- Opowiadanie: Piwak - Jak ja cię nienawidzę! (ZABIĆ ADOLFA H.)

Jak ja cię nienawidzę! (ZABIĆ ADOLFA H.)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jak ja cię nienawidzę! (ZABIĆ ADOLFA H.)

17 sierpnia 1987, Spandau, Zachodni Berlin

 

Klara prawie podskoczyła, gdy z trzaskiem zamknięto za nią kratę i mocniej ścisnęła rękę matki. Szare, ponure mury zamczyska były straszne. Nie rozumiała, po co matka ją tutaj przywiozła. Co prawda musiała tylko być miłą i uśmiechać się do przeszło dziewięćdziesięcioletniego dziadka, ale nawet tego nie chciała robić, nie po tym, co koleżanki jej naopowiadały. W nagrodę za jej dzielność miały później zwiedzić zoo z wielkim akwarium, w tej chwili jednak nie cieszyło jej to już tak bardzo.

Z początku była rzeczywiście podekscytowana. Oczywiście zapowiedzianym na wakacje wyjazdem do wielkiego berlińskiego zoo, nie do dziadka. Ale i o nim wspomniała w szkole, chociaż matka jej zabroniła. Najpierw dziewczęta jej zazdrościły, dopiero na drugi dzień, po tym, jak opowiedziały rodzicom, gdzie Klara jedzie, jedne w ogóle przestały się do niej odzywać, inne zaczęły z niej szydzić i przezywać ją. Z niektórymi znała się jeszcze z przedszkola i te były najokrutniejsze. Nie poskarżyła się, chociaż bardzo przeżywała stratę wszystkich koleżanek. Stała się za to opryskliwa i matka prawie siłą musiała ją zapakować do pociągu. Groźba, że jak się nie uspokoi, to nie pójdą do zoo, zrobiła jednak swoje, i zamilkła, obrażona na cały świat.

Gdy strażnik wprowadził Klarę z matką do pokoju widzeń i dziewczynka zobaczyła siedzącego na wózku wychudzonego starca z obwisłą skórą i jakby wyblakłymi oczami, odczuła nagłą panikę. Ale szybko wróciła jej złość.

Najpierw matka przywitała się z mężczyzną, wycałowując go w zszarzałe policzki, potem przyciągnęła ją do niego, trzymając za ramiona.

– A to jest moja Klara, papo. Przywitaj się, skarbie, z dziadkiem. – Popchnęła ją jeszcze bliżej wózka.

Dziewczynka drgnęła, gdy starzec dotknął jej policzka, a potem pogłaskał po głowie.

– Jest równie śliczna, jak ty, Kwiatuszku – odezwał się ochrypłym głosem. – Mój drugi złotowłosy kwiatuszek…

Spojrzała na niego gniewnie.

– Nie jestem twoim kwiatuszkiem! – krzyknęła Klara gwałtownie, przypominając sobie wyzwiska, jakimi obrzucano ją w szkole. – A ty jesteś nazistowskim zbrodniarzem! Ludobójcą! Potworem! Nie chcę cię znać!

Wyrwała się z uścisku starca, któremu w dłoniach została tylko jedwabna wstążka z jej długiego warkocza. Nie reagując na krzyki matki, waliła piąstkami w drzwi, póki strażnik ich nie otworzył, a potem biegła przed siebie więziennym korytarzem, połykając łzy.

 

 

17 sierpnia 2017, Wiedeń

 

– Pani doktor? Doktor Krüger?

Ocknęła się z półsnu. Spojrzała na swojego asystenta, a potem znów na kapsułę w pomieszczeniu za szybą.

– O co chodzi, Ferdie? – spytała zmęczonym głosem, przecierając oczy.

Wzruszył ramionami.

– Tak się jedynie zastanawiałem… Czy to tylko takie nasze eksperymentowanie…? Czy naprawdę to może się udać? – Patrzył na nią z nadzieją w oczach.

Uśmiechnęła się lekko do młodzieńca, którego udało jej się zwerbować do badań, najlepszego studenta ostatniego roku na wydziale elektrotechniki i technologii informacyjnej Uniwersytetu Technicznego w Wiedniu.

– A jak myślisz? Wkrótce zaczniemy latać na Marsa, może już w następnym roku. Pewnie nie skończy się na wycieczkach turystycznych na tę czy inne planety, w końcu w tej chwili na globie żyje już prawie 10 miliardów ludzi, trzeba więc znaleźć inne miejsce do zamieszkania… A w takim razie, czemu nie ułatwić tych podróży? Skoro coś jest możliwe w teorii, nie ma powodu, by nie udało się w praktyce. A jeśli…

– …ma się udać, to czemu nie nam?! – dokończył Ferdie z młodzieńczym zapałem, po czym dodał bez zastanowienia: – Szczególnie, że dzięki pani facetowi nie musimy się martwić o fundusze, pani doktor!

Krüger zacisnęła usta, nie lubiła, gdy jej wypominano, w jaki sposób zdobyła kasę. Nawet jeśli bez złych intencji.

– Nie zapominaj, że Albert ma radę nadzorczą, przed którą musi się tłumaczyć. Dlatego przed październikiem przyszłego roku my musimy mieć coś więcej niż stojącą kapsułę i parę teorii. – Westchnęła ciężko. – Idź do domu, Ferdie. Dziś już nic nie wymyślimy. Oboje potrzebujemy snu, by jutro lepiej myśleć.|

Wróciła do pustego apartamentu. Wzięła ciepły prysznic i próbowała się zastosować do własnej rady. Nie potrafiła jednak zasnąć. Po godzinie żmudnego przewracania się w łóżku, wstała i przeszła do pokoju ćwiczeń, gdzie włączyła grę treningową. Założyła kask oraz sprzęt na ręce i nogi, po czym wybrała przeciwnika. Dokładnie trzydzieści lat temu zrozumiała, co znaczy nienawidzić. Walcząc z żołnierzami w mundurach SS, widziała przed sobą tylko jedną twarz.

Nagle poczuła zupełnie realne dłonie na jej ramionach. Próbowała się wyzwolić, z całej siły naparła na przeciwnika, aż z głuchym odgłosem przycisnęła go do ściany, w tym momencie go rozpoznając. Ściągnęła kask i łapiąc powietrze niczym tonący, wszczepiła się w usta mężczyzny. Pospiesznie zrzucali z siebie ubranie, by poczuć się jednością, przynajmniej przez chwilę.

Później Albert długo obejmował drżącą kochankę. Wiedział, że siedemnasty sierpnia był dla niej ważny z jakiegoś względu, miał nadzieję, że kiedyś powie mu, dlaczego rok w rok tak go przeżywa.

Klara nie potrafiła się jednak otworzyć ani w pełni zaufać tak jak wtedy, gdy była dzieckiem i w jednym dniu straciła wszystkie koleżanki w szkole. Trzydzieści lat temu po raz pierwszy zobaczyła w więzieniu dla zbrodniarzy hitlerowskich swojego dziadka. Który potem powiesił się na jej wstążce do włosów. Jak mogła komukolwiek o tym powiedzieć? Wierząc, że nie będzie to miało żadnego znaczenia?

– Cii, maleńka. – Albert pocałował ją w nagie ramię. – Spróbuj się przespać.

– Jesteś dla mnie za dobry – wyszeptała ledwo słyszalnie, z ustami przy poduszce. – A ja tak cię wykorzystuję…

Zaśmiał się.

– Skarbie, czuję dokładnie to samo. Gdyby nie ty, nie widziałbym sensu w życiu. To ty mi go nadajesz. Bez ciebie pewnie nadal trwoniłbym majątek, jak jakiś bezmyślny dzieciak, szukając coraz to nowszych rozrywek i podniet.

Klara westchnęła, wiedząc swoje. Mimo to odwróciła się do niego i z uśmiechem poddała mu swoje usta.

 

 

1 października 1908, Wiedeń

 

Ci zapyziali mądrale nie mają pojęcia o prawdziwym malarstwie. Niby moim akwarelom brak duszy?! Też coś! Tłuste sprzedawczyki! Wydaje im się, że skoro skończyli Akademię, to są wielkimi artystami? Siedzą tylko i pierdzą na katedrze, i tymi swoimi kaprawymi oczkami oceniają kogoś, kto maluje, co czuje. Oni sami potrafią jedynie plamić płótno albo malować kolorowe, radosne obrazki niczym dzieci. Że niby to właściwie oddaje wrażenia. Też coś. A u niego niby za mało ekspresji, ponoć jego obrazy nie działają na odbiorcę, są zbyt ponure. Sami niech se wracają do gimnazjum i robią maturę, by potem studiować architekturę! Ja jestem artystą!

Wściekły dziewiętnastolatek, już drugi raz oblany podczas egzaminów wstępnych do Akademii Sztuk Pięknych, odskoczył gwałtownie, gdy tuż pod jego nogi spadła żelazna, płonąca kula. Zerknął do góry, chcąc wyładować swoją wściekłość na idiocie, który mógł go zabić, ale nie zauważył nikogo, dachy i okna pobliskich kamienic były puste.

Zaintrygowany ruszył za ciągle dymiącą kulą, która potoczyła się w głąb wąskiej uliczki.

 

 

1 października 2018, Wiedeń

 

– Wyglądało to całkiem interesująco… Ale co tak właściwie się stało?

Doktor Krüger uśmiechnęła się do rady nadzorczej.

– Panie i panowie. Właśnie byliście świadkami teleportacji – mówiła wolno, by wszyscy dokładnie zrozumieli, o co jej chodzi – żelaznego meteorytu ponad sto lat w przeszłość. Dlatego przed eksperymentem prosiłam o sprawdzenie skanów wiedeńskich dzienników z drugiego października 1908 roku oraz wydań wieczornych z dnia poprzedniego. Proszę to zrobić teraz po raz drugi.

Członkowie rady pomruczeli lekko poirytowani, ponieważ nie to im obiecywano. Gdy Albert Schroeder, wnuk założyciela firmy i obecny szef jej zarządu, poinformował ich, co planuje finansować, wszyscy byli sceptyczni, mimo że wcześniejsze eksperymenty Krüger nad teleportacją i teleklonowaniem kwantowym, przy omijaniu zasady nieoznaczoności, dawały nadzieję na bliską możliwość przesyłania przynajmniej przedmiotów z określonych materiałów, jeśli już nie żywych istot, na znaczne odległości. A teraz Krüger mówi o czym? Podróżach w czasie? To już wydawało się niedorzeczne. Byli jednak wystarczająco zaintrygowani, by zacząć sprawdzać leżące na stole przed nimi skany.

Albert obserwował swoją kochankę zza szyby. W kostiumie z obcisłą, długą do kostek spódnicą, stojąc ze spokojną pewnością siebie obok kapsuły, wyglądała pięknie i poważnie niczym Atena. On wierzył w nią od samego początku, gdy ponad pięć lat temu przyszła do niego w poszukiwaniu sponsora. Przynosząc ze sobą tylko niewiarygodną teorię, jakby wyjętą prosto z filmów science-fiction. Potrafiła go jednak przekonać, że to filmowcy korzystają z hipotez naukowych, które potrzebują jedynie drobnego dopracowania. Chciał, by go przekonała, nawet przy pełnej świadomości tego, że poprzednie kochanki, zwykle modelki, kosztowały go znacznie mniej niż fizyk kwantowy.

Jego rada nadzorcza zawzięcie dyskutowała, wciąż nie potrafiąc uwierzyć, że w dziennikach, które przecież dokładnie wcześniej przejrzeli, nagle, czasami nawet na pierwszych stronach, pojawiły się krótkie wzmianki o spadnięciu nieopodal placu Kalkmarkt, przy którym znajdowała się Akademia Sztuk Pięknych, kulistego meteorytu. W jednej gazecie zamieszczono nawet zdjęcie szczęśliwego młodego człowieka trzymającego w ręce już ostygłą bryłę. Kamień wyglądał dokładnie tak, jak ten, który doktor Krüger im pokazywała, zanim go podpaliła, włożyła do kapsuły i wysłała w przeszłość.

Członkowie rady nie do końca wierzyli w to wszystko. Tylko główny księgowy próbował przeliczyć odkrycie na pieniądze, jakie powinni na nim zarobić, a prawnik zastanawiał się, jak je zabezpieczyć, by rząd, Unia czy nawet uniwersytet nie położyli na nim swojej łapy i nie próbowali kontrolować… No właśnie, czego? Wysyłania kamyków w przeszłość? A przecież mieli pracować nad teleportacją i na niej zarabiać…

– Przepraszam, doktor Krüger. – Prawnik podniósł głos, próbując przekrzyczeć swoich kolegów. – I co dalej?

Pozostali członkowie rady spojrzeli na niego ze zdziwieniem, tylko księgowy go poparł.

– Dokładnie. Jak rozumiem, można przesłać przedmiot w przeszłość. A czy można wysłać coś z przeszłości do przyszłości? To znaczy, do nas, do teraźniejszości? – poprawił się szybko, zaciskając przy tym obrośnięte tłuszczem powieki i kręcą nerwowo głową. – Chodzi mi o to, jak ten meteoryt wróci? Bo jeśli to podróż w jedną stronę…

– Och, ależ skąd. To całkiem proste. – Klara uśmiechnęła się i otworzyła pustą teraz komorę. – Trzeba tylko po niego pójść.

Albert zmarszczył brwi, z początku nie rozumiejąc, o czym ona mówi. Jak to… pójść?!

– Nie! Klara, nie rób tego!

Posłała w jego stronę całusa.

– Zaraz wracam. – Bardziej to przeczytał z ruchu jej warg, niż usłyszał w głośniku.

Asystent bez wahania zamknął za Krüger kapsułę.

– Nieee!!! – Albert rzucił się do drzwi do laboratorium. Gdy dotarł do kapsuły i ją otworzył, ta była już pusta.

 

 

1 października 1908, Wiedeń

 

Nie usłyszał jej skradania się, prawie bezszelestnego w lekkich balerinach. Przyklęknął i ostrożnie podniósł gorącą kulę przez połę marynarki. W chwili, gdy wstawał, dostał nożem w serce. Jęknął, wypluwając z kaszlem krew. Spojrzał na stojącą przed nim blondynkę o zimnych oczach.

– Za cio? – wymamrotał niewyraźnie, upadając na kolana.

– Za marzenia – odparła cicho, stojąc nad nim niczym skamieniała, wstrząśnięta tym, na co się poważyła. Bez wahania.

Ocknęła się dopiero, gdy dotarł do niej młodzieńczy głos.

– Hej, co tam …? – Nieoczekiwany świadek urwał gwałtownie, gdy zauważył trupa i stojącą nad nim kobietę.

Nie zwlekając, podciągnęła spódnicę nad kolana, złapała meteoryt i wskoczyła na śmietnik, by przedostać się przez mur oddzielający zaułek od tylnego podwórka kamienicy. Nie mogą jej złapać. Właściwie to nawet nikt nie powinien jej widzieć, uzmysłowiła sobie rychło w czas. Trudno, nieoczekiwany świadek może sobie później podawać rysopis policji, jak już wrócę do swoich czasów, uznała w końcu niefrasobliwie. Nie będzie to wtedy miało żadnego znaczenia.

Zrobiłam to! – skupiła się na radośniejszych myślach. Naprawdę go zabiłam! Teraz będę miała normalne dzieciństwo, koniec prześladowań w szkole, koniec z przeprowadzkami i zmianą nazwiska. Będę mogła być Klarą Heigel i nikogo nie będzie to obchodzić! Może nawet przestanę nienawidzić i zaufam na tyle, by kogoś pokochać…

– Witaj, kwiatuszku.

Odwróciła się i ujrzała nastolatka o włosach jak słoma i bardzo jasnych oczach. Zerknęła na zegarek. Miała jeszcze dwie minuty i trzydzieści sześć sekund do momentu, gdy komora ściągnie ją z powrotem. Nie spodziewała się, że tak szybko jej pójdzie z tym sukinsynem. Nie zdążył jeszcze wyrobić w sobie manii prześladowczej.

– Takie śliczne nóżki – Zachwycał się chłopak. – Pokaż więcej, kwiatuszku.

Zerknęła w dół, na swoje odsłonięte kolana. No tak, to nie międzywojnie. Obciągnęła spódnicę i wzruszyła ramionami. Chciała odejść, ignorując nastolatka, ale ten złapał ją za rękę.

– Hej, paniusiu, no pokaż, co tam masz!

Pokazała. Kopnęła go w pachwinę. Nogi się pod nim ugięły, ale nie puścił Krüger, tylko pociągnął za sobą na ziemię. Przygwoździł jej ciało, siadając na udach i przytrzymując ręce za nadgarstki.

– Suka – syknął przeciągle, nieznacznie rozciągając wargi w uśmiechu. – Zaraz ci pokażę…

Chcąc uwolnić członka ze spodni, musiał puścić jedną rękę Klary, która wykorzystała to bez wahania. Złapała odłamek dachówki i uderzyła. Raz, a potem znowu. I kolejny. Była zbyt przerażona i zszokowana, nie potrafiła przestać, nawet gdy już rozwaliła czaszkę niedoszłemu gwałcicielowi. Dopiero spryskujące twarz kawałki mózgu ją otrzeźwiły.

Usiadła na stopach, oddychając gwałtownie. Patrzyła na trupa, a w głowie miała zupełną pustkę. Dopiero po dłuższej chwili zauważyła dokumenty, które musiały wypaść chłopakowi z kieszeni. Mechanicznie sięgnęła po nie, otworzyła książeczkę, ale ta zaraz wypadła z trzęsącej się dłoni. Spojrzała na rozwaloną głowę Hansa Heigla.

– Ty… – jęknęła cicho i urwała. – Dobry Boże… Jak ja cię nienawidzę!

Nie zdążyła się jednak zastanowić nad konsekwencjami swojego czynu. Z przerażeniem obserwowała, jak jej ręce znikają. Najpierw skóra stawała się porcelanowa, przeźroczysta jak u trupa, widać było wszystkie żyłki i tętnice. Wszystkie ścięgna.

Próbowała krzyczeć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z gardła.

Cała znikała.

Najdłużej zachowała oczy, przez chwilę mogła nawet patrzeć w dół, nie widząc już siebie. W końcu i one zgasły, gdy straciła świadomość.

Między kamienicami błąkała się jeszcze ostatnia myśl: Jak ja cię nienawidzę, dziadku! W końcu jednak i ona nie zniknęła.

 

1 października 2018, wulkan Cerro Negro, Nikaragua

 

Stał prawie na samym szczycie wciąż aktywnego wulkanu. Ech, gdyby zjechał na rowerze tuż przed lawą, to byłby dopiero widok! Uśmiechnął się do tej myśli. Uwielbiał to poczucie niebezpieczeństwa, ciągłego zagrożenia. Bez tego życie byłoby puste i bez sensu. Dlatego chociaż był już po czterdziestce, postanowił pobić rekord swojego rodaka z jedenastego roku w prędkości zjazdu.

Założył kask, wsiadł na rower i ruszył, już po paru sekundach przekraczając sto czterdzieści kilometrów na godzinę. Poczucie szybkości było niesamowite. Czuł się jak młody bóg, również wtedy, gdy rama roweru pękła na pół, a on sam wyleciał w powietrze. Przez chwilę miał wrażenie, że lata, póki nie upadł ciężko i boleśnie na ziemię.

Lekarze ratowali go przez dwanaście godzin. Udało się. Albert Schroeder przeżył, chociaż od tej pory mógł poruszać tylko oczami i językiem.

 

 

1 października 1908, Wiedeń

 

Dusiła ją panika. Usta miała niczym zakneblowane, ale ciało pozostało spokojne. Powtarzało czynności, które już wykonała, tuż przed chwilą. A może nie…?

Nóż w serce, marzenia, ucieczka z zaułka przed człowiekiem, który ją widział. Dziadek. Próba gwałtu. Brutalne morderstwo… I znowu nóż w serce.

Klara krzyczała z bezsilności, ale żaden głos nie wydobywał się z jej ust. Na przemian płakała i wrzeszczała, nikt jej jednak nie słyszał.

Przestrzeń Minkowskiego? Czy raczej sklonowana i odcięta własna czasoprzestrzeń? Zupełnie oddzielona od tej właściwej przestrzeni, w jakimkolwiek czasie. Jedno było pewne, została uwięziona w powtarzającej się pętli czasowej, więc miała nieograniczoną ilość czasu, by się nad tym zastanawiać. Jeśli tylko udałoby jej się powstrzymać krzyk przerażenia i wszechogarniającą panikę.

 

 

 

Młody Adolf miotał się po swoim niewielkim pokoiku, chociaż mógł w nim zrobić ledwie dwa kroki. Po śmierci matki, niespełna pół roku temu, oddał młodszej siostrze swoją część renty po rodzicach, a jemu tylko trochę ciotka pomagała. Nie było go więc stać na nic lepszego od tej marnej klitki na poddaszu, dzielonej jeszcze z pieprzonym Kubizkiem, któremu wydawało się, że jest kimś lepszym tylko dlatego, że dostał się do Wiedeńskiego Konserwatorium już za pierwszym razem. Pewnie myśli, że będzie drugim Beethovenem, naiwniak, wyzłośliwiał się młodzieniec, zawsze gdy kolega nie słyszał.

Ściskał splecione na plecach dłonie i próbował zrozumieć to, co widział. Kobieta, wysoka blondynka, niczym walkiria wbijała mu nóż w serce. On zaś stał parę metrów dalej i patrzył. Co to było? Sen na jawie? Jest wojownikiem, to pewne, stąd walkiria. Pieprzyć te dinozaury z Akademii, jest wojownikiem i może zrobić wszystko.

Po rozścielonym jednym z łóżek walały się książki. Między innymi kilka senników. Według większości sen o zabójstwie czy w ogóle śmierci oznacza długie życie. A sen na jawie? Wizja?

Zatrzymał się gwałtownie. Jestem niepokonany! – oświeciło go. Pewnie dlatego bogowie zesłali mi tę wizję, bym to zrozumiał. Kto przeżyje własną śmierć, niczego już się nie boi. Niech tylko wybuchnie wojna między Niemcami a Anglią, o której tyle trąbią od lat, a wszystkim pokażę!

 

 

17 sierpnia 1987, Bonn

 

– Panie kanclerzu. – Mężczyzna drgnął na dźwięk zniekształconego głosu asystenta, dobiegającego z interkomu. – Telefon ze Spandau na dwójce.

Wolno wypuścił powietrze.

– Dziękuję, Hans. – Niechętnie podniósł słuchawkę i wcisnął migający guzik pod numerem dwa. – Co się stało?

– Hess powiesił się na przedłużaczu elektrycznym, panie kanclerzu – odparł bez wstępów głos z amerykańskim akcentem w słuchawce.

Na moment zamknął oczy i policzył od pięciu w dół.

– Dobrze – powiedział po chwili spokojnie. – Dziękuję za informację.

Odłożył słuchawkę i odetchnął głęboko.

– Wreszcie. Dłużej nie mogłeś czekać, sukinsynu? – mruknął do siebie. W końcu mogą zburzyć to cholerne więzienie, które niczym szkarłatna litera przypominało o hańbie sprowadzonej przez tego pieprzonego Austriaka.

Koniec

Komentarze

Coś krótkiego, dla odmiany ;-)

1 październik - 1 października (tak jak sierpnia)

Stał prawie na samym szczycie wciąż aktywnego wulkanu - nie znam się na sportach ekstremalnych, ale to chyba niemożliwe, żeby mozna było wejść sobie na szczyt aktywnego wulkanu. Jeśli jest inaczej, niech mnie ktoś poprawi.

Generalnie opowiadanie podobało mi się. Jest jednak kilka fragmentów, które budzą moje wątpliwości. Pierwszy to zabijanie człowieka przy pomocy dachówki i tryskający mózg. To coś bardziej a la Tarantino i chyba średnio pasuje ;) Kobieta mogłaby wykorzystać meteoryt, ale chyba musiałaby być co najmniej Wonder Woman, żeby "dobrać się" do mózgu :)
Druga rzecz to motywacja. Straciła koleżanki w szkole, więc postanowiła zabić? Później została cenionym naukowcem, wymyśliła sposób na podróż w czasie już w 2017... Wspomniałaś o utraconych marzeniach, ale oprócz tego, że bohaterka dziwnie się zachowuje raz do roku, nie widać u niej jakiegoś poczucia straty.
Trzecia rzecz, nieco mniejsza, to fragment o wulkanie. Może to z powodu późnej pory, może to moja niewiedza, ale nie rozumiem.
Ale ogólnie opowiadanie fajne i bardzo ciekawie napisane.
Pozdrawiam,

Witamy w konkursie.

pozdrawiam

I po co to było?

Podobał mi się styl, ale podobnie jak marlęta mam wątpliwości względem fragmentu o wulkanie i motywacji bohaterki. Poza tym scena opisująca samobójstwo Hessa wydaje mi się być trochę wyrwana z kontekstu, ale może to być efekt późnej pory. Generalnie jednak opowiadanie czytało mi się dobrze.

Pozdrawiam

     No i na przykładzie tego opowiadania widać, jak trudno pisze się opowiadanie. oparte o realia. I jak latwo strzelić babola. takiego, że mucha nie siada. I tym  różni się  pisanie klasycznych opowiadań fantastycznych, w których mozna wymyśleć prawie wszystko,  od opowiadań w konwencji klasycznego thrillera, w ktorym rewwolwer musi mieć sześc lub siedem komór nabojowych w bebęnku --- a nie magazynku ---  a nie pięćdziesiąt.   

     Cytat:

     "Usiadła na stopach, oddychając gwałtownie. Patrzyła na trupa, a w głowie miała zupełną pustkę. Dopiero po dłuższej chwili zauważyła dokumenty, które musiały wypaść chłopakowi z kieszeni. Mechanicznie sięgnęła po nie, otworzyła książeczkę, ale ta zaraz wypadła z trzęsącej się dłoni. Spojrzała na rozwaloną głowę Hansa Heigla. "

     Bzdura do kwadratu, a nawet sześcianu. Indywidualne dowody osobiste i legitymacje w Europie są bardzo późnym wynalazkiem i wiążą się dopiero z pierwszą wojną światową. Bardzo długo jedynym dowodem, potwierdzającym, kto jest kto, była po prostu świadcectwo chrztu albo metryka urodzenia. Przy wyjeżdzie do innych państw -- paszport. I nic więcej. !908 rok to nie te czasy, co obecnie.

     I taki szczegól kladzie tekst, bo nikt nie nosił przy sobie żadnych dokumentów. A tak w ogóle, opowiadanie o wszystki i o niczym. Brak wyrazistej osi narracyjnej. 

     Pozdrówko.

No, no, kolejne dobre opowiadanie na konkurs. 

Co do tego aktywnego wulkanu- nie jestem specjalistką, ale wydaje mi się, że niekoniecznie chodzi tutaj o wulkan w chwili erupcji, tylko o wulkan niewygasły, który raz na jakiś czas wybucha. A na co dzień to po prostu góra:).

Podobnie jak poprzedni komentujący, mam wątpliwości dotyczące mózgu. Rozumiem, że mogła napastnikowi rozwalić łeb, ale chyba nie tak łatwo sprawić zwykłą dachówką, żeby kawałki mózgu latały wokoło :).

Ale - się podobało.

Pozdrawiam.

 tfurca - 1 październik - 1 października (tak jak sierpnia) - jak najbardziej; w ostatniej chwili znalazłam informację, że egzaminy nie odbywały się jak u nas, w czerwcu, tylko w październiku i umknęła jakoś odmiana...;-)
Stał prawie na samym szczycie wciąż aktywnego wulkanu - nie znam się na sportach ekstremalnych, ale to chyba niemożliwe, żeby mozna było wejść sobie na szczyt aktywnego wulkanu. Jeśli jest inaczej, niech mnie ktoś poprawi.

Zauważ, że parę linijek niżej wspominam, że chce pobić rekord rodaka z 2011 roku (Marcusa Stoeckla), więc już to zrobiono. Pęknięcia ramy też nie wymyśliłam, to się niestety zdarzyło jednemu Francuzowi, Ericowi Barone, który 9 lat wcześniej zjechał z wulkanu. I jak ocha napisała, aktywny wulkan to nie wulkan w chwili erupcji, tylko niewygasły (częściej chyba nazywa się go czynnym).

Co do motywacji bohaterki - podczas wybuchu radości po zabiciu Hitlera wspomina dlaczego to zrobiła - by móc znowu zaufać, pozwolić sobie pokochać, by mieć normalne dzieciństwo. Póki co, czego zresztą nie ukrywa, jest z facetem dla pieniędzy. 

Natomiast jeśli chodzi o rozwaloną czaszkę i wypadające kawałki mózgu - babka jest wysportowana, silna, do tego dochodzi gniew i adrenalina spowodowane próbą gwałtu. Czaszka jest twarda, ale wystarczy uderzyć mocniej, by pękła. A waliła długo, tracąc zupełnie panowanie nad sobą. Czytałam sporo książek o medycynie sądowej - tego typu historie się pojawiają.

 Roger - jestem historyczką, o czym już kilkakrotnie tu wspominałam, więc zapewniam cię, że takiego bubla bym nie wypuściła. Przeczytaj jeszcze raz fragment, który wytłuściłeś. Gdzie piszę o dowodzie osobistym? Nie masz jednak racji, że legitymacje nie istniały. Całkiem sporo ich było i to już od XIX wieku, np. partyjne czy różnych stowarzyszeń (kulturalnych, sportowych, paramilitarnych etc.), niektóre nawet ze zdjęciami. Dla Klary nie miało to znaczenia, jaka legitymacja, więc nie wchodziłam w szczegóły - najważniejsze było nazwisko. 

marlęta,yoss, ocha - cieszę się, że opowiadanie się spodobało:-)

     Przeczytełem. W 1908r. facet wsiadal w Krakowie do pociągu  i jak chcial i mial pieniądze, lądowal po iluś tam godzinach podrózy nad Adriatykiem, bo poruszal się wewnątrz Cesarstwa Austro-Węgier. Potrzebowal jednej rzeczy - biletu kolejowgo. Nic więcej. Gdyby chcial wyjechać do Rosji albo Niemiec - o, to co innego. Musial mieć paszport.

     Nastolatek nosił  sobie w kieszeni różne dokumenty i książeczkę ze swoim nazwiskiem. Może  to była przypadkiem legitymacja szkolna? A w ogóle był takie?

     Pozostaję przy swoim zdaniu. Nonsensowne. Zdecydowanie inaczej należalo przedstawić fakt rozpoznania trupa przez bohaterkę.

     Pozdrówko.

Hitler, który w tym czasie też był nastolatkiem, należał najpierw do partii socjaldemokratycznej, więc pewnie nosił przy sobie legitymację tej partii, potem do organizacji nacjonalistycznej i rasistowskiej Partii Chrześcijańsko-Społecznej. Czytałam biografie czy krótkie biogramy jego głównych współpracowników - wszyscy właśnie w tym wieku mieli już związki z partiami politycznymi czy organizacjami nacjonalistycznymi. Jeśli tylko nie były zdelegalizowane, to noszenie ich legitymacji jest jak bardziej prawdopodobne i sensowne. 

W 1910 roku powstał polski Strzelec na wzór podobnych organizacji paramilitarnych pruskich i austriackich. Również wydawali legitymacje. 

Co do legitymacji uczniowskich, na pewno takowe były w zaborze rosyjskim już od Nocy Apuchtinowskiej i w pruskim, w których panowała ścisła kontrola każdego elementu życia ucznia. W przypadku zaboru austriackiego i samej Austrii nic mi nie wpadło w ręce z tego tematu, ale prawdopobnie też mieli.

Wieku Heigla nie określiłam dokładnie - wiadomo tylko, że w 1987 miał powyżej 90 lat, więc urodził się pomiędzy 1887 i 1897. Jeśli w 1908 miał od 17 lat wzwyż, to mógł już być studentem - i jako taki też mieć legitymację. 

Nie za bardzo więc rozumiem, o co ci chodzi, skoro mógł mieć przy sobie dziesiątki różnych legitymacji...

Pozdrawiam

     Bardzo porządne opowiadanie.

     Gdyby napastujący Klarę młodzian nie posiadał dokumentów, dziewczyna nie wiedziałaby kogo zabiła. Czy wtedy trwałaby w pętli czasowej, nie mając pojęcia, co się stało?

 

„Co prawda musiała tylko być miłą i uśmiechać się…” –– Co prawda musiała tylko być miła i uśmiechać się

 

„Nagle poczuła zupełnie realne dłonie na jej ramionach”. –– Nagle poczuła zupełnie realne dłonie na swoich ramionach.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Tak, najpewniej zastanawiałaby się, co jest grane;-) O ile zdołałaby się się na tyle uspokoić, by zacząć myśleć. 

 być - kim? czym? - miłą - powinno się odmieniać przymiotniki

Ale jak najbardzie swoich. Dzięki

Pozdrawiam

 

 

     Wiedząc kim jest Klara –– jest dziewczynką, córką, wnuczką, uczennicą –– pytam: jaka musiała być, odwiedzając dziadka?  Moim zdaniem –– musiała być miła.

     Odwiedziny Klary były miłą wizytą, bo Klara jest miłą osobą. Zawsze potrafi być miła. Nie napisałabym: Zawsze potrafi być miłą.

     Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Racja, odmiana jest razem z rzeczownikiem. Mój błąd.

Pozdrawiam:-)

 

Siedzą tylko i pierdzą na katedrze - czy na katedrze się siedzi? Nie chodzi mi oczywiście o znaczenie "budynek". To przecież pulpit, za którym wykładowca stoi. Mógłby oczywiście pierdzieć na stojąco, pewnie niejednemu profesorowi to się zdarza, ale kolokacja jest jednak inna, związana z siedzeniem.

Naprawdę nieźle napisany tekst. Dialogi w kilku miejscach zgrzytają - brzmią bardziej jak kwestie filmowe niż prawdziwe rozmowy ("…ma się udać, to czemu nie nam?! – dokończył Ferdie z młodzieńczym zapałem" na przykład, żeby nie być gołosłownym), no i motywacja głównej bohaterki nie do końca mnie przekonuje, ale generalnie podoba mi się pomysł na historię i sposób jej opowiedzenia. Bardzo fajnie rozwiązany paradoks dziadka (z faktycznym dziadkiem na celowniku, brawo :P) i jego konsekwencje; i wulkan, i Hess.

tintin, na ujocie w tych starszych salach katedra to podwyższenie, na którym stoi biurko z krzesłem, na którym wykładowca zwykle siedział (chyba że spacerował po sali). I myślę, że w większości starszych uczelni tak to wygląda. Pulpit to kojarzę tylko z amerykańskich filmów... 

pjotroos, cieszę się, że tekst się spodobał. Rzeczywiście, ten dialog wyszedł filmowo. Ale młodzi chyba czasem mówią takimi frazesami? 

A skoro motywacja bohaterki niezbyt przekonuje, to chyba nie najlepiej przedstawiłam jej traumę z dzieciństwa... 

Pozdrawiam

 

 

 

"Katedra" to także określenie oznaczające stanowisko profesora wyższej uczelni (można objąć katedrę nie obłapiając przy tym pulpitu, czy podestu), lub jednostkę organizacyjną uczelni. Dlatego mnie zdanie "Siedzą tylko i pierdzą na katedrze" nie razi.  

Pozdrawiam

No tak, ale wtedy musiałoby być "w", nie "na". Chyba żeby to "na" uznać za potoczne, ale jak pracuję na uczelni, to nie spotkałam się..

Jeśli mamy takie formy jak - na urzędzie, na posadzie, na stanowisku, to w przypadku profesora wyższej uczelni będzie chyba na katedrze. Urząd, posadę i stanowisko także się obejmuje, tak jak katedrę.

To jest staropolska gramatyka. Dalej mówi się, że ktoś jest na urzędzie, na stanowisku, może tez obijać się na urzędzie. Ale jeśli chodzi o katedrą, spotkałam się tylko, że ktoś przeniósł się / ma widoki na katedrę, ale pracuje czy wykłada w katedrze. Na poradni pwn Bańko tłumaczy to tym, że katedra bliższa instytutowi niż uniwersytetowi - więc "w". 

Piwak: masz rację, wycofuję zażalenie:)

Witam Uczestniczkę naszego konkursu :-)

 

Muszę napisać, że Twoje opowiadanie przeczytałem jednym tchem, zatem nie pozwoliłaś mi się nudzić ani przez chwilę. To na plus. 

 

Już wyżej ktoś wspominał o motywacji Klary --- czy można ją uznać za wiarygodną, wystarczająco silną, aby dopuścić się morderstwa. Zdaję sobie sprawę, że główna bohaterka z wiadomych powodów doświadczyła w swoim życiu wielu przykrości, pozostał w jej psychice pewien uraz z dzieciństwa, ale czy to wszystko w tak znaczącym stopniu wpłynęło na jej późniejsze działania? Czy stworzenie owej kapsuły, długotreminowe prace nad nią podyktowane były pragnieniem/żądzą morderstwa? W pewnym sensie Klara wykorzystała swoje umiejętności w celu bardzo osobistym --- odeszłaś tutaj, Droga Autorko, od takiego schematu, który możemy zaobserwować w innych historiach dotyczących podróży w czasie i zabójstwa Hitlera, a który to schemat wiąże się z bohaterami w ścisłym tego słowa znaczeniu --- bohaterami, którzy zabijają Hitlera dla wspólnego (świata) dobra, a więc ich motywacja jest ogólnie rzecz biorąc godna podziwu i pochwały. W Twoim tekście cel Klary nie jest wielki i wzniosły; i oczywiście takie podejście do tej kwestii nie jest zł, powiedziałbym nawet że stanowi powiew świeżości. Wiele jednak zależy od tego, jak spojrzymy na wspomnianą już motywację. Gdyż ta odgrywa tutaj niezwykle istotną rolę. Każdy właściwie może mieć na tę sprawę inny pogląd. 

 

Fragment o wulkanie, w mojej opinii, nie jest nad wyraz konieczny, ale wydaje mi się, że wiem co chciałaś czytelnikowi przez niego powiedzieć. 

 

Nie będę się rozwodzić nad sceną opisującą śmierć gwałciciela, któremu Klara roztrzaskała głowę przy użyciu dachówki. Czy tryskający mózg jest okej? Zdaje się, że chodziło o ukazanie ogromu negatywnych emocji, które targały Klarą. A im bardziej sugestywny, nawet ciut podkoloryzowany opis, uwidacznia jedynie to co siedzi w głowie bohaterki, czy to co czuje.

 

Podsumowując: wrażenie jest całkiem pozytywne.

 

Pozdrawiam. 

JAK JA CIĘ NIENAWIDZĘ — PIWAK

Przeczytałem — czas na komentarz:

1. pomysł — niezbyt do mnie przemówiło tak nagłe wykorzystanie wehikułu do przeniesienia się w przeszłość — bohaterka zaplanowała morderstwo, wzięła ze sobą nóż, ale ta wyjściowa kiecka nieco burzy obraz. Trochę też mi nie gra scena zabicia dziadka — byłoby lepiej wpisać, że do skoku powrotnego pozostało 20-30 minut, te 2:30 to, wydaje się, trochę mało na szarpaninę i zatłuczenie kogoś na śmierć dachówką. 3.0.

2. wizja rzeczywistości — klasyczny, dobrze zrealizowany pomysł. 4.0.

3. jakość wykonania — tekst stoi na wysokim poziomie technicznym. Językowo nic nie zgrzyta, struktura buduje napięcie. Dialogi można by nieco przeredagować. 4.5.

4. motywacja bohatera — to, wydaje mi się, jest najmniej dopracowany element opowiadania. Skasowanie Hitlera niesie ze sobą zbyt wiele zmiennych, które mogłyby zlikwidować świat bohaterki. O wiele sensowniejsze by było chyba skasowanie dziadka od razu po tym, gdy począł potomka. Zresztą wytłumaczenie psychologii bohaterki zostało potraktowanie nieco po macoszemu — dwa zdania o dokuczających koleżankach nie niosą ze sobą ładunku emocjonalnego, pozwalającego na zrozumienie jej zachowania. 2.5.

Podsumowując — całkiem dobry tekst, ale przydałoby się poprawić protagonistkę. Moja ocena wychodzi 14.

pozdrawiam

I po co to było?

Komentarz przesłany wraz z wynikami do przewodniczącego jury (u mnie - 3. miejsce):

Kolejny dobrze napisany tekst. Drugi, w którym motywacja bohatera (tu: bohaterki) jest osobista. Ja jednak bardziej przyjmuję za wiarygodną wersję Piwak. Dziadek – zbrodniarz wojenny to nie po prostu kłopoty ze złośliwymi koleżankami w szkole. To – jak pokazują losy potomków zbrodniarzy nazistowskich – doświadczenie, które ma wpływ na całe życie (a że okropieństw wojny nie doświadczyło się osobiście, to i „powrót” może wydawać się mniej przerażający). Niektórzy zaprzeczają, wypierają, usprawiedliwiają, identyfikują się. Inni – jak Niklas Frank – rozliczają i przepraszają. Ale to nie jest coś, nad czym można przejść do porządku dziennego i załatwić rozwaleniem nosa dokuczliwej koleżance.

Więc – silne emocje bohaterki rozumiem.

Opowiadanie mi się podobało. Też pod pewnymi względami nietypowe, przewrotne, mało „przygodowe”. Ponownie – na plus.


Przypominam ponadto, że DJ Jajko zorganizował konkursik na NAJBARDZIEJ POMOCNEGO JURORA. Wobec tego proszę Autorów, aby w komentarzach do wątku z wynikami, w miarę możliwości jak najszybciej, a bezwzględnie do 20 maja, zagłosowali. Autorowi przysługuje jeden głos.

 

pozdrawiam

I po co to było?

domek, cieszę się, że nie zanudziłam:-)

Co do motywacji bohaterki, tak jak napisała ocha, po potomkach zbrodniarzy (niekoniecznie hitlerowkich, jakichkolwiek) widać, że nie jest to drobny uraz z dzieciństwa - może być to fascynacja, wyparcie albo nienawiść - w każdym bądź razie uczucia są zawsze bardzo silne. 

syf. - przepraszam, dostałam dodatkową redakcję i żeby zmieścić się w umówionym czasie zupełnie odpuściłam sobie internet, więc nie głosowałam. 

 

 

Nowa Fantastyka