- Opowiadanie: Snow - Markietanka

Markietanka

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Markietanka

Wszyscy świętowali. Młody Wilk wygrał Bitwę w Szepczącym Lesie i Północ znajdowała się o krok bliżej do zwycięstwa. Okrzyki radości i biesiady słychać było już z mili, a łuna obozowiska docierała do wszystkich okolicznych wzgórz, ale nikt się tym nie przejmował. Jeśli jacyś wrogowie obserwowali – to dobrze – niech wiedzą, że armia Północy jest niepokonana.

Dla Lordów i co znamienitszych rycerzy rozstawiono wielki namiot we wschodniej części obozowiska, do środka wniesiono ławy, a stoły położono na kozłach. Do środka co chwilę wbiegały dziewki służebne z prostymi, ale jak na warunki polowe i tak wykwintnymi daniami, a parobkowie wtaczali beczki z najlepszym ale i dornijskim winem. Prości żołnierze musieli zadowolić się skromnymi posiłkami przy ognisku pod gwiazdami, gorzkim i gęstym jak smoła ale oraz winem cienkim jak ośli mocz. Choć z drugiej strony miało to też swoje zalety. Właśnie dla nich – szeregowych wojowników – z całej okolicy ściągnęły praczki, jak eufemistycznie nazywano zwyczajne dziwki. Zwykle były to chłopki, które mąż – ogołocony przez wojsko z zapasów – wysyłał, żeby zarobiły trochę grosza. Ale zdarzały się też inne, kobiety wyspecjalizowane w podążaniu śladami wojska i świadczeniu usług, których potrzebowali mężczyźni z dala od domu.

 

****

 

Kobieta w ciemnym płaszczu z kapturem spokojnie szła między obozami poszczególnych wasali Robba Starka. Kosmyk rudych włosów wysunął się na widok. Schowała go nerwowo. Jeszcze trochę, a zetnę te piekielne kudły. Trzeba było się pofarbować na brąz, to jedyna sensowna opcja w tym świecie pełnym głupców. Gdy tydzień wcześniej pokazała się we włosach jasnych jak słoma jakiś pijany żołnierz zaczął się drzeć „Lannister! Lannister! Kto żyw do broni!”.

Minęła fioletowe namioty Mallisterów. Było tu dość spokojnie, nie licząc jakiegoś rycerze, który miał już mocno w czubie, wrzeszczącego na giermka, który jakoby „źle się prowadzi”. Ich proporzec z orłem obleczonym w purpurę spokojnie falował na lekkim wietrze. Po przeciwnej stronie stało kilka zielonych namiotów. Lady Mormont nie wysłała zbyt dużej liczby ludzi. Niektórzy uważają, że dalej trzyma urazę do Starków za nieudany mariaż sprzed wielu lat.

Powoli zbliżała się do środkowej części obozowiska głównych sił Północy, która była zdecydowanie najgłośniejsza. Już z daleka można było zobaczyć białe słońca wyszyte na czarnych namiotach Karstarków. Nagle coś z głośnym plaśnięciem upadło jej pod nogami.

– Ha! – usłyszała z lewej. – Mówiłem, że z ciebie pizda, a nie mężczyzna.

Zerknęła w dół. Leżała tam ludzka dłoń kurczowo ściskająca mały sztylet. Gdy się obejrzała, zobaczyła mężczyznę wielkiego jak niedźwiedź i równie mocno owłosionego, co łatwo było ocenić, bo miał na sobie tylko luźne spodnie. W ręku ściskał zakrwawiony krótki miecz. Przed nim stał o połowę mniejszy chłystek tempo wpatrujący się w kikut. W zasadzie prawie dziecko, policzek miał gładki, jakby nigdy wcześniej nie spotkał się z brzytwą. Pokręciła tylko głową. Tak to się kończy, jak zamiast porządnego, karnego i zdyscyplinowanego wojska zbiera się banda nierozgarniętych półgłówków.

Miejsce, w którym zaczynał się teren Umberów był nie do przegapienia. Jaskrawo czerwone namioty wręcz błyszczały w świetle ognisk, których płomienie wesoło strzelały pod niebo, a tuż przed przejściem ktoś wbij włócznię i zatknął na niej tarczę z ich herbem – wrzeszczącym, brązowowłosym olbrzymem ubranym w skórę, ściskającym pęknięty srebrny łańcuch na ognisto-czerwonym tle. Tak, lordziątek tyle obrodziło, że zamiast porządnego – prostego i łatwego do zapamiętania – herbu wymyślają takie cuda. Weźmy na przykład Boltonów, kto normalny chciałby mieć obdartego ze skóry człowieka jako symbol swojego rodu?

Obóz Umberów bezpośrednio graniczył z jej celem. Musiała jeszcze tylko zaaranżować pusty namiot. Szła spokojnie i rozglądała się niespiesznie. Mało kto zwracał na nią uwagę, większość ludzi była już dość mocno pijana, a tutaj, w środku obozowiska, nikt nie obawiał się żadnego ataku. Nie wystawili nawet straży. Zresztą strażnicy przy zewnętrznej palisadzie też nie stanowili dla niej problemu. Niedwuznacznie dała im do zrozumienia czym się zajmuje i po co tu przyszła. W końcu wypatrzyła samotnie siedzącego rycerza obok niedużego, co najwyżej dwuosobowego namiotu. Tylko prawdziwy rycerz siedziałby w takim momencie w zbroi – bo bitwie, w czasie biesiady w samym środku obwarowanego obozu. Głupota i honor rycerstwa kiedyś zgubią nas wszystkich.

– Czemu siedzisz sam, panie? – zapytała filuternie, żeby wiedział z kim ma do czynienia. Zerknął tylko spode łba i warknął coś cicho.

– Wybacz panie, ale niedosłyszałam.

– Nie potrzebuję dziwki. – warknął, tym razem głośniej. Niedobrze, gotów zaraz zacząć wrzeszczeć, a ja nie mam ochoty zwracać na siebie uwagi.

– Obawiam się, że zaszła pomyłka – odparła grzecznie, uśmiechnęła się szeroko i zdjęła kaptur. Miała białą, wręcz alabasterową cerę, mały nos i delikatne kości policzkowe. Rude kręcone włosy, uwolnione spod materiału rozlały się prawie dookoła głowy. Zgrabnym ruchem odgarnęła je z twarzy. – Sztuki miłości uczyłam się w Lys i, jeśli pozwolisz panie, wolałabym określenie kurtyzana. A nazywam się Ariaen, ser.

Patrzył na nią jak zaczarowany, z rozdziawionymi ustami. Ariaen uśmiechnęła się w duchu. Numer z kapturem zawsze działa. Czasem tak im odbija na punkcie mojego wyglądu, że zaczynają traktować mnie jak, pożal się boże, szlachciankę. To był właśnie taki przypadek. Rycerz wstał i lekko się ukłonił. Wziął jej dłoń i przelotnie musnął ustami.

– Jestem Ser Alister Nutcacker, herbu orzechówki. Zapraszam – powiedział odchylając połę namiotu.

 

****

 

Ariaen kluczyła między namiotami. Była coraz bliżej, czuła, że zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki. Ale zaczynała też się denerować. Wcześniej mówiła sobie, że to wszystko jest do wykonania, ale co innego przy świecy nad pergaminem, a co innego w obozie, gdzie tysiące ludzi będzie chciało zatknąć twoją głowę na włóczni, gdy coś się nie powiedzie. Zacisnęła nerwowo pięści i odgarnęła grzywkę z czoła. Niedługo potem znalazła ognisko, przy którym spało trzech mężczyzn, z czego jeden chrapaniem mógłby zagłuszyć pracujący młyn, a drugi leżał w wymiocinach tego trzeciego. Przysiadła na chwilę i wrzuciła w płomienie mały, szary woreczek. Jeden, dwa, trzy, cztery..

…sto trzynaście, sto czternaście, sto piętnaście. Wróciła do Alistera, tym razem był ubrany jak łachmaniarz z Zapchlonego Tyłka. Siedział obok namiotu i tępo wpatrywał się w jakiś odległy punkt. Wzięła go za rękę i pociągnęła lekko. Wstał bez oporów nie zmieniając wyrazu twarzy. Zarzuciła mu na ramiona ciemny płaszcz z wyszytym herbem Karstarków, żeby ukryć szmaty, które miał na sobie, a na głowę nałożyła półhełm.

– Chodź – powiedziała. Poszedł. Dwieście czterdzieści jeden, dwieście czterdzieści dwa, dwieście czterdzieści trzy…

… trzysta siedemdziesiąt pięć, trzysta siedemdziesiąt sześć, trzysta siedemdziesiąt jeden. Klatka znajdowała się na niedużej przestrzeni wolnej od namiotów. Na każdym rogu stał jeden strażnik. Kazała Alisterowi zostać i podeszła, tym razem bez kaptura. Rozsupłała lekko bluzkę odsłaniając dekolt usiany piegami.

– Nie nuży wam się ta warta, chłopaki? – zagadnęła i zachichotała tak, jakby wypiła o kufel ale za dużo.

– Niestety maleńka, nie tym razem. Służba. – Odpowiedział najstarszy. Z drugiej strony klatki usłyszała jęk zawodu.

– No! Ale przynajmniej całus się wam należy. – Przysunęła się i zanim żołnierz zdążył zareagować wpiła się w jego usta. Przez chwilę cały świat się wyciszył, nie słyszała wrzasku świętujących ludzi, nie słyszała drugiego strażnika, każącego zostawić dowódcę w spokoju. Słyszała jedynie bicie serca mężczyzny dopasowujące się do jej rytmu. Jego oczy przez chwilę rozbłysły czerwonym światłem.

– Panie, oświeć nas swym blaskiem, albowiem noc jest ciemna i pełna strachów – wyszeptała mu do ucha. – Pokonaj moich wrogów.

… czterysta pięćdziesiąt osiem, czterysta pięćdziesiąt dziewięć, czterysta sześćdziesiąt. Wróciła do Alistera, oboje zeszli z widoku i spokojnie czekali. Pięćset dziewięćdziesiąt osiem, pięćset dziewięćdziesiąt dziewięć, sześćset.

Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie, a Ariaen miała wrażenie, że trwało to nie dłużej niż kilka sekund. Głośny huk przetoczył się przez całe obozowisko, zielony blask na chwilę oświetlił nisko zawieszone chmury. Dowódca straży gwałtownie wyszarpnął miecz i godził w nogę jednego ze strażników, od razu rzucił się na następnego. Kilka namiotów w pobliżu miejsca wybuchu zajęły się ogniem o niezdrowej bladoniebieskiej barwie. Zapanował ogólny chaos. Ludzie przekrzykiwali się, ktoś wzywał do broni, mężczyzna, który miła co najmniej sześć stóp wzrostu wrzeszczał na parobków, żeby gasili pożar. Z głównego namiotu pod wielką eskortą wyprowadzano Robba Starka. Lord Greatjon Umber zadął w róg, którego dźwięk niczym grom burzy przetoczył się przez całe obozowisko. Pomogło. Ci, którzy byli najbliżej zaczęli się uspokajać. W tym czasie mężczyzna i kobieta pospieszne podeszli do klatki. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, a nawet gdy ktoś patrzy w tym kierunku widział tylko grę światła i cienia szybko ginącą w ogólnie panującym zamieszaniu. Ariaen i Alister stanęli przy grubym łańcuchu spinającym kraty. Dziewczyna przy pomocy wytrycha szybko uporała się z kłódką. Weszli do środka.

– No proszę, wysłali mi na ratunek jakiegoś brudasa i dziewkę. Stawiam, że to pomysł Tyriona, chyba tylko jego by to bawiło – powiedział więzień siedzący na ziemi. Ręce miał wykręcone i związane za grubym palem wbitym w ziemię.

– Obawiam się, że mylisz się w obu kwestiach, panie. Lord Krasnal z pewnością by się cieszył widząc grymas na twojej twarzy, swoją drogą naprawdę zabawny, ale to nie był on. A Alister nie przyszedł nikogo ratować. – Ariaen przecięła więzy Jaimego. Zabrała płaszcz i półhełm, w które wcześniej ubrała rycerza i dała Lannisterowi.

– Okryj się tym i schowaj te swoje blond włoski. – Jaime nie protestował. Coś w głosie tej kobiety sprawiało, że nie ośmieliłby się jej przeciwstawić.

Po chwili oboje wyszli zostawiając za sobą więźnia przywiązanego do słupa.

 

***

 

Dwoje ludzi jechało stępa wąskim traktem. Panowało między nimi nieprzyjemne milczenie.

– Skoro to nie mój Pan Ojciec, nie Tyrion, a nawet nie Cersei, to kto kazał mnie odbić? Chyba nie Joffrey? – W głosie Jaimego wyraźnie można było wyczuć brak zaufania do kobiety w ciemnym płaszczu.

– Dowiesz się w swoim czasie. Poza tym, czemu sądzisz, że nie chodzi mi o zwykły okup?

– Bo nikt nie wypłaciłby okupu kobiecie. Zwłaszcza takiej jak ty.

Czyli jakiej Lannisterze? Niczego jeszcze nie wiesz.

– Lannisterowie zawsze płacą swoje długi – powiedziała.

– Trupom nie trzeba niczego spłacać – odparł i położy dłoń na rękojeści krótkiego miecza, który od niej dostał.

Nie zaatakujesz, możesz grać tą swoją butą, ale mnie nie oszukasz. Boisz się.

– A za trupa nikt nie będzie chciał płacić. – Spojrzała mu w oczy, a rubin na jej pierścieniu zajarzył się lekko.

Koniec

Komentarze

Zapraszam do czytania. Swoją drogą ten nowy edytor kiedyś mnie wykończy...

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Chyba niedobrze jest zaczynać opowiadanie, dwa razy  pod rząd używając czasownika " byc", posiłkując się jeszcze stroną bierną... Statyczne... A tu zanęcić czytelnika.

" Młody Wilk wygrał Bitwę w Szepczącym Lesiye i Północ była o krok bliżej do zwycięstwa. Okrzyki radości i biesiady słychać było już z mili, a łunę obozowiska dało się dostrzec ze wszystkich okolicznych wzgórz, ale nikt się tym nie przejmował."

"Młody Wilk wygrał Bitwę w Szepczącym Lesie i Północ znajdowała o krok bliżej do zwycięstwa. Okrzyki radości i biesiady rozlegały się na miłę daleko, a łuna obozowiska docierała do wszystkich okolicznych wzgórz, ale nikt się tym nie przejmował."

"Młody Wilk wygrał Bitwę w Szepczącym Lesie i Północ uczyniła / poczyniła  dalszy krok do zwycięstwa. Okrzyki radości i biesiady pzeszywały powoetrze co najmniej na  milę, a łuna rożswietlała wszystkie  okoliczne wzgórza, ale nikt się tym nie przejmował."

Sorry za off-top i rozbiór krytyczny pierwszych zdań. Fajne opowiadanie.

Pozdrówko.

A tu trzeba zanęcić czytelnika - tak miało to brzmieć. 

Dzięki za komentarz, teraz już nie zmienię, bo czas edycji już minął. Swoją drogą nigdy nie przyszło mi do głowy, że czasownik "być" jakoś specjalnie osadza akcję, ale w sumie coś w tym jest jak się nad tym zastanowić.

Pozdro,

Snow

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Komentarz i nominacja do "piórka" jeszcze przed Tobą, Autorze. Najlepsze opiadanie w konkursie, moim zdaniem.

Wunderbar.

Pozdrawiam.

Moim zdaniem, najlepsze opwiadanie konkursowe. I w ogole -  bardzo doby tekst, bardzo dobrze  napisany. Świetny pomysł, bardzo realistyczny, konsekwentnie wygrany. Pijana zwyciestwem, i nie tylko zwycięstwem,  armia. Kto nam dzisiaj, jutro podskoczy? Ba razie nikt... Samotna kobieta, mająca  precyzyjny, realistyczny plan działania. Oni chleją albo robią coś innego, a ona działa... Sprytnie i konsekwntnie. Nikt tutaj się o nic nie potyka, zamiar i myśl niweczy osiagnięty sukces... To mogło się zdarzyć!  Wszystko wspólgra - opisy, dialog, myśli bohaterki, akcja. Każde zdanie popycha fabułę do przodu. Przynosi informację. A tekst jest zwartt, nieprzegadany, bardzo dobrze skomponowany.

Bardzo dobrze oddany klimat obozu, pewnych zwycięstwa rycerzy i kogoś, kto za chwilę pozbawi ich najważniejszego lupu. Kontrast -- pychy i pewności siebie i wykorzystania magicznych umiejętności. Pijaństwa i rozleniwienia z chlodnym, zimnym działaniem - kobiety...  Bardzo dobrze prowadzona oś narracji.  Od połowy można zacząc się domyślac, o co idzie. Ale -- wtedy zaczynamy się zastanawiac, jak to zostanie zrobione...

Jest kilka Błędów. Jeszcze dwa - trzy razy w dynamicznym tekście zgrzyta czasownik "być". Dwa razy powtorzenia zwrotu " krótki miecz". Jestem w połowie pierwszego tomu " Gry o tron" i być może miecze kuto z specjalnej, magicznej stali, ale do obcięcia ręki użylbym jednak topora. Mieczoem trudno to wykonać, chyba, że polozy sie rękę na pieńku...  Drobne błędy nieco zgrzytają, bo w prawie idealnie warsztatowo dopracowanym opwiadaniu takie niedoróbki widać.

Może i brakuje paru przecinków, ale nie zwracałem na to uwagi.

Piękne opowiadanie.

6/6

Ja, niestety, nie podzielam zachwytu Rogera. Opowiadanie jest niezłe, a nawet całkiem dobre, ale do ideału mu sporo brakuje. Choć narracja jest przez większość czasu sprawna i nazbyt wiele jej zarzucić nie można, to miejscami szwankuje. Nie będę teraz wyszukiwał konkretnych miejsc, ale było kilka fragmentów, gdzie musiałem się zatrzymać i przeczytać jeszcze raz, bo coś mi mocno nie pasowało. Oprócz takich zgrzytów w oczy rzucają się też literówki, których z całą pewnością można było uniknąć bez wkładania w to przedsięwzięcie wielkiego wysiłku.

O ile sam pomysł jest intrygujący, to wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Na dobrą sprawę nie dowiadujemy się, jaki wpływ na losy wojny miały wydarzenia przedstawione w tym tekście. Jamie został uratowany, ale co dalej? Gdyby niejako przy okazji, któryś z północnych, rzecz jasna pod wpływem czaru kapłanki, rzucił się na Robba i go zabił, wtedy dopiero powstałoby zamieszanie (a jeszcze ciekawej byłoby, gdyby kapłanka np. zastosowała sztuczkę z rodzeniem cienia)

Mam też pewnie obiekcje do samej postaci Ariaen. Jej przemyślenia jakoś nie pasują mi do reszty narracji, psują całość i wydają się wepchnięte na siłe, a tak naprawdę to niewiele wnoszą.

Pewnie nie narzekałbym tyle i nie czepiałbym się tak bardzo, gdyby nie zachwyt Rogera. Po przeczytaniu jego komentarza i ujrzeniu oceny spodziewałem się tekstu praktycznie perfekcyjnego jeśli chodzi o warsztat i język, i na dodatek opartego na świetnym, nietuzinkowym pomyśle, który pokażę, jak mogłyby się potoczyć losy gry o tron, gdyby pewne wydarzenia miały miejsce. Niestety, otrzymałem tylko, a może aż? fajny i dobrze napisany tekst, który jednak niczym specjalnie mnie nie urzekł.

Może reszta podzieli zachwyt Rogera, a ja tymczasem stawiam mocne 4 i życzę kolejnych, udanych tekstów.

Pozdrawiam

Jak widać, sztuka pisania komentarzy też jest sztuką... Pisżę oczywiście o swoim komentarzu i uzasadnieniu nominacji, a nie o bardzo ciekawym i uargumentowanym komentarzi Cloda. 

Clod napisal tak: "O ile sam pomysł jest intrygujący, to wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Na dobrą sprawę nie dowiadujemy się, jaki wpływ na losy wojny miały wydarzenia przedstawione w tym tekście. Jamie został uratowany, ale co dalej? Gdyby niejako przy okazji, któryś z północnych, rzecz jasna pod wpływem czaru kapłanki, rzucił się na Robba i go zabił, wtedy dopiero powstałoby zamieszanie (a jeszcze ciekawej byłoby, gdyby kapłanka np. zastosowała sztuczkę z rodzeniem cienia."

Podstawowy zarzut do tekstu Snowa, oprócza literówek i niejasności co do mysli bohaterki.  W tej ostatniej sprawie Clod ma trochę racji - wystarczalo wprowadzić  w zapis myśli bohaterki wyraz  "pomyślala" lub "zastanowiła sie", i byloby wszystko jasne. Ale i tak wiadomo, że to są jej mysli. 

Przechodząc ro meritum zastrzeżeń Cloda.  Ale to jest, Clodzie, myślenie życzeniowe... Jesteś zaciekawiony i każdy Czytelnik jest zaciekawiony - co będzie dalej?  A, to jest zasługa Autora, potrafiącego zaintrygować przedstawionym pomyslem i wciągnąc w niego czytelnika... Czytelnik chce się koniecznie dowiedzieć,  co stało się dalej. Temat na następne opowiadanie.

Tekst jest krótki., tak, jak szybka jest przedstawiona akcja. W czasowych realiach wykonanie zadania przez bohaterkę zajmuje jej mniej więcej godzinę, moze nawet nieco krócej. Opowiadanie opisuje praktycznie to, co działo się przed wybiciem pierwszej minuty, a potem Autor wprowadza bohaterkę do akcji. 

Tekst kończy się bardzo logicznie -- krótką rozmową, wyjaśnieniem, co i dlaczego, oczywiście wyjaśnieniem  niejasnym i zwodniczym. Romówcy w ogóle sobie nie wierzą. Psamiętajmy, że Aautor opisal akcje tak, że jeszcze nikt nie wie o tym, że Jaimie odzyskał wolność. Nikt więc nie może rzucić się jeszcze na Robba i wbić mu miecz w brzuch albo poderznąc gardło. I kto mialby to uczynić, jeżeli wszyscy są pijani w dym lub rżnie dziwki, co zręcznie -- świadomie  - podkreśla Snow?

To jest naprawde dobrze skontruowane...  

Jednośc  czasu, jednośc miejsca, jedność  akcji - Snow trzymal się tej zasady, i słusznie. Ten mment, ta chwila, ten zamysł  -- i jego realizacja. Kompozycyjnie - piękna robota. Pewnie, że możma byłoby to jeszcze rozszerzyć.  Ale Snow opisuwal ten, a nie inny moment.

Jak na tak krótki tekst, opwiadanie jest napisane prawie że bezbłędnie. 

Ciekawy jestem. ile punkyw otrzyma Snow za "Markietankę". Nędzie to jakiś miernik.

Zdarza sie, że niekiedy w maju pada śnieg. I to zdarzyło się na tym Forum. Bardzo odświeżający i przyjemny opad. 

Pozdrówko.

Roger, tu nie chodzi o żadne myślenie życzeniowe tylko o fakt, jak zrozumiałem ideę konkursu. Wydawało mi się, że całość polega na tym, aby w opowiadaniu zawrzeć wydarzenia - odbiegające od akcji przedstawionej w powieści - które miałby kompletnie wypaczyć, bądź mocno zmienić dalszy przebieg akcji. Tu zaś dostajemy uwolnienie Jamie'ego i na dobrą sprawę nic poza tym, nie wiemy, czy miało to jakikolwiek wpływ na grę o tron. Gdybyś lepiej się wczytał w mój pierwszy komentarz mógłbyś to dostrzec ;)

Tak samo jak i uzasadnienie, kto i dlaczego miałby dźgać Robba mieczem. Skoro kapłanka potrafiła zauroczyć Ailstera, mogła to samo uczynić z kimkolwiek innym i nakazać mu rzucić się na Robba w tym samym momencie, w którym wybucha pożar. Uwolnienie Jamie'a plus śmierć Robba - to dopiero by namieszało.

I nie zrozumiałeś mnie jeśli chodziło o zarzut wobec przedstawienia myśli kapłanki. Wiadomo, że chodzi o jej rozmyślania, chociażby dlatego, że zostały oznaczone kursywą i tym samym wyodrębnione od tekstu, do tego nie mam zastrzeżeń. Chodziło mi o to, co owe myśli wyrażają, a dokładniej o to, że praktycznie nic nie wnoszą do tekstu, niczego nie wyjaśniają, nie nakreślają nam bliżej charakteru bohaterki, a na dodatek wydają się drętwe i wstawione na siłe.

Nie jestem też pewien, czy tekst kończy się tak bardzo logicznie, jak to przedstawiasz, Rogerze. Jamie, choć był związany i dużo bardziej osłabiony, w książce zaatakował uzbrojoną Brienne i niewiele brakowało by wygrał. Dlaczego więc dał się potulanie prowadzić kobiecie o mniej imponującej posturze? Zapewne niewiele kosztawałoby go skręcenie jej karku, ale to już tylko gdybanie.

Mimo że nie podzielam Twojego zachwytu, to opowiadanie przeczytałem z zainteresowaniem i przyjemnością. Po prostu nie wydaje mi się, aż tak dobre, jak to przedstawiasz. Tyle ode mnie :)

Pozdrawiam

Dlaczego dał się potulnie prowadzić? Bo główna bohaterka to kapłanka pokroju Mellisandre (ktoś zwrócił uwagę na ten kamień!). A skoro jedna potrafi czytać z ognia i rodzić cienie, to co może ta druga? Może właśnie swoją siłą skłonić nawet Jamiego do bycia barankiem?

Kosmyk rudych włosów wysunął się na widok czego?

hmm, jest dość pewien, że to normalne sformułowanie, znaczące ni mniej, ni więcej to, że coś wcześniej było schowane, a teraz można to zobaczyć i "jest na widoku".

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Tak jak napisałeś w kometarzu powyżej, jak najbardziej. Ale tak, jak jest w opowiadaniu, jak najmniej.

Dlaczego? Może dlatego, że coś jest na widoku, a na widok czegoś coś innego się staje/dzieje. Expression figee.

Nie znam cyklu i może to rzutuje na odbiór tekstu, ale mnie nie uwiódł.

Ot, kobitka wzięła i magicznie uwolniła więźnia, korzystając z rozprzężenia po zwycięstwie. Idzie do celu jak po sznurku, żadnych kłopotów. Ale nie znam ograniczeń konkursowych.

Jest trochę literówek.

Babska logika rządzi!

Jakiś pomysł był, choć nie mogę powiedzieć, że porywający. Czytało się jednak dość dobrze, a mogło być lepiej, gdyby wykonanie było staranniejsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka