- publicystyka: W świetle rozumu można spaść na łeb w ciemnej piwnicy, czyli po co pisarzowi ta cała logika (część 1)

publicystyka:

poradniki

W świetle rozumu można spaść na łeb w ciemnej piwnicy, czyli po co pisarzowi ta cała logika (część 1)

Może pamiętacie artykuł o Spocku, w którym tłumaczyłam, czym logika nie jest. Jeśli tak, to bardzo mi miło, jeśli nie, to króciutko:

 

Logika jest teorią czynności poznawczych. Nie jest:

  1. opisem świata

  2. poglądem na świat, w szczególności teorią etyczną

  3. sposobem przekonywania ludzi (choć do tego też jest potrzebna).

„Nielogicznymi” nazywamy wypowiedzi, z których nie można wyinterpretować niczego sensownego (niekoniecznie, choć często, wypowiedzi wewnętrznie sprzeczne i samoobalające się). Fakty nie mogą być nielogiczne, ponieważ nie są czynnościami poznawczymi ani ich wytworami – wytworami czynności poznawczych są sądy, czyli wypowiedzi dotyczące faktów (i). Nielogiczne mogą być natomiast działania, kiedy żaden normalny człowiek nie jest w stanie wywnioskować, po co działający robi to, co robi.

 

Dobrze, ale co to ma do pisania?

 

Ma bardzo dużo. Po pierwsze – pisząc, zawsze się wypowiadamy, często nawet o czymś. Za pośrednictwem tych wypowiedzi czytelnik poznaje świat przedstawiony i fabułę (i nie tylko, ale na razie pozostańmy na tym poziomie), czyli takie jakby fakty. Jakby – bo fakty w świecie przedstawionym mają, na ile to rozumiem, troszkę inną naturę niż fakty o świecie rzeczywistym, ale to w tej chwili nie ma znaczenia. Ważne jest to, że czytelnik zawsze będzie jakoś wiązał to, co mu powiedzieliśmy, w mniej więcej trzymającą się kupy całość, i będzie się w tym wiązaniu posługiwał zwykłymi przedzałożeniami (przedzałożenia to te sądy, które przyjmujemy – nie myśląc o nich specjalnie! – zanim zaczniemy rozumować, patrz dalej).

 

A przynajmniej tymi, którymi się zwykle posługujemy, czytając. Te przedzałożenia częściowo pokrywają się z tymi codziennymi, życiowymi (np. nie spodziewamy się, że bohater bez powodu zmieni się w jednorożca), a częściowo zależą od gatunku (innych rzeczy spodziewamy się w romansie, innych w kryminale). W każdym razie – autor daje czytelnikowi materiał, który czytelniczy aparat poznawczy obrabia. Warto wiedzieć, jak działa aparat poznawczy, żeby otrzymać takie produkty, o jakie chodzi (ii).

 

Ale to nie wszystko. Opowiadanie ma być przynajmniej trochę ciekawe (nikt nie ma obowiązku go czytać (iii)). W tym celu powinno czytelnika zaskakiwać. Paradoks? Nie. Wyobraźmy sobie świat, w którym możliwe jest wszystko. Dosłownie wszystko. Nie ma żadnych reguł. Każde zdarzenie jest równie prawdopodobne. Czy taki świat może czymkolwiek zaskoczyć? Otóż nie może, bo zaskoczenie polega na tym, że zdarza się coś, czego się nie spodziewaliśmy. Coś niezwykłego. Szansa jedna na milion. A jeśli wszystko jest równie prawdopodobne, to nic nie jest niezwykłe. Mamy do czynienia nie z uporządkowanym światem, ale z chaosem.

 

Ponadto – ciekawe są wysiłki bohaterów, żeby coś osiągnąć. A wysiłki muszą mieć coś wspólnego z uporządkowaniem świata właśnie. W chaosie nie da się nic zrobić, bo wszystkie wysiłki mogą zostać w mgnieniu oka unieważnione, i tak samo wszystkie przeszkody. Wystarczy poczekać, a zniknie albo sam bohater, albo jego problem. Co prawda, czytać o tym nikt nie zechce, bo padnie z nudów (to, co nie trzyma się kupy, jest nudne!). I dlatego właśnie świat przedstawiony powinien być w miarę logicznie zbudowany – to znaczy, że na podstawie jednych prawdziwych zdań o nim powinno się dać wywnioskować inne, też prawdziwe.

 

I jeszcze jedno – ludzie nie lubią, kiedy się im mówi, co mają myśleć. Wniosek samodzielnie wyciągnięty zostanie przyjęty. Wniosek narzucony wzbudza wątpliwości. Po prostu (ha!) trzeba czytelnikowi dać takie przesłanki, żeby wyciągnął odpowiedni wniosek.

 

Muszę tutaj wspomnieć o teorii traktującej wszystkie fabuły jako argumenty – czyli próby przekonania ludzi do jakiegoś sądu (o przekonywaniu za chwilę). Dramatica, bo o niej mowa, jest, moim zdaniem, troszkę pijana własnym punktem widzenia, troszkę przekomplikowana i jak większość teorii pisania – cokolwiek jednostronna. Ale sama idea ma coś w sobie. Pisząc cokolwiek, chcemy przekonać czytelnika, nawet niekoniecznie do naszych poglądów, ale do tego, że powinien się zainteresować, nawet przejąć, losami nieistniejących ludzi i światów. To, jak powiedziałam wyżej, jest domena nie tyle logiki, co retoryki – ale bez pierwszej nie ma drugiej.

 

Dlatego, zanim przejdę do kwestii czysto logicznych, trochę o retoryce i argumentacji.

 

Argumentacja to tyle, co próba uzasadnienia jakiejś tezy – czyli przekonania odbiorcy, że ta teza jest prawdziwa. Próba może być udana albo nie. Sęk w tym, że to zależy nie tylko od ścisłości związków logicznych między przesłankami (zdaniami uzasadniającymi) i wnioskiem (tezą), nie tylko od prawdziwości przesłanek (fałszywe przesłanki nie uzasadniają niczego), ale też od samego odbiorcy i tego, czy sposób przedstawienia tej argumentacji jest do niego dostosowany.

 

Odbiorca nie musi wychodzić z tych samych przedzałożeń (i wprost przyjętych założeń), co my. Nie musi wiedzieć, że przesłanki są prawdziwe (wtedy musimy go przekonać, że są, zanim przejdziemy do uzasadniania tezy). I wcale nie musi chcieć nam wierzyć. Oczywiście, prawdziwość tezy nie ma nic wspólnego z tym, kto ją wygłasza, dlaczego i czy podaje sensowne uzasadnienie – ale gotowość do jej przyjęcia już tak (iv).

 

Wyróżniamy trzy aspekty argumentacji, czyli przekonywania: logos, pathos i ethos. O logos, czyli przemawianiu do rozumu, dalej. Ethos to wiarygodność nadawcy – zasadniczo wierzymy temu, kto wie, o czym mówi, i co do kogo nie mamy podejrzeń, że spróbuje nas oszukać (tzw. brudne sztuczki w retoryce często zasadzają się na podważaniu ethos rozmówcy!). Może się wydawać, że kiedy mowa o światach zmyślonych, ethos nie ma znaczenia, ale… (miejsce na refleksję czytelnika). Zwykle między autorem a czytelnikiem istnieje niepisane porozumienie – autor opisuje to, co się „naprawdę” działo, a czytelnik zawiesza niewiarę. Czasami można osiągnąć coś fajnego, naginając to porozumienie, choć to już wyższa szkoła jazdy.

 

A tak na co dzień stosujemy zasadę życzliwej interpretacji – zakładamy wstępnie, że nadawca wie, co mówi, nie chce nas oszukać i ogólnie stara się mówić z sensem. Porzucamy to założenie dopiero wtedy, kiedy mamy po temu dobre powody.

 

Pathos odnosi się do uczuć odbiorcy – nadawca trafia do niego przez określone reakcje emocjonalne. Ale uwaga! Napisanie „zasmuć się teraz” spowoduje, w najlepszym razie, skutek odwrotny. Do uczuć czytelnika trafiamy za pośrednictwem wyobraźni, pokazując mu to, czym ma się zasmucić (albo co ma go rozweselić – pathos obejmuje wszystkie uczucia, nie tylko smutek).

 

Uwaga druga – odbiorcy są różni. Jedni wolą więcej tego, drudzy więcej tamtego. Pamiętacie Wyzwania czytelnicze i reakcje na „Papierową menażerię”? Jednym wydała się przesłodzona, drugim się spodobała – dlaczego?

 

A taki na przykład „Kolor z przestworzy” też działa głównie przez pathos – warto porównać pathos w tych dwóch tekstach, bo uczucia uczuciom nierówne. Ogólnie wydaje mi się, że pathos obejmuje dużą część narzędzi, którymi powinien się posługiwać beletrysta. Mimo to autor, który skupia się tylko na tym aspekcie, ogranicza sobie pole manewru – bo logos, pathos i ethos wpływają na siebie nawzajem.

 

Ale miało być o logice. A dokładniej o tym, jak człowiek wnioskuje.

 

Wnioskuje – czyli bierze jakiś sąd, oznaczmy go A, o którym wie, że jest prawdziwy, i na jego podstawie uznaje za prawdziwy sąd B.

 

„Prawdziwy” będzie tutaj znaczył „zgodny z rzeczywistością” (zainteresowanych szczegółami odsyłam do podręczników epistemologii).

 

A i B nie muszą być naprawdę prawdziwe – tego, w naszym świecie, przeważnie nie wiemy i się nie dowiemy. W światach fikcyjnych przyjmujemy, że co autor napisał w narracji, to prawda (v). Zastrzeżenie o narracji jest istotne, bo postacie mogą się mylić albo nawzajem okłamywać (choć wielu czytelników im też wierzy bez zastrzeżeń).

 

Wszelkie wnioskowanie wymaga jakichś zasad i jakichś (przed)założeń (jak mawiał Sherlock Holmes, bez gliny nie zrobię cegieł). Zwykle zakładamy podstawowe prawa logiki:

 

  1. tożsamości (a jest a)

  2. niesprzeczności (a nie jest nie-a)

  3. wyłączonego środka (nieprawda, że a i nie-a)

a do tego podstawowe prawa fizyki (zdroworozsądkowej, arystotelesowskiej):

  1. rzeczy nie zmieniają się same z siebie (nie powstają, nie znikają, nie zmieniają natury etc.(vi))

  2. wszystkie zmiany i zjawiska mają przyczyny (vii)

i podstawowe prawo psychologii (empirycznej):

  1. zachowania postaci mają powody (to nie to samo, co fizyczne przyczyny!).

A czemu właśnie te? A temu, że stosują się do naszego codziennego doświadczenia i trudno pojąć świat, w którym nie obowiązują (spróbujcie!).

 

Wnioskować można w dwie strony:

  1. dedukcyjnie: z racji do następstwa, tj. od przyczyny do skutku

  2. redukcyjnie: z następstwa do racji, czyli od skutku do przyczyny

Czyli tak. A – sąd, który już uznaliśmy, inaczej zwany przesłanką, może mówić o przyczynie jakiegoś zjawiska, albo o tym zjawisku, czyli skutku. B – sąd, który badamy, zwany wnioskiem, też może mówić o przyczynie albo o skutku. I tak:

  1. kiedy rozumujemy dedukcyjnie, A opisuje przyczynę, a B skutek.

  2. kiedy rozumujemy redukcyjnie, A opisuje skutek, a B przyczynę.

Czyli na przykład:

  1. rozumowanie dedukcyjne: jeśli przychodzi ktoś obcy, pies szczeka

  2. rozumowanie redukcyjne: pies szczekał, więc przyszedł ktoś obcy

Uwaga! Dedukcyjnymi nazywamy też rozumowania pewne (tj. takie, które z prawdziwych przesłanek zawsze dadzą prawdziwy wniosek) w przeciwieństwie do rozumowań, których wniosek jest tylko prawdopodobny, a niekoniecznie prawdziwy (indukcyjnych). Jest tutaj pewien związek (rozumowanie redukcyjne nie jest pewne – przyjście obcego nie musi być jedyną możliwą przyczyną szczekania psa), ale należy te dwa podziały rozróżniać.

 

Czytelnik przeważnie rozumuje redukcyjnie, a nawet abdukcyjnie – czyli stawiając hipotezy. Niekoniecznie stawia je wprost, mówiąc sobie w głowie, że skoro X, to pewnie Y (nie musi!).

 

Hipoteza to przyczyna, którą „na próbę” zakładamy, wyjaśniając jakieś zjawisko – na przykład: smoki gromadzą złoto. To zjawisko. Wyjaśniamy je, czyli szukamy przyczyny. Stawiamy hipotezę, powiedzmy, że smoki jedzą złoto – teraz musimy poszukać dowodów. Jeśli znajdziemy dowody, że nie jedzą, odrzucamy hipotezę i szukamy dalej. Jak powiedziałam wyżej, czytelnik niekoniecznie robi to świadomie – ale chyba jednak to robi.

 

Przeważnie stosuje też kanony Milla, czyli:

  • wypatruje podobieństw między sytuacjami: czynnik, który pojawia się zawsze, kiedy zachodzi jakieś zjawisko, może być z nim powiązany; i tak samo czynnik, który nigdy nie występuje, kiedy badane zjawisko nie ma miejsca (kanony zgodności i różnicy)

  • kiedy to, co wie, tylko częściowo wyjaśnia zjawisko, zaczyna szukać innych wyjaśnień (kanon reszt)

  • kiedy jakieś dwa zjawiska występują z tą samą intensywnością, albo odwrotnie – kiedy dużej intensywności jednego towarzyszy mała intensywność drugiego – wnioskuje o związku między nimi.

Oczywiście – to działa tylko pod warunkiem, że autor wie, co robi. A czasem nie działa (odsetek rozwodów w Maine jest statystycznie skorelowany ze spożyciem margaryny – serio!), ale przydaje się jako zmyłka.

 

Jednak zwykle, kiedy czytelnik słyszy tętent, domyśla się tabunu koni, a nie przybyłych z kosmosu zebr – zombie. I tak, można to sprytnie wykorzystać (jako zmyłkę). Po prostu trzeba wiedzieć, że tak jest. Brzytwą Ockhama (która nie głosi, że najprostsza hipoteza musi być prawdziwa – tylko że zwykle nie warto zakładać rzeczy, które musielibyśmy dodatkowo tłumaczyć, skoro istnieje prostsze wyjaśnienie) też można sobie podciąć żyły (prawda, Scully?).

 

I z tym optymistycznym obrazem Was zostawiam.

 

Bibliografia:

Przypisy:

 

i Naturalnie upraszczam to do granic możliwości, w cichej nadziei, że nikt z moich profesorów nie przeczyta. Ale staram się tutaj dotrzeć do zupełnych laików.

ii Kontrowersję „czy logika jest zakorzeniona w strukturze rzeczywistości, czy tylko opisuje ludzki sposób poznania” pominę, bo to za duża kontrowersja i nie jestem w tej kwestii kompetentna. A poza tym staram się tutaj dotrzeć do zupełnych laików.

iii Uwaga, entymemat! Tj. rozumowanie, którego część nie jest podana wprost, tylko między wierszami. Albo typ rozumowania najczęściej spotykany w prozie. W końcu, gdyby czytelnik dostawał na tacy sylogizmy typu: jeśli Gollum lezie za drużyną, to go słychać; słychać Golluma, więc Gollum lezie za drużyną, padłby z nudów.

iv Często przywołuje się tutaj astronoma z "Małego księcia", tego, któremu nikt nie uwierzył, kiedy miał na sobie tradycyjny turecki strój, a wszyscy, kiedy miał frak. Hume miał fajny przykład z księciem indyjskim, który nie wierzył cudzoziemcom opowiadającym mu o śniegu, i to było zupełnie sensowne przy jego przedzałożeniach.

v Na podstawie tego niepisanego porozumienia, o którym wspominałam.

vi W fizyce arystotelesowskiej żywe istoty to te, które zmieniają się "same z siebie", ale też nie mogą zmienić swojej natury (człowiek nie zapuści nagle korzeni i nie zdrzewieje).

vii Nie jestem specem of Arystotelesa, ale nie potrzebujemy tu wnikać w rodzaje przyczyn i inne takie.

Komentarze

Dawno napisałam, ale zapomniałam wkleić. Trudno. Teraz wklejam.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, mądre i słuszne to, ale piszesz, że zwykle zakładamy (wśród innych):

a do tego podstawowe prawa fizyki (zdroworozsądkowej, arystotelesowskiej):

rzeczy nie zmieniają się same z siebie (nie powstają, nie znikają, nie zmieniają natury etc.(vi))

wszystkie zmiany i zjawiska mają przyczyny (vii)

W tekstach z elementami fantastyki (niekoniecznie fantastycznych tekstach :) ) często te podstawowe prawa fizyki naginamy do potrzeb fabuły albo wręcz łamiemy, żeby było ciekawiej/magicznie/fantastycznie. (Jak widać zresztą wyżej, rzeczywistość potrafi działać bez reguł i wprowadzać nieplanowane rozrzedzenie słów w linii). Robimy to z przekonaniem, że będzie ciekawiej i tego oczekuje czytelnik.

:-)  Teoria (dobrej) literatury, czyli najlepszy i najskuteczniejszy sposób zniechęcenia do podjęcia próby napisania czegokolwiek.   :-)

Powyższa niepoważna definicja kryje w sobie nie ziarno i nie okruch, ale solidny głaz narzutowy, taki przynajmniej pięciotonowy. Dlaczego? Ano dlatego, że po przeczytaniu i choćby pobieżnym, krótkim przemyśleniu treści nasuwa się jeden tylko wniosek: aż tyle mądrości muszę znać, przyswoić i stosować, żeby napisać cokolwiek z sensem, ale nadal nie będę miał pewności, czy to się komukolwiek spodoba.

Napisane dotyczy tych, którzy pofatygują się i nie tylko przeczytają, ale przynajmniej połowę przeczytanego zrozumieją. Co z tymi przynależącymi do “kultury smartfonów”? Dobrze wiadomo, że mają trudności ze skupieniem i utrzymaniem uwagi na dłużej od dosłownie kilku do kilkudziesięciu sekund. Wniosek z tego, smutny, wysnuwaj sama, Autorko...

Tylko, na miłość wszystkich bogów Wszechświata, nie myśl, że nie doceniam Twojego trudu.

Pozdrawiam.

W tekstach z elementami fantastyki (niekoniecznie fantastycznych tekstach :) ) często te podstawowe prawa fizyki naginamy do potrzeb fabuły albo wręcz łamiemy, żeby było ciekawiej/magicznie/fantastycznie.

Nie, odwołujemy się tylko do innych przyczyn – w rzeczywistości nie ma wróżki, która zmieniłaby dynię w karetę, ale czy ktoś twierdzi, że dynia zmieniła się w karetę sama z siebie?

Teoria (dobrej) literatury, czyli najlepszy i najskuteczniejszy sposób zniechęcenia do podjęcia próby napisania czegokolwiek.   :-)

Tylko podstawy XD

aż tyle mądrości muszę znać, przyswoić i stosować, żeby napisać cokolwiek z sensem, ale nadal nie będę miał pewności, czy to się komukolwiek spodoba.

Nigdy nie będziesz miał pewności, że się spodoba. Takie życie. Jeśli z tym nie możesz się pogodzić, to faktycznie – nie tylko nic nie napiszesz, ale w ogóle nic nie zrobisz.

Wniosek z tego, smutny, wysnuwaj sama, Autorko...

A czy to znaczy, że ja też mam taka być? Nie twierdzę, że jestem tytanem pracy, ale czasami coś tam naskrobię...

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podstawowa prawda: “Z fałszu może wynikać wszystko”. Dodałbym: “Byle logicznie”. :D

Tę prawdę odkryli już scholastycy :P Nie myśl, że nie wiem. Sęk w tym, że kiedy z czegoś może wynikać wszystko, to z tego wynikania nic nie wynika. Jest bezużyteczne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wiem, że Ty wiesz, iż ja wiem , że Ty o tym wiesz. :) Jednak magia dla fantastów nie jest bezużyteczna. 

Z postu Tarniny:  

Nigdy nie będziesz miał pewności, że się spodoba. Takie życie. Jeśli z tym nie możesz się pogodzić, to faktycznie – nie tylko nic nie napiszesz, ale w ogóle nic nie zrobisz.

Wniosek z tego, smutny, wysnuwaj sama, Autorko...

A czy to znaczy, że ja też mam taka być? Nie twierdzę, że jestem tytanem pracy, ale czasami coś tam naskrobię...

<><><>

Wiem. Znam fundamentalne prawo, głoszące, że jedynym pewnikiem jest brak pewności. Ale smutny nie jestem. A niby z jakiego powodu mam się smęcić? Mam już za wiele lat, żeby sobie resztę egzystencji utrudniać, a nawet być może skracać, załamywaniem rąk i laniem łez na temat “a bo nikt mnie nie rozumie i nie docenia”.

Co do bycia tytanem pracy. Trudno ( i głupio) oceniać samego siebie, ale gdyby tak pozbierać w jednym miejscu i podsumować bez dzielenia na drobne, z pewnością na totalnego lenia nie wyszedłbym. Sześć podrozdziałów, każdy minimum siedemdziesiąt tysięcy (ze spacjami), a gdyby dopisać brakujące dwa... Absolutne nygustwo, nieprawdaż?

Tyle tylko, że ta tematyka, ten styl... Nie te czasy, więc nie ci adresaci.

Pozdrawiam ciepło i z lekkim uśmiechem.

Jednak magia dla fantastów nie jest bezużyteczna. 

Ale magia to nie brak przyczyny! To po prostu przyczyna, jakiej się w naszym świecie nie spotyka.

Mam już za wiele lat, żeby sobie resztę egzystencji utrudniać, a nawet być może skracać, załamywaniem rąk i laniem łez na temat “a bo nikt mnie nie rozumie i nie docenia”.

Pozdrawiam ciepło i z lekkim uśmiechem.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, mam nadzieję, że mnie też. Czasem lubię podrażnić/sprowokować w rozmowie mądrzejszych ode mnie. :)

Ciebie też heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka