- Opowiadanie: Russ - Stolica [fragment]

Stolica [fragment]

Mały test tagów i żebry o przemilczane komentarze - czyli porzucony ale sympatyczny projekt.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Stolica [fragment]

CZ.1:

MAŁA

 

 

Poznała go, kiedy wpadła do samochodu z odbezpieczoną bronią. Gestykulując jednym z tych niewielkich, austryjackich pistoletów, krzyknęła „Ruszaj pan!” i kopnęła w fotel kierowcy. Na chwilę zastygł wtedy z komórką przyłożoną do ucha zanim uchwycił wzrokiem pasażerkę. Nie zapamiętała tego później, ale ruszając zaparkowaną taryfą taksówkarz uśmiechnął się i uruchomił licznik.

 

Tamtego dnia bała się po raz pierwszy. Dotychczas lęk zawsze zastępowała wściekłość, gniew na wszystkich i wszystko. To nie to, że nienawidziła ludzi. Po prostu taka była. Już jako dziecko odkryła, kiedy tata obiecał, że „nigdy niczego jej nie zabraknie”, to tak właśnie powinno być. Tą samą wściekłość czuła, kiedy tata odszedł kilka lat później. Była wściekła, że nigdy nie poznała matki. No i ta wściekłość osieroconej dziewczyny popchnęła ją na studia do stolicy. Kiedyś, jeszcze w rodzinnym miasteczku, Sylwia zapytała Małą czy nie boi się tej całej Stolicy. Że jedzie tam bez niczego, że będzie sama i tak dalej. Powstrzymała się wtedy od bluzgu i wycedziła „a tu nie jestem sama?”. Wtedy po raz ostatni ze sobą rozmawiały.

 

Jadąc na tyle taksówki nie miała już aroganckiej pewności, jaką obdarzyła ją nadopiekuńczość ojca. Zerkała ciągle w kierunku tylnej szyby, aż wreszcie wyszarpnęła z torebki telefon i nerwowymi uderzeniami palców odblokowała klawiaturę.

 

-Niech pani zabezpieczy tą broń, albo podniesie z tapicerki. Obawiam się, że inaczej możemy nie dojechać w całości na miejsce. Razem – ostatnie zdanie skwitował ciepłym uśmiechem, widocznym w lusterku.

 

Upuściła starą nokie i chwyciła broń tańczącą leniwie na skurzanym obiciu. „Właśnie porwałaś taksówkę, wariatko!”– dotarło do niej z siłą siarczystego policzka. Chciała wtedy wyskoczyć z pojazdu tam gdzie stanęli, ugrzęzłszy w południowym korku ulicznym, ale taryfiarz stanowczo się temu sprzeciwił blokując drzwi. Powiedział, i zapamiętała te słowa do końca życia:

 

-Spokojnie, nie mam drogiej stawki. Znaczy, dojedzie pani do celu niedrogo, kierowniczko.

 

To właśnie przeważyło napięcie w ciasnej kabinie. Cały strach wylęgły ze złamanego gniewu przerodził się w rozbrajającą bezsilność. Podała mu adres akademika, w, którym wynajmowała pokój. I pozwoliła się spokojnie odwieść, jakby całego zamieszania z bronią nie było. Mężczyzna zaparkował przed wskazanym gmachem i postukał wymownie w taksometr. Odruchowo sięgnęła do torebki w poszukiwaniu portfela, ale on tylko pokręcił niechętnie głową.

 

-Jest mi winna pani trzydzieści minut– powiedział. I gdy nie zrozumiała wręczył jej wizytówkę mówiąc już bez oficjalnej maniery. – Myślę, że powinnaś częściej wychodzić, wydajesz się być zestresowana.

 

Ting! Ting!-komórka rozdzwoniła się tknięta esemesem zanim zdążyła przekroczyć drzwi budynku. Koszmar powrócił.

 

 

 

Wszystko zaczęło się dość szybko. Wkraczając do nowego miasta, wkroczyła do nowego środowiska. Akademik zrobił swoje i pierwsze miesiące w stolicy wypełniły po równi nauka z imprezami. Razem z rzeszą podobnych sobie świeżaków zagłębiła się w piwniczki i ogródki mniejszych i większych knajp mieszając się z resztą uczelnianej społeczności. Zresztą nie tylko studenci przewijali się przez tłumnie poznawane twarze i uściski. Spotkały ją krzepiące rozmowy poprzedzające chłodne łóżka, idealne znajomości idące w parze z urwanymi kontaktami a nawet nieco bezinteresownej szczerości. Nim minął pierwszy semestr, zdarzyło jej się spotkać i zapomnieć więcej osób niż przez całe swoje wcześniejsze życie. I właśnie kiedy uczciła pierwszą zdaną sesje zimową, otrzymała pierwszą kopertę. Była wtedy pół przytomna i wlokąc się do zsypu, aby wyrzucić śmieci zebrane z zdemolowanego pokoju. Na wycieraczce czekała na nią wielka, szaro-brązowa koperta w jakichh zwykle przesyła się dokumenty. A w środku dziesięć pełnoformatowych, kolorowych zdjęć jej samej w różnych miejscach i sytuacjach.

 

Telefon rozdzwonił się chwile później. Pierwsze pojawiły się esemesy. „Widzę cię”, „znam cię”, „czekam”, „pozdrawiam” aż wreszcie nawet „Sto lat!”, wyświetlone na ekranie w dzień jej urodzin. Były też puste połączenia, kiedy nie słyszała nawet oddechu po drugiej stronie słuchawki. To, co jednak najbardziej ją niepokoiło to brak jakichkolwiek gróźb. Odbierała wiadomości i połączenia w najbardziej niespodziewanych momentach, ale ani razu nie dostała ostrzeżenia czy groźby. Może dlatego też, kiedy zgłosiła to wreszcie na policji, otrzymała od dyspozytora prozaiczne „zajmiemy się tym”. Wtedy złamała swoje postanowienie i wytargała spod łóżka niewielką, metalową skrzynkę. Uwolniła solidne klamry zatrzasków i ostrożnie opróżniła wnętrze. W komorze glocka nadal brakowało jednego pocisku.

 

 

 

Właściwie nigdy nie zrozumiała, dlaczego zaczęła się spotykać z feralnym taksówkarzem. To była jeden z tych aspektów życia, które dzieją się po prostu. Jak przypadkowy partner, zostający do końca życia z naprędce rozszerzoną rodziną. Pewnego razu zadzwoniła do niego, a on, mimo, że minęło już sporo czasu, entuzjastycznie zgodził się na spotkanie.

 

Nazywała go Dzieciakiem, bo wyglądał jak dochodzący trzydziestki mężczyźni, którzy nadal udają nastolatków. Nosił pomięte ubrania, wczorajszy zarost a twarz wiecznie przysłaniały mu przeciwsłoneczne raybany. Początkowo sprawiało to, że czuła się nie swojo. Zdejmował je kiedy odwiedzali restauracje, lub spędzali kolejne wieczory w zaciszu jego sypialni ale wychodząc na zewnątrz zawsze wskakiwał w tą dziwną maskę. „Nie ukrywam twarzy, ale jej nie pokazuję” – tak tą grę nazywała we własnej ocenie. Chyba się w nim zakochała.

 

Na pierwszej randce zapiszczał stoper jego zegarka. Uniósł wtedy swoje żylaste ramię nad stół i teatralnym gestem postukał w osłonę szybkę wyświetlacza.

 

-Dwadzieścia dziewięć minut – powiedział pewnym i zadowolonym głosem. – Czas na puente.

 

Pocałował ją. Trudno było jej później ocenić czy było to oryginalne albo romantyczne. Po prostu zaakceptowała to i przespała się z nim.

 

Telefon długo nie dzwonił. Dopiero, kiedy obudziła się w środku nocy otulona bezwładnym ramieniem śpiącego mężczyzny i sprawdziła komórką zastałą godzinę, zauważyła niewielką ikonkę koperty migającą na ekranie.

 

„…”.

 

„Nieźle”.

 

 

 

Ojciec zdecydował się odejść, kiedy miała dziewiętnaście lat. Musiał planować to znacznie wcześniej, ale na ostateczny termin wybrał własne urodziny.

 

Przygotowywała tego dnia dla niego jedną z tych imprez niespodzianek jakie widuje się tylko w amerykańskich filmach. Ojciec uwielbiał amerykańskie filmy. Miał zresztą obsesję na punkcie wszystkiego, co kojarzone było ze Stanami, gdzie pracował za młodu. Kiedy miała dziesięć lat zabrał ją nawet na wycieczkę do Chicago i przedstawił wielu jego starym przyjaciołom. Spytała się go wtedy, dlaczego nie zostaną na zawsze skoro tak tam fajnie. Pokręcił tylko głową i nie powiedział ani słowa. Nie spała tamtej nocy. Wiedziała, że on też nie śpi, więc leżała i wsłuchiwała się w chlupot podnoszonej i stuk stawianej butelki.

 

Mieszkanie powoli zapełniało już się gośćmi. Była zmuszona zabawiać uśmiechem te obce twarze, z których część przebyła ocean, aby nagrodzić swoją obecnością kolejny przeżyty rok przyjaciela. Ciało znalazła dopiero wnosząc naszykowane na wieczór jedzenie do garażu gdzie chcieli poczekać na powrót solenizanta. Wchodzący za nią śniady mężczyzna wypuścił niesioną skrzynkę alkoholu i zwymiotował zanim udało mu się wydobyć z siebie nieskładny angielski komentarz. Reszta gości zaaferowana tłuczonym szkłem wkroczyła do garażu.

 

Cóż, tego dnia i w tym pomieszczeniu jej ojciec był wszechobecny. Pokrywał ściany, sufit i dłoń zamroczonej córki. Przyklękła przy jego drewnianym krześle, w którym zwykł siadywał dokonując drobnych napraw. Albo, kiedy chciał zwyczajnie usunąć się jej z drogi i pić nieśpiesznie piwo w zaciszu swojej samotni. Teraz nie maił twarzy. Opuszki jej palców zagłębiały się w ranę zmiękczając ciepłem zakrzepłą krew. Powietrze wypełniał smród przetrawionego posiłku.

 

Nie umiała uwierzyć w to, co się stało. W to, że nie weszli do garażu wcześniej, w gnijące ciało i zimny pistolet w stężałej dłoni. Wyszarpnęła broń za tłumik sterczący z krótkiej lufy glocka.

 

Gwar zgromadzonych przybrał na sile. Minęło sporo czasu nim policjant stanowczo wyprowadził ją stamtąd.

 

 

 

Dzieciak absorbował w jakiś sposób koszmary samą swoją obecnością. Kiedy był w pobliżu, esemesy pojawiały się jakby rzadziej i sprawiały wrażenie mniej niepokojących. Uczucie osaczenia wracało jednak zawsze do kilku godzin od rozstania. Telefon budził ją wtedy o najdziwniejszych porach w pustym łóżku lub zasypywał skrzynkę w czasie wykładów. Może to oparcie, jakie znalazła w drugiej osobie sprawiło, że nie bała się już tak bardzo. Ważne, że kiedy wracała do punktu wyjścia, było tylko gorzej.

 

On sam nie zapytał nigdy, co się stało tamtego dnia, kiedy porwała jego taksówkę. Zresztą wszelkie drażliwe tematy zdawał się omijać, mniej lub bardziej świadomie, poruszając tylko te, którym był w stanie bezpośrednio zaradzić. Pewnego chłodnego wieczora powiedziała mu wreszcie, o swoim prześladowcy. W odpowiedzi pokiwał spokojnie głową, zapalił papierosa i stwierdził, że zapierdoli skurwysyna.

 

Kilka dni później telefon zadzwonił, kiedy siedzieli razem w kawalerce Dzieciaka. Ten, zauważywszy na wyświetlacz numer zastrzeżony, wyrwał jej aparat z dłoni i wyszedł na balkon. Obserwowała z kanapy jak drze się do słuchawki i wymachuje rękoma w wściekłości. Po kilku długich minutach wrócił do środka i stwierdził, że wszystko się ułoży.

 

-Musisz zmienić numer, skarbie – powiedział łapiąc oddech po wcześniejszej wymianie zdań. – Najlepiej wypierdol tą komórkę. Kupimy ci coś nowego jutro, dobrze?

 

Zgodziła się. To był długi wieczór. Siedzieli potem do późna, wtuleni w siebie na jego kanapie i rozmawiali. Dzieciak upierał się, że powinna u niego zostać, dopóki sprawa się nie skończy. Snuł przed nią kolejne plany, zapewniał jej bezpieczeństwo. Potrezbowała go. Tego dnia była gotowa przystać na każdą jego propozycję. Lubiła myśleć, że to właśnie tego dnia zaszła z nim w ciąże.

 

 

 

Tamtego letniego popołudnia, w które porwała taksówkę, plac przed uczelnią pełen był ludzi. Dało się rozpoznać czekających beznadziejnie na swoje drugie połówki mężczyzn - rozleniwionych upałem studentów, odwlekających powrót do ciasnych i nierzadko przeludnionych kwater. Pierwsi siedzieli wyprostowani lub przygarbieni, nieodmiennie jednak jakoś napięci i nerwowi. Kilku trzymało przygotowane kwiaty, rozchylające swoje płatki rozgrzane letnim skwarem. Ci drudzy, nigdy samotni, grzali się w tym samym upale wymieniając pozbawione znaczenia uwagi i leniwie umacniając więzi z resztą grupy. Wszyscy razem równie ją denerwowali. Każdy bukiet przypominał ten, który kurier dostarczył dla niej na uczelnie. Kolejna dłoń podniesiona dla osłony oczu przed rażącym światłem mogła oznaczać napastnika spokojnie obserwującego ofiarę. Dotknęła kanciastego przedmiotu przez materiał torebki i przyśpieszyła kroku. Świadomość niesienia go ze sobą dodawał pewności siebie.

 

Pistolet odziedziczyła po ojcu. Zapisał go, jak wynikało z testamentu spisanego lata wcześniej, razem z domem i resztą inwentarza. Minęło trochę czasu, nim odpowiednie organy zakończyły działania i wydały nieszczęsny przedmiot. Zanim w jej życie wkroczyły szaro-brązowe koperty a potem kojący Dzieciak, sen nocą zakłócała właśnie ta data. Zastanawiała się ile perfidii mieściło się w tej tragedii.

 

Ting! Ting!

 

Telefon rozdzwonił się znowu. Obcas szpilki utknął między kostkami bruku omal nie obalając ją prosto na twarz. Pochyliła się, odwiązała kolejno prawy, lewy but i ruszyła dalej boso przyśpieszając kroku jeszcze bardziej. Prawie biegła.

 

Ting! Ting!

 

Aparat nadal wygrywał melodie. Większość twarzy, zaciekawionych zamieszaniem, zwróciło się w jej stronę. Szorstki kamień przetarł rajtuzy. Dłonią wolnej ręki wymacała w torebce komórkę i wdusiła przycisk odrzucający połączenie. Ktoś po lewej zaśmiał się.

 

Ting! Ting!

 

Kolejne połączenie zostało zasygnalizowane. Dłoń w torebce zacisnęła się mimowolnie na twardej kolbie broni. Ktoś krzyknął coś o „naćpanej cipie”. Nie zwalniając tempa, wzrokiem szukała jakiegokolwiek sposobu opuszczenia tamtego miejsca.

 

Ting! Ting!

 

Na zaparkowaną na wprost siebie taksówkę prawie wpadła.

 

 

 

 

 

Ostatniej nocy obudziły ją mdłości. Przewróciła się jęcząc ze zmiętym prześcieradłem zaciśniętym w pięści na drugi bok i odkryła, że łóżko jest puste. Przejściowy pobyt w kawalerce dzień później okazał się przeprowadzką, kiedy straciła pracę. Dzieciak wydawał się zaistniałą sytuacją zadowolony.

 

Podniosła się z trudem i wstała z posłania. Męczące uczucie nie pozwalało zebrać myśli, skurcz ścisnął podbrzusze. „Nie, nie, nie, nie…” wyszeptała nerwowo gładząc brzuch. Kolejna fala mdłości przeszła wstrząsając ciałem. Coś szczeknęło w łazience. Dostrzegła wąską kreskę światła między drzwiami a podłogą. „Przecież cię nie zostawił, głupia cipo” mruknęła ruszając do jasności. „Wszystko będzie dobrze, to normalne w tym miesiącu”.

 

Otwarła drzwi i zawisnęła ciężarem ciała na klamce. Przed lustrem stał, ubrany tylko w slipy Dzieciak i miał minę wyrażającą mieszankę wściekłości i zaskoczenia zupełnie jak nastolatek przyłapany na masturbacji. W dłoni ściskał komórkę.

 

Pierwsze co zrobiła to zwymiotowała. Dzieciak coś tłumaczył, telefon odłożył na zbiornik spłuczki i zbliżał się do niej ostrożnymi krokami. Jego kojący głos rozmywał się tracąc sens w uczuciu nudności. Słowa zlepiały się w niezrozumiałe dźwięki, słyszalne gdzieś w tle.

 

Ważne były nogi, które wiedziały, co robić. Cofała się więc niezręcznie obejmując ramionami. „Dziecko”, pomyślała, „ten skurwiel nawet o nim nie wie”. Upadła na materac łóżka i ściągnęła po torebkę leżącą na podłodze. Dłonie same znalazły znajomy kształt. Dzieciak zatrzymał się zaledwie dwa metry przed nią. Gdyby nachylił się i wyciągnął smukłe ramię mógłby może…

 

BANG!

 

-Kurwa!-Krew buchnęła z przebitej piersi mężczyzny. Dotykając rany, sprawiał wrażenie niewiary w to, co go właśnie spotkało.

 

BANG! BANG! BANG! BANG! BANG!

 

Powietrze wypełnił gryzący dym prochu. Dzieciak leżał w prostokącie jasności, pokrywając posadzkę łazienki czerwienią. Coś bulgotało na granicy słyszalności. Zwymiotowała ponownie. Na łóżku wsiąkała krew. „Nie może być moja” krzyczał przerażony głos w jej głowie. „Zabiłam Dzieciaka, krew musi być jego”. Skurcz. Dym wkręcał się w podrażnione nozdrza. Dzieciak drgnął. „Kurwa! On jeszcze żyje…”

 

Spazm zgiął jej ciało w łuk, fala ciepła przepłynęła wzdłuż trzewi. W świetle zatańczył cień ramienia. Taksiarz wstawał, brocząc juchą z zmasakrowanego torsu.

 

„Nie, nie, nie, nie…”

 

Żarówka zamigotała brzęcząc dziwnie. Dłonie wydawały się celować same. Drżąca lufa obrała kierunek.

 

-Ty głupia kurwo, wszystko zniszczyłaś!-darł się Dzieciak, plując krwią.

 

„Nigdy go nie dostaniesz!”

 

BANG!

 

Koniec

Komentarze

"otulona bezwładnym bezwol ramieniem" - przepraszam, ale czym jest "bezwol"?

"wsłuchiwała się w dźwięczenie stawianej i chlupot podnoszonej butelki." - z tym zdaniem chyba też jest coś nie tak.

"Teraz nie maił twarzy" - ... ekhm

"Snuł przed nią kolejne plany snując plany, mające zapewnić jej bezpieczeństwo" - jednocześnie snując plany podczas snucia planów, którym towarzyszyło snucie planów, wysnutych na poczekaniu.

"Dało się rozpoznać czekających beznadziejnie na swoje drugie połówki mężczyzn od rozleniwionych upałem studentów" - nie do końca rozumiem, jaką funkcję pełni to "od"

" Na łóżku walała się krew" - no, dawno nie widziałem tak niefortunnego sformułowania. "Walać się" to "być rozrzuconym" i - tak przynajmniej mi się wydaje - odnosi się do ciał stałych, które rzeczywiście można rozrzucić.

 

Ja wiem, że to jest tylko fragment i w ogóle, ale mimo wszystko mógłbyś go dokładnie przejrzeć przed publikacją. Wiem, że samemu nie jest się w stanie wychwycić wszystkich własnych błędów, ale większość pewnie by ci się udało.

No nic, tekst jest bardzo fajny, moim zdaniem. Nie wiem jak wyglądały jego poprzednie wersje, ale ta nawet przypadła mi do gustu. Postać Małej jest ładnie nakreślona, jak na tak krótki fragment tekstu. No i ma potencjał. Ten tekst w ogóle ma potencjał i z chęcią przeczytałbym jego kolejne części.

Nie rozumiem tylko do końca zakończenia. Mogę się mylić, ale czy z tekstu wynika, że to właśnie Dzieciak był tym tajemniczym prześladowcą Małej? Bo jeśli tak, to linia fabularna z "bardzo fajnej" robi się "bardzo meh"


Niedobrze, Russie, niedobrze... Już vyzart Tobie wypunktował parę rzeczy, ale to nie wszystko... Na przykład: Dzieciak wydawał się zaistniałą sytuacją zadowolony. Toż to horror, nie zdanie. Zadowolony czym? Z czego, z jakiego powodu.
Do remontu, niestety.

@vyzart

Na szybko bo nie jestem u siebie. Podane przez ciebie błędy to w większości ubogość mojego warsztatu, tym bardziej cieszę się, że to wypatrzyłeś. Dużo pracy przedemną zanim skończe ten tekst.

A co do zakończenia to jest to trochę bardziej skomplikowane. Mogę wyjawić, że Mała doszła do tego samego wniosku co ty. A jak było naprawdę to dłuższa historia. Całość składa się z kilku splecionych ze sobą histori o spersonalizowanej na bohaterów narracji. No i sam motyw kopert nie jest jedynym ważnym motywem. No nic, dzięki za komentarze i kajam się.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Wybacz, że kazałem Ci czekać. Raz już próbowałem się odezwać, ale skasowało moją wiadomość i się wkurzyłem.

Widzę, że nie tylko ja się bawię w niedomówienia i tajemnice.

Chciałem zaznaczyć, że ten komentarz nie jest zemstą za Twoją wypowiedź na temat wiadomego opowiadania, choć można by się doszukać pewnych podobieństw.

Zawsze staram się oceniać opowiadanie czy powieść przede wszystkim jako czytelnik, a nie autor, czy - broń Boże - krytyk. Dlatego do błędów, skichanych zdań, interpunkcji, et cetera, raczej nie nawiążę. Ale też nie ograniczam się do zwykłego "podobało mi się/ nie podobało mi się".

Literatura sensacyjna, na jaką się tutaj zanosi, nie jest moim ulubionym gatunkiem, ale – jeśli jest dobrze napisana – to przytulę do serca. Zresztą z reguły potrafię przełknąć bez większych problemów wszystko, co ma jakiekolwiek znamiona akcji. Czyli w przedbiegach odpada tylko książka telefoniczna i moja kartoteka medyczna. Wszystko inne przeczytam, choć czasem jest to na zasadzie "z braku laku", lub "jak już zacząłem...", choć takich książek i ich autorów - zazwyczaj - nienawidzę, zanim dojdę do połowy tekstu.

"Stolica" nie jest takim biletem na wieczne wygnanie i bardzo daleko jej do tytułu "najgorszego sposobu na marnowanie papieru", ale też niczym nie zachwyciła. Ani sama historia, ani sposób w jaki ją napisałeś. Masz potencjał, to widać od razu, ale sam przyznajesz, że wciąż masz ubogi warsztat, a ja się z tym zgodzę, i to nie tylko przez grzeczność. „Warsztat” to tylko uzupełnienie talentu, rozwijanie go. Mówi się, że talent bez ciężkiej pracy jest niczym. I to się zgadza. Ale to działa w obie strony. Można oczywiście pisać nie mając „iskry bożej”, a wyłącznie wiedzę, jak składać zdania, ale to nie może się naprawdę udać. Chyba, że chce się zostać reporterem „Fucktu”, albo układać życzenia na kartki okolicznościowe.

Dużo pracy przed Tobą, ale myślę że warto ją wykonać. Na pocieszenie powiem Ci, że to się tyczy każdego. Kto się nie rozwija, ten się cofa. Nawet Kingowi, który na pisarstwie zarobił więcej niż wynosi roczny budżet polskich służb mundurowych, do tej pory zdarza się napisać taki chłam, że ja bym się to wstydził opublikować nawet anonimowo.

Co do samego tekstu, to może i mógłby mnie nawet „wchłonąć”, ale...

Przede wszystkim jak na tekst, w którego krótkim fragmencie mamy już: uprowadzenie, prześladowanie, samobójstwo, romans, ciążę, tajemniczą intrygę i w końcu morderstwo (bądź w afekcie, bądź z premedytacją – nie umiem jasno stwierdzić) jest tu o wiele za mało emocji, napięcia, akcji i życia w ogóle.

Nie podoba mi się też to częste mieszanie chronologii. Opowiadaniom sensacyjnym, czy kryminalnym, to bardzo źle służy. Rozumiem, że ma ten zabieg wikłać akcje, pozbawiać ją prostolinijności i wciągać czytelnika w labirynt – z założenia – intrygujących zdarzeń, ale w takiej ilości to po prostu nudzi i zniechęca. Porównałbym to z reklamami na Polsacie; akurat gdy zaczyna się robić ciekawie, to do akcji wkracza pani Bożena i przez pół godziny zmywa talerze. A jak skończy, to człowiek nie pamięta już nie tylko, co oglądał, ale nawet, czy go to w ogóle ciekawiło. Tutaj jest podobnie. Nie sposób wczuć się w akcje czy emocje bohaterów, bo wszystko się gmatwa, przeciąga i miesza. W „Stolicy” jest to o tyle gorsze od reklam, że jest zjawiskiem znacznie częstszym, ale też o tyle lepszym, że – w przeciwieństwie do polsatowskiej Bożenki i innych WC Kaczek – coś wnosi do treści. Ogólnie jednak jestem przeciwny takim zagraniom. A już na pewno w takich ilościach.

Nie mam Ci ja dziewczyny, narzeczonej ani żony, ale po Twoim opowiadaniu chyba zacząłem się z tego naprawdę cieszyć. Jak pomyślę, że babie pod wpływem hormonów (innego logicznego, ani nielogicznego, wyjaśnienia dla tej sytuacji nie znajduję) może tak odjechać, że wpakuje sześć kulek w faceta, którego kocha, i tylko dlatego, że poszedł do kibla z telefonem, to ewentualne starokawalerstwo nie wydaje mi się taką złą alternatywą :P

Ale żeby nie było, że tylko się czepiam, to szczerze przyznam, że - mimo wszystko - "Stolica" zainteresowała mnie na tyle, iż z chęcią poznałbym personalia tajemniczego prześladowcy.

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

test

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Nowa Fantastyka