- Hydepark: Wszyscy piszemy historię - dodaj jedno zdanie

Hydepark:

Wszyscy piszemy historię - dodaj jedno zdanie

Cześć wszystkim!
Uwaga! Nie komentujemy wątku, a tylko dodajemy jedno zdanie!

Tak sobie pomyślałem, że może taki temacik się przyda. Bo i może być śmiesznie:)

Na czym zabawa polega? Ano ja pisze pierwsze zdanie(to będzie początek naszego opowiadania), a jeśli ktoś będzie miał ochotę dopisze następne. I tak aż do wyczerpania zapasów, pomysłów, klawiatur i takich tam.

Mam nadzieję, że będzie fajnie.

 

Jeśli wątek jest durny, proszę o wywalenie.

 

Pierwsze zdanie:

"Marko upadł na podłogę, a świeca przywołań, którą trzymał w dłoni zgasła."

Komentarze

obserwuj

Ale, jak się miało wkrótce okazać, nie w momencie upadku Marko, lecz o mgnienie powieki później.

Jak się to zwykle świecom zdarza podczas upadania z wysokości, jej wątły płomyk zgasł.

Bowiem nie była to zwykła świeca, a świeca bardzo niezwykła.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Gromnica to była, drogi czytelniku, z którą to młody Rajko, brat jego, na komunię świętą osiemnaście wiosen wcześniej szedł był.

I tak się ta gromnica w chałupie ostała, zakurzyła i w zapomnieniu długi czas przeleżała.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Lecz tak się składa, że dla historii, którą zamiar mamy opowiedzieć, niewielkie ma ów przedmiot znaczenie, skupmy raczej swą uwagę na Marku.

Mark leżąc już na ziemi, strapiony był niezmiernie.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Gdyż do gromnicy przywiazany był wielce.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Zastanawaił się długo, co może zastąpić zniszczoną gromnicę. 

Marek wiedział doskonale, że płomyk gromnicznego świarła gaśnie wtedy, kiedy umiera ten. który trzymał świecę podczas przyjmowania sakramentu komunii.

-- Śmierć Rajka? --pomyślal ze zgroża -- Niedoczekanie wasze!  

Nagle Marek przypomnial sobie, że na strychu domu, w kurzu i zapomnieniu, leży naftowy kaganek, czasem cichutko nazywany cudowną lampą Aladyna. 

W tym samym czasie, w którym toczy się nasza opowieść, w odległej Alasce, w jednym ze skutych  mrozem miasteczek, posterunkowy John Rinos czytał kolejny komiks o przygoadach Batmana.

Ale w kurzu i zapomnieniu kryło się coś jeszcze, coś tak strasznego, że na samo wspomnienie owego czegoś, Marek prawie się posikał.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

- Przydałby się taki Batman - pomyśleli równocześnie Marek i posterunkowy Rinos, będąc w dwóch innych miejscach.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Obaj jednocześnie pomysleli też o tym samym - o slynnym mieczu króla Artura, zwanym "mieczem wladzy",  który dawno temu zagniąl. 

Posterunkowego Rinosa zdziwiła niespodziewana myśl o zagubionym przed wiekami orężu, pewnie, jak sądzil, rdzewiejącym teraz na dnie jednej z angielskich rzek. 

W jeszcze większe zdumienie i oszołomienie wprawiło go to, co zobaczyl na kartach ukochanego komiksu o Batmanie.

Rysunki i tekst układaly się w jeden napis w jezyku polskim: "Ratuj  Rajka! Ratuj świat!*.

Rinos doskonale znał ten język.

Młody, nieco juz zażywny, lecz zabójczo przystojny posterunkowy dostrzegl także, że litery i obrazy komiksu tworzą mapę, na ktorej czerwona strzałka wskazuje polożenie domi nieznanego mu Rajka, dziwnego naftoweggo kaganka i czegoś tak strasznego, że po zobaczeniu tego czegoś Rinos zwymiotował na stół. 

Odczytanie tego wszystkiego nie przysporzyło Rinosowi żadnych trudności, jako że doskonale znał język polski. 

John Rinos w rzeczywistości był po prostu Grzegorzem Brzęszczykiewiczem, lecz jego imię i nazwisko to bylo tak trudne do wymowienia dla Amerykanów, ze musiąl je zmienić.

Nasz amerykański bohater o polskich korzeniach postanoil dzialać.

Napisał raport o zwolnienie ze służby w policji stanowej, który został załatwiony od ręki, co Rinosa wprawilo w spore zdumienie.

W samolicie lecącym do Warszawy John Rinos bez przerwy myślał o straszliwej tajemnicy, ukrytej w domu Rajka i jego brata, Marka, którego zdjęcie takze zobaczył na stronnicach swojej ukochanej powieści rysunkowej w odcinkach.  

Nie wiedział bowiem, że na taką prośbę jego zwierzchnicy czekali od lat, jednocześnie zadając sobie pytanie, co powstrzymuje ich od wywalenia patentowanego lenia z roboty.

Jednakże podczas podróży zdarzyła się rzecz bardzo dziwna: Mniej więcej nad Indiami samolot nieoczekiwanie skręcił na północ.

Zdarzenie to, które okaże się nie tylko zdumiewającym, ale również niezwykle doniosłym, bo zmieniającym bieg wypadków na przestrzeni najbliższych siedmiu stuleci, zostało przez gapowatego posterunkowego całkowicie zignorowane, gdyż uwagę byłego już funkcjonariusza przyciągały jedynie zgrabne nóżki stewardessy.

Wtedy  kiedy nasz bohataer, John Rinos, lecial w zupelnie innym kierunku, niz zamierzałl, wielki amerykąnki pisarz, Juan Meksico po raz kolejny czytał  niezwykle dziwaczny list, leżacy przed nim na stole.

"Jeże! Jeże są wszędzie!" - krzyczał nagłówek.

Meksico byl powszechnie określany mianem " amerykańskiego Byrona", a jego książki i tomiki poezji bily rekordy popularnosci.

Krytycy zarzucali mu wtórność i brak polotu, co nastolatkom nie przeszkadzało ustawiać się w kilometrowe kolejki w księgarniach i skakać z okien z jego nazwiskiem na ustach.

Pisal niezwykle piękne i skomplikowane powieści, jednak nigdy jeszcze nie napotkał równie zadziwiającej historii, opisanej w sążnistej epistole, którą przed chwilą przeczytał, a podpisanej przez neznaną  mu " Selenę". 

Juan Meksico dołal do szklanicy absyntu butelkę ulubionego, importowanego piwa " Warka Strong" i wypił jednym haustem. 

Kiedy już jego domagająca się czegoś palącego gardziel została zaspokojona, nalał sobie kolejną porcję i, sącząc ją powoli, zapadł w swym fotelu, by rozważać znaczenie tajmniczych słów i osobę tajmniczej Selene, która musiałą bycha być jedną z jego wilbicielek.

-- Jednak, być moźe, nie jest to pospolita wariatka, jakich wiele, a jej rozpaczliwa prośba o ratowanie świata może być prawdziwa -- pomysłal  " ąmerykański Byron", dla odmiany mieszając teraz kubański rum z rosyjskim szampanem i ulubionym polskim denaturatem.

Tymczasem Marek wstał z podłogi i pobiegł na strych szukać zaginionej lampy Alladyna.

Po kilku godzinach gorączkowych poszukiwań, w czasie których w głowie brzęczała mu jedna rozpaczliwa myśl "Muszę zdążyć uratować brata", jego dłonie trafiły na stare zakurzone szkło lampy, ukrytej na dnie rozlatujacego się kufra.

Znalazly tam coś jeszcze.

Pod lampą leżała gruba, ciężka księga oprawiona w skórę.

Niewielkich rozmiarów, matowa, z wygrawerownym napisem ,,Wiedz, że coś się dzieje", niczym nie przypominała naczynia z zamorskich legend. 

Bohater odłożył na bok dziwaczną lampę, skupił się na księdze. 

Palce Marka natrafily na rękojęść zardzewiałego, długiego miecza, na którego klindze  wyryto niezrozumiąle, runiczne znaki. 

Mark pomyślał, iż cały ekwipunek musiał należeć ongiś do jubilera, skoro każdy jego element został ozdobiony grawerką, albo kunsztownie wyrytymi runami.  

"Ocho, to jest skrzynia pełna skarbów" - pomyślał zakoczony bohater. - "Aż boję się potrzeć tą lampę, żeby zamiast dżina nie wyskoczył jakiś upiór".

Na każdym znalezionym przedmiocie: lampie, mieczu i księdze przyczepiona była malutka mosiężna tabliczka z napisem "własność Czerwonookiego Rogera".

-- Wszystkie to bardoz pieknie, ale kim, do diaska, jest ten nieznany mi upiorny Roger? -- westchnął  Marek, chowając kartki do kieszeni spodni.

-- Pokładamy w panu wielkie nadzieje, panie Rinos -- usmiechnąl się promiennie sekretarz generalny komunistycznnej Parti Chin.

Samolot, ktorym lecial były posterunkowy,  ostatecznie wylądowal w Pekinie. 

Były to pierwsze słowa, jakie Rinos usłyszał po przebudzeniu i bynajmniej nie było to to, czego spodziewał się, zapadając w krótką drzemkę podczas lotu.

Jeszcze bardziej zdziwił go niski korpulentny Chińczyk mówiący czystą polszczyzną.

-- Tylko pan może ocalić świat i poskromić tę straszna, okropna istotę, ktoręj widok wywołal w pana trzewiach okropne torsje -- dodał sekretarz, mocno śiciskając dłoń zażywnego i diabelnie przystojnego bylego policjanta. 

-- Ale kim jest ta straszna istota, którą mam pokonać? -- zapytał zdezorientowany przystojniak o polskich korzeniach.

Kim Coś-tam Coś-tam rozejrzał się trwożliwie na boki, wspiął się na palce i wyszeptał konfidencjonalnie do ucha policjanta: -- To upiór z zamierzchłych epok, przywrócony do życia przez zgraję podłych satanistów; biega ubrany tylko w koronkowe czarne majtki, a zwie się Jajkos Dzidzejos.

Juan Meksico dopił ostatnią szklaneczkę boskiego koktajlu, składajacego się z trzech tylko jemu  znanych skladników.

Następnie odpalił kompa i wystukał w Google hasło "Selena".

Chciał znależć jakiś adres kontaktowy do tej tajemniczej autorki, jednak to, co pojawiło się na monitorze, zamurowało go na kilka minut.

Zobaczył istotę nie tylko piękną i powabną, ale też o spojrzeniu tak przenikliwym, że Juan Meksico zaniemówił, a dodać trzeba, iż nie zdarzało to się często.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Juan Meksico odnalazł numer telefonu do Seleny, zadzwonił i choć nie odebrała nagrał się na pocztę głosową, prosząc o spotkanie w najmniej ruchliwej knajpie w całym mieście o nazwie "Je too kto".

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Po chwili jednak otrząsnął się z zachwytu i przybliżył twarz do ekranu, aby lepiej się jej przyjrzeć. Wtedy to piękna istota odezwała się do niego cieniutkim głosikiem:

 - powyżej: do pominięcia -

I nie myśl drogi czytelniku, że coś się nam pomyliło, bo w tym miejscu nastąpiło rozszczepienie czasoprzestrzeni i Juan Meksico znalazł się w dwóch światach równocześnie.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

-- Ten świat powyżej, jest do pominięcia - pomyślał Juan Meksico, postanawiając odstawić trójskładnikowe drinki.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Nie wiedział jeszcze, że już wkrótce jego problem zostanie rozwiązany przez najzwyklejhsze potarcie pewnej lapmy na zakurzonym strychu w odległym kraju...

-- Ale jaki, do cholery, związek z całą historią opisaną w liście maja jeże? -- pomyślał "amerykański Byron", w którego umyśle zacząl wykluwać się iście makiaweliczny plan.

Plan Juana był prosty.

Marek odłożył na bok księgę i miecz, wziął trzy głębokie wdechy, przeżegnał się dla dodania sobie odwagi, po czym ująwszy w garść brzeg swetra przetarł energicznie magiczną lampę.

Wielki amerykański pisarz, ktorego zdjęcia z nieodłączna gitarą, spadkiem po mlodych latach Hendriksa, rozchodzily się w milionach egzemplarzy, od dluższego czasu cierpail na niemoc twórcżą.

Co gorsza, niemoc owa wydawała się być silnie sprzężoną z niemocą innego rodzaju, co dość brutalnie stwierdziła była już żona w przeddzień definitywnego odejścia.

Teraz jednak wszystko to straciło znaczenie wraz z ostateczną decyzją Juana o pominięciu tego świata oraz - oczywiście - wraz z potarciem lampy przez Marka.

Te dwa, pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia, miały zmienić znane nam rzeczywistości, tak więc zaistniała szansa na radykalne odmiany i na lepsze, i, niestety, na gorsze też...

W pierwszej rzeczywistości (jeżeli tak to można nazwać) Juan Meksico przystąpił do realizacji swojego genialnie prostego planu- czyli spity na umór koktajlami własnej produkcji, zwalił się na podłogę i zasnął, śniąc o pięknej i tajemniczej Selenie; w drugiej rzeczywistości - tej na zakurzonym strychu - z lampy trzymanej przez Marka zaczął wydobywać się błekitny fosforyzujący dym, formując się powoli w kształty niezwykle atrakcyjnej, skąpo odzianej, kobiety demona.

Zasypiając, genialny twórca zdążył jeszcze obmyśleć w szczegłach swój podstępny zamiar.

Tak naprawde Meksico interesowało tylko jedno -- stworzenie dzieła, przy ktorym " Iliada" Homera byłaby popłuczynami wymiocin stetryczałego helleńskiego pijaczyny. "Ulisses" Joyce'a stekiem bzdur, a twóczość Scotta Fitzgeralda majaczeniem będącego na haju sprzedawcy historyjek dla nastolatek.

List Seleny dawał Meksico szansę na stworzenie historii,  powalającej krytyków, w tym przede wsyzstkim tego okropnego, językowego  purystę z "New York Timesa" o pseudonimie " Adam KB", po prostu na kolana. 

-- Po prostu wchodzę w to, podgrzeję atmosferę, zagęszczę wydarzenia, połączę rzeczywistości, zniszczę albo stworzę nowy świat, a dzięki temu zostanę największym pisarzem w historii literatury  -- mruczl Meksico pod nosem, zasypiając. 

Przed zaśnieciem kilka razy soczyście i głośno beknąl.

***
Tymczasem w Chińskiej Republice Ludowej, podczas osobistej i poufnej audiencji u pierwszego sekretarza John Rinos był wtajemniczany w kolejne fazy okrutnego planu uratowania świata.

-- Odzyska pan dla nas panie Rinos, naftową lampę Aladyna, miecz króla Artura, tajemną księgę i wszystko to, co znajdzie pan  na strychu posesji, ktorej adres pan już zna --  cichym głosem szeptal do ucha piekielnie przystojnego, acz nieco zbyt zażywnego bylego posterunkowego gensek Komunistycznej Partii Chin.

Podczas niebezpiecznej i ściśle tajnej misji miał mu towarzyszyć agent o zagadkowych inicjałach K.B.

--Chłopie w typie bimba Bilba,  nie pierdź mi do ucha, tylko mów, co dostanę w zamian! -- wrzasnął jeden z naszych bohaterów, co do charaktery którego nie jestesmy jeszcze ostatecznie zdecydowani. 

Marek, nieświadomy podstępnych planów Chińskiej Partii Komunistycznej, z rosnącym podziwem przygladał się ponętnej błękitnoskórej demonicy, która z cichym sykiem wyłoniła się z lampy.

Najbardziej zadziwił Marka zielony irokez sterczący dumnie na głowie kobiety.

-- Jam jest Suzuki -- zagrzmiała niebieskoskóra potężnym, acz ponętnym głosem. -- Jestem boginią miażdzącej krytyki.

--- Miażdżącej  na bardzo cienki placuszek? --- chciał upewnić się wyrwany ze stanu kontemplacyjnego Marko.

- Milcz, śmiertelniku! - zagrzmiała bogini niespodziewanie potężnym, jak na jej drobne ciało, głosem. - Czy udzieliłam ci pozwolenia na odezwanie się? Nie udzieliłam. Więc milcz i słuchaj tego, co mam do powiedzenia.

Po czym zapadła niezręczna cisza, bowiem prawdę mówiąc, boginka sama zapomniała co ma do powiedzenia.

-- Ehem, co tam wlaściwie chciałam ci powiedzieć? -- zastanowila sie Suzuki, wyrywając niesforny kosmyk zielonych  włosów, ktory niepatrznie opadł na czolo.

- Może coś o trzech życzeniach? - podpowiedział cichutko Marek, ale zaraz skulił się pod miażdżącym spojrzeniem boginki.

-- Nie myśl o zyczeniach, tylko zabieraj wszystko, co tu lezy, bierz brata za ręke, a obaj natychmiast bierzcie nogi za pas! -- wrzasnęla Suzuki glosem, przypominajacym huk wodospadu Niagara.

-- No, ale... to właśnie o brata mojego chodzi -- wydukał Marek. -- Zgasiłem świeczkę i on umrze, a chciałem żebyś go uratowała.

-- Co ty, dziecko jesteś, w świeczki wierzysz? -- Suzuki parskęła śmiechem, aż dom zatrząsł się w posadach

Następny bujny kosmyk zielonych wlosów wylądowal na zakurzonej podlodze strychu.

-- Uważaj, bo staniesz się całkiem łysa -- nieśmialo bąknąl pod nosem Marek.  

--- Łysa czy nie, bogini zachowuje seksapil w stu procentach --- odparowała Suzuki. --- Chcesz się przekonać?

Demonica z dumnie podniesionym noskiem zignorowała uwagę chłopca.

- Ale jaja - pisnął Marek - robisz dwie różne rzeczy jednocześnie.

--- Dla mnie to żaden problem --- oznajmiła z dobrze słyszalnym samozadowoleniem.

- Ty mi tu chłystku nie podskakuj, mamy robotę do załatwienia - prychnęła Suzuki. - Trzeba ratować świat przed pradawnym potworem, który właśnie pustoszy Chiny.

--- A imię jego? --- spytał Marek, nieświadomie prawie cytując klasyka.

- Sridziajawardanapurakotte - wyrecytowała błyskawicznie boginka, a Marek aż otworzył usta ze zdumienia.

--- Niezbyt ci do twarzy z tym rozdziawem --- skrytykowała biedaka Suzuki.

-- Powiada pan, sekretarzu, ze imię tego potwora brzmi Sridziajawardanapurakotte ? -- wrzasnąl John Rinos, ktory w tym samym czasie, w ktorym Marek gawędzil słodko z Suzuki, sluchał szczególowych instrukcji sekretarza generalnego KPCh.

--- Powiadam.
--- Więc proszę na mnie nie liczyć, panie sekretarzu. Nie wystąpię przeciw bratu! To nic, że przyrodniemu. Brat bratem i basta!

Chińczykowi ze zdziwienia dosłownie opadła szczęka.

Czując, jak jego szczęka prawie dotyka jabłka Adama ( ale nie jablka AdamaKB), poczuł jednocześnie, że w jego chinskim umyśle rodzi sie genialny pomysł. 

--  A gdybym tak panu, panie Rinos, zaproponowal wylacznośc publikacji pana tworczosci, którą pan po cichu tworzy, w kliku, no. niech stracę, w kilkunastu portalach internetowych? -- słodkim jak cukierek marki " Słowianka " zapytał korpulentny sekretarz.

Rinos na samą myśl o takiej możliwości aż się zarumieniłł, ale dzielnie zmarszczył krzaczaste brwi i, bijąc się w pierś, wykrzyknął:
- Nigdy!

-- Pan mnie chyba w jajo robi -- odburknął były policjant. -- Rodzina jest najważniejsza, jak mawiał ojciec chrzesny.

Cios pałki chińskiego ochroniarza, stojącego z tylu, powalil na kolana niezłomenego, diabelnie przystojnego i niestety, nieco zbyt zażywnego byłego policjanta. 

-- Zakuć w kajdany i do lochu z nim ! -- wrzasnąl gensek glosem mogącym obrócić w perzynę Wielki Mur, oczywiście jak najbardziej chiński. 

"Od początku wiedziałem, że bez Batmana sobie nie poradzę" -- pomyślał zrezygnowany Rinos, kiedy dwóch skośnookich oprawców w mundurach ciągnęło go za ręce po schodach do lochu.

"A miałem uratować jakiegoś Rajko i świat cały" -- policjant zganił się w myślach. -- "Nawaliłem na całego; gdybym przynajmniej miał ten zaginiony miecz Artura..."

W tym samym czasie Samuel Filip Cavendish, najlepszy krytyk literacki świata, będący jednocześnie niekwestionowanym asem wywiadu, w swojej willi na przedmieściach Londynu czytal tomik poezji malo znanego twórcy, Thomasa Maya, pod tytulem " Biala róża" .

Cavendish sygnowal swoje recencje pseudonimem " AdamKB", a w  archwiwach MI6 byl znany jako agent "KB", często też okreslany jako agent " 000000007 KB".

Utwór w zasadzie podobał mu się, nie żeby budził zachwyt, tylko tak zwyczajnie podobał, ale w pewnym momencie stracił zapał do dalszej lektury, bo spostrzegł, że czyta w nieznanym mu aż do dzisiaj języku polskim.
--- Dziwne... --- zamruczał pod nosem.

-- W życiu nie czytałem gorszego badziewia -- stęknął krytyk, odrzucając książkę ze wstrętem. -- Gorsza od tego może być tylko saga "Pomiot Elfów", czy jakoś tak.

-- To się nadaje co najwyżej do usypiania chorych na bezsenność -- mruknął Samuel pod nosem. -- Mogliby to rozdawać w aptekach zamiast tabletek nasennych.

Dzwonek telefonu, stojącego obok drogocennej wazy z czasów dynastii Ming, oderwał Cavendisha od rozważań  nad  róznicami pomiędzy zbiorem poezji Thomasa Maya i strofami " Pomiotu Elfow". 

W słuchawce zabrzmial znany mu doskonale głos sekretarza Komunistycznej Partii Chin.  

--- Jaka cholera dzwoni o tej porze? --- zaburczał Samuel Filip.

-- Tylko nie cholera, towarzyszu -- zagrzmiał Kim -- obrażając mnie, obrażasz najliczniejszy naród świata.

Cholerą okazał się naczelny jednego z największych wydawnictw.
--- Panie Cavendish, ma dla pana ekstra zlecenie --- oznajmił bez wstępów. --- Na pojutrze potrzebna jest pochclebna recenzja zbioru opowiadań Jolly Rogera Krasnogłazowa. Kurier w drodze.

Cavendish zawiesił się na moment, zastanawiając się, z kim właściwie rozmawia.

-- A tak przy okazji -- syknąl gensek. -- Niech pan, Samiuelu moj kochany, ozdobo krytyki i nasz najlepszy tajny agencie, kopnie się do tego zimnego kraju o trudnej do wymówienia nazwie i zrealizuje plan ocalenia świata. 

-- Panie Cavendish, to co będzie z tą recenzją? -- zapytał naczelny, który dziwnym trafem został połączony na jednej linni z sekretarzem KPC.

-- Dla mnie to zbyt wiele na raz -- odpowiedział 000000007 słowami, które powinny być odpowiednie dla obydwu słuchaczy jednocześnie. -- Poza tym pora już późna i idę spać; proszę zadzwonić jutro.

Następnego dnia, wczesnym rankiem, płomienne zorze obudziły naszych bohaterów ze snu.

Juana Meksico jak zwykle obudził się z potężnym kacem i silnym parciem na pęcherz.

Jeszcze zaspany John Rinos dłońmi zakutymi w okowy o wadze przekraczającej dwa cetnary zacżął przewracać stronnice komiksu o Batmanie, który to komiks łaskawie mu pozostawiono, żeby mial się czym przykryć w wilgotnej i chłodnej celi. 

Biewyobrażałnie straszny potwór Sridziajawardanapurakotte leniwie westchnąl, pierdnąl, beknąl i ziewnąl, po czym indeksy wszystkich światowych giełd natychmiast spadły w dól o trzydzieści procent, a kolejne tsunami zalało pól Szanghaju. 

Samuel Filip Cavendish ziewnął głęboko i przekręcił się na lewy bok, bo nie zwykł wstawać o tak nieludzko wczesnej godzinie.

-- Już pora wstać mój malutki chłopczyku -- słodko zamruczała demonica, choć kobieta o powabnych kształtach, Suzuki, trącając lekko, zwiniętego w kłębek u jej stóp Marka.

Następnie gwiznęła przeciągle na palcach i zawołała -- Bury do nogi! -- wywołując z lampy swojego wiernego przyjaciela, Burego Wilka, demona o klształtach leśnego wilka ogromnego jak byk.

-- Czy ten okropny zwierz byl przynajmniej szczepiony przeciwko wściekliżnie, nie mówiąc juz o nosówce, odrobaczeniu i innych zabiegach weterynaryjncyh? -- z trwogą w dłosie xapytal Marek, widząc wyszczerzone kly Burego Wilka, z których każdy mial co najmniej  piętnascie cali długości. 

Suzuki spojrzała na niego ze zdumieniem, po czym wybuchnęła śmiechem.
- Bury Wilk jest łagodny jak baranek - oświadczyła. Marek uniósł brwi, chcąc powiedzieć, że widok wyszczerzonych kłów jakoś go do tego nie przekonuje, ale ostatecznie zdecydował się jedynie cofnąć o pół kroku.

Zanaczmy tutaj, Drogi Czyterlniku, że w tym samym czasie niewyobrażalnie wstrętny i okropny potwór o niezwykle krótkim imieniu imieniu Sridziajawardanapurakotte, paląc cygaro o długości dwoch jardów, z wielkim zainterssowanime czytał ostatnio  wydany tom literackich recenzji Samuela Filipa Cavendisha. 

-- Poza tym -- uspokajającym tonem dodała wodna wróżka Bubug, wyłaniając się z wdziękiem z lampy Alladyna -- on jest wykastrowany. No wiesz, na wiosnę latał po wsi za suczkami jak napalony szczeniak, upilnować go nie można było, ludzie się bali, więc musiałyśmy go... no wiesz...

Gdy cygaro skróciło się do jednego jarda, Sridziajawardanapurakotte mruknął w tonie refleksji: --- Jak dobrze, że ja nie mam ciągotek literaturotwórczych...

-- Powiedzcie mi w końcu, co to wszystko znaczy i co ja mam właściwie robic?! -- wrzaanąl zdezorientowany Marek, smyrając Burego Wilka za uszami. 

-- Pamiętaj o tym, że chcąc ocalić Chiny, ba, caly świat, uratować brata Rajka, pokonać niewyobrażalnie okropnego potwora  Sridziajawardanapurakotte, nie uczynisz tego w pojedynkę -- dodała Suzuki, przeciągając zieloną szmionką po zielonych wargach. 

-- Chłopcze moj luby, najpierw musisz zebrać druzynę, a potem się zobaczy -- dodala Bubug, uwodzielsko wpatrując się w Marka.

-- Hau, hau! -- potwierdzil Bury Wilk, zachęcająco merdając ogonem.

Tymczasem pierwszą rzeczą jaką zrobił Juan Meksico po załatwieniu potrzeb fizjologicznych, był telefon do najlepszego kumpla, znanego jako największy podrywacz i uwodziciel w mieście - Ettiego Fasola.

-- Etti Fasol, mam sprawę -- Juan  nie bawiąc się we wstępne pozdrowienia od razu przeszedł do meritum. -- Próbuję umówić się z megalaską, Seleną. Poradź mi coś chłopie.

-- Ta tajemnicza kobieta to dla mnie ostatnia szansa -- przekonywał Meksico -- od wielu miesięcy nic nie napisałem. Być może tylko uczucie do Seleny potrafi przywrócić mi wenę twórczą.

-- No a ten tryptyk o aniołach? -- przypomniał Etti kumplowi -- Ten za który dostałeś jednocześnie Nagrodę Nobla, ekskomunikę od Kościoła Katolickiego i pogróżki od satanistów?

- To było pół roku temu, stary - jęknął Meksico. - Od tego czasu nie potrafię napisać ani jednej cholernej linijki! Cierpię na twórcze zatwardzenie!

-- Ja też mam problem -- po chwili wachania Fasol postanowił zwierzyć się przyjacielowi. -- Od jakiegoś czasu łazi za mną dziwny koleś, gej o imieniu Edward. Ma upiornie bladą skórę, przekrwione oczy i jedzie mu z buzi trupim jadem. Już nie wiem jak się go pozbyć, boję się, że Edward chce dosłownie... dobrać mi się do... wiesz czego.

Dokładnie w tym samym czasie nieznana nam jeszcze bliżej Selena wtuliła bosko wyglądajacy, kragły i apatyczny policzek w igly ukochanego jeża. 

Jeż byl darem najlepszej przyjaciólki Seleny, Milli Milli ( dwoje tych samych imion - zdarza się ) , poufale zwanej przez Selenę Miliką.

Milika kochała jeże bezbrzeżną milością i uważala te kolczaste stwory za najpiękniejsze istoty świata --- nota bene, z wzajemnością.

-- Dottore Fassole, caro mio, pomogę ci, jeżeli i ty mi pomozesz -- z naciskiem w głosie powiedzial Juan Meksico w języku, który wedlug jego mniemania był ojczystym językiem Cervantesa.

-- Zali ja potrafię jeno pisać - stwierdził Meksico, podpierając brodę piętą, bo i taką umiejętność posiadł był. - A i nawet to już mi nie idzie, jakże więc pomogę ci Dottore Fassole, ja pierdo...?

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Tymczasem na zapadłej polskiej wsi, w gospodarstwie rolnym prowadzonym przez dwóch osieroconych braci - Marka i Rajka grupka bardzo nietypowych znajomych szykowała się do ratowania świata.

Przygotowania poprzedziło skromniutkie śniadanie, w czasie którego Suzuki i Bubug zjadły po garści kiełków słonecznika, Marek wpałaszował jajecznicę na boczku z dziesięciu jaj, a Bury Wilk zeżarł wszystkie kury z kurnika i prosiaki z obórki.

Kiedy wszyscy byli już najedzeni, demonice schowały się z powrotem do lampy, Marek przypasał sobie do paska od spodni miecz króla Artura, wziął pod pachę tajemniczą księgę ( która była nota bene zaginioną za czasów konkwiskadorów Wielką Księgą Majów), wcisnął pod bluzę wspomnianą już lampę Alladyna i dosiadając Burego Wilka niczym rumaka, zawołał gromko -- zanieś nas do Chin, na spotkanie przeznaczeniu.

-- Po takim nędznym sniadanku, chlopie? -- zacharczal z rozpaczą Bury Wilk.

--- Sześć niosek i dwa kabanki to dla ciebie nędza?! --- oburzył się Marek.

-- Masz szczęście, że w lampie siedzi bogini miażdzącej krytyki, bo inaczej ciebie też bym schrupał -- burknął wilczy demon. -- Nie jestem wcale taki łagodny baranek, jak moje panie o mnie myślą.

-- A poza tym wybijj sobie, smarkaczu z głowy, że teraz, zaraz, natychmiast, udamy się do Chin -- mruknąl basem Bury Wilk. 

-- Znowu powraca liberum veto? -- zakrzyknąl z rozpaczą Marek, wyciagajac z pochwy miecz krola Artura.

-- Nie,  zdrowy rozsądek -- warknąl Bury wilk, zwijając się w kłębek. -- Brakuje nam, palancie, co najmniej trzech osób, aby nasza misja przyniosla sukces.   

-- A, i przepraszam za to " teraz, zaraz, natychmiast" -- dodał Bury Wilk, pakując sobie do paszczy z piętnastocalowymi klami niedojedzona prosięcą  kość.

-- Zbędne powtórzenia, wiem -- dodał -- ale nie mogłem się powstrzymać.

--- Za palanta też mógłbyś przeprosić --- upomniał się o swą cześć Marek. --- Pierwszy raz ratuję świat, to i trochę się w tym gubię.

-- A co tam, mogę przeprosić.  

Bury Wilk pazurzastą łapą  rozpocząl niezwykle dla niego ważną czynność czyszczenia olbrzymich siekaczy, mogacych skruszyc nogę mamuta. 

-- Wiedz, Marku, że jedyną slabą stroną niewyobrażalnie strasznego potwora Sridziajawardanapurakotte jest literatura -- chrzaknąl Bury Wilk, rozdziawiając jak naszerzej swoja paszczę, jako że zabral się do pucowania  zębów trzonowych. 

-- Literatura i krytyka literacka -- dodał Bury Wilk, wypluwajac na ziemię niezbyt dobrze pogryziony świński żolądek, ktory utkwil pomiędzy jego poteznymi trzonowcami. -- Wyciagnij z tego wnioski, drogi chlopcze.

W tym momencie Marek poczuł, jak pod bluzą podskakuje i wierci się lampa Alladyna, po chwili zaś obaj z Wilkiem usłyszeli zniecierpliwiony głos Suzuki -- Nie chciałybyśmy przerywać wam tej uroczej konwersacji, ale kiedy wreszcie będziemy na miejscu; odrobinę nam tu ciasno. Bury rusz ten swój tłusty zadek i skocz się do Azji, nie udawaj takiego ważniaka, bo założymy ci z Bubug kaganiec.

***

-- Do kurwy nędzy, to naprawdę ty, ukochaany mój Batmanie?! --  wrzasnąl John Rinos na widok  postaci w długiej, czarnej pelerynie i charakterystycznej czapce, stojącej przed jego pryczą.  

Zaznaczmy tutaj, że to niezwykle wulgarne przekleństo, którego użył nasz diablenie przystojny były  posterunkowy, było jednym z niewielu słów, które jeszcze pamiętal ze swojeho ojczystego języka.

-- Zamiast tak bluznić, lepiej powiedz, jak głęboko pod ziemią jest ten lpch, pelen szczurów, Chińczyków i wielkich jak Czomolungma ambicji literackich -- flegmatycznie stwierdzil Batman, wydobywając spod peleryny dwuręcvzna piłe tarczową. 

-- Dlaczego przybyleś, żeby mnie uratować? -- z ciekawościa zapytal Rinos.  

-- Jesteś tym, który najczęściej wklepuje w przeglądarkę  hasło "Batman" -- usmiechnąl się Batman. -- Uznałem, że coś ci się ode mnie nalezy, chociaż muszę przyznaćc, że ostatnio diabelnie schudleś. 

-- Błogosawione skutki więziennej diety -- z usmiechem na zacnym swym obliczu zauważył  alakańsko -- polski posterunkowy, ktory wlaściwie jnie był juz posterunkowym. 

Zerknijmy raz jeszcze, chyba ostatni, na zapadłą polską wieś, gdzie przyprowadzony do porządku demon Wilk skulił po sobie uszy jak potulny szczeniak, łypnął okiem z wyrzutem na Marka siedzącego mu na karku, wziął długi rozbieg na polnej wiejskiej drodze i wzbił się w powietrze niczym latający smok z "Neverending Story", kierując się na wschód.

Mniej więcej w tym samym czasie Selena pieszcząca swojego ulubionego jeżyka, zdębiała słysząc jak jej ulubieniec mówi ludzkim głosem -- Jestem posłańcem stróżki strużek, królowej nimf wszystkich strumieni, rzek i jezior, boginki wodnej Bubug. Moja pani prosi cię, odwołując się do twojej przeogromenej miłości do wszystkich jeży kolczastych, abyś najbliższym samolotem udała się do Pekinu, zabierając ze sobą swoją przyjaciółkę Milli Milli oraz zakochanego w tobie pisarza Juana Meksico, który nagrał się na twoją automatyczną sekretarkę. Świat was potrzebuje!

Samuela Filima Cavedisha, wylegującego się w łóżku od dwudziestu paru godzin, przywrócił do świadomości rozlegający się w jego głowie głos bogini miażdzącej krytyki, której to Filip jako krytyk, był gorliwym wyznawcą i wielbicielem.

-- Jeżeli chcesz żebym jeszcze kiedykolwiek natchnęła cię weną do napisania błyskotliwej krytyki -- zagrzmiała Suzuki -- to bierz dupę w troki i pakuj się do Pekinu. Spotkamy się na miejscu.

Wreszcie Marek lecący na grzbiecie Burego Wilka zauważył szybko zbliżającą się w ich kierunku, pomimo przeciwnego wiatru, niewielką chmurę o kształtach jagnięcia; chmura ta przybliżając się, rosła i rosła, aż okazała się kilkumetrowej wielkości Barankiem lewitującym w przestworzach.

Widząc zdziwioną minę i rozwartą w szoku paszcę chłopca, Bury wyjaśnił z rozbawieniem -- Jesteś tak safandułowaty, że sam nigdy byś sobie nie dobrał drużyny; musieliśmy z Suzuki i Bubug sami ci pomóc. Poznaj Baranka, mojego kumpla z dzieciństwa.

***
Tymczasem Filip toczył bój o miejsce w pociągu ze zgrzybiałą staruszką, która uparcie twierdziła, że jej kot też musi mieć gdzie siedzieć.

Największym dla Samuela F. C. problemem była trudność odpowiedzenia na proste pytanie: sterczeć na korytarzu przez kilka dni, czy wywalić za okno tłustego, rudego i liniejącego kocura, najleoiej razem z jego właścicielką, czy tylko tę staruchę. Koty Cavendish lubił, starych bab raczej jednak nie...

-- Czemu te okna takie wąskie robią -- mruknął, gdy wreszcie udało mu się wypchnąć przez nie babę. -- A ty co się tak gapisz? -- warknął na kota, który nie odrywał oczu od "nowego pana".

http://tatanafroncie.wordpress.com/

-- Gapię się, bo skierował mnie tutaj w tajnej misji towarzysz Kim, którego ty, Cavendish, doskonale przecież znasz -- odpowiedzialo kocisko w jezyku suahili, ktory  Samuel Filip przypadkowo też doskonale znał.

Kot, jak to kot, odmiauknął. W miarę uprzejmie, jak wydało się Samuelowi, ale, niestety, całkowicie niezrozumiale, jeśli chodzi o treść.

Czołowy krytyk literacki świata i największy as wywiadu w jednym cenił poezję mlodej fali suahilskiej i odbył wieczorowe, zaoczne studia, dogłębnie poznając tajniki uroczego języka suahil.

Ale nawet te studia nie przydały się w dalszej rozmowie z kocurem.

-- Po kiego czorta wybrałem się w tą podróż pociągiem? -- zastanawiał się Filip Samuel, gapiąc się na kota mówiącego po suahilijsku. -- Pożałowałem forsy na bilet lotniczy, to mam za swoje. Teraz czeka mnie tydzień w jednym przedziale z gubiącym sierść agentem chińskich słóżb specjalnych.

Z tego niewyobrażalnego szoku, nawet w myślach robię błędy ortograficzne -- pomyślał krytk łapiąc się za głowę.

Gdyby wiedział, co go czeka, nie przejąłby się błędem. Ale nie wiedział, bo z geografii miał zawsze ledwie dostateczny, życiem politycznym i gospodarczym nie interesował się, i dlatego nic a nic nie mówiło mu, jakie będą konsekwencje przejazdu koleją przez pewien skądinąd piękny kraj nad Wisłą...

Gdy już się złapał za głowę odruchowo pociągnął i zauważy, że głowa jest odczepiana, a w szyi znajduje się ogromna jama i w jamie tej kryje się odpowiedź na jedno z wielu pytań.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Niestety ani jamy, ani tym bardziej odpowiedzi na pytanie nie zobaczył, bo głowę którą tymczasowo trzymał na kolanach złapał kot i zaczął się nią bawić jak piłką.

Samuela Filipa uratowal kontroler biletów, który wlasnie podszedl sprawdzić  ( jak myslicie, Drodzy Czytelkncy, co? ) - nic innego, jak bilety. 

Trzymanym w skórzanej torbie cudownym elkisirem na rany przykleil glowę Samuela Filipa Cavendisha do tułowia, po czym jednym ruchem wyrzucil wstrętne, rude kocisko za okno. 

-- Kim jesteś, mój dobry czlowieku? -- z trudem zapytal w języku suahili Cavendish, kręcąc świeżo co przyklejoną  głową  i wpatrując sie w chińskie rysy twarzy biletera.

Konduktor dziwnie się uśmiechnął.
--- Czy dobry i czy człowieku, to kwestia umowna. Mówi coś panu imię Sridziajawardanapurakotte?

-- Jestem agent Kim Orson 66 i będę się tobą, KB 000007 opiekowal az do konca tej trasy -- kospiracyjnym szeptem, od ktorego wszystkim mogly pęknąć bębenki w uzach, odpowiedzial kontroler biletów,  ktory wlaściwie wcale nie był kontrolerem. 

Tym samym eliksirem Kim Orson 66 przeczyścil okrągłe okulary, dumnie sterczące na jego nosie.

-- To eliksir wielofunkcyjny i wielosłladnikowy, polepszający takze ostrość widzenia -- z usmiechem na pucułowatej twarzy wyjaśnil kontroler, dla niepoznaki z halasem dziurkujac bilet, ktory zręcznie wyciągnąl Samuelowi Filipowi z górnej kieszonki marynarki.

Całej scenie, wciśnięty/wciśnięta w fotel, skryty/skryta dla niepoznaki za jednym z bagaży przyglądał/przyglądała się Buba Bubo- hemafrodytyczny transeksualista z planety Tokopoko, wysłany w Bóg wie jakim celu, aby śledzić bohatera. 

Istota ta jednak nie znała języka suahili.  

Dodajmy, że nie znała też niezykle łatwego do opanowania języka chińskiego.

W tym samym czasie, w Państwie Środka, Batman dzięki swoim super- hiper- nowoczesnej broni wydostał Johna Rinosa z lochów pałacu Pierwszego Sekretarza i trzymając byłego policjanta pod pachą, uciekał przed armią chińskich żołnierzy ubranych w jednolite szaro-bure mundury.

Rinos pobrzękując ciężkimi kajdanami, które wciąż miał założone na nadgarstki i szeleszcząc komiksem o Batmanie, który ściskął w garści, z przerażeniem obserwował jak wokół nich zaciska się krąg szaro-burych skośnookich żołnieżyków o zaciętych twarzach, mierzących w uciekinierów z karabinów.

Zaraz jednak roześmiał się w głos.
- Zwolnij, durniu! - Trzepnął Batmana przez łeb zwiniętą gazetą. - Jesteśmy w nowobudowanym grobowcu Pierwszego Sekretarza, a to jest jego Terakotowa Armia! A te karabiny? - Parsknął. - Pic na wodę! Z gliny i w dodatku niezbyt dobrze wypalone. Chińskie badziewie!

-- Sam jesteś dureń, gamoniu! -- odkrzyknął Batman słaniający się na nogach z wyczerpania. -- Terakotowa armia nie poruszałaby się, a ci tutaj biegną za nami, że hej. Od tych komiksów w głowie ci się poprzewracało, odrealniłeś się na maksa.

--  A te karabiny to znane na calym świecie karabinki automatyczne marki "Beryl ', ktore skopiwoali ci wredni Chinczycy, nie placąc opłat licencyjnych  -- zauważyl John Rinos, który jako były alaskanski posterunkowy doskonale znał się na broni. 

W głosie Rinosa zabrzmialo szczere zakłopotanie,że aż tak bardzo mógl się pomylić.

-Karabiny karabinami, ale gdybyś tak nie leciał, zauważyłbyś, Batmanie, że gonią nas golemy sterowane za pośrednictwem  najnowocześniejszego japońskiego bezprzewodowego pilota z funkcją Live View. Aby pokonać całą tę armię, musimy zdobyć pilota!

-- Musżę poznąc tego autora... - - westcnąl w międzyczasie niewyobrażalnie wstrętny potwór Sridziajawardanapurakotte. który własnie skoczył czytać tomik poezji Thomasa Maya "Biała róża".

I westchnął. 

A westchnienie tego strasznego, przedwiecznego, odwiecznego, zawietrznego i podwietrznego  potwora było tak potęzne, że indeksy giełd światowych znowu spadły o kolejne osiem procent, pól Wielkiego Muru Chińskiego  legło w gruzach, a dywizję wojsk chińskich, oblegajacych Batmana i rinosa, wywaiło az na pustynię Gobi. 

Zaznaczmy tutaj dla porządku, że na pustyni Gobi także odnaleziono bardzo bogate zloża gazu łupkowego.

Radość jednakże okazała się przedwczesną, gaz ów bowiem, jak się wkrótce, bardzo wkrótce, gdyż po pięciu minutach, okazało, był gazem wędrownym i ulotnił się w nieznanym kierunku.

Gdy tylko chińska armia unoszona westchnieniem odwiecznego potwora wzbiła się w powietrze i zniknęła za horyzontem, na nieboskłonie pojawił się kilkumetrowej wielkości śnieżnobiały baranek zwany Barankiem, oraz wielki jak tur latający wilk, zwany oczywiście Burym Wilkiem, z młodym mężczyzną siedzącym mu na karku; zaś ze starej lampy trzymanej przez młodzieńca wypłynęły wdzięcznie: odziana w skórzane obcisłe wdzianko błekitnoskóra bogini krytykim - Suzuki oraz spowita w szuwary i tatarak królowa nimf wodnych - Bubug. 

Gdy tylko Wilk wylądował, Marek zeskoczył za ziemię, zacisnął pięści i z groźną miną ruszył w stronę Batmana krzycząc: - Rajko, mój wyrodny bracie, to ja przyleciałem na koniec świata żeby ratować ci życie, a ty tu sobie hasasz w najlepsze, przebrany za nietoperza mutanta. Założę się, że pod tymi czarnymi obcisłymi spodniami masz na sobie damskie koronkowe figi, zboczeńcu jeden. Nie obściskuj tak tego przystojnego, choć zażywnego pana -- tu Marek wskazał na Rinosa, którego Batman-Rajko wciąż trzymał pod pachą -- tylko wracaj do domu. Świnie trzeba nakarmić i krowy wydoić!

W tym momencie niewyobrażalnie straszny potwór Sridziajawardanapurakotte westchnl po raz drugi....

Pociąg, którym podróżował Samuel Filip Cavendish, Kim Orson 66, oraz (bóg jedyny wie w jakim celu) Buba Bubo z planety Tokopoko, właśnie przekraczał granicę polsko-rosyjską, kiedy drugie westchnienie Sridziajawardanapurakotte poderwało cały skład razem z torami w górę i uniosło aż na orbitę okołoziemską, po czym wszystko razem spadło na plac budowy wielkiego mauzoleum w Pekinie, wprost przed nos Pierwszego Towarzysza Kim Coś-tam Coś-tam klęczącego nabożnie przed Szarym Wilkiem i Barankiem.

-- Jiuming! – zawołał Pierwszy Towarzysz. - Ni neng buneng Bang wo ge mang?

Co w wolnym tłumaczeniu znaczyło: "Kurwa. Co to za burdel się tu wyprawia?"

http://tatanafroncie.wordpress.com/

A już w mniej wolnym tłumaczeniu: "Oj! Panowie, Zwierzaki, Kosmici i inni co też przybyli, powiedzcie mi czemu ja nabożnie klęczę?"

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Natomiast prawie dosłownie: „Przepraszam, ale mam pewien problem i potrzebuję waszej pomocy. Czy bylibyście skłonni mi jej udzielić?”

Tak naprawdę to, o co pytał Pierwszy Towarzysz nie miało znaczenia, ponieważ przybysze nie znali chińskiego. Przyglądali mu się tylko bezradnie.

W czasie, gdy Pierwszy Towarzysz wygłaszał pierwsze słowa, nad Chinami działy się rzeczy straszne, bowiem w samolocie relacji Warszawa - Pekin wysiadło ogrzewanie i stłoczni pasażerowie, wśród których znajdowali się Selene, Juan Meksico i Mili Mili, rozpalali właśnie ognisko tuż przed kabiną pilotów. To nie wróżyło niczego dobrego, choć z drugiej strony to w sumie niczego nie wróżyło.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Nadmienić trzeba, że cudownym zrządzeniem losu Selene, Meksico i Mili Mili natknęli się na siebie, gdy ich własne głosy wewnętrzne podpowiedziały im, gdzie też na siebie natknąć się mogą i dopiero potem znaleźli się w samolocie.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Samolot ten lecial do mało znanego miasteczka położonego w Alasce.

--- Wszyscy na ziemię, ale już ! --- wrzasnąl w kierunku Marka, Bubug, Suzuki, Burego Wilka et consortes Samuel Filip Cavendish, wyciągając z kieszeni mmrynarki szturmowego lugera z dlugą lufą. 

Zaznaczmy, że oprócz bardzo ostrego pióra pistolet ten byl nieodłącznym elementem codziennego stroju Cavendisha, który, jak pamiętamy, tak przy okazji był asem wywiadu. 

--- Na chińską ziemię! --- powtórzył jako echo Kim Orson 66, wyciągając z kieszeni spodni pistolet maszynowy z magazynkiem o pojemności dwustu nabojów.

-- O jeju! -- Tak się oburzyli Marek, Bubug, Suzuki i Bury Wilk, po czym padli na chińską ziemię.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Na chińską ziemię spadał również samolot relacji Warszawa-Pekin, gdyż piloci udusili się w dymie ogniska.

Kiedy na chińską ziemię padli już wszyscy, którzy paść mieli, pierwszy sekretarz Kim Coś-tam Coś-tam ( tu pojawia się migawka z jednego z poprzednich odcinków, przypominajaca, że to Kim był tym gościem, który porwał i sprowadził do Chin Johna Rinosa i który doskonale mówił po polsku jeżeli wymagała tego chińska racja stanu) dla odmiany powstał z chińskiej ziemi z pozycji nabożnego klęczenia przed Burym Wilkiem i Barankiem, mimo że magiczne zwierzęta nadal budziły w sekretarzu nabożny lęk i respekt, przypominając własnym wyglądem, że w chińskim kalendarzu następuje właśnie koniec Roku Wilka, a zaczyna się Rok Baranka, zaś gwiazdy i planety ułożone są w układzie nazywanym przez chińskich mędrców Układem Wielkiego Bezlitosnego Krytyka.

Gdy dym z ogniska rozpalonego w samolocie, oraz dym z samolotu po spadnięciu tegoż samolotu rozwiał się, spod wraku wyczołgały się trzy postacie i podeszły do całego zbiegowiska chińskich i niechińskich stworzeń, ludzi i innych celem dowiedzenia się o co w tym wszystkim chodzi.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

-- O co w tym wszystkim chodzi? -- zapytał Juan Meksico obejmując Selenę i ściskając jej drobną rączkę. -- Albo spytam jeszcze inaczej: O co w tym wszystkim chodzi?

http://tatanafroncie.wordpress.com/

--- Cżłowieku,  kim ty właściwie jesteś?! --- wrzasnęla Selene, odpychając oo siebie Juana Meksico, slusznie zwanego " Amerykańskim Byronem", którego, zaznaczmy, nigdy wcześniej nie widziała na oczy.  ---  To, że potrafisz rozpalić ognisko w samolocie, wcale jeszcze nie oznacza, że możesz sobie, pętaku, pozwolić na takie poufałości !   

-- Leciałam do Nowego Jorku na spotkanie z panem Juanem Meksico, moim bożyszczem i guru, ktory ma ocalić świat, a wylądowalam w Pekinie i napotkałam po drodze faceta, który próbuje  się do mnie przytulać, bo ciągle jest mu zimno --- dodala z przekąsem Selene, malując swoje śliczne usteczka. 

-- Ocalić świat i ocalić jeże -- dodała głosem zimnym jak lód towrzyszka Selene, równie jak ona śliczna i liryczna.

-- Przepraszam, przepraszam – biadolił gdzieś w tyle Pierwszy Sekretarz – ale nie wiedziałem, że jesteście Polakami. Wziąłem was za starożytne bóstwa chińskie i sądziłem, że znacie jedyny słuszny język tego świata. W każdym razie – jego głos przybrał na sile – szok mi już minął i zaraz każę was wszystkich aresztować, gdyż wymaga tego chińska racja stanu!

--- Weź w ręce miecz króla Artura --- szepnąl do Marka Bury Wilk. 

--- Dobądź miecza króla Artura, miecza władzy! --- powtórzył piskliwie miecz króla Artura, który jako czarodziejski oręż niekiedy umiał mówić ludzkim gł;osem.

-- Puść mnie wreszcie na ziemię i zrób coś z tym całym bajzlem -- teatralnym szeptem, słyszalnym dla wszystkich obecnych, zwrócił się John Rinos do Batmana alias Rajka, wciąż trzymającego swojego fana pod pachą.

W całym tym zamieszaniu jedynie Bury Wilk zachował zimną krew i taksując wzrokiem wszystkich obecnych, to jest: boginię miażdzącej krytyki Suzuki, królową nimf Bubug, byłego amerykańskiego policjanta z polskim pochodzeniem ( -- Auć! Ostrożniej -- stęknął Rinos padając z objęć Batmana na brukowaną posadzkę), swojego kumpla z dzieciństwa Baranka, piękną i doskonale zapowiadającą się początkującą pisarkę Selenę, równie piękną wielbicielkę jeży kolczastych Mili Mili, zdobywcę literackiej nagrody Nobla za tryptyk o aniołach Juana Meksico, krytyka światowej sławy i jednocześnie szpiega chińskich służb specjalnych Filipa Samuela Cavendisha - kryptonim 00000007 KB, drugiego chińskiego szpiega Kim Orsona 66, Pierwszego Sekretarza, a nawet niezdecydowanego co do własnej orientacji Batmana, oraz kryjącego się w cieniu kosmitę z planety Tokopoko, spokojnie i dobitnie oznajmił dla Marka: -- No to masz swoją drużynę. Jeszcze tylko ściągniemy na miejsce doktora Etti Fasola i zakochanego w nim wampira Edwarda ( nie żeby Etti był taki ważny dla misji; chodzi o sprowadzenie Edwarda, a wiadomo, że gdzie doktor Fasol, tam za chwilę pojawi się wampir Edek) i możemy wyruszać na bój ze strasznym pradawnym potworem Sridziajawardanapurakotte.

Gdy drużyna była w pełnym składzie, posmutnieli jej członkowie, bowiem Pierwszy Towarzysz Kim coś tam coś tam przyniósł tylko jeden pierścień, z tych to pierścieni, które każdy członek jakiejś drużyny powinien mieć.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

-- To je pierścień "dryżyny" -- udarł się Kim coś tam coś tam. -- Niestety został tylko jeden bo reszta poszła na chinnlegro za kupę szmalu, więc musicie wybrać kto pójdzie na bój ze straszliwym potworem Sridziajawardanpurakotte.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

-- "Dryżyny"? -- zdziwił się Batman poprawiając nogawicę. -- Zresztą jeden chuj o nazwy, dawaj to i pójdę rozprawić się z tym ciulem straszliwym. -- To powiedziawszy zabrał Kimowi coś tam coś tam pierścień i w jednej chwili zmienił się w drewnianego chłopca.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

-- Zapomniałem dodać, że tylko głodni, znaczy godni mogą założyć pierścień -- dodał Pierwszy towarzysz przypominając sobie. -- Może ktoś inny na ochotnika? -- Lecz wszyscy cofnęli się o krok, nie chcąc stać się kolejną ofiarą tajemniczego pierścionka. Tylko batman będący już tylko drewnianym pajacykiem tańczył przed Pierwszym Towarzyszem i zupełnie nie przejmował się tym co się dzieje, ani tym co się nie dzieje.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

-- Harena, barena, selena, ipistomaksa epistalorum ! Semper fidels batmane, me culpa epistolare, alekto pulcheris scriptorum, veni,vidi,vici! -- Bubug drżącym glosikiem recytowala zaklęcie, ktore wynalazla w czarodziejskiej księdze. 

-- Harena, barena, selena, ipistomaksa epistalorum ! Semper fidels batmane, me culpa epistolare, alekto pulcheris scriptorum, veni,vidi,vici!!! --- powtórzyła glosem, przypominajacym teraz ryk startującego orzutowca.

W jednej milionowej części sekundy drewniany pajacyk przeistoczył się z powrotem w Batmana, a właściwie w Rajka. 

Batman, a może Rajek, nieustannie rósł.

Przerastał już Cavendisha, który dzięki angielskiemu mleku,  świeżym tostom i uprawianiu sportów wodnych był niebywale wysoki, co najmniej o pięć stóp i dwa cale. 

Zimna i opanowana, choć jak zawsze piękna, Mili Mili szybkim ruchem wyjęła z włosów upiętych w egzotyczny kok długą szpilkę (zrobioną oczywiście z kolców jeżozwierza) i wbiła ją w jędrny i napuchnięty pośladek Batmana-Rajka, spuszczając z niego nadmiar gazów magicznych powstałych jako reakcja uboczna nałożenia na siebie magii pierścionka i zaklęcia Bubug.

Batman-Rajek wzleciał w powietrze niczym odrzutowiec lub przekłuty balon, a miecz Artura cienkim głosikiem skomentował całe wydarzenie jednym trafnym stwierdzeniem -- Ja pierdziu!!!

Patrząc na Batmana wywijającego w powietrzu karkołomne zawijasy, za którym ciągnęła się smużka sinozielonego, niezbyt ładnie pachnącego gazu, Selena doznała nagłego olśnienia i wykrzyknęła na głos -- Księżna!; zaś Juan Meksico, również pod wpływem tej samej weny, westchnął namiętnie -- Elżbieta...; oczy obojga spotkały się ze sobą i już wiedzieli, że coś ich połączyło, a to spotkanie w Pekinie jest początkiem czegoś wielkiego i pięknego.

--- Hałaburda, pelafurda, barbossa pelactrosssa, da vinvi et miachelo angelo, matejko, rodakowski et kossak, mogunja,  siam, tram,  ram!  -- wykrzykiwala teraz w szalonym natchnieniu leśna boginka Bubug, wertując kolejne stronniczki czarodziejskiej księgi.

Powstały dzięki temu zaklęciu bąbel energetyczny osłonił naszych bohaterów przed gazem upuszczonym z ciała Batmana, ktory to niezwykle smierdzący gaz powalił na ziemię  (znowu?) dywizję chińskich żołnierzy,  którzy ich niedawno otoczyli. 

Wszystko jednak wskazywało na to, że gaz ów miał pewne niespodziewane właściwości, gdyż wszyscy chińscy żołnierze leżący pokotem na ziemi zaczęli deklamować XVI- to wieczną azjatycką poezję, a na ogół cichy i spokojny Baranek, który przez szczelinę w bąblu zaciągnął się niechcący gazem, zaczął rozglądać się mętnym wzrokiem dookoła i w kółko powtarzać -- Jaki to uroczy zakątek, zupełnie jak zamek w Rynie.  

Swąd gazu poczuł także potwór Sridziajawardanapurakotte i zrozumiawszy, ze szykuje się coś złego, zamroził akcję niniejszego opowiadania na nieokreśliny czas.

Bohaterów naszej opowieści uratować może tylko jakiś heros (lub heroina) z zewnątrz, który (która) dzięki swojej szlachetności i brawurze wedrze się na plac budowy mauzoleum Pierwszego Wodza w Pekinie i niczym królewicz śpiącą królewnę, ucałuje którąś (lub któregoś) z naszych bohaterek (ewentualnie bohaterów).

"Tylko nie heros, tylko nie heros!!" Podpisano: F.S. Cavendish.

-- Trzeba nam tu... -- Meksico zaczął głośno myśleć, lecz w jednej chwili wszystko przestało mieć znaczenie. - Wszystko przestało mieć znacznie - szepnął obejmując - po raz wtóry - Seleną i spozierając prosto w jej czarne jak węgielki oczy zapragnął by ta chwila trwała wiecznie, albo przynajmniej do momentu aż coś się znów spierdoli i trza będzie uciekać/ratować/ gonić lub jeszcze coś innego.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Wszyscy widzieli postać, która pojawiła się nad ich głowami i nie wiedzieć czemu za cholerę nie mogli się domyślić, czy jest to postać dobra czy tez może odwrotnie, zła i przewrotna.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Nie było wiele brawury, a z pewnością szlachetności we wdarciu się owej postaci na plac budowy mauzoleum Pierwszego Wodza w Pekinie, nie była też owa postać księciem, obojętnie na jakim koniu, bowiem...

http://tatanafroncie.wordpress.com/

…była to kobieta na rowerze. Z przekleństwem na ustach spadała właśnie z nieboskłonu, na który posłało ją drugie westchnięcie potwora. Rower wylądował na mocno wygiętych kołach i zarżał z oburzeniem.

Bo rower był zaczarodziejski, zresztą jak większość rowerów spadających z nieba, a kobieta miała na sobie długą spódnicę, czarne lakierki a na głowę naciągnęła moherowy beret, czym wzbudziła największą panikę.

http://tatanafroncie.wordpress.com/

-- Jestem Dama Moherowa! -- kobieta stanęła na krótkich nogach i lustrowała otoczenie. -- Który chce w ryj?

http://tatanafroncie.wordpress.com/

--- Była chyba mowa o jakichś całusach - rozejrzała się raz jeszcze, szczególnie lubieżne spojrzenie kierując na mężczyzn. Uśmiechnęła się słodko, ukazując rząd równych porcelanowych zębów protezy. - No, to który chce całusa w ryj?

Wszyscy mężczyźni cofnęłi się trwożliwie kilka kroków do tyłu, John Rinos schował się nawet za Batmana; do przodu, z odważnie wystawionną do całowania facjatą, wystąpił tylko przywódca Chińskiej Republiki Ludowej - Kom Coś-tam Coś-tam, wykrzykując dzielnie -- Dla ratowania mojego narodu gotowy jestem na każde poświęcenie!

Ponieważ rzeczywistość świata niniejszego opowiadania ponownie zawiesiła się na kilka dni i wszyscy bohaterowie zbudowani z tkanki organicznej znieruchomieli niczym fogury woskowe, Magiczny Rower Moherowej Damy (który(a) nota bene był płci żeńskiej, tak jak właścicielka), skrzypiąc niemiłosiernie powyginanymi kołami podjechała do lśniącego i przystojnego Miecza Artura i cmoknęła go głośno frontowym światełkiem w rękojeść.

-- W końcu ktoś wpadl na pomysł wyciągnięcia mnie z wielowiekowego letargu i użycia w dobrej sprawie -- westchnąl pobudzony do zycia miecz krola Artura, po czym jdnym cięciem skruszuł rower Moherowej Damy na tysiące kawałków. 

Dodajmy tutaj, że było to cięcie samoistne, bez udzialu czlowieka. 

Wiele czarodzeijskich mieczy, sztyletow, puginałów, brzytew, scyzoryków, zyletek i golarek posiada taką umiejętność, o której pamiętamy tylko wtedy, kiedy ktoś zatnie się przy goleniu ... 

Następną, niestety śmiertelną, ofiarą szalejącego miecza stala się Moherowa Dama, rozociętę od góry do dółu cięcio --pchnięciem z podwójną zastawą u mylącym sztychem, zwanym " cięciem merlinowskim". 

-- I w ten oto sposób zmniejszyliśmy ilość zbędnych bohaterów... -- westchnął z zadowoleniem jeden z wielu autorów tej sagi, udając się na zasłużonego papieroska, a przy okazji, dziękiz zakupowi wspomnianych papierosów i podwyżce akcyzy, nieco zmniejszając katastrofalną dziurę budżetową. 

Nie dane mu było, niestety, delektowanie się dymkiem. Już po drugim sztachu w głowie jednego z autorów rozległo się zadane wysokim sopranem pytanie: --- Czy musisz powiększać dziurę ozonową, monetarysto?

Autor, jeden z wielu zresztą, stracił dobry humor. Miejsce po Moherowej Damie nie pozostało puste...

... bowiem z rozbitego wraku samolotu, którym przyleciała Selena i Juan Meksico, wysunęła się czarna dębowa trumna przyozdobiona złoconym napisem:
 sir. Edward
Koncesjonowany Wampir
Właściciel prosi, aby w ciągu dnia nie przerywać mu spoczynku.
Wszelkich interesantów załatwia po zmroku.

-- Edward może być o wiele piękniejsy niż moja dotychczasowa wielka milośc, Juan Meksiico, nawet jeżeli nie ma gitary -- westchnęla Selena, poruszona dostojnym i urokliwym jednocześnie widokiem trumny, niewątpliwie wykonanej z drewna znanego na całym świecie dębu " Bartek". 

-- No i kto jeszcze może przed przed imieniem i nazwiskiem postawić tak pieknie brzmiący tytul"sir", a może naweti " sire"?  -- westchęla Selena, nadal leżąc na ziemi.

Biedaczka nie wiedziała, że Wampir Edward wzdycha tylko do jednej, jedynej osoby na świecie, a jest nią dr Etti Fasol, kumpel z dzieciństwa Juana Meksico.

W taki oto sposób, drogi czytelniku, sensacyjna powieść rzeka o ratowaniu świata i Rajka (który okazał się Batmanem) z łap wstrętnego pradawnego potwora Sridziajawardanapurakotte, przerodziła się w typową brazylijską operę mydlaną, w której znany pisarz Juan Meksico kocha się w pięknej początkującej pisarce Selenie, mając nadzieję iż ta kobieta uleczy go z impotencji twórczej i nie tylko, Selena zakochała się w bladoskórym Edwardzie, którego nawet nie widziała na oczy, Edward usilnie próbuje zdobyć serce (i nie tylko) doktora Etti Fasola, a sam Fasol panicznie unika rzeczonego wampira i kocha się w... cóż, tego to nie wiedzą nawet scenarzyści tego serialu.

KONIEC

-- KONIEC -- westchnąl Juan Meksico, odrywając palce od klawiatury laptopa. -- Nareszcie koniec.

Zagrał na swojej słynnej gitarze kilka akordów utworu Paganiniego, którego tytułu oczywiście nie pamiętał. 

-- Muszę jednakże wyjasnić czytelnikom, co stało się z moimi bohaterami -- pomyśląl. -- Przeciez, do diaska, jestem im to winien.

-- Najgorzej będzie z Seleną, ktorej w ogóle bliżej nie poznalem, a tak tego chcialem -- westchnąl. -- I z tymi cholernymi jeżami wielkości tygrysa.

"Amerykański Byron" napisal kolejne zdanie.

Drogi Czytelmiku! Musisz wiedzieć, że... 

Były alaskański posterunkowy John Rinos zmienil nazwisko na Joh --Rin--Oos.

Zamieszkał  w Chinach i asporuje do pozycji lidera ruchu Anty-ACTA.

Nadal jest diabelnie szczuply, diabelnie przystojny i zniewalająco inteligentny.

Nowa Fantastyka