- Opowiadanie: Realuc - Wiklinowy fotel pod jabłonią

Wiklinowy fotel pod jabłonią

Ostat­ni tekst o wsz­cze­pach i wra­cam do rą­ba­nia to­po­rem.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wiklinowy fotel pod jabłonią

Sie­dzia­ła w wi­kli­no­wym fo­te­lu ob­sy­pa­na płat­ka­mi kwit­ną­cej ja­bło­ni.

Uśmie­cha­ła się. Nar­cy­zy i sto­krot­ki mu­ska­ły bose stopy a po­bu­dzo­ne do życia owady wspi­na­ły się po sztucz­nych, me­cha­nicz­nych rę­kach. Ogród był wspa­nia­ły, jak za­wsze. Przez trzy­dzie­ści lat nie zmie­nił się zu­peł­nie i nadal po­zo­stał osto­ją sza­re­go, sztucz­ne­go świa­ta. Tutaj czas za­trzy­mał się dawno, dawno temu.

Za­pach opie­ra­ją­ce­go się o we­ran­dę bzu przy­po­mniał dzie­cię­ce chwi­le bez­tro­ski. Bra­ko­wa­ło tylko Ru­de­go plą­czą­ce­go się pod no­ga­mi. Pew­nie gdyby to, co je­ste­śmy w sta­nie zro­bić lu­dziom, było do­stęp­ne także dla zwie­rząt, to czwo­ro­nóg nadal mer­dał­by tym śmiesz­nym, roz­dwo­jo­nym ogo­nem.

– Cie­szę się, że was widzę. Szcze­gól­nie cie­bie, Adul­ko, bo tak dawno cię tutaj nie było…

Pierw­sze ko­smy­ki si­wych wło­sów opa­da­ły mamie na skro­nie, ale wciąż wy­glą­da­ła na silną ko­bie­tę, któ­rej nie po­win­no było to spo­tkać. Wsta­ła i po­ło­ży­ła zimne dło­nie na moich ra­mio­nach. Mocno ją przy­tu­li­łam.

– Ja też bar­dzo się cie­szę, że cię widzę, mamo. Ga­briel usi­ło­wał mi wmó­wić, że po ad­ap­ta­cji no­wych koń­czyn sta­łaś się bez­mó­zgim an­dro­idem, ale ani na chwi­lę nie dałam się wkrę­cić.

Brat zro­bił głu­pią minę, po czym ski­nął w kie­run­ku domu.

– Obie­ca­łaś udo­wod­nić mamie, że nie za­po­mnia­łaś, do czego służą garn­ki. Mi­giem do kuch­ni, młoda, raz raz.

Po­ka­za­łam środ­ko­wy palec, ale oczy­wi­ście po­słu­cha­łam, jak to star­sze­go brata.

– Prze­pra­szam. Po­win­nam była coś przy­go­to­wać, ale jesz­cze nad nimi do końca nie pa­nu­ję – za­czę­ła żalić się mama, ale szyb­ko to prze­rwa­łam.

– Chyba żar­tu­jesz. Je­steś świe­żo po za­bie­gu! Po­ka­żę ci, że coś tam jesz­cze pa­mię­tam. Kto ma ocho­tę na fa­sze­ro­wa­ne ziem­nia­ki?

Wcho­dząc do domu uzna­łam, że naj­wyż­szy czas, aby po­cią­gnąć Ga­brie­la za język.

– Mo­żesz w końcu po­wie­dzieć, jaka jest dia­gno­za? Wiesz od ty­go­dnia i ro­bisz ze mnie głu­pią. Do­my­ślam się, że nie bę­dzie to przy­jem­na in­for­ma­cja, ale prze­stań trak­to­wać sio­strzycz­kę jak bez­bron­ną isto­tę.

– Po­wiem ci, jak już stąd wy­je­dzie­my i…

– Nie, gadaj teraz!

Za­trzy­ma­łam się zaraz za drzwia­mi i nie mia­łam za­mia­ru po­sta­wić ani kroku wię­cej, póki nie do­wiem się praw­dy. Ga­briel wes­tchnął, prze­cze­sał czar­ne, roz­bu­rzo­ne loki i w końcu się pod­dał.

– Po­wi­kła­nie po­wsz­cze­pien­ne. Naj­gor­sze z moż­li­wych. Do­ty­ka nie­speł­na jed­ne­go pro­cen­ta ludzi. Ku­rew­ski pech.

– Jakie po­wi­kła­nie, Gab!? Mówże kon­kre­ta­mi.

Nogi drża­ły, jakby do­brze wie­dzia­ły, że nie je­stem go­to­wa na tego typu wie­ści.

– Mar­twi­ca ciała, czy coś w tym stylu. Jakiś typ w kli­ni­ce tłu­ma­czył mi to na­uko­wym beł­ko­tem, więc nic z tego nie zro­zu­mia­łem. Oprócz tego, że w szyb­kim tem­pie spraw­ność ko­lej­nych koń­czyn i or­ga­nów bę­dzie za­ni­kać, a to zna­czy, że aby pod­trzy­mać mamę przy życiu, nie­zbęd­ne bę­dzie re­gu­lar­ne za­stę­po­wa­nie wszyst­kie­go pie­przo­ną ro­bo­ty­ką, jak w przy­pad­ku rąk, od któ­rych się za­czę­ło.

Opar­łam się o ścia­nę. Spoj­rza­łam na zdję­cia w zło­tych ram­kach, na któ­rych wid­nia­ła nasza ro­dzi­na. Kto w dzi­siej­szych cza­sach, do dia­ska, ma na ścia­nie zdję­cia w ram­kach?

Mama.

– Nie ma na to le­kar­stwa? – za­py­ta­łam, choć z góry wie­dzia­łam, że to tylko re­to­rycz­ne py­ta­nie.

– Le­kar­stwo na raka pró­bo­wa­no wy­na­leźć od cza­sów mu­mi­fi­ko­wa­nia ludz­kich zwłok, a jak sama wiesz, udało się to dość nie­daw­no. A od kiedy wpy­cha­ją nam do mó­zgów te gówna?

Nie od­po­wie­dzia­łam. Osu­nę­łam się na po­sadz­kę. Pod­cią­gnę­łam ko­la­na pod brodę. Mia­łam wra­że­nie, że je­stem tylko za­gu­bio­ną, małą dziew­czyn­ką, choć byłam prze­cież ko­bie­tą suk­ce­su, która przy­je­cha­ła tutaj z wiel­kie­go mia­sta. Ale jakie zna­cze­nie ma suk­ces, gdy do­wia­du­jesz się, że osoba, którą ko­chasz, traci czło­wie­czeń­stwo?

– Dziś zro­bo­ty­zo­wa­ni lu­dzie żyją długo i w miarę nor­mal­nie. Może mama też się przy­zwy­czai i nie bę­dzie aż tak źle. – My­śla­łam na głos, pró­bu­jąc wmó­wić sobie coś, w co sama nie wie­rzy­łam. Wi­dy­wa­łam ta­kich każ­de­go dnia na uli­cach i wie­dzia­łam jedno: w ich oczach nie ma szczę­ścia. Nie ma iskry życia.

Dłuż­szą chwi­lę ciszy prze­rwa­ło wo­ła­nie mamy:

– Hej, zjem coś dzi­siaj, czy mam na­uczyć się po­lo­wać tymi sztyw­ny­mi rę­ka­mi!?

 

*

 

Sie­dzia­ła w wi­kli­no­wym fo­te­lu wpa­trzo­na w wi­szą­ce nad głową czer­wo­ne jabł­ka.

Nie uśmie­cha­ła się. Długa trawa sta­ra­ła się ukryć me­cha­nicz­ne nogi, a ko­ma­ry błą­dzi­ły po me­cha­nicz­nych rę­kach, na próż­no szu­ka­jąc ka­wał­ka skóry. Ogród nie był taki, jak za­wsze. Krze­wy pro­si­ły o przy­strzy­że­nie, drzew­ka bła­ga­ły o wodę, a owo­co­we krza­ki ma­rzy­ły o ze­rwa­niu z nich cię­ża­ru.

Rudy z pew­no­ścią przez cały psi żywot nie był świad­kiem ta­kie­go za­nie­dba­nia.

– Cie­szę się, że was widzę, dzie­ci – wy­bą­ka­ła mama, ale wy­mu­szo­ne unie­sie­nie ką­ci­ków ust nie mogło mieć wiele wspól­ne­go z ra­do­ścią.

Przez te kilka mie­się­cy znacz­nie przy­by­ło jej si­wych wło­sów. Mia­łam wra­że­nie, jak­bym spo­tka­ła osobę star­szą o przy­naj­mniej pięć lat. Wsta­ła nieco nie­zgrab­nie i ru­szy­ła w naszą stro­nę sztyw­nym kro­kiem. Miała na sobie tylko krót­ką spód­nicz­kę w czer­wo­ne maki i biały bez­rę­kaw­nik. Trud­no było znieść ten widok, ale nie mo­głam wów­czas oka­zać sła­bo­ści, dla­te­go po­wie­dzia­łam żar­to­bli­wie:

– Cał­kiem nie­źle sobie ra­dzisz. Z pew­no­ścią le­piej, niż Gab po trzech drin­kach.

Przez uła­mek se­kun­dy szcze­rze się uśmiech­nę­ła. Słaba głowa brata i zwią­za­ne z nią wspo­mnie­nia czę­sto były po­wo­dem ro­dzin­nych dow­ci­pów. Przy­tu­li­łam mamę mocno, czu­jąc jej bi­ją­ce serce i przy­spie­szo­ny od­dech. Ga­briel ode­zwał się:

– To ja może sko­szę to traw­sko.

Od­da­lił się i po chwi­li znik­nął za domem. Opie­ko­wał się mamą le­piej i czę­ściej, niż ja, ale nie po­tra­fił roz­ma­wiać o pro­ble­mach. Wolał zro­bić swoje a potem uciec, aby nie mu­sieć wda­wać się w dys­ku­sję z przy­krą rze­czy­wi­sto­ścią.

– Jak się czu­jesz? – za­da­łam chyba naj­dur­niej­sze py­ta­nie, jakie mo­głam.

– Nie­źle, Adul­ko. Ugo­tu­ję sobie, cza­sem nawet po­sprzą­tam. I po­spa­ce­ro­wać się da. Wszyst­ko kwe­stia przy­zwy­cza­je­nia.

Mó­wiąc to pa­trzy­ła gdzieś w po­ło­żo­ne w od­da­li mia­sto. Całe życie bro­ni­ła się przed no­wo­cze­snym świa­tem, aż w końcu świat ten, szary, śmier­dzą­cy, sztucz­ny jak dłoń, którą ści­ska­łam, sam ją od­wie­dził. I bez po­zwo­le­nia po­sta­no­wił nią za­wład­nąć, przej­mu­jąc kon­tro­lę nad cia­łem, noga po nodze, ręka po ręce, ka­wa­łek po ka­wał­ku.

Upał dawał się w ten dzień we znaki, nawet w cie­niu ja­bło­ni. Bar­dzo chcia­łam prze­pro­wa­dzić wtedy szcze­rą roz­mo­wę. Jak córka z matką. Nie po­tra­fi­łam jed­nak zna­leźć od­po­wied­nich słów, więc za­py­ta­łam tylko:

– Może się cze­goś na­pi­jesz?

Dla­cze­go jest tak, że wtedy, gdy naj­wię­cej chce­my po­wie­dzieć, mamy do po­wie­dze­nia naj­mniej?

– Z chę­cią na­pi­ję się zim­nej wody. Po­zwól, że po­cze­kam w fo­te­lu, męczy mnie dłuż­sze sta­nie.

Przez mo­ment pa­trzy­łam jak idzie. Pół czło­wiek, pół robot. Wciąż jed­nak ko­cha­łam ją tak samo. A może nawet bar­dziej, niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej, bo prze­cież moc­niej za­czy­na­my ści­skać do­pie­ro to, co wy­my­ka nam się spo­mię­dzy pal­ców.

We­szłam do domu. Ga­briel grze­bał w szaf­ce w przed­po­ko­ju.

– Czego szu­kasz? – rzu­ci­łam, idąc w stro­nę kuch­ni.

– Klu­cza do domku ze sprzę­tem. Kto w dzi­siej­szych cza­sach używa klu­czy, na li­tość boską…

Mama.

 

*

 

Sie­dzia­ła w wi­kli­no­wym fo­te­lu przy­kry­ta kocem z je­sien­nych liści.

Twarz miała nie­ru­cho­mą, wzrok nie­obec­ny, usta nawet nie drgnę­ły na nasz widok. Ja­błoń, nie­mal już naga, trze­po­ta­ła ga­łę­zia­mi za spra­wą sil­ne­go wia­tru, który nie oszczę­dzał ni­cze­go w ogród­ku. Strą­cił i roz­bił do­ni­ce z we­ran­dy, po­przew­ra­cał po­ro­śnię­te mchem stare rzeź­by, nie wahał się nawet przed wy­ła­ma­niem i tak ledwo już sto­ją­ce­go płotu. Obie­ma rę­ka­mi przy­trzy­my­wa­łam kap­tur i za­sta­na­wia­łam się, ile teraz waży mama. Zda­wa­ła się być po­są­giem, który te silne po­dmu­chy ma w głę­bo­kim po­wa­ża­niu. Włosy, tar­ga­ne na wszyst­kie stro­ny, były już w pełni siwe.

Cie­ka­we, czy Rudy po­znał­by jesz­cze jej za­pach…

– Cie­szy­my się, że cię wi­dzi­my! – prze­krzy­cza­łam wiatr. – Nie chcesz scho­wać się do środ­ka?

Prze­czą­co po­krę­ci­ła głową. Ga­briel schy­lił się, po­ca­ło­wał ją w po­li­czek. Po­wie­dział coś, czego nie do­sły­sza­łam przez pa­nu­ją­cy szum, ale nie otrzy­mał żad­nej od­po­wie­dzi. Spu­ścił głowę i ru­szył zre­zy­gno­wa­ny w stro­nę domu.

– Mamo, je­steś tutaj? – za­py­ta­łam, ku­ca­jąc przed fo­te­lem. Ma­chi­nal­nie ści­snę­łam jej zimne, sztucz­ne dło­nie, które trzy­ma­ła na ko­la­nach.

– Je­stem, skar­bie – od­po­wie­dzia­ła w końcu, nie zmie­nia­jąc wy­ra­zu twa­rzy ani odro­bi­nę. W jej gło­sie było coś, co zmro­zi­ło mnie moc­niej niż sza­le­ją­cy je­sien­ny wiatr.

– Cie­szę się. Już my­śla­łam…

– Ada, chodź tutaj, szyb­ko! – za­wo­łał przez okno brat.

– Na pewno nie chcesz pójść do domu? – za­py­ta­łam jesz­cze raz, ale znowu tylko po­krę­ci­ła prze­czą­co głową. Pusty wzrok błą­dził gdzieś da­le­ko poza ogro­dem i mia­łam wra­że­nie, że z ja­kie­goś po­wo­du nie chce albo boi się za­trzy­mać na mnie.

Wsta­łam, po­ca­ło­wa­łam mamę w czoło. Przedar­łam się przez wi­chu­rę do we­ran­dy. Otwo­rzy­łam drzwi, wpusz­cza­jąc do przed­po­ko­ju pełno zbu­twia­łych liści. Ga­briel stał w ko­ry­ta­rzu z wy­cią­gnię­tą przed sie­bie ręką. Trzy­mał ja­kieś urzą­dze­nie z mi­ga­ją­cy­mi na czer­wo­no dio­da­mi.

– Co to ta­kie­go? – za­py­ta­łam, otrze­pu­jąc kurt­kę.

– Wskaź­nik pracy no­wych or­ga­nów. Nie wy­glą­da to naj­le­piej. Tak ci tylko przy­po­mnę, że ma na przy­kład sztucz­ną wą­tro­bę, a serce pra­cu­je tylko i wy­łącz­nie dzię­ki temu, co wpie­przy­li jej do środ­ka.

– Tak się skła­da, że je­stem na bie­żą­co, wbrew temu, co o mnie są­dzisz. I zmień ten ton, bo mam dość tego, że za wszyst­ko mnie ob­wi­niasz. Sam się tu prze­pro­wadź, jeśli uwa­żasz, że to takie pro­ste!

Ga­briel ma­chał mi przed ocza­mi urzą­dze­niem i za­czął krzy­czeć:

– Ona się uni­ce­stwia, ro­zu­miesz!? Świa­do­mie lub nie. Ktoś musi to kon­tro­lo­wać, jeśli ma żyć! Ja sta­ram się być tutaj co ty­dzień, a ty!? Kiedy byłaś ostat­ni raz? Na po­cząt­ku lata!?

– Mam męża, córkę, pracę, do­brze wiesz…

Ude­rzył pię­ścią w ścia­nę, spadł jeden z ob­ra­zów. Ramka roz­trza­ska­ła się z ło­sko­tem. Brat nie zwró­cił nawet na to uwagi, a jego bu­cior wy­lą­do­wał na uśmiech­nię­tych twa­rzach na­szej ro­dzi­ny.

– A ja nie mam swo­je­go życia we­dług cie­bie? Czy to, że nie po­sia­dam dziec­ka i żony spra­wia, że mam obo­wią­zek, któ­re­go ty nie mu­sisz mieć? Po­wiem ci coś, bo już ostat­nio mia­łem to po­wie­dzieć.

Chcia­łam wyjść i zo­sta­wić go w tej zło­ści. Ale zo­sta­łam. A póź­niej tego mocno ża­ło­wa­łam.

– Mów, bra­cisz­ku. Wy­rzuć z sie­bie to, że masz złą sio­strę.

I wy­rzu­cił.

– Pra­cu­jesz w Biu­rze Po­dró­ży Wir­tu­al­nych. Ca­ły­mi dnia­mi spra­wiasz obcym lu­dziom ra­dość, wy­sy­ła­jąc ich w miej­sca, które sobie wy­ma­rzy­li, a nie je­steś w sta­nie za­dbać o wła­sną matkę, która wcale nie po­trze­bu­je wa­ka­cji na wy­my­ślo­nej wy­spie. Po­trze­bu­je tylko córki, która się nią zaj­mie i po­ka­że, że jej życie ma jesz­cze sens. Bo dziś tego sensu już nie widzi, i myślę, że sama to do­strze­głaś.

Na­rzu­cam kap­tur i otwie­ram drzwi, wpusz­cza­jąc wi­chu­rę do domu.

– Nie mam za­mia­ru dłu­żej tego słu­chać. Nie znasz mo­je­go życia i pro­ble­mów. A, tak w ogóle… – za­trzy­ma­łam się jesz­cze na progu – wszyst­kie ope­ra­cje, dzię­ki któ­rym żyje, zo­sta­ły wy­ko­na­ne za moje pie­nią­dze. Więc jeśli jesz­cze raz bę­dziesz chciał wy­po­mnieć mi, że moja praca jest gówno warta i po­win­nam wię­cej czasu po­świę­cać matce, sam znajdź sobie wcze­śniej nor­mal­ną pracę.

Idąc przez ogród sły­sza­łam prze­kleń­stwa rzu­ca­ne z domu, ale wiatr osło­nił mnie przed nimi swoją tar­czą. Za­trzy­ma­łam się pod ja­bło­nią. Wzrok mamy w końcu się po­ru­szył i ze­tknę­ły­śmy się spoj­rze­nia­mi. Chcia­ła­bym móc spra­wić, aby znów się uśmie­cha­ła. Chcia­ła­bym dać jej na­dzie­ję. Chcia­ła­bym po­ka­zać Ga­brie­lo­wi, jak bar­dzo się myli.

W końcu chcia­ła­bym wy­po­wie­dzieć mi­lion słów, ale zdo­ła­łam tylko te dwa, naj­waż­niej­sze.

– Ko­cham cię! – prze­krzy­cza­łam wiatr i na­cią­gnę­łam moc­niej kap­tur, ukry­wa­jąc łzy.

 

*

 

Sie­dzia­ła w wi­kli­no­wym fo­te­lu, nie zwa­ża­jąc na mróz.

Uśmie­cha­ła się. Płat­ki śnie­gu utwo­rzy­ły na kurt­ce i me­cha­nicz­nych koń­czy­nach białą war­stwę, a na po­zba­wio­nej wło­sów gło­wie zi­mo­wą pe­ru­kę. Wy­glą­da­ła ni­czym kró­lo­wa lodu, pełna ra­do­ści i mocy.

Rudy za­szcze­kał­by ra­do­śnie na ten widok.

– Cie­szę się, że was widzę. Szcze­gól­nie cie­bie, Adul­ko, bo tak dawno cię tutaj nie było… – wy­re­cy­to­wa­ła mama.

– A ja cie­szę się, że le­piej się czu­jesz, mamo. Nawet nie wiesz, jak bar­dzo. Nie jest ci zimno?

Wsta­ła i otrze­pa­ła śnieg.

– Moje koń­czy­ny i or­ga­ny po­sia­da­ją cer­ty­fi­kat ochron­ny E20, a je­dy­ne, co mo­gło­by ulec od­mro­że­niu, to skóra, którą osła­nia wy­so­kiej ja­ko­ści odzież. Je­stem nie­zwy­kle wdzięcz­na za twą tro­skę.

Mama wciąż uśmie­cha­ła się sze­ro­ko, ale moja ra­dość zga­sła, zanim zdą­ży­ła się po­rząd­nie roz­pa­lić. Spoj­rza­łam na brata py­ta­ją­co, choć bałam się jego ką­śli­wo­ści.

– Co się tak ga­pisz? Ostat­nim or­ga­nem, który zo­stał za­ata­ko­wa­ny, był mózg. Od­sło­ni­li czasz­kę, wsa­dzi­li do środ­ka kom­po­nent AI i voilà. Nasza mama umar­ła dwa ty­go­dnie temu, tuż przed ope­ra­cją. Szko­da, że to prze­ga­pi­łaś.

– Co ty pier­do­lisz!? – Nie wy­trzy­ma­łam. Nie chcia­łam go słu­chać. – Mamo, po­wiedz mu. To wciąż ty, praw­da?

Po­de­szła, ob­ję­ła mnie me­cha­nicz­ny­mi rę­ka­mi.

– Je­stem waszą mamą. Może mogę wam jakoś pomóc? Szczę­ście dzie­ci jest dla ro­dzi­ca naj­waż­niej­sze.

To jej głos. Sły­sza­łam jej głos, więc do kogo mógł na­le­żeć, jeśli nie do niej?

– To już nie jest nasza mama. Mo­żesz się oszu­ki­wać, ale…

– Dość! – wy­krzy­cza­łam, jakby miało zmie­nić to rze­czy­wi­stość. – Mamo, pro­szę cię, po­wiedz coś, co może po­wie­dzieć tylko nasza mama, nie robot. Pro­szę…

Me­cha­nicz­ny­mi dłoń­mi z za­cie­ka­wie­niem ła­pa­ła płat­ki śnie­gu, jakby pierw­szy raz w życiu do­świad­cza­ła ta­kie­go zja­wi­ska. Nie prze­sta­jąc się uśmie­chać, od­po­wie­dzia­ła:

– Zadaj py­ta­nie, a z chę­cią na nie od­po­wiem, Adul­ko.

Wpa­dło mi wów­czas do głowy: Gab ma rację. Ma rację. Po chwi­li otrzą­snę­łam się z tej myśli, wy­wa­li­łam z głowy na zbity pysk, wgnio­tłam w śnieg. Wal­czy­łam dalej.

– Co ci po­wie­dzia­łam pod­czas rejsu na trzy­dzie­ste uro­dzi­ny i jak na to za­re­ago­wa­łaś?

Nie za­sta­na­wia­jąc się ani se­kun­dy, mama od­po­wie­dzia­ła:

– Rze­kłaś wów­czas, że będę bab­cią. Bar­dzo się ucie­szy­łam i z tej ra­do­ści wsko­czy­łam do morza. Mam na­dzie­ję, że czu­jesz się usa­tys­fak­cjo­no­wa­na od­po­wie­dzią. Wszyst­kie wspo­mnie­nia zo­sta­ły od­po­wied­nio za­pi­sa­ne, więc w razie wąt­pli­wo­ści mogę…

– Nie trze­ba – prze­rwa­łam mamie. Prze­rwa­łam ro­bo­to­wi. Prze­rwa­łam…

Komu?

Ga­briel ru­szył w jej stro­nę.

– Co ro­bisz? – za­py­ta­łam, wi­dząc dziw­ny wzrok brata.

– A jak my­ślisz? Chcę za­koń­czyć to sza­leń­stwo. Chyba już zro­zu­mia­łaś, że to coś nie ma ni­cze­go wspól­ne­go z czło­wie­kiem. Zro­bi­my tra­dy­cyj­ny po­grzeb, tak jak za­wsze chcia­ła. Czas się po­go­dzić z…

– Nie do­tkniesz jej.

Sta­nę­łam przed me­cha­nicz­ną kró­lo­wą lodu. Kim­kol­wiek była, jej głos był dla mnie czymś, z czym nie po­tra­fi­łam się roz­stać. Nie w taki spo­sób. Białe płat­ki prze­sta­ły pró­szyć, chmu­ry od­sło­ni­ły błę­kit.

– To już jest tylko zwy­kła ma­szy­na, ro­zu­miesz!?

Miał obłęd w oczach. Nie po­zna­wa­łam wła­sne­go brata.

– A skąd mo­żesz mieć pew­ność? Co, jeśli w tym ciele nadal jest jej cząst­ka? Frag­ment duszy? Co­kol­wiek, o czym nie mamy po­ję­cia?

Ga­briel chciał od­su­nąć mnie na bok, ale za­par­łam się i po­pchnę­łam go z ca­łych sił. Gruch­nął na śnieg. Za­klął, wstał, otrze­pał się. Przez mo­ment byłam prze­ko­na­na, że mnie ude­rzy. Po chwi­li jed­nak ogień w jego spoj­rze­niu zgasł, a za­stą­pi­ły go łzy.

– Rób zatem, co chcesz, ale wiedz jedno. Nigdy już mnie tutaj nie zo­ba­czysz. Dawno po­go­dzi­łem się z tym, z czym ty nie mo­żesz.

Od­szedł.

Mama już się nie uśmie­cha­ła. Smu­tek wy­mie­szał się ze zło­ścią i twarz przy­bra­ła dziw­ny wyraz, jakby nie wie­dzia­ła, na którą emo­cję osta­tecz­nie po­sta­wić.

– Có­recz­ko, czy to z mo­je­go po­wo­du do­szło mię­dzy tobą a bra­tem do kłót­ni? Za­le­ży mi na szczę­ściu dzie­ci i chcę pomóc roz­wią­zać wam wszyst­kie pro­ble­my.

Śnieg na ja­bło­ni, mu­ska­ny pro­mie­nia­mi słoń­ca, szyb­ko za­czął od­cią­żać ga­łę­zie, opa­da­jąc na nasze głowy. Od­wilż przy­szła w jed­nej chwi­li, jakby kró­lo­wa lodu rzu­ci­ła za­klę­cie.

– Tylko mnie przy­tul – rze­kłam.

Usłu­cha­ła.

Me­cha­nicz­ne ręce ob­ję­ły moje drżą­ce ciało. Za­mknę­łam oczy. Ogród. Ro­dzin­ny dom. I mama. Wszyst­ko jest w po­rząd­ku i bę­dzie jak daw­niej.

Jak daw­niej.

– Masz ocho­tę za­grać w war­ca­by? Nie gra­ły­śmy całe wieki – ode­zwa­łam się.

– Oczy­wi­ście. Z chę­cią za­gram w tę grę, Adul­ko, jeśli tylko spra­wi ci to ra­dość.

Ru­szy­ły­śmy w stro­nę domu trzy­ma­jąc się za ręce. Cho­dzi­ła dużo zgrab­niej niż na po­cząt­ku cho­ro­by. Płyn­nie i na­tu­ral­nie.

– Dla­cze­go przez cały czas prze­sia­du­jesz w tym fo­te­lu? – za­da­łam jesz­cze py­ta­nie, które od dawna mnie drę­czy­ło.

Mama od­po­wie­dzia­ła bez za­sta­no­wie­nia:

– Przed­miot ten zwią­za­ny jest z naj­waż­niej­szy­mi mo­men­ta­mi mo­je­go życia. Sie­dząc w nim do­wie­dzia­łam się, że będę miała córkę. Sie­dząc w nim zo­sta­łam po­pro­szo­na o rękę. Sie­dząc w nim od­naj­dy­wa­łam spo­kój. Za­wsze ko­ja­rzył mi się z dobrą no­wi­ną i na­dzie­ją na lep­sze jutro. A ni­cze­go moc­niej nie pra­gnę­łam przez ostat­ni rok, niż od­na­leźć na­dzie­ję i dobrą no­wi­nę. Czy od­po­wiedź cię usa­tys­fak­cjo­no­wa­ła, Adul­ko?

Nie od­po­wie­dzia­łam.

We­szły­śmy do domu.

Wi­kli­no­wy fotel pod ja­bło­nią w końcu miał chwi­lę wy­tchnie­nia.

Koniec

Komentarze

Realuc,

Bardzo smutne, bardzo przykre i bardzo ładnie napisane.

Wzruszyłam się samotnością matki i przeraziłam wizją takiej przyszłości. Z jednej strony algorytm, z drugiej rzeczywistość starszych ludzi. Miejsce pod jabłonią bardzo dobrze wybrane, na wprowadzenie klimatów pór roku. Nie wiem czy były jakieś błędy, tak mnie pochłonęła treść, że niczego innego nie zauważyłam. Wyrazy uznania z mojej strony. Dziękuję za lekturę i klikam.

Smutne i przerażające. Niełatwo jest mnie wzruszyć, ale przyznaję, że kilka razy łza się zakręciła w oku. Chciałbym umieć tak pisać. Dobrze, że nie dożyję takiej przyszłości. Mam na myśli wszczepy. Klik.

Mnie również opowiadanie zasmuciło i zmusiło do refleksji. Poza tym napisane jest sprawnie, nic mnie nie zatrzymało w trakcie lektury. Bardzo udany tekst. Pozdrawiam!

Cześć, Realucu!

 

Bardzo dobre, świetnie wręcz napisane opowiadanie o samotności (matka), braku umiejętności pogodzenia się z faktami (Ada) oraz tłumionym przez lata żalu do rodzeństwa (Gabriel). Przerażająca perspektywa, ale, obawiam się, wcale nie taka odległa. 

 

Nie wiem na ile tekst przechodzi brzytwę Lema (w sumie, jakby zastąpić cybernetykę postępującą chorobą przechodzącą w stan wegetatywny, wydźwięk pozostałby ten sam), ale mało mnie to obchodzi. Pomimo, chwytającej za serce, tematyki, lektura była prawdziwą przyjemnością. Do tego skłaniającą do refleksji nad własnym życiem i balansem pomiędzy własnym życiem, a relacjami z rodzicami.

 

Dziękuję za podzielenie się wybornym tekstem, biegnę nominować.

 

ps. w kilku miejscach zabrakło przecinków, ale niestety nie zanotowałem, gdzie :(

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Czy trzeba czekać na przyszłość, aby zetknąć się z tak trudną sytuacją? Czy dzisiaj bliscy chorych, którzy powoli tracą władzę nad własnym ciałem i rozumem, czują inaczej?

Pewnie to nie są sytuacje porównywalne, ale przypuszczam, że w podobnych przypadkach odczucia opiekunów są bardzo zbliżone. I pewnie nigdy nie będzie odpowiedniego momentu, aby podjąć właściwą decyzję.

Realucu, to bardzo poruszający tekst i bardzo porządnie napisany.

Idę do klikarni. :)

 

jak­bym spo­tka­ła star­szą o przy­naj­mniej pięć lat osobę. → A może: …jak­bym spo­tka­ła osobę star­szą o przy­naj­mniej pięć lat.

 

– Ko­cham Cię! – prze­krzy­cza­łam wiatr… → – Ko­cham cię! – prze­krzy­cza­łam wiatr

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Wszystkim!

Miła niespodzianka po intensywnym dniu i w końcu mam czas żeby odpisać.

Aby nikogo nie pominąć:

 

Milis

Dzięki za pierwszy komentarz, miło, że wpadłaś.

Podwójne podziękowania za podwójny klik i na pewno się odwdzięczę zaglądając pod Twój tekst.

 

Koala75

Myślałem, aby w przedmowie dać dopisek: Koalo, nie czytaj dalej! Tekst nie dla Ciebie!

Oczywiście z powodu naszej niedawnej dyskusji, w której wyjawiłeś mi (chyba na priv) jakiego typu teksty chciałbyś tutaj czytać. I ten z pewnością się do takich nie zalicza. Tym bardziej dzięki, że przeczytałeś.

Czy nie dożyjemy takiej przyszłości? Kto wie.

 

Corrinn

Dzięki, że wpadłeś.

Jak tekst zmusił do refleksji to już uznaję to za wielki sukces.

 

cezary_cezary

Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na fakt, że tekst porusza więcej, niżli tylko jeden temat. 

Co do brzytwy Lema – masz rację, balansujemy tutaj na cienkiej granicy. Zgadzam się. Niemniej jednak w przypadku bardziej naturalnej choroby, znanej nam dzisiaj, końcówka byłaby raczej inna. Mam na myśli to, że skończyłoby się na wegetacji lub śmierci (przynajmniej takiej oczywistej), a tutaj jednak mamy trzecią możliwość.

Przecinki to ma zmora, ale poczekam na łowcę Tarninę, zakolejkowała to może na nie zapoluje :P

Dzięki za klik i nominację!

 

regulatorzy

masz rację, nie trzeba czekać. Z taką sytuacją i dziś możemy się spotkać, tylko jak napisałem wyżej, w wizji przyszłości na końcu tej trudnej drogi pojawia się opcja, która dziś jeszcze nie jest dostępna. Czy jest to opcja, która w ogóle powinna się pojawić? To już pewnie temat na szerszą dyskusję, która być może kiedyś będzie miała miejsce na świecie.

 

Realucu, to bardzo poruszający tekst i bardzo porządnie napisany.

Trzy razy przetarłem oczy, ale nadal to widzę. I choć niedowierzam, niezwykle rad jestem z tego :)

 

Babole poprawione.

 

Pozdrawiam!

 

Cześć, Realuc. Nie będę się rozpisywał. Czytało mi się to opowiadanie wybornie. Zadajesz nim egzystencjalne pytanie. Nie wprost, ale jednak. Piszesz sprawnie, konkretnie, da się wyczuć, że realizujesz wcześniejsze zamierzenia. Leci klik ode mnie. Pozdrawiam.

Hesket,

to i ja nie będę się rozpisywał i tylko podziękuję Ci wielce za komentarz i klik :)

Pozdrawiam! 

Realucu, uwierz w siebie – wzrok masz naprawdę dobry i zobaczyłeś co trzeba. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dzięki za potwierdzenie! W takim razie czym prędzej odwołuję wizytę u okulisty ;)

Kłaniam się. Bo jest za co.

Nie będę bawił się w długie, złożone wywody. Po co one komu, gdy tekst daje się podsumować i ocenić w jednym, no, dwóch zdaniach?

Ale zaraz częściowo zaprzeczę powyższemu. Końcowa refleksja mogłaby okazać się niezbyt czytelną, a więc niespecjalnie przekonywającą, bez małego wstępu. Chodzi mi o to, że jak pierwsze fragmenty – umownie wiosna, lato, jesień – niezbyt mnie poruszały, bo rozdźwięki między rodzeństwem, wynikające z odmiennych podejść i odmiennych percepcji stopniowo zmieniającej się sytuacji ze stanem psychofizycznym matki to wewnątrzrodzinna i żadna inna sprawa. Dopiero finał, dopiero te wygładzone językowo i treściowo odpowiedzi sztucznej inteligencji… One, moim być może lekko zwariowanym zdaniem, nadają sens całości, zarysowują, szkicują przyszłościowy i straszny obraz wzajemnego położenia i stosunków między człowiekiem-człowiekiem a człowiekiem-już-nie… 

Postapokalipsa w swoim rodzaju.

Dziękuję, pozdrawiam.

Cześć Relauc !!!!

 

Nostalgiczna opowieść. Do pewnego momentu ciekawa, potem trochę mnie znużyła. Ale końcówka szokująca. Na plus jest, że sprawiłeś, że czytelnik żyje tym co czyta. Czytając wczułem się w relacje bohaterki.

W sumie to wydaje mi się, że brat miał rację. To, że córka miała rodzinę i dzieci i pracę nie usprawiedliwiało, że rzadko odwiedza matkę. A argument, że zapłaciła za operację ze swojej kieszeni nie jest wcale dobrym argumentem.

 

To tyle ode mnie!!!

Pozdrawiam :)

 

Jestem niepełnosprawny...

AdamKB,

bardzo cieszy mnie Twoja opinia.

Wychodzi na to, że warto czasami dotrwać do końca nawet wówczas, gdy na pewnym etapie tekst nie do końca nas przekonuje.

Dzięki za komentarz.

 

dawidiq150,

Cieszę się, że żyłeś opowieścią i wczułeś się w relacje bohaterów. A że momentami Cię nużyło? No cóż, z pewnością nie ma w tekście wiele akcji, nazwijmy to, filmowej.

Otóż to, brat miał swoją rację. Siostra zapewne i też pewną rację miała. I o to chodzi. Nie ma nigdy jednej słusznej racji.

Pozdrawiam.

Bardzo mocno grasz emocjami. Tak na granicy mojej akceptacji.

Rodzeństwo nie zgadza się chyba pod żadnym względem – inne poglądy na cyborgizację, inne modele rodziny, inne zarobki… Są tak różni, że aż trudno uwierzyć w ich pokrewieństwo.

Ładnie pokazałeś zmianę w matce, posiłkując się jej wypowiedziami. Literacko to mi się spodobało. Chociaż mam wątpliwości, czy przy zachowaniu wszystkich wspomnień aż tak zmieniłby się styl.

Rozważania córki pod koniec skojarzyły mi się z opowiadaniem “Czy pan istnieje, Mr Johns?”.

Jeśli dojdzie do głosowania, prawdopodobnie będę na TAK.

Babska logika rządzi!

No, proszę, wracam sobie na portal do długiej nieobecności i od razu trafiam na dobre opowiadanie! Ten tekst mówi o dalekiej przyszłości, ale pokazuje, że nawet wtedy pewne rzeczy pozostają niezmienione. Problemy, które poruszyłeś, dotykają dziś wielu ludzi, tylko nie są powodowane przez wszczepy. Wobec tego tekst wzbudza smutną refleksję, że czasy się zmieniają, ale problemy i emocje z nimi związane pozostają takie same. Bardzo podobało mi się krążenie wokół fotela pod jabłonią, który ładnie spiął całe opowiadanie. Podobało mi się też, w jaki sposób opisałeś matkę i brata głównej bohaterki, zaś sama bohaterka wypadła w sumie dość przeciętnie, ale poprawnie. Chodzi mi o to, że nie znalazłam w niej jakiegoś elementu, który by sprawił, że wydawałaby się realnym człowiekiem, żadnej oryginalnej i charakterystycznej tylko dla niej cechy, np. jakiegoś niecodziennego zainteresowania, pewnych niespodziewanych zachowań. Ale ogólnie to mi mocno nie przeszkadzało i całość mi się podobała, mimo że pewne przemyślenia były przedstawione zbyt wprost – wolałabym tu widzieć więcej niedopowiedzeń, ale ja już tak mam, że jestem fanką niedopowiedzeń :) Generalnie mocny tekst! 

Finklo,

raduję się, że nie przekroczyłem granicy Twojej akceptacji. Starałem się balansować emocjami, właśnie po to, aby nie przesadzić i nie przejść za pewną czerwoną linię. 

Za TAK-a, w razie ewentualnego głosowania, byłbym oczywiście niezmiernie wdzięczny :)

Pozdrawiam!

Sonato,

cześć!

Fajnie, że wróciłaś na portal. I fajnie, że nie żałujesz, iż po powrocie trafiłaś na mój tekst.

Masz rację, pewne rzeczy się nie zmieniają na przestrzeni wieków. A reszta to jeno otoczka.

Główna bohaterka jest w zasadzie z większego cyklu – nie planowałem tego, ale po opowiadaniu Myśli zgubne na tutejszy konkurs napisałem już kilka tekstów o Adriannie i planuję to kiedyś sklecić w jedną, dłuższą całość. Niemniej jednak opowiadanie to jest oczywiście samodzielnym tekstem i oczywiście rozumiem Twoją potrzebę poznania bardziej indywidualnych, wyróżniających bohaterkę cech.

Dzięki za komentarz! :)

No, no prawdziwy wyciskacz łez ;(

 

 Dobrze i mocno zagrałeś emocjami – ale nie na tyle mocno, że przeholować, co zdecydowanie jest na plus Twojego wyczucia.

Poruszyłeś w tekście dwa problemy. Jeden, który jest przed nami dotyczący tego kiedy człowiek przestaje być człowiekiem, a staje się maszyną? Drugi, jakże współczesny, opieka nad bliskimi, którzy pozornie mogą sobie sami poradzić, ale czy na pewno? Splotłeś te dwa wątki w poruszającą historię.

Gratulacje, bardzo dobry tekst.

 

Z czepialstwa, chyba trochę za bardzo mi przeszkadzała „mama android”, może mogłeś subtelniej zasygnalizować, że się zmieniła, a przynajmniej pozostawić czytelnika w niepewności i na koniec uderzyć czymś, co by określiło sytuacje 0/1. Ale to już moja projekcja, nie musisz się tym specjalnie przejmować ;)

grzelulukas,

Dzięki za wizytę i komentarz.

Chusteczki nie podam, bo jako alergik zużyłem dziś wszystkie, ale mam nadzieję, że jakąś pod ręką miałeś :D

Cieszę się, że i Ty uznałeś, że nie przeholowałem z emocjami.

Problemów poruszyłem w tekście nawet więcej, ale oczywiście te, które wymieniłeś, są na pierwszym planie.

Co do ,,mamy androida” postawiłem na dość znaczącej różnicy między ludzkim a nieludzkim sposobie bycia, ale jak najbardziej rozumiem Twoje spostrzeżenie.

Pozdrawiam! 

Tekst bardzo ciekawy, główny motyw odbieram nieco jako polemikę ze stwierdzeniem, że człowiek jest “sumą swoich doświadczeń”, bo jednak matka przepisana na dysk twardy staje się dla bohaterki kimś obcym – mimo jej wcześniejszego braku uprzedzeń.

Również temat starzenia się, choroby i odchodzenia, każdemu chyba bliski, zręcznie powiązałeś z kwestią człowieczeństwa – bez nuty sugestii, że to choroba odczłowiecza.

Interesujący był dla mnie też sam wybór perspektywy – wyobrażam sobie, że w bardziej “tradycyjnym” ujęciu rodzeństwo zamieniłoby się rolami jeśli chodzi o opiekę nad bliskimi. Czuć też, że dwójka rodzeństwa jest postaciami złożonymi (szczególnie jak na długość tekstu, chociaż wyraźnie skupienie silniejsze jest na Gabrielu). Dla mnie osobiście przykre jest to, że mimo braku racjonalnych podstaw (do końcowej sytuacji doprowadziło bardzo rzadkie (a może tylko rzekomo takie?) powikłanie) czarnowidztwo Gabriela okazało się prawdą.

A skoro o nim mowa to zastanawiam się też czym się zajmuje , skoro siostra uważa, że jego praca nie jest “normalna” :D

Tekst, jak wspomniano wcześniej, faktycznie smutny, ale czytało mi się go bardzo dobrze! Dobra robota!

Realucu, troszkę to trwało, ale własnie doszłam do wniosku, że opowiadanie zasługuje na piórko, więc udaję się do nominowalni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

kazio mniejszy,

cześć!

Dzięki za wizytę i komentarz.

Widzę, że jesteś nowym użytkownikiem, tak więc pozostało czekać na Twój pierwszy tekst tutaj, do którego na pewno zajrzę.

Masz bardzo ciekawe i też trafne spostrzeżenia po lekturze.

A skoro o nim mowa to zastanawiam się też czym się zajmuje , skoro siostra uważa, że jego praca nie jest “normalna” :D

Uznałem tę informację za zbędną, ale ciekawość rozumiem :)

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam! 

Reg,

jeszcze chyba nigdy tak bardzo nie ucieszyły mnie Twoje przemyślenia.

Dziękuję! 

Bardzo proszę, Realucu. I miło mi, że sprawiłam Ci uciechę. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:D

Podoba misie! Wyciska łzy – chyba nie dla mnie – przez zabieg z rodzeństwem. Pokazujesz przemijanie i pamięć. 

Uważam, ze w przyszłości każdy z nas będzie się mierzył ze stopniem zastępowalności, kasy nań, decyzją (już zresztą częściowo to robimy) i tym co, pozostanie w pamięci żyjących.

Też dołożę swój głos do nominacji. :-)

 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, hej!

Cieszę się, że się spodobało.

Dziękuję za wizytę, komentarz i nominację :)

Przeczytałem, komentarz napisze później. A tymczasem udam się w odpowiednie miejsce, żeby Finklowa deklaracja, że będzie na TAK, się nie zmarnowała ;)

 

PS. Jak będziesz miał wolne dwie minuty, to możesz zerknąć na to: Forma T. Zeuszawskiego

Known some call is air am

Outta, dzięki! Czekam na komentarz a do wskazanego tekstu na pewno zajrzę, pewnie jeszcze dziś wieczorem. Pozdrówka

404, spoko, jeśli dobrze pamiętam, już inni o moją deklarację zadbali. ;-)

Babska logika rządzi!

Hej, Realucu

Jestem dość odporny na wzruszenia od słowa pisanego, więc mnie nie ruszyło, ale – wiadomo – subiektywny odbiór. Sporo tutaj grania na emocjach, czasem miałem wręcz wrażenie obcowania z operą mydlaną. Parę razy zgubiłem się, kto akurat zabiera głos, ale nic poważnego.

Komentujący wspominają głównie emocje, ale mnie tekst się spodobał – bo się spodobał – z innych powodów, mam nadzieję, że równie dla Ciebie ważnych.

Przede wszystkim początki rozdziałów – naprawdę fajnie wyszło z tym powtarzaniem, a jednocześnie zmienianiem ogrodu oraz wspomnieniami o Rudym (btw. mam małego psa, nazywa się… Rudy xD). Ogród przeobraża się wraz z matką i bardziej na mnie zadziałały jego opisy niż relacje między rodzeństwem.

Po drugie, tekst bardzo na czasie, właściwie proroczy, już w papierowym Cyberpunku RPG zastanawiano się nad człowieczeństwem i wpływem wszczepów na poczucie własnego “ja”. Twoje opowiadanie przypomniało mi również Ghost in the Shell – w którym momencie przestaniemy być ludźmi, gdy zapakujemy swe ciało metalem i software’em?

Po trzecie – kameralność opowieści. Można było przedstawić takiego Alzheimera nowego wieku na wiele różnych sposobów, ale wybrałeś spokojną, rodzinną atmosferę bez żadnej akcji i fajerwerków, a to wyszło tylko tekstowi na dobrze. To powolne umieranie, demencja, zamiana w mechaniczne zombie, gadające chatemAi. Niby wszystko jest na swoim miejscu, ale tak naprawdę nic nie jest – i tu rację ma brat. Mama umarła, został metal, ale może dla kogoś metalowa namiastka jest lepsza niż ostateczna śmierć? Można sobie wyobrazić ludzi, którzy nie pozwolą odejść ukochanym i zażyczą sobie takich “ludzi”.

Nie nominuję, bo już nie trzeba ;)

Pozdrawiam

Zanais, hej.

Co do emocji – jasna sprawa. Trudna to sztuka wywołać je słowem pisanym. Tym bardziej, że każdy wrażliwy jest na coś innego. 

Bardzo mnie cieszy Twój rozbudowany komentarz i to, że zwróciłeś uwagę na inne aspekty tekstu, do tej pory rzeczywiście nawet nie wymieniane. Przeobrażanie ogrodu wraz z matką było tak naprawdę nasionem, pierwszym impulsem pomysłu, z którego wykiełkowała całość.

…w którym momencie przestaniemy być ludźmi, gdy zapakujemy swe ciało metalem i software’em?

Tak, to w zasadzie jedno z głównych pytań, które chciałem w domyśle zadać.

Można sobie wyobrazić ludzi, którzy nie pozwolą odejść ukochanym i zażyczą sobie takich “ludzi”

Jak najbardziej możnaTak myślę przynajmniej. Dlatego pokazałem odmienne podejście do tego tematu przez siostrę i brata.

Dzięki raz jeszcze za poświęcony czas i najważniejsze:

Pozdrów Rudego xD

Twój tekst jest trafnym przedstawieniem dlaczego literatura nigdy się nie nudzi.

Nie ma tu zbyt wielu nowości – postępujący proces rozkładu ciała i zastępowania go sztucznymi mechanizmami i narządami to coś najbardziej oryginalnego, natomiast cała reszta nie jest rewolucyjna.

Ograny motyw z porami roku przedstawiającymi kolejne etapy życia, który tutaj wypadł klimatycznie, kłótnie i postawy charakterystyczne w sytuacji opieki nad starszymi. Część osób na pewno widziała coś podobnego w swoich rodzinach. Reprezentacja postaw także jest życiowa.

 

Ale!

 

Tutaj wrócę do pierwszego zdania.

Pomimo, wydaje się, ogranych motywów, przedstawiłeś historię z punktu swojej wrażliwości, emocji i perspektywy i wyszło to klimatycznie. Naprawdę mi się podobało, postacie były żywe i ich zachowanie skłaniało do refleksji, czy warto żyć czymś nierzeczywistym czy może pozwolić komuś po prostu odejść. Trudno tu o jednoznaczną odpowiedź, bo trudno poruszać się po takich kwestiach wyłącznie logicznie. I w sumie nie narzucasz czytelnikom co powinni sądzić, więc też dobrze.

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Sagitt, cześć.

dzięki za opinię.

Masz zupełną rację – nie siliłem się ani trochę na nowości lub rewolucje. Z różnych powodów.

Cieszę się zatem, że dostrzegłeś zalety w takiej formie, w jakiej przedstawiłem tę historię.

Pozdrawiam!

Bardzo misię. Cieszę się, że tekst nie poszedł w stronę straszenia rozwojem technologii, a ma w sobie coś subtelniejszego, jakieś rozważanie o życiu i nie-życiu, które bardziej trafia w moją wrażliwość. Nawet jeśli niektóre motywy już były, to co z tego, skoro są tak dobrze przedstawione?

Opowiadanie nie jest długie, ale imo to dobrze. Jest plastycznie, są opisy, ale mamy tego tyle, ile trzeba.

 

Rossa, dzięki, że wpadłaś i oczywiście cieszy mnie Twój pozytywny odbiór tekstu. Miłej nocki i pozdrawiam!

Hej!

No to jestem w końcu z obiecanym komentarzem.

Przeczytałem kilka dni temu i nadal pamiętam o czym jest Twoje opowiadanie, a to dobrze o nim świadczy. Przede wszystkim podoba mi się ten podział na pory roku, który koreluje z odczłowieczaniem mamy, jednocześnie pokazując upływ czasu, który jej pozostał. Niby nic nowatorskiego, a robi tutaj robotę. To, co jest tutaj równie ważne jak zmiany, następujące w matce, to zmieniająca się relacja brata i siostry. A w zasadzie ta relacja jest stała, tylko pojawia się w niej coraz więcej otwartych kart, z których wylewają się żale, pretensje, obawy i prawda. Częściej odwiedzający matkę Gabriel, coraz bardziej zmęczony sytuacją i już właściwie pogodzony z tym, co nieuchronne oraz Ada, kobieta z własną rodziną, zarabiająca dobre pieniądze, z których finansuje przedłużanie matce życia, a nade wszystko nie potrafiąca się pogodzić z tym, że każdemu pisany jest koniec – kupuję charaktery i motywacje tych postaci po całości, ich relację również. Te postacie to bardzo silna strona Twojego tekstu.

Stawiasz też tutaj zadawane po wielokroć pytanie, gdzie kończy się człowieczeństwo. I nie odpowiadasz na nie, a przynajmniej nie poprzez swoich bohaterów, ponieważ prezentują oni różne postawy, więc to czytelnik wybiera stronę. Czy matka jest nadal matką, czy po całkowitej wymianie wszystkich elementów już nie? Paradoks statku Tezeusza ;)

Podobało mi się. Dlatego też nominowałem do piórka.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Nowa Fantastyka