- Opowiadanie: KaelGorann - Operacja: Księżniczka [BG]

Operacja: Księżniczka [BG]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Operacja: Księżniczka [BG]

Admirał Princess L. Tully był legendą. Niestety, w tej chwili był zaginioną legendą. A jako że najbardziej zasłużeni dla świata ludzie, wybitne umysły wojskowe i głównodowodzący flot nie powinni ot tak sobie znikać, natychmiast w sferach rządowych wybuchła panika. Właściwie dziwne to było zniknięcie. Admirał nie wrócił po prostu z urlopu. Cały problem w tym, że nikt nie wiedział, gdzie on ów urlop spędzał. Co gorsza nie dało się z nim nawiązać kontaktu. To był pierwszy przypadek braku łączności z admirałem od… właściwie od zawsze. Panika była zatem całkowicie na miejscu.

 

Wiceadmirał Johnson stał wpatrzony w okno swego gabinetu i nerwowo przytupywał. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

 

– Wejdźcie, Knecht – rzucił. W jego głosie dało się wyczuć balansujące na cienkiej granicy napięcie. Drzwi się uchyliły i do gabinetu wsunęła się wciśnięta w nieskazitelny mundur, postawna sylwetka komandora J.J. Knechta.

 

– Na rozkaz, panie admirale! – zameldował regulaminowo komandor, równie regulaminowo wyprężając się w postawie zasadniczej i salutując dłonią podniesioną do czoła.

 

– Spocznijcie, komandorze – rzucił Johnson podchodząc do biurka, starając się, by jego chód nie zdradzał zdenerwowania.

 

– Jak zapewne wam już wiadomo, zaginął admirał Tully – kontynuował wiceadmirał.

 

– Wczoraj w nocy jednak pojawił się nowy ślad. – Johnson zawiesił głos, jakby chciał zbudować napięcie, jednak Knecht był nieporuszony. – Odebraliśmy słaby sygnał SOS z osobistego komunikatora admirała. – Komandor, ku zadowoleniu wiceadmirała Johnsona, drgnął nieznacznie.

 

– Udało nam się namierzyć źródło sygnału, ale wiemy tylko, w którym systemie planetarnym się znajduje. Mamy jednak pewne podejrzenia. Mówi wam coś planeta Gravel w układzie JR-335, komandorze?

 

Komandorowi mówiła. To tam według licznych plotek miała znajdować się tajna dacza admirała. Ale Knecht w to nie wierzył. Tully nie był typem, który mógłby posiadać daczę.

 

– W każdym razie, komandorze, gdy znajdziecie się bliżej, na pewno zdołacie namierzyć dokładne źródło sygnału. Proszę, oto cała dokumentacja operacji. – dodał, wręczając Knechtowi tekturową teczkę opatrzoną napisem: „Operacja: Księżniczka.”

 

– Nie patrzcie tak, komandorze, to nie ja wymyśliłem ten kryptonim. – Wiceadmirał wzruszył ramionami, widząc minę Knechta. Zdziwienie komandora było jak najbardziej na miejscu. Admirał Tully był lekko wyczulony na punkcie żartów ze swego imienia. W jego przypadku owo lekkie wyczulenie oznaczało poważne zagrożenie zdrowia i życia każdego nieszczęsnego żartownisia. Właściwie to Tully pałał szczerą i niepohamowaną nienawiścią do swego imienia. Każdy normalny człowiek w takiej sytuacji po prostu by je zmienił, jednak nie on. Admirał w ogniu nienawiści do swego imienia wykuł twardy jak stal charakter.

 

– Tak czy inaczej, komandorze, wziąwszy pod uwagę okoliczności oraz wagę waszej misji, postanowiliśmy powierzyć wam jednostkę MPK Tickett.

 

MPK Tickett był najnowszym, najszybszym i w ogóle najlepszym okrętem międzyplanetarnym Zjednoczonej Floty Stanów Zjednoczonych. Każdy oficer – ku wściekłej zazdrości pozostałych – pękałby z dumy, mogąc dowodzić tą jednostką. Teraz jednak żadna z tych reakcji nie wydawała się adekwatna do sytuacji.

 

– To by chyba było na tyle – powiedział wiceadmirał Johnson, jasno dając do zrozumienia, że odprawa dobiegła końca. – Powodzenia, ojczyzna na was liczy.

 

-Ach, jeszcze jedno, komandorze – rzucił, gdy Knecht kierował się już ku drzwiom. – Oczywiście cała operacja jest ściśle tajna. Rozumiecie co mam na myśli?

 

Że media już o wszystkim wiedzą, a co za tym idzie, jutro będzie wiedział każdy mieszkaniec Ziemi – odpowiedział w myślach Knecht, lecz ograniczył się tylko do krótkiego „Tak jest, panie admirale!”

 

***

 

Drzwi lądownika otworzyły się z cichym syknięciem. Na piaszczyste łono Gravel wyszedł odziany w skafander komandor J.J. Knecht. Więc jednak Gravel. Może to nie były jednak plotki i admirał Tully rzeczywiście miał tu swój mały, intymny azyl. Ciekawe, czy prowadzi ogródek warzywny – pomyślał Knecht i uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie groźną postać admirała w ogrodniczkach i słomkowym kapeluszu z miniaturowym sekatorem w ręku. Ale nie, nie na tej planecie. Tu wszystko było pokryte piaskami pustyni. Knecht dał sobie spokój z dalszymi rozważaniami i zerknął na ekran urządzenia naprowadzającego. Burza piaskowa zniosła go kilkanaście mil od źródła sygnału. Na szczęście wiatr się już uspokoił i komandor nie ryzykował bycia zasypanym.

 

Knecht nie uszedł jednak daleko, gdy okazało się, że burze piaskowe są jego najmniejszym zmartwieniem. Grunt pod jego nogami zaczął drgać, a do uszu dobiegł zduszony pomruk, jakby spod ziemi. Robal – Knecht domyślił się od razu. Różnie nazywano owe stworzenia, ale Knecht zawsze zwał je Robalami. W zasadzie tym właśnie były – olbrzymimi, a przy tym śmiertelnie niebezpiecznymi robalami grasującymi pod powierzchnią pustynnych planet. Dziwna sprawa, ale na każdym piaszczystym świecie, na którym nie występowało bardziej złożone od pierwotniaków życie, występowały Robale. Nie było jednak czasu na rozważanie zagadek ewolucyjnych pustynnej fauny. Knecht wstrzymując oddech skierował dłoń ku przewieszonemu przez plecy granatnikowi plazmowemu. Zdawał sobie sprawę, że na dorosłego Robala siła ognia, jaką dysponował, mogła okazać się za mała. Beształ się w myślach, że nie przewidział tego wcześniej, chociaż plan nie zakładał spacerów po pustyni – miał wylądować dokładnie w miejscu, z którego dochodził sygnał nadawany przez komunikator admirała Tully’ego (z oczywistym uwzględnieniem jego skromnej osoby przy wyborze miejsca lądowania). Mógł jednak zabrać ze sobą oddział desantowy. Niestety, oddziały desantowe nie nadawały się zbytnio do odbijania zakładników, a zwłaszcza, jeżeli zakładnicy mieli przeżyć.

 

Knecht nie śmiał poruszyć się ani odrobinę. Robal zatoczył pod nim jeszcze kilka kółek, a potem najwyraźniej dał sobie spokój. Komandor odetchnął z ulgą. Udało mu się uniknąć przykrej niewątpliwie roli posiłku Robala. Ruszył dalej, brnąc w luźnym piasku i zastanawiając się, czemu też admirał na miejsce wakacyjnego wypoczynku wybrał akurat tę planetę (jeśli rzeczywiście ją wybrał) z jej skrajnie nieprzychylnym klimatem, częstymi burzami piaskowymi i śmiercionośnymi Robalami grasującymi pod ziemią.

 

***

 

W końcu zamajaczyła w oddali bryła budynku. Urządzenie naprowadzające twierdziło, że to był właśnie cel. Po niedługim czasie, Knecht stanął przed drzwiami. „Daczy” z całą pewnością nie można było zaliczyć do ładnych. Przypominała raczej budownictwo przemysłowe – brzydka, szara bryła licząca jakieś pięć, może sześć kondygnacji. Trudno było określić dokładną liczbę pięter, gdyż budynek był wysoki, lecz miał tylko trzy rzędy okien – teraz szczelnie zasłoniętych roletami przeciwwłamaniowymi. Knecht czuł się nieswojo. Wszystko wskazywało, że to właśnie była legendarna kryjówka admirała Tully’ego. Tylko to wciąż nie tłumaczyło jego zaginięcia. Komandor wyciągnął rękę do przycisku dzwonka, gdy nagle odskoczyła klapka nad drzwiami i wysunęło się elektroniczne oko na metalowym wysięgniku, zatrzymując się tuż przed twarzą Knechta.

 

– Słucham pana? – zapytał syntezatorowy głos, dobiegający gdzieś z głębi budynku.

 

– Szukam admirała Princessa L. Tully’ego – oznajmił Knecht, lekko zmieszany.

 

– Tu nie ma żadnego admirała – odrzekł głos.

 

– Niemożliwe. Sygnał, jaki otrzymaliśmy od admirała Tully’ego, dobiegał z tego właśnie miejsca.

 

– Pana admirała nie ma w domu. – Mechanizm widocznie się plątał w odpowiedziach. Knecht postanowił naciskać dalej.

 

– Chciałbym jednak sprawdzić osobiście. Czy mógłbym wejść do środka?

 

– Pan admirał nie życzy sobie nikogo przyjmować.

 

Knecht był już pewien, że coś było nie tak. Wyciągnął z kabury pistolet laserowy i wycelował w mechaniczne oko.

 

– Co tu jest grane? – Był już wyraźnie poirytowany. System strażniczy (albo ktoś nim kierujący) ewidentnie sobie z nim pogrywał.

 

– Ha-ha-ha – Rozległ się syntezatorowy śmiech. – Cały budynek jest otoczony polem ochronnym. Pańska broń nie działa.

 

Knecht jednak sprawdził. Nacisnął spust. Nic się nie stało. To była prawda, broń nie działała. Poczuł narastający w nim gniew i bezsilność. Wcisnął ze złością dłonie w kieszenie skafandra i na coś tam napotkał. Wyciągnął dłoń. Ołówek. Miał w kieszeni ołówek. Nawet nie zastanawiał się nad tym co i dlaczego właściwie robi. Działając pod wpływem impulsu, wbił z całej siły przyrząd kreślarski w elektroniczne oko. Coś w głębi budynku trzasnęło. Wysięgnik z uszkodzonym okiem wsunął się z powrotem do środka.

 

– No więc dobrze – powiedział po chwili syntezatorowy głos systemu strażniczego. – Wejdzie pan do środka, ale musi podać hasło. Musi pan odpowiedzieć na pytanie: Jaki jest sens istnienia wszechświata?

 

Knecht oniemiał. System, który jeszcze przed chwilą utrzymywał, że nie zna żadnego admirała, teraz zadawał mu bzdurne zagadki. „Jaki jest cel istnienia wszechświata?” Co to w ogóle za pytanie? Jednak Knecht czuł, że kiedyś już się z nim spotkał. Spróbował sobie przypomnieć. Tak, słyszał o tym jeszcze za czasów szkolnych. Enyaf Aunce – zwariowany pustelnik, który żył czterdzieści lat w opuszczonej stacji badawczej na księżycu, obwieścił całemu światu, że znalazł odpowiedź, której szukał przez całe życie, odpowiedź na pytanie o sens istnienia wszechświata. Wtedy wszyscy oczywiście go wyśmiali. Czy to możliwe, żeby to była prawidłowa odpowiedź?

 

– Odpowiedź brzmi: SOK PORZECZKOWY – powiedział Knecht z pewną dozą wahania w głosie. Coś jednak zazgrzytało i po chwili drzwi się otworzyły.

 

***

 

Admirał oczywiście nie tylko był w domu, ale i bardzo ucieszył na widok komandora.

 

Knecht wyprężył się i zasalutował.

 

– Melduję, panie admirale, że przybyłem na ratunek – oznajmił oficjalnym tonem.

 

– No nareszcie – odpowiedział Tully. – Myślałem, że oszaleję z tym systemem strażniczym.

 

– Proszę wybaczyć, panie admirale, ale zdaje się, że nie rozumiem.

 

– Widzi pan, mój system strażniczy wykształcił coś w rodzaju sztucznej inteligencji i zatruwa mi życie. Zaczęło się niewinnie od regulowania diety. System uważał, że powinienem jeść więcej warzyw. Potem zabronił mi jeść mięso, bo rzekomo szkodzi na serce! Dalej było już tylko gorzej. System zabronił mi wychodzić z domu, uzasadniając to rzekomą wzmożoną aktywnością Robali. Jeszcze później odciął łączność. To już przelało czarę goryczy. Stwierdziłem, że muszę się wyrwać. Niestety, kupiłem najlepszy system strażniczy na rynku, który na dodatek wykształcił sztuczną inteligencję. Zostałem uwięziony. Cudem udało mi się nadać komunikat SOS. Na szczęście udało się wam mnie znaleźć. Prowadźcie zatem – zakończył admirał jasno dając do zrozumienia, że najchętniej opuściłby dom tak szybko, jak to tylko możliwe.

 

Niestety, okazało się, że ani komandor, ani admirał nie dadzą rady dotrzeć do lądownika. Gdy bowiem skierowali się ku wyjściu, odkryli, że drzwi są znowu zamknięte. Kiedy usiłowali je otworzyć, rozległ się ten sam co przedtem, syntezatorowy głos:

 

– Panie admirale, wie pan przecież, że nie może pan wychodzić, a komandor Knecht też powinien jeść więcej warzyw.

Koniec

Komentarze

O jak miło, to już jest w sumie osiem tekstów, jest z czego wybierać :)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

KONINA MALINA HEJ AKSOLOTLYCZNA DZIEWCZYNA!

To dopiero przewrotne potraktowanie tematu! Tylko, czy nie chodziło o uratowanie (nie ratowanie, a u-ratownie)? Bardzo zgrabne.

No trochę luźno potraktowałem temat, przyznaję ;)

Do ostatniej częśći (odznaczonej gwiazdkami) miałam przerażające wrażenie, że już gdzieś to czytałam. Ale zakończenie okazało się zupełnie inne... Teraz tylko zastanawiam się co to było (to co mi to przypominało) tw zakończeniu było coś o zapadaniu się w skutek przerwania stycznoći ze stanem nieważkości...

Schizy mam.

Mogę się przyczepić tylko do jednej rzeczy: za krótkie! Za dobrze się czytało! Gdzie jest więcej?

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Miłe i zabawne, nic ponadto, ale pointa fajna. ; )

 

Strasznie dużo razy słowo "robale" występuje w drugim fragmencie, pod koniec jest powtórzenie "udało się".

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka