- Opowiadanie: clayman - Niech odżyje król (GOT)

Niech odżyje król (GOT)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niech odżyje król (GOT)

Władca Królewskiego Lasu

 

Dzik zachrumkał i spuścił łeb. Nie miał już gdzie uciec.

– Odsunąć się! – wrzasnął Robert, stając naprzeciw odyńca. Głos miał ochrypły od wina, a twarz pokrywała mu warstwa potu i brudu. – Selmy, zjeżdżaj stąd, on jest mój!

– Wasza Miłość – Lord Dowódca Gwardii Królewskiej stanął u boku króla z włócznią w dłoniach. – Poprzysiągłem bronić twego życia.

– Jeżeli się nie odsuniesz, to swego życia będziesz musiał bronić. – Król wyrwał mu z rąk drzewce. Nagle jego uszu dobiegł metaliczny zgrzyt. – Renly! – zawołał do brata. – Odłóż tę cholerną kuszę albo cię nią zatłukę! Niech kto tylko wtrąci się między mną, a zwierza, to obiecuję, że to właśnie jego zjemy na uczcie.

– Bracie, spójrz na niego. – Twarz lorda Końca Burzy była blada jak mleko. – To potwór.

Lord Renly miał rację. Dzik miał siedem stóp długości, a w kłębie dobre cztery wysokości. Musiał ważyć co najmniej pięćdziesiąt kamieni. Największy, jakiego widziałem – pomyślał Robert, wpatrując się w masywny łeb o długich jak sztylety kłach i małych czarnych oczach. Wino uderzało mu do głowy, a krew śpiewała w żyłach. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak żywy. W młodości był największym wojownikiem, zdobył królestwo stalą i siłą ramienia. Nikt nie śmiał kwestionować jego władzy, a ci, co próbowali, kończyli jak Balon Greyjoy. Jestem władcą Siedmiu Królestw, ale w tym lesie włada ten odyniec. Ścisnął mocniej włócznię w dłoniach. Przynajmniej dopóki go nie zabiję.

Dzik pokręcił łbem i zarył wściekle racicą o ziemię.

– No chodź tu – zachęcał go król, wymachując włócznią. – Chodź i posmakuj tego.

– Uważaj, Wasza Miłość! – zawołał ktoś z tyłu

Dzik zaatakował.

Robert nie spodziewał się takiej szybkości u tak wielkiego zwierza. Nie wiedział, czy winne było temu wino, zardzewiałe umiejętności czy boska kara. Zbyt długo zwlekał, zbyt wolno odskoczył. Dzik zahaczył go o nogę i obalił na ziemię. Przewrócił się ciężko na plecy, uderzając w coś twardego tyłem głowy. Przed oczami wybuchł mu smoczy ogień. Słyszał krzyki, lecz nic nie widział. Coś ciężkiego przygniotło mu pierś. Nie mógł oddychać, nie mógł się poruszyć. Ogień przed oczami zmienił się w kolorowe iskierki, które gasły jedna po drugiej. Zrozumiał, jak stał się stary, słaby i gruby. Nie zasługiwał, by być królem.

Rhaegar… Lyanna… Zmasakrowane ciała dzieci w karmazynowych płaszczach…

Bogowie, wybaczcie mi…

Ostatnia z iskierek wypaliła się i połknęła go ciemność.

 

 

 

Bohater znad Tridentu

 

Rzeka wyglądała tak, jak Robert ją zapamiętał. Zachodzące słońce i bitwa zabarwiły jej wody czerwienią. Wszędzie w okół walały się ludzkie trupy i padłe konie, kawałki stali, tkaniny z rozdartych chorągwi i płaszczy.

Z wiekiem coraz częściej wspominał ten dzień. Dzień, w którym dokonał zemsty i został królem. Przywoływał te obrazy, gdy kładł się spać, a także zanim otworzył oczy po przebudzeniu. Trident. Myślał o nim, gdy jadł, spał i pieprzył się z dziwkami. Kroczył jego brzegami podczas każdego snu.

To była ta sama wizja, co zawsze, lecz mimo wszystko inna. Pierwszy raz zwrócił uwagę na fakty, które mu do tej pory umykały. Nie mógł uwierzyć, że zginęło tu tyle ludzi. Tysiące, które oddały życie, by mógł dokonać zemsty. W tej wojnie nie chodziło o tron. Szczał na niego. Pluł na Szalonego Króla i bestialstwa, które wyczyniał. Od początku liczył się tylko Rhaegar. Zbrodnia reszty polegała tylko na tym, że stanęła pod złym sztandarem.

Kawałki szmat, które decydowały o wszystkim – pomyślał. Jeleń i smok. Wilk i róża. Orzeł i słońce. Okazały się równie śmiertelne co miecze, topory i młoty.

Wtedy ich zobaczył. Stali po kolana w rzece, wymieniając zaciekłe ciosy. Dwie ciemne sylwetki w tle zachodzącego słońca. Jedna z nich szczupła, druga krępa. Jedna z mieczem, druga z młotem. Spostrzegł, jak bardzo broń do nich pasowała. Wojownik z mieczem był szybki i zręczny. Oszczędzał ruchy oraz siły. Nawet w płytowej zbroi odznaczał się gracją i groźnym pięknem. Wojownik z młotem przypominał burzę. Był gwałtowny i zajadły, parł do przodu, nie bacząc na nic. Uderzał na oślep tylko po to, by usłyszeć grzmot.

Ależ bylem silny – pomyślał Robert, obserwując siebie i Rhaegara. Minęło siedemnaście lat, lecz wciąż znał każdą sekundę morderczego starcia, każdą wymianę ciosu i szczęk stali, każdą ranę i wgniecenie w zbroi.

Wojownik z młotem ryknął jak zwierz i potężnym ciosem odrzucił przeciwnika do tyłu. Broczył krwią, lecz to go nawet nie spowolniło. Jego przeciwnik z trudem utrzymywał równowagę. Cofał się coraz głębiej w wodę. Twarz miał zakrytą hełmem, lecz Robert mógłby przysiąc, że dostrzegł w jego szczelinie przerażone spojrzenie. Wiedział, co będzie dalej. Następny cios obali Rhaegara na ziemie. Potem roztrzaska mu pokrytą rubinami i stalą pierś, a bitwa będzie skończona. Przeżywał tę scenę tysiące razy.

Młot uniósł się do góry i opadł szybko jak błyskawica. Rhaegar nagle odzyskał siły. W jakiś nieprawdopodobny sposób uchylił się przed morderczym ciosem. Młot przeciął powietrze i uderzył w wodę.

Co? To nie było tak!

W chwilę krótszą niż uderzenie serca Rhaegar znalazł się za plecami przeciwnika. Był szybki, o wiele zbyt szybki jak na człowieka. Sztych miecza przebił stalowy kołnierz zbroi, jakby ten był z papieru. Ostrze przeszło na wylot, trysnęła krew. Wojownik z młotem wypuścił broń i złapał się za szyję.

– Urghh! – wydyszał i umarł.

To nie było tak! To Rhaegar zginął, nie ja.

Mylisz się – usłyszał za plecami znajomy głos. Odwrócił się.

Renly?

Nie, to nie był Renly. Robert potrzebował chwili, by to zrozumieć. Znał tylko jedną osobę tak podobna do brata, nie będącą nim.

Jesteś mną.

Znów się mylisz. – Wskazał na unoszące się w rzece ciało. – Jestem nim. Robertem Baratheonem, który umarł nad Tridentem.

Przecież zabiłem Rhaegara. Nie zginąłem.

– Ty nie zginąłeś, ale ja tak. Umarłem tego dnia, gdy ty się narodziłeś.

Nie rozumiem.

– Nie rozumiesz – przytaknął smutno. – Nigdy nie rozumiałeś. W momencie, gdy zdobyłeś tron, wyzbyłeś się samego siebie. Nie wystarczyło ci, że zabiłeś Rhaegara. Musiałeś zabić mnie. Tego, który zakochał się w Lyannie. Tego, który wychował się z Nedem Starkiem. Wojownika, a nie zabójcę dzieci.

Nigdy! To Lannisterowie…

To nie na Lannisterów będą czekały dzieci Rhaegara i Elii. To nie na nich będą czekały twoje bękarcie bliźniaki z Casterly Rock. To nie na Lannisterów będzie czekała Daenerys Targaryen. Ich śmierć ma twoją twarz, zabójco.

Bogowie, wybaczcie mi.

– Nie wybaczą ci. Nikt ci nie wybaczy. Wszyscy będą przeklinali twoje imię. Twoja żona już to robi. Następne będą twoje dzieci, a na końcu twój przyjaciel. Choć jesteś ślepy, dostrzegasz to.

Co mam robić?

Wskrześ mnie.

Jak?

To oczywiste – odparł. – By się odrodzić, trzeba umrzeć. Musisz zabić króla…

 

 

 

Królobójca

 

– Odejdźcie od niego! Dajcie mu odetchnąć!

Król otworzył oczy i zaczerpnął rozpaczliwie tchu. Bogowie, ja żyję. Klęczał nad nim ser Barristan Selmy i jego brat, Renly. Na twarzach obu mężczyzn strach powoli ustępował miejsca uldze.

– Wasza Miłość, żyjesz – ser Barristan odetchnął głęboko. – Niech bogom będą dzięki.

Tak, żyję.

– Bracie, nie ruszaj się – dodał lord Renly.

– Co się stało?

– Dzik obalił cię na ziemię i uderzyłeś głową w kamień. Całe szczęście, że miałeś kolczugę. Bestia pragnęła rozerwać ci brzuch. Ser Barristan przegonił go w porę. – Przetarł dłonią czoło. – Myślałem, że już po tobie. Masz całą zakrwawioną głowę i przez chwilę nie oddychałeś, ale wróciłeś do nas.

Tak, wróciłem.

Pomóżcie mi wstać.

– Czy to rozsądne, panie? Z ranami głowy nie ma żartów. Zrobimy nosze i…

– Nic mi nie jest – warknął i zamknął oczy, gdy poczuł przenikliwy ból głowy. – Selmy, pomóż mi. Nie wypada, by król leżał na ziemi.

– Tak, Wasza Miłość.

Potrzebna jeszcze była pomoc królewskiego giermka, by podnieść ciężkie cielsko Roberta z ziemi. Długo musiał przypominać sobie, jak trzyma się pion. Głowa wciąż pulsowała nieznośnym bólem, a nogę, w którą uderzył go dzik, miał całą zdrętwiałą. Robert kazał podać sobie włócznię i oparł się na jej drzewcu. Dzięki temu mógł stać sam bez niczyjej pomocy.

– Wina, Wasza Miłość? – Giermek króla podał mu pełny bukłak.

– Zabieraj się z tym! – Wyrwał chłopakowi naczynie i cisnął je daleko w krzaki. Z trudem powstrzymał się, by nie uderzyć pięścią tej blond głowy. Potem zwrócił się do ser Barristana i Renlyego. – Gdzie jest dzik?

– Uciekł – odpowiedział Renly. – Wysłałem dwóch łowczych z psami. Bestia już się nam nie wymknie.

– Odwołaj ich – rozkazał Robert. – Dzik uratował mi życie. Zostawimy go w spokoju.

– Eee… Robercie? Czy aby na pewno nie chcesz się położyć?

– Nie, psiakrew. Dosyć mam leżenia. Odwołaj wszystkich myśliwych i wracajcie do zamku. Ty, Selmy, zostaniesz ze mną. Zdobądź skądś papier i inkaust. Będziesz świadkiem.

Zgromadzeni w pobliżu ludzie patrzyli na niego jak na szaleńca.

– Świadkiem czego, Wasza Miłość?

– Mojej pierwszej dobrej decyzji jako król.

 

 

Lord Namiestnik

 

W grze o tron zwycięża się albo umiera. Nie ma ziemi niczyjej.

Ned nie spał zbyt dobrze po rozmowie z królową. Nadzieja, że Cersei posłucha głosu rozsądku, zabierze dzieci i ucieknie była zbyt płonna. Lannisterowie mieli w herbie lwa, a on nie zwykł czmychać przed niebezpieczeństwem. To oznaczało, że w Królewskiej Przystani znów poleje się krew. Wiedział, że nie da rady przekonać Roberta, by oszczędził choć dzieci. Gdy król wróci, ich głowy posypią się jak jesienne liście. Tywin Lannister nie pozostanie dłużny. Królestwo kroczyło w kierunku kolejnej wojny domowej. By ją powstrzymać, musiałby porzucić swój honor.

Mógł mieć tylko nadzieje, że zdąży odesłać córki do domu, zanim nastąpi najgorsze.

Ktoś zapukał cicho do drzwi jego komnaty.

– Tak?

– Panie – usłyszał głos Tomarda, jednego ze swoich ludzi. – Masz gościa.

Ned wstał z łóżka i pokuśtykał w stronę drzwi. Gdy je otworzył, ujrzał za Tomardem ser Barristana. Jego biały płaszcz i emaliowana zbroja była cała pokryta brudem. Rycerz cuchnął lasem i końmi, jego twarz mówiła Nedowi więcej niż słowa. Coś stało się na polowaniu.

– Lordzie Dowódco, wejdź. Czy z królem wszystko w porządku?

– Tak, panie. Można tak powiedzieć.

Słowa i ton głosu królewskiego gwardzisty zaniepokoiły Neda. Odesłał Tomarda i zamknął za sobą drzwi.

– Co się stało, ser Barristanie?

– Panie, naprawdę nie wiem, jak mam… Król rozkazał… – Podał Nedowi zwinięty list. – Oto co kazał mi tobie przekazać.

Ned zapalił jedną ze świec i zaczął czytać. Rozpoznał styl Roberta. Pismo było nierówne, a słowa pokrętne i chaotyczne. Krew odpłynęła mu z twarzy, gdy w końcu je zrozumiał.

– Zrzekł się korony i mianował mnie Lordem Protektorem? – wymamrotał. – Czy on oszalał?

Barristan Selmy milczał z kamienną twarzą. Ned przeczytał list po raz drugi i trzeci. Ręce mu drżały, gdy pojmował konsekwencje.

Robercie, coś ty narobił?

– To obłęd. Obłęd w najczystszej postaci. Gdzie on jest?

– Nie wiem.

– Jak to nie wiesz? Na polowanie wyruszyły dziesiątki ludzi.

– Odesłał ich wszystkich do miasta – wyjaśnił ser Barristan. – Tylko ja z nim zostałem. Zrozum, panie, nie mogłem go powstrzymać. To był rozkaz, jego ostatni rozkaz. Musiałem go spełnić.

– Gdzie jest lord Renly?

– Nikt go nie widział. Chyba nie wrócił do miasta.

Ned rozmyślał gorączkowo. Nie wiedział, ile ma czasu, zanim dowie się o wszystkim królowa. Musiał działać już teraz.

– Napisał, że mam być Lordem Protektorem, aż nie wskażę króla na jego miejsce. Czy miał kogoś na myśli?

Ser Barristan pokręcił głową.

– Nie, panie. Powiedział, że możesz mianować królem nawet Księżycowego Chłopca. Potem dodał, że mam ci zaufać. Honor nie pozwoli ci wybrać źle.

W grze o tron zwycięża się albo umiera. – Słowa Cersei rozbrzmiały mu w głowie po raz kolejny. Nie ma ziemi niczyjej.

 

 

 

Wojownik na szlaku

 

 

– Nie ruszaj się, ty dziwko!

Pomimo wrzasku, dziewczyna, na oko szesnastoletnia i piękna jak wiosenny poranek, próbowała wyrwać się z uścisku kudłatego mężczyzny, zawodząc przy tym rozpaczliwie. Była córką chłopa, jedyną, której udało się uciec z masakry, jaką urządzili ludzie Góry w jej wiosce. Nie dobiegła daleko. Dwóch naznaczonych francą zbójów dopadło ją na skraju lasu. Ser Gregor kazał im bezzwłocznie przyprowadzić dziewczynę do siebie. Ale on był daleko, a ona tuż tuż, śliczna i młoda, zapewne dziewica. Nie widzieli powodu, dlaczego nie mieliby sobie ulżyć.

Kudłaty przewrócił ją na ziemię i zerwał z niej sukienkę. Sądząc z jego miny, miał zamiar powtórzyć ten sam numer z bielizną.

– Błagam, błagam! – wrzeszczała dziewczyna. Jej głos odbijał się echem od ściany drzew.

– Zamknij się!

Drugi z napastników wyraźnie się niecierpliwił.

– Szybciej, Lipken. Masz zamiar z nią gadać czy zgwałcić?

– Ty też się zamknij, Brinn.

W trakcie szarpaniny dziewczyna zdołała podrapać go w twarz. Lipken uderzył w odwecie pięścią tak mocno, że złamał jej piękny nos. Dziewczyna zawyła żałośnie i zaprzestała walki.

– Bogowie, przestań ją bić – zaprotestował Brin. – Jest taka ładna.

– Jak ci się nie podoba parę siniaków na buzi, to sobie ją odwrócisz plecami do siebie – Chwycił dziewczynę za przegub lewej ręki i boleśnie przewrócił ją na plecy. Już nie miała sił walczyć. Twarz Kudłatego wykrzywiła się w sadystycznym uśmiechu, pełnym krzywych zębów i dziur .

– Zostawcie ją, sukinsyny! – wrzasnął nowy głos, gruby i potężny jak ryk niedźwiedzia.

Brin natychmiast dobył broni. Nawet Lipken porzucił gwałt i stanął na nogi, gotów do walki. Z lasu wyszedł mężczyzna, jeszcze bardziej kudłaty niż Lipken. Długa czarna broda zwisała mu do wielkiego jak beczka brzuszyska. Twarz ukrywał mu hełm, a w ręku ciągnął za sobą groteskowo wielki młot. Obaj zbójcy roześmiali się na ten widok.

– Spójrz, grubas chce zostać bohaterem – powiedział Brin. – Może oddasz nam ten młot, zanim zrobisz sobie krzywdę?

– Och, oddam ci go – odparł, wciąż się zbliżając. – Oddam ci go prosto w ten francowaty ryj.

Zbójców wciąż nie opuszczał humor.

– Masz się za króla Roberta?

Grubas zatrzymał się. Po chwili wybuchł głębokim śmiechem.

– Król Robert? – spytał, wciąż się śmiejąc. – Zabiłem tego drania. Teraz wasza kolej.

Uniósł młot i runął do ataku.

Koniec

Komentarze

Hihi wreszcie czytam tę książkę telefoniczną, znaczy tfu, Grę o Tron (ale podobna liczba bohaterów) i dzięki temu mam wielką radochę z czytania tekstów na konkurs dja Jajko :D Twój podobał mi się, jak na razie, najbardziej :)

" Dzik miał siedem stóp długości, a w kłębie dobre cztery wysokości. Musiał ważyć co najmniej pięćdziesiąt kamieni. Największy, jakiego widziałem – pomyślał Robert, wpatrując się w masywny łeb o długich jak sztylety kłach i małych czarnych oczach."

Ten potworny dzik naprawdę był aż tak przerażająco wielki? Chyba nie za bardzo... Dorosły odyniec, przekracający trzysta kilogramów wagi, wcale nie jest rzadkim zjawiskiem. Ciekwawe, jak Autor przlicza stopy na centymetry, ale wzrostem też chyba nie imponował. 

Inna sprawa, że dzik jest grożnym zwierzęciem.  

Roger, ale Robert Baratheon miał pewnie na myśli SWOJE stopy, a na pewno obuwie nosił solidnych rozmiarów :)

Dreammy, bardzo możliwe, ale Autor tego nie zaznaczyl... A co mial na mysli, okreslając wagę zwierza w kamieniach ? Jeżeli miał na uwadze kamień anglosasaki, wychodzi, że dzik ważył sobie około 317 kilogramów. No, nie wiem... Jak na potworniego wielkiego dzika, wafowo  niespecjalna to rewelacja.  Wielki dzik, i tyle. Ale -- Autor twierdzi inaczej.

" – Bracie, spójrz na niego. – Twarz lorda Końca Burzy była blada jak mleko. – To potwór."

Reasarch, reasarch... Nie czepiam się. Po prostu -- często najlepiej napisany tekst kladą niedopracowane szczególy. Zmienić wymiary dzika --- potwora w tekście, i będzie wspaniale.   

Pozdrówki.  

Kamień – jednostka masy

jednostka podstawowa anglosaskiego układu jednostek miar używana w Wielkiej Brytanii, niegdyś używana w Irlandii oraz większości krajów Wspólnoty Narodów.

1 kamień = 14 funtów = 6,35029318 kg

staropolska jednostka masy. Nazwa jednostki pochodzi od kamieni stanowiących część żaren.

1 kamień = 32 funty nowopolskie = 64 grzywny = 1024 łutów = 12,96 kg

@RogerRedeye, no nie wiem. Miałem kiedyś przygodę z dzikiem, który jak na moje ważył max 150 kg. Gdy sobie wyobraziłem dzika dwa razy masywniejszego, wyszedł mi potwór. 

300 kg dzik to nie rzadkość? Tu mnie zaskoczyłeś. Ja, na przykład, nigdy takiego na żywo nie widziałem. Wiem, wiem. Słaby argument. Ale gdzie u nas w Polsce, gdzie wilków tak mało, można zobaczyć tak wielkiego dzika? No i w tekście jest conajmniej 50 kamieni. Robert sam był gruby, więc mógł mieć tendencje do wyszczuplania wszystkiego w okół jak niektóre dziewczyny. 

Autorze, ależ ja nie twierdzę, że dzik byl mały... Oczywiście, że dzik był wielki. i to przyznaję od początku. Ale rzut oka na tekst pozwala stwierdzic, że, niestety nie był potwornie wielki. 

Poszesz tak: " Dzik miał siedem stóp długości, a w kłębie dobre cztery wysokości. Musiał ważyć co najmniej pięćdziesiąt kamieni. " Czyli dzik miał prawie 220 cm długości ciała, a w kłębie ponad 120 cm wysokości. Wielki dzik, oscylujący w górnej granicy podawanych rozmiarów. Ale --- nie potworny, przerażający swoją masą i rozmiarami dzik, na widok którego wszysct ( oprócz króla) robią w gacie ze strachu.. A tak wynika z tekstu

Wydaje mi się, żę cytowane zdanie jest niezręcznie, bo zbyt dokładnie  sformułowane. Wystarczało chybo napisac tak: 

" Dzik miał grubo ponad siedem stóp długości, a w kłębie znacznie więcej niż czterech wysokości. Musiał ważyć co najmniej pięćdziesiąt kamieni, ze bardzo sporym jeszcze naddatkiem".

I wiemy teraz, że król napotkal rzeczywiście potwornie wielkiego dzika... Potwora, co wyrażnie podkreśla wierny towarzysz króla. 

Pozdrówo.

(... ) niż cztery, oczywiście... A także --- z bardzo sporym jeszcze naddatkiem.  

cRozumiem, że jakbym napisał o potwornym rekinie o długości 15 m, to też byś mówił, że to żaden potwór bo wg wikipedii są rekiny, które mają 20m? Nie chce dawać tutaj linków do zdjęć martwych zwierząt, ale dzik o masie 300 kg i ponad 2 m długośći to dla mnie potwór. Coś, czego na żywo na pewno bym nie chciał spotkać.

Zresztą stasznie nadinterpretujesz. Nigdzie nie napisałem, że dzik był "potwornie wielki". Renly nazwał go potworem, a król uznał, że to największy dzik, jakiego widział. Tyle. Czy to naprawdę tak nieprawdopodobna sytuacja dla dzika o masie ~300kg? 

Pierwsze fajne opowiadanie GoT, które tu czytam. Wyrazy szacunku.

Pomijając wielkość dzika ( która według mnie jest względna, zamykająca się w licentia poetica autora) to bardzo fajne opko. Przyjemnie się czyta. Oprócz tego jedno z najlepszych (jak nie najlepsze, bo wszystkich nie czytałem) na konkurs ;)

Podobało mi się, really! Powodzenia w konkursie. ; )

 

A teraz łapanka, bo nie byłabym sobą, gdybym jej nie przeprowadziła...

 

"- Wasza Miłość - Lord Dowódca Gwardii Królewskiej stanął..." - Kropka po "Miłość".

 

"Niech kto tylko wtrąci się między mną, a zwierza..." - A nie: między mnie, a zwierza?

 

"Wino uderzało mu do głowy..." - ile razy uderzało? Czy to nie jest jednorazowa, że tak powiem, czynność? Raz komuś uderzy i już jest wstawiony?

 

"– Uważaj, Wasza Miłość! – zawołał ktoś z tyłu" - brak kropki na końcu zdania.

 

"Wszędzie w o kół wlały się..." - "wokół" łącznie.

 

"Następny cios obalił Rhaegara na ziemie." - Literówka: ziemię.

 

"Znał tylko jedną osobę tak podobna do brata..." - Literówka: podobną.

 

"– Nic mi nie jest – warknął i zamknął oczy..." - Ostatnim podmiotem był Selmy, więc kto warknął? Wiem, że intuicyjnie wiadomo, że Robert, ale przy zmianach podmiotu wypada dookreślać, kto dokładnie robi coś i mówi.

 

"...zwrócił się do ser Barristana i Renlyego" - Że to obca nazwa, przy odmianie wypada dać apostrof: Renly'ego.

 

"– Mojej pierwszej dobrej decyzji jako król." - Raczej: jako kogo? króla.

 

"Nadzieja, że Cersei posłucha głosu rozsądku, zabierze dzieci i ucieknie była zbyt płonna." - Dostawiłabym przecinek po "ucieknie".

 

"Mógł mieć tylko nadzieje, że..." - Literówka: nadzieję.

 

"Jego biały płaszcz i emaliowana zbroja była cała pokryta brudem." - Mamy tu liczbę mnogą (płaszcz i zbroja), więc były całe pokryte.

 

"...miał zamiar powtórzyć ten sam numer z bielizną." - Troszkę wydaje mi się ten zwrot w ustach narratora niezbyt przystający do realiów i języka, jakim się posługujesz (Ty oraz Martin), zbyt współczesny i kolokwialny jakby, ale może to tylko moje czepialstwo.

 

"– Jak ci się nie podoba parę siniaków na buzi, to sobie ją odwrócisz plecami do siebie – Chwycił dziewczynę za przegub..." - Kropka po "siebie".

 

"...pełnym krzywych zębów i dziur ." - Zbędna spacja przed kropką.

 

"...a w ręku ciągnął za sobą groteskowo wielki młot" - W ręku cignął? Jakoś mi to złożenie bardzo zgrzyta. Albo w ręku trzymał, albo po prostu ciągnął?

 

"– Spójrz, grubas chce zostać bohaterem – powiedział Brin. – Może oddasz nam ten młot, zanim zrobisz sobie krzywdę?
– Och, oddam ci go – odparł, wciąż się zbliżając. – Oddam ci go prosto w ten francowaty ryj."

Znowu podmiot. Najpierw podmiotem jest Brin, więc kto odparł, zbliżając się? Trzeba dookreślić, że Robert.

 

Tyle. Bo ja zawsze gdzieś coś znajdę, żeby się przyczepić... Ale podoba mi się Twój styl i podoba mi się opowieść (zwłaszcza na tle innych GOT-ów, które do tej pory czytałam...), więc postawię Ci 5. Bo czemu nie? ; )

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Zdecydowanie jeden z lepszych GoTów, jakie się pojawiły. Oryginalny pomysł, a to bardzo, bardzo wiele. Aż zaczynam mieć ochotę napisac swoje opowiadanie, tak zupełnie z d.., bo w konkursie i tak udziału nie biorę. Do kiedy mam czas? :p

 

A co do opka, to 5 będzie chyba wystarczającym komentarzem z mojej strony?

Nowa Fantastyka