- Opowiadanie: Zireael - Zniknięcie (GOT)

Zniknięcie (GOT)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zniknięcie (GOT)

Wielki, szary wilk postawił czujnie uszy i rozejrzał się wokół. Ciemność nie stanowiła dla niego żadnej bariery. Noc tętniła własnym życiem. Słychać było szum wiatru w koronach drzew, rytmiczne pohukiwania sowy gdzieś w oddali i szmer strumienia, całkiem blisko. Ruszył w prawo by zaspokoić niegasnące pragnienie, chociaż ciągle jeszcze czuł na języku metaliczny posmak krwi niedawno upolowanej wiewiórki. Woda była tuz obok, jednak coś kazało mu biec dalej, nieprzerwalnie. Wciągnął w nozdrza zapach obcej ziemi i puścił się bezszelestnie w mrok. Tylko złote ślepia zamigotały w blasku księżyca.

 

Bran ocknął się nękany gorączką. Usta miał spierzchnięte i spękane, a gardło paliło go niemiłosiernie przy każdej próbie przełknięcia resztek śliny. Zewsząd otaczało go duszne i stęchłe powietrze. Spróbował, po raz kolejny, wziąć głębszy oddech, bezskutecznie. Worek, w którym był wieziony, na dobre ograniczył mu zdolność poruszania i powodował kolejne omdlenia.

Świadomość wracała falami. Boleśnie odczuwał każdy wybój traktu. Krótkie chwile odpoczynku od krzywizny końskiego grzbietu nie przynosiły żadnej ulgi. Nie miał pojęcia kim jest jego porywacz, ani jak długo znajdują się w drodze. Pamiętał tylko strzępki rozmów i to, co widział za nim pozbawiono go przytomności… Królowa i jej brat w wieży Winterfell…jej krzyk…dzieciak musi zginąć Cersei, za dużo zobaczył….Nie tutaj, wynajmij najlepszego, stać nas w końcu….Potem cios w głowę i ciemność worka. Znowu zlepek zdań… na bagna…pozbądź się ciała…utop…

 

***

Kolejni zwiadowcy wpadli do komnaty – Lordzie Stark, we wschodniej części wilczego lasu ani śladu chłopca. – meldowali od drzwi.

– Och, Ned! – Catelyn kurczowo złapała się ramienia męża. – To niemożliwe, nie mógł się zapaść pod ziemię.

– Znajdziemy go, obiecuję Ci, wysłałem najlepszych ludzi . – odparł, starając się uspokoić żonę.

– Nie ma go od dwóch dni, przeszukaliśmy cały zamek i nic. Jaki dziewięciolatek poradziłby sobie sam, w lesie przez tyle czasu? – Cat załkała cicho.

– Brandon to mój syn, Stark z krwi i kości i żaden las go nie pokonana. Gdziekolwiek jest, długo nie będzie sam. Jego wilkor zerwał się z łańcucha, jeśli nie my, to on go odnajdzie.– rzekł dobitnie, choć przez twarz przemknął mu cień lęku.

Nie podoba mi się to wszystko – pomyślał Eddard – Bran znał zamkowe mury i lasy lepiej niż ja sam. Coś musiało się wydarzyć , nie przepadłby tak po prostu. I ta moneta…. Włożył rękę do kieszeni i wyczuł w niej złotego smoka. Nie wspominał o tym Catelyn, żeby nie przysparzać jej dodatkowych zmartwień. Jednak pieniądz o takiej wartości znaleziony przez jego ludzi dawał mu do myślenia. Skąd się tam wziął? Nikt w Winterfell nie zgubiłby czegoś tak cennego. Do głowy przychodziło mu tylko jedno – Lannisterowie . Podjął decyzję.

– Moja droga, opuszczę Cię na chwilę, muszę pilnie porozmawiać z Robertem. – ucałował ją w czoło i oddalił się ku wyjściu.

 

***

Obudził go przejmujący chłód i wilgoć. Co się dzieje? Chyba śnię – pomyślał Bran. – Nigdzie nie jadę i wreszcie czuję wodę. Na oślep dotykał swojego więzienia, było rzeczywiście mokre. Przytknął usta do nasiąkającej tkaniny worka i zaczął łapczywie ssać. Była mulista i pełna piasku, ale zdatna do picia. Nagle zaczęło jej przybywać, materiał chłonął ją jak gąbka i wpuszczał coraz więcej do środka. Przecież ja się topię – ogarniała go panika. Kopał i szarpał się ,lecz worek trzymał mocno, a poziom wody ciągle się podnosił. Próbował wzywać pomocy, lecz to było na nic. Szedł na dno. Resztką sił starał się utrzymać głowę wyżej. Woda sięgała mu już do ust. To koniec – zdążył pomyśleć. Ostatni oddech, jakieś szarpnięcie i zapadł się w ciemność.

 

Śniło mu się zmarznięte, rozległe pustkowie. Gdzieś w oddali majaczyły górskie szczyty, oprószone śniegiem. Z trudem powłóczył nogami, ale szedł przed siebie. Byle dalej. Stawiając krok za krokiem w puszystym śniegu. Było mu strasznie zimno, a wiatr ciągle się wzmagał. Podświadomie czuł, że gdzieś daleko znajdzie lato w pełni. Musi tam dotrzeć. Marzył, by wtulić się w ciepłą i miękka sierść swojego wilkora, tak bardzo za nim tęsknił. Chciał znowu poczuć promienie słońca na twarzy. Dziwne, ale przez chwilę miał wrażenie, że tak właśnie jest. Coś lepkiego i gorącego dotknęło jego policzka. Lato przybądź do mnie – krzyknął i otworzył oczy.

***

 

Król, Robert Baratheon raczył się w najlepsze gulaszem z żubra, zapijając go miodem, podszczypując, od czasu do czasu, młode służące.

– Wasza Miłość, wybacz, że Ci przerywam, ale musimy porozmawiać. – rzekł Ned kłaniając się w pół.

– Eddardzie, stary druhu, co tak oficjalnie? Wstawaj i dołącz do mnie. Mniemam, że przynosisz radosne nowiny o dzieciaku?

– Niestety, Brana wciąż nie odnaleziono, Cat odchodzi od zmysłów. – odparł.

– Pewnie zaszył się gdzieś z przyjaciółmi, na złość rodzicom. Sami robiliśmy tak w młodości. – rzucił król, mocząc wąsy w kuflu trunku.

– Nie sądzę, Robercie. Proszę o rozmowę w cztery oczy. Przejdźmy się kawałek.

– Niech Ci będzie, ech, odrywać mnie od takich wybornych północnych rozrywek. Obyś miał rzeczywiście ważny powód ku temu. – prychnął Robert.

 

Szli dziedzińcem pogrążeni w rozmowie. Ned powoli i dokładnie zaczął opowiadać. Najpierw o liście od Lisy Arryn, o podejrzeniach w sprawie śmierci jej męża, o swoich obawach dotyczących najbliższego otoczenia Roberta. Wypytywał o Małą Radę i jej członków. By wreszcie wrócić do zniknięcia Brana i znalezionej złotej monety.

– Oczekujesz ode mnie, że oskarżę rodzinę mojej żony o śmierci starego Arryna i zniknięcie twojego dzieciaka z powodu jednego smoka? – rzekł zdumiony – Ned, nie bądź śmieszny, nie masz na to żadnych dowodów. Nie zamierzam nic robić w tym kierunku, a od Ciebie oczekuje posłuszeństwa i wyjazdu wraz ze mną do Królewskiej Przystani , bezzwłocznie. Przyjąłeś urząd Namiestnika, a nasze dzieci maja się pobrać! – dodał ponosząc głos.

– Z wielkim żalem Wasza Wysokość zrzekam się zatem tego zaszczytu. Nie opuszczę Winterfell nie wiedząc gdzie podziewa się mój syn – odrzekł Stark.

– Nie zgadzam się! Jesteś mi potrzebny, a poszukiwaniami zajmą się twoi ludzie – grzmiał już król – Nie wystawiaj naszej przyjaźni na próbę.

– Właśnie przez wzgląd na nią mam nadzieję, że zrozumiesz. Robercie.

– Widzę, że podjąłeś już decyzję i nie przekonam Cię?.

– Tak, zostaję.

– Niech ci będzie, widocznie to mroźne powietrze mnie zmiękcza. Dam ci miesiąc, a po upływie tego czasu chcę cię widzieć w stolicy. Z rodziną lub bez. To moje ostatnie słowo – rzekł Robert – Jeśli nie zjawisz się, zapomnę o tym co nas kiedyś łączyło. Nie lekceważ moich rozkazów.

– Będę o tym pamiętać, mój królu. – powiedział Ned chyląc głowę przed władcą.

 

***

– Właśnie się zastanawialiśmy jak się nazywa. – młody szczupły chłopak gładził wilkora po łbie – Lato to dobre imię.

Bran zamrugał ze zdziwienia. – Gdzie ja jestem? Kim jesteś? On nie ma imienia.– dodał rozglądając się wokół.

Leżał w czymś w rodzaju naturalnego szałasu z drzew, przykryty skórzana derką, a jego wilkor lizał go po twarzy. Siedzący obok chłopak uśmiechał się szeroko.

– Powoli młody wilku, dopiero co gorączka ci spadła. Miałeś dużo szczęścia. Chociaż nie był to dzień twojej śmierci . Zwierzak cię uratował. Wyszarpał worek z bagna. I wyciem przyciągnął nas. Cały czas wołałeś „lato”, więc przyjąłem, że to jego imię. Jestem Jojen, Jojen Reed. – rzekł, błyskając zielonymi oczyma.

– Reed? – zdziwił się Bran. –Żabol?

– Błotniak… – skrzywił się chłopak . – Jestem synem Howlanda Reeda. Pana Strażnicy nad Szara Wodą. – skinął głową .

– Przepraszam. Słyszałem o twoim ojcu wiele dobrego. Jestem Brandon Stark.

– Ojciec i matka będą zaszczyceni mogąc cię gościć, tak rzadko ktoś nas odwiedza. – brązowowłosa dziewczyna wyłoniła się zza drzew. – Nazywam się Meera Reed, a dziś Lordzie Stark ugościmy cie po królewsku, patrzcie co upolowałam. – zachichotała i zrzuciła obok paleniska martwego stwora.

– Co, co to jest? – wzdrygnął się Bran, pokazując palcem w stronę czegoś co przypominało skrzyżowanie ogromnej jaszczurki z lwem.

– To jaszczurolew, spisałaś się Meero – rzucił Jojen – Meera niema sobie równych w posługiwaniu się siecią i trójzębem. A mięso tego tutaj jest wyborne, skóra za to nada się na list. Twoi bliscy pewnie martwią się o ciebie.– zwrócił się do Brana.

– List? Wyślecie kruka do mojego ojca?

– Nie mamy tutaj kruków, nie znalazłyby drogi na bagnach. Ale twój wilkor to co innego. – rzekła Meera.

– Lato. Niech nazwa się Lato. – stanowczo stwierdził Bran.

 

***

– Ojcze, ojcze! – krzyczała Arya zręcznie lawirując między pakującą się królewską świtą. – On wrócił! – Dziecko, co ty mówisz, kto wrócił ? Bran? Niech Bogom będą dzięki! – Catelyn rzuciła się ku córce.

– Nie, wilkor i miał to, zobaczcie. To chyba jakaś skóra. – powiedziała.

– Pokaż mi to zaraz. – Ned wyciągnął rękę – Bogowie, wieki tego nie widziałem, takiej skóry używają wyspiarze z Przesmyku.

– Ned? Czy coś się stało? – Cat znowu się zmartwiła.

– To od Howlanda…. Jak to możliwe? Bran jest u nich. – odparł zdumiony.

Catelyn rzuciła mu się na szyję . – Jedźmy po niego, Ned.

 

Lordzie Stark! – rozwścieczona Cersei Lannister zmierzała w stronę tulących się Starków. – To wszystko twoja wina!

– Wasz Wysokość, jakiś problem ze służbą? jak możemy ci pomóc? – spytał spokojnie Eddard.

– Pomóc? Trochę na to za późno. Wychowaliście rozpustną dziewuchę. – syknęła Cersei.

– Pani, jeśli Arya ci w jakiś sposób uchybiła, dopilnuję żeby poniosła odpowiednią karę. – Cat skłoniła się.

– Arya? Też coś. Mówię o Sansie. Sansa uciekła w nocy z Joffreyem! – rzuciła ze złością.

 

 

Koniec

Komentarze

Zaczynam czytać i już mi się pewna rzecz rzuca w oczy: spacje przed znakami interpunkcyjnymi. Trzeba by poprawić.

Przeczytałem. Droga autorko, radziłbym spojrzeć na mapę północnej części Westeros. Bagna, na których Jojen mógłby odnaleźć Brana znajdują się w sporej odległości od Winterfell. Czas potrzebny na przetransportowanie chłopca w worku byłby zbyt długi. Poza tym, raczej nie wybraliby takiej opcji. Dlaczego właściwie transportowali go żywego? W książce mamy szybką reakcje Jamiego, Cersei nie zdążyła go powstrzymać przed zepchnięciem Brana. Chciała dzieciaka zastraszyć. Nawet, jeśli brat przekonałby ją do morderstwa, to raczej kazałaby mu skręcić młodemu Starkowi kark, a później zrzucić go z wieży. Byłby w miarę wiarygodny(w ich przeświadczeniu) wypadek (ze stuprocentową śmiertelnością ofiary). Oczywiście wtedy nie wiedzieli o tym, że Bran świetnie się wspina.

Nawet nieźle wczułaś się w Eddarda, wypadł w miarę wiarygodnie.

Przekombinowany wątek nadania wilkorowi imienia.

Końcówka nielogiczna (choć zapewne mamy tu do czynienia z elementem humorystycznym), o ile Sansa mogłaby zapragnąć ucieczki z księciem, o tyle Joffrey nie miał ku temu powodu, gardził najstarszą córką Neda. Kto wie, może było tutaj drugie dno, np. uprowadzenie Sansy, ale to już domysły skromnego czytelnika.

Źle się nie czytało, ale sporo tutaj potknięć stylistycznych, interpunkcyjnych, itp.

Pozdrawiam.

Dziękuję bardzo za opinię. Każda konstruktywna krytyka mile widziana. To moje pierwsze opowiadanie, więc każdą radę bardzo sobie cenię.
Oczywiście zdaję sobię sprawę z odległości między Winterfell a terenami Reedów i nie wiem co mi strzeliło do głowy z tymi dwoma dniami. Miało być więcej, to głupia zmieniłam. Co do końcówki, to już musisz wybaczyć mojemu romatyzmowi ;)
Pozdrawiam i dzieki raz jeszcze, że chciało Ci się przeczytać.

Proszę bardzo i życzę powodzenia przy następnych tekstach.

Nowa Fantastyka