Pokój hotelowy
Wszystkie pokoje hotelowe są takie same. Bezosobowe, pachnące tanimi środkami czystości i wypełnione tajemnicami, o które wstyd zapytać.
Marzena uchwyciła brzeg kołdry i odkryła swoje nagie ciało. Podobała się sobie. Nikt nie dawał jej trzydziestu dwóch lat. Smukłe i zgrabne nogi przyciągały wzrok, tak jak magnes przyciąga opiłki żelaza. Każdy facet chciałby, żeby go nimi oplotła, gdy… Uśmiechnęła się do siebie i spojrzała na Karola. Mężczyzna już nie spał.
‒ Za godzinę zaczną się wykłady ‒ powiedziała znudzonym głosem. Nie było wiadomo, czy chce go pospieszyć do wstawania, czy wręcz odwrotnie.
Do hotelu „Słoneczna Dolina” wysłała ich firma. Już po pierwszej godzinie szkolenia z projektów unijnych zorientowali się, że umieją więcej od prowadzącej, drugą ich myślą było zagospodarowanie czasu.
Marzena z Karolem znali się wcześniej. Dwoje pracowników z tej samej korporacji spotykało się przy różnych okazjach. Już nawet nie pamiętali, kiedy zbliżyli się do siebie.
‒ Proponuję spacer ‒ powiedział Karol i naciągnął bokserki. ‒ Po drodze jest kawiarnia. Co powiesz na macchiato z syropem karmelowym?
W lesie
Najpierw była kawa, potem spacer przez las. Zapach wilgotnych sosnowych igieł pomieszany z aromatem ziół miał niemal narkotyczną siłę.
Szli w milczeniu. Marzena rozmyślała o swoim uczuciu do Karola, a Karol zastanawiał się, jak rozwiązać problem posiadania kochanki, żony i dwójki dzieci. Cicho stawiali stopy na ułożonych płasko kamieniach i żadne nie chciało rozpocząć rozmowy.
Marzena pragnęła, by ujął jej dłoń. Chciała znaku, zachęty, dowodu. Brakowało jej mężczyzny. Cholera, jak bardzo brakowało.
‒ Tu coś jest!
Karol wskazał wyrwę pozostawioną przez przewrócone drzewo. Prawą ręka uchwycił wystający konar i sięgnął po przedmiot leżący w ziemi.
‒ Masz. To dla ciebie. ‒ Uśmiechnął się szelmowsko. Kurde, jak ona lubiła ten jego uśmiech, a jednocześnie jak bardzo bała się, że go kiedyś straci.
Znalezisko przypominało wisiorek. Mały błyszczący prostopadłościan na rzemyku. Wzięła i zacisnęła pięść w geście: nie oddam nikomu. Wisiorek był przyjemnie ciepły.
‒ Nie założysz? ‒ Karol zmrużył oczy i cofnął się pół kroku.
‒ Voilà ‒ zakrzyknęła Marzena i wykonała obrót. Wisiorek zawirował, a w jego metalicznych ściankach odbiło się słońce.
Rozejrzała się. Z przeciwka szła starsza para. Wyglądali jak uczestnicy „Sanatorium Miłości”, byli tacy dziwnie dziwni.
‒ Zrobić wam zdjęcie? ‒ spytał szpakowaty pan i uśmiechnął się trochę lubieżnie, a trochę ironicznie, jakby znał tajemnice ich skomplikowanego układu?
‒ Nie, dziękujemy ‒ odpowiedział Karol.
Starszy jegomość rozchylił usta w uśmiechu, który sugerował: „i tak wiem wszystko”.
Marzena przyłożyła dłoń do wisiorka. Wtedy poczuła to po raz pierwszy. Wisiorek nie tylko był ciepły, ale drżał. I jeszcze coś: widziała cudze myśli.
‒ Ta pani woli herbatę od kawy. Proszę pamiętać ‒ powiedziała do starszego pana, a obróciwszy się w stronę kobiety, dodała: ‒ On woli pani koleżankę z pokoju.
Nagły cień przeleciał przez twarz mężczyzny. Już się nie uśmiechał. Objął kobietę wpół i przyspieszyli kroku. Nie odeszli daleko. Jeszcze pojawią się przy końcu tej historii.
‒ Skąd wiedziałaś ‒ Karol wydawał się ubawiony.
‒ Po prostu wiedziałam.
Przyłożyła ponownie dłoń do wisiorka i popatrzyła Karolowi w oczy.
‒ Zaczynam się bać ‒ spróbował zażartować.
W oczach swojego mężczyzny mogła czytać jak w książce dla niedowidzących. Wszystko tam napisane było wyraźnie i wielkimi literami. Już wiedziała, że nie zostawi żony, nie rozwiedzie się z tą tępą dzidą mylącą kaszalota z Koszalinem.
‒ Chodźmy, odkryłem ładny punkt widokowy na szczycie kamieniołomów. – Karol dotknął delikatnie jej ramienia. Wzdrygnęła się.
Wąska leśna droga wiodła łagodnie ku górze. Karol mówił coś o wspólnym zestarzeniu się. Lecz ona wiedziała, że to już koniec. Już nigdy bliskość z nim nie wywoła w niej drżenia. Z każdym krokiem narastała w niej złość i żal. Zawsze będzie wracał do żony, aż kiedyś powie, że to już koniec.
Teraz albo nigdy, pomyślała. Magia ciepła wydzielanego przez wisiorek rozlewała się po całym jej ciele, utwierdzając w słuszności powziętego zamiaru.
‒ Nigdy nie zostawisz żony dla mnie ‒ powiedziała dziwnie spokojnym głosem.
Chciał zaprzeczyć, o sekundę za długo wymyślał odpowiedź.
Jakie to proste, pchnąć kochanka w przepaść, pomyślała.
W hotelu
Po powrocie do hotelu pierwsze co zrobiła, to weszła pod prysznic. Woda lała się po jej nagim ciele i rozpryskiwała na wisiorku. Nie ściągnęła go, czułaby się bezbronna. Spod prysznica wygoniło ją ssanie w żołądku. Dawno nie była tak głodna.
W restauracji zamówiła obiad dnia. Zjadła dwa kęsy i poczuła, jakby ktoś na nią patrzył. Nabiła kawałek rolady. Widelec drżał. Rozejrzała się. Przy stoliku pod oknem stał kelner. Zerkał na nią. Już go dzisiaj widziała. Czyżby coś wiedział? Obmyślał jak ją skrzywdzić. Na pewno ją zaszantażuje.
Uśmiechnęła się. Kelner nieśmiało odwzajemnił uśmiech, lecz jakoś nieszczerze, podejrzanie złośliwie. Przyłożyła dłoń do wisiorka. Emanował ciepłem.
Musi się bronić. Machnęła na kelnera, który po paru sekundach stanął przy jej stoliku.
‒ Przyniósłbyś mi ciasto do pokoju? ‒ Wpatrywała się w jego oczy i już wiedziała: ten facet utrzymuje się z szantażu. Leszek Paprocki – tak było napisane na identyfikatorze. Kolejny oszust, jak wszyscy mężczyźni, zagryzła wargi aż do bólu.
Wstała, obciągnęła spódnicę i ruszyła w stronę wyjścia. Na barze leżał nóż brudny od krojenia mięsa. To przecież był znak.
W parku przy hotelu
W przyhotelowym parku matki przyglądały się zabawom swoich dzieci, ktoś biegł, a ktoś inny szedł szybkim krokiem na pobliski przystanek. Marzena usiadła na ławce i wystawiła dłonie do słońca. Zaschnięta krew wokół paznokci przypominała jej zdarzenia ostatniej godziny. Nic nie będzie takie jak wcześniej, pomyślała i zaraz potem kolejna myśl przedarła się do jej świadomości: może to, co myślała o Karolu i kelnerze, nie było prawdą? Poczuła wwiercający się w serce rozdzierający ból. Nawykowym gestem sięgnęła po naszyjnik. To on jest wszystkiemu winien. Była przegrana, opuszczona i zła. Ściągnęła wisiorek i wrzuciła w trawę. Wiedziała, co zrobi: pójdzie na szczyt kamieniołomów i już zawsze będzie razem z Karolem. Jej krew zmiesza się z krwią kochanka.
Wstała z ławki. Nie zwróciła uwagi na parę przypatrujących się jej starszych ludzi. Gdy odeszła, tamci wyciągnęli z krzaków wisiorek.
‒ Jeszcze nam się przyda ‒ powiedział starszy pan do towarzyszącej mu kobiety.
Przechodząca obok nich matka z dzieckiem niesionym w chuście pomyślała, że wyglądają jak z “Sanatorium Miłości”, są tacy dziwnie dziwni.
Marzena z zaciśniętą twarzą wychodziła z parku, gdyby się obejrzała, zobaczyłaby, że starsza para grzebiąca w trawie to ci sami, których widziała już wcześniej.