapomnieć?

– Co sądzicie o tamtej ciemnowłosej? – zapytał Scott, zerkając w prawo. Wskazana dziewczyna zdecydowanie wyróżniała się na tle siedzących z nią towarzyszek. Jej gęste, kruczoczarne włosy opadające na plecy delikatnymi falami, lśniły w świetle starych lamp naftowych, a pełne, czerwone usta aż prosiły, by je pocałować.

– Mmm – mruknął Ben. – Cóż za kształty… Taka natychmiast rozweseliłaby naszego romantyka. – Łypnął na mnie łobuzersko.

– Nie ma mowy – zaprotestował Scott. – Zamawiam. Ale ta obok ukradkiem spogląda na ciebie. W sumie też ładna…

– Skąd ty w ogóle wiesz, że one są wolne i też zamierzają świętować, co? – zapytał Eric z przekąsem.

– Zaufaj mi, są. Takie rzeczy wyczuwam instynktownie…

Reszty wypowiedzi nie usłyszałem, bo drzwi gospody otworzyły się i stanęła w nich Layla. Rozejrzała się po wnętrzu z lekkim uśmiechem, po czym weszła na scenę i usiadła na wolnym krześle. Nie zamierzała tańczyć. Zamiast tego, wyciągnęła włożony we włosy flet i przyłożyła do ust. Rude loki, nieprzytrzymywane już przez instrument, opadły, zasłaniając łabędzią szyję. Dziewczyna przyglądała się przez chwilę ruchom ręki skrzypka, po czym włączyła się do gry. Miała prawdziwy talent. Dźwięki jej fletu idealnie wkomponowały się w całość, dopełniając ją i ubarwiając. Cała sala zamilkła na moment, zasłuchana. Wyglądało to zupełnie jakby wszyscy ludzie mieli za chwilę wstać i niesieni cudowną muzyką, utworzyć barwny korowód.

– Magia Beltaine zaczyna działać – powiedział Scott, rozglądając się po wnętrzu.

– Mamy dwudziesty dziewiąty kwietnia. To dopiero pojutrze – zaprotestowałem, nie odrywając wzroku od dziewczyny.

– Zaczyna się jutro w nocy. To jest wstęp. – Uśmiechnął się, gładząc podbródek. Nie musiałem pytać, by wiedzieć, że myślał o czarnowłosej piękności.

– Magia Beltaine czy nie, muszę was zostawić – powiedziałem, wstając. Chciałem znaleźć się w pobliżu sceny jeszcze zanim muzycy skończą grać. Nie zamierzałem pozwolić, by Layla znów uciekła. Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym wrócili do zwykłej rozmowy o dupie Maryny.

Z bliska dziewczyna wyglądała jeszcze bardziej zachwycająco. Nie miała kształtów brunetki wypatrzonej przez Scotta, ale coś sprawiało, że nie mogłem się na nią napatrzyć. Sposób w jaki składała usta do gry, to jak trzymała instrument w zgrabnych dłoniach, melancholia skryta w szaroniebieskich oczach, a może towarzysząca jej niezwykła aura… Nie byłem pewien. Jedyne co wiedziałem, to że zakochałem się w niej jak głupiec.

– Zaczekaj – powiedziałem, widząc jak schodzi ze sceny i zmierza ku wyjściu. Odwróciła się i widząc mnie pokręciła głową, po czym wyszła. Pobiegłem za nią. – Powiedz chociaż jak ci na imię!

– Eileen – rzekła, odwracając się. Zanim zdążyła odejść, złapałem ją za rękę.

– Nie uciekaj.

– Słuchaj – powiedziała, patrząc mi w oczy – nie jestem odpowiednią osobą. Naprawdę. Lepiej po prostu odejdź.

– Trochę za późno. Ale to nieważne. Chcę, żebyś została chociaż dziś, na ten jeden wieczór.

Przyjrzała mi się uważnie i przysiągłbym, że ledwie dostrzegalny cień uśmiechu rozświetlił jej twarz. Zgodziła się. Razem poszliśmy nad brzeg strumienia i spędziliśmy pół nocy na rozmowie. Nalegała bym opowiedział jej o Kayleigh, mojej pierwszej miłości. Nie miałem pojęcia czemu, ale bardzo chciała usłyszeć tę historię. Mówiłem więc o tym jak poznałem ją w liceum, o tym jak razem spacerowaliśmy po Dublinie, jak śmiała się mając włosy pełne wiśniowego kwiecia, wreszcie o tym jak mnie zostawiła.

– Zaczęło się od tego, że postanowiła wyjechać na studia do Polski. Nie wiem czemu. Chyba po prostu lubiła robić wszystko inaczej niż inni. A na początku kwietnia zadzwoniła i powiedziała, że zakochała się w jakimś Polaku. Byłem rozbity, przez wiele dni nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Również dlatego postanowiłem przyjechać tu z kumplami, świętować obchody Beltaine. Chciałem zapomnieć – zakończyłem opowieść. – A jak było z tobą? – zapytałem. Cień w jej oczach mógł oznaczać tylko nieszczęśliwą miłość.

– To smutna historia – powiedziała, zamykając oczy.

 

 

***

 

 

 

Jego ręce były wszędzie. Na jej pośladkach, talii, ramionach. Błądziły w gęstych blond włosach, gładziły kształtne piersi, schodziły w dół, przez uda aż do kolan zaciśniętych wokół jego bioder. Z uwielbieniem całował jej długą szyję, pieścił językiem wydatne wargi. Stałam skryta za krzewem dzikiego bzu, patrząc jak ukochany mężczyzna kocha się nad brzegiem strumienia z moją siostrą. Łzy popłynęły same. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie chciałam. Przysięgał że mnie kocha, że się ze mną ożeni. Dla niego wyrzekłam się wszystkiego. Porzuciłam życie panny z bagien i długowieczność by móc tańczyć do muzyki jego skrzypiec. Nikt nie grał tak cudownie jak on.

Z żalu utopiłam się w strumieniu. Chciałam umrzeć, zostawić za sobą całą przeszłość, zapomnieć. Za to zostałam ukarana. Co roku, tuż przed Beltaine, wracam by odpokutować. Przychodzę tam, gdzie rozbrzmiewa muzyka, tańczę i gram, by ukoić zranioną duszę. Moja kara trwać będzie dopóki ból nie minie. Przez te kilka dni w roku nie jestem ani żywą istotą, ani duchem. Zawieszona pomiędzy światami, czekam aż nadejdzie Beltaine, czas światła, by zniknąć.

 

 

***

 

 

Słuchałem opowieści z zapartym tchem. Gdy skończyła, przeszedł mnie dreszcz. Od początku podejrzewałem, że jest elfem lub rusałką, ale nie spodziewałem się, że również duchem… Dotknąłem jej dłoni, zimnej jak woda w strumieniu.

– A on? – zapytałem, przerywając niekomfortową ciszę. – Co się z nim stało?

– Och, Natura nienawidzi zdrady – rzekła. – On, jako mój były książę z bajki, zmienił się w żabę, ona w bociana. Domyślasz się pewnie, co było dalej. – Roześmiała się śmiechem brzmiącym jak setki małych dzwoneczków na wietrze. Było w tym coś kojącego. Czułem jak cały ból, który przywiozłem w te strony, odchodzi. Pierwszy raz od czasu rozstania z Kayleigh znalazłem dla siebie właściwe miejsce. Właśnie tam, wtedy, z nią, z dziewczyną która odwróciła mój świat do góry nogami. „Trwaj chwilo, jesteś piękną” – pomyślałem, przypominając sobie słowa poety.

– Chodź, pokażę ci coś – powiedziała Eileen, prowadząc mnie w górę strumienia. Idąc przez rosnący po lewej stronie strumienia las, dotarliśmy do niewielkiego uroczyska. Nad szumiącym cicho potokiem rósł rozłożysty dąb, z pewnością pamiętający wiele wiosen.

– To tu kiedyś mieszkałam – powiedziała rusałka. – Wtedy ten dąb był jeszcze małym drzewkiem wokół którego tańczyłam z siostrami.

Nie śmiałem podejść bliżej. Całe miejsce otaczała aura tajemniczości i magii. Patrzyłem na nie jak zauroczony.

– Jeśli będziemy bardzo cicho – powiedziała Eileen – może usłyszymy śpiew leśnych elfów.

Usiadłem na wilgotnej ziemi i zamknąłem oczy. Przez chwilę jedynymi dźwiękami jakie słyszałem był szum drzew i górskiego potoku. Dopiero po kilku minutach wychwyciłem cichą melodię docierającej do moich uszu pieśni. Brzmiała jak coś odległego i zapomnianego przez świat, a jednocześnie niebywale pięknego, jak najwspanialsza muzyka skrzypiec. Słuchając, miałem wrażenie, że ziemia stanęła na chwilę w miejscu.

– Cudowna – powiedziałem, otwierając oczy. Gdy wstałem, ruszyliśmy z Eileen z powrotem do wioski.

– Chciałabym zostać dłużej – powiedziała, gdy stanęliśmy przed drzwiami gospody. Mimo późnej pory wciąż trwała tam zabawa. – Dawno nie spotkałam kogoś kto okazałby mi tyle ciepła.

– Musisz odejść?

– Gdy tylko zgasną ognie Beltaine i nastanie świt.

– Jutro. – Spojrzałem na zegarek. Było grubo po północy. – Spotkamy się jeszcze?

Pokręciła głową.

– To święto życia, płodności i odradzającej się natury. Nie ma tam miejsca dla mnie.

Zanim odeszła, spojrzałem raz jeszcze w smutne oczy. Głębokie i szarobłękitne, nasuwały skojarzenie z górskim strumieniem. Zbliżyłem się i pocałowałem różowe usta. Były miękkie, lecz zimne jak jej dłonie. Zdawały się pochłaniać moje ciepło, nie zmieniając przy tym temperatury. Chyba dopiero wtedy naprawdę dotarło do mnie kim jest dziewczyna i dlaczego nigdy nie będziemy razem.

 

 

***

 

 

Wigilia Beltaine była dla mnie niezwykłym przeżyciem. Obserwując odprawiane obrzędy, czułem się jakbym oglądał świat w czasach jego młodości. Rozradowany tłum bawił się, tańczył, dziewczęta skakały przez ogniska. Towarzysząca obchodom magia wypełniała powietrze. W miarę upływu czasu, coraz więcej świętujących oddalało się by celebrować tę noc. Również moi kumple znikli gdzieś z nowopoznanymi dziewczynami. Nie chciałem odchodzić. Słuchając dobiegającej z oddali muzyki, patrzyłem na sypiące się z ogniska iskry, gdy niespodziewanie ktoś podszedł do mnie z tyłu.

– Zgadnij kto? – zapytała melodyjnie dziewczyna, zasłaniając mi oczy rękoma. Były gładkie i ciepłe. – Bogowie wysłuchali moich próśb i postanowili przywrócić mnie światu. To niesamowite, ale naprawdę mogę zostać! Z tobą – powiedziała, siadając obok. Nie wierzyłem we własne szczęście. Dotknąłem twarzy Eileen. Była ciepła i pełna życia.

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę! – krzyknąłem, porywając ją w ramiona. Nie zadawałem pytań. Wszystkie były wtedy najmniej istotne pod słońcem. Tańcząc z nią przy ognisku czułem się niesamowicie szczęśliwy.

– Teraz już będziemy razem na zawsze – powiedziała Eileen, uśmiechając się. Nie był to już ten sam, podszyty melancholią uśmiech. Biły od niego radość i szczęście. – Obiecaj.

– Obiecuję.

– Chodź, jest przecież Beltaine – powiedziała z błyskiem w oku, prowadząc mnie za sobą. Dotarliśmy nad strumień. Wokół rosły bzy, a nad wodą unosiła się delikatna mgiełka. Gdy usiedliśmy na trawie, opierając się o pień zwalonego drzewa, Eileen chwyciła moją dłoń.

– Tutaj? – zapytałem. – Na pewno?

– Tak – Objęła mnie, zbliżając się. Nie pozostał nawet ślad dawnego chłodu. Teraz jej ciało było gorące jakby wewnątrz płonął ogień. Poczułem na policzku ciepły oddech, gdy dotykała moich ust. Była tak blisko, że mogłem wyczuć zapach jej skóry. Pachniała miodem i poranną rosą. Dziewczyna delikatnie pogładziła moją skroń i zbliżając usta do ucha zaczęła nucić kojącą melodię. Pod wpływem jej pieśni mój umysł stawał się coraz bardziej otępiały. Powoli odpływałem, ogarnięty cudowną symfonią zapachu i dźwięku.

– Zostaw go! – Głos krzyczącej kipiał wściekłością. Podniosłem wzrok i spojrzałem prosto na stojącą kilka metrów przed nami, Eileen. Widząc ją aż otworzyłem usta ze zdumienia. Oczy siedzącej obok mnie dziewczyny zalśniły żądzą mordu. Z niesamowitą szybkością skoczyła na równe nogi i zmieniła postać. Teraz stała przede mną ciemnowłosa panna o żółtych oczach i lekko niebieskiej cerze.

– Nie nauczyli cię, żeby nie przeszkadzać? – wycedziła, posyłając w kierunku Eileen wiązkę światła. Rusałka skrzywiła się, gdy pocisk dosiągł jej skóry. Dziewczyna zbliżyła się do niej z twarzą wykrzywioną gniewem, posyłając kolejne uderzenia. Wstałem, próbując ruszyć jej z pomocą, jednak napastniczka unieruchomiła mnie jednym ruchem dłoni. Zniewolony zaklęciem, mogłem tylko patrzyć jak postać Eileen migocze po każdym trafieniu, by w końcu zniknąć. Nie mogłem w to uwierzyć. Po rusałce nie został nawet ślad. Dziewczyna roześmiała się z satysfakcją, po czym podeszła do mnie.

– Słabych masz tych obrońców – powiedziała, popychając mnie na ziemię. Nachyliła się nade mną i rozchyliła wargi, odsłaniając krótkie, ostre kły. Trwała tak przez chwilę, z lubością wdychając mój zapach. Gdy złożyła pocałunek na moich nieruchomych ustach, poczułem jak opuszczają mnie siły, a wola znika. Zupełnie, jakbym za moment miał opuścić własne ciało. Oczy dziewczyny płonęły dziką żądzą. Do resztek pozostałej mi świadomości dotarło, że umieram.

Nagle wszystko ustało. Istota znieruchomiała jak zamrożona. Dostrzegłem dłoń Eileen wyłaniającą się z jej ciała w miejscu, w którym było serce.

– Eileen… – powiedziałem cicho. Czar prysł, a ja znów mogłem się poruszać.

– Trzeba więcej niż takie jarmarkowe sztuczki, by odegnać ducha. – Uśmiechnęła się. – Mówiłam ci, że nie przyjdę. Dlaczego jej uwierzyłeś?

– Chciałem w to wierzyć. Kim była?

– Piekielnym elfem, demonem… Różnie je zwą. To istoty z krainy ciemności. W czasie Beltaine czają się w pobliżu ognisk. Szukają samotnych ofiar by je zniewolić, opętać. Dlatego nie wolno spędzać tego święta w odosobnieniu.

– Więc naprawdę odchodzisz – powiedziałem, nie patrząc jej w oczy.

– Nie martw się. – Na chwilę ponownie przybrała postać cielesną. Pogładziła lekko mój policzek. – Kiedyś znajdziesz tę jedyną.

Nagle w jej dłoni pojawił się flet. Ten sam, na którym grała poprzedniego wieczora.

– Weź go. Niech doda ci otuchy. Zawsze gdy poczujesz się samotny, odnajdziesz mnie w dźwiękach muzyki. Będę nad tobą czuwać – szepnęła, podając mi instrument.

– Dziękuję.

– Nie, to ja tobie dziękuję. Za to, że nadałeś mojemu istnieniu sens, przywróciłeś wiarę, odegnałeś cierpienie. Odejdę spokojna. – Spojrzała za siebie. – Już świta – powiedziała, dotykając mojej dłoni. Gdy pierwsze promienie słońca nieśmiało rozświetliły horyzont, znikła. Jak piękny, choć krótki sen. Co dziwne, prawie nie czułem smutku. Cieszyłem się, że rusałka odchodzi szczęśliwa.

– Evan, sam tak tu stoisz? – zapytał Scott, podchodząc. Kołysał się lekko, na szyi miał ślad czerwonej szminki, a w oczach lekki obłęd. – Ach, Yennefer… Co za dziewczyna, nie uwierzysz. Czarodziejka w każdym calu… Ale co ja chciałem…? – Podrapał się po głowie. Chyba nie do końca wiedział co się wokół niego dzieje. – A, tak… Widziałeś moje spodnie?

Uśmiechnąłem się, patrząc na niego z politowaniem. „Biedak, znowu nic nie będzie pamiętał – pomyślałem. – A szkoda, bo pewnie warto”.

– Poszukaj – powiedziałem z nutką wesołości w głosie, słuchając jego rozmowy z brzozą – na swoim tyłku.

 

 

***

 

 

Po powrocie do Dublina zacząłem kompletować płyty z muzyką celtycką. Eileen nie kłamała – słuchając melodii, czułem jej obecność. Gdy zamykałem oczy słyszałem jak gra i widziałem jak tańczy. Za każdym razem, gdy ogarniała mnie melancholia, płyta lądowała w odtwarzaczu. Moja rusałka była w każdym dźwięku.

 

EPILOG

 

 

Był późny wieczór. Evan usiadł nad brzegiem morza i wyjął flet. Dawno już przestał odczuwać ból po rozstaniu z Eileen, ale nie mógł się oprzeć. Jakaś cząstka romantycznej duszy po prostu chciała grać. Dlatego mając nadzieję, że policja nie aresztuje go za zakłócanie porządku, przyłożył flet do ust. Melodia popłynęła sama, jakby to ona sterowała położeniem palców. Przerwał, patrząc na delikatnie falujące morze.

– „I zagrałem. I jeszcze mi smutniej.” – Zamknął oczy, rozmyślając. Przed oczami zamajaczyła mu sylwetka Eileen. Jej oczy uśmiechały się do niego.

– Mogę się dosiąść? – Przyjemny, kobiecy głos wyrwał go z transu. Obok stała ciemnooka dziewczyna z małym tygrysem na rękach. – Moja kotka mruczy gdy grasz, więc pomyślałam…

– Jasne, siadaj– wyciągnął w kierunku dziewczyny dłoń – jestem Evan.

– Emma. – Dziewczyna uśmiechnęła się przyjaźnie. – A to jest Charlotte. Znalazłam ją niedawno, chociaż można powiedzieć, że to raczej ona znalazła mnie. Ale to długa historia.

– Mam czas. – Evan spojrzał na leżącą na jej kolanach rudą kotkę. Jej szaroniebieskie, głębokie spojrzenie przywodziło mu na myśl górski potok.

 

Koniec

Komentarze

Nawet to opowiadanie wciągnęło mnie swoim klimatem. Pod względem stylu czy języka do niczego przyczepić się nie mogę. Fabuła też mi się spodobała, tylko jedna mała uwaga:

"Razem poszliśmy nad brzeg strumienia i spędziliśmy pół nocy na rozmowie. Opowiadałem jej o Kayleigh, mojej pierwszej miłości. O tym jak poznałem ją w liceum, o tym jak razem spacerowaliśmy po Dublinie, jak śmiała się mając włosy pełne wiśniowego kwiecia, wreszcie o tym jak mnie zostawiła." - trochę dziwne opowiadać potencjalnej nowej dziewczynie o byłej. Takich rzeczy raczej się nie robi przynajmniej według mnie.

No i ogromny plus za nawiązanie do Yennefer ;)

Pozdrawiam!

Dzięki za przeczytanie. Masz rację - tak się nie robi. Trochę się z tym zagalopowałam, zapominając, że w tym momencie Evan jeszcze nic nie wie o Eileen i wciąż jest to dla niego potencjalna dziewczyna. Naniosłam drobne poprawki.

Droga Alicjo, zdecydowanie bardziej podobało mi się "Druga warstwa" i "Podwójna niespodzianka". Tam byłaś bardziej sobą. Scena z fletem i skrzypcami nie daje się obronić, bo zawsze skrzypce stroi się do fletu, a nie odwrotnie. Scena erotyczna mało przekonywujaca, co zresztą dobrze o Tobie świadczy. Całuję Twój literacki nosek i zgoda miedzy nami.

Ryszardzie,

Przyznam szczerze, że mi również. Bardziej sobą? Jeśli w takim sensie, że mialam przy pisaniu tamtych większą radochę, to na pewno. Tutaj chciałam raczej sprawdzić, czy potrafię coś takiego napisać.

Nie wiedziałam nic o strojeniu fletu, ale ona go nie stroiła. Tylko wczuwała się w rytm utworu. Pewnie powinna była ten flet najpierw dostroić (czy dostroić skrzypce do fletu), ale żeby od razu o tym pisać... Można przyjąć, że instrumenty były do siebie dostrojone.

Scena erotyczna? Masz na myśli tę z opowieści Eileen? Fakt, jest szczątkowa. Po prostu nie wyobrażam sobie, żeby dziewczyna opowiadała coś takiego ze szczegółami.

A była niezgoda? Przecież ja się nie obrażam. Wręcz przeciwnie, cieszę się, że ktoś to czyta :)

Nowa Fantastyka