Marzenka od urodzenia, to będzie już siedem lat, mieszkała z rodzicami w pięciopiętrowym bloku. Złe z kilku powodów było to, że na samej górze. I gdy na przykład zepsuła się winda, a to się zdarzało, bo budynek miał swoje lata, chodzenie na dół czy do góry było kłopotliwe. Ona, jak i inni musieli się po prostu do tego przyzwyczaić.
Zbliżały się urodziny Marzenki i rodzice od dawna mówili, że mają dla niej specjalny prezent. Gdy nadszedł w końcu ten dzień i dziewczynka wróciła ze szkoły, jej mama powiedziała tajemniczo:
– Jedziesz z nami skarbie.
Mała ucieszyła się. Podejrzewała, że może zabierają ją na jakiś dobry film do kina, albo zabawić się w wesołym miasteczku. Bardzo liczyła na to drugie. Zdziwiła się, gdy wyjechali poza miasto. Jechali tak pięć minut, mijając domy prywatne. W końcu skręcili i po chwili zatrzymali się przed domem jednorodzinnym, który pomalowany był na biało, posiadał garaż, a z tyłu miał obszerny trawnik, gdzie z samochodu widać było piaskownicę, huśtawkę własnej produkcji, czyli oponę umocowaną na sznurach, a także dwie długie ławy, między nimi stół i zadaszenie, a obok obłożone kamieniami miejsce na ognisko. Dalej, w dwóch rzędach rosło osiem drzew owocowych.
– Tu wysiadamy – powiedział tata – bo od tej pory to jest nasz dom!
– Naprawdę? – Marzenka nie mogła uwierzyć – jesteście cudowni. I będę mogła mieć psa?
– Jak najbardziej. Mama ma jeszcze jedną miłą wiadomość.
– Tak córeczko, za mniej więcej osiem miesięcy będziesz miała braciszka albo siostrzyczkę.
Radości było co niemiara. Ojciec dziewczynki otwarł w końcu drzwi kluczem i weszli do środka. Wewnątrz znajdowały się puste meble poprzedniego właściciela. Młodej rodziny nie było jeszcze na wszystko stać.
Marzenka biegała od pokoju do pokoju, wyszła na balkon, potem na niewielki strych. Tam znalazła jedyne kurz i pajęczyny. Zawołana przez mamę, zeszła prędko.
– Będziemy teraz zwozić nasze rzeczy, tata wypożyczył małego vana. Jak chcesz możesz tu zostać albo jechać z nami. Są twoje urodziny więc ustaliliśmy, że nie będziesz nam pomagać, dzisiaj masz całkowite wolne.
– Mamusiu, ja przecież chcę już tu być – odparła córka.
I tak ostatecznie ustalono. Dziewczynka została na pewien czas sama w ich nowym domu.
Zwiedzała, chodziła, w końcu wyszła na zewnątrz i zaczęła huśtać się na oponie uwiązanej na sznurach, ciesząc się z wydarzeń, które ją dziś spotkały. Wtedy zauważyła klapę blisko domu, która ją zainteresowała, poczuła chęć żeby sprawdzić co jest w środku. Podeszła i ujrzała, że podwójne drzwi mają zamek na kłódkę, której nie było.
Otwarła je. Do wnętrza prowadziła długa drabina. Było tam ciemno, ale zaczęła schodzić wierząc, że znajdzie włącznik światła.
Gdy była w połowie drabiny, usłyszała odgłos jadącego samochodu.
„To wracają rodzice” – pomyślała. – “Na pewno nie będę im do niczego potrzebna”
Następnie zeszła na sam dół. Kontakt znajdował się dokładnie tam, gdzie powinien, czyli na ścianie blisko wejścia. Nacisnęła i żarówka zwisająca z sufitu oświetliła pomieszczenie, które było rozległe i pełne rupieci. Oparty, o rozbitą szafę stał zepsuty dziecięcy rower, w którego oponach nie było powietrza. Na środku betonowej podłogi leżała kolorowa piłka. Z lewej strony znalazła pudło pełne gwoździ i parę prostych wysłużonych narzędzi. Młotek, dwa brzeszczoty i obcęgi.
Miała już wychodzić, kiedy jej uwagę skupiła nieduża skrzynia, na której leżała rama z potłuczoną szybą. Podeszła i ostrożnie zdjęła szybę kładąc obok. Mogła już otworzyć i sprawdzić co kryje się w środku. Nie wiadomo dlaczego poczuła jakąś wyjątkową ekscytację i radość. Podniosła wieko.
W środku był przeźroczysty futerał z fletem. To był zwyczajny prosty flet. Wiedziała o tym, bo od dwóch lat chodziła na specjalne dodatkowe pozaszkolne zajęcia z gry na tym instrumencie. To była jej pasja. Kilka razy mogła nawet zagrać w kościele i na weselu. Teraz używała fletu bardziej profesjonalnego, o większej skali dźwięków, natomiast od właśnie takiego, który leżał przed nią zaczynała swoją przygodę z graniem.
Otworzyła futerał i wzięła instrument. Przetarła ustnik i zagrała jakąś prostą melodię, którą dobrze znała. Dźwięk był taki jaki powinien być, nic nadzwyczajnego. Odłożyła więc flet, ale teraz jej zainteresowanie wzbudził rulon owinięty kilkoma gumkami recepturkami. Zdjęła gumki i pomogła rozwinąć się rulonowi. Ze środka wypadło kilka kredek o różnych kolorach, a rulon okazał się blokiem rysunkowym. Zaciekawiona odwróciła pierwszą stronę, na której był napis „Blok rysunkowy dla dzieci”.
I wtedy nagle flet w futerale zajaśniał jasnym światłem niczym żarówka o silnej mocy. Marzenka zdumiała się do granic możliwości.
„Czy to możliwe?” – myślała. – “To jakieś czary”.
Zrozumiała, że tę reakcję wywołał blok rysunkowy, więc zerknęła na drugą stronę. Były tam narysowane dziecięcą ręką dinozaury. Rozpoznała wielkiego mięsożercę tyranozaura, latającego pterodaktyla i żywiącego się liśćmi wysokich drzew giganta z bardzo długą szyją, którego nazwy nie pamiętała.
Na pięciolinii pod rysunkiem pięknymi, czarnymi znakami, wykaligrafowane były klucz wiolinowy i nuty.
Marzenka podniecona do granic, prędko chwyciła jaśniejącym światłem flet i zagrała tę prostą melodię.
To co się stało było nieprawdopodobne, a jednak musiało dziać się naprawdę, tak czuła. Otoczenie wokoło niej zaczęło wirować najpierw powoli jak na karuzeli a potem, dużo szybciej i szybciej. W końcu przestała rozróżniać przedmioty wokoło. I wystrzeliła niczym w kosmos. Po chwili znajdowała się na orbicie. Widziała olbrzymie słońce, bezkresną czerń i planetę. Miała pewność, że to jest Ziemia. Zauważyła jednak, że istniał na niej tylko jeden kontynent. To było nieco dziwne, z geografii miała piątkę.
„Może się mylę i to inna planeta?” – pomyślała.
Nagle zaczęła się zbliżać do tej Ziemi albo i nie Ziemi. Szybko ale teraz już ze stałą prędkością. Przebrnęła przez chmury i wyhamowała, gdy znajdowała się jakieś pięćdziesiąt metrów do powierzchni. Teraz dane jej było swobodnie się poruszać niczym ptak.
Ujrzała pod sobą świat sprzed milionów lat. Hasały pod nią dinozaury i małe i duże. Z pewnością jedne były mięsożerne a inne roślinożerne. Trochę się przestraszyła, gdy tuż koło niej przeleciał pterodaktyl. Wtedy zrozumiała, że nic złego tutaj nie może się jej przytrafić. Obserwowała roślinność, gdyż ona też ją zainteresowała. Ta przedziwna przygoda trwała jakieś dziesięć minut, potem wróciła do swojego czasu i miejsca.
Tutaj nic się nie zmieniło.
„Jaka szkoda, że nie sprawdziłam, która była godzina zanim zagrałam melodię na tym czarodziejskim flecie”.
A instrument przestał świecić.
„Może to mi się wszystko wydawało” pomyślała i z każdą sekundą miała większą pewność, że tak musiało być.
Ponownie jednak podniosła blok rysunkowy. Ku jej wielkiej radości flet znowu zajaśniał dokładnie jak poprzednio. Przewróciła kartkę i zaczęła zastanawiać się co narysować.
„Może ryby? Albo konkretniej żółwia. Tak! Rafę koralową, niech będzie. Zobaczę co się stanie”.
I zaczęła rysować. Gdy skończyła, pod jej bazgrołami pojawiła się powoli, jakby pisana niewidzialną ręką pięciolinia z nutami.
Zerknęła jeszcze na zegarek, była siedemnasta dwadzieścia jeden, wzięła flet i zagrała melodię dokładnie tak jak powinna.
Początkowo stało się to co poprzednio, jednak później zamiast w kosmosie, znalazła się w wodzie. Była niczym ryba, jednak wokoło było trochę ciemno, mimo tego zobaczyła ławicę małych rybek. Zauważyła też, że do ręki ma przyczepiony jakiś przedmiot.
„To przecież latarka” – przyszło jej na myśl.
Po chwili znalazła włącznik. Wcisnęła go i bardzo szeroki snop światła rozproszył ciemność. Ujrzała wielkiego żółwia i ławicę ryb, które poprzednio wydawały się bezbarwne teraz świeciły się na złoto i czerwono. Chwilę później oglądała z różnych stron rafę koralową. Musiała przyznać, że to przeżycie było jeszcze bardziej cudowne niż wcześniejsze.
Gdy wróciła do piwnicy pod swoim nowym domem, sprawdziła godzinę na zegarku, była osiemnasta cztery. Prędko odłożyła czarodziejski flet i wspiąwszy się po drabinie wróciła do domu.
– Gdzie ty byłaś tyle czasu?! – karcąco nieco podniesionym głosem zwróciła się do niej mama.
– Mamusiu nie gniewaj się, spacerowałam po okolicy.
Jej rodzicielka przypatrzyła się córce uważniej, czując, że ta coś ukrywa.
– Na pewno wszystko w porządku? – spytała.
„Może to czego przed chwilą doświadczyłam wykorzystam na swoją korzyść” – pomyślała chytrze dziewczynka.
– Mamusiu mi się naprawdę tu bardzo podoba.
– No dobrze, już dobrze – odparła matka, czując w sercu wielką radość.