- Opowiadanie: Elektroniczne_kiwi - Nic tu po mnie

Nic tu po mnie

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Nic tu po mnie

 

Spalony słońcem step rozciągał się po sam horyzont i chłopiec wiedział, że nie wróci dziś do domu na obiad. Był skłonny nawet przypuszczać, że z przyjemności powrotu w rodzinne progi nie skorzysta już nigdy w doczesnym życiu.

 

Po prerii tułał się już trzy dni, a manierka z wodą od dłuższego czasu nie wydała nawet kropli do jego wyschniętego gardła. Na początku próbował iść cały czas w jedną stronę.

 

– Przecież w końcu gdzieś dojdę – powtarzał przez pierwszy dzień.

 

Druga doba upłynęła pod znakiem rozmyślań, których skutkiem było uświadomienie sobie przez niedorostka, że nawet konno step można pokonać minimalnie w tydzień.

 

Przez trzeci dzień chłopiec już tylko rozpaczał, nie uronił jednak ani jednej łzy, gdyż jego organizmowi brakowało już płynów na takie marnotrawstwo.

 

„Prochem jesteś i do prochu wrócisz” – mówił w malignie. Wreszcie upadł na ziemię, a ze złamanego nosa poleciała prawie zastygła krew. Latające nad chłopcem od dłuższego czasu sępy zaczęły zniżać lot.

 

***

 

Jackie lubił pisać takie opowieści. Przenosił się do wykreowanego przez siebie świata i zapominał o całym złu dwudziestotrzywiecznego miasta. Często robił to przed stresującymi chwilami. Przed maturą opisywał powstawanie miasta Rea-Amanar, przed rozmową o pracę sławną Bitwę Tysiąca Wyżyn, a przed pierwszym skokiem ze spadochronem wyprawę do Gór Trzeciego Spotkania.

 

Teraz czuł się ambiwalentnie. Z jednej strony wizja Wszechwiedzy przez dwadzieścia cztery godziny napawała go entuzjazmem, ale z drugiej bał się jej. Mógł zrezygnować, ale już nigdy by tego nie dostąpił i jego egzystencja pozbawiona byłaby jakiegokolwiek sensu. I tak po tym wspaniałym dniu wiadomości są kasowane, ale zawsze warto. Już zdecydował.

 

Zaczął się pakować. Laboratorium, w którym dokonywano Uwolnienia, znajdowało się mniej więcej w centralnym punkcie Unii Europejskiej. Jackie miał być na dworcu w Nancy 23.09 o 11:46, a stamtąd już go ktoś odbierze.

 

Wypakował torbę po brzegi, zawiesił na ramieniu i zamknął mieszkanie. Był konserwatystą

i nie skorzystał z teleportera, zjechał windą. Gdy dumnie kroczył przez hol, quuxem zamawiał taksówkę. Kiedy wyszedł, już na niego czekała. Usiadł na kanapie z tyłu i powiedział do przewoźnika:

 

– Na dworzec.

 

– Cztery dolary – odrzekł tamten i wcisnął przycisk, na który to sygnał małe pudełeczko otworzyło się i zastukało zachęcająco. Jackie wrzucił właściwą kwotę, a pojazd poleciał w górę. Podróż, oprócz jednego zakrzywienia czasoprzestrzeni na drodze poszła sprawnie. Dwadzieścia minut później wchodził już do pociągu.

 

Opłatę z jego komputerka pobrano automatycznie. Gdy zajął swoje miejsce, zaczął przeglądać oferty hoteli. Przyjeżdżał dwa dni przed czasem, chcąc zwiedzić miasto. Pociąg ruszył.

 

Po kwadransie, kiedy zarezerwował już dla siebie miejsce w jednym z pensjonatów, do wagonu wszedł staruszek z długą brodą. Jego rozbiegane oczy zwróciły się na chwilę w stronę Jackiego i mężczyzna dostrzegł w nich błysk. Trwało to krótką chwilę, jednak wrocławianin poczuł się nieswojo. Niedługo potem staruch zniknął w następnym wagonie.

 

Jako, że Polska pod względem kolejnictwa nadal pozostawała w ogonie Europy, jego podróż miała jeszcze potrwać cztery kwadranse. Poświęcił ten czas na pisanie.

 

***

 

Wielkimi krokami zbliżał się Wielki Jarmark, odbywający się pod koniec jesieni, kiedy wszystkie zbiory zalegały już w spichlerzach. Tysiące ludzi ciągnęło do Rea-Amanar, stolicy zachodu poznanego świata. Miasto było praktycznie nie do zdobycia. W podziemiach biło źródło krystalicznie czystej wody, dwa mury zewnętrzne osiągały wysokość trzydziestu metrów i szerokość dziesięciu. Warownia posiadała bezpiecznie ukryte własne stada bydła, pola uprawne, dostęp do morza i strzeżone tunele ciągnące się aż do Gór Trzeciego Spotkania.

 

Wia-Laarie przybył do tego miasta-państwa zdobyć fortunę swoim szczęściem i sprytnymi sztuczkami w grze w Zgadującego. Była ona dość prosta. W specjalnym kubeczku potrząsano kośćmi i kładziono je na stole, zakrywając zawartość naczynia ręką. Wygrywał ten, kto powie liczbę, która będzie najbliższa tej, która pojawiła się na dwunastościennej kości przeciwnika. Wia-Laarie nigdy nie zakładał się o duże sumy, gdyż nie ufał zbytnio swoim sztuczkom. Choć najczęściej i tak wygrywał.

 

Stanął w kilometrowej kolejce do bramy miasta i marzył o fortunie, którą zdobędzie. A jeśli się nie uda, zawsze pozostawała kradzież.

 

Kiedy sprawdzono i jego, czy nie wnosi do miasta żadnych niebezpiecznych przedmiotów typu proch czy zakazane księgi, ściemniało. Postanowił od razu skierować się do karczmy. Rozejrzał się po wnętrzu i upatrzył ofiarę. Chwilę później siedział już przy żołnierzu. I z tego co widać po wyrazie twarzy, chyba byłym żołnierzu. Wia-Laarie wyjął swój komplet do gry.

 

– Zagramy? – spytał z uśmiechem nowoprzybyły.

 

Tamten skinął głową i wyciągnął rękę po kubeczek z kośćmi, po czym położył na stół pięćdziesiąt drenów. Przyszły oszust zrobił to samo. Potrząsnęli równocześnie naczyniami i położyli je na stole. Mężczyzna nasłuchiwał. Dźwięk upadających kości w jego komplecie zmieniał się co trzy oczka, więc miał małą przewagę. I dlatego nigdy nie grał z nikim dwa razy.

 

– Siedem – powiedział Wia-Laarie.

 

– Cztery – odrzekł żołnierz. Odsunęli ręce. Udało się. Kość wojskowego pokazywała osiem, a właściciela kompletu dwa. Ledwo, ledwo. Gwardzista przyjął przegraną z gorzką rezygnacją i zamówił kolejny kufel piwa. Nawet nie domagał się rewanżu.

 

Przybysz wygrał akurat tyle, ile wystarczyłoby na jedną noc w średniej jakości gospodzie. Udał się więc do takowej, gdyż podróż dość go wymęczyła.

 

***

 

Mężczyzna dotarł wreszcie do miasta. Nancy zostało doszczętnie zniszczone w 2149 przez grupę fanatyków wyznających wiarę w Czarną Kawkę. Po stłumieniu rebelii zastanawiano się, czy jest sens odbudowywać metropolię, w końcu jednak postanowiono przedsięwziąć prace renowacyjne.

 

Teraz było to jedne z nowocześniejszych miast Europy. Gdy Jackie dotarł na miejsce, nie mógł nadziwić się ludzkiej pomysłowości. Kiedy leciał taksówką nad miastem, uczucie się wzmogło. Lot do hotelu był, niestety, dość krótki i mężczyzna wyszedł trochę zawiedziony, lecz od razu zrekompensowało mu to wspaniałe mieszkanie.

 

Gdy dotarł do pokoju, od razu nasiliły się wszelkie bóle wywołane męczącym dniem i mężczyzna runął na łóżko. Nawet nie miał siły, żeby pisać. Następnego dnia zwiedzał miasto wzdłuż i wszerz, poznawał ciemne zaułki i miał niewielką przygodę ze złodziejem, która zakończyła się nieszczęśliwie dla kieszonkowca. I miał wrażenie, że mignęła mu twarz brodacza z pociągu. Ale może to tylko wariacja jego mózgu? Nie miał pojęcia. Tę dobę zakończył tak samo jak poprzednią, czyli zaśnięciem od razu po przybyciu z wycieczki.

 

Kolejny dzień rozpoczął od pobudki o godzinie 09:24. Wziął prysznic, umył zęby i skorzystał z ubikacji, co zajęło mu razem około godziny. Następnie ubrał się w trochę tylko pognieciony garnitur i ruszył na dworzec. Na miejscu był kwadrans po jedenastej, gdyż kazał kierowcy oblecieć miasto dookoła, by się z nim pożegnać. Sensu to nie miało żadnego, gdyż i tak z powrotem będzie musiał tu wrócić.

 

Na dworcu wszedł do kawiarni i zamówił cappuccino. Gdy już wypił napój, zaczął rozglądać się po otoczeniu, lustrując innych klientów i wypatrując kogoś, kto miałby go przewieźć na miejsce Uwolnienia. Na chwilę zapiekły go oczy i musiał je zamknąć. Gdy je otworzył, koło niego siedziało dwóch mężczyzn w czarnych okularach.

 

– Prosimy z nami – powiedział jeden i wstał. Wyszli, po czym skierowali się do stojącego nieopodal range rovera. Jackie został usadowiony na tylnej kanapie. Okna miał zaciemnione na tyle, że nie widział absolutnie nic, a od przedniej części pojazdu dzieliła go metalowa osłonka. Zrobił to, co zawsze w takich sytuacjach. Zaczął pisać.

 

***

 

Wia-Laarie po trzech dniach pobytu w mieście zbił już niemałą sumkę i teraz przechadzał się po ruchliwych ulicach. Gdy zawitał na dziedziniec dzielnicy rzemieślniczej, odbywał się tam właśnie pokaz dwóch magów. O frekwencję czarownicy nigdy nie musieli się martwić.

 

Pierwszy przywołał pioruny, po czym okiełznał je i cisnął w drugiego. Tamten uchylił się i wyhamował wyładowania elektryczne, zanim trafiły w najbliższy dom. Kiedy tylko odwrócił się, już musiał pleść tarczę obronną, ze względu na rodzące się w ustach pierwszego maga zaklęcie.

 

Nawet niezłe, pomyślał mężczyzna, ale postanowił iść dalej. Do dzielnicy kupieckiej trochę bał się iść ze względu na niewyobrażalny ścisk, ale gdzie indziej można wydać zarobione pieniądze?

 

Mężczyzna przechadzał się między kramami, a wszędzie kuszono go pięknymi tkaninami, barwnymi perukami czy pięknie pachnącymi perfumami. Ale nie, Wia-Laarie musiał być inny od wszystkich i udał się do stoiska alchemika.

 

Pachniało tam dwutygodniowym trupem nietoperza, końskimi odchodami i wymiocinami smoka. Mistrz eliksirów poderwał się z krzesła, widząc nowego potencjalnego nabywcę i wykrzyknął:

 

– Witam szanownego klienta! Jak dla pana, mam tu coś ekstra – ściszył głos. – Czy słyszał pan może o napoju, dzięki któremu zawsze znajdzie się wodę na stepie? – spytał, po czym wręczył mężczyźnie fiolkę. Ten otworzył ją, popatrzył na gęstą, czerwoną maź i powąchał. Pachniała jak krew. Krew umęczonego dwunastolatka.

 

***

 

Drzwi otworzyły się, lecz zanim Jackie zdążył się rozejrzeć, jego quux zaczęły zalewać reklamy, które przesłaniały mu wszystko dookoła. Mężczyzna nie mógł się od nich opędzić aż do chwili, gdy wprowadzono go do małego, białego pokoiku. Tam kazano rozebrać się do podkoszulki i majtek i usiąść w fotelu.

 

– Gotowy? – spytał ktoś wyglądający na lekarza. Jackie nie był, ale skinął głową i w jego wszczepionym do mózgu komputerku zaczął się instalować nowy program. A więc to tak, pomyślał mężczyzna i odprężył się.

 

Kilka minut później instalacja dobiegła końca, a zegar naprzeciwko Jackiego zaczął odliczać. Mężczyzna zaczął zagłębiać się w tajniki wiedzy. Czytał o epidemiach i tragediach. O katastrofach naturalnych i wojnach religijnych. Ale najbardziej fascynujące były lata 2067-2074, kiedy to przeludniona Ziemia nie mogła już wyżywić mnożącej się ciągle rzeszy ludzi.

 

Jackie pożerał informacje o zamieszkach i buntach w miastach. Czytał o zbiorowych samobójstwach i zamachach. Skorumpowane rządy państw postanowiły wtedy podjąć ostateczną, rozpaczliwą próbę założenia plantacji uprawnych na innych planetach. Na szczęście udało się, lecz śmierć zebrała już swoje żniwo. Postanowiono wymazać tę tragedię z pamięci następnych pokoleń.

 

Jackie opadł zrezygnowany na fotel. Upłynęła do tej pory dopiero połowa wyznaczonego czasu, lecz mężczyzna uznał, że nie chce wiedzieć więcej. Już i tak posiadł za dużą wiedzę. To nie na jego nadwerężone nerwy. Poprosił o szklankę wody. Lekarz przyglądał mu się w skupieniu.

 

Napój był przyjemnie lodowaty. Jackie zagłębił się w mniej ważne informacje, w ostatnią godzinę wrócił jednak do tych pamiętnych ośmiu lat i po raz ostatni przeżywał tę tragedię razem ze swoimi przodkami.

 

Gdy zostało mu już ostatnie pięć minut, wydawało mu się, że widzi w drzwiach pokoiku brodacza z pociągu. Wyciągnął do niego rękę w bezsensownym geście, a tamten się do niego uśmiechnął, po czym odwrócił i wcisnął coś w swoim telefonie. Gdy zainteresowany zachowaniem pacjenta lekarz spojrzał w tamtą stronę, starca już nie było. Czas się skończył. Jackiego uśpiono.

 

Mężczyzna obudził się w swoim pokoju w hotelu w Nancy. Usiadł na łóżku i rozejrzał się. W wystroju wnętrza nic się nie zmieniło, w jego ubraniu również. W ręku trzymał zapakowaną torbę. Ktoś energicznie zapukał do drzwi i krzyknął:

 

– Wychodzić! Następni czekają!

 

Tak więc opuścił pokój, mijając za drzwiami kobietę z recepcji. Po dwóch kwadransach był już w pociągu jadącym do Wrocławia. Czuł się dziwnie.

 

Bardzo go korciło, by zacząć pisać. Miał wenę twórczą, która nie pozwalała mu czekać. W jego głowie kiełkował pomysł. Jackie pozwolił mu się rozwinąć, po czym otworzył program tekstowy i zaczął spisywać.

 

***

 

Rea-Amanar było dumnym państwem. Dookoła siebie miało różne koczownicze plemiona, które jednak zwykle trzymały się z dala od miasta i głównego szlaku, otoczonego z obydwu stron pięciometrowym murem, po którym krążyli strażnicy. Co ćwierć mili ustawiona była strażnica, w której stacjonowało kilkunastu wyszkolonych żołnierzy.

 

Władze zawsze ceniły najbardziej honor, który często w przeszłości wiele ich kosztował. Przyjmowały skazane na porażkę bitwy na otwartym terenie, mimo że mogły schować się za murami, dały się łatwo podburzać, wypowiadały krwawe wojny oraz nie kazały wycofywać się wojskom w starciach, w których zwycięstwo przeciwników było pewne.

 

Nie stosowały się jednak do honorowych zasad, jeśli nikt nie wiedział o ich poczynaniach, jak było to w czasach Wielkiego Głodu, kiedy to pola nie obrodziły, a zwierzęta nie przyleciały z zimniejszych krajów. Wtedy to ludzie jedli korzonki i ziemię, by oszukać organizm, a władcy ucztowali sobie w najlepsze, za pieniądze podatników sprowadzając żywność z bogatszych państw.

 

Wówczas zaatakowało koczownicze plemię Arqa-Aarmuro, a osłabieni wojownicy nie mieli siły się bronić. Rea-Amanar zapożyczyło się po uszy, ale w końcu zażegnano niepokój, lecz kolejne pięć pokoleń miało odpokutowywać za swoich przodków.

 

Iija-Reama pamiętał, jak cieszył się z pierwszej od miesiąca dostawy jedzenia. Stacjonował wtedy w jednym z ustawionych w okręgu grodów, w którego środku znajdowało się główne miasto. Mężczyzna na własnym ciele odczuł najazd barbarzyńców, po którym blizna na brzuchu miała już zostać do końca życia.

 

Zapanował pokój, a miasto-państwo zaczęło zawiązywać sojusze, kontrakty, prowadzić politykę na dłuższą metę. Władcy chcieli na zawsze wymazać niepowodzenie swoich przodków, więc w Rea-Amanar propaganda rozrosła się na szeroką skalę. I odniosła niezaprzeczalny sukces.

 

***

 

Jackie wyszedł z pociągu i pociągnął nosem. Alergia znowu dawała o sobie znać. Następnie mężczyzna skierował się do mieszkania. Miał zamiar jeszcze raz przeanalizować swoje teksty i wysłać je do redaktora naczelnego „Skarpy na końcu drogi”. Nazwy stały się ostatnio coraz bardziej fantazyjne, gdyż wszystko, co przyjęto za „normalne” już napisano.

 

Jackie zrobił sobie napój o smaku kawy, po czym wydrukował swoje prace. Było to bardzo staroświeckie zachowanie, porównywalne z pisaniem książek ręcznie sto lat wcześniej, lecz mężczyzna sądził, że tak wyłapuje więcej błędów. O parapet bębnił deszcz.

 

Po skończonej pracy, mężczyzna włączył Internet. Na prawie każdej stronie mówiono tylko o jednym:

 

„Więźniowie na Plutonie podejmują się pracy przy wydobyciu nowoodkrytej substancji!”

 

„Nareszcie na coś się nam przydadzą! Więźniowie z krańców układu rozpoczynają pracę.”

 

„Odkryto nową substancję na Plutonie. Przy jej wydobyciu mają pracować więźniowie.”

 

Jackie w pełni zgadzał się z tym, że skazańcy powinni się czymś wreszcie zająć. Ale nikt nie poruszył najważniejszego zagadnienia. A mianowicie, co jest tą tajemniczą substancją i do czego ma ona służyć. A sztuka zadawania właściwych pytań bardzo przydawała się w dzisiejszych czasach.

 

Jako, że na pisaniu kilku fragmentów do jednego pisma niezbyt można się wzbogacić, mężczyzna zatrudniony był w dwóch dwutygodnikach. Do końca tygodnia miał więc do zrobienia jeszcze wywiad dla ”Skupionej poczwarki w wysokim stadium rozwoju” z reżyserem najnowszego polskiego hitu, podpisującego się pod pseudonimem Ambitendencyjnego Mango.

 

***

 

Jackie nienawidził wywiadów. Sam, czytając różne czasopisma, omijał je, gdyż były, jego zdaniem, strasznie nudne. A teraz musiał siedzieć nad notatkami i sklecać rozmowę z niezbyt uprzejmym reżyserem w zdatną do przeczytania całość. Na stole leżał najnowszy numer „Skarpy na końcu drogi”.

 

Z oddali dochodził dźwięk reklamy pasty do zębów. Mężczyzna nie lubił samotności, ale nic innego w obecnej sytuacji mu nie pozostawało. Usłyszał energiczne pukanie do drzwi. Otworzył je, nie sprawdzając uprzednio, kogo ma zamiar wpuścić do domu.

 

W progu stanął średniego wzrostu mężczyzna w garniturze. Wpatrywał się chwilę w Jackiego, lecz gdy nie otrzymał zaproszenia do mieszkania, postanowił się przedstawić:

 

– Jestem Reonald Reyee, agent CBA trzeciego stopnia. – Mężczyzna pokazał odznakę. Jackie chwilę się wahał, lecz wizja niewpuszczenia funkcjonariusza tajnej policji do mieszkania wydała mu się zbyt abstrakcyjna i uchylił się na tyle, by przybysz mógł wejść do domu.

 

Reonald rozejrzał się po pomieszczeniu. Jackie uważał swoje miejsce zamieszkania za urządzone w miarę dobrze i nowocześnie. Tego zdania nie podzielał chyba agent CBA, gdyż nos i czoło mu się marszczyły, a dolna warga wysunęła do przodu.

 

Usiadł przy stole, na którym leżało czasopismo i otworzył na stronie, na której zaczynał się dział Jackiego.

 

– I po co to panu było? – spytał. Mężczyzna, do którego adresowane były te słowa wyglądał na zaskoczonego. – Ale już się pan nie wybroni. Co to, to nie.

 

– O co panu chodzi? – Naprawdę nie wiedział.

 

– Niech pan nie udaje niewiniątka. Chodzi o pana tekst. – Wręczył Jackiemu czasopismo. – Głoszenie prawdy jeszcze nigdy nikomu nie wyszło na dobre.

 

Do mieszkania wkroczyły dwa człekokształtne roboty. Wzięły pod ramię zdezorientowanego pisarza i wyszły z nim na korytarz, a następnie we czwórkę weszli do teleportera.

 

W chwilę później znaleźli się w sądzie. Wszystko działo się za szybko jak dla Jackiego. Z jego quuxa pobrano wszystkie potrzebne informacje, wprowadzono je do komputera sądowego, a po chwili na monitorze pojawił się wyrok: SKAZANY: 20 LAT ROBÓT; WYŻYWIENIE ŚREDNIE, MIEJSCE ZAKWATEROWANIA O WYŻSZYM STANDARDZIE, PRACA 10 GODZIN DZIENNIE.

 

– No to już wszystko wiemy, nie? – Reonald uśmiechnął się. – Za dwa dni wylatujesz. Przygotuj się… mentalnie.

 

Owe dwa dni Jackie miał spędzić w areszcie. Nie odbiegał on od standardów europejskich, czyli był dość przytulny. Jackie usiadł na łóżku i zaczął rozmyślania. W którym tekście ujawnił jakąś niewygodną prawdę? Którym aż tak naraził się władzom?

 

Te i inne pytania krążyły mu po głowie, a to, że nie umiał znaleźć na nie odpowiedzi połączone z tym, że w jego quuxie zablokowany został program tekstowy doprowadzało go do szaleństwa. Postanowił więc poćwiczyć.

 

Zaczął od brzuszków. Szło mu mozolnie, dawno nie wykonywał tego typu ćwiczeń. Po dwudziestu, gdy zakręciło mu się w głowie, uznał, że już wystarczy. Następny, wykonywany po krótkiej przerwie, był tzw. „rowerek”. Po kilkudziesięciu okrążeniach nóg na niewidocznych pedałach, kończyny same opadły na ziemię. Jackie miał wrażenie, że wszystkie zmartwienia wyparowały z niego wraz z potem. Odczuwał wewnętrzne spełnienie.

 

Dwa dni później, gdy siedział przypięty chyba najmniej wygodnym pasem w historii lotów Ziemia – Księżyc, wciąż nie znalazł odpowiedzi na dręczące go pytania. W lotach kosmicznych, które nie miały za zadanie dokonać jakichś odkryć, nie korzystano z teleporterów, nie chcąc przeciążać serwerów.

 

Na statku Księżyc – Pluton, z braku lepszego zajęcia Jackie oglądał prezentację wyświetlaną na monitorze przyczepionym na fotelu z przodu, która dotyczyła terraformacji Plutona. Po kilku minutach mężczyzna stwierdził, że jest na tyle nudna, że zasnąłby przy niej nawet student wydziałów zajmujących się owym zjawiskiem.

 

Więzienie było wielkim kompleksem obskurnych budowli. Tu nikt nie przestrzegał norm europejskich. Inspektor przyjeżdżał raz na kwartał. Zawsze trochę pomarudził, pomarudził i odjeżdżał.

 

Gdy tylko wyszli, kazano im się ustawić w szeregu. Już i tak zszargane nerwy Jackiego nie wytrzymały ujawnienia się brodacza z pociągu jako pułkownika. Mężczyźnie zakręciło się w głowie, ale nie upadł, gdyż podtrzymał go inny skazaniec. Był młody, miał na oko dwadzieścia cztery lata, blond włosy i przyjemny uśmiech.

 

– Jestem Keanalaan – mruknął.

 

– Jackie Wilhelm – odpowiedział pisarz i momentalnie zamilkł pod wzrokiem brodacza. Ten jednak nic nie powiedział, tylko powrócił do przerwanej przemowy.

 

Jackie dostawał codziennie kawałek chleba z masłem na każdy posiłek, a jego łóżko znajdowało się w obskurnej celi. Zastanawiał się czasami, jak mają ci, którzy zostali przydzieleni do pomieszczeń o niskim standardzie.

 

Następnego dnia mieli rozpocząć pracę przy wydobywaniu tajemniczej substancji. Nazwano ją B-tryminem. Miała konsystencję zastygłej lawy. Zawieziono ich kilkaset metrów pod ziemię, dano kilofy i kazano kuć.

 

***

 

Tymczasem na Ziemi wybuchły zamieszki. Ktoś dostał się do serwerów sądowych, a ktoś inny skojarzył, co nie podobało się państwu. Jeszcze ktoś się oburzył, a inny stwierdził, że trzeba o tym powiedzieć światu. I tak teraz na ulicach Poznania wybuchły kilkudziesięciotysięczne protesty.

 

W innych miastach również podniosły się głosy dezaprobaty dla polityki rządów. Ludność sąsiednich państw też zainteresowała się sprawą, a gdy zdała sobie sprawę, że tu chodzi również o nią, wyszła na ulicę.

 

W ciągu kilku dni zamieszki przerodziły się w bunty, a później w powstania. Zaskoczone państwa w ciągu dwóch tygodni straciły większość terytoriów. Zwoływano sztaby kryzysowe, próbowano rozmawiać z organizatorami protestów. Bezskutecznie. Ludzie mieli dość kłamstwa.

 

***

 

Na Plutonie Jackie nie odczuwał skutków tych działań. Oprócz kucia w skale przebywał również dużo czasu w bibliotece. Czas mijał mu także na rozmyślaniach o brodaczu.

 

Pewnego dnia tamten wezwał Jackiego do siebie. Przytulny domek przy siatce ogradzającej więzienie od reszty świata był miłą odmianą od obskurnej celi. Mężczyzna był podekscytowany.

 

Około dziewiętnastej stał przed drzwiami brodacza, moknąc w sztucznym deszczu. Wrota otworzyły się i w wejściu stanął staruszek obrany w szlafrok. Trzymał kubek z jakimś gorącym napojem.

 

– Dzień dobry – przywitał się Jackie.

 

– Witaj, młody – odpowiedział tamten. Miał wysoki, trochę przypominający damski, głos. – Wejdź.

 

Mężczyzna przestąpił więc próg i rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym usiadł na wielkim, staroświeckim fotelu przy równie ogromnym stole. Brodacz spoczął na miejscu obok niego.

 

– Pewnie zastanawiasz się, po co cię tu wezwałem – rzekł stary.

 

– Owszem. Co robił pan w pociągu, w Nancy i w laboratorium? – Staruszek uśmiechnął się.

 

– Jechałem z tobą pociągiem, bo cię śledziłem. Wtedy w mieście założyłem ci nadajnik po to, by odszukać laboratorium. Nie pytaj, jak do niego wszedłem i jak wyszedłem, ważne, że dzięki mnie zachowałeś mgliste wspomnienia z czasu, kiedy korzystałeś z Wszechwiedzy i przelałeś je na papier na swój, niezbyt dobry nawiasem mówiąc, sposób. Teraz na Ziemi trwa rewolucja, a ty jesteś jej prowodyrem i symbolem.

 

Jackie chciał zadać tyle pytań, ale nie wiedział zupełnie, od czego zacząć. W końcu zdobył się tylko na jedno słowo:

 

– Dziękuję.

 

– Bardzo proszę. – Brodacz się uśmiechnął. – Niedługo pewnie po ciebie przylecą. – Na dworze rozległo się zamieszanie.

 

– Zabrać pana? – spytał Jackie.

 

– Nie – odpowiedział tamten. – Spędziłem tu większość życia, więc tutaj chcę umrzeć.

 

Gdy pisarz wyszedł z domku, było już po wszystkim. Wzięto go pod ramię i zaprowadzono do dość dużego statku. Kiedy tylko klapa się zamknęła, a silniki ruszyły, zaczęto wiwatować. Jackie na początku nie dowierzał, gdy mówiono mu o sytuacji na froncie. Już prawie wszystkie państwa były pod kontrolą rebeliantów. Zostały tylko Chiny, Indie i Australia.

 

***

 

– Jak już umierać, to nie samemu – powiedział I Sekretarz Chin i wcisnął czerwony przycisk. Rakiety wystartowały. – Prawda to przeżytek.

Koniec

Komentarze

Tekst może być. Interesujący sposób na spełnienie warunków konkursu. Język. Masz jeszcze dużo możliwości wzbogacania słownictwa. Wtedy nauczysz się likwidować powtórzenia. Przykład: Twój bohater w kawiarni zamówił kawę. No niby normalna sprawa. Ale mogłeś mu zafundować jakiś określony rodzaj; espresso, cappuccino itp. Twój bohater w swoim tekście używał słów nie pasujących (chyba) do tworzonego świata – z jednej strony gra w kości i magia, z drugiej podatnicy i wyładowania elektryczne. Nie przemówił do mnie opis zamieszek. Przede wszystkim, wydaje mi się, że to zbyt szybko idzie. Poza tym, lud w różnych państwach buntuje się przeciwko rządom, a kraje tracą terytorium. Kto je przejmuje, skoro wszyscy mają te same problemy?

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarz ;). Tu chodziło o to, że przejmują buntownicy, jak w wojnie domowej.

Ogół nie chce wiedzieć, że jest myślącą masą złożoną z bezmyślnych jednostek

Przeczytałem. Początek podobał mi się nawet, nawet, ale im dalej, tym, wydaje mi się, gorzej. Tak jak do Finkli, nie przemówił do mnie opis zamieszek. Aha – i jakim cudem władze zodołały zatuszować ten wielki głód w XXI wieku? A poza tym, dlaczego? Czy nie lepiej byłoby zostawić te informacje o nim jako przestrogę dla tych przyszłych pokoleń? Ale ogólnie pomysł dobry, tylko wykonanie takie sobie ;) Tu kilka błędów wyłapałem:   Pierwsza scena, ta do gwiazdek – za duże nagromadzenie słowa „już”, co trochę przeszkadzało mi w czytaniu. W przedostatnim akapicie tej sceny masz nawet dwa „już” w jednym zdaniu. Bardzo upodobałeś sobie słówko „już”:

„Kiedy już sprawdzono i jego, czy nie wnosi do miasta żadnych niebezpiecznych przedmiotów typu proch czy zakazane księgi, już ściemniało. Postanowił od razu skierować się do karczmy. Rozejrzał się po wnętrzu i upatrzył ofiarę. Chwilę później siedział już przy żołnierzu. I z tego co widać po wyrazie twarzy, chyba byłym żołnierzu. Wia-Laarie wyjął swój komplet do gry.” „Lot do hotelu był, niestety, dość krótki i mężczyzna wyszedł trochę zawiedziony, lecz od razu zrekompensował mu to wspaniały hotel.” – Tu próbowałbym napisać inaczej jedno słwóko „hotel”. „Kiedy tylko odwrócił się, już musiał pleść tarczę obronną, ze względu na rodzące się już w ustach pierwszego maga zaklęcie.” – i znowu „już” J ZAKWARESOWANIA” – czy może zakwaterowania? J „Pod dwudziestu” – chyba po dwudziestu?

Mee!

Dziękiuję za opinię ;). Poprawiłem. Że też tego "już" nie wyłapałem. I nie tylko ja ;).

Ogół nie chce wiedzieć, że jest myślącą masą złożoną z bezmyślnych jednostek

Nie mam niestety czasu, aby wczytać się w tekst i napisać porządną opinię – miałem zamiar wobec tego w ogóle nie pisać komentarza. Wspomnę tylko o jednej rzeczy, która wydała mi się zabawna :) Skacze się "ze spadochronem", a nie "ze spadochronu". To pewnie literówka, ale moja abstrakcyjna wyobraźnia podsuneła mi wesołe obrazy ;)

Oczywiście chodziło o wersję "ze spadochoronem" ;).

Ogół nie chce wiedzieć, że jest myślącą masą złożoną z bezmyślnych jednostek

Fajne, ciekawe,  podobało mi się

Przynoszę radość :)

cieszę się ;)

Ogół nie chce wiedzieć, że jest myślącą masą złożoną z bezmyślnych jednostek

Ja ten tekst odświeżam i zachęcam do lektury, bo otrzymał bardzo mało komentarzy, a warto o naszą portalową młodzież dbać.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Przeczytałam bez większej przykrości, ale i bez satysfakcji. Przeszkadzały różne nielogiczności i nie najlepsze wykonanie. Jestem przekonana, że gdybyś pisał to opowiadanie teraz, byłoby ono bardziej dopracowane, lepsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka