- Opowiadanie: MJB-13 - 1899 (Zabić Adolfa H.)

1899 (Zabić Adolfa H.)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

1899 (Zabić Adolfa H.)

 

Zachodzące słońce spowijało niewielkie miasteczko w ciemnoczerwonym blasku. Po szutrowych ulicach przechadzało się paru ludzi. Wracali do domów lub szli do jedynego w okolic baru, znajdującego się w centrum osiedla, naprzeciw drewnianego, protestanckiego kościoła.

 

Jednym z przechodniów był Josef Saatkräche, chudy i niski jegomość koło pięćdziesiątki. Nosił niewielkie, okrągłe okulary i siwą kozią bródkę. Włosy tego samego kolory czesał na pożyczkę, którą chciał ukryć powiększające się z każdym dniem zakola. Ubrany nieco niechlujnie, w upaprane błotem spodnie i znoszony sweter, szedł rozmyślając. Maszerował dziarskim krokiem i wyraźnie nie zwracał uwagi na otoczenie. Co chwila wypuszczając kłęby siwego, papierosowego dymu, zbliżył się do baru. Przestąpił próg otwartych na oścież drzwi budynku wyrzucając uprzednio niedopałek.

 

Pub nie był duży, a wrażenie to potęgowały ciasno ustawione stoliki. Ponad połowa miejsc była już zajęta, ale sala wypełniała się prędko. W powietrzu unosił się zapach taniego alkoholu, papierosów i męskiego potu.

 

Josef rozejrzał się po zebranych. Większość z nich znał z widzenia, byli to okoliczni farmerzy. Oni też go poznawali, bo bywał tu nawet kilka razy w tygodniu. Szybko wypatrzył siedzącego pod ścianą mężczyznę w podobnym do niego wieku, który wyróżniał się nienagannym, eleganckim strojem. Uśmiechnęli się do siebie. Saatkräche podszedł do barmana i zamówiwszy jedno piwo udał się z kuflem do stolika swojego znajomego. Siadł i poczęli rozmawiać o takich rzeczach, o jakich zwykle rozmawia dwójka przyjaciół przy piwie. Jednak już przy drugiej kolejce konwersacja zeszła na temat wojny. Zapewne każdy w tym lokalu poruszył dziś tą kwestię.

 

Stolica Wielkiej Brytanii, nękana regularnie przez Luftwaffe broniła się jak mogła, a czerwone imperium zdawało się chylić ku upadkowi pod natarciem nazistów. Niestety mimo to Stany wciąż zwlekały z przystąpieniem do konfliktu. Oboje chcieli, żeby Roosevelt wypowiedział wojnę III Rzeszy i wraz z koalicją antyhitlerowską zniszczył państwo, z którego uciekli. Josef zamyślił się nad swoją obecną sytuacją i nie tak odległą przeszłością.

 

Jego rozmówca nazywał się Abraham Goldberg był niemieckim Żydem, który wyjechał ze swojej ojczyzny zaraz po Kryształowej Nocy. Wcześniej przez wiele lat razem studiowali i pracowali na wydziale fizyki Technische Universität München. Po ucieczce Saatkräche do Ameryki, na początku 1940 Abraham bardzo mu pomógł. Załatwił dom w tym spokojnym miasteczku i przedstawił wszystkim jako swego przyjaciela żydowskiego pochodzenia. Nie była to jednak prawda. Josef był w pełni Niemcem, tak samo jak cała jego rodzina – daleka rodzina, z którą nie utrzymywał kontaktu. A z Rzeszy uciekł nie z powodu rasowych prześladowań.

 

W 1935 roku SS zainteresowało się jego pracami teoretycznymi na temat podróży w czasie. Funkcjonariuszy interesowało głównie, czy byłby w stanie zbudować wehikuł zdolny do zakrzywienia czasoprzestrzeni. Josef, nie zaangażowany w politykę i sprzyjający raczej nazistom niż komunistom, zgodził się na współpracę. Najpierw przez dwa lata prowadził stosowne obliczenia, domowe eksperymenty i sporządzał plany poszczególnych elementów machiny. SS-mani cały czas utrzymywali go i pokrywali wszystkie koszty badań, dzięki czemu mógł rzucić niezbyt przez siebie lubianą posadę wykładowcy i oddać się w pełni temu projektowi. Co kilka tygodni odwiedzał go jakiś oficer SS i wypytywał, jak mu idą postępy prac.

 

W styczniu 1938 Josef powiedział mu, że zrobił już wszystko, co był w stanie przy pomocy przydomowego laboratorium i może zacząć montować maszynę. W kilka dni później powiedziano mu, że wyjeżdża do KL Dachau, by tam kontynuować pracę. Do Josefa docierały już wcześniej informacje o sytuacji na terenie obozu, ale to, co tam zobaczył, przeszło jego oczekiwania. Wtedy też zrozumiał czym jest nazizm i do czego prowadzi. Mimo to zdecydował się kontynuować projekt, który był jego marzeniem. Mało bowiem obchodził go los innych ludzi, dopóki nie mieszali się w jego życie.

 

Ze strony SS prace nadzorował obersturmbannführer Siegfried Reißzahn z SS-Totenkopfverbände. Okazał się on sadystycznym, opętanym okultystycznymi pasjami bydlakiem. SS nie szczędziło wydatków na budowę wehikułu, dzięki czemu do początku wojny Saatkräche prowadził bardziej zaawansowane badania i sukcesywnie budował kolejne elementy maszyny. Niestety nie obyło się bez ofiar wśród więźniów. Josef miał w związku z tym drobne wyrzuty sumienia, ale rozumiał zasady pracowania w obozie koncentracyjnym. Interesowało go szczególnie dokończenia projektu i jego własne bezpieczeństwo.

 

Po wybuchu wojny Siegfried zaczął na niego coraz bardziej naciskać. Sytuacja robiła się coraz bardziej nieznośna i niesprzyjająca pracy. esesman dał mu do zrozumienia, że dowództwo liczy na jak najszybsze skonstruowanie maszyny czasu, a niepowodzenie może zakończyć się niezbyt przyjemnie. Trupie głowy przydzieliły mu też nowego, młodego asystenta, który pchał swój wścibski nos w jego projekty. Na szczęście fizyk mógł pochwalić się już dość zaawansowanym stopniem badań. Ale atmosfera z dnia na dzień psuła się, w powietrzu wisiała wyraźna groźba. Po tym, jak kazano mu spisać wszelkie spostrzeżenia, pomysły i projekty elementów machiny Josef zrozumiał, że Reißzahn chce się go lada dzień pozbyć i zastąpić młodym, zdolnym i przede wszystkim fanatycznie oddanym asystentem.

 

Pewnej nocy, w grudniu 1939 Saatkräche zebrał do walizki większość swoich notatek i dokonał sabotażu na własnej machinie. Poodkręcał kilka ważnych śrub i zaworów, a prąd przepiął tak, żeby popalić najważniejsze plątaniny kabli. Następnie próbował uciec z obozu w ukradzionym uprzednio mundurze SS. Niestety przy ostatnim posterunku zorientowano się, kim jest. Josef jednak, korzystając z elementu zaskoczenia postrzelił jednego z esesmanów i uciekł w las. W czasie pościgu, gdy musiał lawirować między drzewami i unikać nazistowskich kul, walizka wypadła mu przypadkowo z ręki. To był ułamek sekundy, w którym mógł się po nią wrócić. Wiele razy później zastanawiał się, dlaczego wtedy po prostu pobiegł dalej. Zawsze się potem usprawiedliwiał, że gdyby się zatrzymał, to prawdopodobnie by zginął.

 

Dzięki mundurowi SS udało mu się łatwo dotrzeć do granicy ze Szwajcarią i przekroczyć ją. Zdecydował, że pojedzie do Francji, a stamtąd popłynie do Stanów. W czasie rejsu szlifował znajomość angielskiego. Kiedy dotarł na wschodnie wybrzeże, próbował skontaktować się z amerykańskimi wojskowymi. Niestety nikt nie chciał słuchać jego opowieści o hitlerowskiej maszynie czasu, a co dopiero wspierać taki projekt. Rzeczywiście Josef nie miał żadnych dowodów, a jako naukowcowi współpracującemu z nazistami „nie można było mu wierzyć”. Myślano, że jest obłąkany i tak naprawdę to cudem udało mu się uniknąć zamknięcia w szpitalu psychiatrycznym.

 

Wtedy też przypadkiem spotkał Abrahama i opowiedział mu swoją historię, Stary przyjaciel zapoznał go ze znajomymi, bogatymi Żydami, którzy zgodzili się finansować projekt budowy nowego wehikułu na terenie Stanów. Chcieli cofnąć kogoś w przeszłość, aby zabił Adolfa Hitlera, gdy ten był jeszcze dzieckiem.

 

Josef musiał zaczynać pracę praktycznie od początku, większość rozwiązań i wyników badań pamiętał, ale musiał je na nowo pozapisywać. Wiedział, że naziści, mając jego notatki, prędzej czy później, także zbudują maszynę czasu. Za wszelką cenę starał się skończyć przed nimi, bo uzyskanie przez tych fanatyków dostępu do czasoprzestrzeni mogło doprowadzić do nieobliczalnej w skutkach, ogólnoświatowej katastrofy.

 

– Jeszcze kolejkę? – zapytał Abraham czym sprawił, ze umysł Josefa powrócił do sali małomiasteczkowego baru z odległej, sentymentalnej podróży.

– Tak, tak poproszę – odparł po chwili trzęsąc głową i mrugając kilkakrotnie jak człowiek wybudzony z głębokiego snu.

– Co jest? – spytał Żyd powracają do stolika z dwoma kuflami pieniącego się piwa.

– Skończyłem – odpowiedział Josef patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem.

– Jutro rano – dodał po chwili odpowiadając na niewypowiedziane pytanie Abrahama – jutro rano – powtórzył tak cicho, że ledwie można było usłyszeć co mówi.

* * *

 

Josef stał przed swoim dziełem. Nie pamiętał, który już raz zastanawiał się nad tym, czy wszystko poprawnie zmontował. Przeprowadził co prawda wczoraj próbę generalną sprzęty przenoszą o kilka minut w przyszłość szczura i ochotnika – młodego Żyda. Włączając poszczególne elementy i sprawdzając wszystkie odczyty przyrządów badawczych przystanął podziwiając piękno machiny.

 

Tak naprawdę to maszyna projektu Saatkräche składała się z dwóch oddzielnych. Na zewnątrz znajdowało się sześć trzymetrowych, betonowych słupów, które zwężały się spotykając w jednym punkcie i tworząc szkieletową kopułę. Każde z przęseł było oplecione plątaniną przewodów różnego koloru i grubości. Niektóre z nich miały szerokość włosa, inne ramienia dorosłego człowieka. Od wewnątrz słupy pokryte były kwadratowymi, metalowymi płytkami. Podobnie jak podłoga, na której układały się one w koncentryczne okręgi pokrywając metalową kratownicę. Pod spodem znajdowała się plątanina przewodów i różne urządzenia.

 

W środku kopuły stała miniatura zewnętrznej maszyny. Różnicą było to, że wewnętrzną maszynę wyizolowano od spodu, tak, by stanowiła oddzielny układ, a betonowe elementy zastąpiono metalowymi. Wnętrze machiny było wystarczające dla kucającego dorosłego człowieka i kilku paczek.

 

Dwie maszyny czasu były konieczne, aby Josef mógł wrócić. W przeszłość bowiem przenosiła go zewnętrzne urządzenie wraz z tym wewnętrznym. Później, gdy będzie chciał wrócić wsiądzie do tej, którą zabrał ze sobą. Machina zaprogramowane ma samozniszczenie zaraz po tym, jak podróżnik opuści przeszłość. Prawdopodobnie istniało jakieś rozwiązanie tego problemu technologicznego, ale Josef jeszcze go nie poznał, a nie miał czasu na ulepszanie swojego dzieła. Maszyna jego projektu potrafiła zakrzywić czasoprzestrzeń jedynie wewnątrz siebie, przez co oczywiste, że nie mogła przenieść w czasie samej siebie. Była więc poniekąd jednorazowego użytku. Bo gdyby chcieć przenieść się w czasie i wrócić wielokrotnie, to za każdym razem potrzeba by nowej machiny.

 

Początkowo Żydzi chcieli wysłać do Adolfa jednego ze swoich superszpiegów. Niestety okazało się, że obsługa machiny służącej do powrotu jest zbyt skomplikowana, a Saatkräche nie miał czasu jej upraszczać. Z misja do XIX wieku musiał się więc udać wynalazca. Żydzi oddali mu nieocenioną pomoc kompletując dla niego strój i sprzęt sprzed prawie pół wieku. Dostarczyli też stare dolary, użyteczne przedmioty i współczesną broń amerykańskiej armii. Josef był też po lekturze kilku książek o czasach, do których się udaje, by lepiej radzić sobie w świecie przełomu wieków. Udawał się bowiem do 1899, kiedy to przyszły wódz III Rzeszy miał zaledwie dziesięć lat. Josef przestudiował też nieliczne, dostępne materiały dotyczące dzieciństwa Adolfa.

 

W końcu wszystkie elementy maszyny osiągnęły pełną moc. Pociągnął największą, czerwoną dźwignię przy pulpicie sterującym i ruszył do wnętrza betonowej kopuły. Naelektryzowane powietrze postawiło mu dęba resztki włosów na głowie. Spokojnie wsiadł do kabiny i kucnął uważnie zamakając za sobą drzwiczki. W środku znajdowało się kilka ułożonych wcześniej paczek. Około pół minuty czekał, aż ustawiona z dużym zapasem maszyneria wykona wszystkie żądane operacje. Buczenie szaf transformatorowych i chrzęst przesuwających się metalowych elementów narastał z każdą sekundą. "Czas uratować świat!" powiedział pewnym głosem, by dodać sobie otuchy. Nagle, gdy dźwięki stały się tak głośne, że myślał, iż jego głowa zaraz wybuchnie, stracił przytomność.

* * *

 

Uczucie było trudne do porównania z czymkolwiek innym. Josefowi wydawało się, ze każda część jego ciała, każda komórka porusza się we wszystkich możliwych kierunkach naraz. Wywoływało to nieznośne uczucie mrowienia i następujące cyklicznie fale przeraźliwego chłodu i piekielnego gorąca. Jego umysł utracił poczucie czasu, wszystko to zdawało się trwać latami, a jednocześnie robiło wrażenie ulotnej chwili. Myśli Josefa biegły po różnorakich torach błądząc w wizjach scen z jego życia. Widział wszystko naraz, teraz widział wreszcie wyraźnie! Zdawało mu się, że w jednym momencie poznał wszystkie tajemnice świata, pojął go w pełni.

* * *

 

Nagle wszystko się skończyło. Josef obudził się czujący zmęczenie jak po nieprzespanej przez gorączkę nocy. Otworzył metalowe drzwiczki i wyczołgał się z maszyny. Był ranek, a miasteczka oczywiście nie było. Tak jak zapewniali Żydzi, pięćdziesiąt lat temu jeszcze nie istniało. Josef poprawił swój oryginalny strój z epoki oraz zebrał wszystkie pakunki i bagaże. Na koniec, dla bezpieczeństwa, ukrył wehikuł za pomocą siatki maskującej. Następnie wyruszył w podróż do nieodległego miasta.

 

Dotarłszy do osiedla upewnił się, że znajduje się w roku 1899. W pierwszym napotkanym sklepiku spieniężył jedno z pudeł. W środku znajdowało się dwadzieścia maszynek do golenia z lat 40. Tam kosztowały niewiele, ale tutaj stanowiły wymierne bogactwo, bo technologia tych modeli wyprzedzała współczesną o 50 lat.

 

Bez problemu dostał się na wschodnie wybrzeże, gdzie wsiadł na statek płynący do Bremen. Cała podróż zajęła mu wiele tygodni, ale przebiegała gładko. Korzystając z niepowtarzalnej okazji, robił notatki na każdym kroku. Wreszcie też mógł się wyspać, po wielu miesiącach wytężonej pracy. Dzięki podrobionym dziewiętnastowiecznym paszportom i doskonałej znajomości niemieckiego, nie miał problemu z podróżowaniem na południe. Po drodze zatrzymał się w Monachium. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie pójść i nie ujrzeć swoich rodziców, których ledwie pamiętał i samego siebie, kiedy miał zaledwie kilka lat.

 

Kiedy już nasycił swoją ciekawość udał się ku granicy, skąd było już niedaleko do Leonding. Było to całkiem zwyczajne, spokojne miasteczko w Górnej Austrii. Bez większego problemu znalazł się na jego uliczkach.

 

– Przepraszam pana najmocniej, ale gdzie mogę odnaleźć dom państwa Hitlerów? – spytał jakiegoś przechodnia.

– A co? Pan też ich szuka? – spytał tamten i nie czekając na odpowiedź wskazał Josefowi najbliższy zakręt. – Drugi dom od lewej – wytłumaczył.

– Dziękuję

 

Josef pełen obaw udał się czym prędzej we wskazane miejsce. Chciał jak najszybciej dowiedzieć się, o co chodziło tamtemu przechodniowi. Starał się jednak zachowywać całkiem normalnie. Zwolnił więc krok i wyszedł zza zakrętu. Najpierw chciał się tu troszeczkę rozejrzeć. To co zobaczył, przechodząc przed domem Hitlerów wywoływało w nim mieszankę zdziwienia, złości i jakiegoś groteskowego rozbawienia.

 

Przed drzwiami stało bowiem dwóch smutnych mężczyzn w płaszczach. Jeden z nich miał pewnie ze czterdzieści lat. Drugi był o wiele młodszy. Wyglądali niby całkiem normalnie, jak na przełom wieków, ale na ramieniu każdego z nich znajdowała się opaska ze swastyką. Prawdopodobnie uznali, że mogą ją nosić bez obaw, a nie chcieli się pozbawiać własnej tożsamości.

 

Josef idąc powoli drugą strona obserwował ich. „Kurwa mać, wszystko wskazuje na to, że Niemcom także udało się zbudować maszynę czasu.” pomyślał. Zauważył jak do domu zbliża się chłopiec w wieku około dziesięć lat.

 

– Przepraszam panów, ale czy Adolf jest w domu? – zapytał.

– Jest – odpowiedział starszy oschle – Ale uczy się właśnie matematyki Spieprzaj!

 

Saatkräche postanowił działać według nowego, stworzonego na poczekaniu planu. Przeszedł więc na druga stronę ulicy, na wysokości domu Hitlerów i zbliżył się do drzwi. W tym samym czasie dzieciak zniknął mu z pola widzenia uciekając przestraszony. Widział, jak młodszy z mężczyzn celuje do niego spod płaszcza, a starszy trzyma ręce w kieszeniach i mierzy go wzrokiem. Josef zbliżył się na dwa metry przed nimi i zatrzymał.

 

– Heil Hitler! – krzyknął wykonując salut rzymski.

– Heil Hitler! – odpowiedzieli oni zadziwieni, ale wciąż skupieni i podejrzliwi. Starszy z nich spojrzał na Josefa wyraźnie oczekując jakich wyjaśnień.

– Erste SS-Totenkopfstandarte „Oberbayern”? – zapytał Josef używając pełnej nazwy oddziału, który nadzorował obóz w Dachau.

– Eee… tak, a czego chcesz? – powiedział starszy jedynie troszeczkę się rozluźniając.

– Przysyła mnie obersturmbannführer Siegfried Reißzahn. Ja nazywam się Josef Mayer, jestem profesorem Ludwig-Maximilians-Universität München i mam osobiście odpowiadać za naukę naszego führera– kłamał fizyk starając się mówić szybko i stanowczo, tak jak większość nazistów, których poznał.

– Nie mówiono nam, że ktokolwiek ma za nami podążyć.

– Ale plany zweryfikowano w trakcie – uciął Josef – Mnie wysłano z roku 44. Wojna się już zakoń…

– Wygraliśmy? – nie wytrzymał młodszy z esesmanów czym naraził się na karcące spojrzenie starszego.

– Czyżbyś nie wierzył w ofiarność niemieckiego żołnierza!? – zaatakował go Josef by położyć fundamenty pod swój wizerunek nazisty. Młodzieniec zmieszał się i spuścił wzrok.

– Wielka Brytania leży w gruzach, a nad ruinami Moskwy kraczą wrony – puścił wodze fantazji Saatkräche – Panujemy nad całą Europą, Azją i Afryką. Stany utraciły wszystkie swoje terytoria zamorskie na rzecz Japonii i Wielkich Niemiec oraz wyprosiły pokój. Teraz skamlą u stóp wodza o łaskę, by nie zechciał zadusić butem niemieckiego oręża ich marnego kraju.

– Powiedzmy, że ci wierzę – powiedział wyraźnie zadowolony wieściami tamten – Ale czemu cię wysłano?

– Już mówiłem, mam zająć się edukacją naszego führera. Po zwycięstwie uznano, że nie wystarczy już tylko chronić go w przeszłości, ale trzeba także zadbać, by stał się jeszcze mądrzejszy, jeszcze bardziej idealny! – rzekł Josef z charakterystyczną dla fanatyków mieszaniną ekscytacji i obłędu.

– No dobrze, ale wiedz, że mamy cie na oku – stwierdził – No i musimy cię przeszukać, zanim będziesz mógł zobaczyć wodza.

– Oczywiście! – odrzekł Josef grając na zwłokę – A właśnie, jeśli już jesteśmy przy broni, to macie – powiedział wyciągając spod płaszcza dwa pistolety i wręczając je esesmanom.

– Amerykańskie? – bardziej stwierdził niż zapytał starszy z nich.

– Ano właśnie amerykańskie – starał się wybrnąć fizyk – Mamy przecieki, że niejaki Saatkräche, który uciekł do Stanów na początku wojny i J Robert Oppenheimer próbują zbudować własny wehikuł czasu. Jeśli to prawda, to amerykanie mogą się tu zjawić każdego dnia, a więc musicie się zapoznać z ich nowym modelem broni. esesmani nie wyglądali na przekonanych, ale nie zadawali już więcej pytań. Przeszukali Josefa i pozwolili mu wejść do domu.

 

Okazało się, że wewnątrz znajduje się dwóch kolejnych nazistów, którzy na zmianę nie odstępują wodza na krok. Poznali oni Saatkräche z członkami rodziny Hitlerów w tym oczywiście z małym Adolfem, który był niczym nie wyróżniającym się dziesięciolatkiem o brązowych oczach i ciemnych włosach.

* * *

 

Przez kilka tygodni Josef codziennie udzielał Adolfowi lekcji. Musiał przyznać, że był to chłopiec niezwykle inteligentny, szybko się uczył. Początkowo esesmani nie spuszczali go z oka, szczególnie jeśli przebywał w towarzystwie przyszłego wodza III Rzeszy. Później jednak przyzwyczaili się do niego i zaczęli mu nawet troszeczkę ufać. Josef wyraźnie to dostrzegał i czekał tylko na odpowiedni moment, żeby móc wykonać swoją misję.

 

W końcu pewnego dnia nadarzyła mu się okazja. Siedział z Adolfem przy kuchennym stole i pomagał mu odrabiać matematykę. W pokoju znajdował się też też jeden z esesmanów, ten młodzieniec, który pierwszego dnia pilnował wejścia. W pewnym momencie zaczął robić zbolałą minę.

 

– Coś się dzieje? – spytał Josef

– Nie nic. Znaczyy… za potrzebą muszę.

– No to leć, tylko szybko. Nie wydam cię dowódcy – zaproponował fizyk mrugając okiem.

– Dzięki – wymamrotał tamten wychodząc. Saatkräche spostrzegł, że nie zabrał ze sobą broni. Josef wiedział, że taka szansa może się szybko nie powtórzyć. Wstał więc od stołu i przeszedł w kierunku kuchenki. Adolf siedział w tym czasie tyłem pochylony nad swoim kajetem. Fizyk chwycił leżący koło kuchni długi nóż i zbliżył się do chłopca.

 

– I jak wyszło ci coś? – spytał mając na myśli rozwiązane właśnie zadanie.

– Tak, ale nie mogę tego odjąć.

– Pokaż – powiedział Josef obejmując go lewym ramieniem i nachylając się. To był ten moment! Jego prawa ręka prędko i bez wahania przeciągnęła chłodne ostrze po gardle Adolfa, który nie zdążył nawet kwiknąć. Krew wylała się obficie brudząc szkarłatem zeszyt i stół. „Tak, dokonałem tego! Zrealizowałem najważnieszą część plan: zabiłem wodza III Rzeszy!” cieszył się w duchu fizyk. „Teraz już tylko trzeba wyjść z tego cało”

 

Słysząc kroki wracającego młodzieńca Josef porwał znajdujący się na blacie MP40. Zdążył go odbezpieczyć i wycelować w kierunku drzwi akurat w momencie, kiedy żołnierz przekroczył próg. Oddał w jego kierunku kilka strzałów, a tamten osunął się na ziemię. Wybiegł na korytarz i ruszył do drzwi wejściowych. Nim zrobił dwa kroki otworzyły się one ukazując dwóch esesmanów stojących zazwyczaj przed wejściem. Saatkräche spanikował i pociągnął w ich kierunku długą serią. Szybko skończył mu się magazynek, ale naziści leżeli już martwi.

 

Zanim w korytarzu zjawiła się reszta domowników i ostatni z żołnierzy, Josefa już nie było. Biegł co sił w nogach uciekając z miasteczka. Zatrzymał się dopiero, gdy całkiem zabrakło mu tchu. Tego samego wieczora dotarł do jakiegoś miasta i wsiadł do pociągu jadącego w kierunku Niemiec. Kolejnych kilka tygodni zajął mu powrót do Ameryki. Josef nie mógł się doczekać, aż znajdzie się w swoich czasów i dowie, jakie zmiany spowodowała jego ingerencja. Wiedział, że nikt prócz niego nie będzie pamiętać poprzedniej sytuacji, ale wewnętrzne poczucie, że uratował świat powinno mu w zupełności wystarczyć.

 

Maszynę czasu znalazł nienaruszoną tam, gdzie ją ukrył. Podekscytowany wsiadł do kabiny i ustawił wszystkie przyrządy na odpowiednich wartościach. Po prawie pół roku wracał do swojej rzeczywistości, w której minął zaledwie tydzień.

* * *

 

Kiedy Josef, cały i zdrowy, pojawił się w środku betonowej kopuły stwierdził, że jego misja udała się. Nie mogąc się doczekać poznania nowego, lepszego świata wybiegł na ulicę. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Szybko odnalazł kiosk i kupił wieczorny dziennik. Chcąc celebrować tę chwilę wrócił szybko do domu nie zaglądając nawet do gazety. Rozsiadł się w swoim ulubionym fotelu i odpalił papierosa. Najpierw spojrzał na datę. Wszystko się zgadało. Był ponownie w 1941. Jednak artykuł na pierwszej stronie mocno go przeraził. Zdjęcia z bombardowanego Londynu, takie same, jakie oglądał już nie raz. Szybko przerzucił kartki. W środku odnalazł obszerny artykuł o sytuacji na froncie wschodnim oraz felieton, którego autor opowiadał się za wypowiedzeniem wojny Niemcom. „Co jest kurwa? Czy tyle wysiłków na marne?” zastanawiał się Josef. „Czyżby ten chuj uszedł z życiem? To niemożliwe! Sam przecież widziałem.”

 

Saatkräche przekartkował gazetę kilkakrotnie, ale wszystko wskazywało na to, że jego czyn nic nie zmienił. Wtedy jego wzrok padł na pewien fragment tekstu: „Heinrich Himmler, wódz III Rzeszy”. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.

 

Josef spojrzał za okno. „Świat nie działa na tak prostych zasadach, a zło nie tak łatwo pokonać. Jak mogłem być tak naiwny?” pomyślał. „Żeby powstrzymać nazizm musiałbym prócz Hitlera pozabijać też Himmlera, Göringa, Goebbelsa, tysiące esesmanów i kilkanaście milinów ludzi, którzy na nich głosowali.”

Koniec

Komentarze

     Esesman, esesmani, esesmanów itp.  - istnieją  takie wyrazy w jezyku polskim, a ich pisownia jest od dawna ustalona.  Himmlera, Göringa, Goebbelsa, führera    --- apostrofy zbędne. Czemu  w tekście "führera" piszesz dużą literą? 

     Nie wszyscy muszą wiedzieć, ze KL Dachau to obóz koncentracyjny w Dachau. Warto poprawić wszyskie niedoróbki. jezykowe.     

Opowiadanie mimo drobnych potknięć bardzo ciekawe, z interesującym podsumowaniem. Trochę mnie jednak zastanawia opis wechikułu czasu - trudno mi wyobrazić sobie szkieletową kopułę złożoną ze słupów. Słup kojarzy się z czymś raczej prostym, a kopuła jest z definicji kulista. Może ostrosłup byłby tu bardziej adekwatnym kształtem?

Jeśli jury przyjmie Twój tekst do konkursu, możesz mieć spore szanse.

Pozdrawiam.

Roger dzięki za zwrócenie uwagi, już poprawiłem (prócz tego KL Dachau ;p)
Yoss dzięki, a co do tej kopuły to chodziło mi o coś takiego, że jest takie sześć betonowych przęseł, które się układją w kopułę. Nie wiem czy wyjaśniłem.

Witamy w konkursie.

pozdrawiam

I po co to było?

Pomysł ciekawy. Co prawda nie nazwałabym Hitlera inteligentnym, skoro robił, co mógł, by się nie uczyć i nawet nie próbował zdawać matury. Poza tym, co z rodzicami Hitlera? Zamknęli ich gdzieś, zabili? Trudno mi sobie wyobrazić, by jakikolwiek rodzic, widząc pakujących mu się do domu uzbrojonych facetów, twierdzących, że ich synek będzie w przyszłości wodzem Rzeszy, tak po prostu to przyjęło do wiadomości. Zamiast próbować zawiadomić policję o uzbrojonych i niebezpiecznych szaleńcach. No i czwórkę rodzeństwa gdzieś zgubiłeś Adolfowi...;-)

Zakończenie bardziej by mi się spodobało, gdyby zabrał się za wyszukiwanie informacji o Himmlerze... Skoro z taką łatwością przyszło mu zabicie dziecka (co jest trochę mało wiarygodne, tym bardziej że wcześniej był zszokowany obozem), to równie dobrze może zabić inne. Przydałoby się jednak jakaś refleksja o zabijaniu dzieci, drgnięcie ręki podczas zabójstwa etc. - postać w tej chwili mało wiarygodna. Albo od początku zrobić go zupełnie bezrefleksyjnym i obojętnym. 

To był ten moment! Jego prawa ręka wystrzeliła prędko i bez wahania, a chłodne ostrze wyryło głęboką szramę na szyi Adolfa , który nie zdążył nawet kwiknąć. 

"Wystrzeliła" jest tu nie na miejscu, zważywszy na to, że chwilę wcześniej sięgnął po broń. Bo chyba nie strzelał i równocześnie podcinał gardło? Może "zaatakowała"? Albo lepiej: Uderzył prędko i bez wahania, a chłodne ostrze...

tę kwestię - musi być zgodność przypadków

Język strasznie sztywny, szczególnie opisy.Zarzucasz nadmiarem informacji, których można się domyślić - np. że podczas wojny ludzie rozmawiają o wojnie... Interpunkcja leży.

Piwak, dzięki za konstruktywną krytykę. Pozwolisz, że odniosę się po kolei do poruszonych przez Ciebie kwestii:
 inteligencja Hitlera - Ja osobiście uważam, że Hitler był osobą inteligentą. Niechęć do nauki albo brak wykształcenia może wynikiać, moim zdaniem, raczej z braku odpowiedniej woli/waruknów do nauki/umiejętności przwidywania, że trzeba sie uczyć, bo to się opłaca. Pozatym inteligencja to jeden z najbardziej nieokreślonych terminów, powstała cała masa różnych jej definicji.
 rodzina - Dzieci Aloisa z pierwszego małżeństwa miały w 1899 już 17 (Alois junior) i 16lat (Andela), więc możliwe, że już nie mieszkały z ojcem. W tym czasie była też trzyletnia Paula i pięcioletni Edmund. To prawda, że kwestię rodziny Adolfa potraktowałem troszeczkę bezmyślnie (podporządkowałem ją reszcie wydarzeń, tak, żeby mi nie sprawiała kłopotów). Wcześniej chciałem ją jakoś fabularnie wpleść i wytłumaczyć, to co budzi także twoje niedowierzanie (rodzice, którzy pozwalają jakimś ludziom chronić swojego syna). Może im poprostu bardzo dużo zapłacili albo pokazali gazety/zdjęcia z lat 40 i tym ich przekonali? Wyszło jak wyszło głównie ze zwględu na brak czasu i może także pomysłu (chociaż wiem, że to żadne usprawiedliwienia ;p)
 sztuczność bohatera - Tutaj masz całkowitą rację, bo troszeczkę nieodpowiednio opisałem jego wrażenia z obozu. Poprawiłem to, by było wyraźniejsze dodając zdanie: "Mało bowiem obchodził go los innych ludzi, dopóki nie mieszali się w jego życie." W wyrażeniu, że obraz obozu przeszedł jego oczekiwania miałem na myśli to, że normalni Niemcy nie wiedzieli, co się tam tak naprawde dzieje.
Resztę błędów przyjmuję z pokorą, choć chętnie dowiedziałbym się co rozumiesz przez sztuczny język. ;p

Nie chodziło mi o to, że był głupi. Był nawet bystry - co objawiało się w szyderstwach wobec nauczycieli i kolegów. Ale uczyć się nie chciał i był bardzo uparty - w twoim opowiadaniu mamy potulnego chłopczyka, który robi co mu się karze - nawet jeśli są to goście z bronią twierdzący, że pojawili się z przyszłości, w której jest wodzem całej Rzeszy. Ten brak reakcji mnie nie przekonuje. Na łatwiznę poszedłeś tworząc taką postać. Rozumiem, że ograniczenie  objętościowe w konkursie, ale pomysł ciekawy, więc może warto poprawić opowiadanie poza konkursem?

Wracali do domów lub szli do jedynego w okolic baru, znajdującego się w centrum osiedla, naprzeciw drewnianego, protestanckiego kościoła.

Niepłynnie się czyta, nadmiar informacji w jednym zdaniu.

Ubrany nieco niechlujnie, w upaprane błotem spodnie i znoszony sweter, szedł rozmyślając. 

 ubrany - szedł rozmyślając - nie za bardzo połączenie

Co chwila wypuszczając kłęby siwego, papierosowego dymu, zbliżył się do baru. Przestąpił próg otwartych na oścież drzwi budynku wyrzucając uprzednio niedopałek. 

Pierwsze zdanie - znaczy, że palił po prostu, teraz brzmi, jakby się nie zaciągał, tylko jakimś cudem co chwilę wypuszczał dym papierosowy - nie wiadomo skąd go biorąc. 

Drugie zdanie - drzwi były do baru, wspomnianego w pierwszym zdaniu, budynek niepotrzebny

 Siadł i poczęli rozmawiać o takich rzeczach, o jakich zwykle rozmawia dwójka przyjaciół przy piwie. Jednak już przy drugiej kolejce konwersacja zeszła na temat wojny. Zapewne każdy w tym lokalu poruszył dziś tą kwestię.

Powtórzenia rozmawiać, rozmawia. Nie wiem, o czym rozmawia dwóch facetów przy piwie - kobiety, samochody? Moi koledzy pewnie stwierdziliby, że to zbyt stereotypowe. Nie lepiej bez tych szczegółów napisać po prostu - tematem rozmowy szybko stała się wojna? Trzecie zdanie niepotrzebne - o czym w barze mają rozmawiać podczas wojny, jeszcze przy dużym prawdopodobieństwie, że własnych synów trzeba będzie na nią wysłać?

 Jego rozmówca nazywał się Abraham Goldberg był niemieckim Żydem, który wyjechał ze swojej ojczyzny zaraz po Kryształowej Nocy.

brakuje "i"?

 Dzięki podrobionym dziewiętnastowiecznym paszportom i doskonałej znajomości niemieckiego, nie miał problemu z podróżowaniem na południe.

Przecież to Niemiec, naukowiec, jak mógłby nie znać niemieckiego?

 Wyglądali niby całkiem normalnie, jak na przełom wieków, ale na ramieniu każdego z nich znajdowała się opaska ze swastyką. 

 Przypuszczam, że chodzi ci o ubranie z tego okresu?

 – Ale plany zweryfikowano w trakcie – uciął Josef – Mnie wysłano z roku 44. Wojna się już zakoń...

W trakcie czego? Raczej po ich wysłaniu.

– I jak wyszło ci coś? – spytał mając na myśli rozwiązane właśnie zadanie.
– Tak, ale nie mogę tego odjąć. 

Skoro zadanie rozwiązane, to po co pyta, jak wyszło? A Hitler odpowiada, że wyszło, ale jednak nie wyszło...

Piwak, dzięki za zwrócenie uwagi na te kulawe fragmenty. Postaram się nie popełniać podobnych błędów w kolejnych tekstach. A to ostatnie to przypadkowa literówka, miało być "rozwiązywane" zamiast "rozwiązane".

Nie ma sprawy:-) Zawsze łatwiej znaleźć takie kulawe fragmenty u kogoś niż u siebie ;-)

1899 — MJB-13

Przeczytałem — czas na komentarz:

1. pomysł — całkiem ciekawe rozwiązanie z dwoma wehikułami czasu oraz nazistami dbającymi o rozwój fuhrera. Nie przemawia do mnie jednak łatwość, z jaką protagonista wnika do domu Hitlerów. Ponadto wydaje mi się, że wypadałoby gdzieś w treści — dodatkowo, prócz puenty — zasugerować, że NSDAP dba także o młodego Himmlera, Hessa, Bormanna i tak dalej. 3.5.

2. wizja rzeczywistości — w nawiązaniu do poprzedniego punktu — gdybyś pozostawił rzeczoną wskazówkę w treści, puenta by wypadła o wiele lepiej. Ponadto Niemcy — mając machinę czasu — mogliby zatroszczyć się także o naukowców oraz postęp technologiczny i w 1941 już sypać bombami atomowymi. 2.5.

3. jakość wykonania — tekst się czyta całkiem przyjemnie. Nieco jednak razi nadmiar treści odnarratorskiej, którą lepiej by było przekazać za pomocą dialogów. Przydałoby się ponadto zadbać o bardziej plastyczne opisy. 3.0.

4. motywacja bohatera — psychika bohatera jest dość wiarygodna. Przyjemnie się o nim czyta. Brakuje jednak zawahania — protagonista spędził kilka tygodni z małym Hitlerem, którego opisałeś jako inteligentne i pracowite dziecko — jakby się zastanowić, to można by dojść do wniosku, że bohater-naukowiec mógłby się w pewien sposób przywiązać do takiego ucznia i dokonanie morderstwa zaczęłoby stanowić problem. 3.0.

Podsumowując — całkiem dobry pomysł i przyzwoite wykonanie. Szkoda jednak, że ze względu na sposób narracji uciekło sporo emocji (praca z Hitlerem, ucieczka po morderstwie). Podejrzewam, że wynika to z faktu, że się spieszyłeś, by zdążyć na termin. Moja ocena wychodzi 12.0.

pozdrawiam

I po co to było?

Przeczytałem. Rzeczowy komentarz napiszę jak będę miał trochę więcej czasu.

Okej:

 

Ciekawym jest to, że to właśnie Żydzi niejako przyczynili się, poprzez udzielenie pomocy, do cofnięcia się w czasie i zamordowania Adolfa Hitlera. W żadnym innym opowiadaniu konkursowym naród ten nie wystąpił w tak znaczącej roli, a bodaj on miał bardzo silną motywację i pragnienie, aby odmienić świat, przeszłość, która go tyle kosztowała.

 

W Twoim tekście poddajesz pod refleksję kwestię "zmienionego" świata, "zmienionej" rzeczywistości". Mimo, że głównemu bohaterowi udało się wykonać swój plan, swoją misję, a zatem zabić Hitlera, to okazuje się, że zło jest nieuniknione, że zawsze znajdzie się ktoś, kto okaże się zbrodniarzem, i ów zbrodniarz jest tylko mało znaczącym pionkiem, w tym całym złu, od którego ludzkość i świat nie są wolni. W dwóch innych tekstach konkursowych pojawia się podobny motyw, toteż widzę, że sprawa ta jest rozpatrywana przez różne osoby, pod różnymi kątami. To zastanawia. Czyżby zło naprawdę było nieuniknione? Cóż, taka być może jest konstrukcja, natura świata, w którym żyjemy.

 

Spora część Twojego opowiadania skupia się na takim narracyjnym opowiadaniu wydarzeń. Czuję się trochę, jakbym słuchał historii opowiadanej przez kogoś, a elementów bieżącej akcji jest tak naprawdę zbyt mało. Na początku troszkę mi to wadziło, ale po namyśle stwierdziłem, że taki sposób opowiadania też jest interesujący na swój sposób, tym bardziej, że "1899" czyta się całkiem dobrze, czytelnik może się skupić na lekturze. 

 

Wykazałeś się, Drogi Autorze, oryginalnością opisując to jak obie strony pracują nad wehikułem, jak to Hitlerowcy chcą się przenieść do przeszłości, aby zawładnąć dzięki temu światem oraz jak to człowiek/ludzie chcący zmienić bieg historii, uchronić ludzkość przed straszliwą wojną, również podróżują w czasie. I obie te "strony" spotykają się w przeszłości. Takie skonfrontowanie stanowisk jest, moim zdaniem, bardzo ciekawe. 

 

Ogólnie opowiadanie na dosyć przywoitym poziomie --- dobre wykonanie, ciekawa historia (wciąż jednak mam wątpliwości, czy mogłaby zostać opowiedziana trochę inaczej, ale szanują wybór Autora). 

 

Pozdrawiam.

Komentarz przesłany wraz z wynikami to przewodniczącego jury:

Podobał mi się pomysł z naukowcem, który najpierw dla Rzeszy pracował, a potem musiał uciekać. Podoba mi się również zakończenie – historii nie da się tak łatwo zmienić. Chociaż – ostatnie zdanie wyszło sztywno i łopatologicznie. Ale zamysł – dobry.

Czytało się w porządku. Jednak sucha relacja, którą Autor zaserwował na początek, była dość monotonna. Po prostu opisana została spora część wydarzeń. Moim zdaniem – lepiej byłoby, gdyby chociaż częściowo wyszło to jakoś z tekstu, a nie zostało podane na tacy. Tego typu opis jest dla mnie trochę pójściem na łatwiznę. Być może wynikało to z pośpiechu.

No i nie przekonał mnie również fragment, w którym bohater zatrudnia się jako nauczyciel Hitlera. Rodzina Hitlerów została właściwie pominięta. Również zbyt łatwo udało się Josefowi oszukać wyszkoloną przecież ochronę młodego Adolfa.



Przypominam ponadto, że DJ Jajko zorganizował konkursik na NAJBARDZIEJ POMOCNEGO JURORA. Wobec tego proszę Autorów, aby w komentarzach do wątku z wynikami, w miarę możliwości jak najszybciej, a bezwzględnie do 20 maja, zagłosowali. Autorowi przysługuje jeden głos.

 

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka