- Opowiadanie: Kalep - Sir Alfons z Witkogradu [BG]

Sir Alfons z Witkogradu [BG]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sir Alfons z Witkogradu [BG]

 

Gdzieś już się utarło, że opowieści o wielkich czynach bohaterów lubią zaczynać się w karczmie. Tak będzie i tym razem.

 

W urokliwej wsi Pyrzygłowice Południwopółnocne znajdowała się urokliwa karczma, o jakże urokliwej nazwie „Urokliwy Zakątek”. Bardzo urokliwe powtórzenie.

 

W izbie zebrało się sporo podróżników, albowiem budynek znajdował się przy ważnym trakcie handlowym. Dominowały trzy typy gości: stali bywalcy-wieśniacy, kupcy oraz poszukiwacze przygód. Ci ostatni w większości tłoczyli się pod korkową tablicą, na której wywieszone były karteczki z zadaniami. Tam trzeba było wytępić popromienne szczury, gdzie indziej pozbierać dziesięć kilogramów maku dla miejscowego alchemika-dillera. Obok tych niezwykle interesujących ulotek swe miejsce zajął pewien gruby jegomość o swojskim imieniu Wiesiomir. Jego zadaniem było czytanie co kilka minut ofert. Poszukiwacze przygód, jak powszechnie wiadomo, skupiają swoje wysiłki na szkoleniu się w rozmaitych metodach walki, więc różnie u nich jest z tak czasochłonną do przyswojenia sztuką czytania i pisania. Było to o tyle problematyczne, że spora część herosów na ważnych dokumentach podpisywała się tak zwanym „iksem”. Ciężkie później stawało się odróżnienie podania o pegaza sir Gruramonironomira z Krynfrotogretogrodu od tego wypisanego przez czarodzieja Mitozusa Mejozusa.

 

Dość już tych dywagacji, czas skupić się na wydarzeniach ważnych.

 

Nagle drzwi do izby otworzyły się z hukiem. Karczmarz Olaf zdążył się przyzwyczaić, każdy bohater chciał mieć dobre wejście. Rozmowy kulturalnie zostały na moment przerwane, tak nakazywał zwyczaj.

 

Przybysz okazał się dwudziestolatkiem o bujnych lokach barwy złota. Przypominał z wyglądu pewnego księcia z bajki z filmu animowanego o zielonym ogrze, którego w nocy zaatakowały rozwścieczone papiloty. Odziany był w białą tunikę, jego pierś zdobiło słońce z ludzką twarzą. Podobny znak widniał na jego trójkątnej tarczy oraz medalionie. U pasa zawieszony miał miecz, kilka sakiewek oraz ołówek w specjalnym pokrowcu.

 

Uznać go można za standardowego rycerza, gdyby nie jeden szczegół. Na ramieniu siedział mu bóbr.

 

Bohater wszedł do karczmy, nagle nad jego głową rozstąpił się sufit, oświetliły go promienie słońca. Oznajmił gromkim głosem:

 

-Jam jest sir Alfons z Witkogradu, nieulękniony paladyn Słońcosława, obrońca słabych, uciśnionych. Rycerz bez skazy i zmazy.

 

Karczmarz Olaf ocenił jego wejście na liczbę pi w skali pięciostopniowej. Kilku gości zaśmiało się głupkowato.

 

-Czemu podałeś na początku swój zawód?– spytał się jakiś chłop.

 

-Masz czosz do niego, masz czosz do mnie– oznajmił groźnie bóbr.

 

Wieśniak zamilkł przerażony. Mogło mieć to związek z tym, że za młodu chciał zostać ekologiem. Przywiązał się nawet kiedyś do brzozy. Niestety to drzewo upatrzyły sobie miejscowe bobry na idealny materiał budulcowy, chciały zbudować nową tamę. Cała wieś musiała rozbierać konstrukcje by uwolnić niedoszłego obrońcę natury.

 

Sir Alfons podszedł niezrażony do karczmarza.

 

-Dzień dobry, prosty karczmarzu, jak zdrowie?

 

-Eee…dobrze, dziękuję, postoję.

 

-Wielce jestem rad z tego powodu. Czy masz może jakieś zadanie dla poszukiwacza przygód?

 

-Zadania są na tablicy, zaraz Wiesiomir je odczyta.– Skinął w kierunku grubasa.– Podać coś?

 

-Miałbym prośbę.– Zniżył głos konspiracyjnie.– Masz może sok porzeczkowy w kartoniku?

 

-Co to jest „kyrtonik”? To jakaś grzybica?

 

-Ciszej, to wielka tajemnica.

 

-Chyba nie ma– stwierdził bóbr.

 

-Masz racje, bobrze Bobromirze.

 

Nagle swoją recytację zaczął Wiesiomir, słowa zabrzmiały jak anioła głos:

 

-Ofer…ofer…oferta nómer jeden– przeczytał z licznym błędami.– Księrzniczka uwienziona w najwyrzszej komacie f wie…wież…wierzy. Nagrodom jezt renta…tfu…renka ksienrzniczki bes połofy kru…kra…kurestwa…krulestwa.

 

Prawie wszyscy poszukiwacze przygód zaśmiali się pogardliwie. Ręki królewny albo księżniczki zawsze musiały iść w parze z połową państwa, inaczej cnotliwa dziewoja może czekać w wieży do renty. Na nią każdy się pokusi, ale wcześniej się to zwyczajnie nie kalkulowało. Jeden tylko bohater się nie śmiał.

 

-Tak, nareszcie wolna księżniczka!- ucieszył się sir Alfons.– Biorę to zadanie! Makao!

 

Wywołało to niemałe zdziwienie zebranych.

 

-Przecież nie ma królestwa, to wbrew wszelkim zwyczajom. Dlaczego chcesz podjąć się tej misji?– spytał jeden z młodocianych bohaterów.

 

Rycerz spuścił wzrok.

 

-W imię zaszad, szkurwiszynie.– Bóbr Bobromir spojrzał groźnie na pryszczatego młodzika.

 

Młodzik cofnął się pod naporem złowrogiego ziemnowodnego gryzonia z rodziny bobrowatych.

 

-Co to jest „szkurwiszyn”– spytał niczego nieświadomy paladyn.

 

-Tysz niewinny jak nieobeszrana łąka– stwierdził ze wzruszeniem zwierzak.– Wiesziomirze, znasz szczegóły szadania?

 

Zapytany wyjął różowy segregator i wypiął z niego jedną z kartek. Zawierała ona opis zadania oraz rysunek królewny. Sir Alfons wyjął własny egzemplarz ozdobiony jednorożcami, a następnie umieścił w nim karteczkę. Wtedy usłyszeli głos przetworzony przez syntezator mowy:

 

-Dziennik misji został zaktualizowany. Dawno, dawno temu…

 

-Pszewiń niepotszebną częszcz.

 

-…bla…bla…księżniczka jest uwięziona w zamku w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży. Nagrodą jest jej ręka bez połowy królestwa. Do podjęcia się tego zadania wymagana jest drużyna o minimalnym składzie czteroosobowym.

 

Sir Alfons pokazał wszystkim zebranym tę ulotkę informacyjną. Zdobił ją rysunek księżniczki wykonany w średniowiecznym stylu, czyli trudno było określić, jak ona dokładnie wygląda. Dziewoja owa miała jakieś włosy oraz złoty łańcuszek, na którym wisiała obrączka.

 

-Jedyna Obrączka!- Rycerz usłyszał gdzieś z dołu piskliwy głosik.

 

Paladyn spojrzał na źródło tych słów. Niezwykle niski człowieczek o czarnych włosach zadrżał. Nosił prosty strój z pelerynką, a jego najbardziej niecodzienną cechą były stopy, ponadprzeciętnie owłosione, niczym więcej nie okryte.

 

-Jak się nazywasz, drogie dziecko? Gdzie twoja mama?– Rycerz kucnął przy knypku.

 

-Nnnnie jestem dzieckiem, tylko niziołkiem. Frobo Baggisz z Szmire, powiernik Jedynej Obrączki. Zgubiłem ją na ostatnim melanżu u Ejdowna, Gejdalf mnie zabije. Zostałem wysłany w celu zniszczenia tego pierścienia, może to uratować świat i moją skórę. Ta laska na obrazku ma niewątpliwie moją własność. Nawet ją pamiętam, przystawiała się do mnie…

 

Sir Alfons padł na kolana i zwrócił się w kierunku sufitu:

 

-Słońcosławie, jesteś aż nazbyt łaskawy! Już misja ratowania świata! Mój mistrz byłby ze mnie dumny. Pomogę ci, jesteśmy teraz drużyną, Frugo!

 

Niziołek spojrzał na nowego towarzysza specyficznie. Takim samym typem spojrzenia obdarza się najczęściej debili.

 

-Jestem Frobo, nie Frugo. Wstań, nie rób z siebie idioty. Chyba wiemy, kto będzie mózgiem drużyny.

 

Sir Alfons porwał knypka w ramiona.

 

-Mój pierwszy niziołek w drużynie, jeszcze trzy i będzie komplet.

 

-Pozwoli paladyn, że przerwę tę chwilę radości. Nadal brakuje wam jednej osoby– odezwał się tajemniczy jegomość.

 

Siedział on w rogu karczmy, dzięki temu widział doskonale pomieszczenie oraz wejście. W każdej gospodzie jest taka zakapturzona osoba z fajką, często okazywała się ważna dla fabuły.

 

Mężczyzna podszedł do nich, wspierał się na solidnym kosturze. Sir Alfons skrzyżował ramiona, dodam, iż nadal trzymał Froba.

 

-Kimsze jesztesz?– zapytał bóbr.

 

-Zwą mnie Łazik z Północy, mój prawdziwy nick pozostanie tajemnicą. Wizard 6 level, do usług.

 

Nieznajomy odrzucił kaptur, oczom zebranym ukazała się ruda czupryna. Wokół prawego oka miał wytatuowany płomień.

 

-Przykro mi, Rudy– powiedział Frobo.

 

-Dlaczego?– zdziwił się.

 

-Bo wiesz, masz…ten…wiesz jaka jest główna zasada podrywu? Nie być ru…

 

-Dość mitrężenia, możesz dołączyć do drużyny. Tym więcej nas, tym weselej.

 

-Masz moją manę.

 

-Cieszę się, ale nie lubię owoców morza. Teraz powinniśmy się jakoś nazwać. Co sądzicie o Bractwie Ostatecznej Walki ze Złem i Wysokimi Cenami Świadczeń Medycznych?

 

-Głupie, może Bohaterowie Specjalnej Troski?– zażartował Frobo.

 

Łazik oraz Bobromir załapali żart. Alfons już nie.

 

-Zgoda, mi się podoba. Zapisuję w dzienniku misji.

***

 

-Hej ho, hej ho, na misje by się szło!- śpiewał paladyn.

 

Tworzyli razem niecodzienny pochód, chociaż w świecie fantasy tracił on nieco na swojej niezwykłości. Z przodu sir Alfons, rycerz skąpany w blasku z bobrem na ramieniu. Zwierzak zajmował się studiowaniem mapy narysowanej kredkami przez przedszkolaka. Za nimi czujnie stawiał kroki Rudy Łazik z Północy. Młody czarodziej co chwilę udawał, iż strzela jakimś zaklęciem w wyimaginowanych wrogów. Na końcu wlókł się Frobo, przeklinał jedynie brak wierzchowca.

 

Przemierzali gościniec przecinający pola. Pracowali na nich chłopi, uwijali się niczym w jakieś grze strategicznej. Kilku budowniczych kończyło stawianie średnich kwater, miało to na celu zwiększenie populacji osady. Gdy przymocowano ostatnie dachówki pojawiło się z nikąd ośmiu nowych robotników.

 

Tymczasem Bohaterowie Specjalnej Troski dotarli do skraju starego lasu. Liście w koronach drzew tworzyły gęsty baldachim, przez który nie mogło się przebić słońce.

 

-Nie mówcie adminowi, ale mam mapę tej lokacji z rozmieszczonymi mobami– pochwalił się Rudy.

 

-Co to są moby?– spytał rycerz z Witkogradu.

 

-Ale z ciebie noob…moby to wrogowie. Ten maphack to trochę cheatowanie, ale dzięki temu wiem, że jakieś dwieście metrów dalej zaczaił się druid 9 lvl.

 

-Chyba powinniśmy zawrócić– pisnął Frobo.

 

-Nie lękaj się, Frugo. Nic nie zrozumiałem ze słów Łazika, ale wiem jedno: Słońcosław nie chciałby, żeby jego paladyn uciekał przed niebezpieczeństwem! Stawimy mu czoło.

 

-Ok, przynajmniej się podexpimy, może jeszcze coś fajnego dropnie. Trochę golda też by się przydało– stwierdził młody czarodziej.

 

-Ty chyba jesteś obcokrajowcem– odezwał się niziołek.

 

-Mosze masz wadę wymowy, o której nie wiesz– zauważył Bobromir.– Nie kaszdy ma tak dobrą dykszje.

 

-I kto to mówi, znasz chociaż jakieś bity, jak przystało na bobra?

 

-Szpierdaraj, pszesztań pie…

 

-Dość tego, przyjaciele. Nasze braterstwo zabrania kłótni. Tak nie można…podajcie sobie ręce na zgodę.– Alfons przybrał minę zbitego mopsa.

 

Spełnili jego prośbę, oczywiście nie zapomnieli przy tym o samczym pokazie siły. Rudy musiał rozmasowywać obolałą dłoń. Paladyn uradował się tym pojednaniem.

 

-Teraz możemy ruszać na spotkanie przeznaczenia!

 

Zgodnie z przewidywaniami Łazika po dwustu metrach ujrzeli opalonego starca w szacie z liści. Jego kostur był fajniejszy od egzemplarza Rudego. Poskręcany, ozdobiony tajemniczymi znakami.

 

-Stać w imieniu natury, kapitalistyczne świnie!- krzyknął.

 

-Oj przepraszam, ale Bobromir jest bobrem– zauważył rycerz z Witkogradu.

 

-Co z ciebie za druid? Niziołku, co o tym sądzisz?– spytał młody czarodziej, który przyjął pozycje mnicha Shaolin z zaparciem.

 

Niziołek na pewno miał swoje zdanie na ten temat, ale teraz był zaabsorbowany chowaniem się za drzewem.

 

-Niszczyciele Matki Natury, ja, druid Kisiwór, zabraniam wam poruszania się w tym lesie!

 

-Ale ma nerdowy nick, chociaż mój kumpel raz miał Anus, a to po łacinie znaczy…

 

-A możemy chociaż zawrócić?– pisnął Frobo.

 

-Słuchałeś mnie? Nie możecie się poruszać w tym lesie. Musicie też oddać mi całą gotówkę. Przeznaczę ją na ekologie, a ja sam jestem najbardziej ekologiczny.

 

-Mamy zosztacz tu na ształe?– spytał oburzony zwierzak.

 

-Tak, pustynny bracie, który zaprzedał duszę mieszczuchom.

 

-Znasz się chociaż na zoologii? Bobry nie żyją na pustyni!- oburzył się Rudy.– Co ty miałeś z biologii?

 

-Kwestionujesz moją druidyczną wiedzę?! Zapłacisz za to!

 

Z pobliskich krzewów zaczęły wychodzić humanoidalne stworzenia ludzkich rozmiarów, stworzono je z cienkich patyków.

 

-Naprzód, moje prowizoryczne drzewce!

 

-Rubber snake!– wykrzyknął zaklęcie Łazik, głos wręcz ociekał mu magią.

 

W jego dłoni pojawił się gumowy wąż długi na dwa metry. Zaczął nim wywijać, kręcił mordercze młynki. Prowizoryczne drzewce łamały się pod wpływem uderzeń elastycznej broni, jednak w miejsce każdego powalonego pojawiało kilka następnych.

 

Sir Alfons położył dłoń na rękojeści miecza.

 

-Nie mamy złych zamiarów, my jesteśmy po stronie dobra– oznajmił sir Alfons.

 

-Pewnie jesteś zły i tylko kłamiesz.– Zarzucił mu Kisiwór.

 

-Ttttto nie prawda– załkał heros.

 

Nagle listowie się nad nim rozstąpiło, zalał go snop światła. Rzekł dumnie przez łzy:

 

-Jam jest sir Alfons z Witkogradu, nieulękniony paladyn Słońcosława, obrońca słabych, uciśnionych. Rycerz bez skazy i zmazy.

 

Kisiwór zaniemówił, jego stwory przystanęły.

 

-Byłoby kiczowato, gdyby po takim czymś zrezygnował z walki– mrugnął pod nosem Frobo.

 

Po chwili słowa niziołka okazały się prorocze.

 

-Twoje niepohamowane dobro zmieniło mój światopogląd, przez długi czas byłem bardzo niegrzecznym druidem. Teraz poznałem sens mojego życia.

 

Stanowczym ruchem zdarł z siebie odzienie, pozostawił jedynie dwa listki w strategicznych miejscach, nie chciał zniesmaczyć Bohaterów Specjalnej Troski.

 

-Będziesz Leśnym Jeba…?– chciał zapytać Frobo, ale w porę ugryzł się w język.

 

Lepiej nie podsuwać staremu druidowi pomysłów.

 

-Od tej pory będę sobie hasał nago po łąkach oraz polanach z moimi drzewcowymi patyczakami. Kisiwór nie będzie kisił wora!

 

-Cieszę się, że znalazłeś swoje powołanie– wzruszył się rycerz.– Może chciałbyś nam przez pewien czas towarzyszyć?

 

-Mógłbym trochę, może znalazłbym jakąś driadę do wspólnego hasania.

 

Drużyna powiększona o druida-ekshibicjonistę z druidycznymi patyczakami ruszyła w dalszą drogę.

***

 

Bohaterowie Specjalnej Troski siedzieli przy ognisku. Była już noc, czas na klimatyczne opowieści przy ogniu. Niestety, druid nie pozwolił podpalić drewna, zamiast tego Rudy wyciął im z czerwonego papieru płomyczki i powtykał je między patyki. Nastrój musi być.

 

-…i wtedy baba do lekarza powiedziała: „No chyba ty”. Niezłe, nie? – zakończył wzruszającą opowieści o babie i lekarzu.

 

Nikt się nie śmiał, tylko Alfons parsknął po jakiś pięciu minutach.

 

-Niezłe– przyznał.

 

-Rudy, ten suchar był tak suchy, że wysuszyłby jezioro– stwierdził złośliwie Frobo.

 

-Rectal bulb– zaintonował złowrogo czarodziej, w jego dłoni pojawiła się gruszka do lewatywy.– Mówiłeś coś?

 

Niziołek zrobił wielkie oczy. Chciał zmienić temat, więc zwrócił się do paladyna:

 

-Dlaczego chciałeś od karczmarza sok porzeczkowy w kartoniku?

 

-Myślałem, iż żadna niewinna duszyczka nie dosłyszała tego. Jesteście moimi przyjaciółmi, więc mogę wam zdradzić sekret, który przekazał mi mój mistrz.

 

-Jaki to sekret?– spytał podekscytowany Łazik z Północy.

 

Sir Alfons odchrząknął dla lepszego efektu. Nagle obozowisko zostało oświetlone blaskiem Księżyca, znikąd pojawiła się grupa meksykańskich muzyków. Zaczęli grać poważna melodię.

 

-„Ołówek i kartonik soku porzeczkowego są potężniejsze od miecza, a bilet MPK pozwoli ci dotrzeć do twego celu”. Mój mistrz potrafił wieszczyć, więc może być to przepowiednia. Od tego czasu zawsze mam ze sobą kilka bilecików oraz ołówek. Niestety mój dotychczasowy sok porzeczkowy się przeterminował.

 

Muzycy zniknęli, wszystko wróciło do normy. Czym właściwie jest ta norma?

 

-To wszystko?– zdziwił się Baggisz z Szmire.– Dupa, a nie mistrz.

 

Frobo zasłonił się przed potencjalnym ciosem, ale rycerz zareagował inaczej. Rozpłakał się.

 

Bobromir zdzielił niziołka w potylicę ogonem.

 

-Pszeprosz go!

 

-Przepraszam.– Frobo rozmasowywał obolałą głowę.

 

-Nic nie szkodzi, Frugo. Nie gniewam się, jesteśmy przecież przyjaciółmi.– Pociągnął głośno nosem.

 

-Jestem Frobo, idio…– zaczął, ale złowrogie spojrzenie bobra wywołało natychmiastowe zamknięcie otworu gębowego.

 

-Jak daleko jest do tej wieży? Nie mogę się doczekać expa za questa. Ile dostaniemy?– spytał Łaziki.

 

Zwierzak spojrzał na mapę.

 

-Muszimy jeszcze minącz szłodkiego kłulikczka orasz zejszcz po tęczy. Niesztety mapa nie ma szkali.

 

-Chyba nie było dobrym pomysłem brać mapy od przedszkolaka– wypowiedział się Kisiwór.

 

-Przedstawił się jako kartograf, a dzieci nie mogą przecież kłamać– rzekł paladyn, jakby to wszystko wyjaśniało.

 

-Taaa, jasne– powiedział niziołek.– Zastanawia mnie pewne kwestia…

 

-Pytaj, Frugo!

 

-Jestem Fro…a zresztą nieważne. Dlaczego tak zależało ci na ratowaniu księżniczki? Nie znasz jej, nie dostaniesz połowy królestwa, a do renty ma jeszcze daleko.

 

-Cóż mogę rzec? Ufam wam, więc zdradzę moją tajemnicą…

 

Nagle okoliczne krzewy zaszeleściły, usłyszeli przerażające odgłosy ze wszystkich stron.

 

-Łolobulobul!

 

-Motyla noga, kitowcy!- zaklął szpetnie Alfons.

 

-Nie znam tego moba, jakie ma staty?– spytał Rudy.

 

-Wiem tylko, że są ulepieni z gliny. Nie mnie wiedzieć, czy mają statki. Jeśli twe słowa są prawdziwe, to okazywaliby się bardziej ludzcy, niż myślałem. Będę musiał użyć miecza na ludzi…

 

Wtem z zarośli zaczęły wyskakiwać szare istoty o humanoidalnym kształcie. Wyrazy ich twarzy były specyficzne, na swój sposób zamyślone. Zapewne nurtowały ich zagadnienia egzystencjalne.

 

Rycerz ujął rękojeść i zamaszystym ruchem dobył broni. Światło z fałszywego ogniska oświetliło miecz, którego klinga pokryta była…

 

-…gąbką?– trafnie zauważył Frobo.

 

-Alfonsz mosze poszczycić szię tym, isz nigdy nikogo i niczego nie szabił. Profeszjonalny paladyn.

 

-Łolobolobolo!- krzyknął jeden z kitowców.

 

-Przepraszam, to rzeczywiście bardzo niegrzecznie tak rozmawiać podczas walki– przeprosił sir Alfons, a następnie stuknął mieczem o swą tarczę.– Możemy zaczynać.

 

Ruszyli.

 

Kisiwór wzniósł swego drąga w górę. Z koron drzew posypały się druidyczne patyczaki na szare potwory. Sojuszników natury było jednak mniej, przez co udało im się zatrzymać jedynie część napastników. Rudy przez ten czas zakreślił niewielki okrąg w powietrzu kosturem, miejsce tak wyznaczone jarzyło się zielonym blaskiem.

 

-Watermelons canonade– zaintonował.

 

Z figury geometrycznej zaczęły wystrzeliwać arbuzy z zabójczą precyzją. Pole walki szybko pokryte zostało sokiem z kawonu. Do walki wkroczył paladyn, jego gąbkowy miecz świszczał złowieszczo przy każdym zamachu. Szare stwory były powalane na ziemie w wielkiej ilości, ale po chwili wstawały. Brobromir natomiast lawirował pod nogami przeciwników tak, ci przewracali się niezdarnie o jego ogon. Tymczasem Frobo próbował skryć się w jakiś zaroślach, niestety wybrał te, w których czaiła się grupa kitowców. Ci unieśli go nad ziemię, a następnie zaczęli uciekać. Biedny niziołek zemdlał z przerażenia.

 

-Frugoooo!- krzyknął za przyjacielem paladyn.

 

Chciał się rzucić za nim w pogoń, ale powstrzymał go Łazik.

 

-Stój, to dobra okazja na użycie najbardziej klasycznego czaru na świecie.

 

Rozłożył ręce, a następnie przyjął pozycje jak do kamehameha.

 

-Fire ball!- krzyknął desperacko.

 

Nic się nie stało, a porywacze zdążyli zniknąć w gęstwinie. Reszta kitowców zaczęła uciekać.

 

Rudy padł na kolana.

 

-Jak to się mogło stać? Przecież miałem dość many.– Pacnął się dłonią w czoło.– Zapomniałem wykupić tego skilla!

 

-Zjebałesz– stwierdził bóbr.

 

-Nie mów tak, na pewno Łazik z Północy chciał dobrze. Teraz musimy odbić Fruga.

 

-Dajmy szobie szpokój, był szłaby.

 

-Znam go od kilku stron tego opowiadania, to nasz przyjaciel. Prawie zrobiłby to samo dla nas.

 

-Szuper, ale jak go wytropimy?

 

Kisiwór wyprostował się dumnie i poprawił swój listek.

 

-Nie zapominajcie, iż macie druida w drużynie. Jestem bystrooki jak dżdżownica, silny jak chomik, zwinny jak hipopotam, energiczny jak leniwiec, mądry jak…

 

-Fszystko fajnie, ale dasz radę ich znaleszcz?

 

-Wyczuję tych glinianych kapitalistów na kilometr. Będę jadł glebę, dzięki temu wytropię ich moim zmysłem smaku. Mam nawet głównego podejrzanego, który byłby w stanie ulepić kitowców. Doktor Stainfrank, kapitalistyczna świnia, nie obrażając gryzoni.

***

 

Frobo obudził się skrępowany na stole operacyjnym. Znajdował się w sterylnie czystym pomieszczeniu pełnym dziwacznych przedmiotów.

 

-Gdzie ja jestem?– wychrypiał.

 

-W moim laboratorium, panie Frugo. Przynieśli pana tutaj moi kitowcy– wyjaśnił łysiejący facet w kitlu.– Jestem doktor Stainfrank, mam zamiar na tobie poeksperymentować. Pomożesz mi dokonać epokowego czynu.

 

Założył okulary absurdalnej wielkości.

 

-Pomogę, tylko wypuść mnie. Nawiasem mówiąc, jestem Frobo.

 

-Nie pytałem cię o imię, ani tym bardziej o zgodę, panie Frugo.

 

Doktor rozłożył przed nim projekt, na którym ustawiono w rządku troje raczkujących ludzi. Połączono ich tak, aby stworzyć jeden układ pokarmowy. Niziołek głośno przełknął ślinę.

 

-Panie Frugo, oglądał pan może „Ludzką stonogę”?

 

-Nie…

 

-Ja też nie, szkoda.– Wyrzucił rysunek.– To musi być świetny film. Właściwie, jak możemy mówić o filmach, skoro żyjemy w uniwersum, które jest na etapie zbliżonym do średniowiecza? Nie zastanawiało to pana?

 

-Nie…tak…nie.– Niziołek nie potrafił wyczytać z twarz Stainfranka właściwej odpowiedzi.

 

-Mniejsza z tym, chyba się nie dogadamy. Jak już mówiłem, nie miałem przyjemności zobaczyć „Ludzkiej stonogi”, ale oglądałem za to „Inspektora Gadżeta”.

 

Laboratorium wypełnił diaboliczny śmiech.

***

 

Niekompletni Bohaterowie Specjalnej troski siedzieli sobie w długim na dwadzieścia metrów omnibusie napędzanym czterema końmi umagicznionymi.

 

Kisiwór skrzyżował ręce i wpatrywał się w okno. Wyglądał na mocno sfrustrowanego.

 

-Żeby druid mojego pokroju musiał korzystać z usług kapitalistycznego Magicznego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Hańba!

 

-Kisiwór, no weź…– zaczął sir Alfons, ale musiał przerwać z powodu mdłości.

 

Paladyn był zielony na twarzy niczym ork, okazało się, że cierpi na chorobę lokomocyjną w pojazdach MPK.

 

-Gdybyś się nie objadł ziemi po drodze, a następnie nie powiedział, że nie dasz rady prowadzić po smaku, bo inaczej pękniesz…wtedy nie musielibyśmy używać biletów Alfonsa. Został mu tylko jeden– naskoczył na druida Rudy.

 

-Gdybyś ty nie pozwolił porwać Froba, to nie byłoby żadnego problemu. Ja się poświęcałem dla drużyny, ryzykuję niestrawność, a ty?

 

-Dość tego…na Słońcosława, podajcie wiadro– poprosił paladyn.

 

Spełnili pospiesznie jego prośbę, w przeciwnym razie groził im mandat za zanieczyszczanie pojazdu MPK.

 

-Po pierwsze, to on…ma na imię…Frugo. Nie lubi…przekręcania swojego imienia– kontynuował wypowiedź.– Po drugie, jesteśmy…przecież przyjaciółmi. Nasze więzi mogą wszystko…

 

Zakończył swą przemowę głośnym opróżnieniem żołądka.

 

-Nie mamy przecież pewności, czy jedziemy w dobrą stronę. Wsiedliśmy do pierwszego omnibusa, którego zobaczyliśmy– zauważył Kisiwór.

 

-Przyznam się do czegoś– szepnął czarodziej konspiracyjnie.– Podejrzałem kawałek solucji, to najszybszy sposób na przejście tego questa.

 

-Hę?– nie zrozumiał druid.

 

-Chyba wiem, o co…chodzi naszemu przyjacielowi. Wszystko zaczyna się układać. On przewidział nawet…nasze spotkanie z tobą. Jest jasnowidzem– stwierdził zielony paladyn.

 

-Nie wykupiłem skilli typu omen albo prophecy– zaprzeczył.

 

Jego towarzysze oczywiście nie zrozumieli sensu słów.

 

-Czi obczokrajowczy, nie dogadasz szię.

 

Wtem omnibus MPK zatrzymał się na przystanku przy jakiejś wieży w środku lasu.

 

-Przystanek numer 4569 przy wieży doktora Stainfranka & Księżniczki do uratowania.

 

Zieloną twarz rycerza rozjaśnił uśmiech.

 

-Słońcosław jest dla mnie łaskawy.

***

 

Wzrok Bohaterów Specjalnej Troski spoczął na wieży o wysokości stu metrów.

 

-Myślałem, że księżniczka będzie miała wieżę na własność. Tak by wypadało– poskarżył się paladyn.

 

-Gówno wiesz, Alfonsz. Czeny wynajmu wiesz sztale roszną, więcz częszto nie ma innego wyjszcza, jak wynajmowacz na szpółę.

 

Zbliżyli się powoli do dwuskrzydłowych drzwi, które okazały się otwarte. Z dobytą bronią wkroczyli do mrocznego wnętrza. Było w nim całkiem ciemno.

 

-Spróbuję poświecić trochę mocniej– oznajmił paladyn z Witkogradu, zacytował przy tym starego czarodzieja z jednej ze swoich ulubionych opowieści.

 

Odchrząknął znacząco, a potem wydeklamował dźwięcznym głosem:

 

-Jam jest sir Alfons z Witkogradu, nieulękniony paladyn Słońcosława, obrońca słabych, uciśnionych. Rycerz bez skazy i zmazy.

 

Pomieszczenie rozświetlił snop jasnego światła, ukazał ich oczom niezwykły widok. Znajdowali się u stóp przezroczystych schodach, które pięły w górę niczym wąż. Wykonano je zapewne ze szkła, dzięki temu pięknie odbijały blask. Na każdym ze stopni siedział przyczajony kitowiec. One brzydko odbijały ten blask.

 

-Bulubulubul!- przywitały ich stwory.

 

Na samym ich szczycie stał łysiejący mężczyzna w kitlu z naładowaną kuszą. Nosił ze sobą sporych rozmiarów plecak pełen linek. Obok niego klęczał zakuty w kajdany Frobo, który ledwo zachowywał równowagę. Wyżej był drewniany sufit z klapą.

 

-Czekałem na was, Bohaterowie Specjalnej Troski. Jestem doktor Stainfrank– oznajmił facet.

 

-Skąd o nas wiesz?– spytał Rudy.

 

-Obserwuję was od pewnego czasu…

 

-Czemu porwałeś naszego towarzysza, kapitalistyczna świnio?!- krzyknął gniewnie Kisiwór.

 

-Był dobrym materiałem na eksperymenty, a poza tym chciałem was zwabić do siebie, leśny zboczeńcu.

 

-Dlaczego?

 

-Ponieważ jestem waszym antagonistą! Każde dobro wywołuje zło, a każde zło dobro. Świat dąży do równowagi między tymi diametralnie różnymi siłami.

 

-Piepszenie, nie ma czerni i bieli. Jeszt tylko szaroszcz– stwierdził Bobromir.

 

-O co chodzi z tymi kolorami?– zdziwił się sir Alfons.

 

-Nie ma dobra i zła. Są tylko nasze decyzje, nic nie jest jednoznaczne– wyjaśnił słabo Frobo.

 

-Nie pozwoliłem mojemu jeńcowi się odzywać. Pańskie zachowanie jest niegrzeczne.

 

Doktor przystawił mu do skroni naładowaną kuszę.

 

-Teraz dla lepszego efektu wygłoszę jakiś idiotyczny monolog, żebyście mięli czas go uratować. Kiedy byłem jeszcze młody…– zaczął opisywać burzliwą historie swojego życia.

 

Sir Alfons chciał ruszyć na ratunek, ale drogę zastąpiła mu banda kitowców.

 

-Łoloboblbolobbolo– oznajmiły spokojnym głosem.

 

-Wiem, jest was zbyt wielu. Nie zdążę się przebić– przyznał zasmucony.

 

-Bulululul– powiedział jeden z nich.

 

-Dziękuję za pociechę…masz może jakiś sok? Pić mi się chce.

 

Potwór podał sir Alfonsowi…

 

-Sok porzeczkowy w kartoniku!- Rycerz nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

 

Schował szybciutko sssskarb do sakiewki.

 

-Frobo, jest ich zbyt wielu! Musisz sam coś wymyśleć!- polecił Łazik.

 

-Niby co? Mam skakać?

 

-W sumie…tak. Inaczej na pewno zginiesz. Tak masz niewielkie szanse.

 

Byłoby mu łatwiej, gdyby nie był tchórzem. Spróbował się ruszyć, lecz nie mógł nic zrobić, ze strachu nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

 

-Dalej nogi Froba, dam radę!

 

-Musisz uwierzyć w siebie. Pamiętaj też, iż nie jesteś Frobo, tylko Frugo– zagrzewał kompana Alfons.

 

-Idiota, ale co mi szkodzi? Dalej, dalej nogi Fruga!

 

Wtedy stało się coś niespodziewanego dla tych, którzy nie znają „Doktora Gadżeta”. Nogi niziołka gwałtownie się wydłużyły. Przypominały one teraz węże prysznicowe, też wykonano je z jakiegoś metalu. Wybił się dzięki nim w górę, siła była tak wielka, że pękły od niej schody. Zmieniły się one w niezliczone drobinki szkła, przypominały przezroczysty piasek. Kitowcy polecieli na dół, pozostały z nich sterty gliny przyprawiane kwarcem, widocznie nie posiadali żadnych poduszek powietrznych. Doktor Stainfrank pociągnął za jedną z linek w plecaku. Bohaterowie Specjalnej Troski usłyszeli pisk chomików. Wysunęło się wirujące śmigło, antagonista zaczął latać.

 

-Nie spodziewaliście się chomikokoptera?– spytał.

 

-Umbrella!

 

Łazik osłonił towarzyszy przed odłamkami wyczarowanym parasolem.

 

Frobo tymczasem nie zdołał wyhamować i uderzył w drewniany sufit. Przebił się przez niego na wylot, a następnie wylądował z głośnym plaśnięciem na wyższym piętrze, zniknął im z oczu.

 

Doktor zaśmiał się złowieszczo, następnie poleciał za niziołkiem. Zdawało się, iż słyszą od niego groźbę:

 

-Jeszcze się spotkamy, a wtedy zrobię z was ludzką stonogę.

 

-Musimy ratować naszego przyjaciela!- krzyknął sir Alfons.

 

-Nie wiadomo, czo ten popraniecz mosze…– zaczął Bobromir.

 

-Nie mam levitation, właściwie żadnym moim skillem się tam nie dostanę…

 

-Mógłbym…– zaczął Kisiwór, ale nagle złapał się za brzuch.

 

-Mówiłem, że po tej ilości ziemi dopadnie cię niestrawność– przypomniał Łazik.

 

Druid jedynie skulił się w kłębek.

 

-Kapitalistyczny mądrala. Mam układ pokarmowy jak wirus.

 

-Przecież wirusy nie mają układu pokarmowego.

 

-Cholera.

 

-Proszę tak brzydko nie mówić, trzeba coś wymyśleć. Mam wszystkie trzy przedmioty, o których mówił mój mistrz. Tylko jak nam pomoże ołówek, sok porzeczkowy i mój ostatni bilet MPK?

 

-Omnibus chyba tam nie dojedzie, więc nic nam bilet MPK nie daje…– powiedział Łazik.

 

-Mam! MPK to skrót!- ucieszył się paladyn.

 

-No tak…od Magicznego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego.

 

-Skróty można różnie zinterpretować. Naszą wiarą i przyjaźnią możemy zmienić naturę rzeczy. MPK mogłoby oznaczać…

 

-Magiczną Przemianę Kreatur?– zaproponował Łazik.

 

-Dokładnie, teraz musimy tylko w to uwierzyć. Uwierzcie!- Paladyn wydobył bilet.

 

Zapadła niezręczna cisza. Czekali, czekali, czekali.

 

-Wierzę we wróżk…Magiczną Przemianę Kreatur– zadeklarował rycerz.

 

-Działa już?– spytał czarodziej.

 

-Jeszt tylko jeden szposób, aby szię pszekonać.

 

Zwierzak porwał w swoje łapki papierek. Rozbłysło światło. Ich oczom ukazał się bóbr. Taki magiczny. Z brązowymi skrzydłami orła. Takimi magicznymi. Zamachnął nimi kilka razy i znalazł się w powietrzu.

 

-Ja latam!- krzyknął uradowany gryzoń.

 

-On lata!- zdziwili się Rudy oraz Kisiwór.

 

-On gada!- wtrącił swoje trzy grosze paladyn.– Chociaż on tak zawsze.

 

Zwierzak chwycił rycerza za tunikę. Z trudem unieśli się w powietrze, wydali przy tym okrzyk radości.

 

-Jak anioła głos– mruknął Łazik rozczulony tym widokiem.

 

Tymczasem paladyn wraz z Bobromirem wlecieli w otwór. Znaleźli się w półkolistym pomieszczeniu, przed nimi znajdowały się drzwi z tabliczką. Według napisu tam rezydowała księżniczka. Frobo leżał nieprzytomny na podłodze, a nad nim klęczała zakapturzona postać. Nigdzie nie było widać doktora.

 

-Kim jesteś?– spytał.

 

Nieznajomy odrzucił kaptur. Posiadał krzaczaste brwi oraz sumiaste wąsy brązowego koloru.

 

-Mistrz?– Alfons nie mógł uwierzyć swoim oczom.

 

-Nie daj szię zwieszcz, przeczież ja jesztem twoim misztszem– przypomniał bóbr.

 

-Racja, mistrzu. Klątwa, która cię dotknęła jest naszą tajemnicą. Zaklęcie może zdjąć z ciebie tylko łza dziewicy-księżniczki. Oficjalnie nie żyjesz.

 

-A ty, mój drogi uczni, moszesz tylko z taką szię oszenić. Tylko to uniewasznia szluby czysztoszczy naszego bracztwa. On muszi pilnowacz damy. To sztrasznik.

 

W dłoni fałszywego Bobromira zmaterializował się miecz.

 

-Jak mam go pokonać?

 

-Pamiętaj, czego czię uczyłem, drogi uczniu. Myszl posza szchematami.

 

Sir Alfons dobył swojej broni, by po chwili ją odrzucić. To musiało wielce zdziwić strażnika. Paladyn zamarł na uderzenie serca. Następnie szybkim ruchem wydobył kartonik oraz ołówek.

 

-„Ołówek i kartonik soku porzeczkowego są potężniejsze od miecza!”– krzyknął podczas wbijania ostrego końca w pojemnik na picie.

 

Wycelował w przeciwnika i ścisnął. „HB” zielonego koloru uderzyło w czoło wroga, a sok opryskał jego oczy. Klon dawnego mistrza rzucił broń, dłońmi zasłonił twarz. Sylwetka strażnika rozwiała się.

 

-Zwycięstwo! Bobromirze, zajmij się naszym przyjacielem, a ja…

 

Alfons otworzył drzwi do komnaty damy.

 

Mały ludzik z czapką w kształcie muchomora spojrzał na niego z zdziwiony.

 

-Mario?– powiedział językiem magii Łazika.– Thanks…I guess. But our princess is in another castle.

 

Nasz bohater nie znał tej pradawnej mowy, ale zrozumiał mniej więcej jej sens. Gdyby miał w zwyczaju przeklinanie, to na pewno wiecie, co by powiedział.

 

-I’m jokking. Princess is there. Her name is…

 

Księżniczka wyłoniła się zza kotary. Na pierwszy rzut oka było wszystko dobrze, ale…

 

-Witam, Grzegorz jestem.

 

-Tranwesztyta. Jak w szyciu. Niby wszysztko pięknie, a tu chu…– Bobromir zajrzał do pokoju z poobijanym Frobem.

 

-Chyba się nie liczy do zdjęcia klątwy, ale przynajmniej uratowaliśmy księcia…księżniczke.

 

-W jakim wieku możesz przejść na emeryturę?– spytał niziołek.

 

Koniec tej opowieści o dzielnym sir Alfonsie z Witkogradu, nieulęknionym paladynie Słońcosława, obrońcy słabych, uciśnionych. Rycerza bez skazy i zmazy.

 

Zbieżność nazw jest przypadkowa. Prawie przypadkowa.

Koniec

Komentarze

No sam nie wiem. Napisane niby lekko i nawet sympatycznie, choć zdarzyły się jakieś tam błędy, ale mnogość motywów straszliwa. Trochę wyszedł taki misz masz, pomieszanie z poplątaniem. Jak dla mnie, motywów trochę za dużo, kitowcy, inspektor Gadżet, itd. to lekka przesada.

Konkurs, w którym wziąłeś udział, to BEZ GRANIC. Mam wrażenie, iż uzgodniłeś z sobą, że będzie super, jesli napiszesz również BEZ HAMULCÓW. Moim zdaniem wyprodukowałeś tekst, który największe szanse  miałby w GRAFOMANII 2012, nikt nie mógłby wytykać Ci błędów, a te, niestety, są bardzo liczne. Nagromadzenie wątków i postaci skutecznie zagęściło akcję i ograniczyło swobodę jej śledzenia. A szkoda, bo napisałeś opowiadanie zabawne i całkiem niezłe (moim ulubieńcem jest Bobrosław). Domyślam się, że pisanie nie sprawia Ci większych trudności, a i poczuciem humoru popisać się możesz. Skoro masz takie zalety, czemu powtarzasz własne żarty? "Przybrał pozycję bojową ninji z zaparciem.", "Znikąd pojawiła się grupa meksykańskich muzyków. Zaczęli grać poważną melodię."  "Zbieżność nazw jest przypadkowa. Prawie przypadkowa." Te zdania czytałam już w "Mrocznym Lordzie". Życzę sukcesów i czekam na kolejne opowiadania. Pozdrawiam.   

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm, w kwestii gramatyki "Tysz niewinny jak nieobeszrana łąka"! Ale w kwestii komiksów, opowieści, gier i odniesień już jest znacznie lepiej. Bardzo się podobało.

Rzeczywiście "troszkę" mogłem przesadzić z ilością różnorodnych motywów, na swoją obronę dodam, że ten konkurs w pewnym stopniu mógł takie coś znieść. Skoro nie ma granic, to sprówbowałem nie ograniczać się hamulcami. Eksperymentalne szaleństwo na poligonie konkursowym. Uprzedzam, iż ewentualne dalsze losy Bohaterów Specjalnej Troski byłyby bardziej "tematyczne", tak już założyłem przed dokończeniem "Sir Alfonsa z Witkogradu".

Jeśli chodzi o powtarzanie żartów:

1. Ostatnie słowa w "Mrocznegym Lordzie" oraz "Sir Alfonsie z Witkogradu" miały w załorzeniu kończyć moje teksty humorystyczne, taka cecha charakterystyczna autora albo budowanie marki.

2. Muzycy są nawiązaniem do mojego wcześniejszego twora, taki smaczek dla czytelników.

3. Pozycja ninji zaś...eeee...moje niedopatrzenie, przyznaję się bez bicia.

Dziękuję za poświęcony czas.

@nieszgoda.b, miło szłyszeć ;)

Kalep, rozumiem, że będą kolejne opowiadania, i będzie je kończyć zawsze to samo zdanie. Przyjmuję takie wyjaśnienie. Przecież już Jan Tadeusz Stanisławski, słynny profesor mniemanologii stosowanej, wszystkie swoje wykłady "O wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy" i "O wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia" kończył zdaniem "I to by było na tyle."

Może nie napisałam tego wprost, ale Twoje opowiadanie bardzo mi się podobało. Czekam na następne. Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mi w sumie też się podobało, tylko w pewnym momecie zaczęło być trochę za dużo tego, a jak wiadomo, co za dużo, to niezdrowo ;)

Na przyszłość nie przedobrzaj. Od pewnego momentu nie wiadomo, śmiać się czy wzruszać ramionami --- a to niweczy przyjemność czytania. 

I to by było na tyle. (Ja też wiem, jakimi słowami kończył "wykłady" J. T. S.)

Widzę Adamie, że w zamierzchłej przeszłości spędzałeś piątkowe wieczory (albo niedzielne poranki) słuchając Ilustrowanego Tygodnika Rozrywkowego a potem Ilustrowanego Magazynu Autorów. Rozmarzyłam się nieco wspominając tamte czasy. Czasy minęły, wspomnienia pozostały.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:-)   Dwa przecinki, a gdyby ściśle przestrzegać, trzy.   :-)  

Jednego żałuję. Trzeba było nagrywać, nagrywać, nagrywać...  >> Cicho, wiem, i co z tego... << Wspaniale nonsensowne (ale zarazem sensowne) skecze Marii Czubaszek... Ech, bo się zaraz rozpłaczę...  :-)

Adamie, dziękuję. Podejrzewam, że interpunkcja pozostanie moją słabą stroną, mimo wciąż czynionych starań.

Jednego żałuję. Zaczęłam nagrywać zbyt późno, bo dopiero wtedy, gdy weszłam w posiadanie, drogą kupna,  magnetofonu. Operacja wyglądała tak: Piątek - słuchałam i decydowałam co nagrać. Niedziela -  słuchałam ponownie i nagrywałam wybrane pozycje. Pozostałe dni tygodnia przeznaczałam na przepisywanie (nie chwaląc się, miałam własną maszynę do pisania) tekstów, bo papier zawsze wzbudzał moje zaufanie. (I całe szczęście, bo kiedy złoczyńcy okradli nam kiedyś mieszkanie, to zabrali wszystkie kasety). Dosyć, bo także się wzruszam. Albo przeczytam coś "Z PAMIĘTNIKA MLODEJ LEKARKI". 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam, bez emocji. Poziom humoru jak dla mnie lotów raczej niskich, a - jak już wyżej wspomniano - co za dużo, to niezdrowo. Dobrze jest powplatać do tekstu odniesienia, ale stworzyć tekst na odniesieniach? Bardzo trudna potrawa do uwarzenia, może się skończyć wyprodukowaniem papki bez smaku.

 

"1. Ostatnie słowa w "Mrocznegym Lordzie" oraz "Sir Alfonsie z Witkogradu" miały w załorzeniu kończyć moje teksty humorystyczne, taka cecha charakterystyczna autora albo budowanie marki."

W moim "załorzeniu" lepiej jest budować markę na dobrze napisanych pod względem gramatyki i ortografii tekstów...

 

Kilka uwag rzeczowych: Stosujesz nieprawidłowy zapis dialogów. W kilku miejscach kropki wielkie litery są tam, gdzie ich być nie powinno, większym jednak kłopotem jest brak spacji. Po pierwsze, jak zaczynasz kwestię dialogową myślnikiem, to po nim zawsze powinna być spacja. Podobnie spacja musi wystąpić przed myślnikiem po części opisowej. A także po wielokropku. Wielokropek jest jak kropka, jeśli po jednym zdaniu jest następne, to je oddzielasz spacją, prawda?

Zatem nie:

"-Ofer…ofer…oferta nómer jeden- przeczytał z licznym błędami.- Księrzniczka uwienziona w..."

Tylko:

"- Ofer… ofer… oferta nómer jeden - przeczytał z licznym błędami. - Księrzniczka uwienziona w..."

 

Kolejna rzecz - masz czasem problemy z podmiotami.

Przykład:

"Zapytany wyjął różowy segregator i wypiął z niego jedną z kartek. Zawierała ona opis zadania oraz rysunek królewny. Sir Alfons wyjął własny egzemplarz ozdobiony jednorożcami, a następnie umieścił w nim karteczkę."

W pierwszym zdaniu podmiotem jest segregator. W drugim już kartka. Zatem gdy w trzecim zdaniu Alfons wyjmuje "własny egzemplarz", to wygląda na to, że odnosi się toto do ostatniego podmiotu, czyli kartki. Jeśli wyjął własny segregator, wypada to dookreślić.

 

Inny przykład:

"-Przepraszam.- Frobo rozmasowywał obolałą głowę.
-Nic nie szkodzi, Frugo. Nie gniewam się, jesteśmy przecież przyjaciółmi.- Pociągnął głośno nosem."

Wpierw podmiotem jest Frobo. Więc kto pociągnął nosem? Trzeba dookreślić. Podmiot w zdaniu to naprawdę ważna rzecz.

 

Po trzecie - często gubisz ogonki przy polskich literach. Sprawdzaj uważniej, literówki nie za dobrze świadczą o autorze.

 

"Tym więcej nas, tym weselej." - Raczej: im więcej, tym weselej.

 

Znikąd piszemy łącznie, a nie z nikąd.

 

Frobo mruknął, a nie mrugnął pod nosem, chyba.

 

"Kisiwór wzniósł swego drąga w górę." - Raczej: swój drąg.

 

"-Jak daleko jest do tej wieży? Nie mogę się doczekać expa za questa. Ile dostaniemy?- spytał Łaziki." - Literówka: Łazik.

 

"Brobromir natomiast lawirował pod nogami przeciwników..." - literówka w imieniu bohatera? Oj.

 

"Brobromir natomiast lawirował pod nogami przeciwników tak, ci przewracali się niezdarnie o jego ogon." - Brakuje tutaj " że".

 

"-W moim laboratorium, panie Frugo. Przynieśli pana tutaj moi kitowcy- wyjaśnił łysiejący facet w kitlu.- Jestem doktor Stainfrank, mam zamiar na tobie poeksperymentować." - Najpierw mówi per pan, a potem już na ty?

 

"Niziołek nie potrafił wyczytać z twarz Stainfranka właściwej odpowiedzi." - Literówka: twarzy.

 

"Wsiedliśmy do pierwszego omnibusa, którego zobaczyliśmy- zauważył Kisiwór." - Omnibus, który.

 

"Z dobytą bronią wkroczyli do mrocznego wnętrza. Było w nim całkiem ciemno." - Zdziwiłabym się, gdyby w mrocznym wnętrzu było cąłkiem jasno.

 

"Znajdowali się u stóp przezroczystych schodach, które pięły w górę niczym wąż." - Schodów, a nie schodach, i pięły się

 

"-Bulubulubul!- przywitały ich stwory.
Na samym ich szczycie stał łysiejący mężczyzna w kitlu z naładowaną kuszą..."

O, tu jest zabawny przykład nieścisłości podmiotowej. Podmiotem są stwory. Więc to na szczycie stworów stał doktor, tak?

 

"Posiadął krzaczaste brwi..." - Miał, nie posiadał. To różnica.

 

Sok porzeczkowy ma kolor zielony?...

 

"I'm jokking" - To celowy błąd czy pomyłka?

 

"Bobromir zajrzał do pokoju z poobijanym Frobem." - To brzmi tak, jakby Poobijany Frobo był już w tym pokoju.

 

Z grubsza tyle.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

z filmu animowanego o zielonym ogrze, którego w nocy zaatakowały rozwścieczone papiloty.  – ogra zaatakowały papiloty? Bo tak wynika z powyższego zdania…

 Zwą mnie Łazik z Północy, mój prawdziwy nick pozostanie tajemnicą. Wizard 6 level, do usług. – nie, błagam, co to jest? Forum dla rpgowców?

Chyba nie będę czepiać się innych szczegółów, bo tu tych questów, adminów i noobów jest na pęczki. Niespecjalnie mi to pasuje, ale nie będę się przejeżdżać po tekście z tego powodu. 

Niestety, głównym problemem tego utworu jest to, że próbuje być zbyt zabawny i zbyt błyskotliwy. Nadaje się na parodię czegośtam, ale jako osobny twór... no cóż, nie mój poziom humoru chyba. 

Chociaż przyznaję, że podobał mi się bóbr. Chyba też moja ulubiona postać.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Nowa Fantastyka