1.
Pewnie Rafi nie powinien być tu sam, ale się uparł. Czternastoletni chłopak samotnie schodzący na dno skalnej rozpadliny to przepis na katastrofę. Wąska, pionowa studnia miała głębokość około ośmiu metrów.
Na szczęście Rafi był już całkiem sprawnym grotołazem. W plecaku chował karabińczyki, rolki i shunty, a zapas liny wystarczyłby na trzy takie zejścia. Wpierw należało umocować kilka punktów świetlnych i można było brać się do wiązania systemu zjazdowego. Kask na głowę, odpalić czołówkę i w drogę.
A.
Wizyty w poradni zaczęły się w szóstej klasie, kiedy Rafi po raz pierwszy zobaczył w lesie niezwykłe zjawisko. Duże, latające światła pojawiały się za każdym razem, kiedy uciekał przed chłopakami z klasy. Wtedy był jeszcze tylko Salcesonem, niezdarnym grubasem, który miał nic w życiu nie osiągnąć. Teraz na dodatek został wariatem. A wszystko dlatego, że dwa lata temu nie umiał trzymać buzi na kłódkę. Po kilku opowieściach o leśnych światłach rodzice postanowili działać i tak powstał pomysł na terapię u psycholog dziecięcej. Czasami pani Ania wracała do tematu, żeby wybadać, czy chłopiec nadal w swoje światełka wierzył. Wtedy on faktycznie czuł się jak wariat.
2.
Zejście na dno okazało się wcale nietrudne. Rozpadlina była na tyle wąska, że można było oprzeć się plecami o przeciwległą ścianę. Kanciaste występy zapewniały dobre oparcie dla stóp. Sprawę utrudniała wilgoć, ale chłopak był rozsądny i schodził bez pośpiechu. Każdy krok stawiał z namysłem, pilnował stabilizacji. Po kilkunastu minutach dotknął skalnego podłoża. Zziajany, bardziej z podniecenia niż z wysiłku, usiadł pod ścianą.
B.
Rafi próbował mierzyć się ze swoimi fantazmatami. Niestety, próba nawiązania kontaktu ze światłami spełzła na niczym. Miganie latarką nic nie dało. Machanie rękami i wołanie do fruwających obiektów nie dość, że wyglądało idiotycznie, to też nie przyniosło oczekiwanego efektu. Najwyraźniej wszyscy mieli rację.
Mam zwidy, jestem wariatem, myślał sobie Rafi.
Pozostało mieć nadzieję, że terapia przyniesie pożądany efekt.
– Jeśli uporasz się z własnymi lękami, to halucynacje odejdą w niepamięć – twierdziła pani Ania.
Niestety ani ona, ani rodzice, ani tym bardziej Rafi nie mieli pojęcia, jak sobie z tymi lękami poradzić. Kpiny chłopaków z klasy nie pomagały. Salceson, wariat, nic w życiu nie osiągnie.
3.
Cisza wilgotnej jaskini przyniosła ukojenie. Rafi rozciągnął napięte mięśnie i uspokoił oddech. A potem się rozpłakał. Zeszło z niego wszystko. Wysiłek, stres i niewiara. A przy okazji sporo glutów.
– Trzeba zrobić dokumentację – szepnął i wytarł nos rękawem. Nie przewidział, że będą mu potrzebne chusteczki.
Chłopak zdjął uprząż i oświetlił pieczarę lampą.
C.
Pewnego razu pogoń trwała dłużej niż zwykle, bo podczas szarpaniny jeden z łobuzów dostał w szczękę. Dlatego Rafi musiał zapuścić się w las głębiej niż zwykle. Biegł długo i już prawie opuściły go siły, kiedy natrafił na wykrot. Nie było to łatwe, ale wczołgał się w zagłębienie w ziemi pod sterczącymi korzeniami drzewa. W końcu Rafi zniknął prześladowcom z pola widzenia, bo nagle wpadł całkiem pod ziemię.
Przerażony chłopak znalazł się w niewielkiej pieczarze. Przez jej dno przebiegała wąska rozpadlina. Widząc takie znalezisko, Rafi zapomniał o pogoni. Zaświecił latarką w dół i zobaczył, że pionowa ściana ciągnęła się przez jakieś siedem, może osiem metrów. Na samym dnie światło odbiło się od czegoś błyszczącego. Najwyraźniej studnia prowadziła do większej komory, a na jej dnie spoczywały rozrzucone w nieładzie kości.
– Jaskiniowcy – szepnął podniecony Rafi. Instynkt amatora speleologa podpowiadał chłopcu, aby zbadać znalezisko. Okazało się to niemożliwe, ale nie przez brak sprzętu grotołaza, tylko przez wystający brzuch.
4.
Kości rozrzucone na dnie jaskini przypominały dziecięce, ale nie mogły należeć do homo sapiens. Rafi słyszał kiedyś o rasie ludzi hobbitów, ale oni podobno żyli w Azji. Skąd więc mogli wziąć się tutaj?
Nauczony przez internetowe poradniki, Rafi starał się niczego nie dotykać. Tu i ówdzie poukładał czarno-białe miarki dla skali i zrobił sporo fotografii. Potem przeniósł lampę w głąb jaskini i wtedy zobaczył ostatni szkielet.
D.
Leśne wyprawy nabrały zupełnie nowego charakteru. Rafi już nie tylko uciekał przed kolegami z klasy, ale przychodził tu specjalnie, by zbadać niezwykłe znalezisko. Niestety wszystkie próby zejścia zakończyły się niepowodzeniem. Brzuch był za duży i koniec. Nie pomagały afirmacje rodziców ani pani psycholog. Tusza od tego nie zmalała, a rozpadlina pozostała niezdobyta.
Pewnego dnia Rafi zapytał panią Anię podczas sesji:
– Czy ja mógłbym schudnąć?
5.
Ostatni szkielet był równie drobny i nieproporcjonalny, ale zwisały z niego resztki opalizującej materii. Czaszka, tak samo jak u pozostałych, była spora w stosunku do reszty sylwetki, ale pokrywały ją resztki poszarzałej skóry. Być może dlatego, że znajdowała się w szklanym baniaku, umocowanym metalową obręczą do resztek materiału. Obok ciała spoczywały rozrzucone kawałki blach i mechanicznych części.
– Kosmita!
Dopiero na jego widok Rafi zaczął kojarzyć fakty. Duże, złamane drzewo, krąg wypalonej ziemi dookoła, a pod spodem nieodkryta przez nikogo jaskinia. A latające światła były duże. Zbyt duże, by zmieścić się w rozpadlinie.
E.
– Świetnie wyglądasz – pochwaliła pani Ania. – Praca z dietetykiem przynosi skutki. A twoi rodzice powiedzieli, że ćwiczysz alpinizm jaskiniowy, tak? Porozmawiamy o tym?
Opowieść o programie ćwiczeń przyszła Rafiemu z łatwością, ale temat diety okazał się bolesny. Szczególnie na wspomnienie pizzy pepperoni oczy zaszły chłopcu łzami. Zapytany, skąd taka zmiana, musiał kręcić i kombinować. Nie wspomniał ani słowem o kościach jaskiniowców, bo nie chciał znowu wyjść na wariata. Zamierzał je zbadać i pokazać światu, by udowodnić swą wartość, ale wpierw musiał się upewnić, że to wszystko nie było kolejną halucynacją.
Może wtedy te przeklęte światła znikną, myślał sobie.
Rafi odliczał tydzień za tygodniem, kilogram za kilogramem i nawet nie zauważył, kiedy jego szkolne życie diametralnie się zmieniło. Na zaczepki nie reagował wcale albo odpowiadał pobłażliwym uśmiechem. Na zakończenie ósmej klasy kilku z dotychczasowych oprawców przybiło z nim nawet piątkę.
6.
Rafi ostrożnie zebrał wszystkie kości do torby, a szkielet zawinął w bluzę. Gdy wyszedł na powierzchnię, wystawił znalezisko przed siebie.
Światła wyłoniły się spomiędzy drzew i otoczyły chłopca. Przez chwilę krążyły w pewnej odległości, by wreszcie błysnąć jaskrawą flarą. Chłopiec poczuł na twarzy silny podmuch i zacisnął powieki. Gdy otworzył oczy, dostrzegł świetliste smugi, które pomknęły w kierunku nieba. Na trawie leżała bluza, ale już bez zawartości.
– Żegnajcie – powiedział Rafi.