Ciemność ustępowała mdłemu światłu sączącemu się przez szczelinę, opornie wydobywając z mroku zarysy wyposażenia. Dekokt nieubłaganie wyrywał go z katatonicznych objęć Morfeusza. Na nitowanej, pancernej płycie przed jego twarzą przypięto obrazek. Ryszard nie pamiętał już, czy było to zdjęcie, czy pocztówkowa akwarela. Nie pamiętał nawet, jak wyglądali ludzie, którzy byli tam przedstawieni.
Zwiesił głowę na piersi. Niejasno kojarzył, że obrazek przedstawiał kogoś ważnego. Nie mógł się skupić. Rzeczywistość wokół nie wydawała się bardziej realna od majaka sennego. Kim oni byli, ci ludzie na akwareli? Oni? Czemu to miałaby być akwarela? Spróbował uchwycić obrazek prawą ręką, ale kikut lewej tkwił zakleszczony mocno w jakimś urządzeniu. Irytujący dźwięk świdrował uszy maszynisty. Gdzie jest? Rozejrzał się zdezorientowany. Szarpnął się mocno i syknął z bólu.
Ktoś uderzył pięścią w metalowy korpus. Krzyknął coś na zewnątrz.
…POTWIERDZIĆ GOTOWOŚĆ STOP POTWIERDZIĆ GOTOWOŚĆ STOP…
Przenikliwy pisk telegrafu w końcu przedarł się do jego świadomości. Ból nasilał się powoli. Ryszard miał wrażenie, że w kikuty ręki i nóg wbijają się tysiące malutkich, ostrych igiełek, że wnętrzności szarpią mu setki brudnych, pordzewiałych gwoździ…
MORFINASTOP – odpowiedział, nie zauważając, że pominął pauzę pomiędzy słowami.
Po zdającej się trwać nieskończoność chwili spłynęło na niego błogie otępienie. Obwisł w trzymających go uprzężach. Nos swędział go potwornie, ale nie mógł dosięgnąć nim żadnej krawędzi, o którą mógłby się podrapać. Zdał sobie sprawę, że światło, nikłe we wnętrzu maszyny, musiało towarzyszyć słonecznemu dniu, uśmiechnął się. To była miła myśl. Gdzieś na zewnątrz śpiewał ptak. Wśród zwykłego smrodu smarów, dymu i wyziewów z pieca wyczuł nikłą, przytłumioną woń świeżo ściętej trawy.
BURIA 1 POTWIERDZIĆ GOTOWOŚĆ STOP – Operator spolszczył rosyjską nazwę.
POTWIERDZAM STOP
Ktoś poklepał grubą, pancerną płytę. Niekiedy towarzyszących parowej maszynie kroczącej żołnierzy nachodziła potrzeba pewnej pieszczotliwości. Urządzenia takie zwano z angielska drednotami. Krzyczenie do zamkniętego w stalowej puszce i ekranowanego maszynisty zazwyczaj nie pozwalało na nawiązanie kontaktu w bitewnym zgiełku. Trzeba byłoby wrzeszczeć wprost do wąskiego wizjera. Nie bez znaczenia było też to, że człowiek, zamroczony bólem, morfiną i chemicznymi wywarami, zamknięty w stalowym drednocie, często nie rozumiał niczego poza prostymi, bezpośrednimi komunikatami.
Teraz jednak, w wiejskiej ciszy, docierały do Ryszarda urywki zdań. Zdawało mu się, że ktoś powiedział coś o wysadzonych torach albo zatrzymaniu pociągu.
ZABUDOWANIA NA WPROST STOP AZYMUT 23 STOP NAPRZÓD MARSZ STOP WYSOKIE RYZYKO KONTAKTU STOP MOŻLIWE FUGASY STOP – odebrał przekazany telegrafem rozkaz.
„Wszystko, żeby tylko nie przestali podawać leków” – pomyślał Ryszard.
Przyciągnął lewą dłonią szerokokątowy peryskop. Ból wciąż mroczył jego myśli. Na wprost zobaczył kilka chałup o drewnianych, bielonych wapnem ścianach, krytych grubymi, zbrązowiałymi strzechami. W podcieniu wisiały długie rzędy grabi, motyk i innych narzędzi rolniczych.
Zwiększył przypływ powietrza do pieca, podnosząc temperaturę. Ustalił pożądany kierunek, używając goniometru. Usłyszał charakterystyczny, cichy gwizd pary przepływającej przez złącze za turbiną. “Wada konstrukcyjna, trzeba to było poprawić” – pomyślał odruchowo. Gdy po chwili wskazówka zegarowego ciśnieniomierza znalazła się w polu wskazującym na gotowość operacyjną, nakazał maszynie ruszyć naprzód. Sama myśl o sprzeciwieniu się rozkazowi napawała go przerażeniem.
Powoli dochodził do siebie, dotknął nieprzyjemnej, jakby śliskiej skóry blizny na lewej połowie twarzy. Przeciągnął ręką po torsie wzdłuż zgrubienia, które pozostało po operacji przystosowującej. Nie zboczył dłonią na dalsze skazy, które pozostawił na jego ciele proces “obróbki” maszynisty.
Wysunięty obserwator korygował kurs, podając kolejne wartości. Ryszard podejrzewał, że jest prowadzony gruntową drogą, ale nie miał czasu ani możliwości zerknąć w peryskop. Tępy ból, pomimo leków, pulsował mu w skroniach i potylicy, ale nie licząc odrealnienia i wrażenia nienaturalnej obojętności, czuł się coraz lepiej.
“Na zdjęciu chyba było dziecko” – pomyślał. “Po co je tu zawieszono?”
Nagle huknął strzał, a po nim powietrze rozdarł straszny, nieartykułowany krzyk. Świat na chwilę zamarł, przez sekundę było tak cicho, że Ryszard mógłby przysiąc, iż słyszy krakanie krążących w powietrzu kruków. Potem strzelcy odpowiedzieli ogniem.
AZYMUT 342 STOP 50 METRÓW STOP SPALIĆ STOP
Ryszard odruchowo nakazał maszynie ruszyć naprzód, odsunął od twarzy peryskop i zamknął oczy. Żałował, że nie może zatkać uszu rękoma. Niestety, lewa tkwiła mocno w objęciach miedzianych kabli, gumowych rur i szklanych retort, a prawej potrzebował. Gdy przebył wyznaczoną odległość, uruchomił osadzone pod korpusem maszyny dysze.
Języki płomieni omiotły budynek. Trzymał spust zbyt długo. Zużył zbyt wiele koszmarnej, lepkiej mieszanki, ale cofnął ramię, dopiero gdy ustał ostatni piskliwy krzyk.
Stał tak jeszcze chwilę, metalowy gigant, sięgający niemal dachów niezbyt wysokich, wiejskich domów, którego maszynista starał się nie myśleć o ludziach, którzy właśnie z jego ręki stracili życie. Ogień, który wzniecił, zaczynał już trawić drewniane dachy sąsiednich budynków.
“To Buria. To wszystko Buria” – pomyślał maszynista, starając się nie patrzeć na wiszącą przed nim grafikę. “Ja nic nie zrobiłem”.
Wszędzie wokół słychać było strzały i krzyki. Ryszard powtarzał raz za razem sekwencję. Naprzód marsz, wysoki kąt, bezduszne splunięcie miotacza. Za każdym razem słyszał, jak za jego plecami żołnierze wyważają drzwi, docierały do niego wrzaski ludzi wywlekanych z chałup.
Szedł długo. Buria była przedłużeniem jego ciała. On nie mógł istnieć bez niej, tak samo jak ona bez niego. Poruszał się od budynku do budynku, w pewnym momencie kilka kul załomotało o jego pancerz, ale nie mogło to wzruszyć stalowego potwora. Krzyknęło wtedy dwóch albo trzech towarzyszących mu strzelców. Ryszardowi nie kazano jednak nawet kontratakować. Zuchwałych chłopów musieli pokryć ogniem żołnierze.
W końcu, po kolejnych domach i zużyciu prawie całej mieszanki zapalającej, telegrafista przekazał mu ostatni rozkaz.
ZABEZPIECZYĆ TYŁY STOP PERYMETR 280 80 STOP PODAJEMY ŚRODKI PERCEPCYJNE STOP
POTWIERDZAM STOP – Ryszard zakomunikował otrzymanie rozkazu.
Chwilę później spłynęło na niego dziwne uczucie, lekkie otępienie. Przyciągnął peryskop. Stał na środku piaszczystej drogi. Przed sobą, po obu stronach drogi miał szerokie rżyska schodzące w dół łagodnych zboczy, w stronę dalekiego lasu. Wymierzył w terenie dwa punkty znajdujące się na wyznaczonych azymutach i zaczął przesuwać peryskop od jednego do drugiego.
Długi czas słyszał dochodzące zza pleców krzyki, ale nie przejmował się tym, lekko uśmiechnięty. Nie wiedział, ile czasu minęło, nim kolejna mikstura posłała go w długi sen.
***
Mogli przetransportować Burię do Łazienek Królewskich wozem towarowym, jednak wybudzono go na Dworcu Wiedeńskim. Nie zamknięto nawet peronów, a jedynie wydzielono miejsce rozładunku i wytyczono trasę przemarszu. Ryszard widział więc w peryskopie tłum cywilów, przetykany kolorowymi sukniami kobiet. Wokół panowało zamieszanie, gdy pluton towarzyszących drednotowi strzelców zbierał się do wymarszu.
Wyszli pomiędzy szpalerem zamykających czasowo zmilitaryzowaną strefę policjantów. Ten przemarsz do Belwederu miał być sygnałem. Jego celem było pokazanie mieszkańcom stolicy Xięstwa, że rząd wie i podjął stosowne środki bezpieczeństwa.
Tylko dlatego ulicami wielkiego miasta przemaszerował, otoczony przez pięćdziesięciu żołnierzy, drednot okrytego niesławą Xiążęcego Regimentu Pancernego. Ludzie patrzyli na niego z zatrzymywanych tramwajów konnych. Gapie zbierali się na balkonach, a mieszkańcy wyglądali zza firanek.
Burii wyznaczono posterunek na moście, przy pomniku Sobieskiego. Wraz z nim i jego felczerem, telegrafistą oraz mechanikiem, pozycję zabezpieczał pluton piechoty liniowej.
Po dotarciu na miejsce, Ryszarda utrzymywano w szczególnym stanie, określanym przez lekarzy jako spłycona śpiączka dekoktowa. Towarzyszący maszynie felczer mógł dzięki temu szybko wprowadzić pojazd do walki.
***
Pierwszym, co usłyszał, była kanonada. Ktoś walił młotkiem albo kluczem w stalowy pancerz. Wokół rozbrzmiewały strzały, powietrze przecinały gwizdki. Wiele osób krzyczało, jedni głośno i nieartykułowanie, inni z ostrą, rozkazującą precyzją. Pomimo tego, otaczająca Ryszarda rzeczywistość wydawała się cicha, spokojna. Nie przeszkadzał mu nawet stukot kul łomocących o nitowany, stalowy pancerz.
Maszynista chwilę zbierał się w sobie. Ból głowy łagodniał, więc felczer musiał podać mu morfinę, nie czekając na potwierdzenie aktywności. W pewnym momencie zrozumiał dlaczego świat wydawał mu się tak spokojny. Telegraf milczał. Pierwszy raz głośne, rozkazujące piski nie wypełniały wnętrza Burii. Ryszard rozejrzał się zdezorientowany i przerażony po skrytym w mroku wnętrzu pojazdu.
“Co robić?” – pomyślał.
Przyciągnął ręką peryskop. Widział przed sobą Xiążęcych żołnierzy. Z odległości nie potrafił rozróżnić dystynkcji. Niektórzy zdawali się nosić na mundurach podchorążowskie, żółte patki. Strzelali w jego stronę. Spróbował się rozejrzeć, ale nie mógł opuścić peryskopu tak, żeby zobaczyć najbliższe otoczenie.
Ryszard skupił się na rezonujących w stalowej konstrukcji uderzeniach, cyklicznie powtarzanych, jakby zapętlonych. Rozpoznał znajomy kod.
WMN*
“Co to w ogóle znaczy?” – pomyślał maszynista.
Ból ustąpił zupełnie, ale nie towarzyszyła mu zwykła obojętność i separacja od rzeczywistości. Felczer musiał podać mu morfinę, ale nie pozostałe leki… dlaczego?
Jego umysł zaczął otrząsać się z otumanienia. Zwymiotował przed siebie. Przypomniał sobie dworek. Tak, jego dworek, dzieciństwo! Przecież ukończył Szkołę Rycerską! Z pewnością pamiętał służbę we Włoszech, Hiszpanii i Rosji. Przypomniał sobie podróże po wyspach, gdzie pierwszy raz zobaczył parowe kotły i młockarnie. Życie w Warszawie, składanie pierwszego, carskiego drednota, jego dzieła.
Pamiętał też protest, akt oskarżenia, pożar rodzinnej siedziby i aresztowanie. Kirasjerów, którzy aresztowali go i podpalili jego dom. Dla niektórych car miał coś gorszego niż katorga.
Wtedy światem Ryszarda wstrząsnął armatni wystrzał. Kula rozerwała nity jednej z pancernych płyt i odgięła ją. Mężczyzna zmrużył oczy i zasłonił je przed światłem gazowej latarni. Przez powstałą szczelinę mógł po raz pierwszy od bardzo dawna oglądać świat, który nie był zniekształcony optyką peryskopu.
Spróbował ocenić sytuację. Ludzie w Xiążęcych mundurach walczyli ustawieni wśród parkowych drzew w luźnej tyralierze. Wokół niego, na dobrze przygotowanej barykadzie, walczyli rosyjscy żołnierze w błękitno-czerwonych mundurach.
“Powstanie! Bunt” – pomyślał Ryszard. Zawahał się. Nieposłuszeństwo oznaczało ból, ale telegraf, zdejmujący z niego odpowiedzialność – milczał.
Na przedpolu kirasjerzy szarżowali na ostrzeliwujących się powstańców. Polacy bronili zajadle prowizorycznie umocnionej armaty. Maszynista rozpoznał te lśniące pancerze. Przed oczami jak żywi stanęli mu roześmiani, pijani żołdacy wlokący go po dziedzińcu przed jego domem. Wraz z uczuciami, pojawiła się wściekłość. Ludzka złość i żadza zemsty.
Buria był drednotem szturmowym. Jego zadaniem było niszczenie budynków, przebijanie się przez ściany i mury. Dlatego na jego uzbrojenie składał się młot udarowy i miotacz płomieni.
Ryszard omiótł ogniem pozycje towarzyszących mu żołnierzy i ruszył do walki. Konie płoszyły się przy głośnym stalowym monstrum, a wierni Xięciu żołnierze ginęli zaskoczeni atakiem zza pleców. Gdy ruszył w stronę powstańców, obejrzał się. Zwrócił uwagę na ciała felczera i telegrafisty. Ten ostatni chyba zginął, broniąc dostępu do medyka, który wtedy aplikował Ryszardowi kolejne mikstury.
***
Jacyś ludzie, cywile i wojskowi, świeżym klajstrem przylepiali do murów obwieszczenia. W oddali sztabstrębacz grał dźwięczną nutę pobudki. Nikt z przytomnych w tej chwili nie mógł wiedzieć, że wzywająca do broni odezwa wkrótce ulegnie zapomnieniu, zatrze się w pomroce dziejów.
Buria stał pomiędzy dwoma skrzydłami białego, piętrowego budynku. Z drzew parku otaczającego Szkołę Podchorążych w Warszawie spadały złote jesienne liście. Wokół krzątali się buntownicy. Przebiegał wzrokiem od stojącego przed nim podchorążego do przypiętej akwareli, która jakimś cudem, lekko tylko nadpalona, utrzymała się na miejscu.
Obrazek przedstawiał dziecko, może dwunastoletnie. Ryszard z całych sił próbował przypomnieć sobie, kim jest ten człowiek, ale odurzony narkotykiem i wciąż działającymi, usypiającymi dekoktami nie mógł odnaleźć się we własnej pamięci. Czuł tylko, jak na widok tej uśmiechniętej twarzy łzy napływają mu do oczu.
Stał przed nim młody mężczyzna, ubrany w szary płaszcz z żółtymi patkami i ze skrzyżowanymi białymi bandolierami na piersi, miał na głowie wysokie czako z mosiężnym orłem okolonym promienistą aureolą.
Czy ten mężczyzna przed nim mógł być tą samą osobą, którą przedstawiała akwarela? Nagle nabrał pewności. Do oczu napłynęły mu łzy. Wziął głęboki wdech, świeżego, czystego powietrza.
“Zygmunt” – pomyślał Ryszard, przypomniawszy sobie imię chłopaka.
Podchorąży wyciągnął się w górę i zerwał grafikę.
– Panie lejtnancie! – krzyknął, pokazując dowódcy akwarelę. Oficer wziął ją w rękę i schował do chlebaka.
– Zwykle wkładają im coś osobistego do środka – powiedział. – Niczego to chyba nie zmienia, podchorąży…
– Nie rozumie pan! – Żak z przerażeniem na twarzy wszedł w słowo przełożonemu. – To ja! Na tym obrazku!
Lejtnant spojrzał na akwarelę i na podwładnego.
– Rajski, tak? – spytał. – Wasz ojciec nie uczył na uniwersytecie?
– Tak, panie lejtnancie, mechaniki. On podróżował po Anglii, oglądał tam różne machiny, chciał potem u nas… Ale go wzięli na katorgę!
Dowódca nie spuszczał wzroku z Zygmunta, na którego twarzy malowało się zaskoczenie i niedowierzanie.
– Felczer! – krzyknął w końcu oficer. – Uśpić maszynistę, ale już! Szybko się ścierają, trzeba ich oszczędzać! Co do was, podchorąży, wasz ojciec nie żyje. Z katorgi się nie wraca.
Ryszard patrzył na długi bagnet, osadzony na karabinie trzymanym przez młodzieńca.
– Proszę… – wyszeptał prawie bezgłośnie.
Ten drgnął, jakby przez chwilę chciał dotknąć jego twarzy, ale ostatecznie poklepał tylko pancerny korpus Burii. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy, a potem Ryszard poczuł charakterystyczne otumanienie, które zwiastowało pusty, nienaturalny i niedający odpoczynku sen, wywołany dekoktem, prawdziwym cudem, powstałym dzięki współpracy współczesnych chemii i medycyny.
Maszynista nie był pewien, ale gdy już rzeczywistość rozpływała się wokół, miał wrażenie, że ten człowiek przed nim, chyba jakiś żołnierz, powiedział: “przepraszam”, chociaż Ryszard nie wiedział czemu i za co.
*ros. вмн (вы мне нужны) – potrzebuję was.