- Opowiadanie: Bohdan - Biała nienawiść

Biała nienawiść

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Biała nienawiść

 

Brnąłem przez tłumy na Seven Sisters niczym myśliwy pokonujący gęstwinę leśną, z tą różnicą, że na nic nie polowałem. Towarzyszył mi Henry, który sprawnie rozpychał się między płynącą rzeszą ludzi. Mijaliśmy przechodniów i dziesiątki małych sklepików, rozsianych wokół jednej ze stacji londyńskiego metra. Można tu było kupić wszystko: od suszonego mięsa afrykańskich kóz po kolumbijską kokainę, czy nawet gnata – jeśli ktoś się tylko dobrze zakręcił. Wieczorem na placu pojawiały się prostytutki, które przy słabej koniunkturze potrafiły dać dupy za dwadzieścia funtów, a nad ranem czasami za połowę tej kwoty. Dzielnica została rozbudowana i zasiedlona głównie przez przybyszów z Karaibów, ale mieszkali tutaj również Afrykanie, Irlandczycy i emigranci ze Wschodniej Europy oraz Południowej Ameryki. Okolica nie cieszyła się dobrą sławą, choć mnie nigdy nie spotkało tutaj nic złego.

 

 

Na chwilę odbiegłem myślami w przeszłość; wspominałem przyjazd i niektóre fakty, które wydarzyły się wraz z początkiem pobytu w stolicy Anglii.

 

 

Dwa lata wcześniej opuściłem ojczyznę i wylądowałem na lotnisku w Stansted. Po przybyciu do Londynu zamieszkałem w niewielkim pokoju, który wynająłem od jakiegoś grubego Żyda. Takiego w dziwacznym wdzianku, z długimi pejsami oraz kipą na środku głowy.

– Ja throche mówić i rozumieć po polsku. Moja babhcia mieszkała przed wojna pod Krakowia – powiedział zmutowaną polszczyzną, po czym opuścił moje skromne progi. Potem widywałem go raz w miesiącu, kiedy z zapałem przeliczał pieniądze za wynajem.

 

 

Tydzień później zatrudniłem się jako barman w pubie. Pracowałem blisko mojego mieszkania, co w tak ogromnej metropolii nie było wcale łatwe do zrealizowania. Bardzo mi to odpowiadało, nie tylko ze względu na koszty, ale również dlatego, że wtedy jeszcze dość słabo znałem miasto.

 

 

Wszelkie bary, puby czy kluby mają to do siebie, że poznaje się tam wielu ludzi. Niektórych spotykasz tylko raz, a innych widzisz niemal codziennie. Do tej drugiej kategorii klientów należał Henry Bang. W gronie znajomych nazywany Big Bang, a to z powodu prawie dwóch metrów wzrostu i sporej nadwagi. Oprócz tego wyróżniała go głowa zawsze ogolona na zero i błyszcząca w słońcu niczym karoseria samochodu, który właśnie wyjechał z myjni. Henry sześć lat temu wyemigrował z Kamerunu. W swojej ojczyźnie ukończył geodezję, a w Londynie pracował jako operator wózka widłowego w jednym z magazynów Tesco.

– Ale jeszcze kiedyś wrócę do kraju i będę pracował w zawodzie – zarzekał się niejednokrotnie. – Po prostu czekam na właściwy moment.

– To tak jak ja! – odpowiadałem zazwyczaj w ten sam sposób, po czym rżeliśmy jak konie na widok siana.

 

 

Któregoś wieczoru Bang wspomniał, że śpiewa w kapeli, którą utworzył wraz z kilkoma Jamajczykami. Ucieszył się, kiedy opowiedziałem o swojej muzycznej przeszłości w zespole reggae. Szczęśliwym zrządzeniem losu brakowało im jednego gitarzysty, bo poprzedni właśnie przeniósł się do Birmingham.

 

 

Nie mogłem, a przede wszystkim nie chciałem odmówić.

 

 

I tak od ponad roku grałem w zespole, a i pracę zmieniłem na ciekawszą. Dzięki znajomościom Andy'ego, naszego perkusisty, otrzymałem etat w sklepie muzycznym na Camden Town. Nie dość, że lepiej zarabiałem, to zajmowałem się tym, co najbardziej lubiłem robić: muzyką. Rzadko graliśmy koncerty, więc praca sprzedawcy stanowiła moje główne źródło utrzymania.

 

 

– Bob, słyszysz mnie? – Głos Henry'ego wyrwał mnie z zamyślenia. – Co? Znowu myślisz o niej?

 

 

Nie tak dawno temu miałem narzeczoną, Martę, którą kochałem jak nikogo innego na świecie. Każdego dnia tęskniłem za nią. W międzyczasie byłem kilka razy w Polsce, żeby zobaczyć moją kobietę, żeby poczuć jej zapach. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego odkładała przyjazd do Wielkiej Brytanii. Ciągle słyszałem jakieś wymówki: a to problemy zdrowotne jej ojca, a to szlifowała angielski, a to to, a to tamto. W końcu zakomunikowała mi telefonicznie, że poznała kogoś. Nawet się nie zająknęła, mówiąc mi o tym. Rozryczałem się jak bóbr, prosiłem, błagałem, żeby mnie nie zostawiała. Usłyszałem coś o płaczliwym mięczaku, a potem słowa, które obijały mi się wewnątrz czaszki przez kilka miesięcy: Seks z każdym facetem, z jakim cię zdradziłam, był o wiele lepszy niż z tobą. Zareagowałem wiązanką zmyślnych przekleństw i wyzwisk. Dopiero po kilku minutach zauważyłem, że Marta rozłączyła się dużo wcześniej. Wpadłem w szał i rzuciłem komórką o ścianę mojego pokoju. W ten sposób nowiusieńka nokia dokonała żywota.

 

 

– Nie, nie myślałem o niej – skłamałem.

 

 

Swój skromny dobytek – samochód, gitarę wraz z nagłośnieniem oraz szafę płyt kompaktowych i książek – zostawiłem narzeczonej. Olałem to. Po jakimś czasie uczucie miłości zastąpiła nienawiść, co wyraziłem spaleniem kilku fotografii Marty i bluzgami pod jej profilem na Facebooku. Teraz nawet nie wiedziałem, co się z nią działo, bo w kraju nie pojawiłem się od ponad ośmiu miesięcy. Ona z kolei zmieniła numer telefonu i przestała odpowiadać na maile.

 

 

Henry spojrzał na mnie wymownie.

– No, dobra – westchnąłem. – Pomyślałem, że fajnie by było, jakby spadła ze schodów i skręciła sobie kark.

 

 

To z powodu Marty jechałem przez kilka miesięcy na kokainie, do tego suto zakrapianej alkoholem. Tylko dzięki zamiłowaniu do muzyki i pomocy kolegów z zespołu, a przede wszystkim Henry'ego, wyszedłem z tego gówna. Od dłuższego czasu nie miałem do czynienia z prochami. No, może nie tak do końca, ale w każdym razie przestałem być niewolnikiem używek. I co najważniejsze, znowu polubiłem życie.

 

 

– Daj spokój, kolego. – Poklepał mnie po ramieniu wielką jak łopata dłonią. – Jest tyle dziewczyn, tylko popatrz. Weź sobie jakąś, w końcu masz już ponad trzydzieści lat.

 

 

Rozejrzałem się wokół, i rzeczywiście, zauważyłem sporo kobiet. Jedną grubszą od drugiej. Niezależnie od koloru skóry, wszystkie łączyła wspólna cecha: otyłość. Henry'emu, jako Afrykaninowi, nie przeszkadzało to w ogóle.

– Widzisz, jak laska ma trochę dużo tu i ówdzie, to zdrowe dzieci rodzi – wyjaśniał, lśniąc białymi jak śnieg zębami, które kontrastowały z jego czarną twarzą. – Poza tym przyjemnie jest się do takiego ciała przytulić.

 

 

Zawsze mu wierzyłem i ufałem, ale w tym jednym przypadku miałem odmienną opinię. Parsknąłem ironicznie, nie komentując słów Henry'ego. Zresztą nie było takiej potrzeby, bo doskonale znał moje zdanie na ten temat.

 

 

Jak co czwartek wieczór wracaliśmy z próby. Zawsze docieraliśmy razem do stacji metra, a potem każdy z nas podążał w swoim kierunku: Bang jechał na Wood Green, a ja dreptałem do domu na Stamford Hill.

– Ty, Big Bang. Zaczekaj moment – odezwał się ktoś za nami.

 

 

Zatrzymaliśmy się. W naszym kierunku szedł jakiś czarny mężczyzna. Był o głowę niższy od Henry'ego, a na jego czuprynie kłębiły się dredy, podobnej długości do moich, tyle tylko, że zupełnie siwe. Sięgały do ramion i częściowo zasłaniały przebiegającą po czole długą bliznę. Miałem trudności z oceną wieku mężczyzny, bo pomimo siwych włosów i twarzy pooranej zmarszczkami, wydawał się muskularny i biła od niego młodzieńcza witalność. Ale w jego wyglądzie najbardziej zwracały uwagę błękitne oczy. Wcześniej nie widziałem czegoś takiego u żadnego czarnego.

– W porzo, King Richie? – przywitał się Bang.

– Ta. Musimy pogadać – odparł i zmierzył mnie wzrokiem. – Na osobności.

– Dobra – zgodził się Henry, po czym rzekł do mnie: – Robert, jak chcesz, to idź.

– Zaczekam. – Uspokoiłem go ruchem dłoni. – Nigdzie mi się nie spieszy.

 

 

Oddalili się o kilka kroków, a ja usiadłem na murku okalającym niewielki trawnik. Obok przechodziło właśnie dwóch moich rodaków; spodnie dresowe adidasa, bluzy lonsdale, głowy ostrzyżone na zero. Kiedy mnie mijali, usłyszałem fragment toczonej przez nich rozmowy.

– Widziałeś tego brudasa? To Polak, ale z czarnuchami trzyma – powiedział ściszonym głosem wyższy z nich, znacznie mniej napakowany sterydami od swojego towarzysza.

– Żartujesz? Co za chuj – skwitował ten, którego łatwiej było przeskoczyć niż obejść.

Nawet nie zrobiło mi się przykro. Przywykłem, bo jak mawiał jeden z moich kolegów, któremu nie udało się uciec przed zasadniczą służbą wojskową: „Pierwsze prawo fali – jebać ziomali”.

 

 

Chwilę potem wyrósł przede mną Henry.

– Nie rozumiem, czemu czekałeś na mnie? Przecież i tak zaraz mam pociąg.

– Bo chciałem cię zapytać o tego gościa – odpowiedziałem. – Wydawał się jakiś taki dziwny. Kto to?

– King Richie? Stary przyjaciel, kiedyś mieszkaliśmy obok siebie. – Pokazał palcem kierunek. – Tam, zaraz za Tesco.

– Mieszkałeś na Seven Sisters? – Zdziwiło mnie to. Taki duży i grzeczny chłopiec jak Henry w dzielnicy gangów i dilerów?

– Tylko przez rok. Moje początki w Londynie nie należały do łatwych… Jakoś trzeba było sobie radzić. – Na twarzy Banga pojawił się wyraz zakłopotania.

– Łapię. – Postanowiłem na razie nie wnikać w przeszłość przyjaciela. – A ten Jamajczyk, to kto? Nie wyglądał na sympatycznego faceta.

– Nie jest Jamajczykiem, tylko Haitańczykiem – sprostował. Jego mina błyskawicznie przybrała poważny wyraz. – Zajmuje się magią. Jest kapłanem voodoo.

– Henry, mój przyjacielu. – Uśmiechnąłem się pobłażliwie. Takie opowieści traktowałem z przymrużeniem oka. Szczególnie po tym, jak kiedyś usłyszałem od pewnego Kenijczyka, że mężczyzną w jego ojczyźnie stawał się ten, kto gołymi rękami udusił lwa. – Poważnie pytam.

– A ja poważnie odpowiadam. – Ton jego głosu świadczył o tym, że nie żartował. – King Richie ma wielką moc. Z jego usług korzysta wielu ludzi z Karaibów i Afryki. Potrafi skutecznie dokonać zemsty na złych ludziach. Sam wiem, bo… – przerwał, po czym zagryzł wargę.

 

 

Wierzyłem mu. Chciałem zadać jeszcze kilka pytań, ale nie wystarczyło czasu. Pożegnaliśmy się, a czarny wielkolud wkrótce zniknął w podziemiach metra.

 

***

 

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Ciągle miałem przed sobą obraz niebieskookiego mężczyzny. Do głowy przyszedł mi pewien pomysł, choć wprowadzenie go w życie mogło być trudne. A na pewno niemożliwe bez pomocy Henry'ego.

W końcu zasnąłem.

 

Śniły mi się przerażające, ciemne postaci. Jakby żywe cienie. Wszystko to przeplatało się z dziwnymi rytuałami, których nie widziałem nigdy wcześniej. Byłem świadkiem śmierci młodego Afrykańczyka, rozszarpanego przez ogromnego lwa. Przyjrzałem się drapieżnikowi: miał niebieskie, ludzkie oczy. Zwierzę jednym kłapnięciem wielkich szczęk odgryzło nieszczęśnikowi głowę, po czym uderzyło w nią łapą. Czerep wolno potoczył się w moją stronę. Po chwili przeniosłem wzrok na leżącą u stóp zakrwawioną głowę. I zamarłem z przerażenia.

 

Obudziłem się zlany zimnym potem. Z objęć Morfeusza wyrwał mnie mój desperacki krzyk.

– Kurwa, co za pojebany sen – wymamrotałem ledwie słyszalnie. Głośniej, i do tego w szalonym tempie, waliło moje serce. Przez chwilę myślałem, że przekręcę się na zawał. Zdawałem sobie sprawę, że po takiej ilości dragów, które przyjąłem w przeszłości, moja pompka nie działała już tak sprawnie. W końcu uspokoiłem się, a tętno przestało dościgać mysie.

 

 

Wytarłem dłonią spoconą twarz, po czym spojrzałem na zegarek: za cztery godziny musiałem wstawać do pracy. Wtuliłem twarz w poduszkę z mocnym postanowieniem szybkiego zaśnięcia. Każdy późniejszy szmer lub inny cichy odgłos dobiegający gdzieś zza okna, powodował, że natychmiast sztywniałem i wytężałem słuch, jednocześnie bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. W ten sposób nie zmrużyłem już oka aż do rana.

 

***

 

Jakoś przetrwałem dzień w pracy, wypijając hektolitry kawy i przemywając regularnie twarz lodowatą wodą. Półprzytomny opuściłem sklep.

 

 

W drodze do domu postanowiłem zadzwonić do Henry'ego. Zaproponowałem mu wieczorne spotkanie w pubie, na co, nie kryjąc zaskoczenia, wyraził zgodę. Wiedział, że od kiedy przestałem pracować jako barman, rzadko odwiedzałem takie miejsca w środku tygodnia. Z kolei ja tłumaczyłem to przesytem.

 

 

Kiedy dotarłem do mieszkania, runąłem jak długi na posłanie. Między drzwiami a łóżkiem udało się zrzucić buty, natomiast reszta ubrań pozostała na moim ciele. Tym razem zasnąłem w mgnieniu oka.

 

***

 

– No, o co chciałeś zapytać? – zainteresował się Henry po wypiciu kilku łyków stelli. – Gadaj, bo widzę, że się kręcisz, jakbyś miał hemoroidy.

 

 

Rozejrzałem się. W pubie, prócz nas, było jeszcze tylko trzech klientów i barmanka, która znudzona żuła gumę i obmacywała kolczyk wkłuty w brew. Z głośników dochodził przećpany głos Cobaina śpiewającego „Come as you are”, a za oknem roztaczał się wspaniały widok na zalewaną strugami deszczu jezdnię i stojące w korku samochody.

 

 

– Wiesz – zacząłem – myślałem o twoim przyjacielu. Jak mu tam? O King Richie.

– Tak? A co z nim?

– Chciałbym, żeby mi pomógł – wycedziłem ostrożnie, powoli, niemal sylabę po sylabie.

– Już rozumiem. – Uśmiechnął się ironicznie, po czym dodał: – Zapomnij o tym. Nie ma takiej możliwości.

– Dlaczego? – zapytałem, nie kryjąc zdziwienia. – Tobie też kiedyś pomógł, prawda?

– Ale to było co innego. – Bang sprawiał wrażenie zdenerwowanego. – Stare czasy, nie chcę do tego wracać. Poza tym jest jeszcze inna przeszkoda. King Richie nie zechce ci pomóc.

Spojrzałem na niego pytająco.

– Bo, kurwa, jesteś biały!

Zaskoczył mnie. Nie mogłem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszałem przekleństwo z ust Banga. Odczekałem chwilę, aż się uspokoił. Po czym ponownie podjąłem temat.

– I ty mi to mówisz? Ty, piewca antyrasizmu i światowego braterstwa? To po co piszesz te piosenki, skoro to wszystko gówno warte? Tobie pomógł, bo jesteś czarny, a mi nie pomoże, bo jestem biały. Tak?! – Kończąc wypowiedź, niemal krzyknąłem. W każdym razie mimowolnie podniosłem głos.

Henry rozdziawił się, chcąc coś powiedzieć.

– Do dupy z tym – uprzedziłem go. – Nie chcesz zapytać, to nie.

 

 

Milczeliśmy przez dobrych kilka minut. Obserwowałem kręcące się śmigło ściennego wentylatora, a mój przyjaciel wlepiał wzrok w wypełnioną do połowy złocistym płynem szklankę.

 

 

– Dobra. – Niski głos Henry'ego wreszcie przerwał polsko – kameruńskie zawieszenie stosunków dyplomatycznych. – Pogadam z nim, ale nic nie obiecuję

– Dzięki, stary. – Uderzyłem szklanką o jego szklankę. – Na zdrowie.

Przebieg rozmowy tak wzmógł nasze pragnienie, że osuszyliśmy naczynia do dna.

– Teraz moja kolej – przypomniałem mu, po czym udałem się do baru.

Po chwili powróciłem z dwoma piwami w dłoniach.

– Aż tak bardzo jej nienawidzisz? – Usłyszałem.

– Henry, tak naprawdę to mam jednego wroga. Nazywa się Marta.

 

 

Pokiwał ze zrozumieniem łysą głową. Tego wieczoru nie wracaliśmy już do poruszonego wcześniej tematu. Wypiliśmy jeszcze następną kolejkę i rozeszliśmy się do domów.

 

***

 

Minęły trzy dni od naszej ostatniej rozmowy. Skończyliśmy próbę i właśnie szliśmy po wąskim chodniku. Nie przypominałem o obietnicy złożonej przez Henry'ego, choć świerzbił mnie język. Rozmawialiśmy o muzyce i o przyszłości naszego zespołu: co poprawić, gdzie przydałoby się zagrać jakieś solo i że perkusista grał jak zwykle równiusieńko niczym idealnie zaprogramowana maszyna.

Bang kiwał z zadowoleniem głową, aż w końcu odezwał się:

– Gadałem z King Richie. Zgodził się.

– Co? Tak? – Oczy powiększyły mi się, jak po wciągnięciu grama prochu. Byłem zaskoczony, bo oczekiwałem raczej odmownej odpowiedzi. – Naprawdę? – Dopytywałem jak dziecko, które dowiedziało się, że to nie bocian roznosi wrzeszczące noworodki.

– Ta. – Potwierdził skinięciem głowy, niezrażony moim głupawym zachowaniem. – Jestem zaskoczony, że zgodził się tak łatwo. Myślałem, że jak mu powiem… no wiesz – zawahał się – że jesteś biały, to mnie na kopach pogoni. A on się tylko uśmiechnął i zapytał o szczegóły twojej sprawy. No, a potem powiedział, że pomoże.

– Czego chce w zamian? – zapytałem. Nawet nie wiedziałem, czy jestem w stanie zapłacić oczekiwaną sumę pieniędzy.

– Niczego. On nie może niczego od ciebie żądać. To już twoja sprawa, jak mu zapłacisz.

– Jak to?

– Według naszych wierzeń kapłan nie może żądać zapłaty, bo utraci przez to swoją moc – wyjaśnił. – Widzisz, ludzie często myślą, że voodoo to religia zła. Coś jak satanizm czy kult Seta. A voodoo to rytuał, który pomaga ludziom o czystych sercach zemścić się na swoich prześladowcach. Stąd zresztą taka popularność voodoo na terenach, gdzie kiedyś kwitło niewolnictwo. Na początku biali nie potrafili znaleźć powodów tajemniczych zgonów brutalnych zarządców. Potem, kiedy domyślili się wszystkiego, każdy czarny podejrzany o zajmowanie się voodoo ginął w strasznych męczarniach.

– Rozumiem, że to ja jestem tym kolesiem o czystym sercu?

– Jesteś, Bob, jesteś – powiedział, po czym zamilkł, bo po chwili dodać: – Pamiętaj, voodoo to wzmacniacz nienawiści. A nienawiść, podobnie jak miłość, ma ogromną moc. Kapłan tylko przekazuje ją duchom, które dokonują reszty.

– Nadal nie wiem, jak mam mu zapłacić?

– Zamów mu pizzę z tuńczykiem. Uwielbia ją. – Henry uśmiechnął się. – Tylko jakąś dobrą, najlepiej z „Domino Pizza”. Aha, jeszcze jedno – przypomniał sobie. – Będzie potrzebne jakieś zdjęcie Marty, a ty, zdaje się, wszystkie spaliłeś?

– Może jedno się znajdzie. – Odniosłem wrażenie, że moje policzki rozgrzały się do stu stopni Celsjusza.

 

 

Bang wybuchnął gromkim śmiechem. Poczułem przyjacielskie uderzenie w plecy, które na moment pozbawiło mnie tchu.

 

***

 

Spotkaliśmy się tydzień później pod wskazanym przez Henry'ego adresem. Dom stał samotnie, otoczony kilkoma drzewami i wyglądał na bardzo zaniedbany. Odpadał z niego tynk, a szyb w oknach nikt nie mył chyba od wielu lat. Trawnik przed budynkiem pokrywały kilogramy śmieci i niedopałków. Z kolei na podjeździe straszył zardzewiały vauxhall, którego ktoś pozbawił dwóch kół oraz tylnej klapy. Auto prawdopodobnie spełniało rolę kociej kryjówki, o czym świadczył intensywny zapach moczu.

 

 

– Zapukaj trzy razy – poinstruował Big Bang. – Ja zaczekam tutaj. W rytuale mogą wziąć udział tylko kapłan i rzucający klątwę.

 

 

Podszedłem do drzwi i wykonałem polecenie przyjaciela. Po chwili usłyszałem kroki, a wkrótce w drzwiach pojawił się niebieskooki. Zaprosił mnie ruchem głowy do środka.

 

 

Wnętrze domu było ciemne i ponure. Ze ścian odpadała brudna tapeta, a na podłodze spostrzegłem przemykające karaluchy. Kiedy mijałem kuchnię, mój nos zaatakował obrzydliwy fetor. Spojrzałem, szukając źródła smrodu. Zauważyłem w zlewie stos brudnych naczyń, które pięły się niczym biblijna Wieża Babel.

 

 

Wreszcie dotarliśmy do przestronnego pokoju, oświetlonego dziesiątkami świec. Na środku pomieszczenia stał okrągły stół, a na nim pordzewiała klatka z uwięzionym kogutem oraz metalowa misa. Ściany, sufit oraz podłoga były pokryte mnóstwem nieznanych mi symboli, rysunków i znaków. Okna szczelnie zasłonięto czarnymi płachtami.

– Mam dla ciebie pizzę. – Podałem pudełko trzęsącymi się rękami.

– Uwielbiam zapach tuńczyka. – Wciągnął głośno nosem powietrze do płuc. Po chwili otworzył karton i poczęstował mnie trójkątem pizzy. – Zjemy po kawałku, a potem zabieramy się do roboty – oznajmił spokojnie.

 

 

Podczas krótkiego posiłku nie spuszczał mnie z oczu. Czułem, jak jego wzrok wręcz prześwietla mnie niczym promienie rentgenowskie. Kiedy przełknął ostatni kęs, zapytał:

– Chcesz rzucić klątwę na kobietę, która cię zraniła? A nie prościej pójść do burdelu?

– Prościej, ale co to za kara? – skontrowałem.

– A jakiej kary dla niej wymagasz? Śmierci? – Skrzywił usta w szyderczym uśmiechu.

– Nie. Po prostu chciałbym, żeby przez rok cierpiała. Tak jak ja.

– Rozumiem. – Pokiwał głową, po czym dodał: – Śmierć to żadna kara, to wybawienie. Twój wybór jest jak najbardziej słuszny.

– Dzięki, że zgodziłeś się mi pomóc.

– Pomagam, bo Big Bang zaręczył za ciebie. A poza tym nigdy nie robiłem tego wspólnie z białasem. – Roześmiał się. – Można to uznać za awans zawodowy.

 

 

Otworzył skórzaną torbę. Wyjął z niej zakrzywiony sztylet oraz kilka nasion i zasuszonych roślin, a na koniec położył na stole porcelanową szkatułkę. Czarna i pokryta czerwonymi symbolami, była mniej więcej wielkości kostki masła. King Richie uniósł wieczko. Pojemnik zawierał jakąś fosforyzującą zieloną masę, przypominającą konsystencją galaretę. Zanurzył w niej wskazujący palec, a potem naniósł na swoje czoło jakieś znaki lub litery. Następnie zrobił to samo z moją twarzą; poczułem lodowaty chłód zielonej masy oraz delikatny zapach mięty.

 

 

– Stań tutaj. – Pokazał palcem miejsce obok stołu. – W tym kręgu. I nie wychodź z niego aż do końca rytuału. I daj mi jej zdjęcie.

Bez słowa wykonałem polecenie. Kapłan nawet nie spojrzał na fotografię, tylko od razu wrzucił ją do naczynia.

– Teraz wystaw rękę. Będzie potrzebna twoja krew.

 

 

Przez chwilę chciałem zaprotestować, ale zdałem sobie sprawę, że to bez sensu. Kiedy poczułem piekący ból dłoni, syknąłem cicho i bezwiednie zamknąłem oczy. Chwilę potem otworzyłem je i ujrzałem, jak strużka krwi ściekała ze zranionej ręki do miski. King Richie podał mi bandaż, jednocześnie przytknął palec wskazujący do ust, nakazując milczenie. Szybko zrobiłem prowizoryczny opatrunek, nie przerywając uważnej obserwacji tego, co działo się wokół.

 

 

Kapłan otworzył klatkę, po czym wyciągnął z niej koguta. O dziwo, ptak zachowywał się zupełnie spokojnie. Mężczyzna począł mamrotać coś w nieznanym mi języku. Mówił coraz głośniej i głośniej, aż w końcu jego słowa przerodziły się w krzyk. I wtedy, jednym ruchem ręki, podciął kogutowi gardło. Trzymane za skrzydła zwierzę podskakiwało w śmiertelnym tańcu, a jego krew trafiała nie tylko do naczynia, ale bryzgała również na boki, plamiąc ubranie szamana i brudząc jego twarz. King Richie co jakiś czas dorzucał do misy nasiona lub brązowe liście, nawet na chwilę nie przestając zawodzić, jęczeć i śpiewać dziwacznej pieśni. Za każdym razem, kiedy w naczyniu znalazły się zasuszone rośliny, kapłan mieszał ciemny roztwór pazurami dogorywającego koguta.

 

 

Straciłem rachubę czasu, a wrzaski zaczęły przyprawiać mnie o ból głowy.

 

 

King Richie zamilkł i podał mi naczynie, wypełnione do połowy ohydnie wyglądającą breją.

– Pij! – wrzasnął, po czym cisnął martwym ptakiem o podłogę.

Spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem.

– Pij! – krzyknął jeszcze głośniej. – Albo dziewczynie nic się nie stanie.

 

 

Chciałem zaprotestować, powiedzieć, że sram na Martę i chcę już iść do domu. Ale moja duma nie pozwoliła mi na to. Wypiłem wszystko. Największymi łykami jakie byłem w stanie przełknąć, wlałem w siebie gęste świństwo. Zrobiłem to błyskawicznie, dzięki czemu poczułem smak dopiero po ostatnim łyku. Skrzywiłem twarz w grymasie obrzydzenia, bowiem moje kubki smakowe zasygnalizowały połączenie niedogotowanej i nieposolonej czerniny z czymś równie gorzkim jak żółć.

 

 

Mężczyzna zabrał mi michę i odstawił na blat, po czym począł tupać i tańczyć jakiś chory taniec. Kręcił się wkoło, trzymając ręce skierowane do góry, jakby w geście prośby. Wirował coraz szybciej i szybciej, a ja chwilami nie miałem pewności, czy wciąż widzę kapłana czy kogoś zupełnie innego. Do tego darł się wniebogłosy, jeszcze głośniej niż poprzednio. Jego wrzaski i walenie butami o podłogę przyprawiało mnie o szaleństwo. Żołądek podszedł mi do gardła. Czułem, że za moment zwymiotuję. Wtedy odniosłem wrażenie, że kątem oka widzę jakiś cień, który powoli przybliżał się do mnie. Czarny kształt rósł i rósł, aż w końcu całe pomieszczenie ogarnęła nieprzenikniona ciemność.

 

***

 

Otworzyłem oczy. Leżałem na łóżku w moim pokoju. Spojrzałem na stojący na szafce obok budzik: było dość wcześnie, a więc musiałem niedawno wrócić do domu. Podniosłem się z posłania, ale natychmiast zaległem z powrotem.

– Jezu… – jęknąłem. – Ale mnie bania napierdala.

Sięgnąłem do szafki, po czym wyjąłem opakowanie tabletek. Chwilę później połknąłem bez popicia dwie z nich.

 

 

Po kilkunastu minutach poczułem się na tyle lepiej, że chwiejnym krokiem podszedłem do krzesła i wydobyłem z kieszeni spodni telefon.

– W porzo, Henry? – przywitałem się. – Słuchaj, co się dzisiaj stało? Ja nic nie pamiętam.

Big Bang był zaskoczony moim pytaniem. Odpowiedział, że jak wyszedłem z mieszkania szamana, to poprosiłem o zamówienie taksówki, bo nie czułem się na siłach wracać pieszo. Nie chciałem też zaczekać na przyjazd autobusu.

– Postaliśmy razem, aż przyjechało taxi. I jeszcze starłem ci z twarzy zaklęcie, bo zapomniałeś się umyć. No, a potem wsiadłeś i odjechałeś – relacjonował. – Fakt, nie wyglądałeś zdrowo. Byłeś spocony jak szczur i przerażony. Ale nie dziwię ci się. Wciąż pamiętam, jak ja przeżyłem swój rytuał.

Nie pamiętałem ani strzępka zdarzeń, o których mówił Henry. Miałem jednak nadzieję, że powoli pamięć powróci.

– Czy wiesz, jak długo będę czekał na wypadek Marty?

– King Richie nie powiedział ci? – zdziwił się.

– Może i powiedział, ale nic nie pamiętam. – Zaakcentowałem mocniej dwa ostatnie słowa.

– Ach, tak. To trwa najwyżej tydzień. Tylko tyle uwolniony duch może przebywać w naszym świecie.

Podziękowałem mu za wyjaśnienia, a potem położyłem się do łóżka. I niemal natychmiast zasnąłem.

 

***

 

Wracałem z pubu, gdzie opowiedziałem Henry'emu przebieg rytuału. A przynajmniej tyle, ile z niego zapamiętałem. Mocno podchmielony szedłem już jakiś czas wzdłuż Turnpike Line. Po chwili zauważyłem, że chodniki były zupełnie opustoszałe. Co prawda o tej porze nie spodziewałem się tłumów, ale bardzo zdziwiła mnie tak wyludniona ulica. Wszystko dokoła wyglądało jak po ataku śmiercionośnej epidemii.

 

 

Nagle zgasły latarnie. Okolicę przykrył szczelny płaszcz bezgranicznej ciemności.

 

 

– No, kurwa – zakląłem. – Ciemno, jak w … – Zachichotałem, kiedy wyobraziłem sobie Henry'ego wypinającego wielką dupę.

 

 

Usłyszałem za sobą jakiś trzask. Obejrzałem się. Nie zauważyłem niczego godnego uwagi, szczególnie, że mrok nocy skutecznie przeszkadzał w zobaczeniu czegokolwiek.

 

 

Po chwili znowu jakiś dźwięk dobiegł moich uszu. Kiedy spojrzałem za siebie, ujrzałem tylko egipskie ciemności.

Wkrótce zza pleców dotarło do mnie głośne sapanie. Zatrzymałem się. Momentalnie oblał mnie zimny pot. Byłem przekonany, że coś lub ktoś skrada się za mną. Strach zupełnie mnie sparaliżował. W końcu, powoli, odwróciłem się. I zamarłem.

 

 

Przede mną stał ogromny lew. Przez chwilę patrzył na mnie świecącymi szkarłatem oczami, po czym wyszczerzył kły. Nagle ryknął tak głośno, że aż zapiszczało mi w uszach.

 

 

Zerwałem się do szaleńczego biegu. Czułem, że gorący oddech ścigającego jest coraz bliżej. Kiedy mijałem niewielki mostek, coś uderzyło mnie w bok. Przeleciałem nad barierką, po czym spadłem kilka metrów w dół, uderzając plecami o szyny kolejowe. Moje ciało przeszył palący żywym ogniem ból. Straciłem przytomność.

 

***

 

Usłyszałem regularne pikanie. Coś, co przypominało dźwięk mechanizmu odliczającego wybuch bomby, wdzierało się do mojego mózgu. Otworzyłem oczy. Po krótkiej chwili domyśliłem się, że leżałem na plecach, bo nade mną wisiał biały sufit. Zerknąłem w bok „Dlaczego nie mogę się poruszyć?” i zauważyłem szafkę, na której stały jakieś urządzenia. Spojrzałem w drugą stronę „Dlaczego nie mogę się poruszyć?”, gdzie zobaczyłem rurki oraz kroplówkę. Teraz miałem pewność „Dlaczego, kurwa, nie mogę się poruszyć!?”, że byłem w szpitalu.

 

 

Moich uszu dobiegły dwa głosy. Henry rozmawiał z jakąś kobietą.

 

 

– Jest sparaliżowany – wyjaśniała – i trudno powiedzieć, jak długo pozostanie w takim stanie. Może tydzień, może miesiąc, a może kilka lat?

– Pani doktor, ale on wyjdzie z tego? – zapytał Bang.

 

 

Nie padły żadne słowa. Wyobraziłem sobie, że lekarka wzruszyła bezradnie ramionami.

 

 

Chwilę później usłyszałem oddalające się kroki. Wiedziałem, że Henry wkrótce odwiedzi mnie ponownie, ale marna to była pociecha. Nawet nie mogłem się rozpłakać.

 

Kiedy tak leżałem i myślałem o swoim żałosnym położeniu, zaskrzypiały drzwi i ktoś wszedł do pokoju. Czułem jego obecność.

– Wiem, że mnie słyszysz – odezwał się King Richie. Zrobił kilka kroków, aż w końcu ujrzałem jego twarz. – I wiem, że mnie widzisz.

Usiadł na skraju łóżka, po czym rzekł:

– Pewnie zastanawiasz się, dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest prosta. Tylko czysta nienawiść może dokonać zemsty. Ale jest jeden warunek: pokrzywdzony musi być pewny swoich uczuć, w przeciwnym razie sam staje się ofiarą klątwy.

Powstał z pozycji siedzącej i począł grzebać w torbie.

– Zapomniałeś tego.

Pokazał mi zakrwawioną fotografię. Po chwili postawił ją na szafce, opierając o medyczną aparaturę.

– Nie martw się. Twój stan nie potrwa dłużej niż rok. – Jeśli próbował mnie pocieszyć, to raczej mu nie wyszło. – A swoją drogą, to chyba tylko białas nie potrafi odróżnić miłości od nienawiści.

 

Wypowiedziawszy te słowa, zniknął za drzwiami.

 

Koniec

Koniec

Komentarze

Cholercia, dobry tekst Bohdanie. Wciągnęło mnie jak diabli, i do końca się oderwać od tekstu nie mogłem. Podobało mi się. Ciekawy tekst o odróżnieniu miłości od nienawiści.  Ale mam pytanie: Czy ta okolica, którą opisałeś, i ten moment przybycia na Wielką Wyspę, to zostało oparte na prawdziwych wydarzeniach?

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dziękuję, mkmorgoth, za poświęcony czas na przeczytanie mojego tekstu. Ciesżę się, że dobrze się bawiłeś podczas lektury.   Pozdrawiam

Mastiff

Bohdanie, musisz mi zdradzić swój sekret dotyczący zakończeń, bo to tutaj sprawiło, że cały tekst, który odbierałam – czytając go – jako płaski i bez wyrazu, niespodziewanie zyskał trzeci wymiar.   Co mi przeszkadzało? Początek wydawał mi się zbyt suchy. Podawane po kolei fakty, opisy i charakterystyka – jak z wypracowania. Wszystko poprawne i nie ma się czego przyczepić, ale jakieś takie pozbawione emocji. Ale. No właśnie. Atmosfera miasta, duszna, mroczna, zyskała – być może dzięki temu zabiegowi – na plastyczności. Z perspektywy "po przeczytaniu" opowiadanie pozostawia wrażenie niemal namacalnej ciężkości.   Główny bohater podobnie – jest jakiś taki… W trakcie czytania nie mogłam się z nim zidentyfikować, doświadczyć jego uczuć i wydawało mi się, że to błąd charakteryzacji. Myślałam też o nim, "co za bałwan". Wykorzystanie tak potężnego i zarazem niepewnego narzędzia zemsty uważałam za nieuzasadnione. Przecież ta dziewczyna nie zrobiła mu nic aż tak okropnego. Uraziła jego dumę, była podła, zgadza się, ale żeby mścić się z wykorzystaniem czarnej magii? Bohater nie sprawiał wrażenia ani zdesperowanego, doprowadzonego nieszczęściem do ostateczności zawistnika, ani nie zdającego sobie sprawy z konsekwencji swoich poczynań durnia.   No i cóż? Okazało się, że wyprowadziłeś mnie w pole. Nie czułam nienawiści Roberta wobec Marty, bo jej tam po prostu nie było.   Chylę czoła. :)     I chciałabym się od Ciebie dowiedzieć, jeśli oczywiście zechcesz się podzielić, w jaki sposób powstało to opowiadanie. Kiedy w Twoim umyśle pojawiła się ta końcowa volta? Czy to był początkowy pomysł i wokół niego urosło opowiadanie, czy też pojawił się w trakcie pisania? I jeszcze – jak długo powstawał ten tekst i czy jest to pierwotna wersja z poprawionymi literówkami itp., czy też było dużo przeróbek fabularnych?

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

t.lena – odpowiadam: nie było poprawek fabularnych. Zazwyczaj (tak było również w tym przypadku) rozpisuję pomysł, który pojawił się w moim notatniku. Po drodze zdarzyły się rozgałęzienia głównego pomysłu (uwielbiam to w tej robocie), ale kręgosłup pozostał bez zmian. Zakończenie miało zaskoczyć czytelnika i z tego co wiem, udała mi się ta sztuka. Pomysł powstał dość dawno temu, po rozmowie z moim afrykańskim kolegą, której tematem było voodoo. Ale z przyczyn niezależnych ode mnie rozwinąłem go jakiś rok później. Teraz myślę, że na dobre to wyszło:).   Dziękuję za miłe słowa. Fajnie, że opowiadanie podobało Ci się.   Pozdrawiam

Mastiff

Dziękuję za podzielenie się kulisami warsztatu. :) Sztuka Ci się udała, a nawet więcej. Przynajmniej w moim przypadku, bo, jak już napisałam, oprócz zaskoczenia to zakończenie spowodowało zmianę opinii o opowiadaniu.

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Na tym polega skuteczne wyprowadzenie czytelnika w pole, oczywiście, w pozytywnym znaczeniu:)

Mastiff

Wciągnęło. Jeśli chodzi o zaskoczenie – prawdziwe odczułbym, gdyby ta historia poszła w innym kierunku. Ale szczegółów się oczywiście nie domyśliłem. Londyńczycy-emigranci i całe tło zarysowane przekonująco. I ciekawa puenta. Moim zdaniem jak najbardziej udane opowiadanie z dreszczykiem.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dziękuję:)

Mastiff

…Bohdanie, Bohdanie, całe wieki Cię nie czytałem. Od czasu tego (…) na słupie, zrobiłeś wielkie postępy. Piękne porównanie ogolonej, albo łysej lśniącej czaski do umytej karoserii. Z opowiadania wysnułem dwie prawdy: Nie należy przesadzać w zemście, oraz że nienawiść musi być mocno uzasadniona. Zgrzytnął mi Morfeusz obok przekleństwa, bohater chyba nie gustował w mitologii greckiej. Wyrzuciłbym ze trzy "było". Poza tym opowiadanie przypomina mi klimatem opowiadania emigrantów publikowane w czasopismach. To tak naprawdę opowiadanie obyczajowe, a fantastyka, to dodatek, ale to mi wcale nie przeszkadza. Ten symboliczny lew na końcu to literacki pomysł, pretekst do zgrabnego zakończenia. Opowiadanie na wysokim poziomie warsztatowym. Będę optował za wyróżnieniem. Pozdrawiam uśmiechnięty.

Dziękuję, ryszardzie. Nie czytałeś mnie, bo trochę ostatnio do konkursów pisywałem. A tu, rozumiesz, jest taki fiks, że jak do konkursu, to nikt inny czytać nie może, bo żiri się obrazi:). No, zasady, wiadomo.   Pozdrawiam rozbawiony

Mastiff

…Pardon, przypominam sobie jeszcze niezłe opowiadanie o podróżacch w czasie, z kapitanem Ciesielskim w roli głównej.

To ja Bohdanie dziekuję, za miły dzień z bardzo dobrym opowiadaniem. I tak jak Ryszard, ja też napiszę, powtarzając jak mantrę: ten tekst zasługuje na wyróżnienie :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Jak miło, że Drzymałę pamiętasz:)

Mastiff

Dzięki, mkmorgoth, a ta ostatnia uwaga była skierowana do ryszarda:)

Mastiff

Przyjemnie się czytało. Też mi Morfeusz zazgrzytał.

Podwójne żądło na zakończeniu wymiata. :)

Jeden z tych tekstów, które czytałam nie robiąc żadnych przerw, póki nie ujrzałam ostatniej kropki. Cały czas coś snuło się w powietrzu, by na koniec zagęścić atmosferę i zaskoczyć bardzo dobrym zakończeniem. Gratuluję, Bohdanie!

 

Bardzo mi to odpowiadało, nie tylko ze względu na kosztaBardzo mi to odpowiadało, nie tylko ze względu na koszty 

 

…a na jego czuprynie kłębiły się dredy, podobnej długości do moich, tyle tylko, że zupełnie siwe. – Czupryna to włosy krótkie i bujne. Jeśli na czuprynie tego mężczyzny kłębiły się dredy, to zaiste, fryzurę miał tyleż cudaczną, co imponującą. ;-)

Może: …a na jego głowie kłębiły się dredy, długością podobne do moich, tyle tylko, że zupełnie siwe.

 

Zdawałem sobie sprawę, że po takiej ilości dragów jaką przyjąłem w przeszłości… Zdawałem sobie sprawę, że po takiej ilości dragów, które przyjąłem w przeszłości… Bohater przyjął dragi, nie ilość.

 

…barmanka, która znudzona żuła gumę i obmacywała kolczyk wkłuty w jej brew. – …barmanka, która znudzona żuła gumę i obmacywała kolczyk wkłuty w swoją brew. Lub: …barmanka, która znudzona żuła gumę i obmacywała kolczyk wkłuty w brew.

 

Niski głos Henry'ego wreszcie przerwał polsko – kameruńskie zawieszenie stosunków dyplomatycznych. Niski głos Henry'ego wreszcie przerwał polsko-kameruńskie zawieszenie stosunków dyplomatycznych.

 

Na początku biali nie potrafili znaleźć odpowiedzi na tajemnicze zgony brutalnych zarządców. – Zgony nie zadają pytań i nie oczekują odpowiedzi. ;-)

Może: Na początku biali nie potrafili znaleźć przyczyn/powodów tajemniczych zgonów brutalnych zarządców.

 

…a szyb w oknach nikt chyba nie mył od wielu lat. – Na pewno nie mył, skoro były brudne. ;-)

Może: …a szyb w oknach nikt nie mył chyba od wielu lat.

 

…stos brudnych naczyń, które pięły się ku górze niczym biblijna Wieża Babel. – Czy naczynia ułożone w stos, mogą piąć się ku dołowi? ;-)  

 

Największymi łykami jakie byłem w stanie przełknąć– Wolałabym: Największymi haustami jakie byłem w stanie przełknąć

 

…po czym wyjąłem opakowanie tabletek. Chwilę później połknąłem bez popicia jedną po drugiej. – Połknął wszystkie? Całe opakowanie?!

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję wszystkim za czas poświęcony na lekturę i za opinie. Propozycje niezawodnej regulatorów na pewno się przydadzą. Tekst powinien na tym zyskać.   Pozdrawiam

Mastiff

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podzielam zdanie poprzedników, bardzo udany tekst.    

Opowiadanie samo się czyta i wreszcie znalazłem parę chwil, by się w nie "zagłębić". Zakończenie średnio porzypadło mi do gustu, pewnie się jakiś masakr spodziewałem, ale po namyśle – tak jest lepiej; mądrzej.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Trzeba coś jeszcze dopisać. Tematy emigracyjne mnie, z wiadomych względów, interesują, choć UK ma się do Irlandii jak… pięść do nosa, niestety. Z tym większym zainteresowanie zacząłem czytać i nie zawiodłem się. Jest autentycznie,a to najważniejsze (oczywiście do czasu pojawienia się błękitnookiego:) Główny bohater skrajni ciapowaty i ciut denerwujący, ale w ostatecznym rozrachunkuznów wychodzito opowiadaniu na plus (a o jgo niewinności też można by pogadać; dziewczyna może i "była", ale od razu jej roczek organizować…). Piszesz bardzo dobrze, bez zbędnych udziwnień i to już samo w sobie stawia ten tekst na wyższej półce. Polecam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Dziękuję serdecznie Milis (chyba jeszcze nie mieliśmy okazji, żeby się poznać?) i koik80. Co do zakończenia: zdaję sobie sprawę, że zakończenie typu "pożarli się nawzajem" albo "latające diabły" jest obecnie na topie, lecz chciałem to rozwiązać inaczej. I chyba dobrze się stało.   Pozdrawiam

Mastiff

Świetne zakończenie. Lektura opowiadania była prawdziwą przyjemnością.

Przeczytałam. Czytalo się przyjemnie, bez zgrzytów, ale przyznam, że na kolana nie zostałam rzucona. Nie jest to tekst, który zapamiętam. Nie mam mu nic do zarzucenia, po prostu do mnie nie trafił ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Eferelin Rand – cała przyjemność po mojej stronie. joseheim – dziękuję za Twój czas i opinię. Cóż, zdarza się, a że znam Cię z Loży, to nie jestem jakoś specjalnie zaskoczony:)   Pozdrawiam

Mastiff

Ciekawe, zakończenie mnie zaskoczyło

Przynoszę radość :)

Wiem, wiem, słynę z niezrozumienia i z niepodobania się ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jednemu się podobasz. On Cię rozumie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak średnio. Ponoć voodoo kiedyś zajmowały się tylko kobiety. Nie znam realiów lonyńskich, ale odkąd mieszkam w Northampton ( w sumie prawie 4 lata) nie słyszałem o Żydach wynajmującychn pokoje. U nas wiekszość landlordów to Hindusi, nie licząc agencji. Pracowałem z czarnymi i przyznam, że jest to najnormalniejsza nacja na Wyspach. Inaczej ma się z naszymi braćmi ze wschodu, dlatego mogę tylko powtórzyć słynne hasło z transparentu legionistów – "Litewski chamie, klęknij przed polskim panem." pozdrawiam

nie słyszałem o Żydach wynajmującychn pokoje. Stamford Hill

Dzięki za odwiedziny, gwidonie. Ja tam nie chcę, żeby ktokolwiek przede mną klękał…

Pozdrawiam

PS. To był transparent Lecha, największej kosy Legii. Warto wiedzieć o czym się pisze:)

Mastiff

Transparent Lecha? Pewnie tak. Nie jestem fanem piłki nożnej.Tak mi się przypomniało, i przypomina jak jestem w pracy.

…A ja bez trudności mogę sobie wyobrazić Żydów zajmujących się każdą działalnością handlową i usługową na całym świecie, a w Londynie jak najbardziej. Pozdrawiam.

Zgadzam się z większością wyrażonych powyżej opinii: zakończenie jest najlepszą i najmocniejszą partią tego opowiadania. Niweluje drobny niedosyt z powodu powolnego wstępu.

Wpadłem w szał i rzuciłem komórką o ścianę mojego pokoju. W ten sposób nowiusieńka nokia dokonała żywota. – ja tu widzę błąd rzeczowy. To ściana dokonałaby żywota ; ) Dobra historia. Czuć emigracyjny klimat. Fabuła – choć dość prosta – sprawnie zrealizowana. Językowo też w porządku. Na plus. 

I po co to było?

Przeczytane. Bardzo wciągające opowiadanie.

Dziękuję wszystkim za opinie. syf – nie pomyślałem o tym:)   Pozdrawiam

Mastiff

Jedne z najlepszych opowiadań jakie przeczytałem tutaj ostatnio ;). Na Twoim miejscu nie wrzucałbym go tutaj tylko słał do redakcji ;).   Regulatorzy, wybacz mi, że chcę uczyć ojca jak dzieci robić ale nie ze wszystkimi Twoimi poprawkami bym się zgodził. "„Bardzo mi to odpowiadało, nie tylko ze względu na koszta…” –– Bardzo mi to odpowiadało, nie tylko ze względu na koszty… " Mówi się również koszta. Czy to w życiu, filmach czy literaturze.

" „…po czym wyjąłem opakowanie tabletek. Chwilę później połknąłem bez popicia jedną po drugiej”. –– Połknął wszystkie? Całe opakowanie?! " Nie całe opakowanie, a nawet dwa! Tutaj błędu nie widzę, wiadomo przeca o co kaman. "„Zdawałem sobie sprawę, że po takiej ilości dragów jaką przyjąłem w przeszłości…” –– Zdawałem sobie sprawę, że po takiej ilości dragów, które przyjąłem w przeszłości

Bohater przyjął dragi, nie ilość. " Przyjął ilość. Dragów. Mam nadzieję, że się nie gniewasz? I tak mnie cały dzień kłuje w sercu, które Twojego gniewu by już nie zniosło…

Co do "pierwszej niezgody", to zgoda, koszta też, ale to ma posmak książkowy, a narrator językiem literackim w czystej postaci nie posługuje się. Powiedzmy, rzecz gustu. Co do drugiej – regulatorzy ma rację. Zmiana podmiotu wymaga dookreślenia, co połknął. Wyjął opakowanie, połknął dwie tabletki. Dochodzi różnica rodzajów gramatycznych – opakowanie / tabletka. Co do trzeciej – jak wyżej. Nie przyjmujemy "ilości", przyjmujemy konkretne, określone rzeczownikiem "coś". Tak więc "które".  

Mnie to kompletnie nie razi. We wszystkich trzech przypadkach. A co do trzeciego uważam, że dobrze jest tak, jak jest. Bohater podkreśla nie same dragi, ale ich ilość, to że było ich dużo. Tutaj druga część zdania wtrąconego odnosi się właśnie do ilości, która staje się niejako podmiotem. Analogicznie powiemy: "skoczyłem na taką górę piachu, jaka była usypana". Raczej nie powiemy: "skoczyłem na taką górę piachu, który był usypany".

Przynoszę radość :)

Wybacz, ale żadnej tu analogii…

Mam taką ilość kamieni, jaką nazbierałam. Mam taką ilość kamieni, jakie nazbierałam.

Przynoszę radość :)

Dziękuję pięknie za opinie. Według mnie mógłbym się co najwyżej nie zgadzać ze słowem koszta/koszty. Ale i tak wszystkie uwagi uwzględniłem, zawsze to lepiej wygląda:) Pozdrawiam

Mastiff

Odpowiem pozornie obok tematu.   Podczas pisania pracy kontrolnej dopadła mnie wybiórcza amnezja. Jak, do wszystkich choler świata, jest "próbować" po angielsku? Stupor całkowity. Wreszcie przemogłem się. Proszę obniżyć mi ocenę, ale proszę powiedzieć, jak jest "próbować" po angielsku. Nie dowiedziałem się, bo usłyszałem tylko pytanie, lekko kpiącym tonem zadane: "Inaczej napisać nie można?" Zatrzęsło mną – i klapka się w mózgu otworzyła… Ale napisałem "dubeltowo", jedno zdanie z tym przeklętym "próbować", drugie bez niego, ale treściowo oznaczające to samo.   Mam tyle samo kamieni, ile wczoraj nazbierałam. I nie ma najmniejszych problemów, wątpliwości… Polszczyzna jest bogata leksykalnie, nie ma przymusu trwania przy wątpliwych konstrukcjach…

Zjawiając się tutaj teraz, czyli po czasie, nie mam nic do roboty. Znowu Adam mnie wyręczył – dziękuję Adamie. ;-)

Edwardzie, wybaczam i cieszę się, że chcesz mnie nauczyć, bo ja nigdy nie byłam ojcem, więc może jednak czegoś od Ciebie się dowiem. ;-)

Oczywiście, że się nie gniewam, albowiem, po pierwsze – nie mam powodu, a po drugie – nie znam takiego uczucia. A Twoje serce, Edwardzie, jest jeszcze młode i wiele zniesie, jednakowoż dbaj o nie, najlepiej jak potrafisz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wymyślam te zdania, bo nie mam wątpliwości. Wszystko można napisać w różny sposób. Każdy też ma swój styl, który może nam się podobać albo nie. Myślę, że dzięki temu jest ciekawiej ;)

Przynoszę radość :)

Styl stylem, poprawność poprawnością, jasność wypowiedzi jasnością.

Amen.

Mastiff

Całkiem fajny tekst, przeczytałem kilka dni temu z zainteresowaniem i jakież było dziś moje zdziwienie, gdy na to opowiadanie wpadłem przeglądając dziś prozę w "Esensji". A Edward polecał Ci słanie tekstu do redakcji, co zbyłeś milczeniem, nieładnie. Wytłumacz mi, prosze, dlaczego umieszczając tekst tutaj i czytając komentarze takie jak ten Edwarda, tak ciężko zaznaczyć, że był już publikowany w innym  miejscu, hm?

Sorry, taki mamy klimat.

Nie bardzo rozumiem, co tutaj jest do tłumaczenia. To, że jakiś tekst ukazał się gdziekolwiek, nie oznacza, że  nie może ukazać się na portalu NF. Natomiast pewnym jest, że nie ukaże się w papierowej wersji. To przecież wszyscy wiedzą, prawdopodobnie Edward również. Nie rozumiem zupełnie Twojego ataku i nie ukrywam, że bardzo mi się to nie podoba. Tekstowi poświęciłeś dwa słowa, a resztę jakimś dziwnym insynuacjom. Jeśli któryś z użytkowników NF nie czytuje "Esensji" (zakładam, że są tacy), to chyba ma prawo zapoznać się moim tekstem za pomocą portalu NF, prawda? Do Twojej wiadomości: zdarzało się wielokrotnie (i wciąż się zdarza), że na portalu były publikowane opowiadania, które ukazywały się gdzieś wcześniej i nigdy nikt nie robił z tym problemu. Radzę zapoznać się z regulaminem portalu.    

Mastiff

Ja Esensji nie czytuję ;) Peace.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

I zapewne nie jesteś wyjątkiem na portalu, koiku.

Mastiff

Bohdanie, zadałem pytanie – być może niepotrzebnie –  dotyczące bardzo konkretnej sytuacji. Po prostu zdziwiło mnie to, że kiedy ktoś sugeruje, że tekst jest na tyle dobry, że nadaje się do publikacji w wydaniu papierowym, ignorujesz całkowicie tę wypowiedź, bo… No właśnie, dlaczego? Nie rozumiałem tego, uznałem brak odpowiedzi za lekceważący w stosunku do komentującego, zaś milczenie w sprawie publikacji w „Esensji” za niezrozumiałe, bo przecież nie było chyba ciężko odpowiedzieć „do NF nie wyślę, bo już tekst poszedł gdzie indziej”. I tylko tyle. Nie było żadnych insynuacji, tylko zdziwienie i pytanie. Ponieważ jednak poświęciłeś drugi akapit swojej wypowiedzi na próby pouczania mnie, pozwól, że odpowiem Ci podobnie. Po pierwsze, Bohdanie, nie myl ataku z pytaniem.  Po drugie, nie napisałem nigdzie, że zachowanie polegające na nieinformowaniu o publikacji w innych miejscach jest niezgodne z regulaminem, więc mnie do niego, z łaski swojej, nie odsyłaj. Po trzecie, nigdzie nie twierdziłem, że należy automatycznie informować o ewentualnej publikacji tekstu gdzie indziej, odniosłem się jedynie do KONKRETNEJ (co jest wyraźnie zaznaczone w pytaniu) sytuacji z postem Edwarda, więc może nim zaczniesz zarzucać komuś atak na Twoją osobę, lub rzekomą próbę odbierania przeze mnie praw innych użytkowników do zapoznania się z tekstem ("to chyba ma prawo zapoznać się moim tekstem za pomocą portalu NF, prawda") publikowanym w innym miejscu, przeczytaj uważniej wypowiedź, do której się odnosisz. Po czwarte, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że „na portalu były publikowane opowiadania, które ukazywały się gdzieś wcześniej”, prosiłbym więc, abyś więcej nie informował mnie o rzeczach oczywistych. Mam nadzieję, że moje przesłanie dotarło do Twojej świadomości równie skutecznie, jak Twoje do mojej. Pozdrawiam.

Sorry, taki mamy klimat.

Na Twoje pytanie odpowiedziałem wcześniej. Przykro mi, ale nie zamierzam kontynuować z Tobą tej dziwnej wymiany zdań.

Mastiff

Cieszę się z tego powodu. Ps. Mój komentarz do tekstu pokrywałby się z tym, co napisała Joseheim, jeśli jeszcze Cię to interesuje. Pozdrawiam pokojowo i milknę w tym temacie na wieki.

Sorry, taki mamy klimat.

Sprawie napisane. Jestem dzisiaj po lekturze tylu niezbyt ładnie napisanych opowiadań, że było to miłą odmianą. Ale opowiadanie mnie nie przekonało. Akcji mało, klimatu Wysp nie poczułem (ale nigdy na Wyspach nie byłem, to pewnie się nie znam). Tak naprawdę, to niewiele się tutaj wydarzyło. Doszliśmy do rytuału i wszystko potoczyło się potem błyskawicznie, co kontrastuje z wcześniejszymi wydarzeniami. Pointa też nie wywołała na mnie jakiegoś porażającego wrażenia. Ogólnie rzecz biorąc czytało się bez bólu, ale opowiadanie zdecydowanie do mnie nie przemówiło.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dzięki, że wpadłeś poczytać, berylu. Jednym się podobają rybki, a innym akwarium. Poza tym Twoje opinie zazwyczaj pokrywają się ze zdaniem jose, więc nie jestem zaskoczony. Zgrana z Was para:)   Pozdrawiam

Mastiff

Tekst sprwnie napisany i w odróżnieniu od Beryla, mnie przekonał.

Dziękuję, homar. Fajnie, że trafiłem w Twój gust.   Pozdrawiam

Mastiff

Ciekawie skonstruowana postać głównego bohatera, brak zarzutów jeśli chodzi o wykonanie. W chwili, gdy pojawił się King Richie, domyśliłem się iż Polak będzie chciał skorzystać z jego "usług". Dalszy rozwój wypadków czytałem z dużym zainteresowaniem. Opowiadanie zostało skonkludowane w interesujący sposób, chociaż owo zakończenie wydało mi się zbyt tkliwe. Niemniej podobało mi się. Pozdrawiam.

Dziękuję, domku. Jest mi niezmiernie miło, że lektura sprawiła Ci przyjemność.   Również pozdrawiam

Mastiff

Opowiadanie jest moim zdaniem bardzo proste, w tym sensie, że zmierza od początku do celu po prostej linii. Nie kreujesz wymyślnego świata, nie zachwycasz czytelnika niesamowitościami nie z tej ziemi, tylko opowiadasz dobrą historię i osadzasz ją w realiach, z którymi każdy może się utożsamiać. Warstwa językowa też pomaga, bo o ile lubię kwiecisty jeżyk i poetyzację prozy, o tyle potrafię również docenić prostotę i klarowność stylu. Tak więc zdecydowany plus za ten tekst.

A ja wręcz uwielbiam kwieciste jeżyki! :)

A ja wolę kolczaste, jestem tradycjonalistą : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Zgadzam się z Ochą. Bez kwiecistego jeżyka jest tak monotonnie i zwyczajnie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, vyzart, za opinię. Dodam: niezwykle trafną. Widzisz, Drogi Kolego, uznałem, że taka prosta narracja – pozbawiona owych "jeżyków":) – będzie odpowiednia dla tego opowiadania. Wszelkie a'la barokowe opisy i kwieciste metafory mogłyby wpłynąć negatywnie na przedstawioną historię. Fejnie, że tekst Cię zainteresował.   Pozdrawiam

Mastiff

Fajnie nie fejnie:)

Mastiff

Dopisuję się do grupy zadowolonych z zakończenia.

Jak to warto wiedzieć, czego się chce…

Babska logika rządzi!

Z zadowoleniem dopisuję się do listy zadowolonych z lektury. Bardzo dobre zakończenie, niezmiernie mi się podobało. 

Dzięki!

Nowa Fantastyka