- Opowiadanie: niebieska - Sen zimowy

Sen zimowy

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Sen zimowy

 

Potknęła się i pewnie by upadła, gdyby nie refleks prowadzącego ją miejskiego gwardzisty. Ludzka masa nacierała ze wszystkich stron, a smród czosnku i spoconych ciał przyprawiał o mdłości. Widziała niewiele. Noc gdzieniegdzie rozświetlały pochodnie, ale ścisk był tak duży, że do niziutkiej dziewczyny nie docierało zbyt wiele światła.

– W porządku, pani? – zapytał strażnik, dla pewności podtrzymując ją za łokieć. – Nie upadnijcie tutaj, zadepczą was na miejscu.

– W porządku. Nie upadnę.

Napierający zewsząd tłum prawie zwalił ich z nóg. Dziewczyna po raz setny przeklęła impuls, nakazujący jej natychmiast pospieszyć z pomocą. Cholera, mogła zaczekać na bardziej doświadczonego medyka. Głupi, głupi upór! Czy ona kiedykolwiek zmądrzeje? Gdy potknęła się po raz kolejny, jeden z mężczyzn zaklął cicho.

– Tak być nie może – powiedział, wolną ręką wyciągając nabijany kolcami nasiek. – Przebijamy się. Przejście! Ludzie! Przejście! Przejście, mówię!

Tłum popatrzył na nich niechętnie dziesiątkami par oczu, ale ustąpił posłusznie. Dziewczyna nie wiedziała, czy był to efekt ponuro wyglądającej broni, czy może po prostu owczy pęd zmuszający kmiotków do posłuchu za każdym razem gdy na nich krzyczano. Ważne, że wreszcie mogła normalnie iść. Skrzywiła się, gdy wdepnęła w coś ohydnie śliskiego i wciąż jeszcze ciepłego. No, powiedzmy, w przybliżeniu normalnie.

– Daleko jeszcze? – zapytała towarzyszy. – Nic nie widzę.

Gwardzista idący po lewej był tak wysoki, że dźwięk dobiegał jakby z innego świata.

– Już prawie jesteśmy, pani – odpowiedział. – Jeszcze parę metrów i wchodzimy na podwyższenie.

– Jakie podwyższenie? – Dziewczyna podniosła głos, próbując przekrzyczeć narastający dookoła szum. – Jesteśmy na rynku Bohotnicy, tu nie ma żadnego podwyższenia.

– Teraz już jest.

Mężczyzna tępym końcem nasieka odtrącił blokujących drogę ludzi i dziewczyna westchnęła, ni to z oburzenia, ni z zaskoczenia. Bynajmniej nie przeszkadzało jej zachowanie eskorty, wiele razy uchodziła z życiem tylko dzięki ich niewybrednemu podejściu do komunikacji. Westchnęła, bo na niewielkim, do tej pory dość sielskim ryneczku, stanęło nie tyle zwykłe podwyższenie, co…

– Podest egzekucyjny? – zapytała, bezwiednie unosząc dłoń do gardła. – Tutaj?

Mężczyzna nie odpowiedział, zajęty przesuwaniem opornej ludzkiej masy, pchającej się jak najbliżej centrum wydarzeń.Schodki zastawiało dwóch kolejnych strażników, za nimi widziała jeszcze kilku. Choć wysoki podest był jasno oświetlony, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Całą siła woli zdławiła kulę strachu podchodzącą jej do gardła. Nie było czasu na słabości.

– Starosto Bożej? – zwróciła się do mężczyzny stojącego na podwyższeniu. – Wołaliście o medyka.

– Panienko Cinnarin! – Brodaty mężczyzna aż podskoczył. Ulga na jego twarzy mieszała się z bezradnością. – Chwała Bogom, żeście tutaj dotarli!

Cinna stała tuż przy schodach, próbując zrozumieć, jakie szaleństwo ogarnęło tej nocy przyległą do stolicy wioskę.

Kim są mężczyźni, stojący na podwyższeniu i co też próbują zasłonić?

Czego chce ten motłoch?

Co robi tu platforma?

Co robi tu ona?

– Panienko Cinnarin, chodzi o te nieszczęsne polowania na czary – skrzywił się wójt. – Przestaję nad tym panować. Ci tutaj uważają – machnął ręką w kierunku zarośniętych, ponurych mężczyzn za sobą – że znaleźli demona. Zanim się obejrzałem sklecili to cholerstwo i już, egzekucja, a ludziom tylko w to graj. Ledwo zdążyłem zebrać pomoc i posłać po medyka.

– Demona? – zdziwiła Cinna. – Kto wymyśla takie brednie?

– Diabły! Czarownicy! Magikowie! – wrzasnął ktoś z tłumu. W stronę dziewczyny poleciały dwa pomidory. Ciśnięte niewprawną ręką rozbiły się tuż pod nogami starosty, ale dziewczyna i tak cofnęła się mimo woli.

– Pani, radzę się pośpieszyć – powiedział jeden z gwardzistów. – Pomoc jest już pewnie w drodze, ale na ten moment jest nas trochę za mało. A ich za dużo.

Nad podestem przeleciało kolejne warzywo. Chyba ogórek, pomyślała dziewczyna ze złością. Teraz to im żywności nagle przestało brakować. Dranie załgane.

– W porządku. Pokażcie mi tego demona – powiedziała, przechodząc nad rozpryśniętym warzywem.

Mężczyźni stojący na platformie rozsunęli się niechętnie, warcząc niczym ogarnięte wścieklizną podwórzowe psy. Pomiędzy nimi, na gołym drewnie, siedziała kobieta, obiema rękami próbując utrzymać wijącego się spazmatycznie chłopca. Wieśniaczce pomagał siwowłosy kapłan, choć dziewczyna nie mogła rozpoznać, do którego z nowopowstałych kultów mężczyzna przynależy. Rzekomy duchowny jedną dłonią przytrzymywał dziecko, drugą wymachiwał w rytm recytowanych egzorcyzmów.

Cinna zsunęła kaptur i miedź jej długich włosów zapłonęła w blasku pochodni. Owalny bursztyn zawieszony na łańcuszku zamigotał złociście, ściągając spojrzenie duchownego w miejsce, o którym ten nie powinien był nawet pomyśleć. Kapłan umilkł, ale tylko na chwilę.

– Na nic ty tutaj, medyczko! – krzyknął. – Wracaj na lazareta! Tu się słowem boskim magię zwalcza, nie ziołami!

Dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi, zdjęła z ramienia wysłużoną lekarską torbę i uklękła obok zapłakanej kobiety.

– Odsuńcie się – poprosiła cicho. – Ale zostańcie blisko.

Kobieta posłusznie ustąpiła miejsca, wciąż przytrzymując ciemną główkę dziecka.Cinna nachyliła się, wprawnym okiem oceniając stan malca. Chłopiec, na oko ośmioletni, szczupłej, ale nie chuderlawej budowy ciała, nieokaleczony, bez śladów przebytych chorób. Oddychał chrapliwie, cały czas drżąc i pocąc się tak obficie, że wydawał się być zlany płynnym szkłem.

– Kiedy… – zaczęła medyczka, gdy chłopiec gwałtownie wygiął ciało w łuk, dotykając drewna jedynie piętami i czubkiem głowy. Palce wystrzeliły w przeprost, formując dłoń w odwrotnie zakrzywiony szpon.

– Twarz! – ryknął kapłan. – Patrzcie na jego twarz! Jego to raduje! Jego to cieszy!

Drobna buzia chłopca rzeczywiście wykrzywiła się w odrażającym uśmiechu; odsłaniającym zęby, marszczącym czoło, zawężającym oczy.

– Patrzcie, ile pogardy ma dla nas – ciągnął kapłan. – Ile nikczemnego szczęścia daje mu oddawanie się diabłom!

– Połóżcie go na boku – poleciała dziewczyna.

– Nie będę słuchał poleceń pierwszej lepszej guślarki! – warknął kapłan rozdymając gniewnie nozdrza.

Cinna po raz pierwszy podniosła na niego oczy. Były szare, a ich lodu nie topiły nawet odbijane płomienie pochodni.

– Będziesz. Obracaj.

Kapłan otworzył usta i już miał odesłać dziewczynę do wszystkich możliwych piekieł, gdy przypomniał sobie, czyją córkę zamierza przekląć. Zgrzytnął zębami. Rudowłosa uśmiechnęła się drwiąco, trafnie odczytując jego myśli. Dawaj, staruchu, zachęcała go spojrzeniem, pokaż, z jakiego gnoju cię ulepiono. A może się boisz? Duchowny opuścił wzrok, warknął cicho i pomógł obrócić chłopaka.

– Dziękuję – powiedziała uprzejmie. – A teraz nie dotykajcie go już. Dotyk może spowodować kolejne skurcze.

Chłopak był sztywny, bardziej przypominał rzeźbę niż żywą istotę. Po obróceniu malca oczy w monstrualnie odchylonej głowie spojrzały prosto na medyczkę.

– Gorączkował? Bóle głowy? Wymioty? Senność? – pytała Cinna, a matka przecząco kręciła głową.

– Kleszcze? Wszy? Też nie? Na pewno? Światłowstręt? Cieknąca ślina? Nie pogryzło go coś? Nie skaleczył się?

– Skaleczył – odparła kobieta. – Trzy dni temu, kosą, w nogę.

Medyczka zręcznie odwinęła czarne od brudu onuce. Rana była niewielka, nie dłuższa niż palec, ale skóra dookoła niej zaczerwieniła się i obrzmiała brzydko. Cinna powąchała skaleczenie, zmarszczyła nos.

– Nikt tego nie oczyścił.

– A co tu mają do rzeczy jakieś nogi! Nie w nodze demon siedzi! – krzyknął kapłan i uderzył chłopaka po łydce trzymanym w dłoni różańcem. Kobieta krzyknęła, gdy dziecko wygięło się w paroksyzmie. W powietrzu rozległ się chrzęst kręgosłupa, protestującego przeciw tak mocnym skurczom, a twarz chłopca wylądowała naprzeciw jego własnych stóp. Cinnarin usłyszała, jak cofnęli się stojący za nią mężczyźni.

– On umiera! – zapłakała matka.

– Tak, umiera – potwierdziła cicho medyczka, opuszkami palców gładząc chłopca po włosach. – Umiera, ale żaden demon nie ma z tym nic wspólnego.

– Zróbcie coś, pani znachor! Błagam!

Cinna popatrzyła na nią smutno, pokręciła głową.

– Jak masz na imię? – zapytała.

– Lisa, pani znachor.

– A chłopiec?

– Pomir.

Chłopiec targnął wykrzywionymi dłońmi po podeście, znacząc drewno ciemnymi śladami krwi. Dziewczyna wyjęła metalowy cylinder zakończony srebrną igłą, tak bardzo różny od używanych powszechnie pęcherzy zwierzęcych z rurką, że kapłan sapnął, zaskoczony. W powietrzu ulotnie zapachniało migdałami. Cinna pochyliła się nad chłopcem.

– Pomir, kochanie, wiem, że mnie słyszysz. Dam ci teraz coś, po czym poczujesz się lepiej i uśniesz, dobrze? Nie będzie już więcej bolało. Obiecuję.

Dziewczyna klęczała nad dzieckiem, dopóki jego pierś unosiła się w oddechu. Potem wstała.

– Kto jest odpowiedzialny za to całe zamieszanie?

– W ogólności chyba wszyscy – powiedział starosta, krzyżując ręce na piersi. – Ale w szczególności ta kapłańska… ten kapłan, znaczy się. Co było chłopakowi?

– Choroba – odparła Cinna. – Spokojnie, nic zaraźliwego. Dostała się do ciała przez ranę. Na drugi raz koniecznie oczyszczajcie wszystkie skaleczenia. Najlepiej wódką. Albo choć przegotowaną wodą.

Kobieta nie słuchała, tuląc do siebie wciąż wykrzywione ciało syna. Spojrzenie dziewczyny zmiękło, a dłonie, którymi pakowała torbę, zaczęły drżeć.

– Mam nadzieję, że wiecie, co zrobić z podżegaczami, starosto Bożej. Królowi nie spodobałyby się samowolne, publiczne egzekucje dzieci. Od tego są sądy. I medycy. Nie złożę donosu, jeżeli szybko się z tym uporacie.

– Jakby mało było zwykłych problemów – splunął starosta, rzucając kapłanowi gniewne spojrzenie. – Jakby było mało. Muszą jeszcze, dziady proszalne zasmarkane, magicznie to wszystko osmrodzić, psiajuchy, takie ich macie…

– Dajcie spokój, starosto. – Dziewczyna zmarszczyła brwi, wyraźnie zniesmaczona. – Magia nie ma tu nic do rzeczy. A nawet gdyby miała, to nikogo nie powinno karać się za to, że urodził się… inny, niż wszyscy. Ja sama czasem żałuję, że nie otrzymałam więcej narzędzi, których mogłabym użyć. Pomagać…

Cinna podniosła głowę, zaalarmowana nagłą ciszą. Zamilkł nawet motłoch kłębiący się dookoła platformy. Wójt, gwardziści i reszta mężczyzn wpatrywali się szeroko rozwartymi oczyma w punkt za jej plecami.

Odwróciła się powoli.

Kobieta oraz kapłan siedzieli na podeście, w przerażeniu jednak cofnęli się aż do jego granic. Pomiędzy nimi siedział Pomir, rozluźniony, spokojny, opierający przeguby dłoni na kolanach. Szyję, od ucha aż po bark, znaczyła mu szeroka struga ciemnej krwi. Oczy miał zamknięte, głowę odchyloną do tyłu.

Wydawał się czekać, aż wszyscy obecni skupią na nim całą swoją uwagę, aż wszystkie oczy skierują się na jego usta.

I dopiero wtedy je otworzył.

 

Krew, krew, krew na dłoniach

Pieśń w sercach

Pieśń w oczach

I pieśni we krwi.

Wychynie dłoń

Błękitna mocą

By zdusić korzenie

Wśród których wyrosła.

Upadnie władca

W bieli i czerwieni

Krwią odkupi krew.

Białe dłonie

Zimowej Pani

Skują lodem martwe oczy

Ku uciesze

Ludu wolnego

 

– Tylko nie to – szepnęła Cinna, zaciskając palce na swojej torbie tak mocno, że zrobiły się zupełnie białe. – Nie ponownie.

Chłopiec zacharczał, wypluł na brodę gęstą od śliny krew, po czym bezwładnie upadł na podest. Zupełnie, jakby ktoś nagle odciął sznurki podtrzymujące upiorną marionetkę. Głuchy dźwięk ciała uderzającego o drewno rozległ się w ciszy jak pierwszy grzmot burzy.

– To chyba nie był typowy objaw choroby – powiedział Bożej.

Medyczka popatrzyła na niego niepewnie, próbując znaleźć właściwą odpowiedź. Nie zdołała. Nagle ludzie dookoła zaczęli szaleć. I krzyczeć. Jedni krzyczeli i uciekali, inni krzyczeli i usiłowali wdrapać się na podest, który zadrżał pod naporem brudnych ciał. Gdzieś w oddali, choć zdecydowanie zbyt blisko, zamigotały noże. Cinna poczuła na ramionach znajomy dotyk dłoni gwardzistów.

– Musimy iść – powiedział strażnik, ciągnąc ją w stronę schodków. – Szybko. Natychmiast.

Schroniła się pomiędzy nimi i dała ponieść w przesyconą histerią ciżbę. Myślała, że dotarcie tutaj było trudne, ale teraz wszystko dookoła było chaosem. Podniosła dłonie do uszu. Dlaczego oni muszą aż tak krzyczeć? Po co?

 

 

 

Z trudem rozwarł sklejone lepką wydzieliną powieki. Przez chwilę nie widział nic, jak gdyby świat rozmazał się i przekrzywił. Mrugał przez moment, bezskutecznie próbując unieść ręce, ale te nie chciały poddać się jego woli. Leżały wzdłuż ciała, drętwe i bezwładne, nieposłuszne. Twarz, szyja i tył głowy pulsowały tępym bólem. Zamrugał ponownie.

Pierwszym co zobaczył, było wiadro. Zwykłe drewniane wiaderko, wypełnione wodą, ozdobione przewieszoną przez krawędź lnianą szmatką. Potrząsnął głową. Coś było nie tak, zdecydowanie nie tak. Białe ściany bez ani jednego okna, kamienny sufit, metalowa ława. Wilgotna woń wielokrotnie szorowanej podłogi, z której ktoś bezskutecznie próbował usunąć mdły zapach ekskrementów. Zrozumiał.

– No, no, no…. po co tak krzyczeć, kochany? Jeszcze nawet nie zaczęliśmy.

Rozciągnięty na ławie chłopak odnalazł wzrokiem oprawcę i wrzasnął po raz kolejny, a siedzący niedbale na drewnianym krześle białowłosy kat odpowiedział mu uśmiechem. Miłym, ciepłym, przyjaznym uśmiechem. Oczy mężczyzny w całości pokrywało śnieżne bielmo, lecz mimo to chłopak nie miał wątpliwości, że Kat patrzy prosto na niego i widzi co najmniej tak dobrze jak on sam – a może nawet lepiej. Przerażony szarpnął się gwałtownie, ale sznury trzymały mocno, nie pozwalając nawet na najmniejszy ruch. Łzy zapiekły go w kącikach oczu.

Nie było tu żadnych obcęgów, noży, pochodni, kleszczy, zgniataczy. Nic. Brakowało nawet najzwyklejszych dyb. Legendarna Biała Sala Winety, stolicy Sklawiny, oraz równie słynny Biały Kat. Koszmar, z którego tym razem miał się już nie obudzić.

– Posłuchaj uważnie, chłopcze. – Mężczyzna odwrócił krzesło i usiadł na nim okrakiem. Głos miał niski i gardłowy. – Wolałbym tego nie przeciągać. Sprawa jest dość prosta; ty powiesz mi grzecznie, gdzie mogę znaleźć tę waszą Zimową Panią, a ja nie będę musiał robić niczego, co żadnemu z nas się nie spodoba. Stoi?

– Sczeźnij w piekle, kurwi synu.

– Z radością – odparł Kat, nie przestając się uśmiechać. – Ale jeszcze nie dzisiaj.

Wyciągnął zza pasa zwitek pergaminu..

– Tu jest napisane – kontynuował – że jesteś dość ważnym synem jeszcze ważniejszego taty, i że mam odesłać cię do tatusia z grubsza w jednym kawałku. Bygost Walery, zgadza się?

– Nic ci nie powiem! Nic nie wiem!

– Wiesz, kochany, wiesz. Ten wasz kult nie jest znowu aż tak bardzo tajemny i ukryty. Mimo to sporo czasu zajęło mi wyśledzenie najważniejszych jego członków. I tak oto jesteś tutaj, we własnej związanej osobie.

Chłopak zgiął kark i usiłował splunąć na Kata, ale rozcięta warga sprawiła, że jedynie obślinił sobie podbródek. Upokorzenie piekło równie mocno jak strach.

– Zimowa Pani nie robi niczego złego. Leczy, pomaga. Król nie ma żadnego interesu…

– A to już nie nasza sprawa – przerwał białowłosy – królowie i ich interesy. Szeroko rozumiane. My mamy sobie tylko troszkę porozmawiać.

– Spierdalaj, gnoju.

Mężczyzna wstał i podszedł do chłopaka.

– Widzisz, Bygost, skoro nie chcesz rozmawiać, wszystko paskudnie się skomplikuje. Gdyby kult był oficjalnie zabroniony, mógłbym cię zgodnie z prawem kroić po kawałeczku. Ale król nie chce siać zamętu, nie chce zwracać na was uwagi. Może tak, może nie. Nie mnie to oceniać. Wniosek z tego taki, że skoro teoretycznie nie jesteś niczemu winien, powinieneś wyjść stąd na własnych nóżkach, śliczny i uśmiechnięty. – Kat pieszczotliwie przesunął palcem po szczęce chłopaka. – Kochany, ja naprawdę nie mam złych zamiarów. Chcę wiedzieć tylko gdzie i kiedy odbywają się wasze obrzędy. Nie będziemy rozmawiać? Nie?

– Mówiłem już, że pani Sammbora nie robi niczego złego. Leczy…

– Ziołami?

Chłopak ostro wciągnął powietrze przez nos, wlepiając wzrok w kamienny sufit. Z zagryzionych warg odpłynęła cała krew.

– Magia – ciągnął dalej Kat – raczej nie jest u nas mile widziana. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie. Powiedziałbym nawet, że wszyscy władający magią wedle prawa deportowani są do Szarych Wież. Wasza Zimowa Pani nie jest tu żadnym wyjątkiem, bez względu na jej społeczną rangę.

Nienawiść w oczach chłopaka wydawała się ani trochę nie poruszać mężczyzny.

– Przekaż swojej pani, że kiepsko się ustawiła. Z takimi zdolnościami nie ukryje się w naszej drogiej Sklawinie, a już na pewno nie wśród pospólstwa. Przekaż, że trzeba jej było zawczasu zgłosić się do Służb. Albo zapukać do nas, na dwór. Może przydałby się kolejny uzdolniony kat królewski, kto wie? – Teraz już śmiech białowłosego pełen był szyderstwa.

– Będziesz gnił w piekle do końca…

– Wiem, wiem, wiem. Daj już spokój. Porozmawiajmy o czymś innym, ciekawszym. Na przykład ten pierścień. – Mężczyzna zsunął z palca chłopaka sygnet ozdobiony wizerunkiem płatka śniegu i podniósł go na wysokość źrenic.– Interesujące cacko. To raczej nie jest twój symbol rodowy, prawda? Hm? Nic nie powiesz?

Cisza.

– W porządku, Bygost, w porządku. Nie będę się z tobą spierał. Zrobimy to tradycyjnie. Powiedz, podoba ci się mój stół? – Mężczyzna przekręcił korbę. Blat przechylił się o kilkanaście stopni i głowa chłopaka znalazła się teraz poniżej poziomu jego nóg. – Ładny kawałek metalu. Jest nowy. No, powiedzmy, prawie nowy, ale możesz być dumny; niewielu przed tobą na nim leżało, jeszcze mniej się z niego podniosło. Spędzimy tu kilka miłych chwil, ty i ja.

Kat stanął u wezgłowia metalowego łoża i nachylił się tak mocno, że pokryte bielmem oczy patrzyły z bliska w rozszerzone źrenice Bygosta, białe włosy opadały chłopakowi na twarz.

– Dobrze, chłopcze. Serce mi pęka, ale będzie jak chcesz. Zagramy po mojemu. – Przeciągnął między palcami kawałek lnianej szmaty. – Najlepsi wytrzymują nawet kilkanaście uderzeń serca. Większość ma dość po trzech, góra pięciu. Zaraz zobaczymy, z czego jesteś, nicponiu, ulepiony. To jak, zaczynamy?

Bygost zacisnął powieki słysząc plusk wody obijającej się o drewniane ścianki wiaderka. Nigdy jeszcze żaden dźwięk nie wydał mu się tak złowieszczy. Napiął mięśnie w oczekiwaniu bólu, którego nie umiał sobie wyobrazić. Nóż, kleszcze, ogień, to wszystko było straszne, fakt, ale wiedziałby chociaż, czego może się spodziewać. Jak palą rany zadawane magią? Mocniej, słabiej czy po prostu inaczej? Nie wiedział – i to przerażało go najbardziej.

Na twarz chłopaka opadł pachnący mydlnicą kawałek szmaty. Zaskoczony otworzył oczy, usiłując zrozumieć, co się z nim dzieje. Przez krótką, króciutką chwilę cały świat był ciemny i spokojny. Przez chwilę – bo zaraz potem w całości wypełnił się wodą. Zwykłą, niemagiczną, pachnącą drewnem wodą. Lodowaty płyn wypełniał nos, usta, brutalnie wdzierał się za oczy, pływał pod czaszką. Zniknęła ława, Biała Sala, nie było nawet Białego Kata. Jedyne, co wciąż istniało, to wszechogarniający ocean bólu. Rozrywane strachem płuca. Nos i mózg wypełnione spienioną, bezwzględną cieczą. Tonął. Chciał krzyczeć, ale nie był w stanie.

 

 

 

– Już, już, synku, spokojnie. Już wszystko dobrze. Widzisz, nie było to takie trudne, prawda?

 

 

 

– Nie krzycz, Cinnarin, zrozumiałem za pierwszym razem. Naprawdę. – Król niedbale położył dłoń na łbie czarnego psa, siedzącego tuż obok tronu. – Nie rozumiem, o co tyle zamieszania.

Cinna parsknęła z niedowierzeniem. Władca Sklawiny nigdy nie był skłonny do przesadnych emocji, ale akurat w tej chwili nie zaszkodziłaby chociaż ich odrobina.

– Ojcze – zaczęła jeszcze raz, zaciskając mocno pięści. – Nie wspominam nawet o tym, że pod twoim nosem odbywają się regularne polowania na czarownice. Nie mówię też, że prawie zamordowano dzisiaj dziecko. Demonstracyjnie. Mówię, że słyszałam przepowiednię, która…

– Wieszczby – uśmiechnął się król. – Proroctwa. Wróżby. Nie jest już, Cinna, za duża na takie bajki?

Zebrana w auli szlachta zaśmiała się nieśmiało, ale umilkła od razu, gdy król podniósł dłoń. Widar budził strach i szacunek nie tylko wśród wrogów. Ludzie milkli, gdy wchodził do sali, mówiło się, że nawet psy przestawały szczekać w królewskiej obecności. Wszystkie jego latorośle były mu ślepo posłuszne, wpatrzone weń jak w wyrocznię. Cóż, prawie wszystkie.

– Mógłbyś – spróbowała Cinna – przynajmniej choć raz posłuchać…

– Mógłbym – przerwał król, odkładając na bok przeglądane dokumenty. – I tak zrobię. A potem powiem ci dokładnie, co o tym wszystkim myślę. Hrabio Jowitsh, Hrabio Wisseles, Panie Gorab, moglibyście zostawić nas na chwilę samych? Raczcie nam wybaczyć.

Herbowi Sklawianie posłusznie opuszczali pomieszczenie szeleszcząc ciężkimi sukniami z brokatów i aksamitów. Za dostojnikami pośpieszyła służba, bezbłędnie interpretując szybki ruch królewskiej dłoni. Dziewczyna czekała, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Wreszcie komnata opustoszała.

– Ty też, Lutbor – powiedział Widar.

Medyczka zaskoczona uniosła brwi, rozglądając się dookoła, gdy kilka kroków od niej zafalowała kotara, odkrywając blado wyglądającego szpiega. Mężczyzna przemknął pod ścianą jak cień i bezgłośnie, zdawałoby się, przeniknął przez drzwi.

Król czekał, aż rozległ się szczęk wrót w zewnętrznym westybule.

– Cinnarin, podejdź tutaj. I usiądź, proszę. Posuń się, Weres.

Podobny do wilka czarny pies myśliwski ziewnął szeroko, kładąc po sobie poszarpane w strzępy uszy. Zęby, również bardziej wilcze niż psie, błysnęły matowo. Weres wysunął przed siebie łapy, przeciągając się w odwiecznym psim rytuale przeddrzemkowym, zupełnie ignorując królewski rozkaz. Zwinąwszy się w kłębek oparł podłużny łeb na stopach Widara, całkowicie blokując przejście. Król pokręcił głową, ale nie cofnął stóp – Weres najczęściej sam był sobie panem. Cinna pamiętała bestię jeszcze z dzieciństwa, kiedy wczepiona w szorstką, pachnącą dymem sierść kroczek po kroczku przemierzała zamkowy dziedziniec, doprowadzając do furii każdą ze swoich piastunek. Przez wszystkie mijające lata pies zawsze był gdzieś w okolicy dworu, najczęściej przy drzwiach kuchennych, jakimś sposobem nie tracąc nic ze swojej siły i zwinności.

– Hej, mój mały, Weres, potworze. – Cinnarin spróbowała przesunąć zwierza, ale ten jedynie warknął ostrzegawczo. – Ożeż ty! Szlag! Cholera! Nic się nie zmieniłeś, stara bestio?

Widar zaśmiał się, z czułością gładząc szorstkie futro.

– Żartujesz, Cinnarin? To pies-wojownik, pilnuje swojego miejsca. Najlepszy strażnik jakiego miałem.

– I najbrzydszy przy okazji – odparła dziewczyna, rzucając psu spojrzenie spod przymrużonych gniewnie powiek. – Jeszcze kilka tych waszych wspólnych polowań i z uszu nie zostaną mu nawet strzępy. Już teraz więcej na nim blizn niż zdrowej skóry. To co, draniu, mogę przejść? Będę grzeczna, nic nie zrobię twojemu panu. Nie kiwnę palcem, może nawet nie będę pyskować. Co ty na to?

Weres leniwie otworzył oko, mlasnął, ziewnął i przeturlał na drugi bok, wyciągając się na całą swoją okazałą długość. Teraz do króla nie przedostałaby się nawet mysz.

– Pies by cię trącił, suczy synu bury – mruknęła Cinna, siadając na schodku poniżej. – Rozpuszczone, stare bydlę.

Widar oparł podbródek na złączonym palcach, uważnie wpatrując się w córkę.

Byli do siebie zupełnie niepodobni.

On, postawny, jasnowłosy o zimnej, północnej urodzie, stanowczy, opanowany i bezwzględny.

Ona, drobna, odrobinę zbyt szczupła, ciepła miedzią włosów i miodem karnacji, porywcza i impulsywna, dziecko letnich burz.

Zupełnie taka jak jej matka. Tak słyszała.

– Cinnarin, wiem, co chcesz mi powiedzieć. – Widar zasłonił oczy dłonią. – Rzeknij mi tylko wpierw, dziecko, czy nic już nie zostało w twojej głowie z nauk o ostrożności i polityce? Lub chociaż o etykiecie?

Otworzyła i natychmiast zamknęła usta. Miał rację, oczywiście. Jak zwykle.

– Pozwalam ci na pracę w lecznicy – kontynuował – ponieważ jesteś czwartą córką po trzech synach, a obyczaj nie zabrania dziewczętom z królewskich rodzin podejmować się prac ludu. Wciąż jednak jesteś moim dzieckiem, Cinnarin. Księżniczką. Damą. Nigdy o tym nie zapominaj. A już zwłaszcza w obecności szlachty. Zrozumiałaś?

Pokiwała głową, czując się jak karcone szczenię. Prawdopodobnie właśnie dlatego tak rzadko bywała na dworze. Między innymi dlatego. W końcu jednak podniosła wzrok.

– Mówiłeś, ojcze, że wiesz, co chcę powiedzieć. Nie rozumiem tego. O czym wiesz? Ja sama nie do końca mam pojęcie o tym, co się tutaj dzieje.

Widar milczał, nieobecnym spojrzeniem omiatając aulę, udekorowaną bielą i czerwienią, prastarymi barwami Sklawiny i panującego rodu Hekertów. Na ścianach wisiały łby dzikiej zwierzyny, liczne trofea z królewskich lasów, w zdobywaniu których Widar nie miał sobie równych.

– Ojcze, powiedz coś, proszę. Kilka godzin temu wysłuchałam przepowiedni wygłoszonej ustami dziecka, któremu osobiście podałam pełną dawkę cyjanku. Widziałam, jak przestało oddychać. Przepowiedni wieszczącej śmierć tobie, ojcze.

Król przeczesał palcami siwiejące włosy. Prawie nigdy nie nosił korony.

– Cinnarin, to nie jest takie proste. Zmagamy się ostatnio z plagą czarodziejstwa, guślarstwa, demonicznych mocy i innych cudów świata urojonego.

– Wiem – przerwała Cinna. – Słyszałam. Mamuny, wiły, południce, strzygi. Gumienniki. Brednie.

– Brednie, Cinnarin. Brednie. Jesteś tego pewna?

Dziewczyna zmieszała się, przygryzła paznokieć.

– Jeszcze dzisiaj rano powiedziałabym z całym przekonaniem, że tak, jestem pewna. Teraz… nie jestem już przekonana. Magia zdarza się, owszem. Ale przecież niezwykle rzadko. Kontrolujemy ją. Mamy Szare Wieże w Enting.

– Mądrze, dziecko – uśmiechnął się król. – Masz rację, przynajmniej w teorii. Najnowsze fakty jednak zmuszają do głębszych przemyśleń. Niepokoją. Ale mimo to niepokoić powinny dyskretnie. Za zamkniętymi drzwiami, Cinnarin. Sama widziałaś, do czego plotka może poprowadzić zabobonny motłoch.

– Chcesz powiedzieć, ojcze, że mamy tutaj do czynienia z demonami? Z magią? Na taką skalę? Nie mówisz poważnie.

Uśmiech Cinny szybko topniał pod królewskim spojrzeniem, w kilka oddechów nie został po nim nawet cień.

– Nie rozumiem – powiedziała, marszcząc brwi. – Od lat docierają do ciebie opowieści o fantastycznych kreaturach. Dlaczego zacząłeś w nie wierzyć dopiero teraz? Tak nagle?

– Wcale nie nagle, Cinnarin. Twoje ‘teraz’ jest poprzedzone latami dowodów i faktów. Bardzo namacalnych dowodów. Świat, który znaliśmy, zmienia się na naszych oczach. Powoli, lecz stale.

Dziewczyna patrzyła na ojca, ale jej myśli pędziły chaotycznie po całej komnacie, uderzając o ściany, fikając koziołki, wzlatując, upadając i śmiejąc się z własnej nieporadności. Przymknęła oczy, usiłując ustawić je w rządku i zmusić do posłuszeństwa. Bezskutecznie. Gdyby rozmawiała z kimkolwiek innym, kazałaby mu pójść do domu i wytrzeźwieć, ewentualnie porządnie się wyspać. Teraz sama miała ochotę się upić.

– Czyli, poczekaj, pozwól mi to poukładać… słyszałeś już wcześniej tę przepowiednię, ojcze? Tak?

– Tak.

Czekała chwilę, ale cierpliwości nie starczyło jej na długo.

– Gdzie?

– Cinnarin, nie przejmuj się tym. Ta przepowiednia to jedno z najmniejszych zmartwień, z którymi się muszę teraz uporać – odparł Widar, podpierając dłonią czoło. – Poza tym jest mało wiarygodna. Kultyści i fanatycy, choć niezbyt przyjemni, w tym konkretnym wypadku nie powinni być szkodliwi. Jeżeli cię to uspokoi, sprawę kazałem zbadać wnikliwiej niż na to zasługiwała.

– Jak możesz ignorować coś takiego? Do biesów, dlaczego ja przejmuję się tym wszystkim bardziej od ciebie?

Widar uśmiechnął się. Znała ten uśmiech i nienawidziła go. Ojciec był mistrzem w przekazywaniu całych zdań, rozkazów i połajań za pomocą najmniejszych gestów. Teraz, jednym uśmiechem, przykazał jej nie kłopotać się więcej, zostawiając cały problem ludziom starszym i mądrzejszym. Wstała, złorzecząc po cichu. O czymś mi nie mówisz, ojcze, pomyślała. Nie mówisz mi, ale ja i tak się dowiem, i to prędzej niż później.

– Dziękuję, ojcze, za poświęcony mi czas. Postaram się nie przysparzać ci więcej wstydu – powiedziała, wycofując się ku drzwiom.

– Jeszcze jedna sprawa, Cinnarin – zatrzymał ją król. – Skoro już pojawiłaś się na dworze, zostaniesz na nim przez jakiś czas. Jutro odbywa się uczta z okazji moich zaręczyn. Będzie w dobrym tonie, jeśli cię na niej nie zabraknie.

To, co powoli nagrzewało się w medyczce, zaczęło wypuszczać pierwsze bąbelki. Zacisnęła pięści.

– Mam obowiązki w Lecznicy, ojcze. Pacjentów. Oczekują…

– Przede wszystkim jesteś moją córką – przerwał Widar, spojrzeniem błądząc już po podniesionych dokumentach. – Zbyt często raczysz o tym zapominać.

– Rozumiem – odparła cicho. – Pojawię się. Skoro tego wymagacie, panie ojcze.

Gdy nie odpowiedział, odwróciła się i odmaszerowała w stronę wyjścia. Przystanęła już z ręka na mosiężnym uchwycie drzwi.

– Jeżeli można – zapytała – chciałabym wiedzieć, kto prowadzi sprawę kultystów?

Widar nie podnosił wzroku. Była pewna, że będzie musiała wyjść bez odpowiedzi i nawet zaczęła już w myślach sortować listę osób, do których uda się z pytaniem, gdy…

– Kultystów? – odparł król. – Gawran Nannis.

Cinna cofnęła rękę od drzwi, jakby te znienacka zapłonęły żywym ogniem.

– Gawran? – zapytała tak cicho, że Widar absolutnie nie powinien był tego usłyszeć. Król jednak nie uznawał słów ostatecznych, takich jak „absolutnie” czy „niewątpliwie”. Czyniło go to wspaniałym władcą – i okropnym ojcem.

– Gawran, tak. Rozpoczął pracę od razu po powrocie z Enting.

Mały, złośliwy chochlik mieszkający w głowie Cinny, z chichotem zacisnął na jej szyi żelazną pętlę, potem zsunął się niżej i parę razy kopnął w serce, aż to zgubiło swój rytm. Dłoń dziewczyny, zupełnie bez udziału jej woli, powędrowała do zawieszonego na szyi bursztynu. Małej pamiątki. Symbolu. Kamień, ogrzany ciepłem jej skóry, zdawał się żyć własnym życiem, pulsować własnym sercem, tęsknić za swoimi własnymi marzeniami. Głośno przełknęła ślinę.

Weres odprowadzał ją lśniącym spojrzeniem żółtych ślepi, gdy sztywno maszerowała po czerwono-białych dywanach, zostawiając za sobą przepych sali audiencyjnej. Uśmiechnęła się do czekającego u końca westybulu ochmistrza, potem do zniecierpliwionych hrabiów i baronów. Odpowiadała ukłonami na oddawane honory, ale w głębi duszy wszystko w niej krzyczało.

 

To było tak dawno, pomyślała później, starając się ułożyć włosy w wymaganą przez ceremoniał fryzurę. Tak dawno, całe lata temu. Nawet nie wiem, jak on teraz wygląda. Może w ogóle go tam nie będzie.

Przygładziła włosy, rozprostowała fałdy wspaniałej, mieniącej się szarością i błękitem sukni. Jej dłoń zatrzymała się na wisiorku, z którym od wielu lat nie rozstawała się ani na moment. Przez chwilę stała, bawiąc się kamykiem, po czym stanowczym ruchem zdjęła ściągnęła łańcuszek przez głowę.

Nie ma po co prowokować wspomnień. To już historia. Tylko historia.

 

 

Feeria barw uczty była tak inna od brązów i szarości podgrodzia, że pomimo starań Cinna nie potrafiła poczuć się swobodnie. Suknia, choć przepiękna, uwierała przy każdym ruchu, a fiszbiny bezlitośnie tarły skórę na żebrach. Podrażnione miejsca swędziały i medyczka z całych sił walczyła z chęcią szarpania materiału paznokciami. Rozważała potarcie plecami o szorstkie drewno odrzwi i nawet zaczęła dyskretnie się cofać, gdy po drugiej stronie sali balowej dostrzegła ojca, podtrzymującego ciemnowłosą baronową. Nieznajomą, która za siedem nocy miała stać się jej nową matką. Kobieta skinęła uprzejmie głową, a ciemne fale włosów spłynęły z jej ramion i zalśniły granatowo – Widar od zawsze miał słabość do kruczych loków.

Cinna podniosła dłoń i pomachała im energicznie, jak zwykle zupełnie ignorując dworską etykietę. Król bezsilnie pokręcił głową, ale uśmiechnął się do córki, jednym gestem aprobując trafny dobór stroju i fryzury.

Dziewczyna poczuła ciepło wokół serca. Mimo wszystkich dzielących ich różnic, mimo tysięcy waśni i nieporozumień, wciąż pozostawał jej ojcem. Jedynym rodzicem, jakiego jeszcze miała i którego absolutnie nie zamierzała stracić.

– Cinnarin, proszę, proszę. – Blondynka zmaterializowała się przed nią jakby z powietrza.

Cinna jęknęła cicho, zła na siebie. Całe popołudnie miała nadzieję, że jakimś cudem uniknie spotkania ze sławną pieśniarką, zwaną powszechnie Krasą. Przydomek nie wziął się znikąd; żartowano nieraz, że gdyby Krasę postawić wśród najprzedniejszych posągów kobiecych i obielić mąką, nikt nie dostrzegłby podstępu, dopóki kobieta nie zapragnęłaby się poruszyć. Cinnarin wątpiła, by wychowana na dworze szlachcianka kiedykolwiek zechciała choć spojrzeć na surowe ziarno, ale powiedzenie się przyjęło.

– Cóż za katastrofa zagnała tu naszą małą medyczkę? – Starannie uczerwienione usta wykrzywił uśmiech. – Byłam pewna, że odory onuc są ci milsze niż nasze wonie. Ciebie samą, moja najdroższa, prędzej wyczuć można, niźli zauważyć. Dopóki nie podeszłam, byłam pewna, że Widar rozkazał postawić gdzieś tutaj stoisko zielarskie.

– Wolę zioła niż cywet i piżmo – wzruszyła ramionami Cinna. – Radzę zasięgnąć języka na temat źródła twoich pachnideł, Krasa. Ignorancja bywa niewdzięczną kochanką.

– Smutne, bo wdzięczność jest podstawą, której oczekują od wszystkich moich kochanków. Bardzo rzadko bywam zawiedziona.

– Nie jest to trudne, kiedy wymagania niewysokie.

– Wciąż bezczelna, wciąż arogancka. – Krasa pokręciła główką. – Marnujesz się w tych leczniczych chlewikach, kochana. Byłaby z ciebie śliczna ozdoba uczt i balów.

– Wystaw sobie – prychnęła Cinna – że bycie śliczną ozdobą nie jest ambicją każdej kobiety.

– Słusznie. Nie znoszę konkurencji.

– Nie zapominaj się, Kraso. – Księżniczka posłała jej jadowite spojrzenie spod przymrużonych powiek. – Ulubienica mojego ojca czy nie, wciąż jesteś jedynie niezbyt szlachetnie urodzoną śpiewaczką. Nikim więcej.

– Jesteś tym, za kogo cię uważają. – Kobieta uśmiechnęła się pogardliwie i wzruszyła ramionami. – Moja pani. Księżniczko. Ale po co mam cię tak tytułować, jeśli ty sama uważasz się za kogoś innego? Skoro we własnym domu jesteś obca? Hm? W takiej sytuacji nie jest trudno zostać kimś więcej. Wystarczy nie być intruzem.

– Czy wy dwie nie potraficie przebywać w jednym pomieszczeniu, nie wywołując jednocześnie skandalu? – zaśmiał się czarnowłosy mężczyzna, podchodząc do kobiet. Na widok jego towarzysza Cinna drgnęła wyraźnie i nerwowo przygładziła fałdy sukni. Wieczór nie zapowiadał się zbyt pomyślnie.

– Hrabio Koriat – skłoniła głowę pieśniarka. – Upraszam o więcej szacunku. Skandale są sprawą zbyt ekscytującą, by dzielić je z byle kim.

– Daj spokój, Krasa – odparł wesoło hrabia. – Połowa sali cię słucha. Szczęście, baronie Nannis, że zdążyliśmy uratować honor dam, zanim te rozdeptały go własnymi obcasikami. Zaiste, ciężka dola dla rycerzy, gdy nie wiadomo kogo i od czego ratować będzie trzeba.

– Przypadkiem, zapewne przypadkiem, obie panie rzadko przebywają w jednej izbie – uśmiechnął się drugi z mężczyzn – więc i okazji do szargania reputacji niewiele. Mam rację, księżniczko?

Pokryte śnieżnym bielmem oczy usiłowały odnaleźć spojrzenie rudej medyczki. Na próżno.

Był inny. Taki… obcy. Oczywiście, słyszała już o jego nowym kolorze, o okrytej złą sławą bieli źrenic i włosów. Plotki były jak wszy – prędzej czy później docierały absolutnie wszędzie i do każdego. Tak, był zmieniony, ale mimo wszystko pozostawał przecież sobą.

Tylko spokojnie, powtarzała sobie w duchu dziewczyna, uparcie wpatrując się we własne dłonie, tylko spokojnie. Oddychaj.

Hrabia Koriat klasnął głośno, przerywając ciszę, podczas której uśmiech pieśniarki stawał się coraz bardziej szyderczy.

– Szkoda czasu, moje panie, szkoda muzyki. Księżniczko, czy mógłbym prosić? – powiedział, podając medyczce ramię. – Symbolicznie, z uwagi na naszą historię. I dla uratowania sytuacji.

Cinna zaśmiała się z ulgą. Mimo tego, co między nimi zaszło, lubiła hrabiego, jego swobodę i niezachwianą pewność siebie. Ujęła wyciągniętą rękę i na moment obejrzała się, aby zobaczyć, jak Biały Kat prowadzi śpiewaczkę. Krasa wtuliła się w mężczyznę znacznie mocniej, niż pozwalał na to obyczaj, wolną dłonią błądząc po załamaniach jego kaftana. Szczebiotała doń zbyt cicho, by Cinna mogła ją zrozumieć, ale gdy Gawran odpowiedział, rozbawiony, dziewczyna zgrzytnęła zębami. Nie odwracała się już więcej.

– W porządku, Cinnarin? – zapytał kątem ust hrabia, prowadząc ją czołem korowodu par.

– Tak, chyba tak – odparła rozkojarzona.

Uspakajająco uścisnął jej dłoń. Dziewczyna zaklęła w duchu, po raz setny złorzecząc swojemu oślemu uporowi.

Gdyby tylko zgodziła się poślubić Tomira Koriata, jak było ustalone.

Gdyby tylko nie poszła za głupio zwodzącym głosem pragnień.

Gdyby tylko dała się przekonać rozsądkowi i obyczajowi.

Odwróciła się, zerkając na Gawrana.

Potrząsnęła głową. Nie, nie żałowała.

Mimo wszystko.

 

 

Po jarmarcznych biesiadach, na których nieraz bywała, taniec dworski nudził i usypiał.Gdy w powietrzu rozpłynęły się ostatnie nuty bassadanzy, podziękowała grzecznie, a zaraz potem odwróciła się, wypatrując jak najkrótszej drogi na taras. Albo w ogóle na zewnątrz. Byle dalej od tłumu i zaduchu. Ruszyła, ale nie zrobiła nawet trzech kroków, gdy potknęła się o wystającego spod stołu psa i wyciągając na oślep ręce złapała ramię pierwszej stojącej obok osoby. Jak się okazało, był to nie kto inny, a sam Gawran Nannis.

– Nie tak prędko, Cin, powoli – powiedział, pomagając jej złapać równowagę. – Nie chciałabyś wcześniej porozmawiać? Minęło w końcu ładnych parę lat, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni.

Popatrzyła na niego.

Kiedy widzieliśmy po raz ostatni, nie byłeś jeszcze Białym Katem z Winety, odpowiedziała mu w duchu. Ja byłam naga, a ty zacząłeś wieszczyć i podpaliłeś nasze łoże.

Cofnęła dłoń.

– Nie mógłbyś podpierać jakiejś innej ściany? – mruknęła. – Na przykład zewnętrznej?

– Mógłbym, gdybyś raczyła potykać się właśnie tam – odparł, wsuwając dłoń pod jej ramię. Wyrwała się.

– Daj spokój, Cin – kontynuował wyraźnie rozczarowany. – Nie możemy porozmawiać? Zamierzasz wykląć mnie absolutnie z każdej dziedziny swojego życia?

Dziewczyna podniosła głowę, aby napotkać utkwione w sobie spojrzenie śnieżnych oczu.

Gawran Nannis – czarna owca starego magnackiego rodu, jednego z najprzedniejszych w królestwie. Zdawałoby się, że jego odmienność i brutalność profesji na zawsze wykluczą go z towarzystwa, ale gdzie tam – okazało się, że na dworze trudno o lepszy afrodyzjak. Cinna była pewna, że gdyby te wypudrowane panienki choć raz zobaczyły obiekt swych westchnień przy pracy, zauroczenie przeszłoby im szybciej, niż zdążyłyby dobiec do wychodka. Dziewczynę jednak bardziej zdumiewała postawa kobiet dojrzałych i inteligentnych, jak choćby Krasy, które wiedziały dokładnie, czym zajmuje się królewski kat, a mimo to lgnęły do niego niczym marcowe kocice.

Niewiedzę Cinna mogła jeszcze zaakceptować, ale wyuzdanie… pokręciła głową.

– Cin…

– Nie. Nie chcę do tego wracać.

Gawran westchnął i podrapał za uchem przechodzącego obok psa. Zwierzę popatrzyło na mężczyznę i zaczęło lizać mu dłoń.

– W takim razie udawajmy choć, że dobrze się bawimy – westchnął. – To w końcu ogłoszenie zrękowin twojego ojca. Krasa zaczyna występ, możemy postać sobie tutaj razem jak dwoje starych znajomych i posłuchać innej znajomej, o której nawet z tej odległości strach mi powiedzieć, że starej. Może tak być?

Przewróciła oczami, podnosząc ze stołu kufel miodu.

– Co ty…? – zaśmiał się Gawran, widząc jak dziewczyna podchodzi do ściany. – Moja prababka porusza się z większą gracją niż ty.

– Zabawne.

– W istocie. Stań tutaj. Nie, nie tu, bardziej przede mną, i nie ruszaj się przez chwilę.

Gdy usłyszała szept wysuwanego sztyletu chciała zaprotestować, bardziej zaskoczona niż zła, ale białowłosy pokręcił tylko głową, gestem każąc jej stanąć prosto. Posłuchała. Z każdym puszczającym szwem do płuc dziewczyny napływało coraz więcej powietrza, a wnętrzności z cichą ulgą wracały na swoje przyrodzone miejsca.

– Nie spadnie? – zapytała kątem ust.

– Sam chciałbym wiedzieć.

– Gaw!

– Nie spadnie, spokojnie – zaśmiał się mężczyzna. – Wszystko pod kontrolą.

Wbrew woli odpowiedziała uśmiechem. Rozciął suknię, ale wciąż czuła na kręgosłupie dotyk jego dłoni. Stała, nie śmiąc głębiej odetchnąć. Dlaczego się nie odsunie? On. Ona?

Palce Kata dotknęły starego śladu po oparzeniu, językiem czerwieni znaczącego jasną skórę na łopatce.

– Ja to zrobiłem?

Odwróciła się, przerywając elektryzujący kontakt. Zobaczyła jego ściągnięte brwi i pośpiesznie przywołała na twarz uśmiech, trochę sztywny, ale prawie, że naturalny.

– To było dawno. Nie ma się czym przejmować – odpowiedziała. – To już historia.

– Tak, masz rację. Historia.

Przez dłuższą chwilę nie zamienili ani słowa. Stali, obserwując wielobarwny tłum pochłonięty piciem, tańcem i szczęściem. Dziewczyna zobaczyła ojca, który w towarzystwie strażników prowadził na balkon swoją czarnowłosą narzeczoną. Uśmiechali się oboje, widocznie zadowoleni, uradowani swoim towarzystwem. Boleśnie przełknęła ślinę.

– Gawran, mogę cię o coś zapytać?

– Ty, Cin? W każdej chwili.

Popatrzyła na niego.

– Nie przyszło ci do głowy – zaczęła – żeby swoją moc wykorzystać w inny sposób? Mniej, czy ja wiem, destrukcyjny? Nie potrafię sobie wyobrazić, ile istnień mogłabym uratować, gdybym posiadała takie narzędzie. Ile spraw potoczyłoby się inaczej. Czy…

– To nie działa w ten sposób. – Kat patrzył w przestrzeń, krzyżując ręce na piersi. – Wieże w Enting są… nie miałem wyboru. Wolałbym o tym nie rozmawiać, Cin, a przynajmniej nie tutaj. Wytłumaczę ci kiedyś wszystko, jeśli będziesz chciała słuchać.

Skinęła głową.

– Mogę zapytać o coś jeszcze?

– Sam już nie wiem – odparł z lekkim uśmiechem, zerkając na nią z góry.

– Chodzi o kultystów Zimowej Pani. O przepowiednię, wieszczącą mojemu ojcu…

– Na bogów, Cin – jęknął Gawran. – Jesteśmy na balu. Naprawdę, nie jest to sprawa, którą powinnaś się interesować. Ani tutaj, ani nigdzie.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Nie rozumiem. Ojciec polecił mi zapytać prowadzącego sprawę.

– Prawdopodobnie nie wierzył, że faktycznie to zrobisz – zaśmiał się Biały Kat. – Zdziwiłabyś się, ile osób przestało ze mną rozmawiać odkąd wróciłem z Enting.

– I ile zaczęło z tobą sypiać.

– Mniej niż ci się wydaje. Cin, zostaw tę przepowiednię, zostaw to całe paskudztwo w spokoju. Przynajmniej na razie. Obiecuję, że jeżeli będę potrzebował pomocy, będziesz pierwszą osobą, do której się zwrócę. W porządku?

– Jasne, nie ma sprawy.

Aha, akurat.

Powietrze w sali zawibrowało, po czym wypełniło się winem, miodem, kwiatami i słońcem. Krasie można było przypisać szaloną liczbę wad, ale na pewno nie brakowało jej talentu. Ciżba ucichła, dając się ponieść melodii. Cinnarin znała tę pieśń, starą opowieść o wodniku i zakochanej w nim córce księcia, która traci głos w zamian za możliwość życia pod wodą ze swoim ukochanym. Bajka, śpiewana po karczmach, w ustach Krasy zmieniała się w baśń.Dziewczyna przymknęła oczy, ni to słuchając, ni to marząc, dopóki nie poczuła na dłoni szorstkiego dotyku futra.

– Weres? – szepnęła zdziwiona.

Pies otarł się o jej nogi i pomknął w tłum, sunąc nisko przy ziemi, jak wąż polujący w wysokiej trawie. Odwrócił na moment łeb i Cinna napotkała spojrzenie żółtych oczu. Oczu zbyt świadomych, zbyt mądrych i zbyt… pokręciła głową, szukając właściwego słowa. Zbyt… zbyt ludzkich? Weres warknął cicho, wyraźnie zirytowany, wzdłuż kręgosłupa postawił pionowy pióropusz czarnej sierści i zniknął między przepychem aksamitów i brokatów.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Dlaczego jej serce zaczęło nagle bić tak szybko?

Rozejrzała się po sali. Wszystko wyglądało absolutnie normalnie. Świece płonęły równo, ludzie stali, zasłuchani w płynącą pieśń. Nikt nie zwracał na nią uwagi, a mimo to miała wrażenie, że obserwują ją setki, nie – tysiące par oczu.

Objęła się ramionami, próbując stłumić dreszcze.

Nigdy nie czuła się dobrze na dworze, ale też nigdy…

Nigdy – co?

Nigdy się nie bała.

– Cin – szepnął Gawran. – Psy.

Wszystkie czworonogi, do tej pory radośnie polujące na spadające ze stołu przysmaki, skuliły się pod stołami, drżąc i skomląc cichutko, ignorując leżące między nimi kawałki mięsiwa. Dziewczyna otworzyła usta, ale zamiast słów wydobył się z nich jedynie obłoczek białej pary.Coś zimnego opadło na jej czoło. Podniosła drżącą dłoń do twarzy, bojąc się, że zobaczy…

– Śnieg?

Przez salę przeleciał lodowaty powiew, tym razem wyraźnie odczuwalny dla wszystkich zgromadzonych. Ludzie jęknęli, skulili się, ktoś kaszlnął, ktoś kazał zamknąć drzwi. Kilku mężczyzn podeszło do okien, tylko po to, aby przekonać się, że przecież nikt ich nie otwierał, panowała zima, po co komu otwierać okiennice? Między szlachtą narastał niespokojny pomruk. Skąd więc ten śnieg? Skąd wiatr?

Krasa śpiewała niewzruszenie, obojętna, jakby zahipnotyzowana, dochodząc w swej opowieści do kulminacyjnego momentu zdrady wodnika.

Kolejny zryw wiatru uderzył w podium, targając błękitną suknią pieśniarki. W powietrzu pojawiły się drobinki lodu, zgasło kilka świec. Krasa kołysała się w transie, ani na moment nie przerywając melodii.

– Widzisz coś? – szepnęła Cinna, rozcierając ramiona.

– Nie wiem – odparł Gawran. – Widzę jakby… mgłę?

Drgnęli oboje, gdy śpiew Krasy wzniósł się na tony tak wysokie, że aż bolesne. W tym samym momencie wiatr zaatakował z siłą huraganu, bijąc od podium w stronę sali, przewracając szlachciców jak pionki na szachownicy rozczarowanego dziecka. Trzasnęły drzwi.

– Świetnie – powiedziała Cinnarin podnosząc się z kolan. – Niczym w taniej, karczemnej bajdzie. Zły duch pozamyka wrota i wytłucze wszystkich w środku. Nie dość, że zginiemy, to jeszcze zupełnie bez wyczucia stylu.

Miała nadzieję, że Kat wykpi jej obawy, że skomentuje jakość dworskich okiennic, nieszczelność odrzwi. Zawiodła się.Ogarnięty paniką tłum zaczął przeciskać się w stronę wyjścia, wywracając po drodze stoły, tratując rozrzucone wszędzie jedzenie. W podniesionych głosach szlachciców coraz wyraźniej dźwięczał strach.

Nagle Krasa rozrzuciła szeroko ręce. Wciąż śpiewała.

Cinna i Gawran uderzyli plecami o ścianę. Koło nich rozprysły się jabłka i nadziewany śliwkami udziec barani. Misa, niegdyś wypełniona grzanym cydrem, trafiła dziewczynę w ramię. Fala bólu wystrzeliła w stronę szyi, zmuszając medyczkę do głośnego jęku. Wszędzie wirował śnieg.

– Zrób coś! – Cinna krzyknęła do białowłosego, gdy kolejne uderzenie zimna rzuciło nimi o mur. – Cokolwiek!

– Niby co? Ja nawet nie wiem, co w Krasę wlazło! A wlazło, cholera, bez dwóch zdań!

– Gaw!

– Nie mogę! – odkrzyknął kat. – Nie tutaj! Zlinczują mnie! Odeślą do Wież!

– Zaraz i tak zginiemy! – jęknęła dziewczyna, wyrywając widelec wbity w ścianę o palec od jej ucha.– Nikt nawet nie zauważy. Cokolwiek, Gaw! Proszę!

Gawran zagryzł wargi. Cinna wiedziała, jak ludzie reagują na magię i nie dziwiło jej, że Kat nie palił się do demonstracji. Wszak nie było pewności, czy tym razem wstawiennictwo króla okaże się wystarczające. Pozycja białowłosego na dworze już wcześniej była raczej kontrowersyjna, nie brakowało głosów sprzeciwu. Dość licznych głosów, prawdę mówiąc.

– Szlag by to trafił – warknął. A potem zaczął recytować. Dziewczyna nie rozpoznała ani jednego ze słów, ale samo ich brzmienie podniosło włoski na jej rękach. Brzmiały ostro. Dobitnie. Gwałtownie i niepokojąco.

Po sali wraz ze śniegiem fruwały sztućce. Część wbijała się w ściany i stoły, część boleśnie odbijała się od ciała dziewczyny. W ostatniej chwili zauważyła nadlatującą w stronę Gawrana chochlę. Złapała drewnianą tacę i odbiła łychę, posyłając ja w ogarnięty paniką tłum. Czerpak wbił się w tłustą potylicę wciąż stojącego nieopodal wielmoży, błyskawicznie powalając go na podłogę.

– Jeden, zero – mruknęła medyczka.

Kolejne uderzenie zimna zgięło Kata wpół. Zdołał jednak wyprostować się i recytować dalej – tym razem znacznie szybciej. Cinna zmrużyła oczy; wiatr ustawał odrobinę, czy może tylko tak jej się wydawało?

Popatrzyła w stronę podium, gdzie zamieć była najdziksza i najbardziej zajadła.

Stojąca na podwyższeniu Krasa, otulona śniegiem i wiatrem jak białą suknią, gwałtownie uniosła głowę. Medyczka skrzywiła się, widząc jak blada była jej skóra. Wydawała się zupełnie przemrożona, albo nawet… martwa?

Pieśniarka krzyknęła, podrywając z podłogi zalegający śnieg, zmuszając naczynia, krzesła, psy i co lżejszych dostojników do chaotycznego wirowania dookoła izby.

Cinna upuściła tacę, obiema rękami chwytając blat ciężkiej ławy.

To był obłęd.

Tuż przed nią, przepychany siłą wiatru, sunął po podłodze skulony Tomir Koriat, zostawiając za sobą ciemny ślad sosu. Dziewczyna krzyknęła do niego, ale ledwie usłyszała własny głos. Hrabia, obiema dłońmi osłaniając głowę, pędził wzdłuż sali, dopóki wielki krąg zaręczynowego ciasta nie zmiótł go z trajektorii. W powietrzu zawirowały okruchy i orzechy, a mężczyzna zniknął z oczu Cinny.

Na podium szalała wichura. Z początku gwałtowna i przerażająca, istny żywioł, ale im głośniej brzmiały recytacje białowłosego, tym bardziej nawałnica zdawała się przygasać. Pulsowała, jakby napędzana biciem serca pieśniarki.

Nagle Gawran zakaszlał, obiema dłońmi chwytając się za gardło.

Dusi się!

Cholera, dusi się!

Cinna poczuła w piersi gorącą falę strachu, paniki, rozpaczy i czegoś jeszcze. Czegoś, czego we wszechobecnym chaosie nie potrafiła rozpoznać.

­– NIIEEE!

Fala wyrwała się z niej brutalnie, parząc gardło i usta, pozostawiając na języku piekący smak siarki. Krzyk księżniczki przebił burzę fizyczną falą dźwięku. Przemknął wzdłuż komnaty rozrzucając na boki śnieg, naczynia, ludzi i zwierzęta, uderzając pieśniarkę, zmuszając ją do przerwania melodii.

Cinnarin i Krasa patrzyły na siebie przez długość komnaty, obie jednakowo zdumione.

Medyczka skamieniała na moment.

Skąd… jak? Co ja zrobiłam? Jak? Ja?

Przytknęła drżące palce do warg, na moment zacisnęła powieki, ale gdy je rozwarła, sala wyglądała tak samo – chaos rozdzielony na pół pasem pustej podłogi, łączącym ją i stojącą na podium Krasę.

Niemożliwe.

Powietrze wokół pieśniarki wypełniły trzaskające, błękitne iskierki.

Medyczka zacisnęła pięści. Rozpaczliwie poszukiwała w sobie niedawnego uczucia, tej fali, mocy, czymkolwiek ona była. Bezskutecznie. Cinna pozostawała taka jak zawsze. Zwyczajna i normalna. Bezsilna.

Opuściła powieki, szykując się na uderzenie.

– WRRAAAGGHH!

Gwałtownie otwarła oczy.

Czarny pies, nie przestając warczeć, wyskoczył z tłumu prosto na jasnowłosą pieśniarkę, siłą rozpędu powalając ją na ziemię. Krasa odpychała go z całych sił, jej ramiona drżały z wysiłku, ale wilcza furia kłapała zębami tuż przed twarzą kobiety. Wilcze pazury darły w strzępy błękitny materiał sukni.

Pieśniarka usiłowała wrzasnąć, ale jedynym, co osiągnęła, był niewiele głośniejszy od szeptu jęk. Wystarczyło. Weres oderwał się od jej twarzy i poszybował szerokim łukiem, ciągnąc za sobą wachlarzyk czerwonych kropelek. Z miękkim łoskotem uderzył w mur, rozpłaszczył się na nim jak czarne, naścienne trofeum, po czym opadł ciężko, znikając za podwyższeniem.

Tłum jęknął, jak gdyby nie chodziło o psa, ale o przegraną walkę między herosami dwóch wrogich sobie wojsk, od wyniku której zależał dalszy los królestwa. Jęk rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie pełną napięcia ciszę.

Krasa podniosła się z wyraźnym wysiłkiem. Jej twarz i dekolt przecinały liczne, krwawe pręgi, strzępy niebieskiej sukni wisiały smętnie, ledwie okrywając piersi.

Uniosła głowę. Bladą twarz wykrzywił uśmiech zapowiadający nadciągającą katastrofę.

– Dość!

Krótki krzyk przeciął komnatę jak nóż. Cinna od razu rozpoznała głos ojca.

– Dość! – powtórzył król, przestępując przez wyważone ręką strażnika drzwi balkonowe. – Dość. Wystarczy. Jestem tutaj.

Krasa oderwała spojrzenie od Cinnarin i popatrzyła na Widara. Choć jej oblicze wyraźnie złagodniało i zmiękło, nie wydawało się przez to ani trochę mniej upiorne.Pieśniarka skinęła głową, jak gdyby na powitanie, po czym przymknęła oczy i zaczęła recytować:

 

Krew, krew, krew na dłoniach

Pieśń w sercach

Pieśń w oczach

I pieśni we krwi.

Wychynie dłoń

Błękitna mocą

By zdusić korzenie

Wśród których wyrosła.

Upadnie władca

W bieli i czerwieni

Krwią odkupi krew.

Białe dłonie

Zimowej Pani

Skują lodem martwe oczy

Ku uciesze

Ludu wolnego

 

Wyciągnęła w stronę władcy czerwone od krwi ręce.

 

Uznaj je, Widar. Uznaj je, a odwrócę zaklęcie. Nikt nie musi ginąć. Dzieci są naszym światem.

 

– Nie dam ci się zastraszyć, diabla maro! – warknął król, przechodząc przez pobojowisko. – Nie będziesz mnie szantażować!

Zamiast odpowiedzieć pieśniarka spłynęła z podium lecąc mu na spotkanie, ciągnąc za sobą sznureczki niebieskich, trzaskających ogników.Ci, którzy jeszcze stali, pośpiesznie schodzili jej z drogi. Cinna widziała jakGawran podnosi się szybko, jak wbiega na środek sali i w ostatniej chwili powstrzymuje króla przed złapaniem kobiety za gardło.

– Nie będziesz siać gwałtu w moim królestwie – grzmiał dalej król, próbując odtrącić Kata. – Nie pozwolę ci!

Krasa wyciągnęła dłoń w geście prawie czułym, starając się, ponad ramieniem Gawrana., dosięgnąć policzka władcy.

Białowłosy zaklął głośno i zwinął dłoń szykując się do zaklęcia. Cinna widziała upiornie bladą dłoń pieśniarki i wiedziała już, że mężczyzna nie zdąży. Nie mógł zdążyć. Przecież żadne zaklęcia nie działają tak szybko.

Bez zastanowienia, mobilizując wszystkie pozostałe siły, spięła się do skoku, gdy nagle Krasa poleciała w bok, jakby wymieciona toporem. Głowa uderzyła o podłogę z głuchym jękiem.

Nim dźwięk przebrzmiał, z powietrza wyparowało całe elektryzujące napięcie.

Małe, niebieskie robaczki iskier rozpełzły się po podłodze i zniknęły w jej szczelinach.

Cinnarin patrzyła, niedowierzając, na plecy pieśniarki.

Na samym ich środku stał Weres. Poszarpane uszy położył płasko i warczał z cicha, bijąc ogonem na wszystkie strony. Ślina kapała mu z pyska, mocząc kark kobiety. Szczeknął gardłowo, nagląco, nie zwracając najmniejszej uwagi na wpatrzony weń tłum. Odczekał chwilę, a gdy Krasa nie podjęła wyzwania zszedł, otarł się o suknię Cin i z wciąż nastroszoną bojowo sierścią odmaszerował w stronę wyjścia.

– Nie wierzę – powiedział Gawran przerywając ciszę. – Uratowani przez zwykłego psa myśliwskiego.

– Zwykłego? – Cinna patrzyła, jak Weres idzie salą, a ludzie rozstępują się przed nim tak samo, jak wcześniej schodzili z drogi lecącej pieśniarce. Potrząsnęła głową, nic nie rozumiejąc.

Sala była zrujnowana, wielu ludzi pojękiwało, psy niecierpliwie drapały drzwi, lecz cały ten chaos był już przyjaźnie niemagiczny. Normalny. Nie zmieniło się tylko jedno – medyczka wciąż czuła się obserwowana, ale teraz doskonale już zdawała sobie sprawę z przyczyny. Choć wcale nie miała na to ochoty.

– Cinnarin?

Obróciła się.

Na czele tłumu stał hrabia Koriat, wpatrując się w nią… no właśnie – jak? Z troską? Ze zdziwieniem? Ze strachem? Bo to, czym wypełniły się oczy stojących za nim ludzi było szczerym, czystym przerażeniem. Skuliła ramiona i opuściła głowę. Gdyby nie poturbowana Krasa, leżąca samotnie na środku sali, medyczka prawdopodobnie po prostu uciekłaby jak najdalej od oceniających ją spojrzeń.

Powoli podeszła do pieśniarki i obróciła ją na plecy, przyłożyła palce do szyi, szukając tętnicy. Znalazła. Skinęła głową stojącemu obok Gawranowi i delikatnie klepnęła kobietę w twarz. Skrzywiła się, gdy zobaczyła jak pazury poznaczyły gładką skórę artystki. Nie raz i nie dwa życzyła jej podobnego losu, i choć z pewnością nie była w tym osamotniona, teraz sumienie szarpnęło nią niczym zęby wściekłego psa. Wzdrygnęła się, słysząc swoje myśli. Wystarczy tych psów!

Krasa otworzyła oczy.

– Co…?

Podniosła się na łokciach i nieprzytomnie rozejrzała po sali. Na moment zatrzymała wzrok na Gawranie, potem dostrzegła klęczącą obok Cinnę.

– Ty… – zaczęła, wskazując na dziewczynę. – Ty…

Kaszlnęła i zwymiotowała gwałtownie, brudząc podłogę i suknię medyczki, po czym ponownie straciła przytomność.

Cinnarin niepewnie zerknęła na Gawa i Widara. Ciszę przerwał król.

– Krasę odtransportować do skrzydła medyków. Morton – powiedział do stojącego za sobą strażnika – zajmij się organizacją… porządków. Baronie Nannis, proszę ze mną.

– Ojcze…

– Nie, Cinnarin. Ty zaopiekujesz się Krasą, zgodnie z powołaniem, które wybrałaś. Porozmawiamy – zawahał się król, unikając spojrzenia córki – porozmawiamy później. Bez dyskusji.

 

 

– Tak, ojcze. Oczywiście. Bez dyskusji. Jak zwykle.

 

 

Ciemnej nocy nie rozświetlała ani jedna gwiazda. Gdyby nie nieliczne, stojące w oknach mieszkań świece, uliczki całkowicie pogrążyłyby się w mroku. Dziewczyna przystanęła tylko na moment, żeby odgarnąć z twarzy mokre od śniegu włosy, uporczywie lepiące się do twarzy. Nie trwało to dłużej niż mrugnięcie okiem, ale postać, którą starała się śledzić, zniknęła w jednym z cieni, szczelnie wypełniających zaułek. Cinna warknęła cicho.

Przeszła kilka kroków, przytulona do muru jak do ciała kochanka. Manewrowała, próbując omijać co głębsze zaspy. W teorii nie robiła niczego złego, ot, nocna przechadzka po mieście. Wiedziała jednak, jak uradowany byłby Gawran, gdyby dowiedział się, że medyczka postanowiła go śledzić.

Przemokła już do bielizny, a dalej nie wiedziała, dokąd właściwie zmierza. Kiedy mężczyzna późnym wieczorem opuścił bramę kuchenną i skierował się ku obrzeżom miasta, była prawie pewna, że zmierza do Szóstej Dzielnicy. Byłoby to logiczne – wątpliwa sława, ograniczona władza straży, mnóstwo ciemnych uliczek pełnych jeszcze ciemniejszych charakterów. Pasowałoby idealnie, ale nie; tuż przed końcem zabudowań Kat postanowił zawrócić, kierując kroki do Zakątka Czerwieni.

Poszła za nim, oczywiście, choć czuła się coraz bardziej głupio.

A jeśli mężczyzna nie wykonuje właśnie królewskiej misji, a jedynie szuka towarzystwa na tę noc?

Zagryzła wargi.

Gdzie on…?

Tam. Tam jest.

Ale nie sam.

Straciła cenny moment, obserwując wychodzących z cieni mężczyzn. Było ich wielu, zbyt wielu, a on był sam i najwidoczniej jeszcze nikogo nie dostrzegł. Czterech, pięciu… sześciu. Cholera jasna!

Zacisnęła pięści, otworzyła usta i już, już miała wszcząć alarm, gdy krzyk brutalnie wepchnięto jej z powrotem do gardła.

Kaszlnęła prosto w zaciśniętą na twarzy dłoń, z całych sił opierając się ciągnącemu ją w tył mężczyźnie.

– Cicho bądź – szepnął z ustami tuż przy uchu dziewczyny.

Gawran?

Dawno nie byli tak blisko siebie. Czuła ciepło jego skóry, przenikające przez przemoczony materiał płaszcza. Zawsze tak było, nie pamiętała, żeby mężczyzna kiedykolwiek marzł. Drgnęła, zaniepokojona reakcją własnego ciała. Myślała, że samotnie spędzone lata zatarły już wszystkie stare uczucia. Że umarły, pogrzebane pod stosem brutalnie logicznych wywodów, którymi katowała się podczas bezsennych nocy. Była taka pewna!

A teraz stała, oniemiała jak niedoświadczony podlotek, rozkoszując się znajomym zapachem jego skóry. Prawie nie słyszała tłumionych krzyków atakowanego nieopodal mężczyzny. Prawie nie słyszała, jak zakapturzony mężczyzna umiera.

Prawie.

Szarpnęła się, ale trzymał mocno.

– Nie teraz, Cin – powiedział obejmujący ją mężczyzna. – To nie nasza sprawa.

W jednej chwili rzeczywistość wróciła na miejsce i Gawran Nannis na nowo stał się Białym Katem z Winety. Oprawcą, do którego nie mogła już żywić żadnych uczuć. Może poza nienawiścią. Żalem. I odrazą.

Zamarła. Nie wyrywała się więcej. Gniewnie patrząc w zasnute bielmem oczy czekała, aż przebrzmią odgłosy mordu.

Gdy zrobiło się spokojniej mężczyzna zwolnił chwyt i bez słowa poprowadził ją kilka uliczek dalej. Zakątek, w którym się znaleźli, był jeszcze bardziej ponury od poprzedniego.

– Coś ty sobie myślała? – warknął, potrząsając nią jak szmacianą lalką. – Mało ci niebezpieczeństw? Musisz się jeszcze szwendać nocami po najbardziej zakazanych dziurach Winety? Oszalałaś?

Odepchnęła go.

– Myślałam, że to byłeś ty.

– Że kim byłem ja?

– Tam, na ulicy. Ten zabity mężczyzna. Myślałam, że to byłeś ty. Chciałam cię ostrzec.

Patrzył na nią przez moment, pełen niedowierzania, potem parsknął śmiechem.

– Myślałaś, że to byłem ja? Śledziłaś mnie?

Potarła nos, rozzłoszczona kpiną w jego głosie.

– Wymyśliłaś, że będziesz mnie tropić, Cin? Mnie? I pomyliłaś ze mną tego obwiesia? Wiem, że usiłujesz wymazać przeszłość, ale parę faktów, postaraj się, proszę, zachować. Choćby moje poprzednie zajęcie. Jeśli nie z sentymentu, to dla własnego bezpieczeństwa.

Były Mistrz Tajnych Służb Wywiadowczych i Pierwszy Cień Zmierzchu. Pamiętała, a jakże. Zapominanie nie jest sztuką tak prostą, jak śmiał to zasugerować. Nigdy nie było. Podniosła głowę.

– Szukasz Zimowej Pani – powiedziała.

– Aha, mogłem się domyślić. Wciąż bardziej uparta, niż rozsądna, co?

– Idę z tobą.

Śmiech.

– Chyba żartujesz. Nawet nie wiesz, na co się porywasz.

– Dzieci, które mam pod opieką, umierają na moich oczach. – Zacisnęła ramiona na piersiach i zadarła głowę. – Po zgonie wieszczą, wróżąc śmierć memu ojcu. Memu ojcu! Magia nawiedza mnie dzień po dniu, a ja nie mogę nawet dowiedzieć się, dlaczego. Mój ojciec…

– Twój ojciec – wpadł jej w słowo Kat – ma rację, trzymając cię z dala od tego wszystkiego, Cin. To nie jest pierwsza lepsza znachorska przygoda. To koszmar, który muszę zdusić, zanim w pełni rozkwitnie. Rozumiesz?

– Nie rozumiem – syknęła. – Nic a nic.

– Świetnie, i niech tak zostanie. Idź stąd Cin, nie mam czasu cię odprowadzać.

– Zostaję.

– Do jasnej cholery, dziewczyno! To nie jest zabawa, ani jedna z naszych starych schadzek. Musisz… – przerwał, odwracając głowę w stronę skrytego w mroku końca uliczki i zamarł, nasłuchując.

– Są wcześniej, niż chłopak powiedział, psie ich macie – warknął. – Nie odzywaj się, nie dziw niczemu i absolutnie niczego nie rób, dopóki ci nie każę. Jednak idziesz ze mną. Naciągnij kaptur.

– To tutaj? – Cinnarin szeroko otwarła oczy, próbując wypatrzeć cokolwiek w cieniach. – Zimowa Pani jest tutaj?

– Gdzieś tutaj. Przecież nie przyszedłem tu za tobą.

Zmieszała się widocznie i naciągnęła na głowę mokry materiał kaptura. Teraz już nawet ona słyszała nadchodzących uliczką ludzi, zresztą trudno było ich przeoczyć. Wydali się zmierzać do jednej z karczm, choć najwidoczniej samo świętowanie rozpoczęli już wcześniej. Po prostu radosna kompania, jakich tutaj wiele, przemierzająca nocne miasto.

Coś obok niej zaszumiało. Cinna poczuła na skórze dotyk tysięcy igiełek.Zerknęła na Gawrana i westchnęła.

– Poważnie?

Rudzielec o iskrząco zielonych oczach mrugnął do niej łobuzersko.

– Przesadziłem?

– Nie, jest dobrze. Ale jeśli mam być cicho, uprzedzaj.

Tłumek dotarł do nich, zanim zdążyła otrząsnąć się z szoku. Wiedzieć, a widzieć, jak się okazywało, to dwie zupełnie różne strony tego samego medalu.

Przyłączyli się do pochodu, choć medyczka była pewna, że zachowuje się sztywno i nienaturalnie. Usta drżały, gdy próbowała złożyć je do uśmiechu, a bicie rozpędzonego serca musieli z całą pewnością usłyszeć wszyscy w promieniu kilku mil. Nikt jednak nie zwrócił uwagi ani na nią, ani na nucącego pijackie przyśpiewki rudzielca. Tłum maszerował wesoło i zatrzymał się dopiero przy niczym niewyróżniającej się karczmie, wciśniętej w długi szereg zabudowań. Weszli do środka.

Wnętrze izby rozświetlało mętne światło kaganków. Dziewczyna starała się nie zwracać uwagi na rybi smród pomieszczenia, ani na zalegające na podłodze resztki. Gruby, łysy karczmarz niezbyt czystą szmatką wycierał zmętniały kufel, w kąciku ubogo wyglądający minstrel wyduszał z drewnianej fujarki smętną melodyjkę. Karczma jak karczma. Nic nadzwyczajnego.

Usiedli przy ławie.

Cinna dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że jednak coś jest nie tak. Ludzie, jeden po drugim, znikali w uchylających się co jakiś czas drzwiach za ladą. W drzwiach, na które nikt nie patrzył, a mimo to nie sposób było ich nie zauważyć. Przyciągały wzrok równie skutecznie, jak zapach potu przyciąga moskity.

Nikt nie wychodził. Prawdopodobnie wyjście znajdowało się gdzieś po drugiej stronie budynku, a przynajmniej dziewczyna żywiła gorącą nadzieję, że tak właśnie było. Wszystkie inne możliwe rozwiązania podobały się jej znacznie, znacznie mniej. Westchnęła, zirytowana. Mokre ubranie nieznośnie lgnęło do skóry, ani trochę nie poprawiając nastroju.

Gawran najwyraźniej był w znacznie lepszym humorze. Nie śpieszył się do wejścia – zagajając coraz to nowe, błahe rozmowy, nieustannie przesuwał się ku tyłowi izby.

– Słyszeliście o tym nowym skandalu? Ha! Też nie spodziewałem się, że takie afery mogą się zdarzać na zamku, a tu proszę! Szlachta wcale nie jest taka wspaniała, jak usiłuje się pokazać, wszystko ludzie, dobrodzieju, wszystko ludzie, takie jak i my…

I byli już na samym końcu, przy ścianie niedaleko okna. Było stąd widać calutką izbę, szynkwas, wszystkich biesiadników – różnobarwną mieszankę wieśniaków i mieszczan, kobiet i mężczyzn, starych i młodych, dobranych, wydawałoby się, zupełnie losowo. Cinna raz po raz odmawiała wznoszenia toastów, usiłując nie patrzeć na tajemnicze drzwi. Czasami nawet jej się to udawało.

– Pierwszy raz? – Mężczyzna, około czterdziestoletni, zagaił przyjaźnie, przysuwając sobie krzesło.

Cinna skinęła głową.

– Denerwuje się, biedactwo. – Gawran opiekuńczo otoczył ją ramieniem. – Kobiece sprawy, wiesz. Tyle razy próbowaliśmy. I nic. Może uda się…

Mężczyzna potrząsnął głową, przerywając Katowi.

– Nie tak głośno, panie…?

– Niebor. A to jest Milla.

– Nie tak głośno, Niebor. – Biesiadnik uśmiechnął się, świecąc dziurą po górnej jedynce. – Niby sami swoi, ale dmuchać nam na zimne. Nigdy nie wiadomo, jaki francowaty szpicel się przypałęta. Albo durniasty fanatyk. Jestem Knort.

Mężczyzna od niechcenia zamigotał zawieszonym na szyi łańcuszkiem, na końcu którego wisiał odlany w metalu płatek śniegu.

– Twoje zdrowie, Knort. – Gawran wzniósł kufel tak, aby symbol na upierścienionej dłoni był doskonale widoczny. Cinna zmarszczyła brwi, pierwszy raz widząc śnieżny sygnet. Nie chciała zgadywać, jakim sposobem znalazł się on w posiadaniu Kata, ale i tak całe jej ramiona pokryły się gęsią skórką. Mieszczanin natomiast uśmiechnął się szerzej pokazując, że jedynka nie była jedynym zębem, z którym się rozstał. Z rozmachem klepnął Kata w ramię.

– Znam się na ludziach – powiedział Knort, nachylając się konspiracyjnie.– Zawsze wiem, na jeden rzut oka, komu warto ufać. Więc nie widzieliście jej jeszcze?

Pokiwali przecząco głowami.

– Jest cudna. Nigdy żem nie myślał, że magicy potrafią tak ludziom usłużnie pomagać. W ogóle żech myślał, że nie istnieją, a tu proszę. Zerknijcie za siebie. Ten blondyn to Maryan, do niedawna biedujący z paskudną jaskrą, a ta obok niego to Damroczka, jego żona, od urodzenia chroma na lewą nogę. Żebyście widzieli, jak wywijała na niedawnym weselisku. Ja natomiast – podciągnął rękaw, ukazując podłużną szramę biegnącą od nadgarstka aż po sam łokieć – wstyd przyznać, alem postanowił skończyć ze sobą, gdy moja ślubna odumarła mnie była przy porodzie. Przywieźli mnie tu ledwie żywego, wykrwawionego praktycznie. Idiotą byłem.

Cinna obserwowała, jak Gawran słucha i uśmiecha się potakująco. Nie miała pojęcia, jakie rozkazy mężczyzna otrzymał od jej ojca. Chciała, oczywiście, dowiedzieć się jak najwięcej o Zimowej Pani, ale to, o czym mówił Knort nie zgadzało się z niczym, na co była przygotowana. Gdzie tu zagrożenie? Gdzie niebezpieczeństwo? Zagryzła wargi, bez skutku usiłując dopasować do siebie elementy tej układanki. Brakowało kilku elementów, zapewne właśnie tych kluczowych, stanowiących centrum całego obrazu. Błądziła po obrzeżach. Mogła jedynie mieć nadzieję, że Widar wie o wszystkim i cokolwiek postanowił, była to decyzja rozsądna i przemyślana. Królewska.

– Chyba wasza kolej – przerwał sam sobie Knort. – Głowa do góry, Milla, cokolwiek jest z tobą nie tak, tam w środku, za momencik będzie w porządeczku.

Szkoda, że sama nie była tego taka pewna.

 

Odźwiernemu wystarczył jedynie rzut oka na śnieżny sygnet, aby otworzyć przed nimi drzwi. Cinnarin zaniepokoiła się znacznie bardziej, niż gdyby przeszukano ich całych, kawałeczek po kawałeczku. Oznaczało to bowiem, że ktokolwiek jest w środku, sam umie zadbać o własne bezpieczeństwo.

 

 

– Wejdźcie, nie ma się czego obawiać. – Uśmiech kobiety był ciepły i przyjazny, jak prawie wszystko w niewielkim pomieszczeniu, zaczynając od trzaskającego ogniem kominka, po rozstawione w kątach kwiaty. Na ścianach zawieszono ciężko oprawione obrazy, a nieruchome powietrze przesycał zapach ziół i wina. Znajdowali się w samym centrum kamiennego domu, więc migotliwe światło rzucane przez ogień jako jedyne rozświetlało pomieszczenie. Było przytulnie – zaskakujące wrażenie po dość długiej wędrówce ciemnymi, pozbawionymi okien korytarzami gmachu.

Cinnarin podreptała za Gawranem, nie mogąc oderwać oczu od gospodyni, siedzącej za suto zastawionym stołem. Coś w tej kobiecie było znajome, budziło skojarzenia. Tylko co? Wszystko tutaj było nie tak. Sama nie wiedziała, co właściwie spodziewała się ujrzeć, ale na pewno miało być bardziej…

– Majestatyczne? – podpowiedziała Zimowa Pani, nie wstając z krzesła. – Przykro mi, kochana. Nic więcej nie mam.

Cinna wyczuła, jak Kat drgnął i mocniej ścisnął jej dłoń. Zrozumiała.

– Wybaczcie. Po prostu spodziewałam się czegoś bardziej, czy ja wiem… magicznego? – uśmiechnęła się dziewczyna.

– Nie jesteś pierwsza. – Kobieta gestem zaprosiła ich do stołu. – Na pewno też nie ostatnia. Czy ja cię może skądś znam, kochana? Nie byłaś tu wcześniej?

– Nie, pani – Cinna przełknęła ślinę. – Ani razu.

– Ciekawe, wydajesz mi się jakby znajoma. Ale z drugiej strony tyle ludzi, tyle twarzy, każdej nocy, każdego dnia. Ech, mało istotne. Wody? Proszę, częstujcie się. Śmiało.

Oparła podbródek na splecionych dłoniach, mierząc ich spojrzeniem rzucanym spod gęstych rzęs. Czarne włosy opadały na plecy, ramiona i znoszoną, zielonkawą sukienkę. Nie wyglądała na więcej niż zasłużone trzydzieści, może trzydzieści pięć lat. Wieku dodawały jej ciemne podkówki pod wyraźnie zmęczonymi oczami. Była ładna, ale nie zniewalająco. Można by rzec, że otoczona kultem kobieta była zupełnie zwyczajna – dopóki się nie odezwała.

– Powiedz mi proszę, chłopcze, co takiego znajduje się za tą maską?

– Nie rozumiem…?

– Och, rozumiesz, rozumiesz. – Przechyliła się przez stół i nagle dłoń Kata znalazła się w uścisku jej palców. – Nie znam tej aury. Nie rozumiem jej i… nie umiem przejrzeć. Jest twoja?

Rudowłosy młodzieniec pochylił głowę, a medyczka poczuła, jak serce zaczyna szamotać się w jej piersiach. Napięła mięśnie.

– Miałem nadzieję, że tego nie poznasz, pani. – Drżący głos zrozpaczonego chłopaka nie mógł należeć do Białego Kata i Cinna z zaskoczeniem odwróciła głowę. Jednak należał.

– Łudziłem się, że to nigdy nie wyjdzie na jaw. Pochodzę z północy, spod samej Grabieży. Gdy byłem mały, miałem wypadek. Moja twarz… rodzice, zanim zginęli, wydali majątek na mistyczny obrzęd, z którego nie pamiętam nic, poza bólem. Odtąd wyglądam właśnie tak. – Gdy podniósł głowę, w jego oczach błysnęły łzy. – Tak wyglądając poznałem Millę. Taka dziewczyna nie chciałaby… nie chciałaby przecież…

Cinnarin nie musiała nawet udawać zaskoczonej. Kochanek, Cień, czarownik, Kat i aktor? Ile twarzy może posiadać jeden człowiek?

– Rozumiem – Zimowa Pani cofnęła dłonie. – Myślałam, że może… że może to twoja własna moc. Tak nas mało. Trudno. Życie chadza różnymi ścieżkami, a któż je przewidzi? Gdyby nie córka, ja sama pewnie dalej tkwiłabym w lasach, na wpół dzika i odizolowana od ludzi, znająca tylko myśliwych i tropicieli królewskich. Gdyby nie narodziny Lubii, być może nigdy nie objawiłaby się u mnie moc. W każdym razie przykro mi, że zdradziłam twoją tajemnicę. Nie miałam złych zamiarów.

Gawran kiwnął głową, głośno przełykając ślinę. Wyglądał jak zbity pies.

– No już, chłopcze, nie ma się czym martwić. Twoja żona wygląda na mądrą niewiastę, zrozumie. Powiedzcie lepiej, jak mogę wam pomóc.

– Chodzi o Millę właśnie, Zimowa Pani. Jesteśmy razem już całe dwa lata, a ona wciąż nie może utrzymać ani jednej ciąży. Czy mogłabyś, pani…

– Sammbora. Tak, zapewne mogłabym.

Uśmiech, którym czarownica obdarowała Cinnę był tak serdeczny, że dziewczyna poczuła ciepło dookoła serca. Tak musi czuć się córka, na którą spogląda kochająca matka. Tak właśnie musi wyglądać… bezpieczeństwo? Nagle zapragnęła, żeby to wszystko było rzeczywiste, żeby Sammbora faktycznie była kobietą dobrą i uczynną, żeby za te wszystkie wieszczby odpowiadał ktoś inny. Zimniejszy, groźniejszy. Ktoś zły.

– Twoje myśli szaleją, kochana – powiedziała Zimowa Pani, wstając od stołu i kierując się ku zastawionej glinianymi naczyniami szafce. – Są jak zbłąkane fale w wietrzny dzień, nieczytelne i rozmazane. Ale nie przejmuj się, poradzimy sobie ze wszystkim. Krok po kroku. Przygotuję ci taki napar, że rok nie minie, a będziesz tulić w ramionach własne maleństwo. To największe szczęście kobiety. Dzieci są naszym światem.

Cinna drgnęła, starając się nie upuścić trzymanego w dłoni kubka. Zobaczyła Krasę, wiszącą przed Widarem, recytującą słowa przepowiedni. Spojrzenie medyczki uciekło do stojącej nieopodal kołyski i naraz wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Serce, do tej pory galopujące jak szalone, zamarło. Przepowiednia, słowa Krasy, kołyska. Lasy królewskie, polowania. Czarne włosy kobiety, granatową falą opadające na plecy.

Jej ojciec – jak mógł? Jak on mógł…?

Pokój nagle zrobił się stanowczo za mały, ściany za grube, dom zbyt odległy. Całe bezpieczeństwo ulotniło się jak przegnane złowrogim zaklęciem. Myśli zaczęły wymykać się spod kontroli.

– Mogę o coś zapytać, pani? – Gawran niespokojnie ścisnął ramię dziewczyny. – Zawsze chciałem wiedzieć, skąd wzięło się twoje przezwisko? Dlaczego właśnie Zimowa Pani?

Sammbora zaśmiała się, wciąż odwrócona. Sprawnie przesypywała wonne zioła i proszki.

– Przezwisko zupełnie niezasłużone, chłopcze. Zimowa Pani to postać ze starej wieszczby. Miała ona być jakoby wybawieniem dla biednych, a zgubą dla władców. Miała się narodzić latem, ale objawić zimą i strącić w nicość koronowane głowy naszego świata, dając ludowi władzę i swobodę. Miała pochodzić z królewskiej krwi, ale nigdy nie zostać królową. Miała też władać magią tak potężną, że zdolna byłaby przenosić góry i zmieniać ludzkie serca. A kto wie, może i ich kształty. – Sammbora odwróciła się, sięgając po kolejne naczynie. – To tylko stare bajki. Moje talenty nie sięgają aż tak daleko.Jestem jedynie matką, obdarzoną niecodziennym darem, którego używam, kiedy mnie o to poprosić.

Nic nie zapowiadało tego, co wydarzyło się potem.Cinnarin w jednej chwili siedziała, czując przez materiał tuniki gorące ramię rudzielca, a już w następnej zaskoczona patrzyła, jak białowłosy kat odchyla głowę czarownicy w tył, zaciskając pięść na czarnych włosach. Szarpnięciem podniósł ją z krzesła. Na szyi kobiety błysnął sztylet.

Zimowa Pani i księżniczka krzyknęły jednym głosem, tak samo zaskoczone.

– Bajki bajkami, ale ryzykować nie będziemy – spokojnie powiedział Kat. – Król się żeni, nie potrzeba mu magicznych bękartów na dworze. Urodzonych latem dziewczynek królewskiej krwi. Taka polityka.

– Ty… – szepnęła czarownica, szeroko otwierając oczy. – A jednak. Brawo, oszukałeś mnie. Gratuluję.

Powietrze zgęstniało, a sztylet zamigotał mlecznym blaskiem. Czoło Gawrana zrosił pot. Ciszę przerywał jedynie trzask płonących drew, ale nawet ogień powoli przygasał, drżąc i umierając. Cinnarin z trudem łapała oddech. Powietrze, co się działo z powietrzem?

Ostrze oparte na gardle czarownicy drgnęło, po czym zaczęło się od niego oddalać. Z ust Sammbory popłynęły obco brzmiące słowa. Mężczyzna warknął, a jego ramię zadrżało z wysiłku, bezskutecznie próbując przesunąć sztylet z powrotem ku białej skórze kobiety.

Dookoła pokoju leniwie poszybowały przedmioty. Białe włosy kata i granatowe loki czarownicy splotły się ze sobą w powietrznym tańcu, usiłując zdusić przeciwnika, zwyciężyć go i zamordować. Napięcie i magia popędziły wzdłuż krawędzi mebli, sypiąc na podłogę fontanny niebieskich iskier, a powietrze zapachniało ciężko solą i żelazem.

Cinnarin z coraz większym trudem łapała oddech.

– Gaw… Gawran! – jęknęła dziewczyna.

Kat potrząsnął głową, jakby usiłował wyrwać się z transu. Mocniej przekręcił zaciśniętą we włosach pięść. Sammbora krzyknęła, a spod przeciwległej ściany dobiegł ich cichy dziecięcy płacz.

– Proszę – szepnęła czarownica, gdy tlen na powrót napełniał powietrze. – Proszę, puść mnie. Porozmawiajmy.

– Już? – zdziwił się mężczyzna. – Tylko tyle? Na nic więcej cię nie stać?

Nie odpowiedziała.

– No? Nic więcej? Dopiero co rozniosłaś królewską salę balową a teraz trochę zaduchu, i nic więcej?

– Właśnie – jęknęła kobieta. – Dopiero co. A dzisiaj całą noc leczę. Jestem… jestem zmęczona.

– To dobrze. Bardzo dobrze. Tak będzie znacznie łatwiej.

– Proszę. Nie chciałam niczego złego. Tylko lepszego domu dla mojej córki.

– Zabijałaś dzieci innych rodziców.

– Nie! Łatwiej mi wniknąć w ciała, z których ulatują już dusze. To wszystko! Naprawdę! Po ostatnim wejściu chorowałam przez wiele godzin, a i tak nie widziałam zupełnie niczego. Tylko mgła, śnieg i głosy, nawet nie wiedziałam, że to była sala balowa. Widar nie chciał mnie wysłuchać, próbowałam i próbowałam.

– Dlaczego groziłaś królowi? – spokojnie zapytał Kat. – Przecież wiedziałaś, że nie uzna tego dziecka. Zwłaszcza takiego, o którym mówią przepowiednie wieszczące mu rychła śmierć. Coś ty sobie myślała?

– Ty myślisz, że Lubia mogłaby…? Nie, nie, nie. To niemożliwe. To przecież tylko stara bajka, której użyłam, żeby Widar wreszcie mnie wysłuchał. Tylko bajka. Chciałam…

– Groziłaś mu.

– Blefowałam! Musiałam nim jakoś wstrząsnąć, ale nie mam aż takiej mocy. Próbowałam… chciałam tylko, żeby moja córka wyrosła w lepszych warunkach, jest dzieckiem króla, zasługuje na to.

– Mądrzej byś zrobiła wychowując ją po cichu – powiedział Gawran, nie zwalniając uścisku.

– Tak zrobię – odparła kobieta, a łzy pociekły jej po twarzy. – Tak zrobię. Obiecuję. Tylko puść nas wolno. Proszę. Proszę. Proszę.

– Przykro mi, Sammboro. Naprawdę.

– Gawran. – Głos Cinnarin był tak spokojny, że aż nienaturalny. – Nie musisz od razu zabijać. Jest matką, była zdesperowana. Daj jej chociaż szansę, niech się wytłumaczy. Tylko szansę, Gaw, nic więcej. Sam widziałeś przecież, jak wielu ludziom pomaga, zupełnie bezinteresownie, tak? Poza tym najprawdopodobniej ta kobieta jest matką mojej siostry.

Biały Kat spojrzał na dziewczynę bez cienia gniewu.

– Wiem, Cin. Wiem.

W tym samym momencie sztylet wbił się w szyję czarownicy tak głęboko, że ostrze obrzydliwie zachrzęściło na kościach kręgosłupa. Trysnęła krew, na moment wypełniając cały świat medyczki.

Dziewczyna krzyknęła z niedowierzaniem.

– Jak? Jak mogłeś? – szepnęła, bez ruchu obserwując jak Gawran niemal czule kładzie na podłodze ciało czarownicy, wygładzając rozburzone własną pięścią loki. Nogi i ręce Sammbory drżały jeszcze przez moment, coraz nieznaczniej, a w końcu znieruchomiały. Na zawsze.

Cinnarin podbiegła do mężczyzny i z rozmachem uderzyła go w twarz.

– Czy ty już zupełnie straciłeś serce!? I sumienie?!

Złapał ją za ręce.

– Cin.

– Puść! Nie dotykaj! Nie dotykaj mnie!

Posłuchał.

– Nie mam pojęcia – zaczęła Cinna – co stało się wtedy, w Enting. Nie wiem, co ci tam zrobili, ale do tej pory łudziłam się, że pozostała w tobie choć cząstką Gawa… – Szybkim ruchem otarła oczy. – Nie została. Nie ma w tobie już nic z Gawrana Nannisa. Nie ma w tobie już nic z człowieka.

– Cin, zawdzięczam twojemu ojcu więcej niż życie. Zawdzięczam…

Uderzyła go ponownie.

– Nigdy więcej nie mów do mnie Cin.

Patrzył na nią, a w jego oczach powoli topniał żal. Stawały się coraz bardziej twarde. Niedostępne i śnieżnobiałe, jak skąpane w słońcu odległe górskie szczyty.Podniósł się, ignorując stojącą przed nim dziewczynę. Gdy podchodził do kołyski z trzymanego w dłoni sztyletu kapała krew, rysując na drewnianej podłodze wąski, czerwony wzór.

Była szybsza.

Porwała niemowlę i przycisnęła do piersi tak mocno, jakby chciała schować je głęboko w sobie, tworząc mu schron z własnego ciała. Łzy spływały jej po policzkach.

– Nie waż się – szepnęła. – Nawet nie waż się jej tknąć.

– Nie jesteś kimś, kto może mi rozkazywać. Już nie.

Drgnęła, słysząc lód w jego głosie. Kochała, tęskniła, nienawidziła, ale dopiero teraz zrozumiała, że powinna się go również bać. Przytuliła dziecko jeszcze mocniej.Drzwi zatrzeszczały i już zaczęły się otwierać, gdy Gawran ruchem dłoni rzucił przed nie szafkę, skutecznie blokując przejście. Życiodajne zioła upadły na podłogę, mieszając się z krwią czarownicy.

– Pani? – W sąsiednim pomieszczeniu narastała coraz większa wrzawa. – Pani! Otwórz! Sammbora!

Gawran bez słowa patrzył na medyczkę. Dziewczyna nie opuściła wzroku, ale gdy wyciągnął do niej dłoń, cofnęła się.

– Nie. Nie pozwolę ci.

– Nie zmuszaj mnie, Cinnarin.

– Nie.

– Cinnarin. – Szczęki Gawrona zacisnęły się mocno, mięśnie na nich zagrały niebezpiecznie. – To dziecko może zagrozić twojemu ojcu. Może zagrozić tobie. I mnie również. Czego tutaj nie rozumiesz? Przedłożysz je ponad nas wszystkich?

– Naprawdę wierzysz w te bajki?

– Ludzie wierzą. To często wystarcza aż zanadto.

Drewno drzwi przebiła siekiera, poleciały drzazgi. Oboje widzieli, że prowizoryczna blokada nie wytrzyma już długo. Gdy przez wybitą szparę dało się dostrzec wnętrze pokoju, ludzie po drugiej stronie podnieśli krzyk, który zmusił dziewczynę do zaciśnięcia powiek.Ostrza uderzyły ze zdwojoną furią.

Przez głowę Cinny w ciągu jednego uderzenia serca przemknęło tysiąc myśli, słów i obrazów.

Widziała swojego ojca, który ku oburzeniu piastunek uczy rudą siedmiolatkę strzelania z łuku. Ojca, który był przy niej, gdy postanowiła oddać się medycynie. Który udawał, że nie widzi, z kim jego córka spotyka się nocami. Który nigdy nie powiedział słowa, nawet wtedy, gdy jej wybranek wrócił z Wież, by zostać Królewskim Białym Katem.

Widziała Gawrana, ciemnowłosego i niebieskookiego, jak uśmiechnięty zapina na jej szyi srebrny łańcuszek, ozdobiony kawałkiem złotego bursztynu.

Miałaby to wszystko zdradzić?

Dla kobiety, która groziła jej ojcu, która skrzywdziła Krasę?

Dla dziecka, którego nawet nie zna?

Nie, to nie tak.

Dla niewinnej dziewczynki, która była jej siostrą.

Podjęła decyzję i otworzyła oczy.

– Gawran. Proszę.

Patrzył na nią oczyma, których nie rozpoznawała. Szafka, odpychana siłą ludzkich rąk przesuwała się w ich stronę, a przez szparę w drzwiach można było dostrzec wykrzywione złością, zarośnięte twarze. Przełknęła ślinę. To nie potrwa już długo, pomyślała i przytuliła policzek do dziecięcej główki.

Gdy to zrobiła, poły płaszcza rozchyliły się lekko, uwalniając niewielki bursztyn. Kamień zamigotał z wyrzutem, zsuwając się z piersi dziewczyny. Gawran przez chwilę przyglądał się mu tak, jak gdyby na świecie nie istniało nic innego. Zacisnął pięści i warknął z cicha, odwracając wzrok.

Przez chwilę nie działo się nic, a potem nagle mężczyzna wyrzucił obie dłonie w górę. Powietrze ponownie wypełniła woń żelaza, a na ścianie za plecami księżniczki rozkwitł mleczny owal portalu.

Obejrzała się.

– A ty?

– Nie potrafię przechodzić przez własne bramy – odpowiedział. – Idź. I powiedz ojcu, że dziecko nie żyje. Dla bezpieczeństwa małej. I dla mojego również.

– Nie… – urwała, gdy pomiędzy nimi ze świstem przeleciał nóż.

– Idź!

– Nie mogę cię tak zostawić!

– A co niby możesz zrobić?! – krzyknął z furią. – Nie obronię nas wszystkich. Bierz bachora i znikaj! JUŻ!

W piersi dziewczyny obudził się płomień, parząc skórę i gwałtownie gotując krew. Poznała go, powitała z radością, instynktownie odwracając się w stronę ustępujących właśnie drzwi. Nie wiedziała, skąd się wziął, nie miała czasu się zastanowić, nie miała czasu nawet się wystraszyć. Otworzyła usta… i poczuła gwałtowne szarpnięcie w okolicy mostka. Podłoga umknęła spod jej stóp. Jęknęła boleśnie, bezwładnie lecąc w tył, w stronę drżącej bieli portalu.

Ostatnim, co zobaczyła, były skierowane w jej stronę dłonie białowłosego mężczyzny, samotnie stojącego przed wlewającymi się do izby napastnikami. Ostrza noży i siekier błyszczały w świetle ognia. W nozdrza uderzył ją zapach krwi i soli, a potem była już tylko ciemność, chłód oraz szaleńcze wirowanie w próżni.

 

 

 

– Pani Liso? Pani Liso! Otwórzcie. To ja, Cinnarin.

Dziewczyna stała przed drzwiami drewnianego domu na obrzeżach Bohotnicy. Naciągnięty głęboko kaptur był biały od śniegu, przed którym jak tylko umiała, próbowała osłonić trzymane oburącz zawiniątko.

– Kto…?

Z głębi domostwa dobiegło ją pośpieszne szuranie. Drżała (z zimna, na pewno z zimna), ale czekała cierpliwie. Nie dotarła tu tylko po to, aby teraz zawrócić.

– Kogo diabli nadali…? – Drzwi skrzypnęły i dziewczyna ujrzała męską twarz, oświetloną chybotliwym płomieniem kaganka. – Bogowie wszechmocni! Panienka Cinnarin! Tak po nocy! Wchodźcie, pani, wchodźcie, zamarzniecie na tych śniegach! Liso! Liso!

Kobieta nadbiegła, gdy wokół stóp księżniczki zaczęła tworzyć się kałuża. Lisa wyglądała lepiej niż wtedy, gdy jej syn umierał na drewnianym podeście rynku – ale niewiele lepiej. Ciemne cienie pod oczami mówiły, że od tego dnia nie zmrużyła oka ani na moment.

– Panienko Cinnarin – zaczęła kobieta. – Jak dobrze panienkę widzieć.

– Ciebie też dobrze widzieć, Liso.

W ciszy, która zapadła, rozległ się cichuteńki płacz. Cinna powoli odsunęła zawiniątko od piersi, popatrzyła na buzię dziewczynki, na zaciśnięte mocno oczka. Delikatnie pogładziła jasne czółko. Mam nadzieję, malutka, pomyślała, że nigdy nie dowiesz się, co wydarzyło się dzisiejszej nocy. Mam nadzieję, że nikt nigdy nie zapyta, skąd się wzięłaś.

– To dziecko – powiedziała na głos – właśnie straciło matkę. Wy straciliście syna. Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale na pewno najlepszy, na jaki udało mi się wpaść. Oczywiście, jeżeli oboje się zgodzicie.

Kobieta otworzyła zmęczone oczy tak szeroko, że wydawały się świecić własnym blaskiem.Dziecko zamilkło momentalnie i zaciekawione wyciągnęło przed siebie rączki. Uśmiechnęło się.Kobieta odebrała je księżniczce i przytuliła delikatnie. Trwali tak przez chwilę, zastygnięci w niedowierzaniu, po czym Lisa wybuchła cichym, urywanym płaczem.

Cinna patrzyła spokojnie, jak małżeństwo śmieje się przez łzy. Do tej pory nie była pewna, czy potrafi się jeszcze uśmiechać – o dziwo, potrafiła. Całą sobą chłonęła tę scenę, próbując zachować w sercu jej obraz, zabrać go ze sobą na królewski dwór, na spotkanie z ojcem.

Na spotkanie z człowiekiem, który rozkazał zamordować jej siostrę.

Naciągnęła kaptur, odchodząc w chłód niegościnnej nocy. Była już na zewnątrz, gdy zatrzymał ją głos Lisy.

– Panienko Cinnarin, tak bardzo, bardzo panience dziękujemy. – Kobieta stała w drzwiach, przyciskając do piersi białe zawiniątko. – Bardzo dziękujemy. Nie chcę wiedzieć skąd ono się wzięło, naprawdę, nie chcę. Skoro panienka je przynosi, to ja wierzę, że wszystko będzie dobrze. I przepraszam za wybuch, ale chłopczyk wygląda wypisz, wymaluj jak mój Pomir, kiedy był malutki. Te same oczka, nawet znamię na buźce prawie identyczne. Dziękuję, dziękuję po stokroć.

Cinnarin uśmiechnęła się lekko.

– Liso, to jest dziewczynka. Na imię ma… nieważne. Na pewno znajdziesz coś odpowiedniego.

– Skądże, panienko. Chłopczyk. Chłopczyk, jak namalowany. Chcecie, zobaczyć? Spójrzcie.

Było zimno, ale Cinna miała wrażenie, że wpadła po szyję do lodowatej wody. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że z komnaty Sammbory wyniosła dziewczynkę. Oddech zamarzł jej w gardle.

– Moja dobrodziejko, nigdy wam tego nie zapomnę – kontynuowała Lisa. – Nie wiem, jak to możliwe, ale jesteście jak czarodziejka, prawdziwa wróżka, panienko. Wiedzieliście, jak tęsknię za moim chłopcem i oddaliście mi go całego. Taki dar, w pierwszy dzień zimy. To jak magia, panienko, jak najprawdziwsza magia.

Kobieta zniknęła w głębi domu, pozostawiając na podwórzu osłupiałą dziewczynę. Śnieg padał nieprzerwanie, pokrywając bielą ciemny materiał płaszcza, tłumiąc wszystkie dźwięki nocy.

Nagle w cieniu, u progu domostwa, pojawił się wielki, czarny pies.

A może był tu przez cały czas?

Nie wiedziała.

Usiadł przed medyczką i spokojnie obserwował ją lśniącą zielenią ślepi.

Uszy miał rozdarte.

Cinnarin patrzyła na niego, nie widząc nic z otaczającego ich świata.

Spojrzała na swoje dłonie, na pełzające pod skórą bladobłękitne iskierki.

Znajoma fala ciepła ogarnęła jej pierś, leniwie popłynęła do głowy i do czubków palców.

Zima, magia, moc, królewska krew.

Nie, to niemożliwe.

To tylko bajki, opowiadane przy ogniu w długie, ciemne wieczory.

Nic więcej – tylko bajki, ładne legendy o Zimowej Pani.

Na pewno.

Na pewno?

Podniosła głowę, słysząc w niej niski, gardłowy głos.

– Długo spałaś, dziecino. Długo, bardzo długo czekałem, aż wreszcie się obudzisz.

Spojrzała w zielono-żółte ślepia i uśmiechnęła się, a Weres, była tego pewna, odpowiedział jej uśmiechem.

Koniec

Komentarze

Ależ ten miesiąc szybko nam mija ;-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Cicho, sza!   Chociaż naprawdę myślałam, że urlop spędzę trochę inaczej niż tkwiąc przed laptopem… :)

Pokasuj interlinie, niepotrzebnie zwielokrotnione w obrębie podrozdziałów. Te dziury przeszkadzają w czytaniu.   Przy okazji może uda się Tobie poprawić literówki i usunąć zbędne słowo w pierwszej ćwiartce tekstu.

Bardzo dobrze się to czyta. 

Jedyne co mi dosyć przeszkadzało to nieodmienianie wołaczy. Mam wrażenie, że to zabieg, który może mieć jakiś sens przy nazwiskach, ale w przypadku przezwisk to słabe rozwiązanie.   Przykład:

– Daj spokój, Krasa  – Moim zdaniem jednak dużo lepiej brzmi Daj spokój, Kraso. 

Dobrze się czyta, zaskakujące zwroty akcji. Ale elementy jakieś takie… zużyte – magia, przepowiednia, nieślubne dziecko… […] przekręcił korbę przechylając blat przechylił o kilkanaście stopni […] – za dużo przechyłów, za mało przecinków. […] szurając drewnie podłogi ciężkim suknem […] – a tu czegoś brakło. Ślina kapała mu z pyka mocząc kark kobiety. – Literówka i brak przecinka. […] wciśniętej w długi szereg zabudować […] – literówka. […] na raz wszystkie elementy […] – łącznie. Czy fiszbiny mogą ocierać się o żebra? Zwłaszcza, jeżeli stanowią część zasznurowanego gorsetu?

Babska logika rządzi!

 szurając drewnie podłogi ciężkim suknem brokatów i aksamitów – szurając po drewnianych podłogach, albo szorując drewniane podłogi

ale jej myśli pędził chaotycznie – pędziły

 wcześniej tą przepowiednię – tę

Jestem gdzieś w jednej trzeciej – muszę zrobić przerwę, obowiązki wzywają. Czyta się bardzo dobrze, wciąga.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję, drogie Panie i Waranie ;) za korekty. Poprawione, nie wiem, ile razy trzeba przeczytać teskt, żeby wyłapać wszystkie literówki. Przed poprawkami mam ich średnio przynajmniej jedną każdej linijce -.-'   Temat faktycznie niespecjalnie odkrywczy, mam nadzieję, Finklo, że nie wynudziłam Cię zbytnio! Rozkręcę się jeszcze, przynajmniej taki mam plan, na razie wciąż się rozgrzewam ;)   A fiszbiny czy mogą trzeć – oj, mogą, i to jak! Wszyste, nawet na poduszeczkach, trą po żebrach straszliwie, a jak się zsuną trochę i oprą na biodrach to już w ogóle dramat, nogą ruszyć ciężko. Aby być dokładną, powiem Ci, Finklo, że najbardziej dają w skórę, dosłownie, po bokach, tuż nad łokciami ;)

Bywszy-wciągłwszy-zadowoliwszy :)     Oki, to może coś więcej: 1. Patent wybranego dziecka, pokręconego magią – faktycznie powycierany po wszystkich fantazjach świata :) Ale tutaj nie czuć go jako słabości, opowiadanie czyta się na jeden raz, wciąga, główna bohaterka porywa ze sobą czytelnika.  2. Rozróba na balu mocno chaotyczna, moment, w ktorym musiałem wrócić odrobinę i jeszcze raz uważniej połapać się w sobie: co tu się wydarzyło.  3. Tempo, zwroty akcji, sprawny język :) 4. Ach te psy… Psy! Taki plus za tego psa! Taaaaaaaaaaki! Jak ja lubię psowate psy, a jak jeszcze okazują się czymś poza psami… :) 5. Wątek hasseliebe między katem a księżniczką jakby trochę za chaotyczny… Niedopowiedzenie, rozumiem, celowe, ale te strzępy uczuć i wspomnień mało sugerują, co przerwało tę namiętność – w rozumieniu odesłania Kata do Wież (tak, domyślam się, że mu się w bebechach magia objawiła, może to król dał mu pornozycję nie do odrzucenia, a może to on sam myknął, nie chcąc narażać ukochanej – po prostu za mało tych strzępów, by sobie to dointerpretować jakoś spójniej, jaką mocą tenże Kat tak naprawdę dysponuje, że taką odrazą go Cin obdarza? Scena przesłuchania ujawnia naprawdę niewiele co do sposobu, w jakim magią torturuje się paskudnych wywrotowców i plebsik, co to się jemu królów obalać zachciało).   Generalnie przeczytałem bardzo sprawne, wciagjące opowiadanie, po którym mam ochotę na czytanie ciągu dalszego :) Postaci, mimo, że nieco sztampowe, to żyją, mają co najmniej zarysowane charaktery i budują świetną obsadę tego odcinka twórczości Smerfetki :) Cliffhanger na końcu pasuje jak ulał. Bierz wolne i zaraz mi tu c.d. płódź ;)   Czyli nic odkrywczego, a za takiej jakości rozrywkę jednak człowiek chętnie zapłaci :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Też mi się podobało, ale nie do końca rozumiem, czy to nasza bohaterka, w której przebudziła się magia, zmieniła dziewczynkę w chłopca? Czy to kombinacje Białego Kata?

Czytało się niezwykle przyjemnie. Jedno, co mi nie grało, to ten matowo błyszczący bursztyn – zdaje się, że da się matowo świecić, ale chyba nie można matowo błyszczeć czy migotać. Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Klakiery moje, potwierdziło się to, czego byłam prawie stuprocentowo pewna – dzięki Rybko, dzięki Pacia :) Otóż moje umiłowanie do niedopowiedzeń i luźnych nawiązań trzeba wziąć w karby i wytresować, bo mają być subtelne półcienie, a wychodzą plamy :/ Tak, Pacia, dzięcię przemienione zostało przez Cinnę, ale ja, jak to ja, nie chciałam tego napisać wprost. Wątek miłosny, Rybczaku, też miał być tylko jedynie delikatnie namalowany, kurczę, ja się cały czas bałam, że zrobię melodramat i okrajałam go jak mogłam :) Do przećwiczenia – to raz. Dwa (moja zmora to będzie, tak czuję) – niechaotyczny opis chaosu -.– Wiedziałam, że w scenie z Krasą jest coś nie tak, ale swój tekst pod tym względem mi ciężko ocenić. Też do przećwiczenia.   Efektami ćwiczeń będę Was raczyć, nieszczęścnicy, na bieżąco :P   Alex, kurczaki blade, matowo błyszczeć, matowo błyszczeć… bez sensu tak, że aż zęby bolą o.O Jak ja to zrobiłam w ogóle? Jaką cudą? Dziękuję :) Pozbieram jeszcze trochę takich perełek i zaberyluję maila ;)   PS. Rybko, pies w wersji początkowej był Greebowatym kotem ;)

A ja, przyznam się, mam problem z takimi tekstami. I im dłużej tkwię na tym portalu, tym bardziej jestem przekonana, że to mój czysto osobisty problem. Więc właściwie nie ma co zawracać sobie nim głowy. Ale jak już zaczęłam, to i skończę. Dzieje się dużo, pojawiają się postaci, za którymi coś stoi – doświadczenie, charakter, zaszłości, relacje. I – czytając ten tekst – miałam właściwie cały czas poczucie, że ta historia – jak właściwie każda inna historia – ma potencjał. Ci bohaterowie mają potencjał. I Cinna, a Gawran to już nie mówię. Gawran to materiał na naprawdę fascynującą postać. Po tym tekście mogę napisać, że go nie rozumiem – a chciałabym Gawrana zrozumieć. Ten tekst jest i tak stosunkowo długi. I wiem, że – ze względu na ograniczony czas i to, że to w końcu dział "opowiadania" – historię trzeba było w miarę rozsądnym rozmiarze zamknąć. I tylko tacy malkontenci jak ja będą krzyczeć: mało! Bo za mało wiem o bohaterach (a postaci to znowu mój osobisty bzik), bo trochę za mało klimatu… Ale żeby to zbudować, przy okazji opowiadając stosunkowo rozbudowaną historię… No, ja bym chyba nie potrafiła, bo mnie się te literki i słowa namnażają wtedy jak oszalałe. A Tobie jednak się udało, bo przecież przeczytałam ten tekst z przyjemnością i zainteresowaniem.   Ale ten Gawran… Cholera, jednak ma większy potencjał. ;)

Ocho, ja nie wiem, czy to co Ty nazywasz problemem, faktycznie problemem jest. Ja od początku moich prób autorskich mam problem z objętością tekstu, właśnie przez te nieszczęsne postacie. Fabuła, akcja, opisy – jasne, ale w końcu kluczowi są bohaterowie i emocje, które za ich pośrednictwem przeżywa czytelnik. Przynajmniej w moim odczuciu. Gdybyś Ty wiedziała, ile razy mówiłam sobie: Skróć to, cholera! To jest opowiadanie, nie powieść! Nie rozdział książki! Krócej! Mniej faktów, więcej akcji! … Bum, bum, bum ;)   Napisałabym więcej i szerzej, ale to ze względów oczywistych nie zmieściłoby się w opowiadaniu. Na coś dłuższego aktualnie mnie nie stać, a wciskanie powieści w ramki opowiadania nie byłoby ani ładne, ani mądre.  Nie wiem, czy siędząc na 'opowiadaniach' uda Ci się, Ocho, dostać wystarczająco 'dużo' postaci. Moim skromnym zdaniem może być to trudne, albo nawet nierealne, więc trzeba łzy otrzeć i w przerwach pochłonąć jakieś dobre, grube, pokaźne tomiszcze, z miejscem i na klimat, i na akcję, i na osobiste bziki bohaterowe ;)   Ale oczywiście, w imieniu Gawa, dziękuję przepięknie ;)

Rozumiem to doskonale, bo to jest zawsze "coś za coś", a w końcu to opowiadanie, nie powieść. I też to przecież nie jest zarzut, bo gdzieś skrócić trzeba, coś wyrzucić, coś uprościć.  A wyszło – jak napisałam – dobrze, bo przeczytałam z przyjemnością. Fajny tekst. Tylko gdzieś w kącie głowy siedzi – och, jakby to było miło jednak tu poszerzyć, tu rozbudować, to nieco pogłębić! Ale przecież właśnie – trzeba trzymać w ryzach, bo się rozlezie do nieprzyzwoitych rozmiarów. :) No i widzisz – problem to jednak jest, dla mnie przzynajmniej, bo mam w głowie kilka fajnych pomysłów, ale niestety nie byłabym ich w stanie zamknąć w rozsądnym rozmiarze. Więc piszę opowiadania, które przez niektórych zapewne mogłyby zostać uznane – może i słusznie – za rozwleczone na kilkadziesiąt tysięcy znaków scenki. A czytając takie teksty jak Twój widzę, że może jednak się da. :) Więc, proszę, absolutnie nie traktuj mojego pierwszego komentarza jak zarzutu. Tylko taką raczej bardziej ogólną refleksję. :) Dobranoc.

Chyba coś jest nie tak z moimi odpowiedziami :) Nie potraktowałam jak zarzutu, podłączyłam się pod refleksję raczej :D

Byłaby z ciebie śliczna ozdoba uczt i bali. – aż sobie sprawdziłam odmianę – balów Niebiesoa, aż szkoda tego tekstu na opowiadanie. Zrób z tego coś większego, rozwiń i doprowadź do końca wszystkie wątki.  Mnie najbardziej Sakowskim zajechał wątek śpiewającej Krasy – zdaje się, że to Ciri potrafiła wejść na tak wysokie rejestry, że pękały uszy i szkło i coś tam jeszcze.  Nie zmienia to faktu, że pochłonęłam opowiadanie, delektując się i opisami i akcją.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik droga, z radością bym tak zrobiła, ale nie chcę podchodzić do czegoś większego z raczkującym warsztatem… Trzeba się opowiadania nauczyć dobrze pisać, ot co ;)

gdzie mogę znaleźć tą waszą Zimową Panią – tę Nie mi to oceniać W naturalny sposób akcent zdaniowy pada w tym wyrażeniu na "mi", więc chyba jednak: "nie mnie to oceniać". O żesz ty! – ożeż Blondynka zmaterializowała się przed nią dosłownie z powietrza. Przestrzegałbym przed stosowaniem "dosłownie" w sensie "jakby" (antonim jako synonim?). Bo, jak rozumiem, chodzi o to, że "zmaterializowała się przed nią jakby z powietrza". I nadal mam wątpliwość: czy faktycznie się zmaterializowała, tylko wbrew pozorom nie z powietrza., czy to od początku przenośnia. Krasa wtuliła się w mężczyznę znacznie bliżej, niż pozwalał na to obyczaj Wtuliła się bliżej? Na podium szalała wichura. Z początku trwała i przerażająca Skoro tylko z początku, to niezbyt trwała. Z drugiej stony, jeżeli to był początek, na pewno potem jeszcze trwała. Aż do końca :P Z początkiem czy bez – nie brzmi Ci ta "trwałość wichury" fałszywie? Czegoś, czego w wszechobecnym chaosie – zgubiłaś "e" Mężczyzna od niechcenia zamigotał zawieszonym na szyi łańcuszku – pewnie miało być: "łańcuszkiem" To dziecko może zagrozić twojemu ojcu. Może zagrozić tobie. I mnie również. (…) Przedłożysz je przed nas wszystkich? Dobrze, że nie pod :P Chciałam tylko, żeby moja córka wyrosła się w lepszych warunkach – "się" Ci się zapewne z jakiegoś przedzdania ostało   Zdziwił mnie dialog między Cinną a Krasą. W końcu ta pierwsza jest księżniczką (właściwie chyba królewną?). Tymczasem Krasa zwraca się do Cinny w szczególności tymi słowy: "wciąż bezczelna, wciąż arogancka". Serio? Dama dworu mówi tak do córki króla? Ta scena wymaga IMO przynajmniej dodatkowego wyjaśnienia (nietypowe stosunki między rodem królewskim a resztą szlachty? specjalny status Krasy?).   Choć nazywanie "Świtezianki" opowiadaniem w stylu Sapkowskiego było przesadą, to istotnie, czuło się w niej wyraźny wpływ "Wiedźmina" na Autorkę. W "Śnie  zimowym" tego nie ma. Według bemik "zajechało Sapkowskim", bo podczas uczty ktoś wcielił  się w artystkę i zaśpiewał magią, jak magią przy podobnej okazji krzyczała u AS-a Pavetta. (Pewnie o to chodziło, nic nie wiem o niszczycielskim wrzasku Ciri, chociaż może pamięć mnie zawodzi). OK, rozumiem skojarzenie, jednak wygląda to trochę jak zarzut naśladownictwa (inaczej pisząc: tak, wiem, bemik, nie zamierzałaś imputować naśladownictwa, nie musisz wyjaśniać ;-). Taki zarzut byłby niezasłużony. Dlatego czuję potrzebę, żeby się do bemikowej uwagi odnieść. Zatem: tak samo można powiedzieć, że zajechało Rowling, ponieważ główni bohaterowie HP nieraz kogoś śledzili (jak Cin Gawrana). Jasne, "Sen zimowy" to dość typowa fantasy, ale nie widzę, żeby Autorka naśladowała konkretnego pisarza.   * Opowiadanie jest "twojsze", jak obiecywałaś. Mimo że mam drobne zastrzeżenia, jestem pod wrażeniem "Snu". Znalazłem w nim ciekawą, porządnie skonstruowaną historię, intrygujące postaci oraz wartką akcję z niespodziankami. Lepszej klasycznej fantasy czytałem na tym portalu niewiele. Dzięki za dobrą rozrywkę, Niebieska :-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

"I nadal mam wątpliwość: czy faktycznie się zmaterializowała, tylko wbrew pozorom nie z powietrza., czy to od początku przenośnia" – znaczy się tak naprawdę to nie mam :-)

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Jeroh :] nie wątpie w Twój zdrowy rozsądek, wiem, że nie masz wątpliwoci, tylko podkreślasz nieścisłość :] Dialog Cin---Krasa faktycznie może trochę dziwić. Wcześniej istniała dość duża scena, która wyjaśniała pokrótce status Krasy, ale została usunięta. Nie wnosiła mi za dużo do opowiadania za to dłużyła się niemiłosiernie, stąd pewnie ten niby nieuzasadniony efekt bezczelności. Nauczka dla mnie, żeby pamiętać o takich rzeczach.   Za poprawienie błędów: dziękuję ślicznie ;]   Sen jest "mojszy", ale jeszce nie tak mój jakbym chciała, pracuję nad tym ;] I choć z jednej strony wiem, że klasyczne fantasy jest niezbyt oryginalne, to uwielbiam je całym swoim małym jestestwem, także najprawdopodobniej będę się go trzymać, może z czasem trochę podkoloruję.   I, Jeroh, nie ma za co, cała przyjemność moja :D

Podobało mi się, choć trochę mniej niż poprzedni Twój tekst. Napisane sprawnie, było kilka zaskoczeń. Postać Gawrana naprawdę ciekawa, najlepsza z całego opowiadania, choć i król i „główna zła” w ostatecznym rozrachunku wypadają bardzo ciekawie. Zgrzytał mi jedynie ten kapłan na początku. Połączenie krótkowzrocznego głupca, brutala i fanatyka – mieszanka, którą bardzo lubią polscy twórcy fantasy i takiego bohatera można spotkać w co drugiej książce. Za to niedopowiedzenia na plus. Też je bardzo lubię. Pozdrawiam.

Kurde, długie – ale za jakiś czas wezmę się za przeczytanie. Na razie – zostawiam ślad.

Wiesz co, Zyg, wcale się nie dziwię, że tacy bohaterowie są w co drugiej książce. Są bardzo prości w obsłudze :D O tyle w opowiadaniu są wygodni, że możesz ich użyć jako sprawdzonego elemntu, który wszyscy znają i kojarzą, a potem nie tracąc zbędnych słów zająć się prowadzeniem fabuły. W książce można ich jakoś zmodyfikować, tutaj nie ma czasu. Poza tym akurat u mnie 'bohater' to za duże słowo na tego kapłana chyba :D   Jeroh, dziękuję za nominację :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Mam niewielkie zastrzeżenia, ale ponieważ pokrywają się one ze wskazanymi przez wcześniej czytających, nie będę się nad nimi rozwodzić, jako że sprawa została już dostatecznie omówiona i skomentowana.

O zaletach opowiadania także już mówiono, więc wypada mi tylko dołączyć do grona czytelników bardzo usatysfakcjonowanych lekturą. Mam nadzieję, że każde Twoje następne opowiadanie będzie lepsze od poprzedniego. ;-

 

„Owalny, złoty bursztyn zawieszony na łańcuszku zamigotał matowo…” — Jeśli bursztyn był oszlifowany i wypolerowany, migotał, ale nie matowo. Jeśli bursztyn nie był oszlifowany i wypolerowany, wtedy był matowy, ale nie migotał.

Proponuję: Owalny, złoty bursztyn zawieszony na łańcuszku zakołysał się/ kołysał się miarowo

Za SJP: migotać  1. «świecić nierównym lub przerywanym światłem albo być widocznym raz po   

             raz przez krótką chwilę»  2. «mienić się w blasku światła»  3. «o przedmiotach

             błyszczących: poruszać się szybko, rzucając błyski»

 

„Dziewczyna wyjęła metalowy cylinder zakończony srebrną igłą…” — Skąd dziewczyna wyjęła ów cylinder? Wcześniej nie jest powiedziane, że coś niesie, np. torbę „medyczną”.

 

„Między wczepionymi w drewno palcami zamigotały noże”. — Skoro palce były wczepione w drewno, nie mogły trzymać noży.

 

„Cinna poczuła na ramionach znajome dłonie gwardzistów”. — Wolałabym: Cinna poczuła na ramionach znajomy dotyk dłoni gwardzistów.

 

„Przeciągnął między palcami lniany kawałek szmaty”.Przeciągnął między palcami kawałek lnianej szmaty.

To szmata była lniana, a zatem i jej kawałek. Bo szmata nie była chyba pozszywana z kawałków tkanych z różnych włókien. ;-)

 

„Herbowi Sklawianie posłusznie opuszczali pomieszczenie szeleszcząc ciężkim suknem brokatów i aksamitów”. — Wydaje mi się, że nie można szeleścić suknem brokatów, jako że sukno to tkanina wełniana, brokat natomiast jest tkany z jedwabiu. Aksamit nie jest suknem i, z racji swej miękkości, w ogóle nie szeleści.

Proponuję: …szeleszcząc ciężkimi sukniami z brokatów i aksamitów.

Dawniej stroje męskie także bywały nazywane sukniami, że posłużę się cytatem z „Powrotu taty”: Brody ich długie, kręcone wąsiska, wzrok dziki, suknia plugawa

Do dziś, o strojach duchownych, mówi się o suknia.

 

„Weres wyciągnął przed siebie przednie łapy, przeciągając się…” — Powtórzenie.

Czy Weres mógł wyciągnąć przed siebie tylne łapy? ;-)

Proponuję: Weres wysunął przed siebie łapy, przeciągając się… Lub: Weres wyciągnął przed siebie łapy, prężąc się

 

„…ponieważ jesteś czwartą córką po trzech synach…” — Zrozumiałam, że Cinnarin ma, prócz trzech starszych braci, także trzy starsze siostry, starsze od braci. Jeśli sióstr nie ma, zdanie chyba winno brzmieć: …ponieważ jesteś czwartym dzieckiem, pierwszą córką po trzech synach

 

„…spojrzeniem omiatając aulę, udekorowaną w biel i czerwień, prastare barwy…” — …spojrzeniem omiatając aulę, udekorowaną bielą i czerwienią, prastarymi barwami… Lub: …spojrzeniem omiatając aulę, przystrojoną w biel i czerwień, prastare barwy

 

„Na ścianach wisiały głowy dzikiej zwierzyny, liczne trofea z królewskich lasów, w zbieraniu których Widar nie miał sobie równych”. — Wolałabym: Na ścianach wisiały liczne łby dzikich zwierząt, trofea myśliwskie, w zdobywaniu których Widar nie miał sobie równych.

 

„Ta przepowiednia to jedno z najmniejszych zmartwień, z jakimi się muszę teraz uporać…”Ta przepowiednia to jedno z najmniejszych zmartwień, z którymi się muszę teraz uporać

 

„…gdy sztywno maszerowała czerwono-białymi dywanami…” — …gdy sztywno maszerowała po czerwono-białych dywanach

 

„…pomyślała później, starając się ułożyć włosy w wymaganą przez ceremoniał fryzurę”. — Królewska córka czesała się sama? A gdzie fryzjerzy i pokojówki?

 

„…po czym stanowczym ruchem ściągnęła łańcuszek przez głowę”. — …po czym stanowczym ruchem zdjęła łańcuszek przez głowę.

 

„Nie ma po co prowokować wspomnień. To już historia. Tylko historia”. — Wolałabym: Nie ma po co prowokować wspomnień. To już przeszłość. Tylko przeszłość.

 

„Na próżno. Były inny. Taki… obcy”.Na próżno. Był inny. Taki… obcy.

 

„Po jarmarcznych biesiadach, na których nie raz bywała…”Po jarmarcznych biesiadach, na których nieraz bywała

 

„Drgnęli oboje, gdy śpiew Krasy wzbił się w tony tak wysokie, że aż bolesne”. — Wolałabym: Drgnęli oboje, gdy śpiew Krasy wzbił/ wzniósł się na tony tak wysokie, że aż bolesne. Lub: Drgnęli oboje, gdy śpiew Krasy osiągnął tony tak wysokie, że aż bolesne.

 

„Misa, niegdyś wypełniona grzanym cydrem…” — Nie wierzę, że to był grzany cydr! To tak jak podać szampana na ciepło. ;-)

Może miało być: Misa, niegdyś wypełniona gorącym ponczem

 

„Dziewczyna nie rozpoznała ani jednego ze słów, ale samo ich brzmienie podniosło włoski na jej rękach”. — Czy włoski, z pewnością podniesione wcześniej podmuchami zimna, uniosły się jeszcze bardziej? ;-)

 

„W ostatniej chwili zauważyła nadlatującą w stronę Gawrana chochlę. Złapała drewnianą tacę i odbiła pocisk, posyłając go w ogarnięty paniką tłum. Czerpak wbił się w tłustą potylicę wciąż stojącego nieopodal wielmoży, błyskawicznie posyłając go na spotkanie z podłogą”. — Powtórzenie. Nie podoba mi się nazwanie chochli pociskiem, mim że stała się śmiercionośna.

Wolałabym: W ostatniej chwili zauważyła nadlatującą w stronę Gawrana chochlę. Złapała drewnianą tacę i odbiła łychę, posyłając w ogarnięty paniką tłum. Czerpak wbił się w tłustą potylicę wciąż stojącego nieopodal wielmoży, powodując jego natychmiastowe spotkanie z podłogą.

 

„Kolejne uderzenie zimna zgięło Kata w pół”.Kolejne uderzenie zimna zgięło Kata wpół.

 

„Na podium szalała wichura. Z początku trwała i przerażająca, istny żywioł…” — Czy wichura trwała, czy szalała.

Może: Na podium szalała wichura. Z początku gwałtowna/ natężona/ intensywna i przerażająca, istny żywioł

 

„…chaos rozdzielony na pół pustym pasem podłogi…” — …chaos rozdzielony na pół pasem pustej podłogi

 

„Pieśniarka wrzasnęła, cicho i słabo, ale wystarczająco”. — Nie można wrzasnąć cicho, albowiem wrzask z definicji jest bardzo głośny. ;-)

Za SJP: wrzask  «bardzo głośny, przeraźliwy krzyk; też: bardzo głośne mówienie, wołanie»

Proponuję: Pieśniarka usiłowała wrzasnąć, jednak wydała głos cichy i słaby, ale wystarczający.

 

„Weres oderwał się od jej twarzy, szerokim łukiem poszybował w powietrzu…” — Masło maślane. Szybować, to unosić się w powietrzu.

Proponuję: Weres oderwał się od jej twarzy i szybował szerokim łukiem

 

„Z miękkim łoskotem uderzył w mur…” — Wolałabym: Z głuchym łoskotem uderzył w mur

 

„Cinna widziała jak Gawran podnosi się szybko, jak wbiega środek sali…” — Nie wydaje mi się, by środkowi sali nagle wyrosły nóżki i zaczął biegać. ;-)

Pewnie miało być: Cinna widziała jak Gawran podnosi się szybko, jak wbiega na środek sali

 

„…starając się dosięgnąć policzka władcy ponad ramieniem Gawrana”. — Wolałabym: …starając się, ponad ramieniem Gawrana, dosięgnąć policzka władcy.

 

„…gdy nagle Krasa poleciała w bok, jakby wymieciona toporem”. — Nie umiem wyobrazić sobie wymiatania toporem. Topór chyba nie wymiata, topór raczej tnie. ;-)

Może: …gdy nagle Krasa poleciała w bok, jakby uderzona obuchem/ pałką/ maczugą.

 

„Straciła cenny moment, obserwując wychodzących z cieni mężczyzn”. — Z ilu cieni wychodzili mężczyźni? ;-)

 

„…naciągnęła na głowę mokry materiał kaptura”. — Może prościej: …naciągnęła na głowę mokry kaptur.

„…karczmarz niezbyt czystą szmatką wycierał zmętniały kufel…” — Co sprawiło, że kufel zmętniał? ;-)

 

„Karczma jak karczma. Nic nadzwyczajnego. Usiedli przy stoliku”. — Nie wydaje mi się, by w karczmach, zamiast stołów, były stoliki. Chyba że był to kącik kawiarniany. ;-)

 

„Przyciągały wzrok równie bezbłędnie, jak zapach potu zwabia moskity”. — Wolałabym: Przyciągały wzrok równie skutecznie, jak zapach potu zwabia moskity.

 

„…gdy moja poślubna odumarła się była przy porodzie”. — …gdy moja ślubna odumarła mnie przy porodzie.

Poślubna była noc, a żona, to ślubna.

Za SJP: odumrzeć  «umrzeć, pozostawiając kogoś bliskiego»

             poślubna  «następująca po ślubie»

             ślubna, ślubny  «jeden z małżonków w stosunku do drugiego»

 

„Brakowało kilku elementów, zapewne właśnie tych kluczowych, stanowiących centrum całego obrazu. Kluczyła po obrzeżach”. — Powtórzenie.

Może w drugim zdaniu: Błądziła po obrzeżach.

 

„…po rozstawione po kątach kwiaty”. — Wolałabym: …po rozstawione w kątach kwiaty.

 

„Na ścianach zawieszono ciężko oprawione obrazy…” — Wolałabym: Na ścianach zawieszono obrazy w ciężkich ramach

 

Oh, rozumiesz, rozumiesz”.Och, rozumiesz, rozumiesz.

 

„Nogi i ręce Sammbory drżały jeszcze przez moment, potem zwolniły, a w końcu ustały”. — Wolałabym: Nogi i ręce Sammbory drżały jeszcze przez moment, coraz nieznaczniej, a w końcu znieruchomiały.

 

„Oboje widzieli, ze prowizoryczna blokada nie wytrzyma już długo”. — Literówka.

 

„…po czym Lisa wybuchła cichym, urywanym płaczem”. — …po czym Lisa wybuchnęła cichym, urywanym płaczem.

 

„Wiedzieliście, jak tęsknie za moim chłopcem…” — Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja bym jednak obstawiał, że były i trzy siostry – czarownica to zazwyczaj siódme dziecko.

O! Właśnie o to miałam zapytać, bo nie zrobił tego nikt wcześniej: Dlaczego nawet jednym słowem nie wspomniałaś o rodzeństwie Cinnarin? Przecież najstarszy brat, chyba następca tronu, jest dość ważną osobą, a i pozostałe dzieci króla czymś się zajmują, mają jakieś obowiązki… Chyba że wszyscy ciągle pobierają nauki, gdzieś tam, poza granicami kraju. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

nie, nie, nie, nie, NIE! NIE! regulatorzy! Dlaczego? Dlaczego skomentowałaś zaledwie parę godzin po tym, jak wysłałam maila do Beryla?  Będę musiała wsyłać jeszcze raz, znienawidzi mnie zupełnie -.–   Które dziecko to akurat nie miało znaczenia, ważne, że gdzieś daleko. To opowiadanie jest o Cin i myślę, że nawet bez opowieści o jej braciach czy siostrach jest już dość długie. A rodzeństwo, cóż, można przecież napisać kolejne opowiadanie. Albo dwa. Albo sześć ;)  

Będę musiała wsyłać jeszcze raz, znienawidzi mnie zupełnie -.– :-)  Podjął się roli, niech cierpi. Moderacja to też obowiązki wobec użytkowników.  :-)

Przykro mi, Niebieska, ale do Twojego Snu zimowego, mogłam przyjść dopiero po przeczytaniu opowiadań dodanych w dni moich dyżurów. A ponieważ napisałaś długą historię, czytanie jej też musiało trochę potrwać.

A Beryl, no cóż. Wydaje mi się, że takie uczucie jak nienawiść, chyba nie ma do niego dostępu. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Ja już, regulatorzy, po prostu straciłam nadzieję, że wpadniesz :)

Nie chciałam wpadać, bo kiedy już przyjdę, to lubię posiedzieć i trochę pogrzebać. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczochrać tekścior!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Będę musiała wsyłać jeszcze raz, znienawidzi mnie zupełnie -.- 

Protect and serve… tak jak mówi Adam. :)     @niebieska: bardzo się ciesze, że kot ustąpił pola czemuś na kształt wilczarza, bo po prostu… wolę psy :) Gdzieś tam u mnie mają sporą rolę w swojej linii opowiadań :) Nie gryźcie, kociarze :D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Obawiam się, że kociarze nie gryzą, tylko drapią. ;-)

Babska logika rządzi!

Gdybym miała kierować się osobistymi preferencjami, władowałabym w opowiadanie fretkę albo konia, ale ani jedno, ani drugie nie pasowało mi do sali balowej i malowniczych nokautów. (chociaż w zasadzie… :D )   Regulatorzy, Ty lubisz czochrać, my lubimy teksty przeczochranymi mieć :) Korzyści, gdzie nie spojrzeć! Niestety, jesteś tylko jedna :(

Niebieska, istotnie jest nas jedna, czochrająca. I aż jedna! To dużo, bo przecież mogłoby mnie nie być wcale… ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tfu, tfu, tfu, przez ramię, na złe, na urok! ;P

Regulatorzy, a nie próbowałaś się rozmnożyć? Przez podział albo przez pączkowanie? Ja chętnie przytuliłabym Twoją kopię, nawet jeśli nie byłaby tak udana jak oryginał:-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo fajne! Czuć klimat, bohaterów, widać, że dobrze panujesz nad piórem :) Trochę kojarzy mi się z Sapkiem, ale mniej, niż poprzednie opko. Nie przeszkadza mi to, prawdę mówiąc. Zerknęłam do głosowania na piórka z tego miesiąca i parę osób napisało już o tym opku. Wcześniej tekst mi jakoś uciekł – na szczęście nadrobiłam zaległość. PS. Mi również pies jakoś bardziej odpowiada :P

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Finkla :) chyba, ze czochraja…:) Pies pasuje idealnie, go w zaborczosc jego I agresje w obronie stada czytelnik wierzy bez zastrzezen. Z calym szacunkiem dla kotow – to nie byla rola dla siersciucha.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Kot był bardziej pasywny w pierwotnym zamierzeniu ;) ( … a pies to też sierściuch, tak swoją drogą :P )

Psycho, Finkla – nie tylko kot i pies! Mojego świętej pamięci chomika Anysia, mama nazywała "sierściuchem" (ew. pchlarzem) ;P Hmmm… ciekawa jestem wersji z chomikiem zamiast psa xDDD

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Chomiki akurat są najbardziej nieprzewidywalnymi, krwiożerczymi, bestialskimi i śmiercionośnymi stworzeniami jakie chodzą po naszej pięknej planecie. Najgorsze są w grupie; często wsadzając ręke do klatki trzeba się liczyć ze stratą fragmentu palca -.-.

I nigdy nie okazują uczuć ;C Teraz, mając porównanie ze świankami morskimi moich koleżanek, widzę, że Anyś chciał tylko żreć, spać i mieć święty spokój. A w przypadku bojowych chomiczków jest jeszcze gorzej.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Psy to "futra" ;) Chomiki są… zagłady. :) Krwiożercze są króliki, jak u Monthy Pythona. :):) Kot to inny rodzaj drapieżnika, nie stadny a samotny. Trudno mi wyobrazić sobie kota obronnego, jakkolwiek bez trudu widzę kota myśliwego ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Psy to "futra" ;) Chomiki są… zagłady. :) Krwiożercze są króliki, jak u Monthy Pythona. :):) Kot to inny rodzaj drapieżnika, nie stadny a samotny. Trudno mi wyobrazić sobie kota obronnego, jakkolwiek bez trudu widzę kota myśliwego ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Chomik obronny… Chomik myśliwy… Chomicza fromacja… Stowarzyszenie krwiożerczych chomików… Chomiki władające światem… ;__;

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Czy mówicie o Chomikach z Chomiczówki…?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:):)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nie przepadam za Monthym, uznaję tylko króliki z Rhosgobel ;) Z chomikami w literaturze jest kiepsko, ale te z Epoki Lodowcowej były genialne, dzielne, waleczne, więc tak – takiego gryzacza mogę zaakceptować. (Jeżeli to były chomiki w ogóle -.-) Kot obronny… hmmm… może Greebo by podołał?

Z Epoki to był raczej Wiewiór. <3 I Wiewiórzyca, wredota jedna.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Nie, nie, nie mówię o wiewiórach… Mówię o nich: chomiczorki :)

Ależ Ty płodna jesteś, Niebieska. I na dodatek wciągające utwory rodzisz. Mam nadzieję, że zachowasz takie tempo i co miesiąc będziesz wrzucać swoje opowiadanie. Przeczytałem ten tekst wczoraj; oczy łzawiły, gorączka otumaniała, ale i tak nie mogłem się oderwać. Rozśmieszył mnie jedynie barman, który nie mógł przecież robić nic poza wycieraniem kufla; oni chyba dwadzieścia cztery godziny na dobę tymi ścierami kufle żłobią, co? ;) Gawran jest zdecydowanie najciekawszą postacią w opowiadaniu, a że jego śmierć jest jedynie domniemana (cholera przecież wie, czyją krew poczuła bohaterka w portalu), to może doczekamy się jeszcze jakiegoś tekstu, w którym Biały Kat powróci, hm? Hollywood nie takie cuda widziało, a że ostatnio i inny białowłosy truposz ożył nagle dość niespodziewanie, to i Gawran przecież może, czego bym sobie życzył. Bardzo udane klasyczne fantasy. A, i bardzo dobrze, że ten pies nie był kotem.

Sorry, taki mamy klimat.

Byłem, przeczytałem, pokiwałem z uznaniem głową. Nie lubię czytać opowiadań na raty, więc dopiero znalazłszy odpowiednio długą wolną chwilę, zatopiłem się w Twoim świecie. Pojawiły się skojarzenia do Sapkowskiego, ale tylko na początku. Cinnarin przywołała na myśl Ciri, choć to bohaterki bardzo różne. Silniejsze skojarzenie z Eriksonem. No i, momentami, prześwity geniuszu – tak mocno fragmenty przykuwały uwagę – niemal jak u Patricka Rothfussa.  Historia jest spójna, co bardzo cenię. Bohaterowie są wiarygodni(duży plus za postać Gawrana – bohater intrygujący, ale nie przerysowany, a to sztuka) Dodaj bogate słownictwo i lekki pióro i jak tu nie być na tak? ;-)

Seth, muszę przyznać, ze trochę umarłam przy Twoim komentarzu o barmanie. Jakie to oczywiste i przerażająco stereotypowe… -.– Wstyd, wstyd i hańba moja, posługiwać się wygodnymi obrazkami ;) Mam po ogonie ;)   Prosiaczek, ja wiele rzeczy rozumiem :) Poważnie, bardzo dużo. Jestem w stanie, nawet bez problemu, zrozumieć Sapkowskiego, z trochę większym trudem Rothfussa, ale Erikson…? Chyba, że mówimy o innym Eriksonie, takim mniej malazańskim, bo do tego z żadnej strony nie mogę się przypasować. Gdzie Ty go wypatrzyłeś, prosiaczku drogi?  Jakby nie było jednak, mocno dziękuję, za głos i za komentarz :)

I jeszcze raz podziękuję regulatorzy :D Dopiero teraz siadłam porządnie nad proponowanymi poprawkami i uśmiałam się jak norka :D kącik kawiarniany w knajpie należy do moich ulubionych. Niesamowicie przyjemnie się poprawia takie błędy… jeżeli mogę to w ogóle w ten sposób ująć ;)   I specjalnie dla Ciebie, regulatorzy ---> grzany cydr :) Polecam też podejśc do najbliższego Coffee heaven, może jeszcze serwują ;)

Och, Niebieska! Wzruszyłaś mnie, dziękując raz jeszcze i wyznając przy okazji, że doznałaś przyjemności przy nanoszeniu poprawek, skoro już tak to ujęłaś. ;-D   Dziękuję, że otworzyłaś mi oczy. Nie miałam pojęcia, że można w ten sposób marnować porządny cydr! Przecież po dodaniu doń rumu, naparu jabłkowo-imbirowego, cukru, klementynek i korzeni, i doprowadzeniu mikstury niemal do wrzenia, powstały „wynalazek”, moim zdaniem, już nie ma prawa nazywać się cydrem. ;-) Dla mnie, grzany cydr, brzmi tak samo absurdalnie jak jarskie flaki, jarski bigos, czy schabowy z mortadeli. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bo nie jest to cydr, tylko grzany cydr. Tym samym sposobem grzaniec z ziołami też nie do końca jest już winem. A o to, czym się różni piwo z sokiem od czystego piwa, trzaba będzie zapytać panów ;) Jestem pewna, że odpowiedzą wyczerpująco :D

Człowiek się stara, pokazuje, jak bardzo mu się podoba, a tu wychwalany autor pisze, że czegoś nie rozumie… Co za świat… Jak żyć, Donaldzie? :-( Rozumiem, że gdybym napisał, że opowiadanie skojarzyło mi się z Grocholą… A tak? Dzięki, wielkie dzięki ;-) Po prostu miałem takie skojarzenie. Nie wiem czemu, może przez zapowiadający epickość początek?

Prosiaczku, może ja zrobię zdjęcie i tu wrzucę ;) Mam całego Eriksona, stoi grzecznie na póleczce już ponad trzy lata. I stoi. Nawet zakładka jest w środku, w trzecim tomie. Jakoś nie mogę przez gościa przebrnąć. Pomysły ma, postaci też, ale pisze w sposób, którego zupełnie nie kupuję, dlatego mocno się zdziwiłam akurat takim porównaniem :) Ale ty żyj, żyj spokojnie, nie przejmuj się moim biadoleniem, kobiety tak ponoć mają ;) Następnym razem postaram się, żeby zza tego biadolenia było widać chociaż kawałek wdzięczności ;)

Ja skończyłem na drugim tomie. Trzeciego nawet nie kupiłem. To pewnie przez ten rozmach, bo Twój styl uważam za zdecydowanie lepszy.  Pracuję z kobietami – to droga przez Mordor ;-)

Potwierdzam ;) A teraz pomyśl sobie, jak się musi czuć kobieta pracująca z kobietami! I pod kobietami ;) Dom wariatów. Dodajmy do tego jeszcze chomiki i powstanie prawdziwe apogeum horroru, które dzielnie znoszę dzień po dniu, i znowu, i jeszcze raz… Są mordory i Mordory :P

A ja słyszałam, że najzdrowsza atmosfera w pracy jest wówczas, kiedy towarzystwo jest mieszane, na drugim miejscu – jeśli są same kobiety, natomiast najgorsza – jeśli sami mężczyźni. Zresztą, mój mąż pracuje zazwyczaj w takim ściśle męskim towarzystwie: tragedie, fochy, dramaty, humory – na porządku dziennym. Ile ja się tego nasłucham! Ten się obraził na tamtego, ci się pokłócili, tamten się nie odzywa, ten już może zacznie, ale jeszcze się namyśli. No, moja kobieca natura nie jest w stanie zrozumieć, jak sobie można tak komplikować życie. :)

Ja aktualnie mam środowisko mieszane i najzdrowiej jest w grupie męskiej ;) Jedyny facet, który odstaje i zdarzy mu się zamieszanie zrobić czasem, bywa bardziej babski (nie, nie kobiecy – babski) niż którakolwiek z nas. Ocha, szaleńtwo, pierwszy raz słyszę o czymś takim w grupie posiadaczy nadwyżek testosteronu. Odkąd pamiętam, wolałam pracować z facetami, bo wśród nich było jakoś zdrowiej, prościej i przyjemniej, więc czasem się dało nawet na tej pracy skupić :)

Facet z drugim da sobie po przysłowiowym razie i gitara. Kobiety to dopiero strzelają fochy, są pretensjonalne i upierdliwe. Tak wynika z doświadczeń i obserwacji. Choć przyznam rację, że trafiają się okazy, o których wspomniała ocha. Na szczęście rzadko. :-)

Ach, generalizacja! :) Szczerze – pracowałam już w wielu miejscach, zazwyczaj w mieszanym towarzystwie. Osobiście większych różnic nie zauważyłam. :) Są konkretne kobiety i rozplotkowane kobiety, są konkretni mężczyźni i rozhamletyzowani mężczyźni. W podobnych proporcjach. Ale może miałam szczęści. :)

Żadna generalizajca, kobiety po prostu różnią się od mężczyzn.  Z drugiej strony, kiedy pracowałem głównie z młodymi(w sensie w podobnym do mojego wieku) dziewczynami, było mi bardzo dobrze. I żałuję, że już tak nie jest.

Wiesz, prosiaczku, podobno większej części męskiej populacji z czasem przestaje być bardzo dobrze z dziewczynami. Ale da się to całkiem nieźle leczyć, więc bez obaw, wciąż jest nadzieja ;)

Partnerka – to co innego. Zgadza się, po czasie nie jest już tak dobrze.  Ale flirt w pracy podnosi wydajność pracownika. Oj, podnosi… ;-)

Przeczytałem. Podobało mi się, tak, jak twój poprzedni tekst. Parę razy brakowało spacji po kropkach. Na początku , pisząc o urzędniku, nazwałaś go wójtem, potem starostą – nie jestem pewien, czy to to samo. Dzięki tekstowi nauczyłem się kilku nowych wyrażeń, dziki.

Miło, Karolu, że znalazłeś czas na ten kawał tekstu ;) Za wójta ugryzę się w tyłek, obiecuję, taki głupi błąd… Cóż, nie pierwszy i zapewne nie ostatni, może któregoś pięknego dnia nauczę się porządnie sprawdzać własne opka ;)

dają się zauważyć zalążki literackiego talentu. Pozdrawiam życzliwie.

To opowiadanie dużo bardziej mi się podobało niż poprzednie. Zawiłości dworskiego życia godne "Gry o tron". Tekst jest sprawnie napisany, czytał się jak z nut. Dlaczego Gaw ma białe włosy? Podczas lektury miałem przed oczami Żebrowkiego. Wiadomo w jakiej roli:) Pozdrawiam

Mastiff

W temacie Loży napisałem:     „Sen zimowy” autorstwa niebieskiej też, w ostatecznym rozrachunku, jest moim zdaniem wart wyróżnienia. Pomimo pewnych niedostatków, na przykład niedorysowań niektórych postaci czy posłużenia się znanym schematem, tekst stanowi zwartą całość z możliwością kontynuacji. Ciekawym, przynajmniej jak dla mnie takim, chwytem jest początkowe „utajnienie”, kim jest prowadzona przez strażników kobieta i czy nie jest to wędrówka na miejsce jej stracenia – raz zaintrygowany czytelnik „pędzi” dalej, nie bacząc na takie niekonsekwencje, jak nazwany expressis verbis cyjanek potasu w strzykawce… Myślę, że Autorka nabiera rozpędu i jeszcze nie raz zaprezentuje dobre fantasy. Głosuję na TAK.   Tak jakoś śmiesznie wyszło, że wcześniej nie napisałem chociaż tyle, że przeczytałem…

Bohdan, chciałabym napisać, że biel była wynikiem zamierzonych działań, że przemyślałam proces zmian magicznych i wpływu takowych na ludzki organizm… nie :( Po prostu takim Gawa zobaczyłam, a potem dorobiłam do tego pasującą ideologię. Super, że tym razem opko Ci się spodobało, mimo natrętnych żebrowskich wizji :)   Adam, miałam wrażenie, że wpadłeś, kazałeś usunąć odstępy i uciekłeś hen, hen, hen daleko, aby już więcej nie wracać :P Cyjanek expressis verbis faktycznie mogłam sobie darować… Uczę się, uczę się wciąż ;)    Swoją drogą byłoby szaaaaalenie ciekawym poczytać, co Wy tam sobie w tematach Loży wypisujecie. Szkoda, że tylko głosowanie jest upubliczonione a posteriori ;)

Ech, Koleżanko niebieska…  Teoria spiskowa? Mniej więcej to samo, co w komentarzach "jawnych". Najczęściej mniej, bo zwyczajnie krócej, czyli ekonomiczniej {lenistwo jest jedyną rękojmią dożycia późnej starości w zdrowiu, ale przyznawanie się do niego bywa źle widziane  :-)  }.

Żadna teoria – ciekawość, cecha mniej więcej tak samo często występująca jak lenistwo ;)

Nareszcie skończyłem. Kiedy druga część?

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Stworzę, ale kiedy? Obowiązuje kolejka, a że na kolejność mają wpływ głównie moje humory, termin pozostanie nieokreślonym ;)

Pozostaje mi jedynie czekać w takim razie. I nie tylko mnie z tego co się orientuję. P.S: Spróbuj zabić Gawa, a będzie krwawa zemsta. ;)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Ej, ej, ej! To jest groźba! Ja tu groźbę widzę! :)

A nawet jeśli, to co? Co z tym zrobisz?

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

A nic ;) Krakowianie ze Śródmieścia nigdy nie wydawali mi się zbytnio przerażający… :P

Hm, jako że Autorka nie wchodzi już na stronę to piszę w próżnię, ale chcę jednak zostawić po sobie jakiś ślad… ;)

Opowiadanie ma w sobie “to coś”. Miałam przeczytać na raty, a przeczytałam całe na raz. Można mówić, że to już wszędzie gdzieś było, ale tutaj zaserwowane jest naprawdę wyśmienicie. Tylko jeszcze zostało trochę literówek i brakuje spacji tu i tam.

Szkoda, że kontynuacji coś nie widać. A może będzie w drukowanym NF?

No, nic. Ślad zostawiłam, to tylko życie szczęścia z dalszym pisaniem.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Ładne. Srebrne jak piórko. Do czytania. Zasługuje

Nowa Fantastyka