- Opowiadanie: ocha - Iskra

Iskra

Tekst pisany na konkurs "Kończąca się opowieść". Pierwsze zdanie było obowiązkowe takie, jakie jest w tekście, a potem to już hulaj dusza!

Aha, tekst konkurs wygrał, tak przy okazji, ale konkurencja była silna. :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Iskra

 

Spalony słońcem step rozciągał się po sam horyzont i chłopiec wiedział, że nie wróci dziś do domu na obiad.

Zresztą, nie pierwszy raz. Miał prawie piętnaście lat, uważał więc oczywiście, że jest niemal dorosły. Zje zimny, wielka rzecz, i zniesie karcące spojrzenie wujka.

Z pełnym zadowolenia uśmiechem nastolatka rozejrzał się wokół. Daleko, bardzo daleko widać było nerwowo poruszające się, maleńkie, czarne sylwetki. Z tej odległości ledwo mógł odróżnić ludzi od zwierząt. Trawa, która bardziej przypominała już słomę, nierównymi kępkami porastała spękaną ziemię, pięknie kontrastując z błękitnym, niemal nieskazitelnie czystym niebem. Wiedział, że oślepiające, nie niepokojone najmniejszą chmurą słońce stało się obiektem przekleństw i złorzeczeń. Wysuszona na pył ziemia przestała wreszcie wydawać plony.

Ale teraz to było nieistotne. Puścił konia galopem. Teraz liczył się tylko wiatr smagający policzki i wyciskający łzy z oczu, świat ograniczony jedynie horyzontem, chwila nieskrępowanej wolności. Kilka mil od miasta, jego miasta, w którym ostatnio czuł się nieswojo, obco, niezręcznie. Dusił się w nim, nie miał czym oddychać, i to nie tylko z powodu wyjątkowo suchego, upalnego roku. Jego młodzieńczy organizm nie przejmował się zanadto pogodą, a dzięki wujkowi on sam nie musiał martwić się o przetrwanie. Nie przejmował się nawet tym, że ludzie zaczęli nagle zachowywać się inaczej. Nerwowo, dziko, nieprzyjaźnie.

Nie mógł jednak przejść do porządku dziennego nad faktem, że w mieście po raz pierwszy od niemal stu pięćdziesięciu lat zapłonęły stosy. Tylko tutaj, w tej pustce, wydawało mu się to nierzeczywiste, niemożliwe, nieistniejące. Tylko tutaj mógł udawać, że jego świat wciąż jest normalny.

Zatrzymał konia, zeskoczył z niego zgrabnie. Z westchnieniem rozkoszy runął na rozgrzaną ziemię. Leżąc na plecach zamknął oczy i uśmiechnął się błogo.

Spóźni się. Wujek będzie się gniewał. A przynajmniej udawał, że się gniewa. Przecież doskonale rozumiał siostrzeńca. Jemu też robiło się coraz bardziej duszno.

 

***

 

Mozolnie przeciskał się wąskimi, zatłoczonymi uliczkami miasta. Zapadał zmierzch, jednak wciąż nie zapalono latarni. Ludzie sprawiali wrażenie jeszcze bardziej poirytowanych i wrogich niż zazwyczaj. Mimo że starał się jechać możliwie powoli i ostrożnie, co chwilę dosięgały go urywane przekleństwa i pełne niechęci spojrzenia.

Powstrzymał niezdrową ochotę, by skręcić na Plac Sprawiedliwości. Skrzywił usta, uświadamiając sobie po raz kolejny, jak ironicznie zabrzmiała ta nazwa. Plac Bezprawia i Cierpienia, tak powinno się go teraz przechrzcić. Dzisiaj odbyła się tam kolejna kaźń, a oczy osób, które wychodziły z niego ciemną uliczką, płonęły pełnym podniecenia szaleństwem.

Odwrócił głowę. Pierwsza egzekucja, pierwsze palenie miało miejsce niespełna miesiąc wcześniej. Poszedł obejrzeć tę niespotykaną atrakcję, niesiony tłumem żądnych podobnych wrażeń mieszkańców. Czekały na nich dwie przerażone kobiety, przywiązane do pali, przysypane do pasa chrustem i szczapami drewna. Zupełnie jak na rycinach w książkach, które oglądał w miejskiej bibliotece. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ktoś, kto ustawiał niezgrabne stosy, uczył się tej sztuki z tych samych ilustracji.

Potem pamiętał już tylko ogień, wycie… Nie miał pojęcia, czy bardziej bólu, czy jednak strachu. Otaczający go ludzie wpadali w różne rodzaje histerii. Jedni łkali rozpaczliwie, inni wrzeszczeli w dzikim podnieceniu. Jeszcze kolejni patrzyli tylko szeroko otwartymi oczami, chłonąc każdy szczegół widowiska, z nieprzytomnymi, zapewne nieuświadomionymi uśmiechami na twarzach.

Do domu dotarł wówczas ledwie przytomny. Wuj przez kilka godzin cierpliwie, chociaż jednak z narastającą irytacją, bo przecież musiał się domyślać, pytał, co spowodowało ten stan. W końcu dopiął swego. I wtedy, zamiast pocieszyć wstrząśniętego chłopaka, wpadł w szał. Po raz pierwszy rozzłościł się autentycznie, głośno, gwałtownie i na kilka dni. Po jakimś czasie otwarta wściekłość wygasła, ale podejrzliwość i rozczarowanie gościło w jego oczach jeszcze długo.

Chłopak otrząsnął się ze wspomnień i rozejrzał wokół. Był już w bocznej, znacznie spokojniejszej uliczce prowadzącej do domu. Uśmiechnął się na widok nadciągającego z naprzeciwka młodego mężczyzny. Tamten też go zauważył, bo stanął przy ogrodowej bramie, czekając na zbliżającego się chłopca.

– Dzień dobry, panie Vuku. – Młodzieniec zsunął się z wierzchowca i uprzejmie skłonił głowę.

– Witaj, Dragan. Długo włóczysz się po mieście. Wujek pewnie znowu będzie narzekał.

Chłopak przewrócił oczami, a mężczyzna parsknął śmiechem. W dobrych humorach weszli na żwirowane ścieżki ogrodu.

I wtedy od strony domu nadeszło czterech strażników miejskich w charakterystycznych, widocznych z daleka fioletowych uniformach. Uśmiech zamarł Draganowi na ustach, zwolnił kroku i wbił uważny, niespokojny wzrok w twarz pierwszego z mężczyzn. Ale ci minęli go bez słowa, z hardymi, rozbawionymi minami, szczerząc zęby w nieprzyjemnym grymasie.

Vuk pociągnął chłopaka za rękaw.

– Pospiesz się.

Ruszyli biegiem, gnani niepokojem. Wpadli do domu, przemknęli przez przedpokój.

– Samar! – Krzyknął już w progu Vuk.

– Wujku! – Zawtórował mu zaraz Dragan.

Odpowiedziała im cisza. Popatrzyli na siebie, nieco wolniej ruszyli w stronę salonu.

Gospodarz siedział w fotelu, z głową odchyloną do tyłu, szybko czerwieniejącą chusteczką próbując zatrzymać gwałtowny krwotok z nosa.

– Co się tak wydzieracie? – jęknął na ich widok. – Dragan, cieszę się, że wreszcie zdecydowałeś się wrócić do domu. Podaj mi jeszcze jedną chusteczkę.

Chłopak wykonał polecenie, spoglądając na wuja rozszerzonymi z przerażenia oczami.

– Co tu się stało? – zapytał Vuk.

– Szukali Iskry. Chociaż tak naprawdę chcieli chyba po prostu komuś spuścić łomot.

Zdegustowany Vuk pokręcił głową.

– Tak się kończy sypianie z czarownicami.

Samar wyprostował się w fotelu i ze złością spojrzał na mówiącego.

– Uważaj, co mówisz przy dziecku. – Ruchem głowy wskazał na Dragana.

Zirytowany chłopiec pokręcił głową, a Vuk ponownie się roześmiał. Podstawowy problem wychowawczy, z którym borykał się Samar, był właśnie widoczny jak na dłoni. Wujek miał zaledwie dziesięć lat więcej od siostrzeńca, a teraz, gdy siedział w przepastnym fotelu, z nastroszonymi, czarnymi włosami, bladą twarzą umazaną krwią z rozbitego nosa i pękniętego łuku brwiowego, sprawiał raczej wrażenie brata Dragana. I to niekoniecznie dużo starszego.

Samar chyba zrozumiał powód rozbawienia przyjaciela, bo zakłopotany dodał:

– Taka z niej czarownica jak z koziej dupy trąba.

– Słyszałam.

Wszyscy trzej spojrzeli w kierunku drzwi. Młoda, drobna kobieta stała oparta o framugę, ze smutnym napięciem na twarzy patrząc na Samara.

– Wybacz. Nie powinnam była cię narażać.

Zanim mężczyzna zdążył zaprotestować, dziewczyna zniknęła na korytarzu, by zaraz pojawić się ponownie, z torbą lekarską w dłoni. Postawiła ją na stole, wyciągnęła buteleczkę ze spirytusem i kilka wacików. Delikatnie zaczęła oczyszczać rany na twarzy Samara.

– Gdzie jest Damir? – Przerwał ciszę Vuk.

Samar wzruszył ramionami.

– Jego ojciec zachorował. Dałem mu kilka dni wolnego.

– Stać cię chyba na więcej służby… Bardziej by się zastanowili następnym razem, gdyby widzieli, że nie jesteś sam.

Poirytowany Samar zmarszczył brwi.

– Codziennie przychodzi kucharka, raz na parę dni pani Wiera, która stara się ogarnąć ten bajzel. Jeśli akurat by tu były, jedna zapewne broniłaby mnie chochlą, druga miotłą.

Zamilkł, myśląc nad czymś intensywnie.

– No tak, Wiera ma być jutro. Lepiej, żeby nie spotkała się z Iskrą. Dragan, idź do niej proszę i powiedz, żeby sobie zrobiła wolne.

Chłopak skinął głową i ruszył w stronę drzwi, zadowolony, że może się wyrwać z salonu. Iskra właśnie wyciągała z przepastnej torby nici i zakrzywioną igłę; nastolatek poczuł, że robi mu się słabo.

– Czekaj! – W progu zatrzymał go jeszcze głos wujka. – Daj jej to. – Samar wyciągnął dłoń, w której trzymał kilka monet.

– Za co? – spytał Vuk, gdy Dragan zniknął już za drzwiami.

Samar spojrzał na niego znużonym wzrokiem.

– Wiera ledwo wiąże koniec z końcem. Potrzebuje pieniędzy, które u mnie zarabia. Nie mogę jej ich pozbawić z dnia na dzień, bez uprzedzenia. Do jutra nie znajdzie innego zajęcia.

Vuk skrzywił się.

– Wiesz, co o tym myślę.

– Wiem. I nie zgadzam się z tobą. Jak w wielu innych sprawach. – Ostry ton miał oznaczać, że zakończył rozmowę.

Samar uważał Vuka za najlepszego przyjaciela. I zazwyczaj go uwielbiał, czasami jednak nie mógł powstrzymać narastającej z jego powodu irytacji. Potrzeba utrzymywania pozorów, prestiżu, dystansu w stosunku do ludzi o niższym statusie była u Vuka doprowadzona do absurdu. Przynajmniej w opinii Samara, który ze sporą dezynwolturą podchodził do tego, co dla przyjaciela było tak niezwykle istotne. Ale Vuk, młody, niezwykle obiecujący prawnik, wszystko, co osiągnął, zdobył sam. Dzięki zdolnościom, inteligencji, uporowi, pracowitości. Samar… No cóż, Samar miał zdecydowanie łatwiej. I doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– Trzeba szyć – Iskra przerwała ciszę, stając przed gospodarzem z uniesioną dłonią, w której pobłyskiwała wygięta w łuk igła.

Vuk pożegnał się nagle, pospiesznie umykając na miękkich kolanach. Dziewczyna odprowadziła go rozbawionym spojrzeniem.

Nachyliła się nad przerażonym Samarem i na widok jego miny parsknęła śmiechem.

– Co się z wami dzieje? To nie jest takie straszne.

Ukłucie nie okazało się jakoś wyjątkowo niemiłe, ale świadomość, że nić prześlizguje się przez skórę wywołała u mężczyzny dreszcz i skurcz żołądka. Zacisnął zęby, powstrzymując zalewającą go falę słabości.

A Iskrze zebrało się na desperowanie.

– Narażam cię, kochany.

– Przestań. – Zaczął słabym głosem. – To nie twoja wina. Pracujesz w szpitalu, leczysz ludzi, jesteś w tym dobra. A przy okazji jesteś kobietą. Nawet to nie czyni cię jednak wiedźmą.

Uśmiechnęła się uprzejmie, domyślając się, że Samar usiłuje żartować.

– To jest szaleństwo, Iskro, musi się wreszcie skończyć. Miasto ogarnął jakiś chwilowy amok, niedługo wszyscy się otrząsną. A ty zostaniesz tu tak długo, jak będzie trzeba. Czarownice… – westchnął zrezygnowany. – Co za bzdury. Rozumiem – zaczął się rozkręcać – susza, trudny okres, do tego elekcja i chaos w stolicy. Wystarczy niewielka rzecz, plotka, i zaczyna się lawina. Przecież nikt rozsądny nie może wierzyć w to, że stara Zora rzuciła urok na Krastana!

Dziewczyna skończyła szycie, pozbierała swoje przybory, włożyła je do torby, którą następnie zamknęła z cichym kliknięciem.

– A nie zastanawiało cię, dlaczego padło akurat na czarownice?

– Na kogoś musiało.

– Albo… – Zamilkła na chwilę, zakłopotana, by zaraz nabrać powietrza i zakończyć szybko, na jednym wydechu. – Albo jakby komuś zależało na tym, by pozbyć się zagrożenia.

Samar popatrzył na nią ze zdumieniem.

– Nie możesz wierzyć w to, co mówisz.

Stanęła za nim, przyłożyła mu palce do skroni.

– Oczywiście, masz rację.

Chciał jeszcze o coś zapytać, nagle jednak poczuł się rozkosznie rozluźniony. Napięcie i ból minęły w jednej chwili. Odpowiedzi i problemy mogły poczekać.

 

***

 

– Dragan, jedziemy na obiad do ciotki Luby!

Chłopak uśmiechnął się złośliwie.

– Pamiętam, nie musisz tak krzyczeć. Chociaż myślałem, że dzisiaj też uda ci się o tym zapomnieć.

Samar westchnął ciężko.

– Po tym, czego musiałem ostatnio wysłuchać, raczej bym się nie odważył. Im szybciej wyjedziemy, tym prędzej będziemy mogli wracać. Chodź już.

 

***

 

Salon siostry zawsze Samara przytłaczał. Rzadko czuł się tak zagubiony, tak niepewny siebie i tak nie-wiedzący-co-powiedzieć, jak w tym ogromnym, pastelowym pokoju, wypełnionym porcelanowymi figurkami, obrazkami w białych, fikuśnych ramkach, szafeczkami, dywanikami, filiżaneczkami, pozytywkami, zasłonkami, bibelotami. Znał ten salon od dziecka. Rodzinny dom przypadł po śmierci rodziców właśnie Lubie. Matka kochała takie kolory, uwielbiała kiczowate ozdóbki.

Tylko wtedy to miejsce było pełne życia, tandetne przedmioty sprawiały urocze wrażenie. Teraz wyglądały upiornie. Różowe tancerki, pistacjowe abażury, łososiowe talerzyki dotknął jakiś przedziwny rodzaj martwicy. Samar nie mógł powstrzymać wrażenia, że salon wydzielał zapach trupa.

Luba natomiast zdawała się tkwić w nim w doskonałej symbiozie.

Popatrzył na siostrę spode łba. Siedziała sztywno na niewygodnym krześle, wgapiona w talerzyk, małym widelczykiem skubała w cieście z taką miną, jakby spodziewała się znaleźć w nim karalucha. Twarz ściągnęła w grymasie pełnym obrzydzenia i ogólnej niechęci do świata. Ostre rysy, charakterystyczne dla ich rodziny, w jej przypadku postarzały i odpychały.

– Jak… praca? – Zapytała powoli, ostanie słowo wypowiadając z namysłem i wyraźnie wyczuwalną kpiną.

Samar opanował narastającą irytację.

– Zważywszy na okoliczności nie najgorzej – odparł spokojnie. – Ale bywało lepiej.

Luba wbiła widelczyk w kawałek ciasta.

– Niektórzy jakoś sobie radzą.

– Też jakoś sobie radzę. – Poczerwieniał lekko, mając świadomość, że odpowiedział za szybko i gwałtownie. Zdradził się ze zdenerwowaniem.

– Skoro tak twierdzisz…

Zapadło niezręczne milczenie. Samar zerknął na siedzącego obok Dragana. Chłopak jak zwykle przyjął strategię mnie-tu-nie-ma. Siedział cicho, właściwie bez ruchu, odzywając się tylko wtedy, kiedy ciotka kierowała pytanie wprost do niego. Ale działo się to niezwykle rzadko. Zdecydowanie wolała męczyć brata.

Luba odłożyła widelczyk i wreszcie uniosła głowę, wbijając wzrok w Samara. Mężczyzna poczuł powiew chłodu na karku.

– Gdybyś potrzebował pomocy…

– Nie potrzebuję. – Przerwał jej, znowu nieco zbyt gwałtownie. – Jest dobrze. – Dodał już spokojniej.

Ściągnęła usta w wąską kreskę.

– Widzę, co się dzieje. Z powodu tej suszy zbiory są bardzo złe. Pojawia się coraz więcej bandytów, pospolitych złodziei…

– Gdybym był głodny, też bym kradł. – Rzucił bez zastanowienia, zaraz uświadamiając sobie, że źle zareagował.

Luba postanowiła na moment wymownie zamilknąć.

– Ładny przykład dajesz dzieciakowi – podjęła po chwili. – Chodzi mi tylko o to, że czasy są trudne, a ty nie zdołałeś jeszcze doprowadzić majątku do takiego stanu, w jakim go odziedziczyłeś. Trochę za długo hulałeś za pieniądze ojca.

Samarowi nagle zrobiło się gorąco.

– Uwielbiasz mi to wypominać, co?

– Bo widzę, że wracasz do starych nawyków.

Zrezygnowany mężczyzna pokręcił głową. Zauważył wymowne spojrzenie siostry, gdy w progu ujrzała jego poobijaną twarz. Ale przez cały obiad udało się jej pohamować od komentarza. Wiedział, że w końcu jednak nie da rady. I że teraz nic już nie zapobiegnie wyrzutom.

– Czego ten chłopiec może się od ciebie nauczyć? Wszystko, co masz, odziedziczyłeś po ojcu…

– …Zupełnie jak ty – odparł głucho, wiedząc, że siostra i tak już go nie słucha.

– A i tak omal tego nie roztrwoniłeś. Popatrz na Vuka, wszystko osiągnął sam, ciężką pracą i zdolnościami. Ucz się od niego. Ustatkuj się wreszcie, Samar. Znajdź sobie porządną dziewczynę.

– Może znalazłem…

Ku jego zdziwieniu ostatnie słowa dotarły do świadomości Luby. Popatrzyła na brata z wyższością.

– Tak, słyszałam. To nie jest dziewczyna dla ciebie, chłopcze. Wiesz, co o niej mówią.

– I myślisz, że mnie to interesuje?

– Może powinno zacząć. Zwłaszcza, że już trochę krwi naszej rodzinie napsułeś…

Samar przymknął oczy. Chwilę siedział tak w bezruchu, wreszcie odsunął krzesło i wstał.

– Jeśli tak to widzisz, Lubo, to nie mamy o czym rozmawiać. Uspokój się, przemyśl sobie parę rzeczy, poukładaj je w głowie. A teraz, Dragan, idziemy.

 

***

 

Chłopiec z niepokojem spoglądał na wciśniętego w kąt dorożki wujka. Samar nie odezwał się słowem, odkąd wyszli z domu ciotki Luby; sprawiał wrażenie nieobecnego.

– Po co do niej w ogóle jeździsz? – Dragan zaryzykował wreszcie pytanie.

Samar wyglądał, jakby obudził się ze snu. Zastanowił się chwilę i wzruszył ramionami.

– Nie zawsze taka była. I ma rację. Rzeczywiście nie prowadziłem się kiedyś najlepiej.

Dragan roześmiał się. Wszyscy o tym wiedzieli. Podłużna blizna na czole wujka i pokracznie wytatuowana czaszka na jego nadgarstku stanowiły widoczne ślady po przeszłości. Podobnie jak pewna nonszalancja w zachowaniu i sposobie ubierania się.

Samar przygryzł dolną wargę i zamyślił się.

– A ona zawsze przy mnie trwała. Gdy zginęli nasi rodzice byłem może rok starszy od ciebie. Następne dwa lata… Nawet ich dokładnie nie pamiętam. A Luba zawsze… Nigdy… – Przymknął oczy, odchylił nieco głowę. – Jestem jej coś winny – dodał szeptem.

Draganowi wydawało się, że wujek zasnął. Po chwili milczenia Samar wyprostował się nagle i uśmiechnął niepewnie.

– A potem… Umarła Stanka, twoja matka. I Luba zmieniła się nie do poznania. Myślałem, że to chwilowe, że jakoś się otrząśnie. Zawsze były tak ze sobą związane. Przecież to zakrawało na szaleństwo, oddawać siedmiolatka pod opiekę wuja awanturnika. I do tego zupełnego gówniarza. Zamilkł na chwilę. – Lecz było coraz gorzej. Nawet mówiła, że chętnie się tobą zaopiekuje, jednak gdy patrzyłem na jej twarz, na jej dom, na tę martwicę, która jest wszędzie dookoła… Jakoś nie mogłem. I tak zostałeś, Draganie, a ja…– Wzruszył ramionami. – Ale nie mogę zapomnieć, że kiedy było ze mną naprawdę źle, ten martwy dom zawsze stał dla mnie otwarty. Zimny, oschły, jednak bezpieczny.

Samar zamilkł, ponownie wtulił się w róg i zamknął oczy. Wydawało się, że drgania dorożki spowodowane nierównościami bruku rzeczywiście ukołysały go do snu. I może tak naprawdę było, bo gdy tylko pojazd stanął, mężczyzna wyprostował się nerwowo.

– Już? – zapytał zdziwiony. Wychylił się przez okienko i po chwili Dragan usłyszał jego cichy, ale wyraźnie poirytowany głos. Chłopak nie rozróżniał słów, pojął jednak, że wujek sztorcuje dorożkarza. W końcu ruszyli, a zdenerwowany Samar ponownie zajął swoje poprzednie miejsce.

– Zatrzymał się na Placu Sprawiedliwości – wyjaśnił w odpowiedzi na pytające spojrzenie siostrzeńca. – Baran. Mówi, że ludzie każą się tu specjalnie podwozić, uznał więc, że zrobi nam tę przyjemność i zatrzyma się, abyśmy mogli podziwiać efekty działań naszych sądów doraźnych. – Zapatrzył się w ciemność za oknem i z niedowierzaniem pokręcił głową. – Głupiec – dodał łagodnie i zaskakująco spokojnie.

 

***

 

W domu było cicho i duszno. Samar z ulgą zdjął kamizelkę i rozpiął górny guzik koszuli. Wszedł do salonu, otworzył okno, chwycił stojący na mahoniowej konsolce kieliszek i napełnił go białym winem. Zanim wygodnie rozsiadł się w fotelu, kątem oka zauważył na jego oparciu rozmazaną plamę krwi. Przypomniał sobie, że to właśnie na ten fotel wpadł wczoraj po południu, gdy potężny strażnik wyrżnął go pięścią w twarz. Odchylił głowę i zamknął oczy, próbując wyrzucić z głowy tamto upokarzające wspomnienie. Zdumiewające, jak bardzo zdążył odzwyczaić się od bijatyk, jak zaskoczony został nagłym ciosem. Ale najbardziej dziwiło go, że pozwolił zwyciężyć rozsądkowi, nie rzucając się w bezsensownym ataku na czterech mężczyzn. Przyjął kilka niezbyt groźnych ciosów, wysłuchał szyderczego rechotu i grzecznie poczekał, aż intruzi sobie pójdą.

Zacisnął wargi, poczuł, jak na policzki występuje mu gorący rumieniec. Nie był wcale przekonany, że ta zmiana mu się podoba.

Usłyszał ciche kroki. Uśmiechnął się do siebie, nie otworzył jednak oczu, dopóki nie dobiegło go znaczące chrząknięcie.

– Iskra… – szepnął.

Dziewczyna patrzyła na niego z ponurym grymasem na twarzy.

– Jak było?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– A jak myślisz? Uroczo, jak zawsze. – Uważniej spojrzał na dziewczynę. – Co się stało?

Skrzywiła się jeszcze bardziej, westchnęła ciężko i wbiła wzrok w sufit.

– Iskra?

– Mówiłam ci, że nie chcę cię narażać, prawda?

Nie odezwał się, zdjęty nagłym niepokojem.

– No i nie chcę. Tylko że… – Przygryzła wargę, dla odmiany wgapiając się w podłogę.

– Tak?

– Nie miałam wyjścia – wyrzuciła wreszcie z siebie, a Samar poczuł, że blednie. – Też byś to zrobił na moim miejscu.

– Tak? – powtórzył tępo, matowym głosem.

Iskra wyszła na korytarz. Mężczyzna czuł pulsowanie żył w skroniach, a w głowie miał zupełną pustkę. Przez kilka chwil słyszał tylko swój ciężki oddech, potem dołączył do niego coraz głośniejszy dźwięk kroków kilku osób.

Pierwsza w drzwiach ponownie stanęła Iskra. Niepewnie spojrzała na Samara, w końcu zrobiła miejsce i przepuściła pozostałych przybyszów. A właściwie przybyszki, bo w wejściu pojawiły się dwie kobiety. Gospodarz ze zdziwieniem stwierdził, że jedną z nich doskonale zna.

– Pani Tuga? – zapytał zdumiony.

Niska, okrąglutka kobieta, właścicielka najlepszej cukierni w mieście, uśmiechnęła się przepraszająco.

– Panie Samarze, proszę wybaczyć… Nam i Iskierce. Nie miałyśmy wyjścia, naprawdę. Inaczej nigdy nie kłopotałybyśmy…

Samar zamrugał oczami i niecierpliwie machnął ręką.

– Iskra, mogłabyś mi wytłumaczyć…

Ale dziewczyna stała oparta o ścianę i sprawiała wrażenie tak zagubionej, że Tuga postanowiła ją wyręczyć.

– Iskierka chciała wiedzieć, co u nas, więc zapytała, jak sobie radzimy.

– Wychodziłaś?! – Samar niemal krzyknął.

– Ależ, gdzie tam, to by było bardzo niemądre. Myślami, połączyłyśmy się myślami. Te-le-pa-tycz-nie. – Szybko zaprzeczyła Tuga, a widząc ogłupiałą minę Samara, odwróciła się w stronę Iskry i zapytała z wyrzutem:

– Nic mu nie mówiłaś?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Pewnie, że mówiłam. Ale on mi nie wierzy.

– Nie wierzę w co?!

Tuga zerknęła na niego wyraźnie zaszokowana.

– Mój drogi chłopcze. Czy przez ostatni miesiąc nie zdołałeś zauważyć, co tu się dzieje?

Samar nie odpowiedział, wodził tylko wzrokiem kolejno po trzech kobietach. Tuga najwyraźniej postanowiła mu pomóc.

– Palą czarownice. – Wypowiedziała te słowa głośno, powoli i wyraźnie, jak do niezbyt rozgarniętego dziecka. Iskra spuściła głowę i zakłopotana zaczęła bawić się kosmykiem ciemnych włosów. Samar milczał, czując, że zaraz albo się roześmieje, albo zacznie krzyczeć.

– On nie wierzy, mówiłam wam przecież. – Szept Iskry zabrzmiał jak wystrzał z armaty. – Samarze, kochany. Nie prosiłabym cię o to, gdybym nie wiedziała, że nie mam innego wyjścia. Tuga i Mira – wskazała na drugą, uparcie milczącą kobietę – są poszukiwane. No wiesz, czarownice – dodała drżącym głosem, jakby zawstydzona. – Jeśli tylko znajdziemy inne miejsce…

Trzy pary oczu wpatrywały się w niego nieśmiało, z nadzieją. Poczuł, jak w głowie galopuje mu stado miniaturowych rumaków.

– Pamiętaj jednak: jeśli nie będziesz postępował uczciwie, to nieszczęście zaraz pojawi się u bramy i będzie czyhało na ciebie – wymamrotał niewyraźnie.

Kobiety popatrzyły po sobie niepewnie.

– Co mówisz? – spytała Iskra.

Samar potrząsnął głową.

– Nie, nic. Czytałem ostatnio książkę. Dużo w niej było o karze za grzechy i zastanawiam się właśnie, w czym zawiniłem. Czyli mam w domu trzy czarownice, tak? – Ku swojemu zdumieniu uznał, że jego słowa zabrzmiały przytomnie i spokojnie. ­– Iskro, zaraz tu będzie Vuk. Weź swoje koleżanki, zaprowadź je do biblioteki. Tam będą na razie bezpieczne.

– Nie ufasz Vukowi? – spytała Iskra, zanim ugryzła się w język.

– Ufam. A teraz proszę, idźcie do biblioteki. Ale ty, kochanie, wróć zaraz, bardzo cię proszę.

 

***

 

Vuk spode łba patrzył na zasępionego przyjaciela. Samar sprawiał wrażenie pogrążonego w ponurych myślach, zupełnie nie zwracał więc uwagi na otoczenie, lekko drżącymi palcami wybijając na oparciu fotela monotonny rytm. Dragan siedział na parapecie, rozkoszując się nieco chłodniejszym powietrzem wczesnego wieczoru, a zadumana Iskra bawiła się kosmykami włosów i zagryzała dolną wargę. Vuk uznał, że całość wygląda jak scena z nudnej sztuki teatralnej, i to jeszcze w chwili, gdy aktorzy najwyraźniej na zdecydowanie zbyt długo zapomnieli swoich kwestii.

– Ile to może jeszcze potrwać? – Dragan jako pierwszy podjął próbę uratowania drętwego przedstawienia. Wdzięczny Vuk chętnie podjął temat. Postanowił przy okazji podzielić się opiniami, które zasłyszał od znajomych prawników.

– Pewnie już nie dłużej niż kilka dni. – Poczuł na sobie uważny wzrok Samara. – Mówi się, że w stolicy wreszcie zajęto się tą sprawą.

– Dużo czasu im to zabrało – mruknął chłopak.

Vuk wyprostował się i dumnie podniósł głowę.

– To nie jest takie proste – zaczął poważnym tonem.

Dragan prychnął.

– Palą czarownice. Teraz. Właściwie bez sądu, bo trudno nazwać sprawiedliwymi procesami te farsy. Płoną niewinne kobiety. To jest bardzo proste. Dawno ktoś to powinien zatrzymać.

– Problem w tym, mój drogi chłopcze – Vuk przyjął nauczycielski ton, jednocześnie cierpliwy i protekcjonalny – że czary wciąż są zapisane w kodeksach jako przestępstwo. I karane śmiercią, po szybkim rozpatrzeniu sprawy przez sądy doraźne. Przez tyle lat nikt nie zadbał o to, by ten przepis usunąć. Był oczywiście martwy, ale był, istniał. W końcu wreszcie uczyniono z niego użytek. Więc to, co się teraz dzieje, właściwie jest zgodne z prawem.

– Oprócz tego, że te nieszczęsne kobiety nie są czarownicami. – Wypowiadając te słowa Samar patrzył na Iskrę. Dziewczyna poczerwieniała i opuściła głowę.

– No tak… – Przytaknął nieco skonfundowany Vuk. – Ten punkt rzeczywiście nie do końca zgadza się z kodeksem.

 

***

 

Samar poranek spędził w pracowni. Polecił, by nikt mu nie przeszkadzał, mając nadzieję przez pół dnia skupić się wyłącznie na projektach. Ku własnemu zdziwieniu jego ilustracje stały się od niedawna modne, przynajmniej w pewnych kręgach. Charakterystyczna zdecydowana kreska i kontrastowe kolory coraz częściej wzbudzały zachwyty, a na pewno zainteresowanie. Wciąż czuł się z tym nieswojo.

Ostatnio szło mu coraz lepiej. Dwie drukarnie koniecznie chciały, by wykonał dla nich litografie do powieści poczytnych pisarzy, kilka teatrów zamówiło plakaty na najbliższy sezon. Widocznie ludzie potrzebowali rozrywki, by chociaż na chwilę nie pamiętać o trudnych czasach. Ci, którzy mogli, chodzili do opery. Ci, którzy nie mieli takiej możliwości, szukali zapomnienia na Placu Sprawiedliwości.

Arkusze papieru, ołówki, rysiki, stalówki, tusze, farbki. Wszystko leżało na biurku, w pełnej gotowości, a Samar tępo wpatrywał się w pustą kartkę. Chwycił ołówek, złamał go przy pierwszym dociśnięciu do papieru; złapał pojemnik z czerwonym tuszem – wypadł mu zaraz z dłoni, jego zawartość rozlała się po arkuszu krwistym kleksem. Zaklął głośno, zerwał się z krzesła i wybiegł do przedpokoju.

– Dragan, wracam po południu!

Siostrzeniec tęsknym wzrokiem patrzył za pospiesznie oddalającym się wujkiem. Też miał ochotę wyruszyć na step. Wiedział jednak doskonale, że Samar woli być teraz sam.

 

***

 

– Kochany… – Szept Iskry przyprawił go o drżenie. – Gdy ciebie nie było…

Odłożył widelec, wytarł usta serwetką. Miał nadzieję, że jeśli nie będzie się odzywać, dziewczyna nie powie tego, co miała zamiar powiedzieć i wówczas problem sam zniknie. Albo okaże się, że w ogóle go nie było.

Ale Iskra mówiła dalej:

– Muszę ci coś pokazać.

 

***

 

Powoli opadł na wygodny, skórzany fotel stojący na samym środku biblioteki.

– Tugę i Mirę już znasz. A to są Dusza, Jasna, Bojka, Rada i Dobra. Naprawdę, Samarze, nie wiedziałam, co innego mogę zrobić. – W oczach Iskry było tyle niepewności, nadziei i strachu, że serce mężczyzny ścisnęło się do wielkości małej mandarynki. Potoczył wzrokiem po otaczających go kobiecych twarzach. Każda w innym wieku, trzy naprawdę ładne, dwie wręcz przeciwnie.

Samar jęknął w duchu.

– Tylko powiedz mi, Iskro, jak ja mam teraz kupować jedzenie, żeby nie wzbudzić podejrzeń? Ktoś się może w końcu zorientować, że mam w domu armię… Czarownic.

Potężna kobieta w średnim wieku, przedstawiona zdaje się jako Dusza, roześmiała się głośno i grzmotnęła mężczyznę w bark.

– Pan się nie martwi. Pomyślałyśmy o tym. – Wskazała na stojące między regałami koszyki. – Każda przyniosła zapasy ze sobą. Mamy jedzenia na dwa miesiące!

Samar poczuł, że biblioteka zaczęła wirować.

 

***

 

Iskra dopadła go w pracowni.

– Dziękuję.

Gospodarz wzruszył ramionami.

– Vuk twierdzi, że to już długo nie potrwa. Pozostaje mi wierzyć, że ma rację.

Kobieta milczała.

– Iskro?

Zacisnęła wargi, zbliżyła się do Samara i chwyciła jego dłoń.

– Kochany, ja wiem, że ty uważasz mnie teraz za wariatkę.

Roześmiał się z przymusem.

– Musisz się wyspać.

Iskra potrząsnęła głową.

– Zobaczysz w końcu, że mam rację, obawiam się, że raczej wcześniej niż później. Ja wiem, co się dzieje, one – machnęła ręką w stronę drzwi – też to wiedzą. I, uwierz mi, boimy się. Bo nie jesteśmy gotowe. Tak długo żyłyśmy jak zwykłe kobiety, że zapomniałyśmy, kim jesteśmy oprócz tego. I teraz żałujemy. Jedna, jedyna osoba może to powstrzymać, ale również potrzebuje czasu. Też musi stać się silniejsza, przypomnieć sobie, kim była.

Samar odwrócił głowę i zmarszczył brwi.

– Musisz odpocząć, Iskro. Ostatnie tygodnie były trudne, wiem…

Dziewczyna westchnęła.

– Nic nie jest przypadkowe. W stolicy zamieszanie, do tego dochodzi susza i nieurodzaj. Łatwo sprowokować zamieszki, a komuś najwyraźniej zależało, by kozłami ofiarnymi stały się czarownice. Właściwie to daje jakąś nadzieję, bo najwyraźniej ta, która się zbliża też nie do końca wie, jak słabe jesteśmy. Jak bardzo niegroźne. Dostałyśmy więc trochę czasu, ale on też się już kończy.

Nie wytrzymała ciężkiego, zmęczonego spojrzenia mężczyzny i opuściła głowę.

– Wiem, jak to według ciebie brzmi. Ale przekonasz się, że mówię prawdę. I proszę cię o jedno – uważaj wtedy na siebie.

– A co to ma wspólnego ze mną?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi. Samar z wyraźną ulgą podszedł do nich i otworzył. Blada, piegowata, niemal dziewczęca twarz wpatrywała się w niego z uśmiechem.

– Dobra? – Z głębi pracowni dobiegł go głos Iskry.

Dobra zgrabnie wyminęła Samara i wsunęła się do środka.

– Pomyślałam, że to trochę głupio, tak wpraszać się komuś do domu, zmuszać go do podejmowania ryzyka i nie dać nic w zamian.

Samar i Iskra jednocześnie unieśli brwi.

– Potrafię tworzyć iluzje – powiedziała Dobra z wyraźną dumą.

Tym razem Iskra zacisnęła wargi, a Samar przewrócił oczami.

– Iskra mówiła mi, że jest pan niedowiarkiem. ­– Dobra najwyraźniej poczuła się urażona. – Ale zaraz pan zobaczy. A właściwie, nie zobaczy – zachichotała. – Bo sprawiłam, że ten dom stał się dla innych niewidzialny.

– Dobra… – zaczęła nagle pobladła Iskra, ale tamta nie dała jej dokończyć. Zaciągnęła gospodarza do okna i kazała mu spojrzeć w stronę ogrodowej bramy. Tuż za nią, po drugiej stronie ulicy, stał ciąg ledwo widocznych zza drzew kamienic.

– Dom, w którym teraz jesteśmy, jest dla innych tak niewidoczny, jak dla pana ta narożna kamienica. Na nią rzuciłam chwilową iluzję, żebyście mogli się przekonać, jak to działa. – Zdawało się, że zaraz pęknie z dumy.

Samar wytężył wzrok. Budynek, którego miało nie być, stał tak, jak go postawiono jakieś trzydzieści lat wcześniej.

– Ta pomarańczowa? ­– Upewnił się jeszcze.

Zadowolona Dobra pokiwała głową, ale widząc poirytowany wzrok mężczyzny nagle straciła pewność siebie.

– Widzi ją pan? – spytała z niedowierzaniem.

Powoli pokiwał głową, a dziewczyna oblała się rumieńcem.

– Czy iluzja na moim domu jest równie skuteczna?

Dobra przybrała barwę buraka i zaczęła coś niewyraźnie mamrotać.

– Ależ proszę się nie martwić. Właściwie dobrze się stało. Przechodnie mogliby się zastanawiać, gdzie nagle podział się dom, który stał tu od zawsze. I chyba dopiero wtedy mielibyśmy prawdziwe kłopoty. – Bardzo starał się mówić spokojnym, neutralnym tonem, kpinę jednak wyczułby nawet głuchy.

Iskra spiorunowała go wzrokiem i delikatnie odprowadziła załamaną koleżankę do drzwi.

– Mówiłam ci przecież! – Niemal krzyknęła, gdy Dobra zniknęła na korytarzu. – Mówiłam ci, że to czarownice. Tylko nieco wyszły z wprawy.

Samar milczał, bo poczuł, że już naprawdę nie wie, co odpowiedzieć.

 

***

 

Następne dwa dni Samar spędził nad projektami. Wychodził z pracowni tylko wówczas, gdy musiał. Iskra pilnowała, by jej koleżanki zachowywały się możliwie dyskretnie, Dragan natomiast miał pełnić rolę odźwiernego.

Iskra weszła tak cicho, że zdał sobie sprawę z jej obecności dopiero wówczas, gdy przylgnęła do jego pleców.

– Za dużo pracujesz czy tak bardzo mnie unikasz?

Wyprostował się, odwrócił i zdobył na niepewny uśmiech.

– Mam dużo pracy i niewiele czasu.

Dziewczyna pokiwała głową.

– Wiem. I tym bardziej jestem wdzięczna za to, co dla nas robisz. – Spojrzała na niego uważnie. – Nie będziemy cię już nękać.

Skrzyżował ręce na piersiach.

– Iskro, o czym ty mówisz? Nie macie dokąd pójść, a tu jesteście w miarę bezpieczne. Zostajecie i koniec.

Dziewczyna pokręciła głową.

– Wszystkie jesteśmy ci wdzięczne. I aż za dobrze nam tutaj. – Roześmiała się. – Dobra ćwiczy iluzje, nawet jej zaczynają wychodzić. Co chwilę któraś z nas musi szukać swoich rzeczy. Mira całymi dniami czyta romanse.

– Mam jakieś romanse?

– Całe sterty. – W jej oczach rozbłysły przekorne ogniki. – Są też takie, które czają się na korytarzu, a gdy tylko wychodzisz z pracowni, gapią się zza rogu na twój tyłek.

– Które to? – Samar wykazał nagłe zainteresowanie.

– Dobrze nam tu – westchnęła.

– Które to?

– Nie chcesz wiedzieć.

Parsknął śmiechem. Ale Iskra już znowu była poważna.

– To już niedługo, Samar. Tylko jedna osoba może coś poradzić. Ciiii – szepnęła, widząc, że próbuje jej przerwać. – Wiem, że nie chcesz tego słuchać. Ale nadszedł czas, żebyśmy chociaż postarały się pomóc.

Mężczyzna poczuł, jak opadają mu ramiona.

– Chodźmy się napić, Iskro.

Milczała chwilę, by zaraz z łobuzerskim uśmiechem skinąć głową, przyłożyć palec do ust i pociągnąć go w stronę wyjścia. Oparła dłoń o klamkę, nacisnęła ją szybkim ruchem i gwałtownie otworzyła drzwi.

Okrąglutka Tuga i potężna Dusza podskoczyły jednocześnie, a potem z głośnym piskiem i chichotem uciekły w stronę biblioteki.

Samar uniósł brwi.

– Mówiłam ci, że nie chcesz wiedzieć. A teraz tak, chodźmy się napić.

 

***

 

Iskra patrzyła, jak głowa mężczyzny opada na ciemnozielone oparcie sofy, a kieliszek wymyka się z jego bezradnych palców i z głośnym brzękiem rozbija o podłogę.

– Co się dzieje? – wymamrotał jeszcze Samar pobladłymi ustami.

– Nic, kochanie. Posłuchaj mnie tylko uważnie. Niedługo zaśniesz, ale chcę, żebyś zapamiętał wszystko, co ci teraz powiem. Przez najbliższe dwa, trzy dni nie wychodźcie z domu. Ani ty, ani Dragan. Pod żadnym pozorem. Obiecaj mi to! – niemal krzyknęła, z jakąś rozpaczliwą desperacją w głosie. Samar chciał wzruszyć ramionami, ale spojrzenie kobiety było tak pełne troski i niepokoju, że nagle poczuł na plecach zimny dreszcz.

Z wysiłkiem skinął głową i wyszeptał:

– Dobrze. Obiecuję.

Iskra nieco się rozluźniła.

– Wkrótce po was przyjdę. Tu wam nic nie grozi. Zabezpieczyłam każde drzwi, każde okno, każdy otwór, przez który do domu mogłoby się dostać coś… złego. W środku jesteście bezpieczni. Na zewnątrz… Po prostu nie wychodźcie, proszę.

Samar chciał jeszcze coś powiedzieć, świat zaczął mu jednak wirować przed oczami. Zamknął oczy, próbując go uspokoić, i nie miał już sił, by je ponownie otworzyć.

 

***

 

– Wujku! Obudź się!

Głos siostrzeńca docierał do niego opornie. Dużo skuteczniejsze okazało się mocne, niecierpliwe szarpnięcie za ramię. Samar powoli otworzył oczy. Niewyraźna plama z każdą chwilą coraz bardziej przypominała twarz Dragana. Siostrzeniec patrzył na niego zdegustowany, zaraz znacząco przeniósł wzrok z wuja na rozbity kieliszek i rozlane na podłodze wino.

Samar zauważył to spojrzenie, zaczerwienił się nieco i wyprostował plecy. Z trudem przypominał sobie, co się wydarzyło. Doszedł do wniosku, że raczej nie był pijany, jednak gdy ponownie zerknął na pełną wyższości minę chłopaka uznał, że tłumaczeniem tylko pogorszy sprawę.

– O co chodzi? – Głos miał mocno zachrypnięty.

– Przyszedł Mirko.

– Kto? – zapytał Samar, ale zaraz sobie przypomniał. Mirko, służący Vuka. – Aha. A czego chce?

Dragan niechętnie spojrzał na drzwi.

– Twierdzi, że coś się dzieje z panem Vukiem. Jest wyraźnie zdenerwowany, nie mówi zbyt składnie. Ale Vuk chyba chce, żebyś do niego przyszedł, wuju. Zdaje się, że nalega i że to bardzo ważne.

Samar milczał chwilę, próbując zebrać myśli. Przypomniał sobie o danej Iskrze obietnicy i zawahał się.

– Jest chory?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Ale nigdy nie widziałem Mirka tak roztrzęsionego.

Samar przygryzł wargę.

– Niedługo wracam. – Podjął wreszcie decyzję i ruszył do drzwi.

Dragan złapał go za rękę.

– Iskra mówiła…

– Wiem, co mówiła. Daj spokój. Nic mi nie będzie. Zresztą, idę tylko na chwilę.

 

***

 

Mirko przez całą prawie drogę ciągnął go za rękaw. Samar nie przypuszczał nawet, ile w tym niemłodym już mężczyźnie drzemie siły i witalności. A teraz jeszcze najwyraźniej przepełniony był niepokojem. Do domu Vuka dotarli pędem.

Wbiegli przez niedomknięte drzwi, przemknęli przez korytarz i z impetem wpadli do sypialni gospodarza.

Vuk stał przy oknie; gdy ich usłyszał odwrócił się z uśmiechem. Mirko spojrzał na niego zaskoczony.

– Już się pan lepiej czuje? To świetnie… – Nie skończył, bo nagle zabrakło mu tchu, chwycił dłońmi szyję i, opadając na kolana, zaczął nerwowo szarpać kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli.

– Mirko? Mirko! – Samar rzucił się na pomoc, próbując rozerwać wykrochmaloną na sztywno koszulę służącego. – Vuk, nie stój tak, biegnij po lekarza!

Ale Vuk zbliżył się tylko kilka kroków i z ciekawością patrzył na rozgrywający się u jego stóp dramat. Mirko zrobił się już całkiem siny, wybałuszył nic nie rozumiejące oczy i rozpaczliwie charczał. Desperacki ratunek Samara nie przynosił rezultatu, starszy mężczyzna poruszał się coraz wolniej, słabnąc z każda chwilą.

– Vuk, do cholery! – krzyknął jeszcze Samar, zanim podniósł wzrok na przyjaciela i głos zamarł mu w gardle. Gospodarz wciąż się uśmiechał, zadowolony grymas nie zniknął mu z twarzy też wówczas, gdy leżący Mirko ostatni raz w agonii kopnął dywan.

Samar klęczał obok martwego ciała, nic nie pojmując, w panice zastanawiając się, co zrobić. Zerwał się wreszcie na równe nogi i błyskawicznie podbiegł do drzwi. Vuk zagrodził mu drogę, chwycił za gardło, ścisnął.

– Witaj, braciszku – wysyczał obcym głosem.

Oczy Samara rozszerzyły się w pełnym niedowierzania przerażeniu. Zszokowany, nie byłby w stanie wydobyć z siebie głosu, nawet gdyby nie zajmowała go desperacka walka o oddech.

Vuk zachichotał, uniósł Samara o kilka cali i rzucił nim o przeciwległą ścianę. Mężczyzna uderzył plecami o stojącą tam konsolkę i osunął się na podłogę. Vuk przyklęknął, chwilę przyglądał się z zainteresowaniem półprzytomnemu Samarowi, wreszcie zdecydowanym szarpnięciem posadził go na podłodze.

– Wybacz, braciszku. Tu nie o ciebie chodzi. Mężczyźni w naszej rodzinie zawsze byli tak… bezużyteczni. Niepotrzebna strata energii. Ale przydasz się teraz. Potrzebuję cię, by kogoś tu sprowadzić. Kogoś, komu bardzo na tobie zależy. – Vuk przekrzywił głowę, patrzył na pokonanego mężczyznę z ciekawością naukowca, który natknął się na niespotykany, wyjątkowo interesujący obiekt.

Wstał, złożył dłonie, przytknął je do ust i dmuchnął. Z miną figlarnego dzieciaka wyciągnął przed siebie ręce, trzepnął nimi w powietrzu, jakby chciał z nich coś wyrzucić.

Samar stracił oddech. Kula powietrza uderzyła w niego z taką siłą, że niemal poczuł, jak klatka piersiowa zapada się pod jej naciskiem. A potem eksploduje ognistym bólem. Krzyknąłby, gdyby nie to, że krew chlusnęła mu z ust i nosa, a on sam na moment stracił świadomość.

– Nie tak łatwo, mój drogi. – Ocucił go ostry szept i kilka lekkich uderzeń w policzki. – Przykro mi, braciszku. Musi boleć. Muszę mieć pewność, że wiadomość dotrze tam, gdzie powinna.

 

***

 

Widelczyk z nabitym na niego kawałeczkiem szarlotki zatrzymał się kilka cali przed ustami nagle znieruchomiałej Luby. Źrenice kobiety rozszerzyły się na moment, a twarz stężała w wyrazie skrajnego skupienia.

Spojrzała na siedzącą naprzeciwko, grzebiącą niemrawo w swoim kawałku ciasta, Iskrę.

– Powiedziałaś Samarowi, że ma się nie ruszać z domu? – spytała ostro.

Dziewczyna pokiwała głową, podniosła nagle zaniepokojony wzrok i zmarszczyła brwi.

– Co się stało?

Luba sprawiała wrażenie, jakby na chwilę zapomniała o oddychaniu. Nagle jej twarz wykrzywił grymas bólu. Zerwała się z krzesła i popędziła w stronę wyjścia.

– Głupiec – rzuciła jeszcze przez zaciśnięte zęby.

– Co się stało?! – powtórzyła dziewczyna, z narastającą paniką w głosie.

Ale Luba nawet nie spojrzała w jej stronę. Odwróciła się dopiero w progu, gdy wyczuła, że Iskra jest tuż za nią.

– Zostajesz ­– stwierdziła cicho i wepchnęła młodszą kobietę z powrotem do pokoju. Uniosła ręce, wykonała kilka nerwowych, krótkich gestów. Drzwi i okna na moment rozbłysły delikatnym światłem.

Wzrok Luby nagle złagodniał. Popatrzyła na bezradnie stojącą Iskrę i powiedziała przepraszającym tonem:

– Rano będziesz już mogła wyjść. Wybacz, wystarczy, że mam na głowie mojego niemądrego brata. –

Wybiegła, jakby gonił ją sam diabeł.

 

***

 

Samar z zadziwiającym go samego uporem próbował ignorować ból. Skupił się na oddychaniu, starał się robić to możliwie płytko i regularnie, nie pozwalając narastać panice, która w formie ciężkiej, zimnej kuli osiadła na dnie żołądka.

Ale z połamanymi żebrami naprawdę trudno udawać, że oddychanie przychodzi bez wysiłku, a jeszcze trudniej, że nie boli.

Vuk sprawiał wrażenie, jakby ofiara przestała go interesować. Samar próbował to wykorzystać, dwa razy usiłując przemknąć się do drzwi. I dwa razy, gdy już prawie, prawie dosięgał klamki jakaś dziwna siła odciągała go, rzucała na podłogę pod przeciwległą ścianę. Więc przestał.

Napastnik przechadzał się teraz po sypialni, cały czas delikatnie uśmiechnięty, od czasu do czasu niecierpliwie wyglądając przez okno. Podszedł do kominka, przystanął przy bogato zdobionym marmurowym zegarze. Leniwym ruchem przesunął wskazówki, tak, by wskazywały pełną godzinę i zadowolony obserwował, jak mosiężne figurki ożywają, układając się w scenę miniaturowego polowania. Zanim wybrzmiał ostatni dźwięk wybijanej godziny, cicho skrzypnęły drzwi.

– Samar… – Leżący mężczyzna z wysiłkiem uniósł głowę. W progu stała Luba, patrząc na niego z niepokojem. Zaraz jednak skrzywiła usta w pełnym irytacji grymasie. – Znowu nie słuchasz, co się do ciebie mówi. Iskra przecież…

– A ze mną się nie przywitasz, siostro? – Przerwał jej Vuk. – Nie widziałyśmy się od… Ośmiu lat, zdaje się?

Luba skierowała na niego ciężkie, znużone spojrzenie.

– Szkoda. Nie mogę ci teraz pozwolić odejść, wiesz o tym… Stanko…

Samar na moment zapomniał, jak powinien oddychać i od razu poczuł, że popełnił błąd. Desperacka próba napełnienia płuc powietrzem zaowocowała głośnym, rozpaczliwym świstem i ponowną eksplozją bólu.

– Spokojnie, Samarze. Powoli. – Luba nawet na niego nie spojrzała, nie spuszczając wzroku z Vuka. Ale jednak o ułamek chwili ją wyprzedził, nie zdążyła zareagować na szybki, krótki gest prawej dłoni. Jej brat, nagle poderwany z podłogi, przeszybował pod sufitem, błyskawicznie zbliżając się do stojącego na kominku zegara.

Luba krzyknęła mimowolnie, oddychając z ulgą, gdy Samar zatrzymał się tuż przed małym mosiężnym myśliwym, mierzącym z maluteńkiej strzelby do miniaturowego, przerażonego jelenia, a następnie delikatnie, powolutku osunął się na miękki dywan.

– Iskra! – rzuciła jednak surowo do stojącej za nią dziewczyny. – Skąd się tu wzięłaś?

– Zapomniałaś o kominku. – Młoda kobieta, brudna z sadzy, z potarganą fryzurą i w rozdartej sukni wyglądała na bardzo z siebie zadowoloną. – Jak prawdziwej czarownicy, udało mi się wylecieć przez komin.

Luba zerknęła na nią, lekko rozbawiona.

– Zobacz, co z nim. – Wskazała na półprzytomnego brata. – A ja grzecznie poproszę moją siostrzyczkę, by dała nam wreszcie spokój.

 

***

 

Luba wyglądała… Kwitnąco. I to mimo podbitego oka oraz wciąż wyraźnych śladów po głębokich zadrapaniach na twarzy. Jednak zarumienione policzki, niemal rozmarzony uśmiech i nieco nieuporządkowane włosy sprawiały wrażenie, że kobieta odmłodniała o dobrą dekadę.

Samar patrzył na siostrę zdumiony, bezwiednie głaszcząc brązowe włosy Iskry, która przysiadła się do niego na sofie, by po chwili złożyć głowę na kolanach mężczyzny.

– Co się tak gapisz? – Luba cały czas wpatrywała się z trzymany w dłoni słoiczek z pulsującą, seledynową zawartością, Samar jednak doskonale wiedział, że pytanie skierowane było do niego.

– Bo nie wiem, co mam myśleć. I dlaczego nic mi nie mówiłaś.

Na te słowa Iskra parsknęła krótkim śmiechem, zaraz jednak skrzywiła się z wysiłkiem i cicho jęknęła.

Samar pieszczotliwie musnął ją dłonią po policzku. Dopiero wczoraj zaczął rozumieć, ile dziewczyna dla niego poświęciła. Przez pierwsze dni uparcie twierdził, że zadziwiająco szybki powrót do zdrowia zawdzięcza wyłącznie własnej odporności i sile. Martwił się oczywiście, że Iskra jest tak słaba, bez właściwie żadnej widocznej przyczyny, ale potrzeba było wielu powtarzających się aluzji Luby, by wreszcie połączył oba fakty. On stawał na nogi błyskawicznie, bo Iskra mu w tym pomogła. Tak bardzo, że jej ciało zbuntowało się przeciw temu bardziej, niż można było się spodziewać.

Wreszcie uwierzył. Zwłaszcza, gdy siostra powiedziała mu, że kolejnej takiej terapii Iskra może nie przetrwać.

Luba wzruszyła ramionami.

– Wiedziałeś. Do śmierci Stanki wiedziałeś niemal wszystko. A przynajmniej się domyślałeś. Potem postanowiłam pomóc wam zapomnieć. Tobie, ale przede wszystkim Draganowi. Nie potrzebował wiedzieć, że jego matka jest… – Uważniej spojrzała na trzymany słoiczek – …No, nienajlepsza.

– Ale dlaczego?

Kobieta zacisnęła usta w wąską kreskę.

– Nie wiem, tak naprawdę. Kiedyś, nagle, zaczęła ją interesować władza. Kusi wiele z nas. Teraz – chyba tylko zemsta.

Wydęła usta, jeszcze chwilę patrząc na efemeryczną seledynową substancję zamkniętą w przeźroczystym naczyniu, po czym otworzyła drzwiczki kredensu i ostrożnie umieściła słoik na półce. Oczy Samara rozszerzyły się w zdumieniu, a z jego piersi uszedł stłumiony jęk. Cała szafka wypełniona była podobnymi pojemnikami.

– Te zamykałam tu jeszcze ze Stanką. – Luba musiała wyczuć spojrzenie brata, bo, nie odwracając się, wskazała na przykurzone nieco, najwyraźniej nie pierwszej młodości naczynia. – Te niżej to już wyłącznie moje dzieło. Stanka… Cóż, Stanka zadecydowała inaczej. A teraz jesteś tutaj, siostrzyczko. Moje trofeum… – W milczeniu, delikatnie pogłaskała słoiczek.

Wreszcie zamknęła drzwiczki i z uśmiechem odwróciła się do Samara i Iskry.

– Przynajmniej była jakimś wyzwaniem. Teraz te czarownice… – Machnęła niechętnie ręką. – Ńa dziesięć jedna wymaga trochę więcej trudu. Rozleniwiły się. Miewają wybujałe ambicje i żadnych umiejętności. Co za czasy! Większość z nich bez problemu załatwiłaby Tuga albo Bojka.

– A nie obawiasz się, że ci uciekną z tych słoików?

– Pewnie, ryzyko zawsze istnieje. Zdarzało się. Największa katastrofa wydarzyła się ze dwa stulecia temu. Potłukła się kolekcja Drahy Niezłomnej. Ale – machnęła ręką – kiedy indziej ci opowiem.

– Draha Niezłomna? Każda z was ma jakiś przydomek?

– Każda, która się już czymś wykazała. – Dobiegł go cichy głos Iskry.

Samar z zainteresowaniem popatrzył na siostrę.

– A ty?

Luba po chwili wahania skinęła głową.

– Jaki?

Kobieta przełknęła ślinę, zaczerwieniła się lekko.

– Waleczna – szepnęła i spuściła wzrok.

Samar uniósł brwi, walcząc, by zachować poważny wyraz twarzy.

Luba chrząknęła i mówiła dalej:

– Wracając do tych pojemników. Raczej nie ma innego sposobu. Stanka mi już przecież raz umknęła, powinna była się tu znaleźć zaraz po tym, gdy ją zabiłam. Osiem lat temu. Zawahałam się i zbyt dużą cenę przyszło zapłacić za moją chwilę słabości. Te wszystkie biedne kobiety, spalone… One już są na moim sumieniu, nic tego nie zmieni. Twój przyjaciel, Vuk. Za bardzo pragnął prestiżu, władzy. Inaczej nie mogłaby w niego wstąpić. Musiał się na to zgodzić, więc na pewno coś mu obiecała. – Westchnęła ciężko. – Miał duże ambicje i jeszcze większe kompleksy. Wyjątkowo niebezpieczne połączenie. Mirko…

Samar przygryzł dolną wargę. Nie pamiętał, jak skończyła się walka w domu Vuka. Wiedział tylko, że oficjalnie jego przyjaciel i Mirko ogłoszeni zostali ofiarami katastrofy budowlanej. Dom zawalił się nagle i zupełnie niespodziewanie.

– To miasto musi teraz dojść do siebie, po tym, co tu się wydarzyło. Długa droga przed nami – dodała Luba.

Mężczyzna opuścił głowę i ponownie pogłaskał ciemne loki Iskry. Dziewczyna wyglądała, jakby spała, ale zamruczała z zadowoleniem pod wpływem pieszczotliwego gestu.

– Ładnie razem wyglądacie – zdecydowanie stwierdziła Luba.

Samar ze zdziwieniem spojrzał na siostrę.

– Tak? Myślałem… – Przerwał, nie bardzo wiedząc, jak sformułować myśl.

– Że nie pochwalam? – Dokończyła za niego Luba. – No bo, właściwie… Samarze, jesteś moim bratem. Wbrew temu, co dawałam ci do zrozumienia przez ostatnie lata, naprawdę dobrze ci życzę. A Iskra… Cóż, mam wrażenie, pewność właściwie, że wreszcie znalazłam godną siebie uczennicę. Godną następczynię. I, mój drogi, nieszczęsny braciszku, przekonasz się chyba jednak, że życie z czarownicą nie zawsze jest miłe i przyjemne.

 

Samar poczuł na karku powiew chłodnego powietrza, a Iskra otworzyła oczy i szeroko się uśmiechnęła.

Koniec

Komentarze

W cytacie z Księgi Rodzaju zmieniłam słowo "grzech" na "nieszczęście". Jeśli Juror uzna, że ingerencja okazała się zbyt znacząca, zmienię. "Grzech" też ujdzie. Od biedy.

…Droga Ocho. Nie wiem, co to za konkurs, ale wiem jedno – piszesz coraz lepiej, podobnie jak Koik80. Twoje mocne strony to: umiejętność kreślenia psychologicznych sylwetek bohaterów. umiejętność tworzenia logicznej i zwartej fabuły. dozowanie informacji, potrzebnych do zrozumienia opowiadania. umiejętność podwyższania emocji czytelnika aż do finalnego spięcia.I nareszcie finał jest pozytywny, a nie ziejący beznadzieją. Jako drobny zarzut mogę podać użycie słowa: "wgapiać, które jest współczesnym kolokwializmem i nieco razi. Ponadto te słynne zaciśnięte zęby, stosowane przy co drugim opowiadaniu. Jak się domyślasz, nie jestem specjalnym fanem czarów, ale Ty przedstawiasz to atrakcyjnie, nawet dla mnie. Reasumując, robisz kolosalne postępy warsztatowe. Pozdrawiam zadowolony z lektury.

Nareszcie jakiś komentarz! :) Dziękuję, Ryszardzie. Zgadzam się co do zaciśniętych zębów, jeszcze mam tendencję do skłaniania moich bohaterów do przygryzania warg. :) Cieszę się bardzo, że się spodobało.

A konkurs polegał na tym,  że do podanego pierwszego zdania (Spalony słońcem step rozciągał się po sam horyzont i chłopiec wiedział, że nie wróci dziś do domu na obiad) wedle uznania trzeba było dopisać resztę. Jedynym ograniczeniem było właśnie to zdanie, wpleciony cytat z Księgi Rodzaju oraz temat głodu (u mnie potraktowany mocno po macoszemu, ale tak też zdaje się można było.)

Zastanawiasz się dlaczego tak mało komentarzy pod tak świetnym tekstem? Na tym właśnie polega wada społeczności. Im bardziej się cię zna, lubi szanuje, tym mniej ma się ochotę na szczerość. Ja na razie jestem, przynajmnie częściowo, od tego wolny. Taka strategia.   Co do  tekstu: Jesteś rozgarnięta, masz zasób słów.  Na wstępie serwujesz.  Zje zimny, wielka rzecz, i zniesie niezadowolone spojrzenie wujka. Z pełnym zadowolenia uśmiechem. To nie jest problem. Czytelnik grzęźnie w bagnie pseudoelokwentnych opisów. Niestety, tekstu nie da się czytać.    Trawa nierównymi kępkami porastała spękaną ziemię, pięknie kontrastując z błękitnym, niemal nieskazitelnie czystym niebem. Wiedział, że oślepiające, nie niepokojone najmniejszą chmurą słońce stało się obiektem przekleństw i złorzeczeń. Wysuszona na pył ziemia przestała wreszcie wydawać plony.

Ale teraz to było nieistotne. Puścił konia galopem. Teraz liczył się tylko wiatr smagający policzki i wyciskający łzy z oczu, świat ograniczony jedynie horyzontem, chwila nieskrępowanej wolności. Kilka mil od miasta, jego miasta, w którym ostatnio czuł się nieswojo, obco, niezręcznie. 

Może tak.  Nie nawidzę tego stwierdzenia, ale: stać cię na więcej. Dużo, dużo więcej.     

Acha. Zastosowałem przekreślenia na słowach, ktore wydały mi się niepotrzebne, ale edytor ich nie przekazał na forum. Szkoda. Tak na oko to było jakieś 50% tekstu. 

Ha, Prim.chumie! :) Obawiałam się takich komentarzy, ale, sama się sobie dziwiąc, jakoś się z niego ucieszyłam. Parę wyjaśnień, z cytatami: Zastanawiasz się dlaczego tak mało komentarzy pod tak świetnym tekstem? – nie bardzo. Tekst jak na portalowe standardy jest dość długi, duża ilość komentarzy jest wówczas rzadkością, zwłaszcza pierwszego dnia. I – to nie jest głupia kokieteria – nigdy nie uważam moich tekstów za świetne. Spodziewam się często takich komentarzy, jak Twój. Im bardziej się cię zna, lubi szanuje, tym mniej ma się ochotę na szczerość. Na tym właśnie polega wada społeczności. też mi się tak wydawało, właściwie czasem nadal wydaje, ale – jak się okazuje – nie zawsze ma to tutaj coś wspólnego z rzeczywistością. Dużo tutejszych autorów z jako taką opinią przekonało się o tym boleśnie na własnej skórze.  stać cię na więcej. Dużo, dużo więcej.  - o, a skąd ta opinia, to tego jednak nie rozumiem.

Dzięki, bo mam się nad czym zastanawiać. Początki tekstu zawsze piszę w największych bólach, często wydają mi się drętwe i – o właśnie, takie pseudoeleokwentne. Zapominam o tym, że czytelnik może dalej nie przebrnąć. Pozdrawiam. Idę się napić. :)

Pij, pij. A jak się upijesz, rzuć swoim pięknym, krytycznym okiem. Może uda ci się skorygować własne opowiadanie. Tak rozsądnie, jak na wszystkie inne. 

Ale że tego niezadowolenia/zadowolenia nie zauważyłam, to mnie chyba szlag trafi. Z tym coś wymyślę za chwilę, z resztą to nie wiem czy wymyślę.

"Stać cię na więcej. Dużo, dużo więcej.  - o, a skąd ta opinia, to tego jednak nie rozumiem. " A stąd, że w opiniach sklecasz dobre, wywarzone opinie, bez problemu. Dlaczego wyłączasz zdrowy rozsądek, pisząc?

…Drogi Primie. Zapewniam Cię, że autorka ma wystarczająco dużo samokrytycyzmu, a gusta i preferencje autorów są różne. Ty natomiast nie jesteś wyrocznią i jedynym sprawiedliwym. Zważ, że opinie na portalu uzależnione są m. in. od indywidualnych gustów. Ja na przykład nie zauważyłem u Ciebie tej klasy w opisie charakterów postaci lub budowania zwartej intrygi. Jeżeli chodzi o ilość komentarzy, to jest ona funkcją długości tekstu. Zaręczam Ci, że następne komentarze się pojawią. A mnie osobiście odpowiada tekst, gdzie waarstwa psychologiczna jest eksponowana, tak jak w tym opowiadaniu.

Prim.chumie, jeszcze takie jedno pytanie: czy przeczytałeś coś dalej po pierwszych gwiazdkach? Nie, żebym uważała, że musiałeś, jeśli wstęp uznałeś za nieczytliwy, tak z ciekawości pytam.

Mhm, To przepraszam, za wszytsko. Pa.

A mnie się całkiem podobało. Taki przyjemny tekst, który wszystko miał na miejscu. Żywe postacie, trochę tajemnicy, zwrot akcji i ładne zakończenie. Mam trochę wrażnie, jakbym już czytała już podobną historię, a może i nie jedną, ale nie zepsuło mi to przyjemności z lektury. Nie szukałam specjalnie błędów, ale tu: "– Mówi się, że w stolicy wreszcie zajęto się tą sprawą.

– Dużo czasu im to zabrało – mruknął chłopak.

Vuk wyprostował się i dumnie podniósł głowę.

– To nie jest taka prosta sprawa" – te "sprawy" trochę zbyt blisko siebie, a wystarczyłoby chyba np. samo "to nie takie proste". I gdzieś chyba jeszcze na początku rzuciło mi się "mimo, że" a powinno być bez przecinka :)

…Primie. Czytałem Twoje teksty. Masz parę dobrych i parę słabych. Mniej więcej pół na pół. W żadnym razie nie upoważnia Cię to do stawiania się w roli mentora i właściciela prawd objawionych. Pozdrawiam i przepraszam autorkę za wątek poboczny.

I wstąpił na nieboskłon w słusznym gniewie A miecz jego siał pożogę wśrod maluczkich rodząc sprawiedliwość.   A zapytali: Tyś, że ty? Jam ci.  I pochłonęła ich odnoga piekielna, gdyż nie uwierzyli.    Chór: Potępieni, Ci, którzy przeczytali, ale bowiem, nie przeczytali tego co trzeba, Oni!.

Myszogon – dzięki:). "Sprawy" poprawiłam zgodnie z sugestią. Powtórzenia są moim przekleństwem. Tak, właśnie, chciałam napisać "przyjemny tekst", niekoniecznie jakoś specjalnie oryginalny. No cóż, czarownice… :) Ryszardzie, bardzo dziękuję za wsparcie. Jestem wdzięczna. Jednak ja mam świadomość własnych słabych stron i wiem, że początek tekstu bywa jedną z nich. Czasami potrzeba, żeby ktoś przypomniał o tym z taką szczerością, z jaką zrobił to Prim.

No tak, Primie, ale nie rozkręcaj się zanadto, bardzo proszę. :)

W samą porę, ocha. W samą porę… ;)

Droga autorko. Kilka godzin temu zacząłem czytać Twój tekst i, podobnie jak @Prim, przerwałem po kilku linijkach. Ten początek wydał mi się fatalny. Człowiek myśli sobie: jaki początek, taka i reszta, szkoda zachodu. Jednak, skoro Ryszard tak broni tego opowiadania, to z ciekawością biorę się do czytania. Możesz liczyć na mój komentarz.

"Kilka godzin temu zacząłem czytać Twój tekst i, podobnie jak @Prim, przerwałem po kilku linijkach." Droga szkapo, zgodzisz się, że w następnym konkursie NF nagrodą powinien być kurs szybkiego czytania…  

 

Ihaaa! Prima!

Przeczytałam. Tekst długi (pewnie sama zauważyłaś), ale ma swój urok. Delikatny, nierzucający o ziemię.

Babska logika rządzi!

Szkapo, Twój komentarz zaliczyłam do kategorii konfudujących. Bo nie wiem, czy po prostu został napisany po niemiecku (wtedy się ucieszę), czy stanowi jakiś słowotwórczy ukłon w stronę opinii Prima (wtedy jednak nieco się zmartwię, zwłaszcza że, jak mi się wydaje, przebrnąłeś poza pierwsze gwiazdki). Byłabym wdzięczna za rozjaśnienie mi w głowie, w tę czy drugą stronę. :)   Finklo, dzięki za przeczytanie i komentarz!

Ocha Przepraszam, to była moja reakcja na ostatni post @prim, o tym konkursie szybkiego czytania – nie miało nic wspólnego z Twoim opowiadaniem. Odnośnie opowiadania, na razie napiszę tylko, że od momentu, kiedy opisujesz mieszkanie Luby, tekst jest dużo lepsz naprawdę dużo lepszy. Cały wcześniejszy fragment właściwie należałoby napisać od nowa. c. d. n.

No, już mam ;D, jeśli oczywiście interesuje Cię moja opinia. 1. Dialogi wychodzą Ci bardzo dobrze. 2. Gorzej z opisami. W czym problem? Moim zdaniem używasz zbyt dużo przymiotników i przysłówków, przez co gubisz się i Ty i czytelnik. Spójrz na poniższe zdania: Widelczyk z nabitym na niego kawałeczkiem szarlotki zatrzymał się kilka cali przed ustami nagle znieruchomiałej Luby moment, a twarz stężała w wyrazie skrajnego skupienia. Spojrzała na siedzącą naprzeciwko, grzebiącą niemrawo w swoim kawałku ciasta, Iskrę. Wzrok Luby nagle złagodniał. Popatrzyła na bezradnie stojącą Iskrę i powiedziała przepraszającym tonem: Napastnik przechadzał się teraz po sypialni, cały czas delikatnie uśmiechnięty, od czasu do czasu niecierpliwie wyglądając przez okno. Podszedł do kominka, przystanął przy bogato zdobionym marmurowym zegarze. Leniwym ruchem przesunął wskazówki, tak, by wskazywały pełną godzinę i zadowolony obserwował, jak mosiężne figurki ożywają, układając się w scenę miniaturowego polowania. Zanim wybrzmiał ostatni dźwięk wybijanej godziny, cicho skrzypnęły drzwi. Luba krzyknęła mimowolnie, oddychając z ulgą, gdy Samar zatrzymał się tuż przed małym mosiężnym myśliwym, mierzącym z maluteńkiej strzelby do miniaturowego, przerażonego jelenia, a następnie delikatnie, powolutku osunął się na miękki dywan. Natłok przymiotników. Upchnięte są w każdym zdaniu, jak sardynki w puszce. W innych zdaniach natłok przysłówków. Myślę, że jednych i drugich musisz używać oszczędniej. Oczywiście takie opisy mają swój urok, ale co za dużo, to niezdrowo. Skup się na opisach tego, co istotne dla opowiadania. Co do przysłówków – np. powiedział gniewnie, syknął ze złością, uśmiechnęła się delikatnie itp. – większość takich stanów emoconalnych bohatera powinno wynikać z kontekstu danej sceny, dialogu. Nie ma potrzeby, żeby używać takich wyrażeń w każdym zdaniu

Szkapo, skąd najmniejsze nawet podejrzenie, że może nie interesować mnie Twoja opinia? Oczywiście, że mnie interesuje. Co do tego początku - ground control to major ocha - Twoje odczucia właściwie pokrywają się z moimi obawami. Mam nauczkę, że trzeba im zaufać, bo nie zawsze znajdzie się taki Ryszard, który obroni, i nie zawsze znajdzie się taki Szkapa, który da tekstowi drugą szansę. :) Co do tych przymiotników, a przede wszystkim przysłówków – muszę przejrzeć tekst pod ich kątem i się nad tym zastanowić. W każdym razie – dzięki za przeczytanie i komentarz.

Trudno mi nie zgodzić się ze Szkapą, po prostu w tym opowiadaniu jest zbyt wiele dookreśleń, czyli tych wszystkich przysłówków i przymiotników. Np. w zdaniu:   "Na te słowa Iskra parsknęła krótkim śmiechem, zaraz jednak skrzywiła się z wysiłkiem i cicho jęknęła." Według mnie powinno się wywalić – "Na te słowa" – niepotrzebne, bo skoro wcześniej był dialog, to wiadomo, że reakcja Iskry musiała być "na te słowa" "krótkim" – bo skoro potem jest słówko "zaraz', to wiadomo, że śmiech musiał być krótki. "z wysiłkiem" – brzmi to bez sensu, bo co to właściwie znaczy – "skrzywiła się z wysiłkiem"? I tak zdanie by brzmiało: "Iskra parsknęła śmiechem, zaraz jednak skrzywiła się i cicho jęknęła." Moim zdaniem lepiej. Pozwoliłem sobie na taką analizę, bo całe opowiadanie roi się właśnie od takich zbędnych słow, przez co jest zwyczajnie przegadane. Ja si e podczas czytania co chwila odklejałem od tekstu, próbując zrozumieć ten nadmiar szczegółów, przez co umykał mi sens całego utworu.

@agroeling Podpisuję się pod tym obiema rękami.

Agroelingu, z delikatnym bólem mojego ego przyznaję, że zacytowane przez Ciebie zdanie i jego analiza zmuszają do zastanowienia. :) Dzięki za poświęcony czas i komentarz.

Ocho, obiecuję przeczytać jakoś w najbliższy weekend i sklecić kilka słów.

Dzięki, Maju. W takim razie będę czekać. :)

Podobało mi się tak, że czytałam w nielicznych wolnych chwilach w pracy. Dla mnie w opowiadaniach zwykle najważniejsi są dobrze skonstruowani bohaterowie, a Ty, Ocho, tworzysz naprawdę świetnych. Co do pierwszego fragmentu muszę zgodzić się niestety z przedpiścami – wiem, że był potrzebny, by spełnić wymogi konkursu, ale odstaje poziomem od reszty tekstu i kogoś, kto pierwszy raz czyta coś Twojego, może zniechęcić. Z technicznych rzeczy: " Trawa, która bardziej przypominała już słomę" – nie jestem pewna czy słoma – z definicji związana raczej ze zbożami – jest tu najlepszym słowem, ale skoro tylko przypominała… "małym widelczykiem skubała w cieście z taką miną" – wolałabym: "skubała ciasto" lub "grzebała w cieście" Trochę błędów w zapisie dialogów, zwłaszcza przy pierwszej rozmowie z siostrą. Ogólnie jednak tekst sprawił mi dużo przyjemności:) Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Dzięki, Alex. Cieszę się. :) Wymogi wymogami, ale na pewno dało się zacząć bardziej interesująco. Trudno, przepadło. Wydaje mi się, że niestety parę osób zostało jednak skutecznie odstraszonych. A zaraz też ten tekst zniknie w zalewie przedświątecznych drabli. :) Pozdrawiam wzajemnie.

Ocho, ponieważ wszystko już zostało powiedziane, dołączę do grona usatysfakcjonowanych lekturą i dodam, że przeczytałam z przyjemnością,  

 

„…jak ironicznie brzmiała teraz ta nazwa. Plac Bezprawia i Cierpienia, tak powinno się go teraz przechrzcić”. –– Może: …jak ironicznie zabrzmiała ta nazwa. Plac Bezprawia i Cierpienia, tak powinno się go teraz przechrzcić.

 

„Jeszcze kolejni patrzyli tylko szeroko otwartymi oczami, chłoniąc każdy szczegół widowiska…” –– Literówka.

 

„Niektórzy jakoś sobie radzą. – Też jakoś sobie radzę. – Poczerwieniał lekko, bo zdał sobie sprawę…” –– Może w ostatnim zdaniu: Poczerwieniał lekko, mając świadomość

 

„Ale przez cały obiad udało się jej powstrzymać od komentarza. Wiedział, że w końcu jednak nie wytrzyma. I że teraz nic już nie powstrzyma wyrzutów”. –– Może: Ale przez cały obiad udało się jej pohamować/ powściągnąć od komentarza. Wiedział, że w końcu jednak nie wytrzyma. I że teraz nic już nie zapobiegnie wyrzutom.

 

„…gdy potężny strażnik wyrżnął mu pięścią w twarz”. –– …gdy potężny strażnik wyrżnął go pięścią w twarz.

 

„Samar zamrugał oczami i niecierpliwie machnął ręką”. –– Samar zamrugał powiekami i niecierpliwie machnął ręką. Oczami nie można mrugać.

 

Teraz wreszcie uczyniono z niego użytek. Więc to, co się teraz dzieje, właściwie jest zgodne z prawem”. –– Może: W końcu uczyniono/ zrobiono z niego użytek. Więc to, co się teraz dzieje, właściwie jest zgodne z prawem.

 

„No tak… – Przytaknął nieco skonfudowany Vuk”. –– No tak… – Przytaknął nieco skonfundowany Vuk.

 

„Wiedział jednak doskonale, że Samar woli być teraz sam. ” –– Ukośnik jest zbędny, ale za to chyba całkiem przypadkowy. ;-)

 

„Odłożył widelec, wytarł usta chusteczką”. –– Zakładam, że jedzą posiłek, wtedy: Odłożył widelec, wytarł usta serwetą/ serwetką.

 

„…wybałuszył nic nie rozumiejące oczy i rozpaczliwie charczał”. –– Sugeruję: …wybałuszył nic nie rozumiejące oczy i straszliwie charczał, albowiem przed chwilą Mirko rozpaczliwie szarpał kołnierzyk.

 

„…zadowolony grymas nie zniknął mu z twarzy też wówczas…” –– …grymas zadowolenia nie zniknął mu z twarzy także/ nawet wówczas… Grymasy mogą wyrażać uczucia, choć same uczuć nie mają. ;-)

 

„Młoda kobieta, brudna z sadzy, z potarganą fryzurą…” –– Młoda kobieta, brudna od sadzy, z potarganą fryzurą

 

„Luba cały czas wpatrywała się z trzymany w dłoni słoiczek…” –– Literówka.

 

Ńa dziesięć jedna wymaga trochę więcej trudu”. –– Literówka.

 

Waleczna – szepnęła i spuściła wzrok. Samar uniósł brwi, walcząc, by zachować poważny wyraz twarzy”. –– Wolałabym: Waleczna – szepnęła i spuściła wzrok. Samar uniósł brwi, starając się/ usiłując zachować poważny wyraz twarzy.

 

„Wyjątkowo niebezpieczne połączenie. Marko… (…) oficjalnie jego przyjaciel i Marko ogłoszeni zostali…” –– Wcześniej był Mirko.

 

To miasto musi teraz dojść do siebie, po tym, co tu się wydarzyło”. –– Proponuję: Miasto musi teraz dojść do siebie, po tym, co się w nim wydarzyło.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wszystko już zostało powiedziane, ale, tym razem, na dwoje babka wróżyła. Cieszę się, że dołączyłaś do tego grona, które lekturą jest usatysfakcjonowane:). Zmian już tu nie wprowadzę, ale poprawki i sugestie zostały z wdzięcznością przeanalizowane. Bardzo dziękuję! I po raz kolejny stwierdzam, że powtórzenia są moim przekleństwem. A jakim cudem zakradły się jeszcze literówki, to już naprawdę nie mam pojęcia. Co do tego Mirko/Marko: pierwszej nocy po opublikowaniu tego tekstu obudziłam się tknięta przeczuciem. Sięgnęłam po telefon, sprawdziłam… No i masz! Najpierw Mirko, potem Marko! I pomyślałam sobie nawet, że jak tu zaraz wpadnie Regulatorzy, to na sto procent to zobaczy. Nie miałam już jednak energii by włączyć laptopa i poprawić. Zrobiłam to rano, sprawdziłam, Regulatorów nie było, więc, zadowolona, szybko poprawiłam, ciesząc się z uniknięcia kompromitacji.  I co? Najwyraźniej skopiowałaś sobie już sprytnie wcześniej, więc żadne moje wprowadzone wprowadzone cichaczem poprawki mi nie pomogły. ;) Dziękuję i pozdrawiam!

Dobra, przeczytałem. Początek rzeczywiście napisany w taki sposób (pierwsze zdanie w ogóle do niczego! :D:D ), że gdyby nie był to Twój tekst, odpuściłbym sobie dalszą lekturę. Całe szczęście nie miałem zbyt wiele czasu i mogłem ponownie zajrzeć do opowiadania dopiero dziś i odebrałem je zupełnie inaczej niż przy pierwszym podejściu. Nie wiem, czy pozbyłaś się nadmiaru dookreśleń – jak to ładnie i słusznie Agroeling i Szkapa już wytknęli – czy może po prostu w dalszej części rozkręciłaś się na tyle, że tekst płynął spod Twoich paluchów bez przekombinowanych konstrukcji, które z początku raziły. Tak czy siak, opowiadanie wypada dobrze, fabuła wciąga, bohaterowie są wiarygodni, zakończenie zaskakuje. Są też dwie perełki typowe dla Ciebie: – Widzi ją pan? – spytała z niedowierzaniem.

Powoli pokiwał głową, a dziewczyna oblała się rumieńcem.

– Czy iluzja na moim domu jest równie skuteczna? oraz Głos siostrzeńca docierał do niego opornie. Dużo skuteczniejsze okazało się mocne, niecierpliwe szarpnięcie za ramię. Ps. Odniosłem wrażenie, że Hal Varad i Samar mają wiele cech wspólnych, że lubisz TAKICH bohaterów. Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

No, jesteś. :). Jeszcze jakby Adam wpadł, i może jeszcze…, i jeszcze…, no i… To byłabym wniebowzięta! Ale pewnie odpadli przed pierwszymi gwiazdkami. :P Ok, do pierwszych gwiazdek męczyłam się okrutnie, do drugich zmieniałam bardzo dużo, i wciąż nie byłam pewna, potem już rzeczywiście samo poszło. Nie pozbywałam się tych dookreśleń, bo, po pierwsze, było już po czasie edycji, po drugie i tak bym nie dała rady, bo mi dziecko rzygało, a po trzecie, jak mi Agroeling wykłada kawa na ławę to widzę, a jak mam sama znaleźć, to już gorzej niestety. Hal i Samar mają bardzo dużo wspólnego. Podobnie jak jeszcze jeden bohater, który może też w końcu wylezie na światło dzienne. Mój mąż nawet stwierdził, że widocznie tacy faceci mnie pociągają – młodsi i przy kasie. :) Pozdrawiam.

Ryszardzie, to  żart. Ale Ty na pewno wiesz. :) 

Sethraelu, jeszcze małe pytanie, bo Ty jesteś osobą, która: a) czytała inne moje teksty, b) raziły ją tu te, jak to nazwałeś, dookreślenia.  W innych moich tekstach Cię nie raziły? Pytam, bo zastanawiam się nad tym, i nie wiem, czy to opowiadanie napisałam jakoś inaczej? Czy rzucały się w oczy też gdzie indziej? Kurczę, fajnie w sumie, że wreszcie jakoś delikatnie dostałam po głowie. Coś mi za łatwo wszystko do tej pory uchodziło, a jednak krytyczne uwagi naprawdę są istotne. Tylko nie przesadzajcie w przyszłości. ;))) Pozdrawiam wszystkich serdecznie.

Ocho, ale ja właśnie w przyszłośmi mam zamiar przesadzać, konkretnie to na przełomie marca i kwietnia przyszłego roku. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

…Agnieszko, jest taki polski pisarz, Myśliwski. On używa bardzo dużo przymiotników. Jednym się to podoba, innym nie. To też kwestia gustu. Na tym między innymi polega pisarski styl. Na portalu panuje swoista moda – imponuj, zaskakuj, zbytnio się nie rozpisuj. Nie poddawaj się za bardzo opiniom portalowym, bo często mają walor pewnej internetowej specyfiki i mody. Pozdrawiam porannie.

Ocho, w innych tekstach opisy były w porządku, w tym zresztą też, poza wstępem, czyli częścią do pierwszych gwiazdek. Tak szczerze, to przy pierwszym podejściu zmiażdżył mnie ten fragment, który zacytował Prim.chum. Trawa, która bardziej przypominała już słomę, nierównymi kępkami porastała spękaną ziemię, pięknie kontrastując z błękitnym, niemal nieskazitelnie czystym niebem. Wiedział, że oślepiające, nie niepokojone najmniejszą chmurą słońce stało się obiektem przekleństw i złorzeczeń. Wysuszona na pył ziemia przestała wreszcie wydawać plony.

Ale teraz to było nieistotne. Puścił konia galopem. Widać tutaj, że chciałaś dać taki opis, żeby czytelnik poczuł ten skwar, by zaschło mu w gardle. A u mnie skończyło się jedynie na odniesieniu wrażenia, że męczyłaś się niemiłosiernie tworząc ten fragment, tak jak ja męczyłem się czytając go. Większość informacji jest nieistotna fabularnie, zatem miały prawdopodobnie służyć budowaniu klimatu, a wyszedł przeładowany przymiotnikami tasiemiec, podsumowany „ale teraz to było nieistotne”. Otóż to. ;) Jak już pisałem, dalej tekst idzie już płynnie, tak jak w poprzednich opowiadaniach. Masz też ciągoty, podobnie jak ja, do pisania rozbudowanych zdań. Kiedyś pisałem nieprzyzwoicie długie zdania, dopóki moja żona nie wytknęła mi (słusznie!), że niektóre są niezrozumiałe, nieczytelne, mimo że skonstruowane jak najbardziej poprawnie. Od tamtej pory sporo przemyśleń na ten temat przemknęło przez moja głowę i póki co fragment, który jest dla mnie niedoścignionym wzorem jeśli chodzi o tworzenie klimatycznych, trochę poetyckich opisów za pomocą krótkich zdań, wygląda tak:   „Prawiek jest miejscem, które leży w środku wszechświata. Gdyby przejść szybkim krokiem Prawiek z pół­nocy na południe, zabrałoby to godzinę. I tak samo ze wschodu na zachód. A jeśliby kto chciał obejść Prawiek naokoło, wolnym krokiem, przyglądając się wszystkiemu dokładnie i z namysłem – zajmie mu to cały dzień. Od rana do wieczora. Na północy granicą Prawieku jest droga z Taszowa do Kielc, ruchliwa i niebezpieczna, rodzi bo­wiem niepokój podróży. Granicą tą opiekuje się archa­nioł Rafał. Na południu granicę wyznacza miasteczko Jeszkotle, z kościołem, przytułkiem dla starców i niskimi kamieniczkami wokół błotnistego rynku. Miasteczko jest groźne, ponieważ rodzi pragnienie posiadania i bycia posiadanym. Od strony miasteczka Prawieku strzeże ar­chanioł Gabriel. Z południa na północ, od Jeszkotłi do drogi kie­leckiej, prowadzi Gościniec i Prawiek leży po obu jego stronach. Zachodnią granicą Prawieku są nadrzeczne wil­gotne łąki, trochę lasu i pałac. Przy pałacu jest stadnina koni, z których jeden kosztuje tyle co cały Prawiek. Konie należą do dziedzica, a łąki do proboszcza. Nie­bezpieczeństwem zachodniej granicy jest popadniecie w pychę. Tej granicy strzeże archanioł Michał. Na wschodzie granicą Prawieku jest rzeka Białka, która oddziela jego grunty od gruntów Taszowa. Potem Białka skręca do młyna, a granica biegnie dalej sama, błoniami, między krzakami olszyny. Niebezpieczeństwem tej strony jest głupota, która bierze się z chęci mędr­kowania. Tu granicy strzeże archanioł Uriel. W centrum Prawieku Bóg usypał górę, na którą każdego lata zlatują się chmary chrabąszczy. Dlatego ludzie nazwali to wzniesienie Chrabąszczową Górką. Rzeczą Boga bowiem jest tworzyć, rzeczą ludzi zaś nazywać. Od północnego zachodu płynie ku południu rze­ka Czarna, która łączy się z Białka pod młynem. Czarna jest głęboka i ciemna. Płynie lasem i las odbija w niej swoją zarośniętą twarz. Po Czarnej żeglują suche liście, a w jej odmętach walczą o życie nieuważne owady. Czarna szarpie się z korzeniami drzew, podmywa las. Czasem na jej ciemnej powierzchni tworzą się wiry, bo rzeka potrafi być gniewna i nieokiełznana. Co roku póź­ną wiosną wylewa na księże łąki i tam opala się w słońcu. Pozwala się mnożyć żabom w tysiące. Ksiądz walczy z nią całe lato i co roku daje się ona łaskawie sprowadzić do swojego nurtu pod koniec lipca. Białka jest płytka i żwawa. Rozlewa się szerokim korytem na piasku i nie ma nic do ukrycia. Jest przezroczysta i czystym, piaszczystym dnem odbija słońce. Przypomina wielką błyszczącą jaszczurkę. Śmiga między topolami i robi swawolne zwroty. Trudno przewidzieć jej harce. Któregoś roku może zrobić wyspę z kępy olch, a potem na dziesięciolecia odsunie się daleko od drzew. Białka płynie przez zagajniki, łąki i błonie. Błysz­czy piaskowo i złoto. Pod młynem rzeki jednoczą się. Najpierw płyną tuż obok, niezdecydowane, onieśmielone wytęsknioną bliskością, a potem wpadają w siebie i w sobie się gu­bią. Rzeka, która wypływa z tego tygla przy młynie, nie jest już ani Białka, ani Czarną, jest za to potężna i bez trudu napędza młyńskie koło, które miele ziarno na chleb. Prawiek leży nad obiema rzekami i nad tą trze­cią, która tworzy się z ich wzajemnego pożądania. Rze­ka powstała z połączenia pod młynem Czarnej i Białki nazywa się Rzeka i płynie dalej spokojna i spełniona.” (Olga Tokarczuk, Prawiek i inne czasy)

Sorry, taki mamy klimat.

@Regulatorzy: :) @Ryszard: Bardzo lubię Myśliwskiego. :) @Sethrael: Dzięki za wyjaśnienie. Co do Tokarczuk: czytałam ją namiętnie jakieś 15 lat temu, właśnie kiedy wyszedł "Prawiek..,", "E.E." czy "Podróż ludzi księgi". To jest proza wymagająca skupienia, a ja nie za bardzo mam jak się teraz skupić. :) Ostatnio przeczytałam tylko "Prowadź swój pług przez kości umarłych", sama Tokarczuk powiedziała, że napisała tę książkę dla rozrywki, chcąc odpocząć od tego, co pisze zazwyczaj. Cóż, nie po drodze mi z poetyzowaniem, najwyraźniej. :)

Co do Tokarczuk: czytałam ją namiętnie jakieś 15 lat temu, właśnie kiedy wyszedł "Prawiek..,", "E.E." czy "Podróż ludzi księgi". - to tak jak ja :). Jednak do cytowanego wyżej fragmentu wracam czasem aby wbić się w klimat tworzenia opisu.

Sorry, taki mamy klimat.

Ocho kochana, dopiero teraz sięgnęłam do Twojego tekstu i czuję się zadowolona jak kocur, któremu podstawiono pod nos śmietankę. 

Dla mnie opisy postaci i sytuacji są super – nie przeszkadza mi Twoje "dookreślanie", a wręcz przeciwnie – to dodaje smaczków lekturze. I nie miałam problemów ze zrozumieniem tekstu (dlatego odłożyłam czytanie na czas, kiedy lepiej funkcjonuję, żeby nic nie zaburzało mojej percepcji). Intryga jest wciagająca, postacie pełne i wyraziste, a siostrzyczka w ciele przyjaciela zaskoczyła mnie mocno. Wszystko jest na swoim miejscu – jedyny zarzut-nie zarzut – trochę chyba za mało o konkursowym głodzie na świecie. Bardzo mi podszedł Twój tekst.    

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki, Bemik! Bardzo się cieszę, że wpadłaś, i że Ci się podobało. Wiem, wiem, głód potraktowałam marginalnie, zachęcona jednym z komentarzy Kudłacza: Wystarczy tylko, aby bohater np. zobaczył głodne dzieci i się zastanowił w dwóch zdaniach nad ich życiem. No, powiedzmy, że u mnie bohater poświęcił jedno zdanie, a trochę tam jest w domyśle. Nie wiem, co jury na to, zobaczymy. :) Trochę się podbudowałam ostatnimi komentarzami, więc znowu zacznę się nadymać. Przejrzałam ten tekst jeszcze raz i chyba jednak zostanę przy moich przymiotnikach i słowotoku. Bez nich po prostu ten (i pozostałe) moje teksty byłyby inne. Lepsze, gorsze, nie wiem. Inne.  Mnie czasem  przyjemność z lektury zmniejszają zbyt gęsto postawione kropki. Pewnie rzeczywiście niektóre z moich zdań mogłyby być krótsze, z korzyścią dla nich, czasem jednak rozpędzam się z pełną tego świadomością. Jeżeli to razi, to na pewno dlatego, że mój warsztat daleki jest od doskonałości. W stu procentach zgadzam się natomiast, że wstęp mógł zostać napisany dziesięć razy lepiej i odstrasza. Wymieniony przez Szkapę i Agroelinga nadmiar przysłówków też mi dał bardzo dużo do myślenia. Jeszcze raz wszystkim bardzo dziękuję. :)

Mnie nieco zmylił początek – dla mnie to opowiadanie nie bardzo się łączy ani ze stepem, ani z głodem na świecie, trudno byłoby mi je podciągnąć pod konkurs. Ale jest ciekawe jako opowiadanie :)

Przynoszę radość :)

Anet, dzięki za poświęcony czas i komentarz. Oczywiście, dopuszczam możliwość, że czegoś nie zrozumiałam, ale główną regułą konkursu było dopisanie opowiadania do pierwszego zdania, utrudnieniami miały być właśnie problem głodu (ale, znowu o ile dobrze zrozumiałam, mógł zostać tylko wspomniany – u mnie jest, i mam nadzieję, jest też jakoś w tle sugerowany)  i cytat z Księgi Rodzaju. No to z pierwszego zdania wyszło mi to. Wiem, mało poważnie, ale jakoś tak mam. Zadajcie mi tekst o głodzie i Starym Testamencie, napiszę o bandzie niewydarzonych czarownic. :) Tak naprawdę, to był drugi pomysł. Pierwszy był tak poważny i ciężki, że od samego myślenia o nim rozbolała mnie głowa. Więc sobie dałam spokój. Hm, no cóż, najwyżej zostanę zdyskwalifikowana. Miałam (oprócz początku) dużą frajdę pisząc, no i konkurs mnie zmotywował, żeby napisać cokolwiek. Tylko biedne Jury – naczytają się na próżno. :) Pozdrawiam.

Nie matw się, na pewno przejdzie ;) To tylko moje zdanie. A poza tym i tak dobrze się czytało :)

Przynoszę radość :)

Przeczytałam;-) Bardzo fajne zakończenie. Masz  lekki i przyjemny styl, więc mniej więcej od odwiedzin w domu Luby było już z górki. Najbardziej spodobał mi się ten fragment:  "Teraz wyglądały upiornie. Różowe tancerki, pistacjowe abażury, łososiowe talerzyki dotknął jakiś przedziwny rodzaj martwicy. Samar nie mógł powstrzymać wrażenia, że salon wydzielał zapach trupa." Dobrze wodziłaś czytelnika za nos, zmianą poczucia: to dobry charakter, ten niespecjalnie. No i właśnie – puenta naprawdę zabawna, także tekst, moim zdaniem, jest dobry i trzymająca poziom. Pozdrawiam.   

I ja wreszcie znalazłem parę chwil i przeczytałem "Iskrę". Porządnie wyważone opowiadanie. Jest i zabawnie i klimatycznie. Doprawiłaś wszystko nutką grozy. Przyjemna lektura. Powodzenia w konkursie.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Maju, dziękuję. Cieszę się, że Ci się podobało. Szczerze mówiąc, trochę obawiałam się Twojej opinii, bo o ile dobrze się orientuję, wolisz trudniejsze klimaty. Tym bardziej mi miło, że się nie zawiodłaś. :) Koiku, lepiej późno niż wcale. ;) Dzięki!

Lubię trudniejsze, ale dobrze napisaną, lekką i przyjemną lekturą w innych klimatach też nie pogardzę;-)

Dobre opowiadanie. Zwłaszcza podoba mi się to, że główny bohater właściwie do samego końca nie wierzy w czary, a nawet same czarownice nie są zbyt przekonujące, przez co czytelnik do końca nie wie właściwie w jaką stronę potoczy się fabuła. Nieprzewidywalność jest dobra. Tekst jest również stylistycznie udany, choć racją jest, że pierwsze opisy nie należą do najbardziej fortunnych – i co najdziwniejsze, nie pasują zupełnie do stylistyki reszty utworu. Tym bardziej nie rozumiem, skąd wzięło ci się na taką poetykę we wstępie. Jedyne, do czego tak naprawdę mógłbym się przyczepić, to zakończenie. Jest to być może tylko moja subiektywna opinia, ale nakreśliłaś jakąś intrygę, zarysowałaś relacje między postaciami, pokazałaś ciekawy rys czarów, a potem zamiotłaś to wszystko pod dywan jednym ruchem. Poszczególne nitki nie splatają się u ciebie na samym końcu w konkretną tkaninę, tylko wiązane są na chybcika w supeł. A szkoda.

Vyzart, dziękuję za wnikliwą opinię. Jestem wdzięczna. :) Początek – tak, tak, zły, nie mój, spierniczyłam. Co do zakończenia – dałeś mi do myślenia. Wydaje mi się, że Twoje wrażenie może wynikać przede wszystkim z tego, że chciałam zaskoczyć. Gdybym do finału zbliżała się wolniej, więcej (za dużo) zapewne zostałoby ujawnione.Bohater uwierzyłby w czary, a czarownice (przynajmniej niektóre) stałyby się bardziej przekonujące. Pewnie kto miał przeczytać, ten już przeczytał, napiszę więc spoilerowo, że Vuka już we wcześniejszych fragmentach starałam się szkicowo określić jako osobę z pewnymi kompleksami i dążeniem do tworzenia wokół siebie aury prestiżu. To jest tak naprawdę prosta historia z sympatycznymi bohaterami. Jedyny sposób, w jaki mogłam ją obronić, to dodanie jej lekkości i elementu zaskoczenia. Pozdrawiam.

Nazbierałaś komentarzy a nazbierałaś… Pochwalnych i krytycznych, ale tak to jest, de gustibus et caetera bomba.   Zgadzam się, nie w stu procentach, w połowie zgadzam się, że widoczna jest różnica między "rozbiegówką" a zasadniczym trzonem opowiadania. Co nieco można – nawet chyba trzeba… – zmienić, odrobinę wykreślić, ale dalej już niczego ruszać nie ma potrzeby. Na moje oko, oczywiście. Postaci odebrałem jako żywe, wiarygodne; dialogi jak to one, raz lepsze, raz słabsze, ale przecież rozmawiają ludzie, a to poirytowani, a to zasmuceni, trudno więc, by przemawiali zawsze podręcznikowo. Intryga – no, to mi musisz wybaczyć – nie urzekła mnie, ale też nie uważam jej za naciąganą – ot, walka dobra ze złem, rozegrana na planach przeważnie osobistych, interpersonalnych, z tak zwanym szerszym tłem, uzasadniającym sytuacje bohaterów i bohaterek. Całościowo – niemal świetne opowiadanie, w spokojnym tonie relacjonujące wydarzenia i losy bliskie ekstremów.   Czy to przypadkiem nie ja pisałem pod "Pierwszą żoną" oraz "Gościem…", że widzę Ciebie na coraz wyższej półce? Ale może tylko tak wstecznie kontaminuję…  :-)

Chyba sobie wreszcie, okrężnymi dróżkami, wyprosiłam komentarz. :) Dziękuję. I mam nadzieję, że Twoja ostatnio nieczęsta tutaj obecność wkrótce zmieni się jednak w częstszą.  Masz rację – to historia najprostsza z prostych. Może aż za prosta, ale cóż. Nigdy nie miałam głowy do nowych ras, skomplikowanych światów, szalonych intryg. Trochę szkoda, ale staram się, w miarę możliwości, nadrabiać czym innym. Czy to przypadkiem nie ja pisałem pod "Pierwszą żoną" oraz "Gościem…", że widzę Ciebie na coraz wyższej półce? – niestety, tylko tak wstecznie kontaminujesz. :) Pozdrawiam.

A myślałem, że jeszcze nie mam – zaraz, czego nie mam? jak się toto nazywa… a, mniejsza z nazewnictwem, i tak wiadomo, o co chodzi.  :-)   Masz rację – to historia najprostsza z prostych. Może aż za prosta, ale cóż. Nigdy nie miałam głowy do nowych ras, skomplikowanych światów, szalonych intryg. Trochę szkoda, […].   Nie. Ani trochę – z mojego punktu widzenia – nie szkoda. Dlaczego? Ano dlatego, że można "nawtykać" na kopy nowych ras, potworów i innych stworów, ale to nie gwarantuje, że będzie ciekawie i mądrze. Natomiast pokazanie czegoś, co stanowi ważne wydarzenie, mogące zmienić bieg historii, z perspektywy odpowiednio dobranej postaci, zwykle pozwala na zaakcentowanie wpływu tych wydarzeń na los, na postawę człowieka wobec innych ludzi – a to jest ciekawsze i przede wszystkim prawdziwsze od pitolenia o wampirach w szeregach policji.

No to dziękuję jeszcze raz. Twój komentarz wywołał głupkowato – szczęśliwy uśmiech i motywuje tak, że hej! :)

Prawda Ocho, że komentarze Adama są budujące? Podoba mi się, że ich ton jest taki spokojny i wyważony – bez euforii i kogucich pień, ale też bez złośliwego, pseudonaukowego bełkotu. I to mnie się podobuje! 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wiesz, Bemik, przy okazji chwalenia Adama, w dość nieładny sposób zdewaluowałaś wartość komentarzy zostawianych przez tych czytelników, którzy chcą z autorem podzielić się po lekturze nie tylko refleksjami, ale także emocjami, jakie przyplątały się z okazji przeczytania tekstu. I nie, nie wziąłem tego do siebie, niemniej Twój komentarz wydał mi się ogólnie przykry; znacznie bardziej niż ten, który obecnie kończysz czytać. ;( .  

Sorry, taki mamy klimat.

Oj, Sethraelu, chyba przesadzasz. To, że ktoś lubi ogórkową, wcale nie oznacza, że jego zdaniem rosół i barszczyk są niedobre. Taki prosty przykład, żeby (na wszelki wypadek) unikać pseudonaukowego bełkotu. :-)

Babska logika rządzi!

Ale jeśli jesli ktoś UWIELBIA rosół, to już słabo, gdyż pojawia się euforia i te okropne kogucie (w końcu to rosół!) pienia; zaś jeśli ktoś nie lubi barszczyku, to… nie powiem dalej, zeby nie wyszedł przypadkiem złośliwy, pseudokulinarny bełkot ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Sethraelu – przykro mi bardzo, że tak odczytałeś mój komentarz i pochwały pod adresem Adama. Generalnie chodziło mi o jego spokój i niepopadanie w skrajności. Nie ma u niego hurra euforii, ani specjalnie dołujących. Może przez to są one dla mnie bardzie wartościowe, niż te, rozpływające się nad cudnością tekstu. Zresztą, do Twoich kometarzy,mam podobny stosunek. Ważysz swoje sądy i przekazujesz je spokojenie (no, chyba że ktoś Cię wyjątkowo wyprowadzi z równowagi). Takie komentarze są dla mnie więcej warte, niż "matko, jakie piekne, ale akcja, suuuper". Tak samo zresztą jak komentarze "beznadzieja, przegadane". Jest jeszcze parę osób na portalu, na których opinie czekam z niecierpliwością.

Mam nadzieję, że wyjaśniłam Ci moje stanowisko.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wyjaśniłaś, choć Twoja pierwotna wypowiedź, po jej kolejnym przeczytaniu, nadal zawiera w sobie – odczuwalny przynajmniej dla mnie – negatywny ładunek emocjonalny.  W ramach wyjaśnienia zostałem jednak tak ładnie pogłaskany, że nie pozostaje mi nic innego, jak pomruczeć, przymknąć ślepia i zasnąć.  ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Nie zasypiaj, Sethraelu, nie zasypiaj, tylko czytaj kolejne teksty i komentuj, bo jak mówiłam – Twoje komentarze są ważne i wnoszą coś do twórczości – przynajmniej mojej. Rozsądne uwagi i wskazówki są zawsze w cenie! A i emocje też, jesli są poparte uzasadnieniem.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Błagam, ludzie! Ok, wstaję rano, nie mam pradu, nie mam netu, nie mam zasięgu, nie mam ogrzewania. Wsiadam w auto, jadę parę kilometrów, żeby złapać zasięg. Spotykam panów z Tauronu, rozmawiamy sobie chwilkę. Miło jest. Za godzinę ma być prąd. Wracam do domu, wjezdżam na tą moją górkę, auto nie chce wjechać, bo się ślizga. Zjeżdżam więc ostrożnie, na wstecznym, autko staje w poprzek drogi i sobie zjeżdża bez kontroli, w tuje sąsiada. Jakoś mi się udaje, zostawiam auto na dole, lezę pod górę, zadyszka i w ogóle. Zimno jak pieron, wieje jak cholera, czekam godzinę, dwie, trzy… No, coś piszczy na dole, jest wreszcie prąd! Co włączam najpierw? Piec? Nie! Komputer! Internet! NF!  I – Bemik kłóci się z Sethraelem! A właściwie Sethrael, niewierny Sethrael, co to chciał przerwać czytanie MOJEGO tekstu po kilkunastu linijkach [;)], kłóci się z Bemik. Sethraelu, jestem w stu procentach pewna, że Bemik nie chciała nic zasugerować. Tak samo jak ja. Na Twój komentarz też czekałam, dałam Ci to chyba zresztą do zrozumienia. Tak samo jak na Ryszarda, Bemik, Koika, Alex i aż boję się dalej wymieniać, bo jeszcze kogoś pominę i będzie źle. Więc przestanę. Czekam na WSZYSTKIE komentarze. Te budujące – pozytywne, ale z równą niecierpliwością na te krytyczne, bo uczą. Takie jak ten Szkapy, Agroelinga czy nawet Prim.chuma, wydany po nudnym wstępie. Pokój!

A, oczywiście skoncentrowałam się na sobie. :) Bemik napewno też czeka na wszystkie komentarze, pozytywnie motywujące, ale i krytyczne. No nie, Bemik? :)

Bemik, kiedy mi tak dobrze – w półśnie. :) Eee, ależ Ocho, ja się z Bemik wcale nie kłóciłem i nie kłócę. Nie spodobało mi się coś, bo odebrałem jak odebrałem (zaznaczam – ogólnie, nie personalnie),  to i napisałem, że mi się nie podoba. Nie byłbym sobą, gdybym tego nie zrobił. :) A o tym, żeby nie napisać, że wypowiedź osoby, którą lubię, ruszyła mnie w jakiś niepożądany sposób, nie może być mowy! Kiedyś, pod pewnym tekstem Rogera, Ryszard – którego właśnie bardzo lubię – napisał coś, co mnie zjeżyło i wyszła z tego dyskusja niemała; no ale jak mógłbym nie zareagować, skoro zdanie tej osoby cenię? Jak mógłbym przejść milcząc? To byłoby przecież zwyczajne olewanie! :)   Zmieniając wątek, niewierny Sethrael przerwał czytanie Twojego tekstu z dwóch powodów: 1. Nie miał wtedy czasu (ale i tak postanowił zacząć i teraz za to obrywa!:)) 2. Jak juz zaczął, nadział się nie tylko na cytowany wcześniej fragment, ale tez na powtórzenie zadowolenia w dwóch (o ile dobrze pamiętam – drugim i trzecim konkretnie) zdaniach. Postanowił więc, Niewierny, poczekać, aż czasu na właściwą kontemplację arcydzieła będzie miał odpowiednio dużo oraz na to, aż pierwsze wrażenie zniknie w mrokach wymuszonej ignorancji. :) Ps. Ach, kobieta za kierownicą! Choć i tak dobrze, że lekcji u Krajemarty nie brałaś :D (musiałem!) :D

Sorry, taki mamy klimat.

Kobieta za kierownicą! Ja Ci dam! Tak w ogóle, to mój mąż już w tych tujach kiedyś siedział. Terenówką. Ja jeszcze nie! Mydelniczką. :)

Jak ja przestałam się kłócić, to Wy musieliście zacząć? Fe, a na dodatek ja nie prowadzę, więc nawet nie mogę się wymądrzać!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A, bo ja tak mam, jak słyszę "kobieta za kierownicą"! :))) I umiem parkować równolegle, o!

A, bo ja tak mam, jak słyszę "kobieta za kierownicą"! :))) – Gdybym wiedział, nigdy nie napisałbym tak prowokacyjnego tekstu! :)

I umiem parkować równolegle, o! – Ocho, wiemy jaki to portal, ale komentarze nie muszą zawierać w sobie fantastyki. :D

Sorry, taki mamy klimat.

Ja umiem jeździć – mój mąż stwierdził ileś lat temu, że mieszkamy na wsi (wprawdzie tylko dwa km od Warszawy), ale wtedy była to wiocha, do której dojeżdżał tylko pekaes, a telefon mieli nieliczni, a na dodatek wywoływało się panią telefonistkę waląc w widełki. Więc uznał, że warto poświęcić trochę czasu i nauczył mnie prowadzić, bo gdyby w domu zdarzyło się jakieś nieszczęście, zawsze dowiozę kogoś z domowników do szpitala. No więc teoretycznie umiem, ale szczerze – nie odważyłabym się włączyć do ruchu – pewnie na pierwszym skrzyżowaniu zasłoniłabym oczy. I tyle z mojej nauki!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

I przestańcie się w końcu wykłócać! Ech, baby…

Sorry, taki mamy klimat.

Sethraelu, jesteś typowym przedstawicielem swojej płci – złośliwym małpiszonem! :)

To rozumiem, Ocho. Mój chłop też tak ma – na ulicy, każdy samochód, który wykona dziwny manewr ma natychmiast komentarz – Baba, noż k…wa mówiłem, że baba. 

Jedynie moja córka jest spoza tej kategorii – otrzymała komentarz: jeździ z jajami! I to był największy komplement z ust ojca.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Że małpiszonem – niech będzie – kilka luster pękło, lecz ocalałe nadal ukazują coś człekokształtnego (kto wie, co pokażą, jak je kiedyś odmyję); ale że złośliwym? Kłamstwo, potwarz, pomówienie, obraza i hańba! <foch mode ON> :) :)

Sorry, taki mamy klimat.

Ja zawsze mówię – od razu widać, że facet! Zresztą, jeżdżę Zakopianką, to jest zdradliwa droga. I codziennie są na niej stłuczki, wypadki, zwłaszcza przy ładnej pogodzie, jak kierowcom zaczyna odbijać. I niemal zawsze przy takim aucie w rowie czy w barierce stoi facet z głupią miną. :)

A jaką minę ma mieć biedny, uczciwy facet, kiedy sprawczyni wypadku uciekła, hm? Poza tym, nie dam się wciągnąć w te Wasze prowokacyjne, feministyczne gierki poglądowe, za pomocą których chcecie zniszczyć NASZ świat! I nadal jestem w trybie fochowym, o!

Sorry, taki mamy klimat.

Sethraelu – cytując " lecz ocalałe nadal ukazują coś człekokształtnego" – małpy w większości są człekokształtne :-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, na tym właśnie miała polegać autoironia ;)

Sorry, taki mamy klimat.

…Matko jedyna, co się tu dzieje… Wątek dłuższy, niż u Rogera. Nawiasem pisząc, brakuje mi tego "przegadane". Pozdrowienia.

E, do Rogera to jeszcze, jeszcze. Też trochę mi brakuje, ale pewnie Roger odrodzi się wraz z nową stroną. U Was też tak wieje? Internet mi mówi, że to na północy i zachodzie, a ja patrzę na mapę i jednak, jak wcześniej, najbardziej by do mnie pasował południowy wschód. To jakieś szaleństwo jest! A jutro na zachód jadę, to tam chyba same ruiny zastanę!

Na zachodzie bez zmian :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nieprzyzwoicie dobra historia obyczajowa. Pełnokrwiści bohaterowie, naturalne dialogi, subtelnie wpleciony humor – jest za co ten utwór chwalić! Ocho, nie wiem – bo skąd ;) – jak dużo czasu poświęciłaś na dopracowanie tego opowiadania, jednak odniosłem wrażenie, że pisanie przychodzi Ci z łatwością – czytając, czułem się, jakbym słuchał opowieści snutej przez wprawnego bajarza.

Polubiłem Samara :) Człowiek tak wyrozumiały zasługuje wyłącznie na sympatię. Oraz Dobrą – za jej szczere, choć już nie tak owocne, chęci ;)

Okej, pochwaliłem… to teraz trochę pomarudzę:

Wuj przez kilka godzin cierpliwie, chociaż jednak z narastającą irytacją, bo przecież musiał się domyślać, pytał, co spowodowało ten stan.

Pogubiłem się w tym zdaniu. Rozbiłbym je na dwa lub skrócił.

Po raz pierwszy rozzłościł się autentycznie, głośno, gwałtownie i na kilka dni. Po jakimś czasie otwarta wściekłość wygasła, ale podejrzliwość i rozczarowanie gościło w jego oczach jeszcze długo.

To mi się gryzie. Propozycja: “Po raz pierwszy rozzłościł się autentycznie, głośno, gwałtownie. Po kilku dniach otwarta wściekłość wygasła, ale podejrzliwość i rozczarowanie gościło w jego oczach jeszcze długo.“

– Samar! – Krzyknął już w progu Vuk.

– Wujku! – Zawtórował mu zaraz Dragan.

“Krzyczał” i “zawtórował” z małej litery.

Luba natomiast zdawała się tkwić w nim w doskonałej symbiozie.

Z nim?

– Jak… praca? – Zapytała powoli, ostanie słowo wypowiadając z namysłem i wyraźnie wyczuwalną kpiną.

“Zapytała” z małej – ten błąd pojawia się jeszcze kilkukrotnie.

– Może powinno zacząć. Zwłaszcza, że już trochę krwi naszej rodzinie napsułeś…

“Zwłaszcza że”, nie “zwłaszcza, że”. Przecinek przed “zwłaszcza”.

– Rano będziesz już mogła wyjść. Wybacz, wystarczy, że mam na głowie mojego niemądrego brata. –

Niepotrzebny myślnik na końcu.

 

A z innej beczki:

– Nie zawsze taka była. I ma rację. Rzeczywiście nie prowadziłem się kiedyś najlepiej.

Dragan roześmiał się. Wszyscy o tym wiedzieli. Podłużna blizna na czole wujka i pokracznie wytatuowana czaszka na jego nadgarstku stanowiły widoczne ślady po przeszłości.

Cholerne ślady po hulaszczej przeszłości :) Blizny nad czołem, co prawda, mi ta przeszłość nie pozostawiła, za to wytatuowana czaszka… eh, szkoda gadać :P

 

Dziękuję i pozdrawiam.

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Nie masz pojęcia, jak miło znaleźć miły komentarz pod starym tekstem. :) Dzięki za poprawki, jak tylko będę miała chwilkę, naniosę je. Z tymi dialogami to aż uwierzyć nie mogę.

Ten tekst rzeczywiście pisało mi się łatwo. W ogóle rzeczywiście zazwyczaj pisze mi się łatwo, ale nie dlatego, że jestem taka genialna, tylko dlatego, że pisanie traktuję wyłącznie jako rozrywkę, więc jak zaczyna mi iść jak po grudzie (co się zdarzyło nie raz i nie dwa) – to odpuszczam. ;) 

 

Więc – jakbyś miał kiedyś ochotę na jakąś nieprzeciążającą mózgownicę prostą historię – to zapraszam. 

 

EDIT: A ta pokraczna czaszka na nadgarstku to odgapiona od mojego męża. Też jedna z pamiątek po czasem dziwnej młodości. ;)

U mnie cholerstwo zagnieździło się na ramieniu – aż wstyd wyjść na plażę ;)

 

Z zaproszenia skorzystam bardziej niż chętnie – może nawet dzisiaj jeszcze się skuszę :) Ale później; naczytałem się, czas trochę popisać!

Look at every word in a sentence and decide if they are really needed. If not, kill them. Be ruthless. - Bob Cooper

Miś ma osobistą frajdę, gdy natrafia wśród tekstów z przed lat na takie jak ten. Odkurza i może polecić wszystkim. I ‘naukowe’ komentarze też. Te pozostałe są zabawne smiley

I jeszcze raz wielkie dzięki.

Nowa Fantastyka